Było już dość późno, gdy Merriwether MoFire wracała ze szlabanu u nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami, który dostała za celny rzut nieśmiałkiem w Petera Pettigrew. Wtem dobiegł ją znajomy głos.

– Cześć, Dziwadło! Jak się czujesz w ten piękny wiosenny wieczór? Pewnie paskudnie, co?

Błysnęło. Gwałtownie ciśnięte zaklęcie wyrwało dziurę w ścianie, o którą beztrosko opierał się Syriusz Black. Eksplodowało milimetr od niego, ale chłopak tylko uśmiechnął się krzywo.

– Następne będzie dla ciebie – wydusiła z siebie Merriwether, najeżona jak kotka.

– Umieram ze strachu.

– Oj, bo wykraczesz!

– Jasne, zapomniałem. Nie pomściłaś jeszcze swojego Smarkerusa, niedoszłego fana pełni księżyca. Proszę bardzo, czekam.

– Snape może się mścić sam za siebie. To nie mój interes.

– Och, czyżby? – Syriusz wyszczerzył zęby, co nadało mu wygląd wściekłego psa. – Prywatna furia Smarka się buntuje? Jego osobisty auror odmawia zlikwidowania…

Merriwether nie spodobało się to, co właśnie usłyszała. Czy ten śmieć, Black, ośmielił się zasugerować, że ona, panna MoFire wykonuje czyjeś polecenia, jak… jak służąca?!

– Wyciągaj różdżkę, Black!

– Co się tutaj dzieje? – Nagle na korytarzu pojawiła się profesor McGonagall. Zwyczajowo cała scena rozgrywała się przed jej gabinetem, z czego MoFire po niewczasie zdała sobie sprawę. – MoFire, Black, co to ma znaczyć?!

Merriwether wściekle tupnęła nogą.

– Ciekawe, dlaczego pani nigdy nie powie „Black, MoFire" – mruknęła.

– Słucham?

– Dlaczego pani zawsze czepia się mnie, a nie swoich świętych podopiecznych? To chyba przynajmniej dziwne, prawda?

Policzki Minerwy McGonagall pokrył rumieniec oburzenia, ale starała się panować nad sobą.

– Jesteś bezczelna i arogancka, panno MoFire – powiedziała – i może wydaje ci się, nie wiadomo czemu, że ja nic na to nie mogę poradzić. Jednak zapewniam, że jest jeszcze wiele prac, które może pani dla mnie wykonać po lekcjach, na tak zwanych szlabanach. Nawet jeżeli niewiele to pomoże, to na pewno nie zaszkodzi. Rozumiemy się?

– Tak.

– Z powodu szkód – McGonagall wskazała na wyrwę w murze – Slytherin traci pięćdziesiąt punktów. A teraz proszę się rozejść.

– Pupiluniek transmutki – szepnęła jadowicie Merriwether do Blacka, ale ten tylko demonstracyjnie ziewnął.

– Dobranoc – powiedział, a bezgłośnie dodał: – Dziwadło!

Minął ją, trącając ramieniem i ruszył przed siebie. Merriwether zadarła do góry głowę i poszła w przeciwnym kierunku, nie zaszczyciwszy McGonagall ani jednym spojrzeniem. Gdy za nauczycielką transmutacji zamknęły się drzwi gabinetu, Ślizgonka zawróciła i puściła się pędem za Blackiem, mocno ściskając w ręce różdżkę.

„Teraz się doigrał", myślała.

Gwałtownie wyhamowała na początku korytarza na trzecim piętrze. Tam, zgromadzona wokół posągu Jednookiej Wiedźmy, stała banda Pottera w pełnym składzie. Dziewczyna skoczyła za najbliżej stojącą zbroję, mając nadzieję, że jej nie zauważyli. Zaraz też rzuciła Zaklęcie Podsłuchu, ale nie wyszło jej tak dobrze jak Snape'owi i musiała się bardzo dobrze wsłuchać, żeby dotarły do niej poszczególne słowa. Starała się nadrobić ten brak, obserwując Gryfonów przez szparę między nogą a tarczą żelaznego rycerza.

– Rogacz – pisnął spanikowany Glizdogon. – Sprawdź jeszcze raz mapę.

– Daj spokój! – rzucił James Potter.

– Nie denerwuj się tak, szczurku, bo zejdziesz na zawał – zakpił Syriusz.

– Sprawdź, czy ktoś tu nie idzie – nalegał dalej Peter – bo jak nas ktoś tu zobaczy, to koniec.

– Nie chce mi się grzebać po kieszeniach. Chwila, i już nas nie ma. Kto tu może wpaść?

– Na pewno nie McGonagall. Czekałem, aż wejdzie do siebie. Zresztą, wyładowała się na Bombardzie. Chyba powinno jej na dzisiaj wystarczyć.

– Ciekawe, kto ją nakierował na tę Merriwether – odezwał się Lupin z domyślną miną.

– No wiesz, trzeba korzystać z okazji… Przynajmniej McGonagall miała się czym zająć i nie będzie węszyła tam, gdzie nie powinna.

– Łapo! – zawołał ze świetnie udawanym oburzeniem Potter. – Z ciebie jest prawdziwie wredna świnia!

– Ja sobie wypraszam, chyba kundel – zaśmiał się sam z siebie. – Zresztą, chodzi też o to, że Dziwadło tu w ogóle jest…

– I żyje? – podchwycił Rogacz.

– I wygląda jak trupośmierć? – zachichotał Glizdogon.

– Niestety – rzekł James. – Czasami zastanawiam się, które z nich jest gorsze…

Popatrzyli na siebie z Syriuszem porozumiewawczo, po czym pokręcili głowami.

