5

Rozdział V

W poprzednim rozdziale:

Chciałbym, żebyś powiedział mi, młody Harry ― zaczął swoim cichym, syczącym głosem ― co wiesz o nocy, w której zginęli twoi rodzice.

Harry poderwał gwałtownie głowę, głęboka zieleń napotkała czerwień i nagła furia zalała jego wnętrzności. Schował drżące dłonie w koc owinięty wokół swoich nóg i starał się uspokoić na tyle, by móc trzeźwo myśleć. Jak on śmiał mówić o tej nocy? TERAZ? Tutaj, ze wszystkich miejsc na ziemi?

Nie spuszczając wzroku z bladej, żmijowatej czaszki Voldemorta, Harry wziął głęboki oddech i powoli go wypuścił.

― Czemu ty miałbyś mnie o to pytać? ― Nieświadomie podniósł głos, jednak szybko nad sobą zapanował. Był w końcu na terytorium Voldemorta, zdany na jego łaskę i byłoby dobrze, gdyby o tym pamiętał. ― Przecież tam byłeś – dokończył już spokojniej.

― Ty również. Mimo to ani ty, ani ja nie znamy całej prawdy. ― Voldemort przechylił głowę i patrzył na niego jak wąż na płochliwego ptaka. ― Rozmawialiśmy co nieco o tej pamiętnej nocy podczas spotkania z okazji mojego odrodzenia, pewnie pamiętasz.

Jakby mógł zapomnieć! Puste, niewidzące oczy Cedrika, Cruciatus, jego matka, krzycząca do niego z desperacją, żeby uciekał, po tym, jak jej duch został uwolniony z różdżki Voldemorta przez Priori Incantatem. Pamiętał przemowę Voldemorta do śmierciożerców i jego słowa o ochronie, którą dała Harry'emu jego matka w chwili, gdy oddała za niego życie, jednak nie przyznałby się do tego. Nie przed tym potworem.

― Byłem trochę zajęty ― powiedział zamiast tego. ― Krzyczeniem, tak myślę. No wiesz, Cruciatus i te sprawy.

Voldemort machnął lekceważąco dłonią.

― To było później, dla podkreślenia wagi sytuacji. ― Mężczyzna spojrzał na niego przenikliwie. ― Dałem ci pierwszy posmak, prawda?

― Co?

― To był twój pierwszy raz, tak? W sidłach tego Niewybaczalnego uścisku.

Harry nie mógł się powstrzymać. Był tak obrzydzony, że parsknął śmiechem i pokręcił z niedowierzaniem głową. Czy Voldemort mówił to wszystko, żeby go sprowokować? Może chciał sprawdzić, w jakim stopniu Harry potrafi kontrolować swoją magię pod wpływem stresu?

― Tak ― odpowiedział w końcu napiętym głosem.

― W takim razie jestem pod wrażeniem. Wielu czarodziejów starszych od ciebie, bardziej przekonanych o swojej wytrzymałości, poddałoby się pierwszej fali takiego bólu. Co więcej, podniosłeś się zaraz po tym, jak zdjąłem z ciebie zaklęcie. Jak na pierwszy raz, poradziłeś sobie wyjątkowo dobrze.

― Tak, cóż, jestem dobry w znoszeniu bólu. ― Miał w końcu sporo okazji, żeby zdobyć w tej dziedzinie doświadczenie, a większość z nich zdarzyła się po rozpoczęciu nauki w Hogwarcie. Podsumowując lata, które spędził w zamku, wychodziło na to, że co roku dostawał cenną lekcję w radzeniu sobie z przeróżnymi rodzajami bólu, jak nie od kolejnych nauczycieli Obrony Przed Czarną Magią, bazyliszków i dementorów, to podczas quidditch'a.

Voldemort obserwował go przez chwilę w zamyśleniu, by w końcu przenieść wzrok na ogień, tańczący w kamiennym palenisku.

― Wracając do tematu ― odezwał się po dłuższej chwili ― tej nocy, kiedy zginęli twoi rodzice…

― Kiedy ich zamordowałeś.

― Jak wolisz. Czy wiesz, dlaczego zostałeś pozostawiony w… Jak nazywało się to miejsce? Little Whinging?

― Taa. Bariery krwi, jak sam mówiłeś.

Voldemort pokiwał głową.

― Ale niewiele warte, jeśli ci, których krew miała je utrzymywać, wyrzekli się tego zadania.

― Uciekając i zostawiając mnie samego, tak? O to ci chodzi? ― Dłonie same zacisnęły mu się w pięści, a klatkę piersiową przeszył dziwny ból, jakby jego skóra wokół żeber rozciągała i napinała się do granic możliwości i miała zaraz pęknąć.

