Drewniana ławka niespodziewanie przywiodła jej na myśl długą drzazgę.

Sonea z trudem powstrzymała westchnienie i niepostrzeżenie obrzuciła spojrzeniem salę lekcyjną. Nowicjuszy pochłaniało spisywanie notatek, podczas gdy Mistrz Elben zmierzał do puenty wykładu.

Drzazga, pomyślała, powróciwszy wzrokiem do swojego zeszytu. Zaatakowałam tę Ichani drzazgą, a potem, jak gdyby nigdy nic, wchłonęłam całą jej energię.

Minęły niespełna dwa dni odkąd Akkarin zabrał Soneę do slumsów, gdzie wdali się w walkę z Sachakanką. W przypływie desperacji, kiedy kobieta zbliżyła się w stronę Sonei, ta wyskoczyła, wbiła drewienko w jej kark, a następnie…

Dziewczyna wiedziała, że potrzebowała jeszcze długiego czasu, aby całkowicie przyswoić fakt, że zamordowała człowieka przy użyciu czarnej magii. Ichani, napomknęła się natychmiast. Sachakanka należała do Ichanich. Gdybym tego nie zrobiła, to ja lub Akkarin bylibyśmy teraz martwi.

– Liczę, że pojęliście dzisiejszy temat na tyle, aby poradzić sobie z wypracowaniem, które zadałem na początku lekcji – powiedział nauczyciel, a Sonea zamrugała w niezrozumieniu. Dopiero kiedy przyjrzała się pustej stronie przed sobą zrozumiała, że odkąd zasiadła w ławce, zupełnie odpłynęła i nie miała najmniejszego pojęcia o dzisiejszych zajęciach ani rozprawce. W ostatniej chwili ugryzła się w język, nim rzuciła siarczystym przekleństwem godnym rodowitego bylca. – Macie na to tydzień. Możecie oczywiście korzystać z wszelkich źródeł dostępnych w bibliotece. Nie musicie ograniczać się do samych notatek.

Potężny gong rozbrzmiał w murach Uniwersytetu i już po chwili nowicjusze licznie wypełnili korytarze. Klasa Sonei zakończyła właśnie ostatnie zajęcia tego dnia.

Nowicjuszka jako pierwsza wyszła z sali i znalazła się w zatłoczonym holu. Ostatnie promienie słoneczne wlewały się przez wielkie okna, rzucając rażący blask na jasne ściany.

– Soneo, czy ty aby na pewno czujesz się już dobrze?

Dziewczyna niemal podskoczyła, usłyszawszy swoje imię. Gdy poczuła delikatny uścisk na ramieniu, natychmiast się odwróciła, aby napotkać badawcze spojrzenie Trassii.

Sonea niepewnie otworzyła buzię, ale kiedy nie znalazła żadnej odpowiedzi, zamknęła ją z powrotem. Tak naprawdę nie wiedziała, o co właściwie pytała ją Trassia.

– Och, obserwowałam cię, jak tylko mogłam złapać chwilę wytchnienia od spisywania tych wszystkich nikomu niepotrzebnych do szczęścia rzeczy – dodała z wyczuwalnym przejęciem, widząc malujące się na twarzy Sonei zagubienie. Kilkukrotnie machnęła przy tym ostentacyjnie dłonią, jakby chciała podkreślić jak bardzo wymagające okazało się nadążenie za każdym słowem Mistrza Elbena. – Ty jednakże nie zapisałaś chyba ani słowa przez cały wykład. A z twojej miny na sam koniec, cóż, z łatwością dało się wywnioskować, że nawet nie słuchałaś. Wiem, że wczoraj źle się czułaś, ale dzisiaj chyba jest niewiele lepiej.

Och, no tak.

Sonea niemal jęknęła, uświadomiwszy sobie, że jej wczorajsza nieobecność na zajęciach nie przeszła niezauważona wśród nowicjuszy. Niewinne kłamstewko, jakie wymyślił Wielki Mistrz, kiedy zaoferował jej pozostanie wczoraj w Rezydencji – złe samopoczucie – musiało już dotrzeć do jej kolegów z klasy.

