– Udało im się wyjść, kiedy McGonagall i Filch polecieli po dyrektora – opowiadał Snape następnego dnia na historii magii. – Pobiegłem za nimi, ale znowu gdzieś zniknęli. Kręciłem się po błoniach, ale natknąłem się tylko na wielkiego czarnego psa, który o mało się na mnie nie rzucił. I znowu nic.
– Za to w szkole się działo! McGonagall o mało szlag nie trafił, bo nikogo nie udało jej się złapać. Chciała urządzić rewizję i sprawdzić, kogo nie ma w łóżku, ale Dumbledore powiedział, że nie ma sensu robić zamieszania i budzić uczniów, i że jeżeli to byli ci, co oni myślą, że byli, to i tak znowu z czymś wyskoczą i wtedy się ich ukarze. Prawie całą noc wczoraj ich podsłuchiwałam. Stara Sowa kręciła się jeszcze jakiś czas po korytarzu, ale w końcu się znudziła i poszła spać. Mnie już się dawno spać odechciało i załatwiłam później Sinistrę.
– Serio?
– Tak, ale ty robisz dwie następne akcje. Teraz praca z opieki i tłumaczenie run. Tylko znowu nie nawal albo raczej… nie przestrasz się!
Niecały tydzień później Merriwether MoFire siedziała już w pociągu pędzącym z Hogwartu na King's Cross w Londynie. Rozpoczęła się bożonarodzeniowa przerwa świąteczna, która, jak to zwykle bywa, przeleciała bardzo szybko.
Merriwether – obładowana dwoma dodatkowymi, bardzo ciężkimi walizkami, które oczywiście wypełnione były książkami – wparowała do pokoju wspólnego. Panował tutaj zwyczajowy zamęt spowodowany powrotem uczniów po świętach. Merriwether spodziewała się znaleźć Severusa w Sali Tortur, ale gdy rozejrzała się po pokoju, zobaczyła go zwiniętego na jego ulubionym fotelu w kącie. Skierowała się w tamtą stronę.
– Mam księgi! Ilustrowane i w ogóle, ale właściwie tylko kilka. Patrz! – Otworzyła jedną z waliz, a z wnętrza wzbił się obłok kurzu.
– Łoj! Nie zdążyłam ich oczyścić. To niesamowite. Tego, co mam w domu nie da się tak łatwo przejrzeć. Podobno oprócz tej, którą znam, w domu są jeszcze dwie biblioteki i mnóstwo ksiąg na strychu.
Severus nie wyglądał na specjalnie zainteresowanego. Był jakiś zgaszony.
– Znalazłem w bibliotece jakąś „Teorię obrony magicznej" Wilberta Slinkharda, ale jest cholernie nudna. Żadnych zaklęć, wyobrażasz sobie? I mam dla ciebie eliksiry na następny miesiąc, więc nie zawracaj mi tym głowy.
Panna MoFire wreszcie raczyła rzucić się na sąsiedni fotel, wyciągnęła nogi przed siebie i przeciągnęła się.
– Jestem totalnie zmachana.
– Trzeba było siedzieć na tyłku.
– Ojej, ale masz nastrój!
– Przeszkadza ci?! – rzucił agresywnie.
– Jaki groźny! Może mnie jeszcze ugryź?! – zaśmiała się, zdjęła szalik i rozpięła płaszcz. – Hm… Dowiedziałeś się może czegoś o tym swoim Lupinie?
– Jak mogłem się czegoś dowiedzieć, skoro wszyscy rozjechali się do domów?
– Faktycznie – udała wielkie przejęcie. – To straszne!
– Przestań. Nudziłem się jak cholera.
Syriusz Black i James Potter dobrze sobie zapamiętali zajście przed gabinetem McGonagall i nie zamierzali puścić tego płazem. Po świętach zaczęło się na dobre i już bez taryfy ulgowej. Banda Pottera, Snape i MoFire od tej pory szyli w siebie zaklęciami za każdym razem, gdy mijali się na korytarzu, bez ostrzeżenia czy przestrzegania zasad pojedynków. Nie świadczyło to dobrze ani o jednych, ani o drugich, ale nie miało to dla nich żadnego znaczenia. Severus tym samym upewnił się, że Gryfoni coś ukrywają, dlatego się mszczą i teraz nie odstępował ich prawie na krok, co wywoływało nowe konflikty i walki. Nie pomagały kary i interwencje nauczycieli. Aż nagle pewnego wiosennego dnia…
Późnym popołudniem Severus wracał ze szlabanu u nauczycielki transmutacji, gdy niespodziewanie zaczepił go Syriusz Black (który właśnie zaliczył dość poważną pogawędkę z Dumbledore'em). Uniósł ręce bez różdżki, żeby Severus czymś w niego przedwcześnie nie wypalił, i dał do zrozumienia, że chce porozmawiać.
– Czego, Black?
– Mam propozycję.
– Jaką?
– Wiem, czemu za nami łazisz. Chodzi ci o Remusa, to jasne. Bardzo chciałbyś wiedzieć, gdzie znika, co? I gdzie chadza James. Mógłbym ci to nieco ułatwić.
– Czemu?
