– Uważasz, że jego intencje są nieczyste? – zapytał głęboki męski głos; wniknął on w ciche trzaski drwa w kominku i zniknął pośród tryskających iskier. Biło z niego ciepło – i z głosu, i z kominka, ale Sonea i tak zatopiła się w grubym kocu jeszcze bardziej, podkuliwszy nogi.
Akkarin nie spuszczał z niej uważnego spojrzenia. W bezruchu zasiadał tuż obok na kanapie, wspierał się trochę bokiem, z przełożonym przez oparcie ramieniem. Tak jak ze spokojem wysłuchał wcześniej całej opowieści podopiecznej, tak teraz cierpliwie czekał na kolejne jej słowa.
Dziewczyna potarła nerwowo nadgarstek.
– Tego nie powiedziałam – słusznie zauważyła, co spotkało się z półuśmiechem maga. – Nie wiem. Nie chciałabym tego. Tylko ciągle zastanawiam się, dlaczego zjawił się dopiero po tylu latach?
– Co więc uważasz o tej wersji ze wstydem za błędy przeszłości?
Wzruszyła ramionami.
– Brzmi zrozumiale. I nielogicznie zarazem – fuknęła, dając wreszcie upust bezsilności, która nagromadziła się w niej przez cały dzień. – Mógł mieć opory przed tym, aby spojrzeć mi w oczy po tym, jak okradł innych ludzi, wiem. Wierzę w to, że mógł.
– Ale jednak cię zostawił.
– Ale jednak mnie zostawił – powtórzyła po mistrzu całkiem beznamiętnie. – A teraz tak po prostu wrócił. Nagle przypomniał sobie, że ma córkę.
Między brwiami Akkarina zarysowała się bruzda, którą wygładził, w głębokim zamyśleniu pocierając czoło opuszkami palców.
– Chyba po prostu chcę się przekonać, ile w tym prawdy – mówiła dalej, choć już trochę ochryple i bez żadnego entuzjazmu. Słyszała się jak przez szkło. – Nie dowiedziałabym się, gdybym od razu odwróciła się plecami i wyszła.
– Jakie możliwości cię trapią?
– Wiele już widziałam w slumsach. Nie tylko pijaków, złodziei i morderców, ale również rodziców, którzy zaniemogli, najczęściej na własne życzenie, i oczekiwali utrzymywania przez własne dzieci. Te same, które wcześniej traktowali jak śmieci lub worki treningowe. – Sonea starała się odepchnąć od siebie mroczne obrazy z tamtych czasów. – Oglądałam to wszystko wtedy, gdy zastanawiałam się, dlaczego tata mnie zostawił. Oglądałam i zaczynałam rozumieć, jak rzadko ludzie bywają bezinteresowni.
– Zdaje się, że czy na ulicach, czy w Domach, mentalność niektórych ludzi pozostaje podobna – powiedział Akkarin. – Jeżeli zdecydujesz się otworzyć na niego, będziesz musiała podjąć ryzyko. Masz powody, aby mu nie ufać.
– Już się zdecydowałam. Dałam mu słowo. Nie złamię go, ale zamierzam uważać. Zresztą… tobie też nie od razu zaufałam, prawda?
Z prowokacją uśmiechnęła się do mentora, ale on nie odwzajemnił gestu – jego usta nie drgnęły, nawet ich kącik, nawet pod naporem spojrzenia dziewczyny. Akkarin wręcz zmrużył oczy.
Tak inne było dziś jego spojrzenie od tego podczas nocy balowej – podczas tańca. Zamglone, pociemniałe. Skupione na niej, owszem, ale też jakby chciał pochwycić coś więcej, wniknąć w nią, przejrzeć na wylot. Jeśli dostrzegł zwątpienie, które spychała w głąb swojej świadomości, nie skomentował tego.
Milczeli tak jakiś czas, aż Sonea przymknęła powieki i zaczęła wdychać zapach palonego drewna, świec i kwiatów. Na kilka minut uciekła do dnia, w którym Akkarin pokazał jej ten prywatny pokój po raz pierwszy: od samego wejścia urzekła ją przytulność tego miejsca, bujne i zadbane rośliny zauroczyły, a najbardziej Sonea upodobała sobie miękką kanapę przed białym kominkiem. Gdyby tylko ktoś dogrywał na stojącym za ich plecami fortepianie, podczas gdy ona zaczytywała się w powieściach… Zaśmiała się w duchu na pomysł, jaki wówczas narodził się w jej głowie – gdy zapytała Wielkiego Mistrza o to, czy gra na nim. Nie grał, ale zapewne zdumiałby się, gdyby wiedział, o jakim sposobie wykorzystania tak wielkiego pudła Sonea czasami myślała.