Gdybyś tylko wiedziała, pomyślała Sonea z przekąsem. Bo świadomość, że się kogoś zabiło…

Nie chciała do tego wracać. Pragnęła wypchnąć to wspomnienie z umysłu, ale coś wewnątrz niej szeptało, że nie wygrałaby tej walki.

– Masz rację, Trassio – przyznała w końcu, kiedy zorientowała się, że milczała o kilka sekund dłużej niż powinna. Bezwiednie zacisnęła palce na kuferku z przyborami, dokładnie tak, jak zdarzało jej się to robić, kiedy wprawdzie nie kłamała, ale też nie mówiła całej prawdy. – Ale dziś jest naprawdę lepiej niż wczoraj. Zapewniam cię, jutro będzie już całkowicie w porządku.

Posłała jej jeszcze szeroki uśmiech na potwierdzenie swoich słów. Kiedy jednak Trassia zamierzała coś powiedzieć, Sonea poczuła ciężar na ramionach, zaś za jej koleżanką pojawili się chłopcy z klasy.

– Drogie panie – usłyszała rozbawiony głos Seno tuż nad swoją głową. – Jak zapewne doskonale wiecie, jutro nareszcie mamy Dzień Wolny. A to oznacza kolejne wyścigi konno. Mamy nadzieję, że jesteście chętne.

Brwi Sonei wystrzeliły do góry. Choć w ostatnich tygodniach jej grupie zdarzało się coraz częściej spotykać w bibliotece na wspólną naukę, czy jeść razem posiłki między zajęciami, nadal zadziwiały ją propozycje wspólnych wyjść gdzieś poza Gildię. Właściwie, w ostatnich tygodniach tak bardzo zaabsorbowało ją czytanie dziennika Corena o historii Tagina, książek o zakazanej wiedzy oraz wieczorne lekcje czarnej magii pod okiem Akkarina, że nie zauważyła momentu, w którym stała się prawdziwą częścią tej klasy.

Rozejrzała się niepewnie po zgromadzonych na korytarzu osobach. Podczas gdy większość nowicjuszy już dawno zniknęła w gmachu Uniwersytetu, a co niektórzy magowie raz po raz wymijali ich grupkę, aby przedostać się do innych sal lub wyjścia z budynku, oni wciąż stali przed salą Mistrza Elbena. Seno wyprostował się nad Soneą i zdjął ramię z jej barków. Niski Elyńczyk, Yalend, stał zaraz za podekscytowanym jutrzejszymi wyścigami Vindonem. Naprzeciwko Trassię obejmował Narron, zaś obok stali Hal oraz Regin, który tym razem nie pośpieszył do dawnych przyjaciół. Dziewczyna odwróciła wzrok natychmiast, jak tylko napotkała jego oczy.

W najlepszym wypadku tak właśnie wyglądała relacja jej i Regina – od dłuższego czasu po prostu stali obok siebie i ignorowali się nawzajem. Nie wchodzili sobie w drogę, z reguły unikali swoich spojrzeń, a kiedy już stali razem pośród innych studentów, po prostu udawali, jakby nie istnieli dla siebie. Żadnemu z nich zupełnie to nie przeszkadzało.

– To jak? – zagadnął Narron, obkręcając palcem pasemko włosów swojej dziewczyny i wbił w nią wyzywający wzrok. Trassia natomiast zarumieniła się i zerknęła pytająco na Soneę.

Jej zaś zaschło w ustach.

Wyścigi konne. Jutro. Z innymi nowicjuszami.

Jeszcze niedawno odmówiła, kiedy dostała podobne zaproszenie. Tym razem jednak poczuła wewnętrzną pokusę, aby opuścić w towarzystwie znajomych teren Gildii i tak po prostu, zwyczajnie coś wspólnie porobić – zupełnie tak, jakby ani trochę się od nich nie różniła, jakby nigdy nie nabyła wiedzy o tym jak zabijać w okamgnieniu, jakby… jakby należała do paczki.

