Ostatni korytarz otwierały dwie sale lekcyjne (a przynajmniej na takie wyglądały), które były bardzo małe. Potem trafili na pomieszczenie wyglądające na…
– Stare mieszkanie Filcha! – wykrzyknęła Merriwether.
– Co?
– Filch kiedyś mieszkał w lochach, aby być blisko sali, w której się dawniej odbywało kary. Dzięki temu był zawsze na miejscu, by pełnić swój smutny obowiązek. – Merriwether zrobiła zatroskaną minkę. – Lubił swoją pracę. Kiedy zniesiono tortury, załamał się. Dumbledore musiał mu załatwić lokum na wyższym piętrze, bo nie mógł znieść wspomnień. Do dziś podobno płacze, kiedy tędy przechodzi.
– To znaczy, że gdzieś tu musi być stara mordownia. Poszukajmy jej.
Za drzwiami naprzeciw pokojów Filcha znajdowały się schody prowadzące na niższy poziom lochów.
– Schodzimy? – spytała niepewnie Merriwether.
– Tak. Numer w tamtej zwariowanej, ryczącej sali dowodzi tylko, jak mało znamy zaklęć. To beznadzieja tak stać i nie wiedzieć, co robić. Pozapalaj pochodnie.
– A co ja jestem? Służąca?
Stopnie prowadziły do dość krótkiego, ale bardzo szerokiego i ciemnego korytarza. Z boku znajdowały się masywne i wysokie drzwi z czarnego drewna oplecione łańcuchami.
– To ta sala? – spytał Severus powątpiewająco.
– Skąd mam wiedzieć?
– Po co tyle łańcuchów?
– Może jacyś uczniowie jeszcze tam siedzą – zaśmiała się niepewnie dziewczyna.
Kłódki i zamki udało im się z względną łatwością pootwierać. Weszli do środka z zapalonymi różdżkami i jeszcze zanim udało im się oświetlić całą salę, wyrwał im się z gardeł okrzyk zachwytu. Znaleźli dokładnie to, czego szukali.
Sala była ogromna i bardzo wysoka. Początkowo nie mogli dojrzeć stropu, który tonął w ciemności. Pośrodku znajdowała się równa kamienna podłoga, a po bokach amfiteatralnie pięło się kilka rzędów ławek. W końcu sali dodatkowo stało kilka szaf i półek. Po bokach, w ścianach, odkryli jeszcze troje mniejszych drzwi. W kątach leżało kilka rzuconych byle jak sznurów i łańcuchów. Jeszcze kilka, zakończonych kajdankami, zwieszało się z sufitu.
– Czy oni trochę kiedyś nie przesadzali? – mówiła Merriwether, rozglądając się na wszystkie strony, aż do zwichnięcia karku. – Taka sala i tyle sprzętu dla tych kilkorga uczniów…
– Nieważne. To jest właśnie to! Trzeba tu trochę posprzątać, unowocześnić i zrobić lepsze oświetlenie, ale poza tym jest ekstra.
– Żebyś wiedział! Co to jest? To po bokach? Miejsca dla widowni? – Podeszła bliżej ławek. – Biurka do przepisywania zdań! Są jeszcze pergaminy i atrament.
– Ciekawe, do czego służyły pokoje po bokach.
– Sprawdźmy.
Trzy komnaty przeznaczono do wymierzania kar najcięższym przypadkom. Były to ciemnice-izolatki.
– Założymy pracownie eliksirów – rzucił zadowolony Severus.
– Rób, co chcesz.
– Nauczysz się warzyć mikstury, nie będę za ciebie wszystkiego robić. Jak zamierzasz zdać egzaminy? Sumy? Owutemy?
– Ale ty jesteś nudny.
Dokładnie obeszli całą salę, zaglądając we wszystkie biurka, szafki i inne zakamarki. Zeszła im na tym reszta nocy.
– Zniesiemy tu wszystkie potrzebne rzeczy i książki. Nikt się nie połapie? – spytał Severus.
– Rzucimy na drzwi Zaklęcie Nieprzepuszczalności.
– Bierzemy się do roboty.
– Teraz?
– Czemu nie?
Merriwether chwyciła jego rękę i popatrzyła na zegarek.