Poczuła, jak policzki ją parzą.
– Gorąco tu – mruknęła na wypadek, gdyby twarz w istocie ją zdradziła. A jednak… Tym razem nie mogła całkiem odpłynąć w świat wyobrażeń – i to bynajmniej nie z uwagi na obecność Akkarina tuż obok, ale na przecinającego jej myśli jak strzała powietrze ojca.
Ojciec…
Wielki Mistrz sprawił wrażenie, jakby wyczuł tę nagłą zmianę w nastroju nowicjuszki, jeszcze zanim skomentowała na głos:
– Nie widziałam twojego ojca na balu. W zasadzie…
– Nie było go tam – powiedział tyle i tylko tyle. Musiał jednak dostrzec wyczekiwanie ze strony Sonei, więc dodał jeszcze: – Rzadko bywa w Imardinie.
Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc nie mówiła już nic. Resztę tego wieczora spędzili na wspólnym wpatrywaniu się w rozgorzałe palenisko oraz na krótkich i cichych rozmowach, przy których Sonea całym sercem musiała kontrolować drżenie głosu i zdradliwe, mieniące się przed mistrzem oczy.
Korytarz wypełniały odgłosy przewracanych pokątnie stron notatek, a duża część nowicjuszy żywo dyskutowała o treści z zajęć i plotkowała o nowych nauczycielach. Lorlen puszczał większość tego, co słyszał, mimo uszu i jedynie uśmiechał się nostalgicznie na te pierwsze zrywy motywacji typowe dla uczniów u progu nowego semestru.
– Wierzę, że przynajmniej u nas ta motywacja do zadbania o wszystkie istotne sprawy utrzyma się dłużej niż u nich, przyjacielu.
Administrator wzdrygnął się, ale nie przerwał pochodu ani na moment, jedynie rzucił okiem nad swoim lewym ramieniem.
– Dotychczas nie składałeś żadnych zażaleń pod moim adresem, Akkarinie.
– Nie żebym miał ku temu jakiekolwiek powody.
Mężczyźni zrównali krok. Przeszli przez pobliski tłum, witając w międzyczasie kilku magów, i ścięli najbliższy zakręt, aby przedostać się do schodów prowadzących do administracyjnej części gmachu.
– Ach, od razu lepiej.
– Chciałeś powiedzieć: ciszej – sprostował od razu Lorlen, nerwowo rozglądając się dookoła w celu upewnienia się, czy aby na pewno w pobliżu nie znalazł się nikt, kto mógłby uznać uwagę Wielkiego Mistrza za niestosowną. W pobliżu nie było jednak nikogo.
– Czyli lepiej.
Lorlen westchnął.
– Odnośnie do obowiązków – ponownie podjąłem ostatnio temat Strażnicy. Zgodnie z ostatnimi ustaleniami…
– Wielki Mistrzu! – rozległ się podniesiony głos Arcymistrzyni Vinary za plecami Lorlena i Akkarina. – Administratorze.
Magowie odwrócili się do kobiety i odpowiedzieli na jej powitanie. Vinara patrzyła prosto na maga w czarnej szacie.
– Miałam zamiar udać się do ciebie w popołudniowych godzinach, ale skoro natrafiłam na ciebie już tutaj, wykorzystam okazję.
Lorlen posłał pytające spojrzenie Akkarinowi, jednakże ten czekał w cierpliwości, aż Uzdrowicielka kontynuuje.
– Sprawa dotyczy Sonei.
– Zamieniam się w słuch.
– Podczas balu w pałacu nie uszło mojej uwadze zainteresowanie chłopców, a nawet i niektórych młodszych magów, twoją nowicjuszką, Wielki Mistrzu. Zastanowiłam się wtedy nad pewną ważną kwestią dotyczącą jej… bezpieczeństwa. Jej samej oraz jej nauki, rzecz jasna. Dzisiaj rano wezwałam Soneę do siebie na rozmowę i rzeczywiście – Vinara teatralnie machnęła ręką w geście bezradności – dotychczas nikt nie zadbał o tę kwestię. A przecież ona jest już dorosła, Akkarinie! Chyba ani tobie, ani wcześniej Rothenowi, ani nam wszystkim nie przyszło do głowy to, że naturalnie Sonea już dorosła. I od dawna może potrzebować wiedzy magicznej z zakresu wykraczającego poza podstawę programową.