– Po prostu.
– Masz mnie za debila, Black?
– No, to raczej trudny temat…
– Odwal się!
Snape odwrócił się i ruszył przed siebie, ale Syriusz go zatrzymał.
– Teraz poważnie, chcesz wiedzieć czy nie?
Ślizgon zamyślił się przez chwilę.
– Musisz mieć przecież powód…
Syriusz Black odgarnął długie włosy z czoła i zrobił wyzywającą minę.
– Może ja wcale nie jestem takim dobrym przyjacielem, jak oni myślą? Może już mi się to znudziło? A może mam taki kaprys? To nie twój interes. Ważne, czy w to wchodzisz.
Severus zmierzył go wzrokiem zza kurtyny własnych, tłustych włosów, ale Syriusz uciekł spojrzeniem. Ze znudzoną miną wpatrzył się w wiszący na ścianie portret starej czarownicy, której brakowało jednego oka, nosa i połowy ucha. Zapewne paskudny wypadek z wadliwym kociołkiem…
– Jakoś ci nie wierzę, Black – rzekł w końcu Snape.
– Jak wolisz. Ale zastanów się. Ja chcę ci sprzedać Lupina i nie chcą nic w zamian. – A szeptem dodał: – Sam nigdy się niczego nie dowiesz, zapewniam cię, Smarkerus. – Odwrócił się i odchodząc, powiedział jeszcze: – Przemyśl moją propozycję. Masz czas do piątku rano.
Severus stał jeszcze przez chwilę zdezorientowany, a potem poszedł w swoją stronę. Za zakrętem korytarza natknął się na Merriwether, która wyglądała jak rozwścieczona kotka.
– O czym rozmawialiście? – syknęła.
Severus zdecydował się błyskawicznie.
– O niczym – powiedział.
– I tak wszystko słyszałam!
– To po co pytasz? Black powiedział…
– I ty mu wierzysz? BLACKOWI? Temu, temu… Uch!
– Dlaczego nie?
– I myślisz, że on... co? Tak po prostu zaprowadzi cię do Lupina, tak? Z sympatii może?
– To nie twój interes.
– Teraz to nie mój interes, tak?! – wrzasnęła. – Severus, czy ty piłeś ostatnio jakiś swój eliksir? A może wleciałeś łbem do kociołka? To jest Syriusz Black! Od kiedy on jest twoim przyjacielem?
– Pokłócił się z…
– I dlatego miałby przyjść do ciebie?
– Zamknij się!
– Co zrobisz?
– Zjeżdżaj!
– To twoi wrogowie, Snape. Na zielarstwie Pettigrew wylał na ciebie smocze łajno, a Potter wtedy powiedział…
– Wiem, co powiedział.
– A potem Black lewitował ci miotłę na zajęciach z Hooch i wyrżnąłeś w drzewo.
– Wiem!
– A Potter…
– Wszystko to wiem!
– No i?
– No i co?
– Co zrobisz?
Severus się nie odezwał.
– Chyba na to nie pójdziesz? – zdziwiła się MoFire. – Severus?
W piątek rano na śniadaniu Merriwether i Severus żywo szeptali o jednym.
– To jest ich wspólny numer. Ja to wiem. Odeślą cię potem do Pomfrey w kawałkach, a ja się będę śmiać.
– A widziałaś, żeby Black ostatnio rozmawiał z Potterem? Nawet siedzi gdzie indziej.
– Jaki ty jesteś durny!
– I, jak widać, Lupina dziś nie ma…
– I co z tego?
– Zresztą, Syriusz to przynajmniej nie mugolak, nie powinien ci przeszkadza – zauważył sarkastycznie Snape.
– Jest okropny i nienawidzę go! Prowokuje mnie na transmutacji, bo wie, że McGonagall mnie nie znosi. Rzucił na mojego szczura Levito i wylądowałam za to…
– Daj mi spokój!
– Jasne, przecież NIC mnie to wszystko nie obchodzi! Tylko nie przylatuj do mnie potem z płaczem, bo ci źli chłopcy coś ci zrobili.
Kiedy MoFire i Snape wychodzili z sali, Black, jakimś niezwykłym przypadkiem, czekał już na nich w drzwiach – znudzony, beztrosko oparty o futrynę i z założonymi rękami. Merriwether obdarzyła go spojrzeniem, które mogło zabić, a Syriusz (jakby zupełnie zmienił taktykę) puścił do niej oko. Przyjęła to jako obrazę obraz i wysoko uniosła głowę z wyrazem najwyższej pogardy na twarzy.
– Pożałujesz tego, zobaczysz – zdążyła jeszcze wycedzić przez zęby do ucha Severusowi i odmaszerowała. Black rzucił za nią jakieś zaklęcie, które odbiła ruchem ręki, nawet się nie odwracając.
– Więc jak? – spytał Severusa.
– Stoi.
– Rozsądna decyzja.
– Jak zamierzasz to zrobić?
Syriusz uśmiechnął się dziwnie i rzekł:
– Kiedy się ściemni, bądź przy drzwiach wejściowych. Lupin… cierpi na pewną ciekawą przypadłość. Dumbledore ukrywa go w chacie niedaleko stąd. Zaprowadzę cię, Smarkerusie. Możesz być tego pewien – mruknął do siebie.
