Wzburzony tętent kopyt raz po raz wzbijał w powietrze ziemię i piasek, kiedy galopujące konie pokonywały tor wyścigowy. Drobinki kurzu, niesione wiatrem, bez trudu osiadały na bogato zdobionych strojach ludzi zebranych na trybunach. Nikt jednak nie zdawał się przejmować tym faktem, ponieważ tłum wiwatował gorączkowo, ilekroć na prowadzenie wybiegał ich ukochany czempion – na brunatnym ogierze z białą grzywą dumnie pędzący, zdawało się, członek Domu Paren. Albo Parin. Sonea nie miała pojęcia. Prawdę mówiąc, zgubiła się już na początku wywodu o rasach wierzchowców i osobach biorących udział w wyścigu, jakim uraczył ją Seno. Zatem przez większość czasu jedynie potakiwała, robiąc dobrą minę do złej gry i udzielając się tylko w rozmowach niedotyczących wyścigu.
Wraz z innymi uczniami, z racji przynależności do Gildii, mogła cieszyć się miejscem na samym przodzie widowni. Miała więc doskonały wgląd zarówno na nawierzchnię, jak i uczestników oraz widownię, gdzie ze zdumieniem dostrzegła zielone, fioletowe czy czerwone szaty magów. Nie zabrakło również tych brązowych, charakterystycznych dla nowicjuszy – najwyraźniej nie tylko klasa Sonei postanowiła zapewnić sobie rozrywkę w dzień wolny.
Na terenie toru wyścigowego zawrzało, kiedy czempion wygrał gonitwę.
– Ma się to we krwi – parsknął z dumą Regin, prostując się i uśmiechając od ucha do ucha.
Czyli jednak Paren.
Sonea stłumiła rozdrażnienie i powstrzymała odruch wywrócenia oczami. Nie chciała niepotrzebnie prowokować swojego zeszłorocznego dręczyciela, ale nic nie mogła poradzić na odczucia, jakie wciąż w niej wzbudzał.
– Ty też jeździsz, prawda? – zagadnął go Hal, po czym wcisnął w usta chrupki z kubełka trzymanego w dłoni.
– Oczywiście. Mistrz Garrel regularnie zabierał mnie na przejażdżki jeszcze na długo, zanim wstąpiłem do Gildii. Teraz jest na to mniej czasu przez zajęcia, ale nadal zdarza nam się wybrać na szlak.
Regin poczęstował się od Lańczyka, z którym w ostatnim czasie nawiązał bliższy kontakt, a Sonea przyjrzała mu się z ukosa. Niezupełnie wiedziała, czego szukała w jego twarzy, błękitnych oczach czy sposobie bycia, ale od dłuższego czasu nie dawał jej spokoju fakt, że bratanek Garrela nie wykazywał w stosunku do niej niechęci.
Nie, żebym narzekała, pomyślała i szybko przeniosła uwagę na tor wyścigowy, zanim dawny rywal ją przyłapał. Ale jeśli coś kombinuje… Wtedy znowu mu pokażę!
– Nie ma to jak mieć mentora, dbającego o zadowolenie podopiecznego – skwitował z wyczuwalną w głosie ironią Narron. Wyższy od pozostałych, z łatwością spoglądał znad ich głów na scenerię przed nimi. Trassia, uczepiona jego ramienia, z zafascynowaniem przyglądała się startującym w kolejnej gonitwie wierzchowcom.
Chłopakowi odpowiedziały jedynie chichoty, a zawadiacki uśmiech na twarzy Regina tylko się poszerzył.
– Cóż, nie wszyscy mają takie szczęście – mruknął ze współczuciem Yalend, patrząc znacząco na Soneę. Dziewczyna zarumieniła się, kiedy koncentracja wszystkich wokół skupiła się właśnie na niej.
Kiedy zaś dotarło do niej znaczenie słów kolegi, poczuła, jakby traciła grunt pod nogami. Tor wyścigowy znajdował się w plenerze, zatem świeżego powietrza było tu w nadmiarze, a jednak nagle zrobiło jej się dziwnie duszno.