– Chyba nie rozumiem – powiedział mag bardzo powoli, mrużąc przy tym oczy. – Vinaro, mogłabyś jaśniej?
– Akkarinie, wydaje mi się – wtrącił się Lorlen – że Vinara postanowiła wtajemniczyć Soneę w temat zabezpieczenia się przed… pewnymi konsekwencjami wynikającymi z relacji damsko-męskich. Zwłaszcza że, jak to bywa w tak młodym wieku, czasem podejmuje się bardzo spontaniczne… działania.
Choć nie pierwszy raz Administrator poruszał ten temat z innym magiem na temat jego podopiecznego, tym razem wkradła się w słowa Lorlena pewna nieśmiałość. Próbując ją zamaskować, ruszył z miejsca, w stronę swojego gabinetu, do którego zmierzał – jak mu się w tym momencie zdawało – od wieków i jakoś nie mógł tam dotrzeć.
– Jestem rad, Vinaro, że poruszyłaś ten temat – zwrócił się tym razem do kobiety. – Musimy lepiej troszczyć się o to, aby podopiecznym Gildii nie przeszkadzały w edukacji żadne nieplanowane sytuacje. To, że tak długo ominęło to Soneę, jest niedopuszczalnym niedopatrzeniem, ale skoro już się tym zajęłaś, pozostawmy to między nami.
Uzdrowicielka szła u lewego boku Administratora i kiwała głową, przychylna jego spostrzeżeniom.
– Też tak myślę. Trzeba będzie wyciągnąć wnioski na przyszłość, ale w przypadku Sonei – sprawa jest już zamknięta.
Lorlen uśmiechnął się i zwrócił się w prawą stronę, aby wysłuchać również opinii Wielkiego Mistrza. I zatrzymał się, nie widząc go obok siebie. Lorlen odwrócił się zdezorientowany.
– Akkarinie?
Wielki Mistrz stał wciąż w tym samym miejscu, skamieniały, nadal wpatrując się w punkt, w którym wcześniej znajdowała się Arcymistrzyni. Lorlen nie widział stąd jego twarzy i chyba nawet nie chciał jej widzieć.
Naraz Wielki Mistrz poderwał się jakby porażony. Zwrócił się do nich przodem.
– Czy widziałaś moją nowicjuszkę w jakiejś… sytuacji z kimś konkretnym?
Lorlen uniósł brew, a Vinara zamrugała. Najpierw raz, potem znowu.
– Tak jak mówiłam, Wielki Mistrzu, z moich obserwacji podczas balu wynikało…
– Pytam jasno, Vinaro – wszedł twardo w jej słowo Akkarin.
– N-nie. Nikogo konkretnego, Wielki Mistrzu.
Mężczyzna przypatrywał się kobiecie jeszcze chwilę w milczeniu, po czym skinął głową.
– Dobrze. Dziękuję za tę interwencję. A teraz, Administratorze, zdaje się, że chciałeś ze mną o czymś porozmawiać.
– Ach, tak! Może po prostu przejdźmy do gabinetu, to może chwilę potrwać.
Magowie pożegnali się z Vinarą i ruszyli ku jednym z wielu drzwi w korytarzu.
Gdy klamka zapadła, Administrator zagłębił się w pomieszczeniu, zarazem nie spuszczając oka z przyjaciela.
– Byłbyś zapewne bardzo niezadowolony, gdyby okazało się, że Sonea jednak nawiązała z kimś znacznie bliższą relację, czyż nie? – wygłosił to, co wkradło mu się do głowy jeszcze w obecności Mistrzyni Uzdrowicieli.
Akkarin stanął do niego bokiem, wpatrując się w panoramę ogrodu za oknem. Uniósł jakby od niechcenia kącik ust.
– Rzeczywiście, byłaby to pewna niedogodność, mój przyjacielu.
– Oczywiście. Któż wie, ile twoich sekretów mogłoby przez to ujrzeć światło dzienne.
Mężczyźni zmierzyli się wzrokiem.
– Uwierz mi, że moje sekrety nie zaprzątają mi myśli w każdej sekundzie mojego życia – powiedział Akkarin.
