Dawno temu matka opowiadała mu na dobranoc bajki o złych ludziach zamieszkujących krainy zalane ukropem tak dokuczliwym, że aż trudno było ich winić za gniew, jaki w sobie nosili. Wzmagał na sile, gdy nieprzejednany władca karał ich za większe przewinienia wygnaniem, tym samym skazując ich na nieskończone tułaczki po najsuchszych miejscach na świecie, bez choćby jednej kropli wody. Chociaż opowiadano te wyimaginowane historyjki dzieciom ku przestrodze, aby te nie zachowywały się niegrzecznie, tego poranka Regin zrozumiał wszystkich tych złoczyńców, co do jednego.
Susza to okropieństwo wręcz nieludzko przeraźliwe, zwłaszcza ta w ustach, doszedł do wniosku. Jeszcze gorszy okazał się ból głowy. Każdy skrawek jego czaszki pulsował, pękał od miarowego łomotu.
Łup. Łup.
Regin stęknął w poduszkę i przewrócił się na drugi bok. Światło padające przez niezasłonięte okno przedzierało się przez powieki tak uporczywie, że chłopak poddał się w końcu i otworzył oczy. Skrzywił się na nagłe uderzenie mdłości.
Łup. Łup.
– Hę?
Po kolei docierały do niego kolejne doznania. Zaczął świadomie rejestrować odgłosy i w końcu zrozumiał, że to nie wewnątrz czaszki tak namolnie i głośno mu trzaskało. Coś, co początkowo rozpoznał jako łupanie, naraz przemieniło się w pukanie.
Puk. Puk.
Odgłos ten dochodził zza ścian pokoju. Nie sam się więc zbudził – pomógł mu ktoś, kto właśnie niecierpliwie dobijał się do drzwi.
Nim zebrał wszelkie siły i uniósł się na przegubach ramion, Regin zdążył jeszcze zwyzywać intruza za tę bestialską pobudkę. Poprzedni wieczór… Cóż, Regin nie pamiętał, jak zakończył się poprzedni wieczór – lub noc – ale z pewnością utrata kontroli podczas przyjęcia pozostawiła mocno odczuwalne skutki. Ostatnim, o czym nowicjusz marzył, to zwlekanie się z łóżka.
Dopiero gdy wstał, poczuł panujący w pomieszczeniu zaduch. Bez namysłu posłał wiązkę magii – uchylił okno i wpuścił do środka przyjemny powiew, który aż podwiał parę porozrzucanych na biurku notatek. Chłopak wyminął mebel i otworzył drzwi.
I natychmiast je zamknął.
Te jednak otwarły się ponownie, tym razem z impetem, ukazując nietęgą minę Garrela. Mag skrzyżował ramiona na czerwonej szacie. Brwi ściągnięte miał w niezadowoleniu. Wpatrywał się w bratanka niemal z pogardą.
Regin odpowiedział mu zapalczywym spojrzeniem.
– Już nie zgrywaj takiego chojraka, niewychowany gówniarzu – warknął Garrel i, wpychając bratanka głębiej do pokoju, sam wparował do środka. – Dałeś wczoraj popis. Dobrze, że nikt ważny nie znalazł się w pobliżu, gdy twoi koledzy wlekli cię nieprzytomnego do Domu Nowicjuszy. Ale ja widziałem i co więcej, powiedziałem twojej matce. Nie próbuj mi przerywać! Niepokoiła się twoim nagłym zniknięciem, a ty… zachowałeś się dokładnie tak, jak mogłaby równie dobrze zachować się ta… ta dziewucha ze slumsów. Nie wstyd ci? Tak się upodlić?
Mentor podnosił głos z każdym kolejnym słowem, a Regin tylko zaciskał pięści coraz mocniej i mocniej, aby przypadkiem nie wymierzyć którejś z nich w ścianę. Lub w twarz wuja.
– Upodlić? – wysyczał chłopak. Trząsł się od nagłego gniewu, jaki narósł w nim na widok Garrela. – I kto to mówi?
Mężczyzna spochmurniał jeszcze bardziej.
– Co to za ton? Gdzie twój szacunek do mentora?
– Szacunek? – powtórzył Regin i zaśmiał się bez wesołości. – Zniknął w chwili, w której odkryłem, jak grzejesz łoże mojej matki! – ryknął. – Na rękę był ci wyjazd mojego ojca, prawda? A może to nawet nie był pierwszy raz? Pytasz, czy mi nie jest wstyd, a to tobie powinno być! Zrobić coś takiego swojej rodzinie! Własnemu bratu!
