Już podczas pierwszej lekcji tańca pod okiem Rothena, Sonea mogła odnotować kolejną rzecz, której dowiedziała się, odkąd trafiła do Gildii: czółenka o niskiej cholewce, na niewysokim obcasie, dobierane przez damy do balowych kreacji, wbrew pozorom nie były tak niewygodne, jak mogłoby się zdawać – choć po kilku godzinach już nieco uciskały i zdjęcie ich chociaż na chwilę niosło za sobą pewną ulgę.

Dziewczyna usiadła w miękkim fotelu, uważnie przyglądając się swoim palcom u stóp, którymi poruszała to w jedną, to w drugą. Następnie zatoczyła kilka kolistych ruchów kostkami. Zaprzestała, gdy przed jej twarzą pojawiła się wąska szklanka prawie po brzeg wypełniona wodą.

– Idzie ci zdecydowanie lepiej niż nauka matematyki, gdy uczyłem cię jej podstaw.

Nowicjuszka spiorunowała wzrokiem swojego byłego mentora, ale na jej twarz i tak wpełzł uśmiech. Wyciągnęła dłonie przed siebie, aby przyjąć literatkę, zarazem posyłając magowi pełne wdzięczności spojrzenie.

– Miejmy nadzieję, że jeśli mam połamać nogi, stanie się to przed balem, a nie w trakcie – mruknęła i upiła łyk. Jej komentarz natychmiast spotkał się z cichym prychnięciem dezaprobaty.

– Nim się obejrzysz, nauczysz się wszystkich najważniejszych kroków i bal nie będzie dla ciebie żadnym problemem – odparł Rothen pełnym otuchy głosem.

– Prawdę mówiąc, mam wrażenie, że mogę po prostu nie mieć okazji do tańca i jego nauka jest zwyczajnie bez sensu – wyznała, jakby słowa maga nawet do niej nie dotarły. – Nie sądzę, aby ktokolwiek mnie poprosił. Nie tam. Nie przy tych wszystkich ludziach z Domów.

– Chyba żartujesz! – wtrącił natychmiast Alchemik, otworzywszy oczy szeroko w niedowierzaniu. – Ostatnio przysporzyłaś sobie znajomości wśród nowicjuszy. Zwłaszcza wśród chłopców. Nie, nawet nie przerywaj! Jestem pewien, że znajdzie się przynajmniej kilku, którzy zechcieliby zatańczyć z nowicjuszką Wielkiego Mistrza. Bardziej martwiłbym się wręcz o… ergh, nie, to niemądre z mojej strony. Wprawdzie tradycja… – Rothen widocznie się zawahał; zawiesił na chwilę głos, patrzył intensywnie spod zmarszczonych brwi, jakby nie mógł podjąć jakiejś ważnej decyzji i postukiwał przy tym palcami o udo, dość nerwowo. – Ach, nie! Akkarin by tego nie zrobił.

Sonea zamrugała, zmieszana.

– A-ale o czym mówisz, Rothenie? Jaka tradycja? Czego Akkarin by nie zrobił?

– Niepisana, zatem mało istotna – odparł natychmiast, ale już po chwili na jego twarzy zatańczyło zrozumienie, iż taka odpowiedź Sonei nie wystarczy. – Odkąd pamiętam, odkąd organizowano bale królewskie dla wszystkich członków Gildii, mentorzy prosili do tańca swoich podopiecznych. Jeden taniec, nie więcej, co by nie uznać tego za niestosowne. Niezależnie od płci, wieku czy stażu, po prostu symbolicznie. Kiedyś się tak przyjęło i zostało. Nie sądzę jednak, aby Akkarin postąpił jak pozostali. Zupełnie sobie tego nie wyobrażam.

Oczywiście, że Akkarin zamierzał postąpić wedle tej tradycji – zgodnie z zapowiedzią, miał sprawdzić osobiście, jak pilną uczennicą jest. Tyle że Sonea o owej tradycji dotychczas nie miała pojęcia.