– Musisz przyznać, Soneo – wtrąciła Trassia, która najwidoczniej dobicie koleżanki uznała za ciekawsze niż śledzenie rywalizacji jeźdźców. W jej głosie nie pobrzmiewała jednak nutka złośliwości, a raczej rozbawienia. – Wielki Mistrz nie sprawia wrażenia… towarzyskiego mentora.
– Chyba chciałaś powiedzieć, że w ogóle nie sprawia wrażenia bycia czyimś mentorem – wciął się jej chłopak, na co towarzystwo zawtórowało śmiechem.
Sonea zacisnęła usta, nie będąc pewną jak zareagować. W istocie – nieraz już słyszała, jak od czasu do czasu opiekunowie zabierali gdzieś swoich nowicjuszy, aby wynagrodzić im trudy w nauce albo zwyczajnie podnieść na duchu. Akkarin zaś nawet nie pokazywał się publicznie w obecności swojej podopiecznej, a jeżeli już natknął się na nią gdzieś w korytarzach Uniwersytetu, to ledwie odpowiadał na jej grzeczne powitania.
Ma wiele obowiązków, poza tym to przecież Akkarin, Wielki Mistrz. Każdego tak traktuje, tłumaczyła sobie. Zresztą… nas przecież łączy więcej niż sprawy Gildii.
Pozostawała jeszcze oczywiście kwestia Lorlena oraz Rothena.
Sonea pokręciła głową na myśl, co by się stało, gdyby którekolwiek z nich zauważyło jakąkolwiek zmianę. Rothen prawdopodobnie wyszedłby z siebie, gdyby dowiedział się, że jego była nowicjuszka pomagała czarnemu magowi.
Czyjaś dłoń na ramieniu przywróciła ją do rzeczywistości. Seno posłał jej pokrzepiające spojrzenie.
– Zgodzisz się, że Wielki Mistrz wydaje się nie tylko przerażający, ale też i nudny, prawda?
Sonea niemal zachłysnęła się powietrzem.
Nudny?
– Ja… Cóż… – wymamrotała tylko. Przecież nie mogła im wyjawić, że odkąd wstąpiła do Gildii, nikt nie przyprawił ją o więcej wrażeń niż Akkarin. Właściwie nikt nigdy nie wywrócił jej życia do góry nogami w takim stopniu jak on. – W zasadzie to… Wiecie, czasem zdarza mu się przesadzać z winem. Wtedy nawet ze mną porozmawia i…
Urwała nagle. Jeżeli wcześniej tylko się rumieniła, tak teraz prawie spaliła się ze wstydu.
Nie wiedziała, dlaczego to powiedziała. Pragnęła z całych sił uderzyć się w twarz z zażenowania. Niespodziewanie jednak dotarły do niej kolejne parsknięcia i uświadomiła sobie, że koledzy odebrali jej słowa jako zwykły żart.
– Ostatnia tura – mruknął Narron, śledząc uważnie konie za barykadą ustawione do finałowej gonitwy. Wokół nich rozległy się napięte wymiany zdań; ludzie kolejny raz tego dnia obstawiali zakłady między sobą.
Sonea niemal wybałuszyła oczy, kiedy dotarły do niej kwoty, jakimi przerzucali się między sobą obserwatorzy wyścigu.
Co niektórzy wyjdą stąd zapewne bardzo zadowoleni.
– Mogłem założyć się z kimś w tej ostatniej rundzie – mruknął ze zrezygnowaniem Regin, założywszy ramiona za głowę. – Wygrałbym parę sztuk złota.
Szli jedną z mniejszych, choć popularniejszych ulic Północnej Dzielnicy. Seno i Trassia z Narronem na przodzie, a zaraz za nimi Yalend i Sonea. Na samym końcu Hal i Regin wciąż zajadali się przekąskami. Słońce już nie górowało wysoko na niebie, lecz nadal dało się odczuć jego żar. Wprawdzie trwała jeszcze wiosna, ale lato było tuż za rogiem i temperatury rosły z każdym dniem. Uczniowie maszerowali jednak skryci w cieniu wysokich, burych kamienic, zatem nie musieli korzystać z magii, aby schładzać powietrze wokół siebie.
