Mimo że wzburzenie, jakie zakiełkowało wczorajszego wieczora wewnątrz Sonei, wciąż szalało w niej niczym rozeźlony ocean, dziewczyna nadal nie potrafiła zebrać w sobie słów, które chciała wylać kubłem na Akkarina, kiedy obudziła się bladym świtem. Z niespotykaną u siebie sztywnością umyła się przy misie ze świeżą wodą, ubrała się i narzuciwszy na siebie szatę nowicjuszki, zaplotła włosy w warkocz. Nosiła go coraz częściej, odkąd te znacznie urosły.
Nawet wtedy nie opuszczał jej ból brzucha, jaki narósł w niej na myśl o udaniu się do jadalni. Dopiero tego poranka uświadomiła sobie, że poprzedniego dnia ośmieliła się nakrzyczeć i rościć pretensje do własnego mentora – a to nie leżało w gestii nowicjuszki Gildii Magów.
Powlokła nogami jak z ołowiu przez korytarz, aż stanęła twarzą w twarz z drzwiami. Za nimi zapewne czekał już Akkarin – jak zawsze przed ich wspólnym śniadaniem. Powstrzymując zrezygnowane westchnienie, weszła do środka.
Na dzień dobry uderzył w nią urzekający aromat potraw znajdujących się na suto zastawionym stole. Z tego, co dotychczas zauważyła Sonea, na śniadanie Takan zwykle przyrządzał słodkie dania, podczas gdy te wytrawne zostawiał raczej na obiady i kolacje. Nigdy nie zrozumiała, dlaczego jedzenia zawsze było aż tyle, skoro jadło je tylko dwoje ludzi.
Dziewczyna przełknęła ślinę, wyprostowała się i ruszyła z miejsca. Wyminęła krzesło, na którym zasiadała podczas każdego posiłku, idąc dalej, wzdłuż blatu. Zatrzymała się przy tym naprzeciwko, jedynym zajętym. Mag, od stóp do głów odziany w czerń, spojrzał na nią z zainteresowaniem, unosząc brwi.
Nowicjuszka, złożywszy dłonie na przodzie, spuściła głowę.
– Dzień dobry, Wielki Mistrzu – przywitała się pierwsza. Nie czekała na jego odpowiedź; w przeciwnym razie uleciałaby z niej cała odwaga. – Przemyślałam moje wczorajsze zachowanie. Przepraszam za to, że dałam się ponieść emocjom, co było niewłaściwe z mojej strony. Obiecuję, że więcej się to nie powtórzy.
W pierwszej sekundzie przytłaczającej ciszy, w której słychać było jedynie ich oddechy, Sonea mocniej zacisnęła splecione ze sobą palce. W drugiej pochyliła się jeszcze widoczniej. W trzeciej zaś przygryzła wargę, ale kiedy milczenie mentora przedłużyło się bardziej, niepewnie uniosła wzrok.
Oblicze Wielkiego Mistrza nie wyglądało na surowe, jak się spodziewała. Drżenie kącików jego ust zdradzało powstrzymywany z całych sił uśmiech, natomiast w przymrużonych oczach tańczyło rozbawienie.
– No proszę. Jeszcze wczoraj było Akkarin – mruknął ironicznie, krzyżując ramiona na piersi. Wskazał podbródkiem na krzesło ustawione równolegle do jego własnego. – Usiądź.
Nowicjuszka zamrugała, lecz z pokorą wykonała polecenie, czekając na dalsze słowa mentora. Ten jednak po prostu obserwował, jak podopieczna nabiera na talerz przysmaki z półmisków.
– Rzeczywiście jestem ci winien wyjaśnienia – powiedział w pewnym momencie.
Sonea powstrzymała odruch spiorunowania Akkarina wzrokiem i w skrzętnie skrywanym zniecierpliwieniu poczekała na wytłumaczenie wczorajszego zajścia.
– Kilka dni temu Lorlen otrzymał informacje od kapitana gwardii królewskiej, że w slumsach odnaleziono ciało mężczyzny. Na ciele miał nacięcie, co dla mnie stanowiło wystarczający dowód na to, że w Kyralii znów jest szpieg.
– Powinieneś…
– ...powiedzieć ci, tak. Jednakże wolałem, abyś skupiła się teraz na nauce. I tak podejrzewałem, że szpiegiem jest zwykły niewolnik, więc nie uznałem za konieczne zabierania cię ze sobą.
Dziewczyna podniosła wzrok znad jedzenia.
– Podejrzewałeś?
Akkarin przypatrywał jej się przez chwilę w zamyśleniu, bezwiednie stukając palcami w biały, przyprószony złotem świstek papieru, leżący jakby zapomniany na blacie. Przyjrzawszy się dokładniej, Sonea zorientowała się, iż była to koperta, lecz nie zdążyła o nią zapytać, gdyż mag odpowiedział na poprzednie pytanie:
– Pomyliłem się.
Nowicjuszka, postanowiwszy zignorować kopertę, zacisnęła palce na sztućcach.
