W ciemnościach niewielki las na obrzeżach Imardinu nabrał upiornych kształtów. Jego drzewa zdawały się chcieć pochwycić w swoje szpony każdego, kto tylko wtargnął w te pozornie uśpione mary. Przedzierający się przezeń wiatr miał duszę – tak mawiali. Ta jednak nie okazała łaski dla Sonei.

Nastolatka zatrzymała się nagle, zupełnie tracąc siły. Płuca paliły ją od długiego biegu, a biegła tak długo, że już zupełnie zatraciła poczucie czasu czy odległości. W końcu z wycieńczenia upadła na ziemię, raniąc skórę dłoni, którymi starała się choć odrobinę zamortyzować upadek. Kilka suchych gałązek trzasnęło pod jej kolanami. Zakasłała i przełknęła ślinę, aby pozbyć się suchości w gardle.

Dopiero wtedy dobiegł ją szum rzeki nieopodal; zorientowała się, że znalazła się gdzieś w pobliżu Tarali. Gdyby skierowała się teraz na południe, dotarłaby do piaszczystego wybrzeża, portu i ciemnego morza. Tam znalazłaby zatraconych w całonocnych obowiązkach pracowników, być może chętnych do pomocy. Uspokoiwszy nieco oddech, Sonea uniosła się na drżących rękach i odważyła spojrzeć za siebie. Bezsilność chwyciła ją za gardło, gdy ujrzała idącą w jej kierunku kobietę.

Nie będę płakać, pomyślała z desperacją Sonea, bo zapiekły ją oczy. Nie będę płakać, dawno temu obiecałam to mamie.

Zagryzła wargi i podciągnęła się do góry, aby jeszcze raz stanąć na nogach. Jej wzrok już dawno przyzwyczaił się do mroku, więc doskonale widziała, jak niewiele metrów oddzielało ją od szalejącej rzeki. Wystarczyło tylko pokonać tę odległość, zanim kobieta o znajomej twarzy dorwie ją w swoje łapska.

Tam będę wolna. Wolna od wszystkiego. Tam, w głębinach Tarali.

Sonea zerwała się z miejsca z zamiarem przedarcia się przez suchy grunt, drzewa, wszystkie gałęzie, ale silne, damskie dłonie chwyciły ją za ramiona. Długie paznokcie przebiły jej skórę.

– Nie! – zawyła Sonea. Krzyknęła jeszcze raz, kiedy z impetem rzucono nią o ziemię.

Kobieta pochyliła się nad nią. Z bliska dało się zauważyć jej sachakańską urodę – ciemną, złocistą cerę i skośne oczy.

Piękna jak śmierć.

– Zdechniesz jak tamten – syknęła kobieta w łamanym kyraliańskim. – Zdechniesz jak twój pan.

Z brutalnością odciągnęła rękaw szaty Sonei i odsłoniła jej przedramię. Jednym ruchem przyciągnęła do siebie trzymaną rękę, ciało nastolatki zaś unieruchomiła ciężarem własnego.

Złoto sachakańskiego, wysadzanego kamieniami noża błysnęło w świetle księżyca. Sonea wrzasnęła, kiedy kobieta wbiła ostrze w skórę jej przedramienia, tnąc głęboko.

– Zdechniesz jak ja, Soneo. Jak ja tego dnia, gdy mnie zabiłaś.

Krew trysnęła z rany, zalewając przedramię, ubranie i twarz Sonei. Czerwień pokryła także jej dłonie, a później zaczęła kapać również z karku zabójczyni.

– Zdechniemy razem, Soneo.

Sonea krzyczała z całych sił. Sachakanka przyłożyła dłoń do przeszywająco piekącej rany i pociągnęła moc w swoją stronę, postanowiwszy odebrać Sonei wszystko to, co do niej należało.

– Soneo.

Krzyczała, a krzyk ten niosła dusza wiatru, niósł upiorny las, nawet rzeka Tarali porwała krzyk swoim rozszalałym prądem. Krzyk ten nie miał jednak prawa dotrzeć do pogrążonego we śnie Imardinu.

Miała umrzeć jedynie w towarzystwie tej, którą niegdyś sama zabiła.

– Soneo.

Miała umrzeć tu, z dala od innych dzieci Imardinu, tak blisko Tarali.

– Soneo…

Wrzasnęła jeszcze raz, tym razem nie z bólu, a z bezsilności, gdy poczuła, jak ostatki jej magii wymykają się spod jej kontroli, spoza zasięgu.

Odchyliła głowę i wbiła przygaszone brązowe oczy w taflę rzeki, w której odbijała się pełnia.

– Soneo...


– Soneo!

Zbudziła się z krzykiem zamarłym na ustach. Natychmiast podniosła się do siadu, z trudem nabierając powietrze w płuca, i odchyliła pościel, bo było jej stanowczo za gorąco.

– Oddychaj spokojnie. Weź głęboki oddech.

Silne dłonie dłonie spoczęły na jej barkach, ale te były inne niż te, które dopiero co sprowadziły na nią śmierć – większe i przede wszystkim męskie. Dopiero uświadomiwszy to sobie, Sonea zrozumiała całą sytuację.

Z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w skonsternowanego Akkarina, siedzącego na jej łóżku i pochylającego się nad nią. Miał na sobie ciemny ubiór do spania, a roztargane, czarne włosy luźno opadały na jego ramiona. Musiał więc już dawno spać, zanim zjawił się w jej pokoju. Dziewczyna spojrzała jeszcze raz na jego twarz. Między gęstymi brwiami widniała pionowa zmarszczka. Na widok czarnych, skupionych oczu, zorientowała się, że podświadomie posłuchała słów mentora i w istocie zaczęła oddychać spokojniej, choć mięśnie nadal jej drżały.