Sonea uśmiechnęła się pod nosem, wspominając jak ponad dwa lata temu Cery oraz banda Harrina ukrywali ją przed magami dokładnie w tej części miasta. Wtedy nienawidziła Gildii. Teraz natomiast cieszyła się, że szła w większej grupie odzianej w brązowe szaty, nie wzbudzającej tak wielkiego zainteresowania, jak krążący gdzieniegdzie żebracy. Szybko jednak poczuła ukłucie wstydu na tę myśl i wbiła wzrok w brukowany chodnik. W końcu sama kiedyś należała do slumsów i wciąż pamiętała, że ilekroć zagłębiała się w dzielnice Zewnętrznego Kręgu, zamożniejsi mieszkańcy Imardinu traktowali ją tak samo jak każdego biedaka czy nawet przestępcę. Kiedy zaś przekraczała bramę Wewnętrznego Muru z posyłkami Jonny i Ranela, nawet gwardziści zatrzymywali ją z zamiarem wyrzucenia poza miasto.
To było tak dawno temu i tyle się zmieniło…
Westchnęła.
– To już niedaleko – zapewnił Seno. Prowadził ich do jakiegoś baru, do którego zdarzało mu się zaglądać po wyścigach.
Znajdowali się w pobliżu Zewnętrznego Muru, toteż w ciemnych zaułkach czy bramach Sonea dostrzegała bylców, traktowanych przez niejedenego przechodnia pogardliwym spojrzeniem.
Tylko do następnej zimy, pomyślała gorzko. Przed pierwszym śniegiem znowu nastąpi Czystka i wszyscy ci ludzie zostaną wygnani z powrotem do slumsów.
– Przyrządzają tam naprawdę przepyszne harrele – powiedział z rozmarzeniem Yalend i jakby na dowód rozmasował brzuch dłonią. – Podobno lepsze niż te podawane na uroczystościach w samym pałacu.
Trassia prychnęła nonszalancko na tę uwagę i obróciła się na pięcie w stronę Elyńczyka. Jej dwoma czarnymi warkoczami zakołysał wiatr, ale opadły na jej ramiona, kiedy przystanęła. Potrąciła przy tym jakąś kobietę w granatowej sukni, a ta chyba w ostatniej chwili powstrzymała się przed obrzuceniem dziewczyny wiązanką przekleństw, jakby widok nowicjuszy Gildii ostatecznie ją powstrzymał.
– Akurat! Lepsze niż w pałacu, dobre sobie – zakpiła nastolatka.
– A co, może masz porównanie?
– A żebyś wiedział, że niebawem wszyscy będziemy mieć – skwitowała z przebiegłym uśmieszkiem na twarzy. Jej niebieskie oczy iskrzyły z rozbawienia, a jednak malowało się w nich wyzwanie rzucone Yalendowi.
Sonea podniosła brwi zdziwiona.
– Jak to?
Koleżanka przesunęła na nią spojrzenie, ale to Narron pospieszył z wyjaśnieniem.
– Król Merin obchodzi w tym roku trzydzieste urodziny. Na swoje dwudzieste oraz dwudzieste piąte wydał bal i zaprosił wtedy całą Gildię. Również nowicjuszy. – Wzruszył ramionami, a jego mimika nie wyrażała zupełnie nic. Tak jakby sprzedawał im informacje odnośnie swojego śniadania, a nie przyjęcia królewskiego. – Zapewne więc i tym razem wyda większy bankiet niż zazwyczaj, skoro będzie to okrągła liczba. Zresztą ptaszki już ćwierkają.
Sonei zrobiło się dziwnie niedobrze.
Czy będę mogła po prostu nie iść? Może złamię wtedy nogę albo złapie mnie paskudne choróbsko…
Nastolatkowie wznowili chód i, zagłębiajac się w miasto, skręcili w kolejną alejkę, tym razem szerszą od poprzedniej, kiedy odezwał się Regin.
– Urodziny króla wypadają jeszcze przed przerwą letnią, prawda?