– Zanim cokolwiek powiesz, Soneo – przemówił ponownie, zanim jeszcze otworzyła usta. – Gdybym zabrał cię wczoraj ze sobą, znalazłabyś się w niebezpieczeństwie.
– Mogłeś zginąć – syknęła, na co w jego czarnych jak otchłań oczach coś błysnęło. Tym razem nie potrafiła zinterpretować ich wyrazu. Ani tego, co na ułamek sekundy odmalowało się na twarzy mężczyzny. – A wraz ze sobą zabrałbyś całą Gildię.
Cokolwiek przed chwilą niemal wyrwało się spod kontroli Akkarina, nagle zniknęło bezpowrotnie. Mentor wpatrywał się w nią tak beznamiętnie, jakby nagle czas cofnął się o kilka miesięcy i wszystkie dotąd wypowiedziane między nimi słowa nigdy tak naprawdę nie ujrzały światła dziennego.
Później mięśnie jego szczęki drgnęły dokładnie w taki sposób, jaki Sonea znała już na pamięć. Usta Akkarina ułożyły się tak, jak zawsze, gdy na kilka krótkich chwil posyłał jej ten swój półuśmiech; lewy kącik unosił się wtedy leniwie, prawy zaś wyrywał się do góry, gotów podążyć za tym pierwszym.
Zawsze jednak zatrzymywał się w porę.
Nowicjuszka przełknęła ślinę, uświadomiwszy sobie nawet nie to, że z zatraceniem zapatrzyła się na usta mentora, a to, że musiała zebrać w sobie całą wolę, aby w ogóle odwrócić wzrok od jego subtelnego uśmiechu – i nawet to nie wystarczyło. Zrobiła to dopiero, gdy mężczyzna kontynuował:
– Wiedziałem, że nie zginę, ponieważ mam pod swoim dachem zdolną, aspirującą Uzdrowicielkę.
Choć słowa te wywołały u dziewczyny rumieniec, a serce zabiło mocniej z dumy, nie dała się im zwieść.
– To nie jest usprawiedliwienie.
– Cóż, ja widzę to inaczej – skwitował tylko i zabrał się za jedzenie.
Ruchy jego dłoni, kiedy przekrajał nożem placek z kawałkami pachi, sprawiały wrażenie tak płynnych, jakby nawet tego nauczono go specjalnie z myślą o reprezentacyjnym stanowisku, jakie sprawował. Długie palce mężczyzny trzymały rączki sztućców lekko, ale dało się w tym chwycie rozpoznać stanowczość, co już jakiś czas temu okazało się dla Akkarina bardzo typowe – Sonea zdążyła niejednokrotnie przekonać się o tym na własnej skórze. Mimo to dotyk Wielkiego Mistrza wciąż wzbudzał w niej dozę ciekawości. Dziewczyna nieraz już przyłapała się na kontemplowaniu, czy każdy kolejny byłby taki sam, czy w innych miejscach niż dłonie lub ramiona też pozostawiałby po sobie to znajome łaskotanie.
O czym ja w ogóle myślę?
Sonea parsknęła w filiżankę, którą przed chwilą uniosła do buzi, a to natychmiast wzbudziło zainteresowanie jej mentora.
Jak w ogóle mogę zastanawiać się nad czymś takim, skoro dotyczy to Wielkiego Mistrza Gildii Magów?
– Czyżby moja nowicjuszka nagle uznała rakę za aż tak zabawny napar? – zapytał Akkarin tonem ociekającym sarkazmem.
– Z pewnością poprawia nastrój lepiej niż sumi, którego nie da się pić – odpowiedziała z niepohamowanym uśmieszkiem. Spoważniała zaraz, odstawiła naczynie na spodek i wyprostowała się na krześle. – Co dokładnie wczoraj zaszło, Wielki Mistrzu?
Musiała wiedzieć, choćby miała ciągnąć własnego mentora za język, choćby miała być dla niego niczym natrętna mucha.
– Mój informator powiadomił mnie wczoraj o prawdopodobnym miejscu pobytu szpiega. Kiedy udałem się tam, szybko okazało się, że nie jest to zwykły niewolnik, tylko Ichani. Rozprawiłem się z nim, ale cóż, efekty tego widziałaś wczoraj, Soneo.
I nie było mnie tam, aby ci pomóc, pomyślała dziewczyna z przekąsem i aż skrzywiła się, uświadomiwszy sobie, że tylko jeden zły ruch mógł wczoraj dzielić Akkarina od klęski.
– Jak tu dotarłeś w takim stanie?
Sonei nie umknął szybki rzut okiem mentora w stronę drzwi jadalni.
Oczywiście. Takan.
– Krwawe pierścienie przydają się bardziej, niż myślisz.
– Powinnam tam być – mruknęła pod nosem, choć wystarczająco głośno, aby usłyszano ją po drugiej stronie stołu.