Co jeśli ktoś się znowu pojawi w mieście? Kolejny szpieg lub co gorsza – Ichani? Przecież powinna w każdej wolnej chwili być do dyspozycji Akkarina. Zacisnęła mocno usta. Jednakże ostatni Ichani został zabity dopiero dwa dni temu, zauważyła. Na pewno minie jeszcze parę dni lub nawet tygodni, zanim będziemy musieli wznowić łowy na Sachakan.

– Ja… – zaczęła, utrzymując spojrzenie Trassii. Uniosła wyżej głowę. – Zapytam Wielkiego Mistrza, czy będę mogła wybrać się z wami. Wprawdzie mam jeszcze notatki do uzupełnienia, ale…

– Ale dam ci je jutro do przepisania – przerwała jej koleżanka, wzruszywszy ramionami. – Zarówno te wczorajsze, jak i dzisiejsze. – Puściła do niej oczko i uśmiechnęła się, a Soneę zalała ciepła fala ulgi.

– To zapytaj dziś Wielkiego Mistrza, Soneo – powiedział Hal. – Dasz nam znać jutro w porze śniadaniowej, będziemy jak zawsze w sali jadalnianej. Wyścigi są w południe, więc spokojnie zdążymy, a później zostanie wolny wieczór. – Chłopak odsunął się i odwrócił. – A teraz wybaczcie. Zamierzam jeszcze dziś usiąść do tego wypracowania. Może napiszę chociaż połowę.

Jego słowa skwitowano zduszonymi chichotami i parsknięciami – raczej nikt nie wierzył w zamiary mieszkańca Lanu, ale nikt otwarcie tego nie kwestionował.

Po drodze do wyjścia z Uniwersytetu wszyscy wymienili między sobą jeszcze kilka krótkich opowieści z ostatniego tygodnia. Kiedy powitało ich zachodzące nad Imardinem słońce, a ciepłe, wiosenne powietrze zakołysało brązowymi szatami i rozwiało włosy, grupa wymieniła z Soneą pożegnawcze skinienia i ruszyła ku Domu Nowicjuszy.

Sonea zaś odwróciła się w przeciwnym kierunku – w stronę ogrodów Gildii, za którymi wzniesiono Rezydencję Wielkiego Mistrza.

Nie powstrzymała delikatnego uśmiechu, który wkradł się na jej twarz. I chyba nawet nie była tego do końca świadoma.


Tego dnia Rothen nie pierwszy raz, ani nawet nie drugi, dostrzegł na twarzy Sonei uśmiech, kiedy spoglądała w stronę potężnego, szarego budynku majaczącego się na uboczu. Widział jej mimikę wyraźnie, nawet stąd – z okna Domu Magów, z którego już nieraz zdarzało mu się podglądać jego byłą podopieczną. Coś ścisnęło go w żołądku.

Rothen nie rozumiał, co takiego przegapił. Dlaczego oczy Sonei nie emanowały już strachem, ilekroć w korytarzach Uniwersytetu mijała Wielkiego Mistrza, a kiedy jej lekcje dobiegały końca nie szukała schronienia na terenie Gildii, tylko z wyraźną ulgą i rozluźnieniem wracała do Rezydencji. Poza tym nie unikała już kolegów i koleżanek ze studiów – a przecież jeszcze kilka tygodni temu odrzuciła Dorriena w obawie przed jego krzywdą.

– Znowu się o nią martwisz, panie – dobiegł go głos Tani, która ostrożnie ustawiła tacę z filiżanką sumi oraz ciasteczkami na stoliku pośrodku salonu. – Sonea jest pod dobrą opieką Wielkiego Mistrza, a w ostatnim czasie, zdaje się, że nawet znalazła przyjaciół. Na lekcjach radzi sobie znakomicie, z tego co wiem. Jest już dorosła, panie. Nie widzę powodów do zmartwień.