Zatem naprawdę zamierzał to zrobić. Jednakże przede wszystkim dla zachowania twarzy.

– Może jeszcze jedna godzina nauki na dzisiaj? – zaproponowała, nim z impetem odstawiła szklankę na stolik, i poderwała się energicznie na nogi.


Nawet stąd, zza ciężkich kotar przysłaniających okna rezydencji, Sonea widziała powozy zebrane przed bramą Uniwersytetu. Wiele z nich wciąż jeszcze nadjeżdżało, ale już wkrótce pod Gildią miał stanąć komplet rodziców i ich dzieci w celu wzięcia udziału w Ceremonii Przyjęcia.

Do nozdrzy nowicjuszki dobiegł znajomy, acz specyficzny zapach ulubionego naparu. Odsunęła się od okna i z wdzięcznością przyjęła filiżankę raki od Violi.

– Dziękuję. – Nie czekając, aż napój ostygnie, nowicjuszka upiła łyk. Służąca natomiast, zachowując kamienny wyraz twarzy, z uwagą przyjrzała się dziewczynie, żeby upewnić się, że ta na pewno prezentuje się nienagannie.

– Zaraz się spóźnisz, panienko – upomniała ją. – Wszyscy magowie oraz nowicjusze powinni znaleźć się w Radzie Gildii przed przybyciem kandydatów. Wszelkie spóźnienia na takie uroczystości mogłyby zostać odebrane jako obraza.

Sonea z trudem powstrzymała się przed lekceważącym wywróceniem oczami; przed każdym naborem, letnim czy zimowym, w którym oczywiście musiała uczestniczyć tak jak wszyscy, wysłuchiwała tych samych śpiewek Violi – a to przecież na Wielkiego Mistrza trzeba było zawsze czekać najdłużej. Poza tym Mistrz Osen i tak nie zacząłby wpuszczać gości do sali przed przybyciem całej starszyzny.

Viola przekrzywiła głowę, wciąż oglądając dziewczynę z każdej strony.

– Co takiego? – zapytała Sonea, bo na twarzy służącej zatańczyło zamyślenie. Kobieta potarła podbródek palcami.

– Chyba już wiem, jak cię uczesać na bal – wyjaśniła, zbliżywszy się. Ujęła pasma włosów Sonei i okręciła je wokół własnych palców. – Ach, jak dobrze, że panienka zapuściła te włosy. Część z nich wypuścimy... U góry może zepniemy je w koka. Albo zrobimy koronę z warkocza.

Sonea niemal jęknęła.

– Przecież to dopiero za tydzień! – Odnosiła wrażenie, że jeszcze jedna wzmianka o nadchodzącym wielkimi krokami przyjęciu i zwymiotuje, a jednak… Początkiem przerwy letniej Trassia towarzyszyła jej – oraz rzecz jasna Violi, która wszystko nadzorowała – przy wyborze sukni. I choć Sonea nie pałała sympatią do kosztowności, to gdy ujrzała zdobienia na tych delikatnych, miękkich w dotyku materiałach sukien o przepięknych kolorach, oplecionych koronkami, przeszytych złotymi lub srebrnymi nićmi – sukien, które pierwszy raz w życiu znalazły się w zasięgu dłoni Sonei… zaniemówiła.

Jeżeli nie chcesz aż tak się wyróżniać, wybierz czerwień, zdradziła jej Trassia podczas zakupów. Wiem, brzmi absurdalnie, w końcu czerwień rzuca się w oczy. Ale większość kobiet wybiera czerwone kreacje, więc zginiesz w tłumie.

Zatem wybrała zgodnie z poradą Trassii i choć na myśl o cenie kreacji robiło jej się gorzej, jakaś część niej diabelsko pragnęła wreszcie ją założyć. Założyć i nosić, choćby na tych kilka godzin balu, a nie tylko przymierzyć.

Chyba staję się próżna, pomyślała Sonea ze zgrozą.