– Jest siódma rano! Teoretycznie za niecałą godzinę musimy wstać. Uczniowie niedługo zaczną się budzić, musimy dotrzeć do sypialni. Stąd tam to przynajmniej dwadzieścia minut drogi.
Z żalem opuścili komnatę i dokładnie ją zapieczętowali.
– Jeżeli nawet Filch ma do tego miejsca uraz, to chyba możemy być spokojni. Nikt nie będzie się tu kręcił, ale niech to lepiej wygląda tak, jak było – stwierdził Severus.
Ruszyli korytarzem w powrotną drogę. Nagle, już pod drzwiami Basiliusa, MoFire stanęła jak wryta. Właśnie coś zrozumiała.
– A jak oni słyszeli ten wrzask, to stworzenie?
– To dlaczego nikogo nie ma na korytarzu?
– Hm… No, tak.
Następnego dnia Severus i Merriwether w sprzyjającej chwili wymknęli się do swej nowej kryjówki i spędzili całe popołudnie na próbach doprowadzenia jej do stanu używalności. Nie było to proste zadanie i to nie tylko z powodu panującego bałaganu oraz niewyobrażalnego zapuszczenia komnaty. Przede wszystkim oboje nie czuli się zbyt mocni w Zaklęciach Uprzątających. Po jednym Chłoszczyść rzuconym z rozmachem przez Merriwether połowa stolików uniosła się, zawirowała w powietrzu, a potem runęła z powrotem na ziemię, tłukąc się na kawałki i wzbijając chmury kurzu. Rozpętała się dzika awantura zakończona niegroźnymi obrażeniami, po której obrażony Severus wyniósł się do bocznej sali i zabrał za urządzanie pracowni eliksirów.
Dzień później Merriwether wybrała się do biblioteki po pomoc merytoryczną w kwestii zaklęć gospodarczych. Natrafiła na coś znacznie ciekawszego. Na jednej z rzadziej penetrowanych i bardzo zakurzonych półek znalazła dzieło jak najbardziej w tej chwili pożądane. Jego tytuł brzmiał:
ZARYS
teorii magicznych pojedynków czarodziejów.
PRZYGOTOWANIE TERENU.
OBRONA.
ATAK.
Księga ta wypłoszyła Severusa z jego sanktuarium i razem zabrali się za wypróbowywanie zaklęć służących odpowiedniemu przygotowaniu sali treningowej. Znajdowały się tam zaklęcia osłony sprzętów, zmniejszenia pola rażenia zaklęć do rozmiarów wykorzystywanej powierzchni, a także nieprzepuszczalności uroków, dzięki czemu miało się pewność, że chybione zaklęcia nie będą śmigać po korytarzu. Jako załącznik autor, Edmund Courageous, umieścił też wyjątkowo mocne Silencio, jednak działające tylko na zewnątrz, a nie w środku komnaty. Ograniczeni osłonami, w absolutnie bezpiecznej i profesjonalnie przygotowanej sali, Merriwether MoFire i Severus Snape mogli teraz ćwiczyć wszystkie zaklęcia, jakie tylko przyszły im do głowy. I to właśnie sumiennie, i w wielkiej tajemnicy, czynili.
W poniedziałek miała się odbyć kolejna lekcja z Flitwickiem, pierwsza od pamiętnego wyskoku Merriwether. Dziewczyna stała obok sali odwrócona tyłem do reszty klasy i zapatrzona przed siebie. Naburmuszona i zła zastanawiała się, czy iść na zajęcia. Nie, żeby się bała, ale… Jak na złość jeszcze Severus gdzieś zniknął. Dręczyło ją również to, co powiedziała ta stara Sowa McGonagall. A jeśli Dumbledore naprawdę ją, pannę MoFire, wyrzuci? Merriwether zamyśliła się.
Wtedy ktoś zbliżył się do niej od tyłu i szepnął do ucha:
– Bombarda!
Błyskawicznie się odwróciła i ujrzała przed sobą Pottera wyszczerzonego w złośliwym uśmiechu, z rozwianymi włosami, wyzywającą miną i podpartego pod boki. Z jego prawej strony stał oparty o ścianę Syriusz Black, a pomiędzy nimi miotał się mały Pettigrew, zaaferowany i z wyrazem wyczekiwania na szczurowatej twarzy.
– Nie chce mi się z wami gadać – wypaliła wściekle Merriwether, tupnęła nogą i odmaszerowała.