Dyszał ciężko i nawet nie zauważył, kiedy znalazł się o krok od Wojownika. Czuł jego oddech i z satysfakcją spostrzegł, że nie musi już zadzierać głowy tak wysoko, jak dawniej, gdy nawiązywał z nim kontakt wzrokowy.
– Rozmawialiśmy już o tym, Reginie. Myślałem, że…
– W takim razie źle myślałeś – przerwał mu chłopak. – Wyjdź. I nigdy więcej nie próbuj udzielać mi reprymendy. Nie chciałbyś przecież, żeby wszyscy magowie gadali. Nie jesteś już dla mnie żadnym autorytetem.
Dotychczas Regin nie wiedział, że jego głos potrafi stać się tak zimny.
Chłopak trzymał w sobie te emocje już bardzo długo, od pamiętnego dnia, kiedy to przed egzaminami potrzebował wytchnienia od nawału nauki, więc odwiedził dom rodzinny. Wprawdzie ojciec przebywał wówczas poza miastem, ale Regin miał nadzieję spotkać się z matką. Cóż, nie spodziewał się, że w sypialni jego rodziców natknie się również na własnego wujka.
Garrel skrócił dzielącą ich odległość. Pokojem aż zatrząsnęło.
– Nie zapominaj swojego miejsca, chłopcze – przestrzegł go ponuro. – Powiedziałem ci wtedy, że to sprawy dorosłych i nic w tej kwestii nie uległo zmianie.
Regin podjął wyzwanie – również upuścił nieco magii w tym cichym pokazie siły. Przedmioty w pokoju zadrżały, parę rzeczy się przewróciło.
– Mylisz się. To dotyczy tak samo mnie, jak i was – warknął.
Obaj mierzyli się wzrokiem jeszcze chwilę, aż Garrel przeklął pod nosem i odsunął się. Chwyciwszy klamkę, uśmiechnął się krzywo.
– Cóż, w takim razie po poradę w celu zażegnania kaca udaj się do swojej koleżaneczki ze slumsów. Ona i jej znajomi z pewnością mogą pochwalić się doświadczeniem – zironizował mag. – Jednak prawdą jest, jak mawiają, że kto z kim przystaje, takim się staje. Wielka szkoda. Do zobaczenia na treningu, Reginie.
Garrel nie czekał na odpowiedź, po prostu wyszedł, zostawiając bratanka samego.
Nowicjusz czekał w bezruchu, aż odgłosy kroków w korytarzu całkiem ucichną. Kilka sekund później opadł w pościel, a gdy wezbrała w nim kolejna fala czystej furii, zamaszyście cisnął pięścią w poduszkę. Poczuł swąd; wzdrygnął się, dostrzegłszy wypaloną w poszewce dziurę. Zareagował natychmiast, tworząc wokół przypalenia barierę odcinającą tlen, tak aby nie dopuścić do zajęcia materiału ogniem.
Potem odetchnął i położył się na plecach.
Garrel powiedział mu, że to koledzy zanieśli go Domu Nowicjuszy. A zatem Seno lub Narron. Regin nie miał pojęcia, jak udało przemknąć im się niepostrzeżenie pod czujnym okiem Ahrinda, ale być może mag po prostu wciąż przebywał w tamtym czasie na przyjęciu w Pałacu Królewskim albo akurat odpoczywał. W każdym razie, z tego, co Regin wywnioskował, wydarzenia z balu miały pozostać tajemnicą znaną tylko nielicznemu gronu osób.
Nawet jeśli wie również moja matka.
Chłopak przewrócił się na bok, jakby chciał w ten sposób wyrzucić ze swojej głowy nieproszoną myśl. Na próżno.
Gdyby na jaw wyszło to, jak się wczoraj upiłem, wybuchnąłby skandal. Cóż, na szczęście moja matka, Garrel, a nawet ojciec, cenią sobie dobre imię na tyle, że raczej wsadzą głowy w piach, pomyślał gorzko. Przekonał się już o tym wczesnym latem, kiedy to rozgoryczony wyznał ojcu wszystko o zdradzie matki. Za swą szczerość otrzymał jednak tylko gorzkie milczenie, uraczył paru chłodnych wymian zdań między rodzicami, a w przerwie letniej, podczas której Regin ponownie odwiedził dom rodzinny – dwa tygodnie grobowej ciszy. Wszystko to zamiecione pod dywan, byle nikt oprócz nich nie dowiedział się o romansie Garrela z jego własną bratową.