Seno założył ręce na klatce piersiowej i zmarszczył brwi.
– Coś mi się wydaje, że raczej po przerwie – powiedział. – Ale nie jestem pewien.
– Och! – wykrzyknęła Trassia, a na jej twarz wstąpił promienny uśmiech. – Wtedy chyba nawet zezwolono magom na inny ubiór niż szaty. Może teraz też tak będzie. No wiecie, suknie, fraki...
Podekscytowanie dziewczyny szczerze rozczuliło Soneę, lecz zaraz zachmurzyła się.
Wystawne przyjęcie z powodu urodzin króla, też mi coś! Sama niebawem skończę dwadzieścia lat, a jakoś nie organizuję z tej okazji nawet najmniejszego spotkania z kimkolwiek.
– Chłopców przy takich zakupach jakoś nie widzę, więc kupimy sukienki razem, prawda, Soneo? – zapytała Trassia i ponownie wszystkich zatrzymała, kiedy wbiła proszące spojrzenie w nowicjuszkę. Chłopcy również odwrócili się w jej stronę, wyraźnie rozbawieni babskimi sprawami.
Nie zdążyła odpowiedzieć. Najpierw spostrzegła na ich twarzach nagłe zdziwienie przemieszane z napięciem, w następnej sekundzie zaś poczuła niespodziewany uścisk na przegubie ramienia. Serce podskoczyło jej do gardła, ale natychmiast spojrzała za siebie. Do jej nosa dobiegł odór spylu.
Napotkała brązowe tęczówki.
– Sonea?
Głos nieznajomego mężczyzny przepełniało zaciekawienie lub nawet zdumienie, kiedy wymówił jej imię. Musiał ich podsłuchiwać.
To nie Ichani ani żaden szpieg, uświadomiła sobie z ulgą, uważnie lustrując wychudzoną sylwetkę, stare, zniszczone ubrania oraz siwiejące włosy. Nie wyczuła w obcym magicznej prezencji. Musi być bylcem albo jakimś kupcem.
Opuchnięta i zaczerwieniona od alkoholu twarz podpowiadała jej jednak pierwszą opcję.
Sonea wzdrygnęła się, jakby wyrwana z zamyślenia, kiedy ktoś odciągnął ją od mężczyzny. Ten przygarbił się i skrzywił, jakby dopiero teraz zrozumiał, kogo zaczepił.
– Zostaw ją, pijaku – usłyszała ostry głos Regina i niemal podskoczyła, uświadomiwszy sobie, że to właśnie on zareagował. Kątem oka ujrzała kilku gapiów obserwujących sytuację. – Nie dostaniesz żadnych pieniędzy – syknął jeszcze na odchodne i, nadal trzymając dawną rywalkę za rękę, ruszył w stronę, w którą wcześniej zmierzali. Pozostali nowicjusze od razu ich dogonili.
Sonea dopiero po paru sekundach odważyła się zerknąć przez ramię.
Nieznajomego już nie było, a ulicę wypełniali jedynie zwykli mieszkańcy Imardinu.
Podjazd Gildii Magów raz po raz przecinały brązowe, fioletowe, czerwone i zielone punkty. Z oddali zlewały się w wyjątkową paletę barw na tle szarości gmachu Uniwersytetu.
Dannyl nie czuł jednak ulgi z powrotu. Zbyt wiele spraw przytłoczyło go w ostatnich dniach.
Zerknął uważnie na stąpającego obok w milczeniu Faranda – młodego Elyńczyka, którego jeszcze parę dni temu przy pomocy Arcymistrzyni Vinary zdołał wyrwać ze szponów trucizny. Dziś na jego twarzy nie widniały już tak duże oznaki wyczerpania jak kilka dni temu, ale wciąż był wychudzony i potrzebował odpoczynku. Mimo to kiedy rozglądał się wokół, w bystrych oczach przebłyskiwało zafascynowanie.
– A więc to jest ta słynna Gildia Magów w Imardinie – wyszeptał zafascynowany, dokładnie przyglądając się otoczeniu.