Rothen odwrócił wzrok od okna i posłał pokojówce ponury uśmiech. Zastanowił się nad możliwymi odpowiedziami w milczeniu – nie mógł przecież podzielić się z Tanią swoimi prawdziwymi obawami. Jedyną osobą, która by go teraz zrozumiała był Administrator Lorlen, lecz z nim również nie powinien o tym rozmawiać.

Nie na temat Akkarina, kiedy życie i bezpieczeństwo Sonei zależało od ich posunięć.

Na samą myśl o magu w czarnych szatach przeszył go zimny dreszcz. Pokręcił głową w bezradności.

– Tak, Taniu… Tak – mruknął po dłuższej chwili, podchodząc do stolika. Zasiadł w fotelu i wyciągnął dłoń po filiżankę z ulubionym napojem. – Po prostu tęsknię. Minęło już trochę czasu odkąd rozmawiałem z Soneą. Cóż, ostatnio chyba jest bardzo zajęta.

Tania przytaknęła ze zrozumieniem, zaś mag zacisnął palce mocniej na kubku, myśląc o obrzydliwych praktykach ich przywódcy oraz groźbach, które powracały do niego w koszmarach.

– Cóż, niebawem zajmiesz swoje myśli czym innym, panie. W końcu Ambasador Dannyl powróci na dniach, nieprawdaż?

Rothen uraczył służącą kolejnym uśmiechem, tym razem znacznie cieplejszym.

Racja, pomyślał uradowany. Niedługo wróci Dannyl.

Samo wyobrażenie obecności starego druha wydawało się pokrzepiające. Kiedy jednak Tania opuściła pokoje maga, jego ponownie zalała fala zaniepokojenia.

Co takiego uczynił Akkarin, że Sonea zachowywała się tak… zwyczajnie? Czy przekonał ją do jego czarnych praktyk? Przekupił? Albo, co gorsza, w jakiś niezrozumiały dla Rothena sposób obdarzyła go sympatią i postanowiła zupełnie zignorować jego przestępstwa?

Alchemik natychmiast się skrzywił i pokręcił głową z niesmakiem.

Niemożliwe! Nie Sonea. Nie ona.

Naraz uderzyła go jedna myśl, tak niespodziewana, a zarazem oczywista, że aż miał ochotę roześmiać się z własnej ślepoty.

Przecież to musi być sztuczka, stwierdził.

Tak, z pewnością Sonea rozgrywała jakąś własną potyczkę. Najwyraźniej postanowiła działać poprzez uśpienie czujności Wielkiego Mistrza i udawanie posłusznej nowicjuszki.

Tylko jak dokładnie zamierza wygrać to starcie? Dlaczego nie znalazła sposobu, aby mnie uprzedzić?

Rothen ze stukotem odłożył kubek na tacę, nie potrafiąc przełknąć ani łyka więcej.


Sonea prawie wpadła na drzwi, kiedy te nie otworzyły się pod jej delikatnym dotykiem, tak jak to miały w zwyczaju. Zmarszczyła brwi, zdezorientowana i nacisnęła zdobioną, mosiężną klamkę. Stłumiła rozczarowanie, kiedy po przekroczeniu progu posiadłości nie dostrzegła w ciemnościach pokoju swojego mentora.

Zaśmiała się pod nosem, uświadomiwszy sobie jak bardzo w ostatnim czasie zmienił się jej stosunek wobec Akkarina. Jeszcze kilka tygodni temu umierała z przerażenia, gdy mężczyzna w czarnych szatach choćby przemknął przez jej umysł. Od jakiegoś czasu jednak, kiedy nie widziała go w pobliżu, musiała zwalczać posępność wkradającą się w jej uczucia.

Wtedy poczuła niepokój tak silny, że nie mogła opanować drżenia rąk.

Wielki Mistrz na nią nie czekał.

Odłożyła kuferek na etażerkę i postąpiła kilka kroków w głąb pomieszczenia gościnnego, rozglądając się uważnie. Akkarin zwykł witać ją każdego wieczoru, kiedy po skończonych lekcjach wracała do domu. Nawet jeśli zaraz wzywały go obowiązki, zawsze znajdował te kilka chwil, aby zapytać podopieczną o spędzony dzień.