– Wczoraj bardziej potrzebowałem cię tutaj, w jednym kawałku. Nie wiem, co by się stało, gdybyś poszła ze mną – skomentował Akkarin tonem, który dawał do zrozumienia, że jakąkolwiek dyskusję na ten temat uważał za zakończoną. – Może następnym razem. Pozwól, że przejdę teraz do przyjemniejszych kwestii.
Mężczyzna chwycił za brzeg pozłacanej koperty, która wcześniej tak przykuła uwagę Sonei. Powstał i pochyliwszy się nad stołem, wyciągnął zawiniątko przed siebie. Nowicjuszka przyjęła je z niemym pytaniem wymalowanym na twarzy.
– Oto oficjalne zaproszenie od króla Merina na urodzinowy bal w pałacu – wytłumaczył Wielki Mistrz. – Z pewnością doszły cię już o nim słuchy. Zaproszenia dla innych magów i nowicjuszy będą rozdawane dopiero pod koniec tygodnia, tuż przed przerwą letnią, wszak bal odbywa się tydzień po jej zakończeniu. Powiedzmy jednak, że masz ten przywilej, aby otrzymać zaproszenie nieco wcześniej.
Sonea skrzywiła się na myśl o zawartości koperty, ale wrodzona ciekawość nakazała jej czym prędzej rozerwać papierek.
Zupełnie zapomniałam. Bal w pałacu. Czy to już pora na połamanie obu nóg?
– Ale… udział nie jest obowiązkowy, prawda? – zapytała ze zgubną nadzieją, jednocześnie zapoznając się z dokładnymi informacjami odnośnie do przyjęcia. Przerwała czytanie na ułamek sekundy, tylko po to, aby zerknąć kontrolnie w stronę Akkarina, lecz kiedy spostrzegła jego uniesione brwi, już znała odpowiedź.
W takim razie będę musiała złamać sobie również kark.
– Nie wyobrażam sobie, abyś jako moja nowicjuszka nie pojawiła się na balu urodzinowym króla Kyralii – odpowiedział Wielki Mistrz. Nie pozostawił więc innego wyboru Sonei, jak chwycenia się ostatniej deski ratunku:
– Kiedy ja nigdy nie byłam na balu. Nie mam nawet żadnej sukienki.
– Co nie stanowi najmniejszej przeszkody. Otrzymujesz kieszonkowe. Szepnij słówko swojej służącej, a zabierze cię do najwykwintniejszego sklepu w Imardinie.
To Sonea mogła sobie wyobrazić: wieczna służbistka Viola, poszukująca idealnej kreacji po całym mieście.
– Na balu należy tańczyć – wydukała, wystawiając kartę zdradzającą jedną z jej słabości. – Nie umiem tańczyć.
Akkarin sprawiał wrażenie, jakby powstrzymywał pełen zrezygnowania i udręki jęk.
– Możesz więc odmówić każdemu, kto poprosi, jeśli tylko zechcesz. Chyba – przechylił lekko głowę – że się boisz.
– Ja? Boję się?
Wystarczyła tak oczywista zagrywka, ot, proste, niewysłowione wyzwanie rzucone prosto w jej twarz, aby połknęła haczyk.
– Rzadko się zdarza, aby damy na balach odmawiały każdemu, zatem takie zachowanie, choć z pewnością przez nikogo niekwestionowane, wzbudzi zainteresowanie. A to właśnie tego pragniesz uniknąć, nieprawdaż?
Dziewczyna nieświadomie zacisnęła palce na zaproszeniu i raz jeszcze przeczytała jego treść, szczególną uwagę poświęcając dacie wydarzenia.
– Cztery tygodnie to dużo czasu – mruknęła, kalkulując.
– Dużo – powtórzył z przekonaniem, oparłszy brodę na dłoni. Rozpostarł się wygodnie w siedzeniu, jakby w ten sposób mógł łatwiej świdrować wzrokiem podopieczną. – Wiele umiejętności można opanować przez cztery tygodnie. Jeżeli naprawdę się chce i jest się w stanie temu sprostać.
Na przykład taniec, dokończyła niewypowiedzianą przez Akkarina myśl Sonea. A przynajmniej podstawowe kroki. Na tyle, aby nie odstawać od reszty.
– Oczywiście, że potrafię – powiedziała może zbyt głośno, zbyt dziarsko, bo usta jej mentora rozciągnęły się leniwie w triumfalnym, cwanym uśmiechu. – Poćwiczę z Rothenem i udowodnię, że cztery tygodnie to wystarczająco, aby nie musieć każdemu odmawiać na balu, Wielki Mistrzu.
– Zgodnie z moimi oczekiwaniami – przyznał z zadowoleniem. – I zamierzam sprawdzić osobiście, jak pilną uczennicą jesteś. Teraz idź na zajęcia, bo ciężko będzie ci tego dowieść, jeśli zaczniesz od spóźnienia.
Podpuścił ją – najpewniej bez wyrzutów, bez mrugnięcia i Sonea doskonale o tym wiedziała.