– Krzyczałaś – powiedział Akkarin, przypatrując jej się uważnie. Palce wciąż zaciskał mocno na drobnych ramionach nowicjuszki i był to kojący dotyk, znajomy, tak różny od tego, którego uraczyła we śnie. – Cokolwiek ci się śniło, Soneo, to był tylko koszmar i już minął. Jesteś bezpieczna.

Dziewczyna pomyślała sobie, że chyba jeszcze nigdy w życiu nie słyszała tak łagodnej nuty w głosie Akkarina i naraz zrozumiała, że tyle wystarczyło, aby uwierzyć jego słowom.

– Śniła mi się… ona – wyszeptała w końcu, spuściwszy wzrok na jasną pościel. – Tamta Ichani.

Sonea wiedziała, że Akkarin nie potrzebował więcej wyjaśnień. Mimo to zaczęła mówić – o tym jak biegła, jak uciekała przez las. O tym jak chciała zniknąć wraz z wodami Tarali. W końcu też wydusiła, jak Sachakanka dopadła ją i usiłowała zabić. Albo i nawet to zrobiła.

– Nawet nie wiem, jakim cudem znalazłam się nad rzeką, tak daleko od miasta i slumsów. – Wzruszyła ramionami. – Chociaż właściwie to bez różnicy. To i tak był tylko sen – zakończyła.

Wraz z każdym słowem uchodziły z niej kolejne emocje, uspokajało się drżenie jej ciała, sama Sonea natomiast w końcu zaczęła dostrzegać otaczającą ją rzeczywistość. Siedziała we własnym łóżku, w ciepłej pościeli, w doskonale znanej jej rezydencji Wielkiego Mistrza. On sam natomiast znajdował się dostatecznie blisko niej, aby mogła odetchnąć z ulgą, ale zarazem wprawiło to Soneę w niemałe onieśmielenie.

Stała się świadoma nawet delikatnych, kolistych ruchów dłoni na jej nagich ramionach, przyjemnego ocierania skóry o skórę.

Och, przecież jestem w samej koszuli nocnej, i to w dodatku na ramiączkach, spostrzegła z ukłuciem zażenowania.

– Koszmary w takich sytuacjach są zrozumiałą reakcją. Czasem też przybierają zadziwiające formy – powiedział cicho Akkarin, zdając się w ogóle nie zauważyć zakłopotania Sonei. – Minęło już trochę czasu, myślałem że zdołałaś sobie z tym poradzić. Jeżeli potrzebujesz o tym porozmawiać, zawsze możesz z tym do mnie przyjść, wiesz o tym, prawda?

Przytaknęła bez słowa, choć chciała wytłumaczyć, że już przez to przeszła i że nie wiedziała, dlaczego tak nagle wspomnienie Sachakanki powróciło.

– Która godzina? – zapytała jednak.

– Niebawem zacznie świtać, ale zostało jeszcze trochę czasu na spanie. Dasz radę zasnąć?

Sonea obrzuciła wzrokiem pomieszczenie, które umeblowano wysoką szafą, biurkiem z krzesłem, wąskim regałem i jednoosobowym łóżkiem. Wiedziała, że nawiedziła ją jedynie nocna mara, lecz teraz nawet jej własny pokój nie wydawał się już tak przyjazny jak wieczorem, gdy układała się do snu.

Pokręciła głową, a na oblicze Wielkiego Mistrza wstąpiło zamyślenie.

– Mam więc lepszy pomysł, skoro żadne z nas już nie zaśnie – mruknął i puścił ramiona Sonei, pozostawiając po swoim dotyku przyjemne mrowienie na jej skórze, a następnie wstając z łóżka. – Ubierz się i spotkajmy się za pięć minut pod drzwiami rezydencji.


Rześki wiatr porywał włosy Sonei do tańca, a ona sama skubała kolejne źdźbła trawy, tylko po to, żeby chwilę pomiętosić je w palcach i puścić wolno z kolejnym powiewem. Wraz z Akkarinem siedzieli od kilku minut w milczeniu, opierając się o zataczające krąg kamienie i pozwalając sobie nawzajem na chwilę orzeźwienia. Słońce wciąż nie wzeszło, więc okolica tonęła w pomroce nocy, jednakże dało się już usłyszeć pierwsze odgłosy wydawane przez ptaki ukryte w zaroślach wokół.

– Sny to niebywale osobliwe zjawisko – przemówił w końcu Wielki Mistrz spokojnym głosem, z powściągliwym wyrazem twarzy, wpatrując się gdzieś przed siebie. – Bywa, że pojawiają się w nich to, czego skrycie się boimy. Ważnym jest, aby pamiętać, że to jedynie iluzja, zwykłe złudzenie, z którego w końcu się wybudzamy. Zawsze. Nawet jeśli część z tych koszmarów to wspomnienia, Soneo.

Zwrócił się do niej, ale sprawiał wrażenie, jakby mówił do samego siebie. Pomimo ciemności dało się dostrzec wyraźnie zarysowaną bruzdę między jego brwiami.

Wtedy Sonea zrozumiała.

– Ty... też – zaczęła, zanim zastanowiła się drugi raz – miewasz koszmary.