Tym razem jednak Sonea wpatrywała się w pusty pikowany fotel, obity kremową skórą, zupełnie jakby po kolejnym mrugnięciu miała ujrzeć w nim czarnego maga, jak zwykle popijającego ciemne Anuren. Zacisnęła usta w cienką linię.

Nie mogła pozbyć się myśli, że coś złego musiało się wydarzyć. Czy w mieście zagościł kolejny niewolnik albo Ichani, którego Akkarin postanowił schwytać i pokonać na własną rękę? Dlaczego w takim razie po nią nie zawołał?

W zasadzie ostatni raz Sonea widziała go dwa dni temu – kiedy razem wrócili do Rezydencji po tym, jak zabiła tamtą Sachakankę. Wczorajszego poranka obudził ją Takan, informując o zwolnieniu jej z zajęć i przekazując polecenie od Wielkiego Mistrza, aby ochłonęła i odpoczęła. Cały dzień spędziła więc w swoim pokoju, a jej mentor nie zjawił się ani razu. Dzisiaj również go jeszcze nie widziała, zaś teraz nie raczył jej nawet przywitać.

Cisza bijąca z wnętrza posiadłości przytłoczyła ją z taką siłą, że podskoczyła, gdy dotarł do niej głos służącego.

– Dobry wieczór, pani Soneo. Czy coś się stało?

Nowicjuszka podniosła wzrok na Takana, przypatrującego jej się badawczo. Na jego czole pojawiła się delikatna zmarszczka zdradzająca zmartwienie.

– To chyba ja powinnam o to zapytać, Takanie. Gdzie jest Wielki Mistrz?

Z trudem opanowała drżenie głosu, obawiając się odpowiedzi. Jeżeli znowu poszedł walczyć i nie zabrał jej ze sobą, ani nawet nie wziął od niej energii…

Sachakanin posłał Sonei pokrzepiający uśmiech.

– Pan przebywa w bibliotece na piętrze. Najwidoczniej coś musiało go wyjątkowo pochłonąć, skoro przegapił pani przybycie. Proszę mu wybaczyć, z pewnością nie miał w zamiarze pani niepokoić.

Sonea jednak w to szczerze wątpiła. Jakiś cichy głos w jej wnętrzu podpowiadał jej, że Akkarin zwyczajnie jej unikał, odkąd dokonała zabójstwa.

Ale przecież gdybym tego nie zrobiła…

Nie pozwoliła sobie dokończyć tej myśli. Nie chciała nawet wyobrażać sobie, co by się stało, gdyby nie chwyciła wtedy tamtej drzazgi, żeby zranić Ichani i zabrać jej moc.

– Dziękuję, Takanie – powiedziała gładko, skrywając rozkojarzenie i skinęła głową. Odwróciła się w stronę klatki schodowej. – Zatem pójdę teraz do niego.

– A-ale pani… Wielki Mistrz jest teraz zajęty – rzucił szybko Takan, usiłując ją zatrzymać, lecz ona nie zamierzała słuchać.

– Mam do niego ważną sprawę. To nie zajmie długo.

Z wysoko uniesioną głową i zaciśniętymi pięściami wspięła się na piętro. Wyminęła swoją sypialnię i przystanęła pod jedynymi drzwiami po prawej stronie. Następnie zapukała i nie czekając na odpowiedź weszła do biblioteki.

Pomieszczenie różniło się od reszty Rezydencji głównie barwami. Czerwone okiennice i tego samego koloru wykończenia wielkiego, owalnego dywanu nadawały wnętrzu cieplejszy klimat, zaś wysokie regały ustawione pod ścianami, wypełnione księgami od podłogi aż po sufit podkreślały przytulność tego miejsca.

Sonea poczuła jednak chłód, napotykając nieprzeniknione spojrzenie czarnych oczu Akkarina.

– Dobry wieczór, Soneo.