– Tego akurat nie wiem, nie ja mam wgląd w czyjś umysł. Co do Sonei, zastanów się chociaż, jak długo zamierzasz to ciągnąć? Na Oko, nie możesz zabronić jej prywatnego życia, zwłaszcza jak ukończy naukę!
Wielki Mistrz pierwszy raz od dawna na oczach Lorlena opuścił głowę, ale w żaden sposób nie skomentował słów przyjaciela.
Lorlena nagle dopadło silne zmęczenie. Machnął niedbale dłonią, poniekąd mając już dość słownych przepychanek, w których i tak nie mógł wygrać. Ani on, ani nikt w całej Gildii i tak nie mógł równać się z tym, co skrywał Wielki Mistrz. Zresztą Lorlen nadal nie miał żadnego planu, na wypadek, gdyby spełnił się najczarniejszy scenariusz.
– Zacząłeś wcześniej mówić o Strażnicy – zagadnął Akkarin, jakby wcześniejsza wymiana zdań nigdy się nie wydarzyła, a jednak atmosfera w gabinecie pozostała tak samo ciężką.
Administrator obszedł fotele gościnne. Szybko odnalazł na biurku grubą teczkę. Zważył ją ostrożnie i uniósł na wysokość oczu Wielkiego Mistrza.
– Oto plany – rzekł z dumą. – Minęła przerwa letnia. Zgodnie z ustaleniami, odbudowa rozpocznie się, licząc od jutra, za dokładnie dwa tygodnie. Mistrz Davin osobiście będzie nadzorował prace.
Akkarin ożywił się natychmiast i zbliżył się do maga w niebieskiej szacie. Odebrał od niego teczkę, położył na blacie i otworzył ostrożnie. Przez kilka minut w milczeniu przeglądał papiery.
– Dobra robota – powiedział w końcu. Może Lorlenowi się zdawało, ale chyba nawet usłyszał nutkę podziwu w głosie Wielkiego Mistrza. – Będę o wiele spokojniejszy, gdy projekt zostanie w pełni zrealizowany.
Administrator zawahał się. Omiótł wzrokiem teczkę z projektem Strażnicy, następnie stertę podań i zgłoszeń. Usiadł na krześle i natrafił na ostatnio przeglądane przez niego dokumenty – oferty z chętnymi na wakaty pośród służby. Tyle do zrobienia, tyle na głowie, a największym jego zmartwieniem nadal był stojący przed nim mag w czarnej szacie. Lorlen przesunął palcem po zagranicznym nazwisku, sachakańskim – jak mniemał, znajdującym się na leżącym na wierzchu zgłoszeniu. Następnie chwycił całą tę stertę kartek i odłożył na bok.
– Strażnicę wznosi się do obrony.
Wielki Mistrz uniósł nos znad teczki i przyjrzał się Administratorowi.
– Owszem – odrzekł.
– Nie do ataku. Zwłaszcza nie do ataku miejsca, w którym się ją wznosi.
Czarny mag zaśmiał się ponuro.
– Dokładnie, Lorlenie. Spostrzeżenie godne doświadczonego maga.
Lorlen zasępił się nieco.
– Wciąż doszukujesz się zagrożenia nie tam, gdzie powinieneś, przyjacielu – mówił dalej Wielki Mistrz. – Zbyt przywykłeś do tego, że wszystko, czego ci potrzeba, znajduje się tuż pod twoim nosem.
Tysiące odcieni mieniło się w wodzie fontanny na dziedzińcu Uniwersytetu. Sonea z zachwytem podziwiała ten wyjątkowy pejzaż w akwenie, jaki namalowało w nim zachodzące już słońce. Ów barwny widok umilał jej relaks w ogrodzie po długim dniu nauki.
Bardzo długim.
Wciąż nie potrafiła zatrzeć całkiem zawstydzenia, jakie wywołała w niej rozmowa z przełożoną Uzdrowicieli. Ciężko było jej wtedy wydusić bodaj słowo i cokolwiek dziewczyna wówczas powiedziała, nie mogła sobie nawet przypomnieć. Pamiętała za to każde słowo Vinary, która rzeczowo i cierpliwie instruowała ją, jak przy pomocy magii zapobiegać ciąży.