Nie odpowiedział od razu na spostrzeżenie swojej nowicjuszki. Westchnął najpierw, przymknął na chwilę oczy, aby ponownie je otworzyć i uraczył podopieczną namiastką ponurego uśmiechu.

– Miałem w zamiarze przepracowywać twoje problemy, Soneo. Zresztą… – mruknął, z dziwnie odległym i zadumanym wzrokiem wbitym w brązowe oczy dziewczyny. – Zresztą od jakiegoś czasu nie nachodzą mnie już tak często.

– Śnisz o… Sachace? – zapytała niepewnie, choć głęboko w sercu czuła, że było to właściwe; w końcu kto inny by go o to zapytał?

I komu jeszcze powiedział o koszmarach? Takanowi?

– Często śniłem o wydarzeniach związanych z pewną osobą. O pewnej niewolnicy Dakovy, tej, która pomogła mi na samym początku – wyznał, choć napięcie w jego głosie zdradzało, że mówienie o tym przychodziło mu z trudem. Odwrócił wzrok. – Kochałem ją.

Sonea zamrugała ze zdziwienia i choć przez moment poczuła ukłucie dziwnego niepokoju, którego źródła nie znała, szybko zalała ją fala żalu; podskórnie wiedziała, dokąd zmierzała ta historia.

– Dakova dowiedział się o tym – kontynuował beznamiętnie. – Nie mogliśmy się do siebie zbliżyć, a ją trzymał… dla swoich własnych przyjemności.

Nie potrafiła sobie tego wyobrazić i wzdrygnęła się, uzmysłowiwszy sobie, co to wszystko oznaczało – jak to musiało być, kiedy widywali się codziennie i nie mogli się nawet dotknąć. Jaką bezradność musiał czuć jej mentor, obserwując cierpienia tej dziewczyny.

Akkarin westchnął.

– Zdarzało się, że co noc śniła mi się jej śmierć. Jednakże równie często nawiedza mnie inne zdarzenie. Dzień, w którym zabiłem tych wszystkich niewolników, aby posiąść ich moc i stawić czoła Dakovie. Lecz za każdym razem budzę się i wiem, że to już przeszłość – zakończył, zwracając się ku nowicjuszce. – Jeżeli wymogłem na tobie zbyt wiele…

– Przestań – syknęła, przerywając mu. Nagły impuls sprawił, że położyła swoją dłoń na jego. – Po prostu przestań. Wiem, co zrobiłam, ale przede wszystkim wiem, dlaczego to zrobiłam.

Nie zwracała się do niego, jak należało zwracać się do mentora i Wielkiego Mistrza Gildii, a jednak czuła, że tej nocy nie było między nimi miejsca na tytuły czy uprzejmości. Akkarin najwyraźniej wyszedł z tego samego założenia, bo nie upomniał jej ani razu. Nie zabrał też swojej dłoni, choć może powinien.

– Wiedz, że jesteś mi potrzebna, ale jeśli to dla ciebie za dużo, wrócimy do samego pobierania magii i więcej nie narażę cię na pojedynek z żadnym Ichanim.

– Nie zamierzam cię z tym zostawiać – odparła buńczucznie. – Nie jesteś już sam.

Uderzyło w nią ukłucie rozczarowania, gdy poczuła ruch jego dłoni i pomyślała, że zechciał wyrwać ją z uścisku, niemniej po chwili Sonea niemal zachłysnęła się powietrzem. Wielki Mistrz obrócił ich ręce tak, że to teraz on trzymał palce nowicjuszki. Splecione dłonie tonęły w wysokiej trawie. Sonea nie musiała ich widzieć, aby oblać się rumieńcem.

– Obiecuję, że zrobię wszystko co w mojej mocy, abyś na tym nie ucierpiała – oznajmił z pełną powagą. Jego spojrzenie przedzierało dziewczynę na wylot, ona zaś spostrzegła, jak blisko siebie siedzieli. Gdyby przesunęła się choć odrobinę, przylgnęłaby do Akkarina całym bokiem. Ta myśl przyniosła za sobą niespodziewany dreszcz. – Już i tak zniosłaś wystarczająco dużo z mojego powodu. Żałuję, że rozdzieliłem cię z Rothenem. Wiem, że był dla ciebie bardziej jak ojciec niż nauczyciel. Ale to było konieczne.

– Wiem – szepnęła. – Rozumiem.

– Wtedy nie rozumiałaś – powiedział z goryczą. – Nienawidziłaś mnie.

Naraz zerwał się wiatr, niosąc z sobą zapach nocy, lasu i mężczyzny obok.

Zaśmiała się krótko.

– To prawda. Ale to minęło.

Żadne z nich nic już więcej nie powiedziało. Oboje w ciszy chłonęli ostatki spokoju nocy.

Sonei często takie momenty kojarzyły się z czasami, gdy jeszcze jako znacznie młodsza dziewczyna, wręcz dziecko, zakradała się na dachy kamienic w Imardinie i zagłodzona, osamotniona, szukała na niebie odpowiedzi na pytanie, czy jeszcze kiedyś będzie lepiej. Brakowało jej wówczas wielu rzeczy – nie tylko jedzenia, ubrań lub ciepłej kołdry. W takich chwilach wielokrotnie wspominała rodziców, a przynajmniej wyobrażała sobie, jakby to było mieć ich obok. Jonna robiła wszystko, aby wychować Soneę, z tym że nigdy prawdziwie nie zastąpiła jej matki. Kilka lat później Rothen zdołał częściowo wypełnić lukę po ojcu, choć to nadal nie było to samo. Akkarin natomiast… Nie wiedziała, który brak w jej życiu wypełniał Akkarin, może jeszcze nie chciała się nad tym zastanawiać ani tego rozumieć, niemniej od pewnego czasu czuła się przy nim bezpieczna.