Znienacka dobiegło ją skrzypnięcie podłogi, dochodzące zza drzwi.

– Wielki Mistrzu. – Viola ukłoniła się przywódcy Gildii, kiedy ten pojawił się w progu. Sonea poszła w jej ślady, choć w mniej ostentacyjnym geście, jednakowoż wciąż zachowując pozory wzorcowej nowicjuszki.

Nie minęła chwila, a służąca zostawiła mistrza ze swoją podopieczną sam na sam.

– Długo jeszcze? – zapytała zniecierpliwiona Sonea, choć do Rady Gildii nie spieszyło jej się wcale a wcale. – Im szybciej się tam pojawisz, tym szybciej zaczną wpuszczać gości i szybciej będzie można stamtąd wyjść.

– Cóż za zaangażowanie w sprawy Gildii – mruknął Akkarin, choć z jego tonu dało się wywnioskować, że i jego niespecjalnie ekscytowało nadchodzące wydarzenie. Pozostawiwszy temat ceremonii, bez słowa podsunął dziewczynie kartkę z rozrysowaną i uzupełnioną tabelą.

– Plan zajęć – powiedziała nieco zaskoczona i odebrała rozpiskę z rąk maga, postawiwszy rakę na stoliku pod oknem. Od razu wczytała się w zawartość. – Myślałam, że już się nie doczekamy.

– Opóźniło się ze względu na dostosowanie zajęć z Mistrzem Yikmo oraz tych ze mną do planu twojej klasy.

Sonea zerknęła na niego z ukosa.

– Czyli w tym semestrze będę uczęszczać na wszystkie zajęcia z grupą? – zapytała ostrożnie, ale nie czekała już na odpowiedź, bo jej uwagę przykuło coś innego. – Nie będziemy mieć już sztuk wojennych z Mistrzem Makinem?

Akkarin uśmiechnął się lekko, jakby powstrzymywał się przed skomentowaniem skłonności Sonei do zadawania pytania za pytaniem.

– Nie w tym semestrze, musiał wyjechać do rodziny. Mistrz Erden powinien być godnym zastępstwem. Niedawno ukończył studia. Będziecie więc jednymi z pierwszych, których zacznie nauczać. Jest jeszcze młody, ale z tego co mi wiadomo rzetelny – wyjaśnił nieco od niechcenia, kątem oka zerkając przez okno. Westchnął znużony. – Czas najwyższy.


Podczas drogi nie zamienili ze sobą ani słowa – już od momentu wyjścia z rezydencji i przejścia przez ogrody Gildii napotykali grupy magów zmierzających w stronę Wielkiego Holu, jak zwykle przyglądających im się ukradkiem. W związku z tym oboje musieli na nowo, jak każdego innego dnia, przybrać maski zwykłego mistrza i jego podopiecznej.

Sonea zerknęła z ukosa na mężczyznę idącego obok, ale nie napotkała już Akkarina, a Wielkiego Mistrza Gildii Magów – wyprostowanego i z uniesioną wysoko głową. O czarnych oczach tak beznamiętnych, że aż chłodnych; skrywających mroczne tajemnice, których odkrywać nie należało.

Dziewczyna szybko opuściła wzrok, skrępowana.

Nie trwało długo, zanim dotarli do sali Rady Gildii – szarej jak wszystkie inne pomieszczenia Uniwersytetu, przestronnej, z wysokimi ścianami sięgającymi ciemnego sklepienia. Poniżej unosiły się świetlne kule, rzucające ciepłą poświatę na dwa równoległe rzędy drewnianych krzeseł, wznoszące się jedne nad drugimi. Siedzenia przeznaczone dla magów oraz nowicjuszy w większości już zajęto, natomiast te dla rodzin kandydatów wciąż czekały na oficjalnie otwarcie największej bramy sali.