Była teraz pewna, że nie ma najmniejszej ochoty na lekcję obrony przed czarną magią i nieważne, jak się z tego wytłumaczy. Idąc korytarzem, zauważyła, że już pół szkoły woła na nią „Bombarda". Nie zrobiło to na niej wielkiego wrażenia. Po prostu jeszcze jedno, obok Dziwadła i Śmierci, głupie przezwisko, i to pewnie wymyślone przez bandę Super Pottera.
Nie bardzo wiedziała, gdzie się zadekować na następną lekcję (a może i wszystkie pozostałe?), więc zeszła do ICH lochu. Jak nietrudno się domyślić, znalazła tam też Severusa. Chłopak nie porządkował jednak terenu, jak można by się spodziewać, ale niespokojnie krążył po sali, wyraźnie czymś przejęty.
– Co robisz? – spytała.
Wzdrygnął się nerwowo i dopiero teraz zdał sobie sprawę z czyjejś obecności.
– Słuchaj, jeżeli ucznia nie ma na lekcji, to gdzie może być?
– Pewnie u Pomfrey.
– A właśnie, że nie!
– A o kogo chodzi?
– O Lupina.
– Znowu? A co on cię nagle tak obchodzi? Podoba ci się, czy jak?
– Przestań! Słuchaj, byłem w skrzydle szpitalnym i jego tam nie ma. Nigdzie! A wczoraj jeszcze był.
– W izolat….
– Do izolatki też zaglądałem. I nie ma go tam. Na lekcjach również. U Gryfonów też nie ma. To gdzie jest? Do domu przecież go nie wysłali.
– Jak ty…
– Cały dzień ich śledziłem.
– Wspaniałego Pottera?
– A kogo?
– Ty jesteś porąbany, Snape!
– A ciebie to nie zastanawia? Lupin co jakiś czas znika bez śladu i nikogo to nie obchodzi. Tak po prostu. Musi mieć jakieś przywileje, bo w Hogwarcie podobno mogą cię wylać za wagary, ale może jego to nie dotyczy? Hę?
– A skąd ja mam to wiedzieć?
– Ja się dowiem! I to niedługo, możemy się o to założyć. Z Lupinem jest coś wyraźnie nie tak.
– A nie przyszło ci do głowy, że on jest po prostu na coś chory?
– I gdzie go leczą? W piwnicy? W lesie?
– Dobra, już dobra.
Jak Severus powiedział, tak zrobił. Od tamtej pory znikał gdzieś na całe dnie i Merriwether wiedziała, że pewnie snuje się za Potterem i Blackiem. Na lekcjach lub gdy robił sobie przerwę w dochodzeniu, zdawał pannie MoFire sprawozdanie z tego, co udało mu się odkryć.
– Wiedziałaś, że oni jakimś sposobem wychodzą nocą ze szkoły? Włóczą się gdzieś, ale nie mogę dojść gdzie, bo oni nagle znikają. Dziwne, co? Ale ja się dowiem. Wszystkiego się dowiem.
Kiedy wrócił Lupin, a był bardzo blady i wymizerowany, Snape nie mógł od niego oderwać wzroku, śledził każdy jego ruch. W ogóle tak bezczelnie przyczepił się do czwórki przyjaciół, że sami też to zauważyli. A że wydało im się to co najmniej dziwne, nie bardzo wiedzieli, jak zareagować. Zatargi pomiędzy nimi i Snape'em przybrały więc na sile, potyczki stawały się coraz bardziej zajadłe, ale nawet Merriwether trudno było nie przyznać słuszności bandzie Super Pottera. Czy jest ktoś, kto lubi być śledzony na każdym kroku? Jednak z drugiej strony… To naprawdę ciekawe, gdzie i dlaczego znikał ten cały Remus Lupin.
Jednak Merriwether nie musiała się wysilać tak jak Severus. Wystarczyło, że uważniej przyjrzała się mizernemu chłopcu i mogła stworzyć własną teorię…
Wkrótce Merriwether i Snape'a pochłonęło bez reszty zwyczajne szkolne życie, ale w ich wypadku oznaczało to coś innego niż w wypadku reszty ludzkości.