Westchnęła i zerknęła tam, gdzie w zaroślach skryte było źródełko. Dawno temu pokazał jej to miejsce Dorrien i to właśnie tutaj Akkarin wyznał jej prawdę o sobie. Nieraz tu przychodziła, aby pomyśleć w ciszy, z dala od zgiełku Gildii. Spoglądając na uśpioną taflę wody, czuła się wolna od wszelkich zmartwień. Z beztroską obserwowała, jak w płynnym zwierciadle odbijało się wciąż rozgwieżdżone niebo i księżyc w pełni.

Otwarte Oko.

Zgodnie z dawną poezją kyraliańską wierzono, że szeroko otwarte Oko miało zapobiegać złu albo sprowadzać szaleństwo na każdego, kto ośmielił się w tym czasie dopuścić czynu zabronionego. Zatem jeśli czyn popełniony podczas pełni nie przyniósł obłąkania, nie było to złe.

Tak jak wtedy.

Minął niemal miesiąc od zabicia Sachakanki w slumsach. Przez te tygodnie Gildia żyła swoim życiem, uczniowie przygotowywali się do egzaminów, upały zaś wzmogły na sile. Sonea nie postradała zmysłów, z każdym dniem coraz mocniej oswajając się z myślą, że zabiła, aby ochronić siebie oraz Akkarina.

I nagle ją olśniło.

– Och – wymsknęło jej się.

– Och?

– Księżyc. – Wolną ręką wskazała na Oko spoglądające zza chmur na jaśniejącym niebie. Drugą dłoń Sonea wciąż miała zamkniętą w ciepłym uścisku Akkarina. – Jest pełnia. Wtedy też była. Wygląda na to, że nie powinnam patrzeć na księżyc przed snem. Chyba mamy powód mojego koszmaru.

Akkarin skinął powoli głową.

– To w istocie mogło wywołać skojarzenia z tamtą nocą. – Kąciki jego ust uniosły się lekko. – Wiesz przynajmniej, że postąpiłaś słusznie. Czasem należy wybrać mniejsze zło.

Wiedział o czym mówił – nawet ostatnio, choć nie pojawili się żadni nowi szpiedzy, których trzeba było zabić, Akkarin jako Wielki Mistrz Gildii musiał wydać wyrok egzekucji na buntowników z Elyne, o których losie zadecydowano podczas Przesłuchania. Znów musiał skazać kogoś na śmierć dla dobra swoich ludzi. Sonea pamiętała, że w tamtych dniach chodził bardziej posępny niż zwykle. Rozumiała, z czym się zmagał. Przyszła więc do niego i, choć nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, okazała swoje wsparcie, jak tylko umiała.

Ponownie wstąpiło między nich milczenie, ale to z rodzaju tych komfortowych. Wsłuchiwali się jedynie w szum liści i rozbudzone na dobre ptaki.

Sonea poczuła ruch po swojej prawej.

– Pora wracać. Lepiej, żeby żaden z magów nie zauważył, że wyciągam swoją nowicjuszkę do lasu w środku nocy. – Akkarin dźwignął się z miejsca i pociągnął dziewczynę za rękę, wystawiwszy również drugą dłoń w oczekiwaniu. Sonea przyjęła pomoc bez słowa i pozwoliła postawić się na równe nogi. – Zwłaszcza, gdyby tymi magami mieliby być Lorlen albo Rothen.

Roześmiała się.

– Racja.

W ciszy przedostali się przez las, aż dotarli do ogrodów Gildii, a tam, nim słońce wzeszło na dobre, ruszyli prosto ku rezydencji, aby zniknąć za potężnymi drzwiami budynku.

Wewnątrz było cieplej; wprawdzie lato rozgorzało już całkowicie, ale noce pozostawały chłodne, choć temperatura od rana szybko wznosiła się ku górze. Przeszli przez przytulny, bogato urządzony salon gościnny, prosto do schodów po lewej stronie. Tam Akkarin zerknął na Soneę znad ramienia.

– W jadalni czeka śniadanie. Skoro już jesteśmy oboje na nogach, zechcesz dołączyć? – zaproponował.

– Z przyjemnością, Wielki Mistrzu.

Kolejnego dnia również dołączyła. I jeszcze następnego. Od tej pory jadali razem nie tylko obiady w Pierwsze Dni, ale także wspólne śniadania każdego poranka.


Powiedzieć, że Lorlenowi pękała głowa to jak nie powiedzieć nic. Niemal zapadał się w miękkim fotelu, obserwując papiery na biurku, pragnąc zarazem powrócić do swoich prywatnych pokojów i nie wychodzić z nich przez resztę tygodnia. Uchylone od ponad dwóch godzin duże okno za jego plecami nie przynosiło żadnej ulgi, choć wpuszczało powiewy świeżego powietrza do gabinetu Administratora. Z zewnątrz dobiegały odgłosy rozmów nowicjuszy i magów przechadzających się po dziedzińcu i, jakkolwiek Gildia wstała już na dobre, tak Lorlenowi przydałoby się jeszcze kilka godzin porządnego snu.

– Zatem jakie informacje przekazał ci wczoraj kapitan Barran?

Lorlen leniwie przeniósł wzrok znad stosu dokumentów na swojego asystenta, zasiadającego w fotelu przeznaczonym dla gości Administratora, i aż westchnął.