Akkarin udał się na wprost – ku miejscom dla starszyzny Gildii. Zajął to większe od pozostałych, pojedyncze, wyznaczone dla przywódcy, znajdujące się zaraz pod królewskim tronem, ale nad zajętymi już krzesłami Administratorów, Arcymistrzów dyscyplin oraz dziekanów. Czarna szata ciągnęła się za Wielkim Mistrzem niczym cień i podwiewała lekko z każdym krokiem, kiedy wchodził po schodach, przywodząc na myśl skrzydła.

Sonea mogła jedynie domyślać się, że Akkarin ledwie skinął głową w odpowiedzi na powitania. Nie mogła przyglądać się temu zbyt długo – mimo że na sali wciąż panowało obruszenie, powinna czym prędzej dołączyć do innych nowicjuszy na przodzie. W pierwszym rzędzie, jak przystało na podopieczną przywódcy Gildii.

Jej klasa już tam czekała – tak jak na każdej innej ceremonii. Usiadła między Reginem i Trassią, a kiedy magowie w końcu ucichli i wprowadzono do sali rodziny z Domów, wielka brama sali Rady Gildii otworzyła się. Mistrz Osen wprowadził rząd wytwornie odzianej młodzieży, a Sonea zupełnie się wyłączyła, znając przebieg wydarzenia niemal na pamięć.

I ocknęła się dopiero w chwili, w której po wypunktowanych przez Jerrika prawach oraz obowiązkach ucznia Gildii Magów, Rektor wypowiedział zapewne najbardziej wyczekiwaną przez większość zgromadzonych osób formułkę:

– Jak nakazuje tradycja, każdy mag Gildii może ubiegać się o opiekę nad nowicjuszem lub nowicjuszką, aby wspomagać ich edukację na Uniwersytecie. – Jerrik odwrócił się ku rzędom za swoimi plecami, tam gdzie zasiadała starszyzna. Wyprostował się i nabrał więcej powietrza w płuca. – Wielki Mistrzu Akkarinie, czy żądasz opieki nad którymś z kandydatów?

Oczywiście, każdy z magów mógł zażądać opieki nad drugim uczniem.

Sonea nieświadomie wstrzymała oddech, zupełnie tak, jakby można było oczekiwać innej odpowiedzi niż na wszystkich innych zaprzysiężeniach.

Akkarin odwzajemnił spojrzenie Jerrika, niewzruszony.

– Nie – odpowiedział chłodnym, głębokim głosem i Sonea rozluźniła się.

To głupie, zaśmiała się w myślach. Nie wziąłby przecież nikogo innego. Ma za dużo do stracenia, żeby ktokolwiek obcy kręcił się w jego domu.

Potem przygryzła wargę i spochmurniała.

Właściwie to i mnie nie chciał. Po prostu nie miał innego wyboru.

Niemal namacalne stało się rozczarowanie wszystkich rodziców przyszłych nowicjuszy, dotychczas liczących na to, że ich dziecko mogłoby okazać się drugim wyjątkiem w Gildii i trafić pod skrzydła samego Wielkiego Mistrza.

Dziewczyna wbiła w niego wzrok, zastanawiając się, jak obecność kogoś jeszcze w rezydencji wpłynęłaby na ich dotychczasowe życie. Jak bardzo musieliby się postarać, aby ukryć naukę czarnej magii? I czy ten ktoś musiałby dołączać do ich wspólnych posiłków, które w ostatnim czasie zdążyły przybrać bardziej zażyły charakter?

Czy Akkarin na powrót stałby się zdystansowany i zamknięty jak teraz przy wszystkich? Jak dawniej przy niej?

I co jeśli tym kimś wcale nie byłby inny nowicjusz, tylko na przykład jego… żona?

Czarne oczy spotkały jej własne zupełnie niespodziewanie – wnikliwe, przeszywające, aż Soneę przebiegł dreszcz. I po chwili omal nie podskoczyła, gdy ktoś wbił palec w jej żebra.