O zmroku Severus wyszedł z pokoju wspólnego odprowadzany gniewnymi prychnięciami panny MoFire. Dziewczyna ze swej strony postanowiła już się do niego więcej nie odzywać i w ogóle nie zwracać na niego uwagi. Jednak po krótkiej walce zwyciężyła w niej ciekawość. Poleciała do swojej sypialni, wypłaszając stamtąd swoje współlokatorki, i wyjrzała przez okno na błonia (mimo że dormitorium Ślizgonów znajdowało się w lochach, zapewniono uczniom, dla ich własnego dobra, dostęp światła słonecznego, odsłaniając w tym miejscu fundamenty). Syriusz i Severus opuścili zamek i poszli w kierunku Bijącej Wierzby, zwariowanego drzewa, które wymachiwało gałęziami na wszystkie strony, gdy ktokolwiek się do niego zbliżył. Tam obaj się zatrzymali. Syriusz powiedział coś do Snape'a i odszedł. Wtedy zza krzaków wyskoczył duży, czarny pies. Zbyt duży i zbyt czarny pies.
Merriwether myślała szybko: „Pies, czarny pies. Co mi to mówi? Nic! Nie, czarny pies. Tak! Pies, którego Severus spotykał za każdym razem, gdy śledził nocą Pottera i resztę! Tylko… Co to ma do rzeczy?".
Pies podbiegł do Bijącej Wierzby i drzewo nagle znieruchomiało. Potem znowu zwierzę zniknęło, ale Merriwether nie miała czasu zajmować się jakimiś tam psami, bo właśnie powrócił Black. Znów opowiadał o czymś Severusowi i obaj zbliżyli się do wierzby. MoFire myślała, że zaraz oszaleje, bo teraz znów Severus gdzieś się zapodział. I wtedy do niej dotarło.
– Tunel! – wykrzyknęła. – To oczywiste!
Syriusz pokręcił się chwilę i usiadł na ziemi oparty o pień sąsiedniego drzewa. Odległość była zbyt duża, aby Merriwether mogła dokładnie widzieć, ale była pewna, że Black zaśmiewa się z czegoś do łez.
Nieoczekiwanie powróciło do niej wspomnienie psa. Co on ma z tym wspólnego? Gwałtownie wciągnęła powietrze. Za DUŻY i zbyt CZARNY, jak na psa?
– Animag… – szepnęła do siebie. – Jeden z nich jest animagiem! – Bo nie miała wątpliwości, że gdzieś tam na błoniach znajdują się oni wszyscy: Lupin, Pettigrew i Potter.
„Dlaczego nie wpadłam na to wcześniej?", myślała dalej. W jej rodzinie było kilku czarodziejów mogących przybierać postacie zwierząt.
Jakby na potwierdzenie jej wcześniejszych przypuszczeń, nagle skądś wypadł Potter. Podszedł śpiesznie do Blacka i stanął nad nim. Przez chwilę chyba rozmawiali, po czym coś najwyraźniej wstąpiło w Pottera. Rzucił się na Syriusza, chwycił go za przód szaty i postawił na nogi. Bardzo mocno nim potrząsnął, aż ten się zachwiał. Wyglądało to dość zabawnie, ponieważ Black był od niego wyższy. Szarpali się przez chwilę. W końcu Potter odepchnął od siebie przyjaciela, odwrócił się, krzyknął do kogoś, kogo Merriwether nie mogła ze swojego miejsca wypatrzyć, i również zszedł do tunelu pod Bijącą Wierzbą. Merriwether usłyszała jeszcze wściekły, lecz też tryumfalny okrzyk Syriusza:
– Nie zdążysz! I tak już po wszystkim!
Wtedy zapanował spokój. Spokój, którego panna MoFire nie mogła wprost znieść, bo nie miała pojęcia, co się dzieje. Zapomniała o swojej wściekłości na Snape'a, na Blacka, i o swoim solennym postanowieniu nieodzywania się do kolegi. Nawet w razie pożaru nie potrafiłaby teraz oderwać się od okna, więc stała przy nim, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Początkowo chciała nawet zbiec od razu na dół, ale się powstrzymała. Po pierwsze, była zbyt dumna, aby pokazać, że to ją interesuje, a po drugie – bała się, że coś się w tym czasie wydarzy.
Kiedy Merriwether zaczynała się nieco nudzić, nagle rozległo się nie wiadomo skąd przeraźliwe wycie. Był to dźwięk przerażający, taki, od jakiego po kręgosłupie przebiegają dreszcze. Wycie dzikiego zwierzęcia, nieujarzmionej natury, tajemniczej siły. Kto, jak kto, ale Merriwether MoFire wiedziała, jakie stworzenie wydaje z siebie podobny głos.
Po upływie pół godziny James Potter wreszcie wynurzył się z tunelu, a za sobą ciągnął… ciało Severusa Snape'a! W tej samej chwili z zamku wypadli dyrektor, profesor McGonagall i pani Pomfrey, a za nimi leniwie postępował Basilius Borutnikow. Od strony swojej chatki, niosąc latarnię, zbliżał się też gajowy Hagrid.
