Zrezygnowany Severus wszedł do Sali Tortur i rzucił w kąt torbę.

– I jak? – zapytała Merriwether.

– Jak z czym? – odparł niechętnie i rozejrzał się. Nigdzie nie mógł dojrzeć Ślizgonki. – Gdzie jesteś?

– Tuż przed twoim nosem, łamago! – Coś pchnęło Snape'a energicznie do tyłu, a potem poczuł, że ktoś go chwyta za szatę i z powrotem ciągnie do siebie.

– Działa?! – wykrzyknął. – Zaklęcie Niewidzialności działa?!

– Dlaczego miałoby nie działać? – obruszyła się, po czym mruknęła: – Finis!

Zmaterializowała przed wstrząśniętym chłopcem. Minę miała tak napuszoną, że Severus wcale by się nie zdziwił, gdyby za chwilę eksplodowała.

– A zaklęcie nazywa się Piękny Niewidoczny, i może to wreszcie zapamiętasz!

– Pokaż mi jeszcze raz.

– Proszę bardzo. – Wyciągnęła różdżkę, stuknęła się nią lekko w głowę i powiedziała wyraźnie: – Invisibellus! – Zniknęła dokładnie w tym samym momencie. – Powalające, co?

– Niech ci będzie – wykrztusił przez zęby.

– Zazdrość to bardzo niezdrowe uczucie, wiesz?

– Bardzo zabawne.

– Pobawimy się w chowanego. Zgadnij, gdzie jestem, zanim powyrywam ci wszystkie guziki.

Severus znów poczuł, jak chwyta go za szatę, a lekkie szarpnięcie powiedziało mu, że jednego już stracił. Właśnie miał rzucić przed siebie pierwszym lepszym zaklęciem, gdy dostał ataku spazmatycznego śmiechu.

– No i co się tak brechtasz? – napadła na niego rozwścieczona Merriwether.

– Może i to twoje zaklęcie działa, ale tylko z jednej strony.

– Co?

– Nie widać cię tylko z przodu.

– CO?!

– Chcesz lusterko?

– Zjeżdżaj! Czego chcesz? Muszę jeszcze trochę popracować… Ty nie potrafisz nawet tyle!

Severus zawył głośniej, a Merriwether wyszarpnęła mu kilka kolejnych guzików. Zakończyło się serią niegroźnych obrażeń.


Kolejny rok rozpoczął się od pewnego rodzaju tryumfu Merriwether MoFire i Severusa Snape'a. Mianowicie sytuacja w świecie czarodziejów znów była niepewna. Jakiś skrzywiony na punkcie czystości rasy czarodziej głosił niebezpieczne dla mieszańców przekonania. Sprawa była poważna, o czym wymownie świadczyło poszerzenie programu obrony przed czarną magią i powołanie Klubu Pojedynków. Gdy na pierwszej lekcji ogłosił to profesor Flitwick, para Ślizgonów natychmiast zadarła do góry głowy i co chwila rzucała nauczycielowi spojrzenia pełne politowania. Pamiętali, co odpowiedział Merriwether, która rok temu zaproponowała to samo. Klub Pojedynków, jako nieobowiązkowy, oczywiście totalnie olali i zajęli się własnymi ćwiczeniami. Zresztą, i tak dość szybko klub został rozwiązany, bo zwolenników Lorda Voldemorta, jak sam siebie nazywał ten czarnoksiężnik, dość szybko udało się Ministerstwu opanować i powrócił spokój.

A w Sali Tortur treningi trwały…

Merriwether i Severus stali w dwóch przeciwległych końcach komnaty. Dziewczyna masowała sobie nadgarstek i próbowała opanować podskakującą dziwacznie lewą nogę, podczas gdy jej przeciwnik usuwał z włosów ostatnie drapanki niejadowite mniejsze.

– To było niezłe – przyznał.

– Naprawdę? Niesamowite! Zaraz zemdleje z wrażenia!

– Gotowa?

– Tak, ale ty masz dalej zielony nos.

– Jeszcze?

– Teraz jest różowy… No, może być, i tak nigdy nie był piękny.

Prędko rzucone zaklęcie śmignęło pannie MoFire koło ucha.