Stał tam – pod oknem, parę metrów dalej. Wyprostowany, dumny, z długimi włosami związanymi na karku, odziany w szaty Wielkiego Mistrza Gildii.

Nowicjuszka otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, lecz natychmiast je zamknęła, kiedy tylko zorientowała się, że jej mentor robił… zupełnie nic. W długich palcach nie trzymał żadnej książki, na biurku przed nim nie leżały żadne dokumenty, które mógł przeglądać tuż przed jej przybyciem. Również nikogo nie gościł.

Wyglądało to tak, jakby Wielkiego Mistrza zaabsorbowało po prostu przebywanie w swojej prywatnej bibliotece.

Sonea w zdumieniu uniosła jedną brew.

– Wybacz mi moją nieobecność wczoraj i dzisiaj, gdy wróciłaś – wygłosił, jakby zauważył, że dziewczyna nie wiedziała, co powiedzieć. Głos miał jak zawsze spokojny i niczego nie dało się z niego wywnioskować. – Byłem zajęty.

Naraz Soneę wypełniło wzburzenie, przez co spojrzała na niego wyzywająco.

– Staniem? – rzuciła sucho, nie zdążywszy ugryźć się w język. Nie przejęła się jednak swoim nagannym zachowaniem w stosunku do przywódcy Gildii.

Akkarin uniósł brwi.

– Właściwie to przez większość czasu siedziałem – odparł, wzruszając ramionami. – Zgaduję jednak, że nie przyszłaś tu dysputować o zakresie obowiązków Wielkiego Mistrza, prawda Soneo?

Niewiele osób dostrzegłoby iskierki rozbawienia w oczach Akkarina, jednakże Sonea po spędzeniu pod tym dachem półtora roku z coraz większą łatwością rozpoznawała drobne zmiany w jego mimice lub spojrzeniu.

Dzięki temu miała pewność, że nie był na nią rozgniewany za niezbyt grzeczną odpowiedź.

Nagle poczuła zakłopotanie. Dopiero co odniosła się do mentora bez ani cienia szacunku, a teraz chciała go prosić o pozwolenie na wyjście ze znajomymi.

Ale tak właściwie powinien się cieszyć, że w ogóle pytam o zgodę, pomyślała buńczucznie. Przecież to nie tak, że muszę to robić. Po prostu wciąż nie mam od niego żadnej informacji odnośnie powrotu do nauki czarnej magii.

Sonea cicho odetchnęła.

– Ja… – zaczęła, lecz urwała, gdy ponownie napotkała jego wzrok, tym razem niesamowicie świdrujący i intensywny. Przeklęła w duchu, czując jak jej policzki zalały się gorącem. Odchrząknęła. – Właściwie to, Wielki Mistrzu, chciałam zapytać, czy nie miałbyś nic przeciwko, gdybym wybrała się jutro poza Gildię wraz z paroma nowicjuszami. Wiem, że powinniśmy wrócić do dalszych praktyk, ale to nie powinno zająć całego dnia.

Dziewczyna z zażenowaniem uświadomiła sobie, jak niepewnie brzmiał jej głos, a drobne dłonie nerwowo zacisnęły się na brązowej szacie.

Co takiego było w Wielkim Mistrzu, że każdego tak onieśmielał?

Wprawdzie biła z niego niezachwiana pewność siebie, a większość ludzi zapewne podświadomie wyczuwała jego potęgę, lecz Sonea przecież przestała się go bać już jakiś czas temu. Wciąż jednak…

Z frustracją przygryzła wargę, kiedy usta Akkarina ułożyły się w ten doskonale znany jej półuśmiech.

– A dokąd to zamierzasz się wybrać? I z kim dokładnie? – W tonie Wielkiego Mistrza pobrzmiewała nutka zaciekawienia. Sonea spojrzała na niego z nadzieją wymalowaną na twarzy.

– Na wyścigi konne, w południe. Idziemy całą klasą. Wygląda na to, że chłopcy z mojej grupy często na nich bywają i tym razem zaproponowali, abyśmy poszli wszyscy.