Merriwether miała dość bezczynnego stania przy oknie. Zerwała się i zbiegła na dół. Wycie musieli dobrze słyszeć wszyscy uczniowie, ponieważ cała ich przerażona masa snuła się po korytarzach. Ale dziewczyna nie zwracała na nich uwagi. Myślała o tym, co się właśnie stało. Potter i Black zabili Severusa!
Merriwether znalazła się przy drzwiach w chwili, gdy otoczony profesorami Rubeus Hagrid wnosił do zamku Snape'a. Dyrektor spojrzał na nią tylko i krzyknął:
– Panno MoFire, proszę natychmiast wracać do dormitorium!
– Ale…
– W tej chwili!
– Ja wszystko widziałam.
– Profesorze Borutnikow, proszę się zająć swoją podopieczną.
Beznamiętny Borutnikow wysunął się z nauczycielskiego szeregu i chwycił Merriwether za ramię. Wyszarpnęła się.
– Sama sobie świetnie poradzę.
W tej chwili weszła McGonagall, prowadząc przed sobą Blacka, Pottera i Pettigrewa. Wszyscy mieli przerażone miny, zdawało się, że nawet Syriusz, który przed chwilą tak dziarsko krzyczał na błoniach, czuje się dość niepewnie. Potter dodatkowo był cały podrapany i powalany ziemią, miał też na nosie stłuczone okulary. James, napotkawszy wściekłe spojrzenie Ślizgonki, stropił się nieco i odczuł gwałtowną potrzebę usprawiedliwienia.
– Ja… – zaczął, ale Dumbledore natychmiast mu przerwał i cała grupa powędrowała do skrzydła szpitalnego.
Merriwether czuła wyraźnie, że za moment pęknie albo ze złości, albo z powodu niezaspokojonej ciekawości.
Wszyscy w Slytherinie już dawno poszli spać, lecz Merriwether dalej krążyła po pokoju wspólnym, tupiąc nogami i od czasu do czasu zrzucając coś wściekle z rozstawionych dookoła stolików. Było po trzeciej, gdy Severus wreszcie zjawił się w dormitorium. Był blady i wystraszony, trząsł się lekko, ale był też zły i zaaferowany.
– Wether! – Podbiegł zaraz do niej, utykając nieco na lewą nogę. Miał poszarpaną i brudną szatę. Kiedy zbliżył się do niej, dziewczyna zauważyła też, że ma podrapaną twarz, a na czole plaster. Wyglądał koszmarnie. – Nigdy… Cholera! – dostał jakichś spazmatycznych drgawek.
– A nie mówiłam! Wiedziałam, że…
– Wether, wiesz kim… czym jest Lupin? To wilkołak! Ten spokojny grzeczny Gryfonek – powiedział z przekąsem – to dzika bestia. Rzucił się na mnie!
– Tak, tak myślałam…
– Co? Wiedziałaś?
– Wychowywałam się z kilkoma wilkołakami pod jednym dachem. To nie jest przypadłość trudna do rozpoznania…
– I nic mi nie powiedziałaś? – wydyszał, a jego oczy ciskały gromy.
– To nie jest coś, o czym się rozmawia. Rozpowiadanie takich rzeczy bez pewności… Przecież trzymanie go tutaj to przestępstwo i gdyby to nie była prawda, gdyby się wydało…
– Wysłów się wreszcie!
– Ja nie mogę się mieszać w takie rzeczy, wiąże mnie rodzinny Kodeks!
– Świetnie, znakomicie! Ja się… a ty już tak po prostu wiesz!
– Jak Dumbledore'owi zezwolono na coś takiego?
Severus potoczył wokół trochę nieprzytomnym wzrokiem i znowu się zatrząsł.
– Masz rację, to jest przestępstwo, teoretycznie. – Uśmiechnął się ironicznie. – Rozmawiał ze mną o tym przez dobre dwie godziny.
– I?
– Co?
– Może mi wreszcie opowiesz, co się wydarzyło dziś wieczorem?
– Przecież cię to nie interesuje.
Severus miał szczerą ochotę udawać obrażonego, ale jeszcze bardziej chciał opowiedzieć komuś o tym, co zobaczył.
Severus i Syriusz wyszli z zamku i, jak to widziała Merriwether ze swojego okna, skierowali się ku Bijącej Wierzbie. Black cały czas coś mówił, trochę nerwowo starał się zająć towarzysza rozmową. Wiedział, że Snape jest podejrzliwy i nie chciał go spłoszyć. Jednocześnie słowa ledwo przechodziły mu przez gardło. Z powodu swojego znakomitego pomysłu już przez kilka dni musiał być dla niego MIŁY (a przynajmniej wydawało mu się, że jest miły) i nie mógł sobie tego darować. Podejrzewał, że przyjdzie mu to ciężko odchorować.
– Musisz wejść do tego tunelu. Prowadzi do kryjówki Lupina. Na samym jej końcu będą drzwi. A potem wszystko zobaczysz.
– A niby jak mam się zbliżyć do tego drzewa?