Jego rodzice ani wuj nie wiedzieli jednak, że Regin niedługo po swoim odkryciu opowiedział o wszystkim Seno i Narronowi – i, jak przypuszczał, pewnie wiedziała też Trassia, gdyż ta dwójka zazwyczaj stanowiła pakiet. W Domu Paren nie doszło jednak do skandalu, zaś kolejne tygodnie mijały, toteż Garrel najwidoczniej zdążył już zapomnieć o tym, jak głęboko wbił nóż w plecy swojemu bratankowi.
Ale dziś mu przypomniałem. Niech wie, że już go nie potrzebuję.
Cierpliwość Sonei dobiegła końca.
Dlatego nowicjuszka przemierzała właśnie chłodne, posępne i wąskie korytarze w podziemiach Uniwersytetu. Ostatnio nieczęsto widywała swojego mentora, jeszcze rzadziej miała okazję pobierać od niego jakiekolwiek nauki, choć od tego semestru miało się to zmienić. Nie zmieniło się. Akkarina, zgodnie z jego zapowiedzią podczas balu, pochłonęły obowiązki.
A Sonea nie mogła dłużej czekać bezczynnie. Przeczuwała, że cokolwiek się zadziało, krążyło wokół tematu szpiegów. Zresztą coś usilnie podpowiadało jej, że czas spokoju jak piasek ucieka im przez palce, a oni głupio i naiwnie przesypiają kolejne dni.
Dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie, docierając do miejsca, które rozpoznała już z odległości kilku metrów: wyłaniający się z ciemności zakręt, przez którego ściany przebijały się korzenie drzew niby powykrzywiane pazury. Cegły w zetknięciu z dłonią ziębiły, jakby stawiając opór, gdy dziewczyna podjęła się próby otworzenia ukrytego przejścia, ale wkrótce ustąpiły i zaabsorbowały posłaną cząstkę magii. Wiatr zawył cicho, gdy przed Soneą z głuchym szczękiem odkrył się zapomniany przez świat mały kantorek ze starą skrzynią, stolikiem i krzesełkiem. Dziewczyna obejrzała się przez ramię, mimo że korytarz tonął w głębokiej ciszy, po czym weszła do wnęki i zamknęła się tam.
Chociaż Akkarin wyraźnie dał jej przyzwolenie na korzystanie z tego miejsca i tego, co znajdowało się w kufrze, nowicjuszka miała poczucie winy, schodząc tutaj bez wcześniejszego uprzedzenia. Jednakże Wielki Mistrz nie pozostawił jej wyboru. Przestała więc się wahać i po prostu otworzyła skrzynię. Tak jak zapamiętała, wewnątrz spoczywały różnorakie woluminy. Jedne bardzo grube, niektóre dość cienkie, wszystkie bardzo stare i o czarnej magii.
Nastolatka przesunęła palcami po grzbietach kilku z nich, aż zatrzymała się na tomiszczu w odcieniu krwi. Nie wiedziała, którą z ksiąg wybrać jako pierwszą, a więc postanowiła wyciągnąć właśnie tę. Kolana odmówiły jej posłuszeństwa, więc postanowiła skorzystać z ustawionego obok siedzenia. Zaskrzypiało, ale ku zdumieniu Sonei, nie rozleciało się na kawałki.
Dziewczyna ostrożnie ułożyła księgę na blacie i opuszkami musnęła wybity na okładce dwujęzyczny tytuł. Tego, co głosiły większe litery, nie zdołała odczytać, ale poniżej kyraliańskim zapisano: „Magia prastara". Później przesunęła raz jeszcze oczyma po większym napisie i rozpoznawszy kilka charakterystycznych końcówek wyrazów, które to poznała na zajęciach o historii Krain Sprzymierzonych, wywnioskowała, że księga mogła pochodzić z Elyne.
Sonea prawie zachłysnęła się powietrzem.
Czy to jest właśnie ta księga, którą przywiózł Dannyl?