Minęło kilka sekund, zanim mag w końcu skinął głową.

– W porządku. Tylko nie oddzielaj się od swoich przyjaciół i wróć do Gildii przed zmierzchem.

Nie od razu dotarło do niej znaczenie tych słów, ale kiedy zrozumiała, co dokładnie miał na myśli Akkarin, natychmiast się wyprostowała. W mieście, w istocie, wciąż mogło czyhać jakieś niebezpieczeństwo, a nowicjusze Gildii Magów mogli stanowić idealną pożywkę dla potencjalnego zagrożenia.

– Jakieś nowe wieści od Złodziei?

– Na razie nie. Nie przejmuj się tym teraz, Soneo. Minęły dopiero dwa dni. Po prostu zachowaj jutro wszelką ostrożność i nie ściągajcie na siebie żadnych kłopotów. Jeżeli zauważysz cokolwiek podejrzanego, nie podejmuj żadnych nieprzemyślanych działań. Najlepiej od razu wróćcie w takim przypadku do Gildii. Dopóki będziecie większą grupą, z pewnością nikt was nie zaatakuje.

Nowicjuszka przytaknęła. Nie musiała przecież zapewniać go o zdroworozsądkowym zachowaniu – gdyby naprawdę miał wątpliwości, po prostu nakazałby jej pozostać w Rezydencji.

Nastała więc niezręczna cisza, podczas której brązowe oczy Sonei krążyły między czarnym wzrokiem Akkarina a podłogą. Nagła niepewność zalała ją nieproszenie, a ona nie wiedziała, co zrobić z rękoma ani z samą sobą. Coś w mimice Wielkiego Mistrza się zmieniło. Dziewczyna nie umiała rozszyfrować powodu, dla którego tak nagle zacisnął szczękę.

Po kilku sekundach w końcu dotarł do niej jego głęboki głos. Ponownie kamienny, nie zdradzający ani grama emocji.

– Soneo.

Spojrzenie Akkarina przesuwało się po jej twarzy, jakby czegoś szukał. Nie powiedział niczego więcej i tym razem to Sonea przejęła inicjatywę, wystawiając przed siebie drżące ręce.

– Weź. Wczoraj nie dałam ci mocy.

Pokręcił głową i cofnął się o krok. Nagle wydał się dziwnie zdystansowany.

– Brałem już od Takana. Lepiej zachowaj ją na jutro, na wypadek gdyby nie zdążyła ci się odnowić przez noc.

Chciała zaprotestować, ale z irytacją uświadomiła sobie, że miał rację. Skinęła więc krótko i odwróciła się z zamiarem opuszczenia biblioteki, aby dłużej nie przeszkadzać swojemu mentorowi w staniu, czy czymkolwiek tak właściwie był wcześniej zajęty. Ten przemówił jednak ponownie.

– Jutro wieczorem chciałbym wrócić do dalszej nauki, jeżeli czujesz się już na siłach. Być może dokończymy lekcję o czerwonych klejnotach, ale tego jeszcze nie obiecuję.

Posłała mu zaintrygowanie spojrzenie, nie potrafiąc niczego wyczytać z jego postawy. Wpatrywał się w nią niewzruszenie, z ramionami założonymi na klatce piersiowej. Na powrót biła od niego ta sama, codzienna niedostępność przywódcy Gildii Magów.

– Dobrze, Wielki Mistrzu. Dobranoc.

– Dobranoc, Soneo.

Zamknęła za sobą drzwi od biblioteki, pokonała korytarz w kilku krokach i zniknęła w swoim pokoju. Ponownie zalała ją fala wspomnień sprzed dwóch dni.

Tym razem jednak nie miała w pamięci ani długiej drzazgi, ani krwi na dłoni.

Za to niespodziewanie zaswędziała ją skóra głowy – dokładnie w tym samym miejscu, gdzie jeszcze dwa dni temu Akkarin z niespotykaną dotąd delikatnością wyjął kawałek tkaniny z jej włosów.