Kapitan Barran bynajmniej nie przedstawił wczoraj dobrych nowin – wręcz przeciwnie. Od miesiąca w Imardinie panował spokój tak głęboki, że wydawałoby się, iż podejrzane zabójstwa ustały całkowicie, zatem głównymi zamieszaniami w Gildii były jedynie egzekucja buntowników oraz powrót Ambasadora Dannyla do Elyne. Aż do wczoraj.

W slumsach znaleziono kolejną ofiarę, na pozór zwyczajnie uduszoną rękoma, jednakże na przedramieniu martwego mężczyzny widniała równa, lecz płytka rana. Dokładnie jak u innych zamordowanych osób, odnajdywanych w podobnych okolicznościach. Z tego względu Administrator spędził pół poprzedniej nocy na wizycie w siedzibie Gwardii, omawiając z Barranem szczegóły morderstwa.

Mag wręcz mechanicznie opowiadał Osenowi o tych rewelacjach, a ten słuchał bez przerywania.

– Teraz przynajmniej rozumiem, dlaczego wyglądasz, jakbyś przechodził ciężką chorobę – skomentował bez entuzjazmu, gdy relacja dobiegła końca. Lorlen uśmiechnął się gorzko w odpowiedzi, widząc że w przeciwieństwie do niego, jego asystent prezentował się nienagannie.

– Cóż, przynajmniej mamy pewność, że zabójca wciąż przebywa gdzieś w Imardinie. Albo należy szykować się na kolejną serię morderstw, albo znowu wszystko ucichnie na kilka tygodni lub nawet miesięcy – powiedział Administrator i skrzywił się zauważalnie. – Oby tym razem udało się go schwytać.

– Wciąż uważacie, że morderstwa są powiązane z magią?

– To na to nie wskazywało, ale nadal bierzemy taką możliwość pod uwagę. Teraz jednak powinienem raczej zająć się sprawami codziennymi. – Skinął głową w stronę biurka, na którym od rana czekał na niego stos dokumentów.

Osen poderwał się z miejsca i z zaciekawieniem podszedł bliżej w celu pobieżnego zapoznania się z nowymi podaniami.

Skąd w nim tyle zapału? Czy kilka lat temu również podchodziłem do zadań z taką młodzieńczą skwapliwością?

– Zatem budowa wieży strażniczej rozpocznie się po przerwie letniej? – zagadnął młodszy mag, przeczytawszy pierwszy z brzegu papierek.

– Nareszcie dogadano się w kwestii projektu, więc tak, budowa ruszy już niebawem.

Administrator obserwował, jak jego asystent z uwagą śledzi kolejne linijki tekstu na następnym piśmie. Szybko na jego twarz wtargnął grymas, a Lorlen aż nachylił się, aby zobaczyć, co takiego wyczytał Osen.

– Wielki Mistrz zamierza podjąć się osobistej nauki Sonei?

– Właściwie to chyba każdy po cichu na to czekał. Magowie wręcz zastanawiali się, dlaczego nie zrobił tego do tej pory – odpowiedział Administrator, wzruszywszy lekko ramionami. Niechęć Osena wobec Akkarina zauważył już jakiś czas temu, mimo to nadal go to zastanawiało, ponieważ asystent nigdy otwarcie nie wypowiadał się niepochlebnie o Wielkim Mistrzu Gildii.

Może po prostu ma dobrą intuicję do ludzi. Chyba tym bardziej powinienem przestać się okłamywać, że Akkarin mógłby mieć dobre powody, aby zajmować się… czarną magią.

– Trzy godziny sztuk walk tygodniowo pod jego okiem, dwie u Mistrza Yikmo. Oprócz tego grupowe zajęcia z klasą u Balkana – wymienił z wyczuwalną pretensjonalnością. – Z tego co mi wiadomo, Sonea chciała zostać Uzdrowicielką, nie Wojowniczką. Czy Wielki Mistrz nie wymaga od niej zbyt wiele? Przecież ona ma jeszcze wiele innych lekcji.

Lorlen zaniemówił, przypatrując się z konsternacją Osenowi, który kolejny raz w ciągu ostatnich tygodni poruszył temat Sonei i jej mentora.

~ Twój asystent wyraża zadziwiające zainteresowanie moją nowicjuszką oraz jej rozkładem zajęć, Lorlenie – rozległ się głos Akkarina w głowie Administratora, a wraz z nim namacalne niezadowolenie. Mag powstrzymał drgnięcie, lecz odruchowo nakrył czerwony pierścień na swoim palcu drugą dłonią i z ostrożnością zerknął na swojego asystenta, ale ten nadal wpatrywał się w dokument.

Oczywiście, Akkarinowi nie na rękę jest niepotrzebne zwracanie uwagi na Soneę, a tym samym na samego siebie.

– Zdaje się, że Sonea najgorsze wyniki osiąga właśnie w sztukach wojennych, choć nadal są to oceny całkiem zadowalające. Zapewne z tego względu Akkarin, zwłaszcza jako Wojownik, życzy sobie, aby jego nowicjuszka nie pozostawała w tyle w tej dyscyplinie – wyjaśnił w końcu, starając się uśmiechnąć ciepło, lecz z irytacją stwierdził, że całe ciało miał spięte. – Nie można zapomnieć, że to podopieczna Wielkiego Mistrza. Wymaga się więc od niej więcej niż od innych uczniów.

– Ależ w jej przypadku te godziny należałoby przeznaczyć na dodatkowe zajęcia z uzdrawiania lub chociaż na odpoczynek.