Szmer sunących po podłodze nóg od krzesła wypełnił jadalnię, kiedy dziewczyna wstawała od stołu, jednocześnie wsuwając zaproszenie w kieszonkę szaty. Naraz jej zaciążyło i zawahała się, czy aby na pewno je zatrzymać, ale niejako stanowiło dowód wyzwania, jakiego się podjęła.
Nim jednak wyszła na korytarz rezydencji, przypomniała sobie o czymś.
– Cały dzień zbierałam wczoraj magię, aby ci ją oddać i w… natłoku wydarzeń zupełnie zapomniałam. – Ponownie stanęła przed magiem, tym razem wyciągając dłonie przed siebie. Ten wstał z zajmowanego miejsca, chwycił nadgarstki dziewczyny i ostrożnie odsunął je od siebie.
– Przed tobą cały dzień. Mówiłem ci już wielokrotnie, że nie od rana, Soneo – powiedział tak niskim tonem, że jej imię w jego ustach zabrzmiało niczym pomruk. Przyjrzał się dokładnie jej twarzy. – Chyba wzięłaś sobie to zadanie zbyt mocno do serca. Nic złego się nie stanie, jeśli raz czy dwa nie oddasz mi części swojej mocy.
Nie oponowała, zamiast tego odsunęła się, ukłoniła lekko w pożegnaniu i wyminęła mistrza.
– Ach, a co do współdzielenia rezydencji – zatrzymał ją jeszcze, a Sonea spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi, nie rozumiejąc. – Doprawdy jestem pod wrażeniem, że w końcu odważyłaś się skorzystać z łazienki w domu, zamiast łaźni Gildii. Takan zwolnił już miejsce w szafkach na twoje rzeczy, więc nie musisz ich ciągle ze sobą nosić.
Poczuła się dziwnie przyłapana, choć przecież też tutaj mieszkała, a więc łazienka w pewnym sensie należała również do niej. Nie umiała się do tego odnieść, odpowiedziała więc tylko:
– Tak jest, Wielki Mistrzu.
– I na tym etapie Wielkiego Mistrza chyba też już możemy sobie darować.
Niemal zabrakło jej powietrza, gdy dotarło do niej znaczenie tych słów.
– A-ale...
Akkarin prychnął, założywszy ramiona na piersi.
– Zdaje się, że wczoraj sama wyszłaś z tą inicjatywą.
– Myślałam, że umierasz – wypaliła bez zastanowienia, na co mężczyzna uniósł brwi.
– W takim razie muszę zrobić to znowu, abyś nie miała oporów w mówieniu mi po imieniu? – zapytał tak bardzo ironicznie, że odpowiedzenie na to wydawało się głupotą, nieodpowiedzenie zaś ucieczką. – Publicznie zostaniemy oczywiście przy tytułach, ale w murach rezydencji… Myślę, że już od dawna nasze relacje wyszły poza sferę mistrz-uczennica. Oficjalne tytuły będą tylko przeszkadzać przy naszej współpracy.
Nie mogła zaprzeczyć. W istocie już jakiś czas temu coś się zmieniło. Sonea nie potrafiła tylko powiedzieć, co dokładnie było tym czymś, co zawisło między nimi – nawet nie wiedziała, kiedy i jak – i wisiało tak uporczywie, jak na niedającej się przerwać nici. Jakby chciało, aby w końcu je z tej nici uwolnić. Pochwycić.
Tyle że żadne z nich jak dotąd nie znalazło sposobu, aby tego dokonać.
Zapach ksiąg i wszelkie odgłosy biblioteki w ostatnim tygodniu przed egzaminami semestralnymi już niemal pozostawiały po sobie trwałe ślady w świadomości uczniów Gildii Magów. Każda ich wolna chwila tonęła pośród wiedzy ze zbiorów gromadzonych od wieków. Kiedy więc minęła kolejna godzina skrupulatnego powtarzania materiału i wymieniania się notatkami oraz spostrzeżeniami, większość osób naturalnie miała już dosyć.
– I mówisz, że dostaniemy je pod koniec tygodnia? – zapytała Trassia w podekscytowaniu, trochę głośniej niż szeptem, nachylona nad blatem stolika. Jej niebieskie oczy iskrzyły, jakby promienie słońca smagały taflę oceanu; w gruncie rzeczy wystarczyło niewiele, aby wprowadzić Trassię w taki stan. Tym razem przyczyniła się do tego potajemna wiadomość od Sonei – dziewczyna dość szybko dała za wygraną i gdy tylko udała się do Biblioteki Nowicjuszy po skończonych lekcjach, pokazała swojej klasie otrzymane zaproszenie na królewski bal.
– Tak przynajmniej twierdzi Wielki Mistrz.
– Czyli faktycznie bycie jego faworytą równa się przywilejom – skomentował Narron z uznaniem. – Może masz dla nas jeszcze jakieś tajne informacje, o których zwykli nowicjusze, tacy jak my, nie wiedzą, a powinni?
Och, zdziwiłbyś się, pomyślała, ale w odpowiedzi jedynie zaśmiała się nerwowo i pokręciła głową.