Dwójka Ślizgonów w ciągu dnia uczestniczyła w normalnych lekcjach, uprzykrzała życie kolegom i profesorom, a także okazjonalnie lądowała w skrzydle szpitalnym razem z bandą Pottera (ach, ta rutyna dni powszednich!). Dodatkowo dzień w dzień ćwiczyła zaklęcia w starej Sali Tortur. Była to niezwykle pracowita para…
Pewnego dnia, niedługo przed zimową przerwą świąteczną, Merriwether wparowała wściekła jak osa do Sali Tortur, gdzie oczywiście był już Severus.
– Nienawidzę tej krowy, McGonagall! – wrzasnęła.
– Co znowu?
– Czemu cię nie było na transmutacji?
– Czemu? Jeszcze się pytasz? Robiłem dla ciebie ten cholerny eliksir!
W trzeciej klasie mikstury często były tak skomplikowane, że Severus nie mógł przygotowywać równocześnie dwóch i tę dla Merriwether sporządzał później w swojej prowizorycznej pracowni w lochach. Był z niej bardzo dumny i często tam przesiadywał, wypróbowując nowe preparaty i eksperymentując.
– Chyba zabroniłem ci przy tym gmerać, nie? Zabroniłem ci CZEGOKOLWIEK dotykać! I co?
– Oj, ja tylko…
– Ty zawsze tylko! O mało nie wysadziłaś w powietrze szkoły. Dobrze, że tu zajrzałem i udało mi się wszystko naprawić. Beztalencie!
– Wielkie rzeczy!
– Wszystko by się wydało, gdyby połowa lochów nagle wybuchła!
– Dobra, dobra. Nie chcesz wiedzieć, co się stało? – Severus ciągle sprawiał wrażenie, jakby chciał się na nią rzucić, więc szybko zaczęła opowiadać: – Ta wiedźma kazała mi sprawić, by jaszczurka zniknęła, i ja to zrobiłam. Wtedy ona zaczęła wrzeszczeć, że nie użyłam tego zaklęcia, którego ona uczy i że to moje jest nielegalne, i że ja w ogóle nie powinnam znać takich zaklęć. To odparowałam jej, że wcale nie powiedziała mi, jakiego uroku mam użyć. I że wykonałam polecenie, więc czego jeszcze chce? Wtedy dopiero się wpieniła! Odjęła mi punkty i dała szlaban za bezczelność, i powiedziała, że pójdzie na skargę do starego Basiliusa albo od razu wszystko powie Dumbledore'owi. Ale żaden staruszek jeszcze mnie nie wezwał, więc może dała spokój. Nędzna, stara, wredna, sparszywiała…
– Sowa? – podpowiedział Severus.
– Przestań się ze mnie nalewać! Co ona do mnie ma? Czepia się od samego początku. Nienawidzę jej!
Merriwether założyła ręce na piersi i z impetem padła na najbliższą ławkę, równocześnie kopiąc tę stojącą obok. Severus zaczął nagle chrząkać, jakby nie wiedział, czy to odpowiednia chwila, żeby zapytać o to, o co właśnie miał zamiar zapytać.
– No co? – rzuciła wściekle.
– A ta sprawa, co …
Merriwether wyciągnęła z wnętrza szaty dwa pergaminy i cisnęła przed siebie.
– Proszę. Trzeba tylko rzucić na to Zmianę Pisma i gotowe.
Merriwether i Severus uczyli się tylko i wyłącznie tego, czego chcieli i lubili, i tylko z tych przedmiotów raczyli wspaniałomyślnie odrabiać lekcje, ale prymusami byli w każdej możliwej dziedzinie. Jak to możliwe? Niektórzy uważają, że Slytherin to prawdziwa szkoła życia i tutaj właśnie objawia się odrębność tego domu na tle innych. Kombinatoryka. Merriwether po rozpoczęciu nauki w szkole Dumbledore'a prędko wpadła na pomysł nadzwyczajnego ułatwienia. Pomyślała mianowicie, że skoro tyle pokoleń uczniów przetoczyło się przez Hogwart, a wszyscy oni musieli pisać wypracowania na te same tematy, to nauczyciele muszą je przecież gdzieś składować (w końcu prac się nie oddaje). Dlaczego więc, myślała dalej, mają leżeć bez sensu i się kurzyć, jeżeli mogą się jeszcze komuś przydać? Od tej pory ona i Severus sumiennie włamywali się nocą do poszczególnych gabinetów i kopiowali za pomocą specjalnego zaklęcia potrzebne im prace.