– Chwila, zaraz to załatwię.
Jak wiadomo, chwilę później Severus był już w tunelu. Kiedy znalazł się w jego ciemnym, nieoświetlonym najmniejszą pochodnią wnętrzu, trochę spanikował. Ale zaraz wziął się w garść i z zapaloną różdżką ruszył przed siebie. Podziemne przejście nie okazało się wcale tak krótkie, jak zapewniał Black. Wędrował już dłuższy czas, a wciąż nie mógł dostrzec jego końca.
W tym samym czasie w pokoju wspólnym Gryffindoru James Potter z lekko znudzoną miną zabawiał się złotym zniczem, a zerkające na niego spod oka Gryfonki chichotały, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Mimo to był niezadowolony – nie miał pojęcia, gdzie podziali się wszyscy jego przyjaciele, no, może oprócz Remusa (James uśmiechnął się na myśl o jego wielkiej tajemnicy, której cała czwórka pilnie strzegła; mieli świadomość, co by się stało z Lupinem, gdyby ktokolwiek jeszcze dowiedział się, że jest wilkołakiem). Ale gdzie zniknęli Łapa i Glizdogon?
Pulchny chłopiec zjawił się, jak na wezwanie. Przecierał oczy i ziewał. Pettigrew zapewne się gdzieś zdrzemnął, należał bowiem do osób niezwykle leniwych. Podszedł do Pottera, zerknął na jego zegarek i pisnął zupełnie jak mały szczur:
– Co my tu jeszcze robimy, spóźnimy się! Syrius już tam pewnie jest.
– Niby gdzie? – odparł Potter ze średnim zainteresowaniem.
– No… wiesz. – Glizdogon próbował mrugnąć porozumiewawczo, ale dramatycznie mu nie wyszło.
– Nic nie wiem.
– No… To, co Syriusz…
– Merlinie, Syriusz co?
– Ten numer ze Snape'em – zająknął się zdezorientowany Glizdogon, ale potem uznał, że Rogacz robi sobie z niego jaja, więc jego twarz rozjaśnił uśmiech zrozumienia. – Aha, no to ja też nic nie wiem. Zupełnie nic. To co, idziesz? – Pettigrew odwrócił się i wyszedł przez dziurę pod portretem.
James Potter stracił cierpliwość, wyleciał za Peterem i złapał go za ramię.
– Gdzie mam iść? Powiesz mi wreszcie czy nie?
– Syriusz posłał Smarkerusa na Lupina. Mówiliśmy o tym. Syriusz powiedział, że się go wreszcie pozbędzie.
– Co?
– Definitywnie!
– CO?
– I że wreszcie będziemy mieć spokój i przestanie za nami łazić. To było tydzień temu. Ty się śmiałeś. Powiedziałeś, że niech robi, co chce. I że to ekstra pomysł.
– COO?!
– Zgodziłeś się, Rogacz.
– Myślałem, że on żartuje!
– Nie, on naprawdę to zrobił. Umówił się z Snape'em…
– To prawda, był jakiś dziwny, ale myślałem, że go znowu coś ugryzło...
– Syriusz spotykał się ze Smarkiem.
– A to, kiedy TO ma się stać?
– Dzisiaj.
– DZISIAJ?!
– T-to z-znaczy t-teraz – wyjąkał Glizdogon.
– Jasna cholera! Na sproszkowane karaluchy! – James puścił Pettigrewa i pobiegł korytarzem. Chłopak rzucił się za nim, na wszelki wypadek zmieniając się w szczura. Wyczuwał drakę, a nie należał bynajmniej do odważnych.
Potter wyleciał z zamku na błonia i poszukał wzrokiem Syriusza i Snape'a. Znalazł swojego przyjaciela zwijającego się ze śmiechu na ziemi.
– Witaj, Rogaczu – zawołał gromko Black. – Przybywasz w samą porę!
– Ja chcę… – zaczął James, ale był zbyt zdyszany i mówił przerywanym głosem. – Czy to prawda… co… mówi… Peter?
– Jasne! Dzisiaj powiemy staremu Smarkerusowi: baj, baj!
– Coś ty najlepszego zrobił?!
– Przecież to jest to, co Snape tak bardzo chciał wiedzieć. Łaził za nami cały rok. Teraz będzie miał okazję przekonać się na własnej skórze, jak to jest być wilko…
James złapał Blacka za fraki i szarpnął, stawiając na nogi. Zbliżył twarz do jego twarzy i wycedził wściekle:
– Czyś ty zwariował?
– O co ci chodzi? Przecież to tylko Smarkerus! Żal ci go?
– Wilkołactwo Lupina to tajemnica! Jak możesz to, ot tak, rozpowiadać? Nie pomyślałeś, jak poczuje się Remus, jeżeli po przemianie zorientuje się, że pogryzł innego człowieka?! Co on wtedy zrobi? Masz pojęcie, jakie to będzie brzemię? Przecież on po czymś takim nie będzie mógł żyć!
– Ja…
– Zamknij się! – James odepchnął od siebie Syriusza i odwrócił się w stronę tunelu.
– Rogacz, co robisz?
– Idę po niego.
– Co?