– Hej! – wrzasnęła – Mieliśmy się trzymać zasad jak w prawdziwym pojedynku! Lecz jeżeli niektórzy oszustwo po prostu mają we krwi…

Następny urok odbiła ruchem ręki.

– Już? Wygadałaś się? – rzucił kpiąco Severus. – Na trzy. Raz…

– Dwa – podjęła dziewczyna.

– Trzy!

Zaklęcia śmignęły jednocześnie z dwóch różdżek.

– Protego! – krzyknęła Merriwether i rzucone przez Severusa zaklęcie pomknęło z powrotem, odbił je, ale zaraz oberwał następnym, które rzuciło go do tyłu.

– Ab irato!*

Merriwether poderwało do góry i cisnęło o ścianę. W ostatniej chwili rozłożyła szeroko ręce i wyhamowała przed zderzeniem.

– Decadere!**

Severus uchylił się bez większego wysiłku.

– Decadere! Decadere!

Severus zaśmiał się tryumfalnie.

– Coś ci nie idzie.

– Obrokulorustus!

Severus zaczął wirować wokół własnej osi z tak zawrotną prędkością, że zaraz zwalił się na ziemię i potoczył w kąt, wciąż nie mogąc się zatrzymać.

– Fiii… auu!... iniii… isss! – wrzeszczał, obracając się na plecach niczym przewrócony żółw na skorupie. – Finis! Finis!

– To zaklęcie jest niezawodne. Jeszcze nikt go nie odbił – pochwaliła się Merriwether.

Severus niepewnie dźwignął się na nogi.

– Zginiesz za to!

– Ja myślę, Severusku.

– Nie nazywaj mnie tak!

– Bo?

– Wichriwieter!***

– Łoj!

Merriwether zmiotło aż pod jedną ze stojących z boku ławek.

– A to co było?

– Rumuński wynalazek.

– Mnie to wcale nie brzmiało po rumuńsku.

– Bo on był chyba rosyjskiego pochodzenia.

– A chciałbyś oberwać czymś bez atestu?

– Dawaj!

– Furor poeticus!****

– Protego! Protego! O cholera!

Severus zaczął nagle w całości jarzyć się dziwacznym, zielonym światłem.

– Co to jest?

– To miało być zaklęcie transmutujące muchy tse-tse w popielniczki, ale wynalazca zwariował, zanim je dokończył.

– Pewnie ktoś z twoich krewnych?

– Wyjątkowo nie.

– Drętwota!

– Incarcerus!

Zaklęcie pofrunęło do góry i wybuchło pod sufitem.

– Herba! – spróbował jeszcze raz Severus, Merriwether zgrabnie się uchyliła, ale zaklęcie skręciło za nią i po chwili od stóp do głów porosła trawą.

– Teraz przegiąłeś!

Równocześnie rzucili zaklęcia, które zderzyły się w połowie drogi i eksplodowały. Siła wybuchu odrzuciła ich w przeciwne strony, pacnęli o ściany i zsunęli się po nich.

– Łoj! – odezwała się Meriwether. – Ale odlot!

– Jeszcze raz?

– Zaraz, która godzina?

– Mogłabyś sobie wreszcie załatwić zegarek… O cholera, za dziesięć minut kontrola w dormitorium!

– Kurde, zdejmij ze mnie to zaklęcie!

– Chciałabyś.

– Severus, bo się będziesz świecił do śmierci!

– Dobra, dobra, a nauczysz mnie tego?

– Za Zaklęcie Trawy.

– Niech będzie. A teraz jazda , zanim się połapią, że nas nie ma.


– No więc dobra… – mówił Severus. – Jak to było?

– INVISIBELLUS – odpowiedziała zirytowana Merriwether.

Severus powtórzył zaklęcie i z impetem pacnął się różdżką w głowę.

– I?

– Nic. Kompletnie, absolutnie, totalnie NIC.

– Może z zaklęciem jest coś nie tak?

– Przecież na mnie działa.