– Akkarin na pewno wie, co robi. Poza tym to tylko wstępna propozycja, dokładnym planem zajęć i tak zajmuje się Jerrik.

Osen pokręcił głową w rezygnacji.

– A teraz czas zabrać się do pracy – dodał jeszcze Lorlen i z cichym skrzypnięciem przysunął fotel do biurka.


Kolejne dni nauki odbijały się coraz większym echem na koncentracji Sonei.

Przeklęła pod nosem, kiedy musiała trzykrotnie przeczytać ten sam fragment tekstu z podręcznika, bo nie rozumiała jego treści. Po czwartym równie nieefektywnym razie jęknęła z frustracją, z trzaskiem zamknąwszy grube repetytorium. Wstała z krzesła, rozciągnęła zasiedziałe kości, ziewnęła i uświadomiła sobie, że jej pokój tonął w nieładzie. Książki i notatki zalegały nawet na podłodze, na biurku stały dwie dawno opróżnione filiżanki, koszula do spania zwisała przerzucona przez ramę łóżka, pościel zaś leżała skopana u podstawy materaca po popołudniowej drzemce.

Może powinnam sama tu trochę posprzątać, żeby Viola nie miała zbyt wiele roboty.

Dziewczyna z cichym westchnieniem odwróciła się w stronę okna z zamiarem uchylenia go, aby przewietrzyć pomieszczenie, ale przystanęła. Zapatrzona w szybę, o którą uderzały duże krople deszczu, wymamrotała kolejne niecenzuralne słowo. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że od dłuższego czasu docierały do niej również odgłosy dudnienia w okiennice.

Padało rzęsiście, natomiast Sonea dopiero miała zamiar udać się do łaźni, żeby zażyć kąpieli po całym dniu. W tym celu należało przebyć cały dziedziniec, co oznaczało zmoknięcie w strugach deszczu zaraz po umyciu się. Wprawdzie mogła wznieść wokół siebie tarczę ochraniającą przed złą pogodą, ale niepotrzebnie zużyłaby na to magię, którą chciała wieczorem oddać Akkarinowi. Poza tym, prawdę mówiąc, dziewczynie nie chciało się wychodzić o tej godzinie z rezydencji. Za oknem zapadł już zmrok, a ona była zmęczona.

Przygryzła wargę, pomyślawszy o prywatnej łazience, znajdującej się w rezydencji, zaaranżowanej z myślą o Wielkim Mistrzu Gildii, jego potencjalnej rodzinie lub nowicjuszu. Sonea nigdy z niej nie skorzystała – do niedawna wykorzystywała każdą możliwą okazję, aby opuścić ten dom. Zresztą sama myśl o współdzieleniu łazienki z Akkarinem natychmiastowo przebudzała w niej instynkt samozachowawczy i nakazywała uciekać czym prędzej.

Obecnie jednak nie miała już powodów do obaw.

Poza tym to tylko łazienka, w dodatku Wielkiego Mistrza nawet nie ma teraz w rezydencji. Co złego mogłoby się wydarzyć?

Przełknąwszy ślinę, a wraz z nią resztki niezdecydowania, dziewczyna wyjęła z szafy świeży ręcznik oraz przybory do mycia. Wyszła z pokoju, przebyła korytarz i niemal bezgłośnie wślizgnęła się do łazienki.

I zaparło jej dech w piersiach. Wnętrze wyłożono ciemnymi płytkami, na środku pomieszczenia znajdowała się duża, zabudowana wanna – wcale nie drewniana, jak nieraz wyobrażała to sobie Sonea – obok której stało wysokie lustro w rzeźbionej ramie. Całość przełamywały złote wykończenia, sprawiające że łazienka jawiła się równie przytulnie i bogato co reszta rezydencji – a przynajmniej te pomieszczenia dotychczas widziane przez Soneę, czyli główny salon, prywatna jadalnia, biblioteka i jej pokój. Oraz, odwiedzona raz w życiu, sypialnia Akkarina – nie, żeby dziewczyna miała po co bywać tam częściej.

Chyba powinnam w końcu zwiedzić resztę tego domu, stwierdziła Sonea. A tutaj przydałyby się jakieś rośliny. Musiała stłumić chichot, bo w głowie pojawiła jej się wizja Wielkiego Mistrza, rozstawiającego kwiatki po łazience.

Z przewrotnym uśmieszkiem podeszła do jednej z szafek. Uchyliwszy ją, przyjrzała się zawartości; kilka ręczników złożonych w idealną kostkę oraz płyny, szampony i olejki. Sięgnęła po jedną z butelek i otworzywszy wieko, zaciągnęła się znajomym, przyjemnym zapachem. Naszedł ją niemądry pomysł, aby podmienić swoje kosmetyki do mycia na te z szafki, ale myśl o tym, że miałaby pachnieć… Akkarinem, wywołała w niej dziwny dreszcz. Poza tym ten zapach utrzymywałby się długo, o czym wiedziała doskonale. Pokręciła głową, odstawiając płyn do szafki i zamknęła ją.

Sonea najpierw umyła głowę. Później napełniła wannę wodą, ogrzała ją magią i zdjęła z siebie szatę, spodnie oraz bieliznę. Odłożyła ubranie na pustą półkę, następnie zanurzyła się po szyję. W słodkiej ciszy, cieple i samotności pozwoliła odpłynąć wszystkim myślom, żeby odprężyć zmęczone ciało. Zostało raptem parę dni do egzaminów semestralnych, więc ostatnie tygodnie wypełniała głównie nauka – na szczęście tylko to, bo Akkarin zapewniał, że nie musiała przejmować się żadnymi nowymi szpiegami. Kiedy więc mogła pozwolić sobie na chwilę wytchnienia podczas gorącej kąpieli, zamierzała czerpać z tej chwili, ile tylko mogła.