– Nie wtrącaj się! Co innego mam zrobić? Masz jakiś jeszcze świetny pomysł? – Rozejrzał się po błoniach i zawołał – Glizdogon! Glizdogon, wiem, że tam jesteś! – Gdzieś w okolicy jego stóp rozległo się ciche piśnięcie. – Leć po Dumbledore'a. – A do Syriusza powiedział jeszcze: – Dzięki za miła rozrywkę na dzisiejszy wieczór!
I zszedł do tunelu.
Potter słyszał, że jego przyjaciel krzyczy coś za nim, ale miał to gdzieś. Ruszył pędem przed siebie, mając nadzieję, że zdąży, zanim Lupin zrobi coś Snape'owi. Nie bardzo wiedział też, jak ma powstrzymać wilkołaka, nie zmieniając postaci, albo wyciągnąć Severusa, używając kopyt zamiast rąk… Jednak wolał o tym na razie nie myśleć. Teraz biegł przed siebie, nie szczędząc sił! I udało się! Po upływie dłuższej chwili dojrzał przed sobą punkcik niebieskawego światła z różdżki Ślizgona. Snape szedł ostrożnie, właściwie skradał się, i tylko dlatego James dotarł na czas.
– Severusie! – zawołał Potter. – Zawracaj!
Ale on nie słyszał albo nie zwracał na niego uwagi.
W tej samej chwili, wysoko ponad nimi, zza chmury wysunął się idealnie okrągły księżyc w pełni i rozległo się przerażające wycie. Gryfon wiedział, że oto rozpoczęła się przemiana Lupina.
– Severusie! – spróbował raz jeszcze.
Snape odwrócił się, a jego oczy zalśniły w ciemności. Obrzucił Pottera tak nienawistnym spojrzeniem, że ten aż się wzdrygnął.
– Proszę, proszę, Potter. Może spróbujesz mnie powstrzymać?
– Tak! Nie wiesz, co tam jest. Zawróć! Nie możesz tego zobaczyć.
– O, w to nie wątpię. Zaraz odkryję wasz sekret. Bolesne, co, Potter?
– Zawróć dla własnego dobra!
– Nie tym razem, Potter. Jestem zbyt blisko.
– Severusie, tym razem to nie jest żaden podstęp. Ciebie naprawdę nie powinno tu być. Posłuchaj mnie i wyjdź!
– Nie będziesz mi mówił, co mam robić. Idę tam, gdzie mi się podoba.
Tajemniczy ryk wciąż narastał. Dodatkowo na końcu korytarza rozlegały się serie trzasków i huków, odgłosy darcia, szarpania i ostrych pazurów rysujących po ścianach. Uderzenia były tak potężne, że cały tunel lekko dygotał, ze stropu sypały się na chłopców grudki ziemi. Wilkołak powoli wpadał w szał, a Potter wiedział, jaka jest tego przyczyna: wyczuwał ludzki zapach.
Trawiony ciekawością Snape puścił się biegiem przed siebie.
– Severus! – Gryfon rzucił się za nim.
Ściany podziemnego przejścia dygotały coraz silniej. Teraz z góry zaczęły się sypać już całkiem spore kamienie. Trzeszczały i pękały belki podtrzymujące strop.
Na końcu tunelu znajdowały się mocne dębowe drzwi, które ktoś lub coś usiłowało od środka wyważyć. Uderzenia stały się tak gwałtowne, że wrota po prostu nie mogły dłużej wytrzymać. Wyginały się gwałtownie i skrzypiały. Severus zatrzymał się niepewnie na kilka kroków przed nimi. Potter szarpnął go do tyłu.
– Wychodzimy!
– Nie!
W tej chwili potężne drzwi eksplodowały, obsypując ich deszczem wiórów, drzazg i kawałków drewna, a w otworze pojawił się…
Severusowi włosy zjeżyły się na głowie. Nie mógł uwierzyć własnym oczom.
W drzwiach stał nie w pełni przekształcony wilkołak. Osiągnął już postać niesamowicie wielkiego wilka, ale nie całe jego ciało było porośnięte futrem i ta dziwna łysina była chyba najkoszmarniejsza. Stworzenie wydawało się nieprzyzwyczajone do poruszania na czterech łapach i wciąż usilnie próbowało wrócić do pozycji pionowej. Zadarło do góry pysk i wydało z siebie kolejny ryk w równym stopniu przepełniony bólem, co wściekłością. Bystre, ludzkie oczy spoglądały prosto na Snape'a i nagle źrenice się zwęziły.
– Remus, nie! – wrzeszczał Potter.
Przestraszony Snape rzucił się do tyłu i wtedy wilkołak zaatakował. Błyskawicznie skoczył przed siebie i uzbrojoną w długie pazury łapą sięgnął Ślizgona. Rozdarł mu szatę i ciało. Krew trysnęła na ściany tunelu.