Do najbardziej nielubianych przez nich przedmiotów należały opieka nad magicznymi stworzeniami i zielarstwo (nawet uwielbiający eliksiry Severus uważał ten przedmiot za bzdurę, skoro wszystkie potrzebne składniki można po prostu kupić w sklepie). Do tego dochodziła jeszcze historia magii i profesor „Blablabla" Binns, astronomia, starożytne runy i wróżbiarstwo, w które oboje wpakowali się nie wiadomo dlaczego, tak jak i w tę przeklętą, wspomnianą już opiekę.
Severus chwycił jeden z pergaminów i rozwinął. Tytuł u góry strony głosił:
KRZYCZOTKA POKRZYWOWATA
(Meridineti laudes)
Miejsca występowania, pielęgnacja, cechy, zastosowanie
– Sprout oceniła to na W. Chyba wystarczy.
– Jasne. Już to zrobiłaś? Kiedy?
– Na wróżbiarstwie. Wtedy Sprout ma okienko.
– Nieźle.
– A ty?
– Co ja?
– Teraz twoja kolej. Księżyce Jowisza na astronomię. Dzisiaj ostatni termin.
– Zdążę.
– Boisz się, co?
– Nie.
– A ja myślę, że tak, i to bardzo.
– Wcale nie!
– To dziwne, że tobie się z tym nigdy nie śpieszy…
– Bo mam czas.
– Cykor.
– Nie!
– Cykor, cykor, CYKOR!
W powietrzu zawirowały zaklęcia, a zaraz potem rozległ się śmiech Merriwether:
– To dopiero życie! Auuu! Zaraz cię zabiję!
Chwilę później oboje starali się jakoś zatuszować siniaki. Nie mogli przecież liczyć na pomoc pani Pomfrey.
– Aha – odezwała się MoFire. – W tym roku jadę na święta do domu.
– Dlaczego?
– Przywiozę parę książek, które mogą nam się przydać. Mamy olbrzymią bibliotekę. Z niektórych już sama się uczyłam, ale to nie to samo. Nie bardzo miałam na kim ćwiczyć.
W nocy MoFire i Snape zaczynali naprawdę żyć. Włóczyli się razem po całej szkole, buszując po salach i gabinetach oraz podrzucając lub podmieniając wypracowania. Tego dnia również wybrali się na tournée po Hogwarcie. Zostawili próbkę eliksiru Merriwether w klasie Borutnikowa, a potem mieli zamiar zaliczyć jeszcze Sinistrę, ale nastąpiły pewne nieprzewidziane okoliczności. Kiedy byli na pierwszym piętrze, usłyszeli przed sobą głosy. Stanęli i Snape natychmiast rzucił Zaklęcie Podsłuchu.
We wnęce korytarza zatrzymali się James Potter i Syriusz Black. Oni również usłyszeli dziwne hałasy. Potter wyciągnął z kieszeni kawałek wymiętego pergaminu i obaj się w niego wpatrzyli. James zaklął paskudnie.
– Patrz, kto się zbliża. Książę i księżniczka Slytherinu!
– Cholera, akurat teraz.
– Dlaczego to zawsze muszą być oni? Dlaczego nie Irytek?
– W sumie to nie wiem, co gorsze. – Syriusz zaśmiał się, a jego śmiech przypominał szczeknięcie psa. James znowu wyrzucił z siebie kilka niecenzuralnych słów.
– No nic, siedzimy cicho, może pójdą dalej. Po trzecim piętrze szlaja się Filch, a piętro niżej jego kotka. Ile ona ma już lat?
– Może on je czasem zmienia? – zażartował Black.
– W każdym razie, jeżeli chcemy gdzieś wyjść, musimy siedzieć cicho. Cholera, ruszyli się. Nox!
– Nox!
Syriusz i James oczywiście nie zdawali sobie sprawy z tego, że ich przeciwnicy wszystko słyszą. Teraz Merriwether i Snape ruszyli przed siebie, wypadli prosto na Gryfonów i zaświecili im różdżkami w oczy.
– Lumos!
– Proszę, proszę – zaczęła dziewczyna. – Kogo my tu mamy?
– Wybraliście się na romantyczny spacer, co, Potter? – zapytał Snape.
– Zjeżdżaj, Smarkerus!