Dannyl przytaknął, lecz nie był pewien, czy jego towarzysz to zauważył.
– Owszem. Jedyna w swoim rodzaju – odpowiedział z uśmiechem.
Wspólnie pokonali odległość dzielącą ich od schodów budynku, unikając zaciekawionych spojrzeń. Tam czekał na nich Administrator Lorlen. Dostrzegłszy ich, skinął głową w ich stronę.
– Dobrze cię widzieć, Ambasadorze Dannylu.
A ja miałem nadzieję, że powita mnie Wielki Mistrz...
– Dziękuję, Administratorze Lorlenie. – Młodzieniec dygnął i wskazał głową na swojego towarzysza. – Oto Farand z Darellas.
Lorlen wyprostował się nieco i spojrzał z przychylnością na przybysza.
– Witaj, paniczu z Darellas, w Gildii Magów. – Z powrotem przeniósł uwagę na Dannyla. – Ambasadorze, Wielki Mistrz życzył sobie powitać cię osobiście w rezydencji. Zaś ciebie, Farandzie, proszę ze mną.
Serce Dannyla niemal podskoczyło do gardła.
Czyli jednak!
Po krótkim pożegnaniu chwilę jeszcze odprowadzał wzrokiem Administratora i Faranda. Następnie skierował się ku ogrodom, gdzie nowicjusze cieszyli się Dniem Wolnym, a dalej, z wysoko uniesioną głową, kroczył do rezydencji Wielkiego Mistrza.
Nim dotarł do drzwi, stwierdził jeszcze, że kiedy spoglądał po okolicy, czuł się tu już bardziej jak gość aniżeli mieszkaniec Gildii.
Tęsknię za Tayendem, pomyślał z ukłuciem żalu i zniknął w szarym budynku.
Znowu ją zignorował.
Kiedy wczoraj gnała do rezydencji na złamanie karku – bo już niemal zmierzchało, a przecież obiecała Akkarinowi wrócić wcześniej – powitał ją Takan. Przekazał wiadomość, że powrót do nauki czarnej magii musieli odroczyć w czasie, gdyż Wielkiemu Mistrzowi wypadło ważne spotkanie. Zagryzła więc policzki od wewnątrz, odetchnęła cicho, podziękowała służącemu i pobiegła schodami na górę, chcąc jak najszybciej zamknąć się w swoich czterech ścianach.
Niczego już nie rozumiała.
Coś się zmieniło od czasu zabicia tamtej Sachakanki, ale Sonei brakowało elementów układanki. Może nie potrafi już patrzeć na mnie tak samo, po tym jak zamordowałam człowieka, zastanawiała się, ściskając poduszkę w ramionach. Nie widziała jednak sensu w takim rozumowaniu. W końcu uratowała im życie, a kobieta była przecież Ichani.
To coś innego, doszła do wniosku po kolejnym przekręceniu się z boku na bok. Coś co sprawiło, że nie ma ochoty ani mnie oglądać, ani przebywać w moim towarzystwie.
Jeszcze bardziej niż zachowania mentora Sonea nie rozumiała, dlaczego tak ją to bolało. Resztę wieczoru spędziła więc na wgapianiu się w ścianę i bezowocnym rozmyślaniu. Później z bólem głowy przysiadła do przepisywania notatek od Trassii. Na rozprawkę zadaną przez Mistrza Elbena zabrakło jej już sił.
Kiedy więc nastał Pierwszy Dzień, a lekcje poprzedzające cotygodniowe kolacje z Wielkim Mistrzem dobiegły końca, Sonea poczuła się jak kilka tygodni temu. Wprawdzie tamte dni zdawały się należeć do niewiarygodnie dalekiej przeszłości, ale strach przed spotkaniem Akkarina wrócił teraz żywy i silny jak wtedy.
Jest w środku, wywnioskowała, wyczuwając jego prezencję w pomieszczeniu przed nią.
Od kilku sekund stała pod drzwiami jadalni na piętrze. Po upewnieniu się, że Akkarin już na nią czekał, zalała ją dziwna mieszanka radości i trwogi. To tylko spotęgowało jej obawy. W końcu westchnęła i ledwie dotknęła palcami klamki, a pokój stanął przed nią otworem.