Jest to bardzo ważne szczególnie teraz, gdy twoja edukacja nadal trwa, Soneo, mówiła jej z powagą. Musisz jednak mieć świadomość, że nawet magia może zawieść. Wystarczy, że znajdziesz się w stanie niepełnej kontroli mocy, aby magia zawiodła. I ten jeden moment Sonea zapamiętała akurat bardzo dobrze, bo niemal roześmiała się, omal nie pytając na głos, z kim miałaby niby dopuścić do takiej sytuacji. Niemniej nowicjuszka pokornie przyjęła tę naukę od Arcymistrzyni, wiedząc, że w najbliższej przyszłości absolutnie jej się to nie przyda.
Zresztą Akkarin wyszedłby z siebie, gdyby przyszła do niego i oznajmiła mu, że to koniec ich współpracy, ponieważ postanowiła założyć rodzinę.
Akkarin...
Sonea przycisnęła mocniej plecy do pergoli, w której to cieniu się skrywała.
Przecież ona nie potrafiła nawet wyobrazić sobie siebie u boku kogoś innego. Wzrok, głos, a nawet dotyk mentora ciągle – ciągle! – do niej powracał, każdy skrawek jej ciała wołał w ostatnim czasie o chociaż minimum jego uwagi. Jak miałaby choćby pomyśleć o związaniu się z kimś i odejściu?
Bo tymże właśnie byłaby romantyczna relacja z kimkolwiek innym – odejściem od tego, co dotychczas wspólnie z Akkarinem wybudowali.
Sonea chciała roześmiać się na tę naiwną niedorzeczność własnych myśli, ale w porę zorientowała się, że wokół spacerowali inni ludzie. Może by ją zignorowali, może co najwyżej popatrzyliby dziwnie, ale na ten moment odpowiadała jej ta chwila anonimowości, którą zapewniały jej gęsto rozrośnięte kwiaty i bluszcz. Dziewczyna przygryzła więc wargę, aby zachować ciszę, i westchnąwszy bezgłośnie, ponownie skupiła się na fontannie.
Wyciągnęła z wolna rękę, gdy w zlewającym się do tafli potoku zamajaczyła fioletowa plama – na tyle jednak daleko, że pozostała poza zasięgiem Sonei. Po chwili dało się dostrzec również brązowy kolor, i tak oto oba te kolory nadawały przez kilka sekund barwę przelewającej się wodzie.
Później obie plamy poruszyły się dziwnie, nieco nienaturalne.
Sonea nachyliła się i delikatnie odsunęła jedno z wiszących przed jej twarzą pnączy, aby lepiej widzieć. Zza fontanny leniwym krokiem wyłonili się Rothen i Farand, pochłonięci jakąś dyskusją.
Och!
Nowicjuszka odepchnęła się od pergoli i niemal wyskoczyła spomiędzy liści, prawie wpadając na nieznajomą maginię. Kobieta zdusiła krzyk i w ostatniej chwili złapała równowagę, ale niemal natychmiast spiorunowała Soneę wzrokiem. Ta jedynie posłała jej przepraszający uśmiech i pognała przed siebie.
Zatrzymała się jednak w pół kroku, gdy dobiegł ją doniosły śmiech Faranda. Rozejrzała się, aby sprawdzić, czy jeszcze dla kogoś scena ta zdawała się niecodzienną, ale nikt oprócz Sonei nawet nie patrzył na żadnego z mężczyzn.
Równie nie na miejscu wydawał się gest Rothena wobec nowicjusza – starszy mężczyzna poklepał go po ramieniu zupełnie tak, jakby miał przed sobą Dorriena. Syna. Tyle ukryło się czułości, tyle wsparcia w tym iście ojcowskim geście, aż Soneę zamurowało i odeszła jej jakakolwiek chęć na rozmowę z dawnym mistrzem.
Nie będę im przecież przeszkadzać, powiedziała sobie w duchu. W rzeczywistości jednak narósł w niej jakiś ciężar niby rozgoryczenie, co natychmiast ją zawstydziło. Z rzadka rozmawiała z Rothenem, nawet pomimo przyzwolenia ze strony Wielkiego Mistrza. Częściej czas wolny spędzała na nauce, a w ostatnich tygodniach również na zwyczajnych rozmowach z Akkarinem. Ostatni raz miała do czynienia ze starszym magiem podczas nauki tańca i później już tylko na balu. Z łatwością mogła więc przegapić moment, w którym relacja Rothena i Faranda stała się aż tak zażyła.