Mijały długie minuty, woda ostygła już dwukrotnie, zwierciadło zaś zaparowało już całkiem. Nadeszła więc pora, aby wstać, opróżnić wannę i przyszykować się do spania.

– Cholera – syknęła Sonea, uświadomiwszy sobie, że ze wszystkich rzeczy nie wzięła ze sobą koszuli nocnej. Z zaciśniętymi ustami spojrzała na znoszoną szatę. Nie chciała ubierać czystego ciała w nieświeże ubrania, więc wzruszyła ramionami i otuliła się ręcznikiem. Zabrawszy swoje klamoty, wróciła do pokoju.

Ledwie zamknęła za sobą drzwi, kiedy gdzieś w korytarzu rozległ się huk. Później kolejny i coś trzasnęło. Wszystkie mięśnie dziewczyny natychmiast się spięły. Wstrzymała oddech, bezwiednie zaciskając palce na rzeczach trzymanych w dłoniach. Nie minęła chwila, jak ktoś zapukał.

– Tak?

– Panienko Soneo – usłyszała spanikowany głos Takana. Wparował do jej pokoju, wyraźnie zaniepokojony; twarz miał zaczerwienioną, a spojrzenie rozbiegane. Trząsł się z lekka. – P-pan. Potrzebuje pomocy, natychmiast!

Sonea stężała jeszcze bardziej, ale po chwili bez zastanowienia rzuciła na łóżko wszystko, co trzymała w rękach i pobiegła za służącym. W mgnieniu oka przebyli odcinek prowadzący do sypialni Wielkiego Mistrza. Tam żołądek podszedł jej do gardła.

– Akkarin – wyrwało jej się.

Jej mentor leżał rozłożony na całej szerokości wielkiego łoża, prawie nieprzytomny, niebotycznie blady i z wielką, krwawiącą szramą przecinającą po skosie brzuch oraz klatkę piersiową. Jego płaszcz, który zwykł zakładać do slumsów, poniewierał się na podłodze, a dywan znaczyły czerwone plamy.

Nowicjuszka czym prędzej przecięła ostatni dystans, dzielący ją od Wielkiego Mistrza i pochyliła się nad mężczyzną, usiłując ocenić obrażenia.

– Akkarin – powtórzyła jego imię stanowczo, choć głos jej drżał. Zarazem klepała go lekko po policzku, aby skupić jego uwagę i jakąkolwiek jasność umysłu, jednakże wzrok miał całkiem zamglony. Po niemal białej twarzy spływały mu krople potu. – Akkarin, patrz na mnie. Nie zasypiaj.

Coś mruknął w odpowiedzi, lecz Sonea nie zrozumiała, zajęta oczyszczaniem głębokiej rany gazą, którą wraz z paroma innymi potrzebnymi rzeczami przyniósł Takan. Kątem oka spostrzegła, jak sługa wyszedł z sypialni, zbierając zniszczone ubranie i mówiąc coś o powiadomieniu Złodziei o konieczności pozbycia się ciała, lecz ledwie go słuchała przez krew szumiącą w uszach. W myślach przeklinała swojego mentora.

Okłamał mnie.

Przełknęła ślinę i wniknęła swoim umysłem w jego ciało. Szybko przekonała się, że za kiepski stan maga odpowiadała głównie utrata krwi i nie znalazłszy żadnych więcej urazów, natychmiast przeszła do leczenia. Manipulując magią Akkarina i wspomagając ją swoją własną, powstrzymała krwawienie. Sunąc palcami po nagiej skórze mężczyzny, nowicjuszka doprowadziła do zasklepienia się tkanek i wkrótce po pozornie groźnym obrażeniu zostało ledwie zaczerwienienie na jego torsie. Przyłożywszy w to miejsce dłoń, skupiła się na przesłaniu mocy, aby wspomóc regenerację. Wielki Mistrz otworzył szerzej oczy i chwycił ją za nadgarstek.

– Akkarin?

– Soneo – wychrypiał.

Dziewczyna odetchnęła z ulgą, widząc jak jego przyspieszony dotąd oddech zaczął wracać do normy, a spojrzenie z każdą sekundą stawało się coraz czujniejsze, choć wciąż patrzył jakby przez mgłę.

– Już w porządku. Wyleczyłam cię, teraz musisz wypocząć.

Mężczyzna, choć chwiejnie, podniósł się do pozycji siedzącej przy małej pomocy Sonei. Ta stanęła przed nim, przyglądając mu się dokładnie; zmęczenie wciąż odbijało się na jego twarzy i z pewnością potrzebował jeszcze porządnego snu, ale sytuacja już całkiem została opanowana.

Dopiero, gdy zyskała pewność, że Akkarinowi nie zagrażało już niebezpieczeństwo, zatrzęsło nią i pozwoliła sobie na wybuch.

– Nie masz mi niczego do powiedzenia?

Nawet Soneę zaskoczyła stanowczość w jej głosie, mimo to wyprostowała się bardziej, czując buzujące emocje w jej wnętrzu, i wbiła uporczywe spojrzenie w Wielkiego Mistrza, spoglądającego na nią z dołu. Uniosła podbródek wyżej, drżenie dłoni zaś starała się zamaskować poprzez zaciśnięcie ich na miękkim, otulającym ją materiale. Czarne oczy Akkarina ześlizgnęły się z jej twarzy niżej. Wtedy Sonea poczuła, jak strużka wody z wilgotnych włosów spłynęła po jej szyi, przez dekolt, kończąc gdzieś między piersiami.