– Dobry wieczór, Soneo – powitał ją mentor i obdarzył badawczym spojrzeniem, gdy w napięciu zbliżała się do swojego miejsca.
Jadalnię rozświetlały lampy zawieszone na ścianach. Ciepły blask odbijał się w czarnych oczach Akkarina, kontrastując z ich wrodzonym chłodem.
Przystanąwszy o krok od rzeźbionego krzesła, dziewczyna skinęła głową.
– Dobry wieczór, Wielki Mistrzu.
– Jak dzisiejsze zajęcia? – zapytał, kiedy zasiadła do stołu. Nie ufała swojemu głosowi, więc najpierw upiła łyk wody ze szklanki stojącej obok pustego talerza, a dopiero później krótko opowiedziała mu o wykładach.
Wkrótce przyszedł Takan, a drewniany, polerowany blat pokryły czarki i półmiski wypełnione smakowitymi potrawami. Podczas gdy służący rozstawiał naczynia, Sonea zastanawiała się, czy poruszyć temat wczorajszej odwołanej lekcji, ale nagle uleciały z niej wszelkie ostatki odwagi.
Kiedy Sachakanin się wyprostował, Akkarin mu podziękował i odprawił, a ten zniknął za drzwiami. Zostali więc sami i dopiero wtedy nowicjuszka zorientowała się, że mentor przez cały czas przyglądał jej się z uwagą.
– Przepraszam za tę nagłą zmianę planów wczoraj wieczorem – powiedział, jakby odczytał jej myśli. Następnie zaczął nakładać jedzenie na talerz. Nastolatka poszła w jego ślady. – Ambasador Dannyl powrócił z Elyne wraz z dzikim magiem. Przywiózł również pewną księgę, którą odebrał grupie buntowników. Zawierała informacje o czarnej magii, miałem też wiele do omówienia z Ambasadorem, zatem nie mogłem przełożyć rozmowy z nim.
Och.
Oczywiście słyszała już o ostatnich dokonaniach dawnego ucznia Rothena w Elyne, ale nie wiedziała, że Dannyl już przybył do Imardinu. Poczuła lekkie rozczarowanie, że jeszcze nie spotkała maga. Szybko jednak pomyślała o księdze.
– Czy Dannyl podejrzewa…?
– Nie. Jest bystry, ale nie połączył ze mną czarnej magii – odpowiedział gładko, mimo że nie sformułowała pytania w całości. – Nie musisz się tym przejmować, Soneo. Co do księgi, przestudiowałem ją wczoraj pobieżnie i natknąłem się na kilka ciekawych zagadnień. Z pewnością przydadzą się przy twojej nauce – mruknął i znad zastawionego stołu posłał podopiecznej półuśmiech, który w ostatnim czasie zdążyła polubić. Nie mogła na niego nie odpowiedzieć i jej usta same wygięły się w tym samym geście.
O ile znowu niczego nie odwołasz, chciała skwitować, ale niespodziewanie przypomniała sobie o czymś.
– Jeśli już jesteśmy przy temacie książek o czarnej magii – zaczęła. – Dzienniki Corena… Przeczytałam je już kilka dni temu, a wciąż leżą w moim pokoju.
Akkarin popadł w chwilowe zamyślenie.
– Chyba pora, abym pokazał ci, gdzie chowam te książki – mruknął w końcu. – Jutro je odniesiemy.
Sonea nie odpowiedziała nic i przez kilka minut jedli w milczeniu. W pewnym momencie jednak poczuła na sobie doskonale znany intensywny wzrok.
– A jak twój wczorajszy dzień z przyjaciółmi?
– Nie są moimi przyjaciółmi – wtrąciła, zaciskając mocniej palce wokół sztućców. Owszem, dogadywała się z nimi, ale nie nawiązała aż takich więzi. – To po prostu koledzy z klasy. A wczorajszy dzień… Dobrze się bawiłam. Po wyścigach poszliśmy jeszcze do takiego jednego baru. Nawet ani razu nie pokłóciłam się z Reginem przez te kilka godzin – dodała z lekkim rozbawieniem.