Wtedy wmieszał się Potter, pociągnął Severusa do siebie, a potem pchnął go to tyłu. Severus upadł na twarz i ziemia zasypała mu oczy. Teraz Potter przybrał postać jelenia i zaatakował wilkołaka rogami, spychając go z powrotem do Wrzeszczącej Chaty. Jednak zwierzę było zbyt rozzłoszczone, aby tak po prostu się cofnąć. Ponownie stanęło na dwóch łapach i chlasnęło jelenia na odlew pazurami. Rogacz niezmordowanie parł do przodu, trzymając Lupina w kleszczach swych rogów i nie pozwalając mu się wymknąć. Kiedy już zbliżali się do wejścia, wilkołak szarpnął się po raz ostatni i odepchnięty, uderzył z całą mocą we framugę. Drewniana konstrukcja zwaliła się pomiędzy Rogacza i Lunatyka, zasypując otwór wejściowy. Rogacz zdążył odskoczyć w ostatniej chwili. Teraz jedna za drugą pękały wszystkie belki stropu i tunel zaczął się walić. Wielka deska spadła na głowę Severusa i ten stracił przytomność.
– Tyle pamiętam – kończył swoją opowieść Severus Snape w pokoju wspólnym Ślizgonów. – Potem obudziłem się już w skrzydle szpitalnym.
– Potter wyniósł cię z tunelu – powiedziała Merriwether zmienionym, twardym głosem.
– Wiem. – Nachmurzył się Severus. – Dumbledore zdążył mi to powtórzyć ze sto razy.
– Ale on cię nie ugryzł? Nie jesteś…
– Nie, kiedy się obudziłem, wszyscy tam byli: Dumbledore, Pomfrey i reszta. Dokładnie mnie obejrzeli i orzekli, że nic mi nie jest. Inaczej nie odesłaliby mnie do dormitorium, prawda? Przecież jest pełnia.
– No tak.
– Potterowi też nic nie jest… – Nagle zerwał się z fotela, na którym siedział. – Nigdy mu tego nie wybaczę. NIGDY!
– Czego?
– Że mnie uratował, tam, na dole – powiedział zimno. – Mam dług. Dług, którego nie można spłacić. Nienawidzę go, wcale nie musiał za mną leźć!
Zapanowała cisza. Dopiero po chwili Severus kontynuował i w miarę opowiadania robił się coraz bardziej wściekły.
– Dumbledore zabrał nas wszystkich do gabinetu. Cały czas mówił i mówił, ale niewiele pamiętam, bo strasznie bolała mnie głowa. Potem kazał im czekać i rozmawiał tylko ze mną. Kazał mi przysiąc, że nikt nigdy się nie dowie o całym tym zajściu…
– I widzę, że bardzoś się tym przejął – powiedziała drwiąco Merriwether.
– Co?
– Nic, mów.
– Więc kazał mi przysiąc, że będę siedział cicho i nie będę się interesował Lupinem. Nie mógł przestać gadać, jak to on.
– I? Wytłumaczył ci …
– Wszystko mi wytłumaczył. Że wilkołaki to normalni ludzie, że poza czasem pełni żyją normalnie. Za dowód miało mi służyć to, że Lupin przez trzy lata uczy się z nami i nikt nic nie zauważył. Że żadna szkoła nie chciała go przyjąć, choć jest bardzo utalentowany i bla, bla, bla. Że zapewnił mu doskonałą izolatkę na czas przemiany i nic nie miało prawa się stać. Że to tylko nasza wina, nie jego, a tym bardziej wilkołaka. Że zniszczę Lupina, jeżeli coś komukolwiek powiem i czy wziąłbym to na swoje sumienie, i bla, bla, bla.
– I?
– Przysiągłem – wyszeptał Severus, a zaraz potem zaczął wrzeszczeć: – Ale nie zamierzam tego tak zostawić! On się na mnie rzucił. Mogłem zginąć! I dlaczego? Tylko dlatego, że ten zwariowany staruch dla kaprysu trzyma w szkolę bestię? I jeszcze chce ją wykształcić? To jest chore! Kiedyś takich… takie… się po prostu wykańczało, a teraz? Prowadza do szkoły! Na smyczy może?
– Severusie…
– Jeżeli trzymanie tych stworzeń jest nielegalne, a jest, napiszę do ministerstwa. Wszystko powiem! Starego wyrzucą, i dobrze! Zobaczymy jeszcze, kto będzie górą. Ja im wszystkim pokażę!
– Severusie, uspokój się – odezwała się Merriwether, a jej chłodny, spokojny i zdecydowany ton głosu natychmiast go otrzeźwił.
Merriwether wstała, założyła ręce na piersi, jak to miała w zwyczaju, i zaczęła mówić:
– Jeżeli Dumbledore trzyma tu Lupina, to znaczy, że musiał zdobyć na to jakieś pozwolenie. Wiesz, co to oznacza. Poza tym niektórzy mają tutaj przywileje. Mieszkańcom niektórych domów pozwala się na więcej niż innym. Kiedy zaczniesz szumieć, łatwo udowodnią ci, że wszystko stało się wyłącznie z twojej winy. Złamałeś regulamin, bo byłeś w nocy poza szkołą, złamałeś regulamin, bo byłeś tam, gdzie cię absolutnie nie powinno być, i wiedziałeś o tym. Powiedzą, że to ty wyciągnąłeś Gryfonów na błonia i Dumbledore na pewno tak zezna. Że to ty naraziłeś Pottera, ponieważ to on rzucił ci się na ratunek, że to ty go w to wciągnąłeś. Wszyscy to potwierdzą. Wiesz, co będą mówić. – Merriwether naśladowała głosy różnych uczniów: – „Potter sam nie wszedłby do tunelu", „Dlaczego miałby tam wchodzić?", „On się tam nigdy nie kręcił", „Nigdy go tam nie widziałem". Jak udowodnisz, że Gryfoni prawie co noc szlajają się wokół Hogwartu? Wyjdzie na to, że to ty chciałeś zabić Pottera, każdy uczeń wie, że się nienawidzicie. Ty zostaniesz mordercą. Wyjdzie na to, że to tylko i wyłącznie twoja wina. A Potter zostanie bohaterem.