Przez chwilę panowała cisza.

― Lubisz swoich krewnych, Potter? ― zapytał nagle Voldemort.

Harry zmarszczył brwi. O co, do cholery, chodziło tym razem?

― Czemu chcesz wiedzieć? Zresztą nieważne. Nie obchodzi mnie to. Poza tym moje uczucia względem Dursley'ów nie mają żadnego znaczenia, bo i tak nigdy już do nich nie wrócę.

Voldemort chrząknął wymijająco i na powrót utkwił swoje czerwone, zimne oczy prosto w twarzy Harry'ego, który wzdrygnął się mimowolnie. Nauczył się kontrolować ból blizny, wynikający z obecności Voldemorta, ale czasami połączenie między nimi było tak intensywne, że przełamywało wszelkie bariery.

Harry odwzajemnił spojrzenie z wściekłością; jego głowa znowu zaczynała pulsować nieznośnym bólem.

― Dlaczego tu jesteś?

― W tym pokoju czy na świecie?

― To pierwsze. Wiem, dlaczego jesteś tutaj ― powiedział niecierpliwie i zrobił gest wskazujący na całą rzeczywistość. ― Chcesz władzy absolutnej.

― I nieśmiertelności ― dodał cicho Voldemort. ― Nie zapominaj o nieśmiertelności.

― Jasne. Więc, dlaczego jesteś w tym pokoju ze mną? Myślisz, że zacznę się nad sobą użalać i opowiadać ckliwe historie, a później wypłaczę się na twoim ramieniu, bo jestem taki niezrozumiany, a moje dzieciństwo było tak gówniane jak twoje? Uważasz, że w ogóle obchodzi mnie to, że musiałeś dorastać w sierocińcu, że twój ojciec-dupek porzucił cię, a twoja matka umarła? Jedyne, co mnie obchodzi, to fakt, że zabiłeś moich rodziców i mojego ojca chrzestnego i chciałeś zabić mnie. Cała reszta to nic niewarte gówno.

Pod koniec tej tyrady cały drżał, a ogień w kominku wystrzelił tak wysoko, że osmalił kamienny strop paleniska. Dzban wody, stojący na małym stoliku, drżał złowieszczo między ich fotelami.

Twarz Voldemorta wykrzywiła się w uśmiechu.

― Ach, czyli jednak słuchałeś. Bardzo dobrze, nie lubię się powtarzać.

― Słyszysz, co do ciebie mówię? ― Harry gotował się ze złości. Merlinie, miał ochotę udusić tego sukinsyna. ― Dlaczego tu jesteś?

― Obawiam się, że będziemy musieli dokończyć tę rozmowę innym razem ― powiedział Voldemort, wstając nagle z fotela. ― Może za kilka dni, jak poczujesz się lepiej.

Harry prawie warknął; jedynym, co powstrzymywało go od rzucenia się na Voldemorta i stłuczenia jego brzydkiej mordy, było to, że znowu ledwo mógł złapać oddech. Fakt, że Voldemort wiedział, że Harry nie byłby w stanie kontynuować rozmowy, dodatkowo go rozwścieczał i utrudniał oddychanie. Efekt był taki, że Harry zaczął kaszleć i rzęzić, zaciskając kurczowo ręce na żołądku.

Voldemort i strażnicy bez słowa opuścili pokój; drzwi zamknęły się za nimi z cichym trzaskiem.

Odzyskując z trudnością panowanie nad sobą i swoją magią, Harry próbował brać głębokie, spokojne wdechy, jednak wspomnienie uśmiechu na twarzy Voldemorta cały czas wyprowadzało go z równowagi. Czarnoksiężnik wyglądał tak, jakby Harry zrobił dokładnie to, czego po nim oczekiwał i na co miał nadzieję. I zrobił to, czyż nie, krzycząc i tracąc kontrolę nad magią; ogień w kominku nadal palił się nienaturalnie wysokim płomieniem. Poczuł wstyd, gdy zdał sobie sprawę, jak łatwo dał się sprowokować. Był tak głupi! Jak zwykle emocje wzięły nad nim górę i odkrył przed wrogiem wszystkie swoje słabości.

Ale był już zmęczony, tak bardzo zmęczony. Zmęczony myśleniem o Cedriku i Syriuszu, i o swoich rodzicach, i o tym, że wszyscy umarli przez niego. Naprawdę nie chciał już słuchać niczego, co miał do powiedzenia na ich temat Voldemort. Ukrył twarz w dłoniach, próbując wyrzucić z umysłu usatysfakcjonowaną twarz mężczyzny. Kiedy oczy zapiekły go od łez, ten jeden raz pozwolił im płynąć.