– Co za wzruszający widok…
– Słyszałeś? Masz się zamknąć. – Syriusz sięgnął po swoją różdżkę.
– Oj, nie radzę, jaśnie panie Black – zakpiła MoFire, składając mu jednocześnie niski ukłon.
– Chyba nie zamierzacie zaatakować nas pod samymi drzwiami waszej ukochanej profesor McGonagall? – dodał Severus.
Potter i Black zaklęli jednocześnie. Oczywiście, dziś to po prostu musiał być gabinet McGonagall. I co jeszcze?
– Ale wy też nic nam nie możecie zrobić – odgryzł się Potter. – I co wy tu w ogóle robicie?
– Nie twój interes. To święci Gryfoni nie powinni się nigdzie szlajać po zmroku.
– Nie będziesz mi, Bombarda, mówić, co mam robić, a czego nie!
– Rogacz, nie mamy czasu na pogawędki – rzucił Black.
– Rogacz – prawie krzyknęła Merriwether. – A to dobre!
– Zamknij się! – Potter był wściekły. To, że Syriusz nieopatrznie wypaplał jego przezwisko, jeszcze pogorszyło sprawę.
– Mogę sobie mówić, co mi się podoba. To tak samo moja szkoła, jak i twoja – prychnęła panna MoFire.
– Choć nie wiem – zaczął Severus – czemu trzymają tu coś takiego.
– Dobra, dobra – wmieszał się w to Syriusz po krótkiej wewnętrznej walce z samym sobą. – Słuchajcie, wy macie coś do załatwienia i my też. Więc może każdy pójdzie w swoją stronę i przełożymy to do jutra? Może być? – A do siebie mruknął z niedowierzaniem: – Czy ja to naprawdę powiedziałem?
Merriwerther znowu zaśmiała się złośliwie, a Severus jej zawtórował.
– Co? – powiedział. – I mamy was po prostu puścić, kiedy wam tak bardzo zależy, żeby wyjść?
– Stracić taką okazję?! – uzupełniła Ślizgonka. – Co za marnotrawstwo!
– Ale wam też na tym zależy – przypomniał Black.
– Och, my mamy dużo czasu.
– Właściwie, to nigdzie nam się nie spieszy – dodał Snape.
– Wy pogięte…
– Syriusz, nie mamy już czasu!
– Pamiętajcie, że sami tego chcieliście – dokończył Black.
– Do usług! – wrzasnęła Merriwether, nie myśląc o tym, że jeżeli McGonagall ich teraz przyłapie, to już się z tego nie wykaraska.
Zaklęcia posłane z czterech różdżek pomknęły we wszystkie strony. Chwilę później Merriwether poczuła, że czymś oberwała, ale było zbyt ciemno, aby zobaczyć, co dokładnie się z nią stało. Chybione zaklęcia trafiały w ściany i krzesały iskry. Podczas krótkiej przerwy między seriami, cała czwórka zauważyła, jak porusza się klamka u drzwi pani profesor. James Potter ryknął:
– Chodu!
Uczniowie rozpryśli się na wszystkie strony, zanim McGonagall udało się otworzyć drzwi, które ktoś z nich przezornie zablokował, i chyba byli to Gryfoni.
Profesorce udało się po jakimś czasie wydostać, po czym chwilę pokrzyczała w próżnię, a potem pobiegła szukać Filcha. Wkrótce w korytarzu na pierwszym piętrze rozległo się jego człapanie.
– Cholera – szepnęła MoFire, biegnąc za Snape'em w stronę lochów. – I wszystko diabli wzięli!
Nagle Snape się zatrzymał.
– Ciekawe, co oni knują?
– Co?
– Chcieli wyjść, po co?
– A co mnie to…
– Idę za nimi.
– CO?
– Idę…
– Teraz? A Filch? Oni pewnie też wrócili do dormitorium.
– Nie, za bardzo im zależało.
– Severusie, dobrze się czujesz?
– Taka okazja! Musi chodzić o Lupina, bo dzisiaj znowu zniknął.
– Snape, czy ty nie masz nic innego do roboty?
– Odczep się!
Severus odwrócił się na pięcie i ruszył z powrotem. Merriwether rzuciła za nim kilka niecenzuralnych słów, pokręciła głową, po swojemu tupnęła wściekle nogą i wróciła do dormitorium.