– W rezydencji nie masz wystarczających okazji, aby sobie popatrzeć? – szepnęła jej do ucha Trassia z wyczuwalną kpiną. Sonea zmrużyła oczy, gotowa zaoponować, ale i tak zdradził ją rumieniec. Trassia zachichotała pod nosem i mruknęła: – Spokojnie, przecież nie jesteś jedyna. Tylko sobie żartuję.

Przez kolejne minuty ceremonii Sonea unikała podnoszenia wzroku wyżej niż do pierwszego rzędu krzeseł dla starszyzny. Czasami jednak – czasami – czuła się bacznie obserwowana przez kogoś z naprzeciwka – ale ani przez Arcymistrzów dyscyplin czy Lorlena, ani przez Rektora lub kandydatów. Zabrakło jej odwagi, aby sprawdzić.

– Czy ktokolwiek z magów żąda opieki nad którymś z kandydatów?

Sonea struchlała. Wiedziała doskonale, że ten moment nastąpi, a mimo to zacisnęła palce w pięści, kiedy gdzieś z tyłu rozległo się skrzypienie drewna i dobiegł ją znajomy głos:

– Ja dokonałem wyboru, Rektorze.

Odwróciła głowę i ujrzała Rothena, stojącego pośród zasiadających w rzędach Alchemików.

– Mistrzu Rothenie. – Jerrik skinął głową na maga. – Którego z kandydatów pragniesz wziąć pod swoją opiekę?

Pozostali wciąż wpatrywali się w maga, ale Sonea niczym chorągiewka na wietrze już spoglądała w drugą stronę – w szereg kandydatów, doszukując się pośród nich Elyńczyków. W duchu przeklęła swoją wcześniejszą nieuwagę, bo przegapiła moment, w którym przedstawiano wszystkich uczestników.

– Pragnę zostać mentorem Faranda z Darellas.

Przez salę przeszedł cichy pomruk, Sonea zaś czekała niecierpliwie, aż którykolwiek z przyszłych uczniów Gildii zareaguje jakkolwiek i szybko dostrzegła nerwowe poruszenie… młodego mężczyzny, spostrzegła ze zdumieniem. Spodziewała się ujrzeć chłopaka młodszego od siebie, może w jej wieku, ale ten na oko mógł mieć tyle lat co Dorrien.

I niby ktoś w jego wieku potrzebuje mentora?, pomyślała, powstrzymując prychnięcie, ale od razu uderzyły w nią wyrzuty sumienia – nie miała prawa tego oceniać. Zresztą decyzja o zajęciu się edukacją Faranda i tak należała do Rothena, nie do dzikiego, więc tym bardziej nie powinna tego osądzać.

Przyjrzała się dokładniej Farandowi i nie dziwiła się już, że nie zauważyła go wcześniej; jego śniada karnacja oraz brązowe włosy wprawdzie wskazywały na pochodzenie z Elyne, ale wzrostem wcale nie odstawał od większości stojących po obu jego stronach towarzyszy, przez co nie rzucał się w oczy. Wyglądał na podobnie przejętego co pozostali i zapewne nie pomagał mu teraz fakt, że tyle osób obserwowało go z wyraźnym zainteresowaniem.

A przynajmniej obserwowała go Sonea – do samego końca Ceremonii Przyjęcia. Kiedy więc wydarzenie dobiegło końca, a świeżo zaprzysiężeni nowicjusze rozeszli się w różnych kierunkach, dziewczyna tak jak pozostali zebrani podniosła się na równe nogi.

Rothen stał teraz obok Faranda, z boku sali, ale w pobliżu starszyzny. Sonea zerknęła kontrolnie w stronę Akkarina, którego pochłonęła rozmowa z Balkanem. Wzruszyła ramionami i przecisnąwszy się przez grupę kilku magów, podbiegła do byłego mentora.

– Rothen!

Alchemik od razu zareagował na jej zawołanie, a jego wysoko uniesione brwi ukazywały zaskoczenie.

– Soneo – odparł poruszony, jakby tracąc kontrolę nad własnym głosem. Kontynuował jednak już znacznie przyciszonym głosem. – Jesteś pewna, że…?