Sonea zerknęła przed siebie i spostrzegła, że kilkoro uczniów z innych klas, zasiadających przy pozostałych ławkach, przygląda im się ukradkiem. Z pewnością zauważyli, co takiego nowicjuszka pokazywała swojej grupie i podsłuchali co nieco – a temat zbliżającego się balu gorąco narastał w ostatnim czasie, co rusz odbijając się od ścian Gildii.
Dziewczyna odwróciła głowę – w stronę lady przy wejściu, za którą zasiadała Mistrzyni Tya, zatracona w obowiązkach życia codziennego. Na ułamek sekundy kobieta oderwała wzrok przeglądanych dokumentów i skrzyżowała spojrzenie z nastolatką. Posłała jej radosny uśmiech, który Sonea odwzajemniła. Zarazem wypełniły ją wyrzuty sumienia – minęło już dobrych kilka tygodni, odkąd ostatni raz pomagała bibliotekarce w pracy. Niegdyś przychodziła tutaj regularnie, ponieważ kobiecie brakowało asystenta. Teraz jednak myśli Sonei na przemian zaprzątały zaliczenia oraz czarni magowie z Sachaki; nie potrafiła już wygospodarować czasu na pomoc w bibliotece. Mimo że Mistrzyni Tya nie miała jej tego za złe, a przynajmniej nie okazywała tego otwarcie, Sonea musiała zwalczać wzmagające na tę myśl zawstydzenie.
– Zgaduję, że poznała już jakieś tajemnice naszego Wielkiego Mistrza i to pewnie bez jego wiedzy – skomentował głośno Regin, nie zważając na względną ciszę panującą wokół. Siedział naprzeciwko, opierał policzek na luźno zaciśniętej pięści i wpatrywał się w Soneę prowokująco. Nawet lekko przygarbiony emanował dumą. – Zakładam, że ludzie ze slumsów potrafią takie rzeczy jak mało kto.
Dziewczyna posłała mu niewinne spojrzenie.
– Czyżbyś właśnie pochwalił bylców za ich umiejętności, Reginie? – zapytała uszczypliwie, z lekka prostując się w siedzeniu. – Jeżeli chcesz uzyskać parę porad, abyś mógł do woli poznawać tajemnice Mistrza Garrela, mogę ci ich udzielić. Wystarczy poprosić.
Jeżeli wcześniej Regin uśmiechał się głupkowato i szyderczo, po słowach nowicjuszki uśmieszek ten odszedł w zapomnienie. Chłopak zacisnął usta, niezadowolony, na jego twarz wdarła się pewnego rodzaju gorycz. Odwrócił wzrok. Potem poderwał się z miejsca, naprędce zebrał swoje zeszyty i wypadł z biblioteki, rzuciwszy tylko:
– Mam dość powtórek na dziś, wracam do siebie.
Po tym niezręczność opadła na wszystkich niczym ciężki płaszcz. Sonea z konsternacją wpatrywała się w puste krzesło, niedbale i w pośpiechu dosunięte do stolika; później przeniosła wzrok na wszystkich z klasy po kolei.
– Powiedziałam coś nie tak?
Z lewej Seno uniósł głowę na jej słowa, przed tym jeszcze wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenia z Narronem.
– Regin ostatnio zmaga się… z pewnymi problemami. Sprawy rodzinne i powiedzmy, że jego wujek znajduje się w centrum wydarzeń. To trochę skomplikowane – wytłumaczył pokrótce, choć naokoło. Wzruszył ramionami i poklepał Soneę po plecach. – Nie przejmuj się. Raz, że pierwszy zaczął, dwa: przejdzie mu.
Problemy w rodzinie? Regin?
Seno prawdopodobnie nie miał najmniejszego pojęcia, jaką ciekawość wzbudził w dziewczynie tymi słowami.
Przerwa letnia w Gildii Magów wreszcie nadeszła, zakończywszy tym samym sesję egzaminacyjną nowicjuszy. Kiedy więc nastały dni wolne, wielu uczniów powróciło w rodzinne strony, aby odwiedzić swoich bliskich; nie inaczej uczyniła Sonea, choć w jej przypadku była to raptem jednodniowa wizyta w slumsach, podczas której mogła nadrobić ostatnie tygodnie niewidywania Jonny, Ranela i jej małych kuzynów.
W drodze powrotnej natknęła się natomiast na dawnego przyjaciela, Cery'ego. Rozpoznał ją natychmiast, bo Sonea ściągnęła z głowy kaptur płaszcza, który zarzuciła, opuściwszy teren Gildii Magów, aby nie straszyć bylców ubraniem nowicjuszki.
Żadne z nich nie mogło przegapić takiej okazji do rozmowy, wszak nie widzieli się już od miesięcy. Zeszli więc z głównej drogi, przez którą przechodzili ludzie pytający o pieniądze lub jedzenie, i schowali się w ślepym zaułku na uboczu, między dwoma starymi kamieniczkami. Nie pachniało tam ładnie, a wokół na ziemi zalegały różnego rodzaju śmieci, lecz miejsce spowijał cień i nikt im tam nie przeszkadzał.