Nawet nie zdążyła się ubrać. Stała przed Wielkim Mistrzem Gildii w samym ręczniku, wciąż mokra po kąpieli. W jego sypialni. Naraz zgoręcały jej policzki. Akkarin natomiast poderwał się jak oparzony, najpewniej z zamiarem wyminięcia dziewczyny szerokim łukiem.

– Dziękuję za pomoc. Teraz wracaj do siebie – powiedział natychmiast.

Tyle wystarczyło, aby żyłka na czole Sonei pękła.

– Żartujesz sobie? – syknęła, krzyżując ze sobą ramiona. Nawet nie zastanowiła się nad tym, czy przed chwilą wzrok jej mentora uciekł na jej ręce założone na piersi, czy też może trochę wyżej. – Walczyłeś ze szpiegiem. Sam. Cały czas mówiłeś mi, że na ten moment nie ma żadnego zagrożenia, że mam się nie przejmować, a tymczasem…!

Urwała, bo z nerwów nie mogła znaleźć odpowiednich słów, więc tylko łypała na Akkarina spod byka, ale ten już się odwrócił w stronę stojącej przy oknie miednicy z wodą. Stanął do niej plecami, na których doskonale widziała mięśnie, przemieszczające się z każdym kolejnym ruchem. Usłyszała chlupot, kiedy mag zamoczył jasne płótno, aby wytrzeć z ciała ślady krwi.

– Jest już późno, a ja, jak sama słusznie zauważyłaś, muszę odpocząć. Idź spać – nakazał tonem nieznoszącym sprzeciwu, nie patrząc na nią. – Porozmawiamy jutro przy śniadaniu.

Sonea zebrała w sobie wszystkie siły, aby ustać w miejscu i nie podejść do niego w celu wymuszenia na nim wyjaśnień. Nabrawszy powietrza w płuca, zagryzła policzki od wewnątrz i ostatecznie odpuściła.

– W takim razie dobranoc – fuknęła i wyszła z sypialni, trzaskając drzwiami.


Od autorki: Uwaga, odbiór, pytanie za milion punktów: jak, do diaska, wyglądał Osen? XD Ktoś, coś? Bo spędziłam ostatnio ponad dwie godziny, wyszukując fragmenty z jego udziałem, ale nic a nic, jeśli mowa o wyglądzie nie zostało wspomniane – albo przegapiłam. Wujek Google również milczał, a ja dopiero pisząc tę scenę z Lorlenem i Osenem zorientowałam się, że nie wiem, jak wyglądał asystent naszego kochanego Administratora. Ba, nawet nie mam pojęcia, jaką szatę nosił, choć (sugerując się Lorlenem) zawsze myślałam o nim jak o Uzdrowicielu.

No, ale w końcu jesteśmy po ważnym rozdziale – wszak relacja Akkarina i Sonei weszła poniekąd na wyższy poziom, trochę sobie porozmawiali (ale jeszcze porozmawiają nieraz, chcę skupić się na zbudowaniu tej relacji na sensownych fundamentach), wreszcie też wykorzystałam kultowe dialogi z książki (czyli piękne soneowe „To prawda [nienawidziłam cię]. Ale to minęło" oraz temat koszmarów i pierwszej miłości Akkarina – choć przyznam, musiałam to przemyśleć; jakaś egoistyczna część mnie ma zazdro o w ogóle istnienie tej dziewczyny, bo on i Sonea dostali tak mało czasu. Niekiedy łatwiej jest mi udawać, że tej pierwszej nigdy nie było, ale każdy ma jakąś swoją przeszłość, a te wydarzenia odcisnęły duże piętno na Akkarinie i położyły się cieniem na jego życiu oraz ciągłej potrzebie kontrolowania dosłownie wszystkiego, zatem nie chciałam tego ignorować i postanowiłam wyjść ze swojej strefy komfortu, aby zawrzeć tę kwestię w historii).

Okaaay, rozgadałam się (czasem tak lubię, co zrobić, no?), więc tylko jeszcze jedna, szybka sprawa: Agan, bardzo dziękuję za Twój komentarz! Sam fakt, że myślałaś o tym opowiadaniu przez okres mojej nieobecności sprawił, że zrobiło mi się bardzo miło. Chciałam jednak wyjaśnić pewną kwestię, bo poruszyłaś temat sformułowania, jakiego użyłam przy rozmowie Sonei i Rothena w poprzednim rozdziale, czyli „(...) – wypaliła gwałtem, ale urwała nagle" – tutaj bynajmniej nie miałam na myśli żadnych dwuznaczności i zapewniam, że ani Rothenowi, ani Sonei nie zatańczyły tu żadne niestosowne myśli. Znaczyło to tyle, co „wypaliła gwałtownie" – ot, zwykłe słowo. Wyjaśniam, bo po prostu padło tu dość mocne skojarzenie, więc wolałam rozwiać tę wątpliwość. ;D W każdym razie jeszcze raz pięknie dziękuję za komentarz!

Dobra, lecę pisać kolejny rozdział, a Wy możecie dawać znać, co myślicie o tym – chętnie poczytam opinie, uwielbiam poznawać Wasze przemyślenia. ;D

Pozdrawiam cieplutko!