– Powiedzmy…

Dwójka Ślizgonów postanowiła w tym roku za wszelką cenę opanować jakiekolwiek zaklęcie umożliwiające znikanie. Po zeszłorocznym kawale Syriusza Blacka, z powodu którego Severus o mały włos nie został pogryziony przez wilkołaka, nauczyciele zwiększyli środki ostrożności. Wieczorem zamykano drzwi wejściowe, a przez całą noc po zamku krążyły patrole profesorów, nie mówiąc już o kontrolach w sypialni i zaklęciach osłonowych rzucanych na portrety kryjące wejścia do domów (choć z tym był najmniejszy kłopot – zaklęcia były proste i w przeważającej części wynalezione przez dziadka Merriwether, więc szybko nauczyli się jej zdejmować). Te genialne pomysły McGonagall, która poczuła się osobiście odpowiedzialna za wybryk swojego podopiecznego, utrudniały im wędrówkę po korytarzach i podkładanie prac do gabinetów. Musieli szybko znaleźć na to jakiś sposób.

– Może gdybyśmy rzucili to na siebie nawzajem… – zaczęła panna MoFire.

– Jasne, wtedy od razu podziała – skwitował zgryźliwie Snape.

– A masz lepszy pomysł?

– Invisibellus! – spróbował ponownie Severus, a Merriwether poszła za jego przykładem.

Po pół godzinie opadli bezsilnie na podłogę.

– To na nic. – Chłopak cisnął swoją różdżką przez pokój, czyli dawną salę kar Hogwartu.

– Wiem, co by nam się przydało – stwierdziła nagle Merriwether i zerwała się na równe nogi.

– No?

– Peleryna-niewidka!

– Super, a skąd zamierzasz ją wziąć?

– Hm, a to jest jakiś problem?

Snape spojrzał na nią protekcjonalnie. Nienawidziła tego.

– Oczywiście, że to jest problem. Takiej peleryny nie można po prostu kupić. Ministerstwo objęło je zakazem dystrybucji. Gdzieś ty się chowała przez wakacje?

Merriwether wzruszyła ramionami.

– Podobno nie chcą, żeby wpadły w ręce tego całego Voldemorta, czy jak mu tam. Tylko, że zapomnieli o jednym malutkim szczególe. Jeżeli on faktycznie jest taki dobry, to sam sobie zrobi te peleryny – zakończył Snape.

– A na Nokturnie?

– Nigdzie ich nie można dostać.

– Domyślam się, że sprawdzałeś.

– Myślę szybciej niż ty.

– Co ty nie powiesz? Ja przynajmniej mam na tyle rozsądku, że nie latam na każde skinienie Blacka! – Merriwether zaśmiała się drwiąco.

Severus wpadał w istny szał, gdy mu wypominała tamto zajście, więc ze zrozumiałych względów robiła to bez przerwy. Ślizgon już chciał się na nią zamierzyć, ale zapomniał, że nie ma różdżki. Prychnął ze złości, a dziewczyna parsknęła, ale niemal natychmiast zamilkła.

– Hej, to mi coś przypomina! Wspaniały Potter ma pelerynę-niewidkę!

– Skąd wiesz?

– Ja wiem wszystko. Może by mu ją tak świsnąć?

– Nie mówisz poważnie…

– A właśnie, że tak!

– Nie odważyłabyś się.

– To raczej ty! W końcu do tego trzeba być choć trochę facetem.

– Właśnie, Wether.

– Uch, zamknij się! – Wyciągnęła różdżkę z rękawa.

– Chyba nie uderzysz bezbronnego? To niezgodne z zasadami… Au, wredna szlama! Przestań!

– Chciałbyś jeszcze coś powiedzieć?

Severus zmierzył ją nienawistnym spojrzeniem.

– Niech no tylko znajdę różdżkę – mruknął.

– Nie dosłyszałam.

– Nic.

– Więc słuchaj. Moglibyśmy zaczaić się pod pokojem Gryfonów, oni zawsze wrzeszczą hasła na cały korytarz, a ich strażniczka to idiotka. Wrócimy tam w nocy, kiedy będą spać. Sypialnię Pottera da się łatwo rozpoznać. Pewnie ma całe ściany wytapetowane swoją gębą. Albo plakatami tej debilnej gry…

– A Black ma pewnie nad łóżkiem transparent z napisem: „Jestem ekstra, weź mnie".