– Nieważne – przerwała mu natychmiast i machnęła dłonią w nieco lekceważącym geście. – Ma mnie przecież na oku i jesteśmy w miejscu publicznym – szepnęła, kiedy znalazła się już na tyle blisko maga, że tylko on mógł ją usłyszeć. – Wie, że i tak niczego nie zrobimy.

Skrzywienie na twarzy Rothena wyrażało brak przekonania jej punktem widzenia, ale Sonea nie zamierzała dopuścić do tego, aby mag drążył ten temat. Nie mogła mu przecież wyjawić, że Akkarin po prostu pozwolił jej na widywanie się z byłym mentorem. Posłała więc zaciekawione spojrzenie świeżo upieczonemu nowicjuszowi, skrytemu za plecami maga, trzymającemu w rękach zawiniątko – brązową szatę. Chłopak – choć już dorosły, ale wciąż bardzo młody – nie pozostawał jej dłużny i również pochłaniał ją oczami.

– Ty musisz być Farand – powiedziała, zanim Rothen zdążył jakkolwiek odnieść się do Akkarina; nie umknęły jej jego nerwowe spojrzenia posyłane w kierunku Wielkiego Mistrza. – Tyle o tobie słyszałam. Wielka szkoda, że nie mieliśmy dotychczas okazji, żeby się poznać. Jestem Sonea.

Skinęła głową w przywitaniu, a kiedy na twarz Elyńczyka wpłynęło zrozumienie, również dygnął.

– Miło mi. – Podszedł bliżej. Mimo że stres i lęk wciąż odbijały się w jego mimice, ustąpiły teraz nieco namiastce przychylności. – Rothen wiele mi o tobie opowiadał. Jesteś zatem jego byłą podopieczną.

Uśmiechnęła się w odpowiedzi, ale uśmiech ten nie sięgał jej oczu. Wewnątrz niej zbyt sprzeczne uczucia toczyły ze sobą zażartą walkę i tak naprawdę Sonea wolałaby już po prostu zaszyć się w rezydencji, zbyt zawstydzona własną niedojrzałością – z Farandem zaś porozmawiać innym razem.

– Dokładnie tak. Podejrzewam, że nasłuchałeś się głównie o problemach, jakie zdążyłam przysporzyć Rothenowi – zażartowała dość nieudolnie i na siłę, aby spróbować rozluźnić dziwnie napiętą atmosferę, co – jak wywnioskowała po własnym zażenowaniu, jakie naraz poczuła – niekoniecznie jej wyszło. Elyńczyk uśmiechnął się w odpowiedzi. Sonea nie potrafiła jednak określić, czy z serca, czy raczej z grzeczności.

– To prawda, że opowiedział mi zwłaszcza o tych ciekawych historiach, jak na przykład kamień rzucony w głowę maga albo turniej na Arenie.

Nie mogła się nie zaśmiać na wspomnienia dawnych incydentów. Wymieniła rozbawione spojrzenia z Rothenem.

– No, może i dobrze, że walka z Reginem miała miejsce już po zmianie mentora, bo chyba padłbym na zawał! – skomentował starszy mag. – Wiem, że niebawem rozpoczną się zajęcia, ale może mogłabyś przyjść któregoś dnia na obiad, tak, żeby Farand również mógł się zjawić?

Dziewczyna zdążyła już poczuć palący wzrok na plecach, więc zebrała się do szybkiej odpowiedzi:

– Z przyjemnością, na pewno wpadnę.

Wtedy gdzieś z boku zamajaczyła czerń.

– Soneo, pora na nas – wtrącił się Wielki Mistrz. I choć zrobił to tak stanowczo, że Rothen aż struchlał, a Farand skamieniał, nie miała mu tego za złe. Naprawdę pragnęła już stąd wyjść.