Chłopak zdawał się roślejszy niż dawniej, choć chyba tak samo niski, jakim Sonea go zapamiętała; bardziej roztropny i jakiś taki uważny, ale wciąż jowialny w usposobieniu i nawet jeśli wydoroślał w ostatnim czasie, nadal biła z niego pewna beztroska. Jednakże to, co zastanowiło dziewczynę najbardziej to ubiór przyjaciela – miał kurtkę ze skóry, ani trochę niezniszczoną, o mocnych szwach, a jego buty wyglądały jak niedawno nabyte w samym Wewnętrznym Kręgu Imardinu. Pomimo ciepłej pogody, obuwie sięgało do połowy łydek i dziewczyna mogła jedynie zgadywać, w którym z nich krył się nóż.
Nikt przeciętny w slumsach nie nosił rzeczy takiej jakości.
– Albo znalazłeś porządnie płatną robotę, albo zorganizowałeś niezwykle udany napad – cmoknęła Sonea, przyglądając się Cery'emu spod zmarszczonych brwi. – Pytanie tylko, czy powinnam się tym martwić.
Przyjaciel uśmiechnął się do niej szeroko.
– Eja, Sonea! Trochę wiary w dawnych znajomych – rzucił w obronie, unosząc dłonie przed siebie. – Nie wplątałem się w nic, czym powinnaś się przejmować. Widzisz, po prostu powodzi mi się ostatnio. Parę udanych interesów, takie tam… Wiesz, jak jest. No, ale powiedz mi lepiej, jakie wieści niesiesz z tej swojej Gildii. Traktują cię tam dobrze?
Sonea zrozumiała doskonale, że Cery nie zamierzał jej ujawniać szczegółów dotyczących jego spraw i pomyślała sobie, że może nawet lepiej; z czymkolwiek do czynienia miał jej przyjaciel z dzieciństwa, jej od dawna nie dotyczyło. Ich drogi rozeszły się jakiś czas temu i być może powinni podążać już tylko w swoich kierunkach.
Chyba że te jego interesy, cokolwiek to znaczy, skończą się dla niego źle… Wtedy nie wybaczę sobie pozostawienia tego tematu, przeszło jej przez myśl, jednakże przygryzła wargę, ignorując dziwne poczucie, nakazujące jej drążyć dalej. Zamiast tego zaspokoiła ciekawość Cery'ego i zaczęła mu opowiadać o minionych tygodniach – o nauce, o nawiązanych znajomościach, napomknęła nawet o tym, że Regin przystopował ze swoimi głupimi wyskokami. Poskarżyła się na egzaminy i na czyhający na nią niczym zguba bal w pałacu.
– Dupsko po porannym posiedzeniu na tronie pewnie też podciera złotem – prychnął Cery, usłyszawszy, jakie zaproszenia rozesłał król Merin. Natomiast później zagwizdał głośno, skrzyżował ramiona na piersi i oparł się nonszalancko o mur budynku. – Czyli nasza mała Sonea idzie na królewski bal. Proszę, proszę. Z naszej dwójki to przecież ja jestem tym, który chce zwiedzić wszystkie najważniejsze budowle w mieście. Eja, będziesz musiała koniecznie opowiedzieć mi, jak jest w środku pałacu.
Zaśmiała się.
– Z wielką chęcią. Tylko coś mi mówi, że dnia nam nie starczy, abym opisała ci przesyt bogactwa, jaki tam będzie.
Powiew wiatru wdarł się w zacieniony zaułek trącący przykrym swądem, roznosząc woń bardziej, niż dotychczas dało się ją wyczuć. Jak na zawołanie Cery poderwał wzrok i najpierw wyjrzał na ulicę, później wzniósł oczy do nieba.
– Cholercia – syknął i odbił się od ściany. – Późno już.
– Późno? Nawet jeszcze nie zmierzcha.
Chłopak pokręcił głową.
– Jestem z kimś umówiony. Zaraz się spóźnię, jeśli jeszcze chwilę tu zabawię – mówił w pośpiechu. Postawił krok w stronę alejki, ale zawahał się i odwrócił w stronę Sonei. – Chodźże tu jeszcze, no, uściskam cię chociaż.
Z uśmiechem wpadła w jego ramiona i przytuliła go mocno na pożegnanie, prawiąc mu na odchodne morał, aby uważał na siebie. Później rozeszli się w przeciwnych kierunkach i Sonea mogła wrócić już do Gildii.
Nie dane było jej jednak przejść nawet kilku metrów, gdyż za najbliższym zakrętem boleśnie zderzyła się z wysokim mężczyzną idącym zbyt prędko.
– Przepraszam – wydukała, choć to raczej on wpadł na nią. Zadarła głowę do góry i naraz zamrugała w zdumieniu, napotykając czarne oczy, otwarte szerzej niż zwykle. Stał przed nią, ubrany w łachmany, z kapturem na głowie Wielki Mistrz.