Przełknęła ślinę, czując uderzenie gorąca. Gdyby Akkarinowi bardzo zależało na tym, aby Sonea nie poznała zawartości „Magii prastarej", nie zostawiłby księgi w tej skrzyni. Sam zresztą napomknął, że mogłaby im się przydać w dalszej nauce.
Dzieło było niczym innym jak kroniką spisującą przeobrażenia form magii na przestrzeni wieków. Obecnie magią dało się tworzyć lub niszczyć, leczyć lub zabijać. Na pierwszy rzut oka nie znano jej granic i tylko nieliczni zdawali sobie sprawę, że te jak najbardziej istnieją, a jeszcze więcej znajduje się poza nimi. Tyle że zawartość księgi dobitnie uświadomiła Sonei, że znana w Gildii magia nie zawsze wyglądała tak samo.
Nie zawsze nią leczono.
Przed niejaką Tessią wszystko funkcjonowało inaczej. Dotąd nikt z nauczycieli nie wspominał o jej imieniu – ani na zajęciach historycznych, ani na tych z Uzdrowicielstwa. Ale to właśnie Tessia, dawno, dawno temu, odkryła, w jaki sposób wykorzystać magię w celu leczenia. To ona zapoczątkowała Uzdrowicielstwo.
A później wraz z innymi przyczyniła się do założenia Gildii Magów.
– Dlaczego o tobie zapomniano? – mruknęła pod nosem Sonea. Gildia nie miała w swojej historii Wielkiej Mistrzyni, nie znano też żadnych innych znaczących imion żeńskich. Gdyby ktoś poprosił Soneę o wskazanie ważnej dla magów postaci kobiecej, dotychczas najpewniej wskazałaby Vinarę, lecz teraz to Tessia z Mandrynu figurowała wysoko na liście. Zaledwie osiemnastoletnia dziewczyna z prowincji uratowała niezliczone ilości żyć i stworzyła coś niesamowitego.
Temat ten zgłębiono na wystarczającej ilości stronic, aby Sonea miała zapewnioną rozrywkę na kolejne tygodnie – tego bowiem nie zamierzała pozostawiać. To wszystko nie wyjaśniało jednak terminologii „magii prastarej". To, że tytuł księgi odnosił się do czarnej magii, niegdyś zwanej wyższą, od razu wydało się Sonei oczywiste jak śnieg w zimie. Jednak im dalej zagłębiała się w tekst, tym większe wątpliwości ją nachodziły. Jej przekonanie o zawartości dzieła opadało stopniowo z każdym zdaniem.
Czym więc…?
~ Soneo!
Zamrugała raz, uświadomiwszy sobie, że wstrzymywała oddech. Drugi raz, kiedy doszło do niej, że w mentalnym zawołaniu rozpoznała głos swojego mentora.
~ Tak, Wielki Mistrzu?
Czuła się niekomfortowo, rozmawiając z nim poprzez mentalną komunikację, którą mógł podsłuchać każdy mag Gildii. Tym dziwniej, że w ostatnich dniach Sonea widywała Akkarina okazjonalnie, więc ten sposób komunikacji wydał się teraz niemal osobisty.
Z kolei czas, jaki wybrał sobie Wielki Mistrz, sprawił, że Sonea poczuła się wręcz przyłapana. Ale przecież sam pokazał jej to miejsce, pozwolił na schodzenie tutaj. No i nie mógł wiedzieć, że właśnie teraz postanowiła z tego skorzystać. Nie mógł, prawda…?
~ Niebawem zostanie podana kolacja. Wróć, proszę, na czas.
~ W porządku, Wielki Mistrzu. Właśnie wracam – powiedziała z nieco wymuszoną pokorą, na co nie doczekała się już żadnej odpowiedzi.
Soneę ścisnęło w żołądku na myśl o najbliższej godzinie.
Od ponad tygodnia usiłowała zwalczyć wszystkie niemądre myśli oraz zdusić wszelkie nonsensowne uczucia, jakie dotyczyły Akkarina. To, czego nastolatka doświadczyła podczas balu… To, co zrozumiała… To głupie, wyrzucała sobie. Naiwne i z pewnością nie prawdziwe, tłumaczyła upartemu sercu. Ono jednak nie słuchało. Za dnia sprawiało, że wykonanie najprostszych czynności przychodziło z trudem, w nocy zaś wyrywało ze snu.
I paraliżowało, ilekroć Sonea stawała przed obliczem Akkarina.