Zajęcia w nowym semestrze jeszcze nie całkiem rozgorzały na dobre. W pierwszym tygodniu, jak zawsze, zwykło się wprowadzać uczniów w sylabus przedmiotu, objaśniając materiał na kolejne miesiące, wymagania oraz formę zaliczenia. Słowem: okazja idealna, aby po przerwie letniej zdążyć na nowo wdrożyć się w ścisły plan dnia. Nie dziw więc, że nowicjusze siedzieli w ławkach jeszcze nieco zaspani.

Ożywili się dopiero na ostatnich zajęciach trzeciego dnia.

Nowy mistrz, z którym dotychczas nie mieli styczności – Mistrz Erden – wzbudził zainteresowanie wszystkich osób w klasie Sonei. Bardziej z uwagi na wiek, prawdę mówiąc. Tuż po ukończeniu Uniwersytetu nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat, jeśli wstąpił do Gildii w standardowym wieku. Nieczęsto zdarzało się, aby tak świeżo upieczonych magów dopuszczano do nauczania całej grupy – Erden, odziany w czerwień, wysoki Kyralianin, najpewniej osiągał wyjątkowe wyniki za czasów swojego nowicjatu oraz już wtedy musiał odbywać staż na nauczyciela pod okiem innego mistrza.

– Jak zatem widzicie, w najbliższych miesiącach wprowadzę was w zupełnie inny wymiar sztuk wojennych – kontynuował kilkunastominutową wypowiedź mag niezwykle niezwykle pobudzonym głosem. – Nie tylko nauczycie się walki. Nauczycie się wykorzystywać możliwości i tajniki waszej mocy, które pozwolą wam zdobyć znaczną przewagę na polu bitwy. Udoskonalić swoje umiejętności. Zmienić w coś więcej.

Mówił z pasją. Mówił całkowicie zafascynowany – nie tyle możliwością przekazania swojej wiedzy, a wiedzą samą w sobie. Sztuką wojenną. Magią. Może nawet ideą tego wszystkiego samą w sobie – tego już Sonea nie potrafiła stwierdzić. Wsłuchiwała się teraz w słowa człowieka zupełnie oddanego dziedzinie, którą kochał całym sercem. Świadczył o tym nie tylko ton, ale i ekstatyczne ruchy mężczyzny, jego entuzjastyczna mimika, błysk w oczach.

Jakim cudem nikt z nowicjuszy do tej pory nie słyszał o kimś takim jak Erden?

Nie tylko mówieniem i ekspresyjnym sposobem bycia się wyróżniał – przyciągał wzrok już samym wyglądem. Wysoki i smukły, jak na Kyralianina przystało, nie ginął w tłumie za sprawą wyjątkowo jasnych, błękitnych oczu oraz delikatnej, wręcz urokliwej twarzy. Coś w jego sylwetce nadawało mu jednak pewnej ostrości i siły.

Ale nie tak jak u Akkarina, stwierdziła Sonea, odczuwając zarazem niebezpiecznie przyjemne mrowienie w podbrzuszu.

– Jakieś pytania? – zapytał mistrz, ale jak zawsze w takich chwilach, odpowiedziała mu tylko cisza. Przytaknął głową ze zrozumieniem. – Hm, milczenie niekiedy bywa taką wymowną sugestią. Chociaż pozwolę sobie zauważyć, że zazwyczaj brak odpowiedzi na pytanie o jakieś pytania wynika raczej z… braku wiedzy, nie zaś pytań samych w sobie. Wierzę więc, że przyjdzie na nie odpowiedni czas.

Erden mruknął coś jeszcze pod nosem, ale nie dotarło to do uszu uczniów – a przynajmniej Sonei. Następnie zadumał się na chwilę i, zmrużywszy oczy, popatrzył po kolei po każdym z nowicjuszy. Świdrujący wzrok przesuwał powoli – uważnie po wszystkich, jakby chciał na zawsze wyryć sobie w pamięci twarze swoich studentów; aż od końca sali, po jej początek.

Po pierwszą ławkę, w której siedziała Sonea – tam właśnie spotkały się spojrzenia jej i Erdena.