Ukryty w cieniu alkowy stał nieruchomo Severus Snape i analizując w głowie krótką rozmowę, którą udało mu się podsłuchać, czekał, aż Voldemort i jego dwóch strażników zniknie za zakrętem korytarza. Mógłby oczywiście poznać treść konwersacji później, odczytując ją z umysłu jednego ze śmierciożerców, którzy byli w środku, jednak wolał zaklęcie podsłuchujące, które dawało natychmiastowy efekt. Była to odmiana jednego z zaklęć monitorujących niemowlęta, używana przez rodziców w wielu czarodziejskich rodzinach. Dzień wcześniej Nott pod wpływem Imperiusa nałożył czar na pokój, co oczywiście Snape usunął później z jego pamięci. Podsłuch działał bez zarzutu.

Co więcej, dzięki niemu wiedział, że Potter pierwszy raz od dłuższego czasu był sam.

Kiedy kroki strażników, idących za Voldemortem, zupełnie ucichły, Severus ruszył szybko w stronę drzwi. Nadal słyszał ciężki oddech Pottera i trzymał już w dłoni odkorkowaną fiolkę z eliksirem ułatwiającym oddychanie, gdy udało mu się odblokować wejście. Chwilę później był już w środku.

Potter, skulony w fotelu przed kominkiem, odwrócił twarz w jego stronę, a Snape prawie stanął z zaskoczenia. Po policzkach chłopaka spływały łzy, a jego oczy były tak przekrwione, że w blasku ognia zdawały się błyszczeć na czerwono. Z trudem łapał oddech i widać było, że próbuje go uspokoić, ale bez skutku.

Potter ukrył znowu twarz i wytarł ją szybko rękawem, gdy Snape pokonał ostatnie kilka kroków i wyciągnął rękę z eliksirem.

Dopiero wtedy chłopak zdawał się go rozpoznać; wcześniej twarz Severusa była schowana w cieniu kaptura jego szaty. Oczy Pottera natychmiast wypełniły się odrazą, a Snape stłumił westchnienie. To prawda, nie znosił chłopaka równie mocno, jak chłopak nie znosił jego, przynajmniej tak było do niedawna. Będąc ze sobą zupełnie szczerym, zdawał sobie sprawę, że była to głównie jego, Severusa zasługa. Jednak teraz nie było na to czasu ani miejsca, jeśli chcieli wydostać się stąd żywi. Nie mogli walczyć przeciw sobie, w przeciwnym razie czekało ich coś gorszego niż śmierć.

Niczego po sobie nie pokazując, wyciągnął znowu eliksir w stronę Pottera, jednak ten nie zrobił żadnego ruchu, by go wziąć.

― To nie trucizna ― wysyczał w końcu Snape. ― Pomoże ci oddychać.

Powietrze, napełniające płuca chłopaka ze świstem, przeczyło jego następnym słowom.

― Mój… oddech… jest... ok, sir.

― Oczywiście, że jest. W takim razie pomoże ci zasnąć.

Potter wywrócił oczami, a Severus przez moment rozważał spoliczkowanie go.

― Wypij ― warknął zamiast tego. ― Gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to w domu twojego wuja. Czarny Pan sobie tego życzy ― dodał po chwili, na wypadek, gdyby ktoś ich podsłuchiwał.

Potter przez dłuższą chwilę patrzył mu prosto w oczy i Snape siłą woli powstrzymał się przed użyciem legilimencji, żeby nauczyć chłopaka lekcji o gapieniu. Jednak w końcu Potter wyciągnął dłoń i wziął od niego eliksir. Wypił go, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie i oddał mu pustą fiolkę.

― Lepiej? ― zapytał, chociaż odpowiedź była oczywista; twarz Pottera odzyskała nieco koloru i ucichły charczące dźwięki, wydobywające się wcześniej z jego gardła. Chłopak pokiwał głową; wzrok miał wbity w swoje dłonie.

Severus zerknął przez ramię na drzwi. Było bardzo mało prawdopodobne, żeby nikt inny nie monitorował tego pokoju, więc musiał być niezwykle uważny i mieć nadzieję, że chłopak odczyta między wierszami, o co mu chodzi. Zastanawiał się, czy będą w stanie zawiesić broń na tyle długo, żeby to rozpracować. Co mógł powiedzieć, żeby pokazać Potterowi, że chce mu pomóc?

Wiedząc, że ma tylko kilka minut, zanim zostanie odkryty, Severus podjął decyzję.

― Chciałbym wyrazić moje kondolencje. ― Przygotował się mentalnie i kontynuował: ― W związku ze śmiercią Łapy.

Czysty szok, który pojawił się na twarzy Pottera, mógłby być nawet zabawny, gdyby nie sytuacja, w której się znajdowali. Potter robił się coraz bardziej czerwony, a Severus był już pewny, że popełnił poważny błąd.