– A co sądzisz o wyścigach?
Sonea zastanowiła się przez moment.
– Raczej nie zostanę ich fanką – przyznała. – Ale sama jazda na koniu musi być cudownym przeżyciem.
Wielki Mistrz skinął głową, zgadzając się.
– Prawda. Może powinienem cię kiedyś zabrać na przejażdżkę.
Nowicjuszka uniosła brwi w zdziwieniu, na jej policzki wkradły się rumieńce.
– Jeżeli zastanawiasz się, czy umiem jeździć konno to owszem, Soneo – rzekł z cieniem uśmiechu. Jego oczy błyszczały z rozbawienia. – Chyba że uważasz mnie za zbyt… nudnego na takie atrakcje.
Dziewczyna z całego serca dziękowała losowi, że zdążyła przełknąć ostatni kęs, bo chyba właśnie umarłaby z zadławienia.
Co on właśnie powiedział?
Nie wiedziała co odpowiedzieć, więc tylko wpatrywała się w niego, zamarła w bezruchu. Akkarin natomiast powstał i sięgnął po stojącą na środku stołu butelkę ciemnego Anuren.
– Wina? – zaproponował i, nie czekając na jej reakcję, obszedł stół i wypełnił lampkę Sonei czerwonym trunkiem, a następnie powrócił na swoje miejsce. – Ostatnio doszedłem do wniosku, że trochę przesadzam z ilością, więc chyba dobrze zrobię, jeśli się z tobą podzielę.
Skąd on…?
W myślach odtworzyła szybko wczorajszą rozmowę ze znajomymi i przełknęła ślinę.
Chciała uciec. Albo chociaż schować się pod stołem. Jej serce wyrwało się do tak szaleńczego biegu, że nie zdziwiłaby się, gdyby jej mentor doskonale słyszał każde uderzenie.
– Pewnie dobrze – wydukała cicho po długich sekundach, ale skrzywiła się na dźwięk swojego niepewnego głosu. Zawstydzona wbiła wzrok w kieliszek, którego krawędź pokrywała cienka warstewka złota, komponująca się z bogatą zastawą.
Drżącą ręką sięgnęła po niego i upiła słodki, mocny napój.
– A z tymi końmi – zaczął ponownie. – Jeżeli będziesz chciała, znajdę czas, aby zabrać cię na przejażdżkę.
Jakkolwiek propozycję Wielkiego Mistrza Sonea uważała za dziwnie kuszącą, tak równie mocno się wahała. Przecież pochodzi z Domów, musi jeździć bezbłędnie, uświadomiła sobie. Tymczasem ona nigdy w życiu nie dosiadła konia i nie miała o tym bladego pojęcia.
Nie ma mowy, abym upokorzyła się na jego oczach jeszcze bardziej, pomyślała i pokręciła gwałtownie głową. Postanowiła wykorzystać pierwszą lepszą wymówkę.
– I tak teraz mam za dużo nauki. Może kiedyś.
Wielki Mistrz tylko przytaknął i już niczego nie powiedział. Resztę posiłku i doniesiony później deser spożyli w milczeniu – Sonea zażenowana jak nigdy, zaś Akkarin wyraźnie z siebie zadowolony.
Od autorki: Witam! Chciałam z całego serduszka podziękować za odzew pod pierwszym rozdziałem – przyznam, że fandom Czarnego Maga uważałam za tak wymarły, że właściwie to nie spodziewałam się. Wasze słowa dały mi ogromnego kopa, zatem dziękuję.
Padło też pytanie odnośnie rozdziałów z POV Akkarina. Otóż w głównej historii takich nie będzie, ale możliwe, że kiedyś powstaną bonusowe one-shoty właśnie z jego narracją. Tymczasem główne pałeczki pozostawiam raczej Sonei, a od czasu do czasu również Rothenowi, Dannylowi czy Lorlenowi.
Jeszcze raz dziękuję za Wasz odzew i serdecznie pozdrawiam. Do następnego!