I jeżeli wcześniej błękitne tęczówki maga świeciły entuzjazmem oraz determinacją, tak zgasły zupełnie w chwili, w której opadły na ułożone na blacie dłonie dziewczyny. Nowicjuszka nerwowo potarła palcami inkale Gildii Magów, przyszyte do rękawów jej szaty.

– Ty musisz być Sonea – zwrócił się do niej, na co w pierwszym odruchu zdołała jedynie przytaknąć.

– Tak, Mistrzu – dopowiedziała szybko.

Mag prychnął ze wzgardą.

– No proszę, faworyta Akkarina – mruknął jakby bardziej do siebie, wręcz drwiąco. Przyglądał jej się przy tym badawczo, ostentacyjnie przekrzywiając głowę.

W dziewczynę jednocześnie uderzyły chłód i gorąc. Ukradkiem zerknęła na pozostałych nowicjuszy – zdołała tylko pochwycić pełen konsternacji wzrok Regina, nim nagle wyrósł nad nią cień. Erden stanął tuż przed jej ławką.

– Ze slumsów – dodał, już tym razem głośniej i pewniej, jakby chciał splunąć. Jego głos przepełniała tym razem buta, usta natomiast wykrzywił podły uśmieszek. – Doprawdy, wciąż nie mam pojęcia, co skłoniło starszyznę do przyjęcia cię do Gildii, dziewczyno. A już tym bardziej nie rozumiem tej absurdalnie śmiesznej decyzji Wielkiego Mistrza. W najbliższych tygodniach przekonasz się sama, co oznacza przynależność do Gildii Magów. Zwłaszcza że nie jest to coś, czego powinni doświadczać tacy jak ty.

Tacy jak ona.

Zacisnęła palce w pięści – boleśnie. Z przezorności przygryzła też policzki. Nie zamierzała bowiem odpowiadać, bo zrobiłaby to w sposób niekontrolowany i co najmniej wulgarny; a satysfakcji z jej reakcji nie zamierzała dawać Erdenowi jak na otwartej dłoni.

Trzymała się więc prosto, z wysoko zadartym podbródkiem i z trudem przełknęła wściekłość, jaka w niej narosła. Od tylu tygodni – miesięcy! – nikt już nie wytknął Sonei jej pochodzenia. W każdym razie nie tak dotkliwie i nie w taki sposób: przy całej grupie innych nowicjuszy, prawie wskazując na nią palcem.

Nowy mistrz sztuk walki okazał się jednak nie tyle magiem z pasją i miłością do Gildii, a przede wszystkim nadętym paniskiem z przerośniętym ego. Paniskiem, z którym nowicjuszka zapewne będzie musiała stoczyć niejedną cichą bitwę – bo na pewno nie zamierzała skarżyć się innym magom, a już zwłaszcza nie swojemu mentorowi. Znosiła przytyki w przeszłości, zniesie po raz kolejny.

Jeżeli lista narosłych w ostatnim czasie problemów Sonei posiadała jeszcze jakieś wolne miejsca, jedno z nich zostało właśnie zapełnione i od teraz widniało tam imię: Erden.


Od autorki: Jeśli ktoś uznał, że umarłam, to melduję: otóż nie umarłam. Mam nadzieję, że po takim czasie przebaczycie i przyjmiecie jakoś ten rozdział, ja zaś dodam – tak w ramach przeprosin – że oprócz siódemki wleciał również drugi one-shot do POV Akkarina. Możecie więc śmiało teraz wejść na mój profil, zajrzeć w drugi projekt Po drugiej stronie i dowiedzieć się, co tam ostatnio temu naszemu Wielkiemu Mistrzowi w głowie siedzi!

Po stokroć dziękuję za każdy odzew z Waszej strony i widzimy się następnym razem – na królewskim balu (bez obaw, stół zostanie zastawiony, w kieliszki – ekhem, lampki od wina – będzie polane)!