Nowicjuszka odwróciła się na pięcie, przecisnęła się między innymi magami i zatonęła w najbliższej gęstwinie. Z nieskończonych alejek ogrodu wynurzyła się dopiero w pobliżu Rezydencji Wielkiego Mistrza, gdzie nie było już nikogo. Przeszła szybko chodnikiem i zniknęła za drzwiami, które uprzednio same się przed nią otworzyły.
Wewnątrz na fotelu czekał Akkarin.
– Wielki Mistrzu.
Z tego jednego, jedynego, sposobu powitania nie zrezygnowała, nawet jeśli już od dłuższego czasu zwracała się do niego po imieniu, gdy przebywali tylko we własnym towarzystwie.
– Soneo – odpowiedział i powstał. – Jak ci minął dzień?
Przenieśli się do jadalni, a dziewczyna w tym czasie pokrótce streściła mu przebieg zajęć, choć celowo ominęła parę drobnych faktów.
– Po zajęciach podeszłam do Seno i jednak przyznałam mu rację – dokończyła opowieść, siadając do stołu.
Zanim nałożyła sobie ulubioną potrawkę, napawała się przez moment zapachami wypieków Takana.
– Seno?
– No tak. Na zajęciach mówił mi, że czytał już wcześniej na ten temat i rzeczywiście, większość z nas się pomyliła. Ja też.
– Na zajęciach?
– Siedzimy razem na niektórych przedmiotach – wyjaśniła i wzruszyła ramionami, bardziej interesując się świeżymi, nadziewanymi bułeczkami niż kolejną historią z lekcji. Wybrała ten najmocniej zarumieniony wypiek, na którego widok aż oblizała usta. – Chociaż Regin też przedstawił ciekawy punkt widzenia. Wyjaśnił mi go lepiej po zajęciach, aż musiałam przyznać mu rację, ale to nadal nie była prawidłowa odpowiedź na pytanie Mistrzyni Alarii.
– Regin?
– Szliśmy później razem w stronę biblioteki.
Akkarin spojrzał na swój nadal pusty talerz i w końcu zaczął nakładać sobie jedzenie.
– Rozumiem – powiedział tylko i wreszcie zaczęli jeść, co podniebienie Sonei przyjęło z wdzięcznością. – Jakieś inne wieści z dzisiaj?
– Żadnych.
Wielki Mistrz przytaknął, nie drążąc dalej.
– Natomiast chciałam cię poinformować, że planuję w dzień wolny odwiedzić oj... Rodda.
– W porządku.
– Mam nadzieję, że Viola znowu nie będzie kręcić nosem – zaśmiała się. – Ostatnio narzekała, że zamiast odpoczywać, znowu gdzieś znikam.
Akkarin zawtórował nowicjuszce.
– Jestem przekonany, że robi to z troski.
– Wiem. Ma swoje sposoby na wyrażanie uczuć.
– Nie uszło mojej uwadze, że zbliżyłyście się w ostatnim czasie.
Sonea uśmiechnęła się.
– Owszem. Na początku chyba obie byłyśmy odrobinę… uprzedzone. No i Viola to nie Tania, ale pogodziłam się w końcu z tym, że to zupełnie inne etapy w Gildii. Obecnie Viola zna mnie chyba jak mało kto.
– Cieszę się w takim razie, że wybrałem trafnie.
Sonea odsunęła widelec od twarzy.
– Ty wybrałeś?
– Oczywiście – odpowiedział, ale skrzywił się zaraz. – Choć wówczas nie kierowały mną słuszne motywacje. Teraz wiem, że nie musiałbym już wpływać na dobór służby dla ciebie.
– Niemniej dziękuję. Za Violę. Być może kiedyś stanie się dla mnie kimś tak bliskim, jak Takan dla ciebie. Albo przynajmniej jak Tania dla Rothena.
Akkarin spojrzał dziewczynie prosto w oczy.
– Mam taką nadzieję, Soneo.
Od autorki: Wracam do Was po pierwszej w życiu obronie! (A od października znowu myślenie o pracy, tym razem magisterskiej… Ale, ale! Będę martwić się tym później, ha!). Bardzo, bardzo Wam dziękuję za to, że nadal tu jesteście! Już w paru miejscach pisałam o częstotliwości, bo pozostawia ona do życzenia nawet więcej niż upływa miesięcy między rozdziałami tutaj. A jednak jesteście (przynajmniej wciąż mam taką nadzieję) – wzrusza mnie to i naprawdę bardzo dziękuję.