– Sonea. – W jego głosie wyraźnie przebijało się zdziwienie.
– Akkarin – powiedziała cicho i odruchowo rozejrzała się na boki, jakby ktoś mógł ich przyłapać; oboje w slumsach i w przebraniu, bez szat magów. – Co ty tutaj robisz?
Zapewne mógłby zapytać o to samo, ale z pewnością domyślił się, że odwiedziła rodzinę. Interesy Akkarina, tu w slumsach, mogły tyczyć się jednak tylko jednego tematu i to najbardziej zmartwiło Soneę.
Mężczyzna odsunął się odrobinę i przez chwilę zastanowił się nad odpowiedzią.
– Na pewno nie uganiam się w tym momencie za żadnymi szpiegami, jeśli o to ci chodzi – odpowiedział z lekkim, nieco lekceważącym uśmiechem.
Nowicjuszka uniosła brwi.
– Nie? W takim razie… – zacięła się na chwilę, aby zaraz się wyprostować i łypnąć na Akkarina spod byka. – Chyba mnie nie śledzisz, prawda?
– Otóż nie tym razem. Właściwie to… – przerwał i zawiesił wzrok gdzieś ponad dziewczyną. Coś przykuło jego uwagę, co nowicjuszka rozpoznała po zaciśniętych w napięciu wargach mistrza i już miała się odwrócić, lecz Akkarin natychmiast zacisnął ostrzegawczo dłoń na jej ramieniu. – Ktoś ci się przygląda – wyszeptał powoli.
– Mi? Czy nam? – zapytała, bo możliwości pod słowem ktoś kryło się całe mnóstwo.
Wielki Mistrz raz jeszcze posłał kontrolne spojrzenie w tamtym kierunku.
– Tobie – powiedział z przekonaniem. Na to stwierdzenie dziewczynę owiał dziwny chłód, więc nabrała uspokajającego oddechu. Dla zachowania pozorów powstrzymała się przed nagłymi ruchami; powolnie rozejrzała się, jakby po prostu w zamyśleniu wodziła wzrokiem po okolicy.
Kilku pijaków siedziało pod śmietnikiem po drugiej stronie ulicy, gdzieś dalej dzieciaki rysowały kredą po chodniku. Jednakże kiedy obserwowała dalej, napotkała opierającego się o parapet jakiegoś starego domu bylca w średnim wieku, z pewnością zbyt chudego i z zaczerwienioną twarzą. Wpatrywał się w nią.
Sonea zaś aż wstrzymała oddech.
– Znam go – szepnęła do Akkarina, zaskakując go tym samym.
– Znasz? – powtórzył po niej. – Stary znajomy?
Pokręciła głową, orientując się, że źle ją zrozumiał.
– Mam na myśli to, że już go widziałam – sprostowała. – Raz i już jakiś czas temu, jednak zapamiętałam twarz. Zaczepił mnie wtedy, ale byłam ze znajomymi z klasy i odeszliśmy.
Wyraz twarzy Akkarina zdradzał niezadowolenie.
– Niedobrze – skomentował. – Naprawdę nie przyszedłem tu za tobą ani nie tropię teraz żadnych szpiegów. Nie mogę wrócić z tobą do Gildii.
– To zwykły bylec, nie zrobi mi krzywdy. Pewnie chciał wtedy pieniędzy, a teraz po prostu mnie skojarzył. Dlatego się przygląda – powiedziała, wzruszywszy ramionami, bo odniosła wrażenie, jakby jej mistrz toczył ze sobą wewnętrzną bitwę. Nie chciała krzyżować mu planów, jakiekolwiek by nie były. – To… co właściwie tutaj robisz?
Zaśmiał się krótko, rozluźniwszy się trochę, ale jego oczy co rusz kontrolnie wędrowały za plecy Sonei.
– Wszystko byś chciała wiedzieć – skomentował mrukliwie. – Jestem winien zapłatę informatorowi, nie mogę go wystawić.
– Och. I nie mogę po prostu pójść z tobą?
– Aby poznać mojego człowieka?
– A nie powinnam? W końcu współpracujemy.
Akkarin uniósł dłonie i chwycił ostrożnie kaptur Sonei. Delikatnym ruchem naciągnął go na jej głowę, kciukami niechcący muskając jej policzki.
– Wszystko w swoim czasie. Teraz wrócisz prosto do Gildii. Żadnych ekscesów po drodze, Soneo. Gdy dotrzesz do rezydencji, pokażesz się Takanowi, on zaś przekaże mi wiadomość, że już jesteś w domu. Sam nie powinienem zabawić tu długo.
– Chyba naprawdę pora, abyś stworzył dla mnie krwawy pierścień – powiedziała szybciej, niż pomyślała. Dopiero po wypowiedzeniu tych słów na głos pożałowała, natomiast jej serce przyspieszyło zdradziecko; gdyby Akkarin wykonał dla niej krwawy pierścień, miałby dostęp do jej myśli, a te w ostatnim czasie wybiegały w dziwnym kierunku.