– …
– Pamiętaj, kim jesteś. Dumbledore nie lubi takich, jak my. Uwierzą jego słowu. Jeżeli zechce, to wylecisz ze szkoły. Może nawet ukarzą cię w inny sposób.
– Więc co mam zrobić?
– Jak dla mnie, powinieneś dotrzymać obietnicy.
– Czarodzieje niby respektują podobne rzeczy...
– Sam zdecyduj, ale złożyłeś przysięgę.
Severus ukrył twarz w dłoniach i zamyślił się. Niebo za oknami pojaśniało i Merriwether uprzytomniła sobie, jak jest późno (czy raczej wcześnie). Ziewnęła przeciągle i nagle znów coś jej przyszło do głowy. Zezłościło ją to, bo miała już dosyć opóźnionego, myślowego refleksu.
– Severusie, to, co odpędziło Lupina… Co to było? – spytała.
– Jeleń – odparł zamyślony.
– Nie pies?
– Chyba odróżnię…
– Więc jest ich dwóch – szepnęła do siebie.
– Co? Jakich dwóch? – Severus jednak to usłyszał.
Merriwether podjęła szybką decyzję.
– Nie, nic. Mówiłam do siebie.
Severus rzucił jej krótkie, powątpiewające spojrzenie i powrócił do własnych ponurych rozmyślań.
Merriwether ruszyła do sypialni. Nie miała zamiaru mówić Severusowi, że właśnie odkryła, że jego dwaj najwięksi wrogowie są animagami. Severus poszedłby natychmiast o tym donieść, a to było dla Merriwether zbyt niskie, żałosne wręcz. Sama szczerze nienawidziła bandy Pottera za wszystkie wyzwiska i numery, jakie jej wycinali, ale musiała przyznać – oni nigdy nie stosowali podobnych chwytów. I ona też nie będzie. Ma się pewne zobowiązania, gdy należy się do rodziny podobnej MoFire'om. A poza tym panna MoFire naprawdę brzydziła się donosicielstwem. Z powodu donosów, w czasach nietolerancji, zginęło z rąk ministerstwa wielu jej nietypowych krewnych. Dlatego przed chwilą strzeliła tak poważne przemówienie do Severusa, a nie dlatego, że wierzyła w swoje dziwaczne argumenty. Merriwether uznawała zasadę fair play (przynajmniej w wypadku naprawdę istotnych spraw) i była to trzecia cecha, która różniła ją od innych Ślizgonów.
Teraz pomiędzy dwoma bandami na pewien czas zapanował dziwny spokój. Czwórka Gryfonów czuła się nieco zakłopotana, choć u każdego z nich objawiało się to w inny sposób. Pettigrew udawał, że nic nie wie, a Potter chodził dziwnie poważny i przez kilka dni unikał kontaktu wzrokowego z prawie wszystkimi uczniami Hogwartu. Syriusz natomiast, z miną typu „Nie rusz, nie dotykaj", sprawiał wrażenie obrażonego na cały świat.
Obowiązek poinformowania o zajściu niczego nieświadomego Lupina wziął na siebie sam Dumbledore. Wtedy Remus na jednej z przerw podszedł do Severusa i chwilę z nim rozmawiał, czym wywarł na Merriwether bardzo silne wrażenie, choć nigdy by się do tego nie przyznała. Odwaga, jaką wykazał się ten skromny i cichy, prawie niewidoczny na tle szkoły chłopiec, zaimponowała jej. Niewątpliwie potrafił się odpowiednio zachować, ale w końcu był od nich o dobre dwa lata starszy (może nawet więcej – tego Ślizgonka nie wiedziała). Żałowała więc, że nie miała okazji usłyszeć, co powiedział Snape'owi, któremu przez cały czas trwania tej konwersacji nie schodził z twarzy wyraz niesamowitej wręcz odrazy.
Wkrótce jednak znów rozpoczęły się regularne starcia Gryfonów ze Ślizgonami. Tym razem ich głównym prowodyrem był Severus, który mścił się strasznie. Teraz i jedni, i drudzy wędrowali, ściskając w rękach gotowe do użycia różdżki i szyli zaklęciami już na sam widok przeciwnika.
Rozpętało się prawdziwe piekło i Merriwether szczerze cieszyła się z powodu zakończenia roku szkolnego i powrotu do domu, co do tej pory jej się nie zdarzało.