Dziewczyna przesunęła wierzchem drżącej dłoni po starej stronicy, nim z głuchym łoskotem zamknęła tomiszcze i na powrót złożyła je w skrzyni.
Choć na samym początku żołądek Sonei bardzo głośno oznajmił swój entuzjazm na widok pyszności przyrządzonych przez Takana, to, jak się wkrótce okazało, nowicjuszka niewiele mogła przełknąć. Nie była to pierwsza taka sytuacja w tym tygodniu i zapewne nie ostatnia. Cokolwiek wydarzyło się podczas balu u króla Merina, Sonea nadal sobie tego nie ułożyła.
– Jak minął twój dzień? – zapytał Wielki Mistrz.
Sonea nawet nie zwróciła uwagi, a może nie chciała zwracać, na to, jak się jej przyglądał. Dłubała więc niby od niechcenia widelcem w jedzeniu, a zanim przemówiła, wzruszyła ramionami i pociągnęła długi łyk raki.
– Bez większych rewelacji. Od rana mieliśmy zajęcia z alchemii. Później odwołano nam jedne zajęcia, więc razem z Tessią poszłyśmy... – Naraz nowicjuszka drgnęła jak oparzona, zaskoczona tym, co przed chwilą powiedziała.
– Tessią?
– Trassią – poprawiła od razu. – Przejęzyczyłam się.
Mężczyzna odłożył sztućce i odchylił się w krześle. Chwilę obserwował podopieczną w milczeniu, następnie zastukał palcami o blat stołu.
– Zeszłaś do podziemi – wywnioskował w końcu, tym samym zmuszając ją do opuszczenia wzroku. – A zatem, Soneo, co takiego wyczytałaś?
– Pozwoliłeś mi czytać te księgi – broniła się. Jednakże mentor nie sprawiał wrażenia niezadowolonego – głos miał spokojny, a jego twarz nie zdradzała oznak najmniejszego nawet napięcia.
– Wiem. Nie udzielam ci reprymendy. Pytam, czego się z nich dowiedziałaś? Czytałaś o Tessii.
– Cóż, nie zdążyłam przeczytać wiele – mruknęła, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że to właśnie on jej przerwał. W zamian otrzymała jedynie przepraszający uśmiech, wobec czego nie mogła się już więcej uskarżać. – Zastanawiam się tylko, dlaczego dotychczas nikt nigdzie o niej nie opowiedział? Ani razu jej imię nie padło na zajęciach. Przecież to jej zawdzięczamy możliwość leczenia za pomocą magii!
Wielki Mistrz spoważniał.
– Tak, historia lubi wymazywać to, co nie sprzyja jej opowiadaniu. Czasy Tessii z Mandrynu to czasy Wojny Sachakańskiej. Okresu, w którym Gildia jeszcze nie istniała, a magowie żyli rozproszeni nie tylko po Domach Imardinu, ale i na peryferiach kraju. I wielu z nich brało sobie uczniów, ale nie tego rodzaju, który znasz z obecnych czasów. Podopieczni płacili za naukę. Swoją własną magią.
Mistrz i uczennica mierzyli się chwilę wzrokiem; Akkarin dał jej chwilę na wyciągnięcie odpowiednich wniosków.
– Czarna magia – westchnęła. – Funkcjonowali tak, jak robią to w Sachace.
Mężczyzna przytaknął.
– Wtedy jeszcze wyższa magia, ale tak. Tessia również została uczennicą pewnego maga, a więc jej szkolenie opierało się dokładnie na tym, czym dziś Gildia gardzi i czego bezwzględnie zabrania. Dlatego nie znajdziesz jej imienia w żadnym dostępnym w ramach zajęć podręczniku.
– Rozumiem – odparła Sonea powoli. – To niesprawiedliwe. Dokonała czegoś tak niesamowitego i teraz nie wspomina się o niej tylko z racji zwyczajów, z którymi przyszło jej żyć.
– Myślę, że znam jedną książkę, w której nieco dokładniej spisano historię tej kobiety oraz Wojny Sachakańskiej. Nie jest ona dostępna dla nowicjuszy, ale mogę ją dla ciebie wypożyczyć, jeśli cię to interesuje.
Dziewczyna zachłysnęła się powietrzem. Wyprostowała się.
– No pewnie, że interesuje! A co do samej magii prastarej... Czym tak właściwie była? Początkowo myślałam, że tytuł odnosi się w jakiś sposób do czarnej magii, ale... później zwątpiłam.