Ty? Ty wyrażasz kondolencje?!

― Potter, uspokój się. Twój oddech…

― Pieprzyć mój oddech! Jak śmiesz… ty… po tym, co mu zrobiłeś… to niewiarygodne!

― Potter! ― krzyknął. ― Zapanuj nad sobą. Nie ma tu miejsca na twoją histerię.

― Nie ma miejsca na… to chyba żart! ― Chłopak stłumił szloch, czkając i zakrywając ponownie twarz. ― Założę się, że wciąż się z tego śmiejesz, prawda? Z jego śmierci i z tego, jakim byłem idiotą, żeby wpaść w taką głupią pułapkę. Nienawidziłeś go i nienawidzisz mnie i…

― Nie ― powiedział głosem, w którym zabrzmiała stalowa nuta, zmuszając Pottera do przerwania tyrady; ten spojrzał na niego nieco nieprzytomnym wzrokiem. Severus musiał przerwać ten napad, zanim sprawy wymkną się spod kontroli. Potter rozpadał się w szwach i nie pomoże mu ani żywienie tak głębokiej urazy do Severusa, ani obwinianie się za jego własny udział w śmierci Blacka. Założył ręce na piersi, chowając dłonie w fałdy swojej szaty i pokręcił głową.

― To nieprawda, że nienawidziłem Łapę. To nie była nienawiść. I… nie śmieję się z tego, co go spotkało.

― Ani z czegokolwiek innego ― mruknął Potter, obserwując uważnie jego twarz.

Czy on właśnie zażartował? Może jeszcze nie wszystko było stracone.

― Tak, cóż. ― Zrobił krok w stronę chłopca, który zmarszczył brwi i przygryzł wargę. Chwilę później rzucił szybkie spojrzenie na drzwi i poruszając z przesadą ustami, zapytał bezgłośnie: Możemy uciec?

Snape drgnął niespokojnie; chłopak był tak subtelny jak sklątka tylnowybuchowa. Mimo to pokiwał głową, patrząc mu prosto w oczy.

Potter wyglądał, jakby uwolnił się właśnie z jakichś magicznych więzów; opadł bezwładnie na swój fotel, a na jego twarzy pojawiła się ulga. Atak rozpaczy sprzed minuty zdawał się minąć, przynajmniej na razie.

― Będę dalej warzył dla ciebie eliksiry lecznicze ― powiedział, starając się, żeby ton jego głosu pozostał obojętny. ― Czarny Pan chce, żebyś wyzdrowiał.

― Mówiłeś. Będę lepiej wyglądać, jak w końcu zdecyduje się mnie zabić. ― Chłopak znowu skubał wargę i Severus rozpoznał to teraz jako objaw intensywnego myślenia. ― Już prawie jestem... zdrowy.

Jego zielone oczy zabłysły tak intensywną nadzieją, że aż ciężko było na to patrzeć, gdy zrozumiał, że jak będzie w wystarczająco dobrym stanie, żeby uciec, uciekną.

Severus nie miał ochoty odbierać mu tej nadziei, ani trochę, ale dla dobra ich obu, musiał.

― Obawiam się, że upłynie jeszcze trochę czasu, zanim odzyskasz pełne zdrowie. ― Trochę czasu, zanim uda mu się stworzyć jakikolwiek plan, który nie skończy się ich natychmiastowym zgonem. ― Twoi krewni się o to postarali.

― Tak, cóż, Bellatrix też nie próżnowała.

Dobry chłopiec, pomyślał Severus. Poza tym nawiązanie do Belli przypomniało mu o Voldemorcie i upływającym czasie.

― Tak, Bellatrix również przejawia zainteresowanie zadawaniem ci bólu ― mruknął. Jeszcze jedno spojrzenie na drzwi i odwrócił się, żeby wyjść.

― Dziękuję, sir ― odezwał się Potter.

― Hm? ― Severus zatrzymał się z ręką na klamce, mając desperacką nadzieję, że chłopak nie był kompletnym durniem.

― Za eliksir. Pomógł mi.

Wypuszczając z ulgą powietrze, Severus przyjął podziękowanie i ich „kod" krótkim kiwnięciem głowy.

― Zrobię ci następny, na wszelki wypadek ― obiecał i z tymi słowami opuścił pokój, a jego umysł już pracował na pełnych obrotach, analizując wszelkie możliwości, chociaż nie było ich za wiele.

cdn.


Od tłumacza: Marvaid: Wszystkiego najlepszego! Niech Snape ma cię w swojej opiece i pomoże ci spełnić wszystkie marzenia. W końcu co to dla niego? Imperio tu i tam i po problemie. ;)