Oboje zaczęli się złośliwie brechtać.

– Uuu! Ale dobra – zaczęła, dusząc się, Merriwether – więc wejdziemy tam w nocy, rzucimy Zaklęcie Snu i przetrzepiemy im kufry.

– A wiesz w ogóle, jak taka peleryna wygląda? – spytał ironicznie Snape.

– A chcesz jeszcze czymś dostać? – Uśmiechnęła się i dokończyła – W każdym razie to dobry plan.

– Nie.

– Bo?

– Bo Gryfoni mają zainstalowany specjalny, superwredny alarm antyslytherinowy, na który nie ma żadnego przeciwzaklęcia.

– Ale kiedy śledziłeś Lupina, mówiłeś, że…

– A niby w jaki sposób dowiedziałem się, że Gryfoni mają zainstalowany specjalny, superwredny alarm antyslitherinowy, na który nie ma żadnego przeciwzaklęcia?

– Dlaczego mi od razu nie powiedziałeś?!

– Miałem ci popsuć przyjemność?

– Wredna szuja!

– Cha, cha, cha! – zaśmiał się teatralnie Severus.

– Zamknij się, gnido! Idź się pobaw swoimi miksturkami, palancie!

Urażony Ślizgon założył ręce, nadął się i zapatrzył przed siebie.

– Chciałbym…

– Ale?

– Skończyły mi się preparaty – wydyszał.

– Znowu?! – wrzasnęła jego towarzyszka.

– A co? Według ciebie te kilka flaszeczek miało mi wystarczyć do końca życia?

– A nie?

Severus popatrzył na nią jak na coś wyjątkowo obrzydliwego i nie raczył się odezwać.

W czwartej klasie Severus Snape postanowił ostro popracować nad swoimi umiejętnościami w zakresie sporządzania eliksirów. W tym celu przytaszczył ze sobą do Hogwartu całe mnóstwo grubych ksiąg i warzył w Sali Tortur preparat za preparatem. Jedynym problemem był ciągły brak składników. Wprawdzie Ślizgoni zamawiali wciąż nowe partie za pomocą sowiej poczty, ale nie mogli z tym przesadzać. Wszystkie przesyłki trafiały do nich podczas śniadania w Wielkiej Sali, na oczach wszystkich i istniało niebezpieczeństwo, że nauczycieli w końcu zainteresuje, co dwójka uczniów wyprawia z taką ilością suszonych karaluchów, żółci ropuchy i nerek szczurów, a także innymi podobnymi świństwami. Nie mogli też ciągle podbierać słoiczków z gabinetu Borutnikowa, nawet on by się po jakimś czasie pokapował. Byli w kropce. Liczyli, że może, jeżeli staną się niewidzialni, to uda im się wymknąć ze szkoły i … sami jeszcze nie wiedzieli, co dalej.

– Proszek Fiuu – powiedziała Merriwether po dłuższej chwili milczenia.

– Co proszek Fiuu? – zapytał niechętnie Severus.

– Możemy wykorzystać jakiś kominek i przenieść się na Pokątną.

– Ciekawe który?

– Pierwszy lepszy.

– Dumbledore pewnie wszystkie kontroluje…

– No tak… Czekaj, kiedy jest następne Hogsmeade?

– Chyba za tydzień, a co?

– Świński Łeb!

– Można jaśniej?

– Barman ze Świńskiego Łba! On się kiedyś kochał w mojej ciotce… Znaczy, to chyba on… Ciotka puściła go kantem, ale on ją dalej uwielbia.

– Mnie nie obchodzą wasze rodzinne… – zaczął Severus, strasznie się krzywiąc.

– Mnie też – przerwała mu. – Ale ten barman ma do mnie od tamtej pory słabość i użyczy nam swojego kominka!

– Co?

– To, co słyszałeś. Dobrze jest mieć interesującą rodzinę… mimo wszystko.


* Ab irato – (łac.) „w gniewie"

** Decadere – włoskie zaklęcie, znaczy dokładnie tyle, co – „upadek"

*** Wichriwieter – (ros.) „wichura i wiatr"

**** Furor poeticus – (łac.) „entuzjazm twórczy"