Usta mężczyzny wygięły się w półuśmiechu, gdy ten zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Chyba jednak powinienem był trochę zaczekać z pokazaniem ci księgi od Dannyla – rzekł w końcu. – Prawdę mówiąc, prastara magia jest jedynie legendą i niczym więcej. Być może istniała. Być może, czego dowiesz się na zajęciach z historii, władali nią pierwsi magowie. Lecz tak naprawdę tego nie wiemy i jedyne podania na jej temat nie stanowią rzetelnych źródeł historycznych. Tak się składa, że w tym semestrze wejdziecie w epokę, w której pojawi się związane z tym zagadnienie. Wówczas dowiesz się więcej. W naszych sprawach ta wiedza ci się w żaden sposób nie przyda, więc nie będę cię teraz tym zarzucał. – Zawiesił się na chwilę. – A teraz jedz.
Marszcząc brwi w konsternacji, Sonea wetknęła w usta kolejny kęs pieczywa, tym razem ze znacznie większą łatwością niż wcześniej. Jadła w milczeniu, bynajmniej nie ku wypełnieniu nakazu mistrza – jej głowę wciąż i wciąż pustoszyła istna burza myśli, i nowicjuszka już nie wiedziała, jak i której z nich się chwycić.
Akkarin.
Tessia.
Ichani.
Czarna magia.
Magia prastara.
Nawet nie spostrzegła, gdy talerz pod jej nosem opustoszał.
– Deseru, pani?
Zamrugała, zastanawiając się, w którym momencie Takan tutaj wszedł, lecz w istocie stał przed nią, w dłoniach trzymał tacę z dwoma pucharkami i cierpliwie czekał na odpowiedź.
Sonea popatrzyła ciepło.
– Chętnie.
Gdy czekoladową przystawkę podano, Wielki Mistrz odesłał służbę. Na powrót zostali sami przy stole, twarzą w twarz, i Sonea podświadomie wyczuła, że coś jeszcze miało ją tego dnia zaskoczyć. Posłała magowi pytające spojrzenie.
Mężczyzna pochylił się lekko, wsunął dłoń między poły płaszcza. Po chwili Sonei ukazał się jasny świstek.
– Tym razem nie jest to zaproszenie na królewski bal – powiedział półżartem Akkarin.
Jednakże Sonea już to wiedziała. Nie tylko dlatego, że na kopercie zabrakło złotych, typowych dla Merina zdobień. Materiał już na pierwszy rzut oka wydawał się słabszej jakości, jakby już nieco wysłużony i wykonany z cienkiego papieru. Taki list mógł zostać nadany tylko z jednego miejsca w tym mieście.
Od razu poderwała się z miejsca, aby odebrać wiadomość, lecz mistrz już posłał ją ku dziewczynie. Ta nie zwlekała; rozdarła kopertę w pośpiechu i rozwinęła kartkę.
Treść nie należała do długich, ale parę zdań przepełnionych miłością w zupełności wystarczyło Sonei. Ścisnęło ją w gardle. Uniosła wielkie oczy ku Akkarinowi.
– To od mojej ciotki! Chce, abym zjawiła się u nich w ten piątek w południe.
I nagle na długo uśpiona tęsknota zalała ją falą tak ogromną, aż zabolało ją serce.
Od autorki: Droga Klaudio, niemożliwa bestio, której to determinacji jestem wyjątkowo pod wrażeniem: dziękuję! Choć mój licencjat siedzi właśnie w kącie i gromi mnie z ukosa, to dzięki Tobie rozdział w końcu znalazł się tam, gdzie powinien zagrzewać miejsce już od dawna. ;P
Ravveno, wiedz, że Twój komentarz sprawił mi ogrom radości, głównie za sprawą nakłonienia mnie do ponownych przemyśleń w temacie miłości Akkarina do Sonei. No jak ja uwielbiam przekminiać relację tej dwójki!
Wszystkim pięknie dziękuję za komentarze i kłaniam się nisko – i zaznaczam, bo zdaję sobie sprawę, że takowe wątpliwości miały prawo się narodzić, że absolutnie nie porzucam tego opowiadania! Po prostu, jak to się nieraz mawia od pewnego egzaminu (chyba jeszcze któregoś gimnazjalnego, prawda?), życie mnie mnie.
Bajo!