Akkarin wyminął ją i rzucił przez ramię:
– Idź już.
Zatem poszła, zerknąwszy raz jeszcze za siebie. Obserwujący ją wcześniej mężczyzna przepadł bez śladu.
Od autorki: I znowu zwiecha, ale u mnie to standard. Właściwie to powinnam zawczasu uprzedzić, że nie należę do szybko piszących osób, ale spokojnie, gdybym miała w planach porzucić to opowiadanie, z pewnością gdzieś bym o tym poinformowała. W skrócie mogę wytłumaczyć to tak: najpierw było lato i codzienność wakacji porwała, rozleniwiając przy okazji, potem praca, a następnie studia. I no, tak sobie czas zleciał. Samo żyćko, nic innego.
Krótkie info aka spoiler: następny rozdział raczej będzie dość krótki, długo wyczekiwany bal zaś powinien przypaść na rozdział 8, maksymalnie 9. A nie mogę się doczekać tego rozdziału o tyle, że będzie on w pewnym sensie przełomowy i dzięki niemu wejdziemy w, powiedzmy, drugą fazę historii. Więcej nie mówię! Za to mam pewien problem, a mianowicie postać Savary – polubiłam babkę, ale powiedzmy sobie szczerze: w Trylogii Czarnego Maga stanowiła raczej wprowadzenie dla Trylogii Zdrajcy, z której to wątków nie zamierzam wprowadzać do tej historii, bo po prostu jej nie czytałam. Wniosek? Postać Savary nie jest mi ani trochę tu potrzebna, ale z drugiej strony nie chcę jej ot tak porzucić i udawać, że jej nie było. Zatem muszę tę kwestię jeszcze przemyśleć, ale na szczęście mam jeszcze trochę czasu i miejsca, bo opowiadanie chcę zamknąć w maksymalnie 20-25 rozdziałach.
Ach, no i niebawem w drugim projekcie, Po drugiej stronie, który jest dostępny na moim profilu, powinien pojawić się drugi o-s. Najpóźniej wleci wraz z rozdziałem 7, bo jego akcja będzie umiejscowiona właśnie na przestrzeni szóstego i siódmego rozdziału.
I jeszcze pytanie za 100 punktów: kto rozpoznał typka z końcówki rozdziału?
Dziękuję za liczny odzew pod ostatnim rozdziałem – o tyle jest mi niezwykle miło, że bardzo Wam się on podobał.
Yalishandela, jeeejku, po stokroć dziękuję za takie słowa! Mam nadzieję, że nie zawiodę z rozwijaniem tych wątków, będę robiła co w mojej mocy. Co do wyglądu postaci: trafiłaś 100% w moje wyobrażenia. Vinara jako trochę młodsza McGonagall i Lorlen jako Akkarin wersja light trafiło right in my meow meow XD
Inemer, ha! Czyli ku mojej uldze nie jestem jedyna, która ma taki problem z pierwszą miłością Akkarina. Tak jak powiedziałaś, drażniący jest fakt, że kochał ją dłużej niż Soneę – i nie miałabym z tym takiego problemu, gdyby on tej biednej Sonei po prostu nie umarł (a mieli być razem szczęśliwiii, chlip *sad mode on*). Co do Osena – ekhem, nic nie mówię, ale generalnie to zawsze podejrzewałam go o coś więcej.
Mam nadzieję, że również u Ciebie niebawem wpadnie jakiś rozdział! Wiedz, że nadal czekam ;D
Agan, na pewno szykuję w najbliższym czasie o-s (w Po drugiej stronie), więc możliwe, że wspomnę tam coś niecoś o jego przemyśleniach/odczuciach po całej tej sytuacji :D
Dogewo, o, trafiłaś w mój czuły punkt odnośnie do przemyśleń o Akkarinie! XD Swoją drogą, planuję w przyszłości w tym opowiadaniu pociągnąć tę kwestię właśnie nieco dalej. Ale tak, odpowiadam: też odniosłam wrażenie, że działo się to już znacznie wcześniej. Dokładnie tak jak zauważyłaś, on powiedział, że zaczął przegrywać ze sobą tamtej nocy, czyli walkę toczył od jakiegoś czasu. Też obstawiałabym okolice tej nocy, podczas której zajrzał do jej pokoju; właściwie to myślę, że być może wtedy coś w nim kiełkowało, a potem wygrana Sonei w turnieju przeciwko Reginowi wzbudziła w nim podziw, który już później przeistoczył się w zauroczenie (nawet jeśli nie był tego od razu świadom). Bo naprawdę do takiej postaci jak Akkarin nie pasuje mi żadne instant love – trzeba mieć na uwadze, że to 33-letni mężczyzna doświadczony życiem, więc no, jak na moje to musiało trwać już jakoś dłużej. Jejku, mogłabym o tym mówić i rozpisywać się bez końca (i generalnie chętnie bym o tym porozmawiała XD).
Wszystkim jeszcze raz bardzo dziękuję za komentarze!
Widzimy się w 7 rozdziale ;D