– Nie, jednak Smarkerus.

– Zdecydowanie!

W korytarzu rozległy się śmiechy czwórki Gryfonów.

– Cicho, cicho – denerwował się Pettigrew.

– Dobra, spływamy, zanim Glizdogon zemdleje.

Black udał, że chwieje się na nogach i szturchnął go łokciem, a Potter w tym czasie wyciągnął różdżkę, uderzył nią w Jednooką Wiedźmę i wyszeptał jakieś zaklęcie, którego Merriwether nie dosłyszała. Garb posągu natychmiast odskoczył, ukazując otwór, w którym chwilę później zniknął Potter i jego przyjaciele.

Merriwether usiadła na podłodze i oparła się plecami o chłodny mur, a jej twarz rozjaśnił tryumfalny uśmiech. A więc to jest cały sekret? Dlatego pomimo wszystkich starań nauczycieli Potter, Black, Pettigrew i Lupin szlajają się nadal nocą po błoniach. Teraz dziewczyna wiedziała już wszystko.

– Trzeba korzystać z okazji, tak, panie Black? – powtórzyła drwiąco słowa Syriusza.

Merriwether obejrzała dokładnie posąg Jednookiej Wiedźmy w poszukiwaniu wskazówek odnośnie zaklęcia pozwalającego na otwarcie włazu. Nic nie znalazła, ale też zbytnio jej to nie zmartwiło. Istniało wprawdzie mnóstwo zaklęć otwierających i zamykających, lecz były one szeroko opisane w wielu publikacjach. Odnalezienie właściwego nie powinno stanowić większej trudności.

Dawno minęła północ, kiedy Merriwether dotarła wreszcie do dormitorium. Nie musiała się spieszyć, bo z powodu szlabanu nie dotyczyła jej wieczorna kontrola. Podekscytowana odkryciem nie miała najmniejszej ochoty iść spać. Sięgnęła do kieszeni po błyskopisk i dotknęła go energicznie różdżką, chyba trochę przesadziła, bo dźwięk sprytnego urządzenia słychać było aż w pokoju wspólnym. Po dłuższej chwili na schodach wiodących do sypialni chłopców pojawił się zaspany Severus Snape. Był strasznie blady, zmaltretowany i rozmemłany, pod oczami miał wielkie i ciemne podkowy, nie potrafił powstrzymać ziewania. Jego stan posiadał jednak pewien plus. Mianowicie w wypadku Severusa – przemknęło przez głowę Merriwether – rozczochrane włosy wyglądają zdecydowanie lepiej niż uczesane; przynajmniej nie widać, że są tak tłuste. Rozbudzony z najlepszego snu Severus był wściekły, mało brakowało, a zionąłby ogniem.

– Czego?

– Mam! – wrzasnęła tryumfalnie. – Nigdy nie…

– Musiałaś mnie obudzić?! Od dwóch dni nie spałem. Dwa dni przesiedziałem w lochach, warząc te pieprzone eliksiry, dla ciebie też, i może miałbym ochotę wreszcie się wyspać. To chyba nie są wielkie wymagania?! Może ty nie potrzebujesz snu, ale ja owszem.

– Severusie…

– Bo jestem zmęczony!

– Zamkniesz się wreszcie i posłuchasz?

– Może ty możesz się szlajać noc w noc…

– Severus!

– Zresztą, z wami to nigdy nic nie wiadomo.

– SEVERUS!

– I jeszcze ten błyskopisk… To też musiałaś? Jak syrena alarmowa! Całe dormitorium jest na nogach. Myślałem, że mi uszy…

– Silencio! – szepnęła Merriwether, a Severus nagle zamilkł, choć wciąż poruszał ustami. W końcu spojrzał na dziewczynę, jakby miał ją zaraz rozszarpać i sięgnął po różdżkę, której oczywiście nie miał. Z mordem w oczach rzucił się więc na nią z gołymi rękami.

– Łoj! Nawet się nie waż! – Merriwether usunęła mu się z drogi, wyciągając jednocześnie w jego kierunku dłoń z różdżką.

Severus z wysiłku cały poczerwieniał, ale nadal nie mógł wydobyć z siebie głosu.

– Dobra, zdejmę to, ale mnie posłuchasz, tak?

Snape pogroził Ślizgonce pięścią, więc tylko wzruszyła ramionami i odwróciła się na pięcie. Chłopak skoczył i przytrzymał ją za ramię.

– Dobra, dobra! Podrzesz mi szatę. Finis – mruknęła.

– JA CIĘ KIEDYŚ ZABIJĘ, PRZYSIĘGAM!

– Och, zamknij się.

Wydaje się, że przy takich hałasach w pokoju wspólnym powinien zebrać się już cały dom, jednak nauczone doświadczeniem i przyzwyczajone do awantur dwójki przyjaciół dzieci Slytherina przezornie trzymały się z dala. Większość z nich wolała dopaść Merriwether i Severusa grupowo, z zaskoczenia i nieco później.

Szarpanina trwała jeszcze jakąś chwilę, po czym zmarnowany i zrezygnowany Severus opadł wreszcie bezradnie na fotel. Jeżeli Merriwether czegoś chciała, sprzeciwy nie miały żadnego sensu.

– Więc czego ty właściwie chcesz? – spytał.

– Znalazłam sposób na wszystkie nasze problemy

I opowiedziała wszystko Severusowi.

– Naprawdę nie mogłaś mi tego powiedzieć jutro rano?

– No, w sumie… Nie pomyślałam.

– Ugh!

Severus Snape poddał się całkowicie i natychmiast oklapł, jakby uszło z niego całe powietrze. Zapadł się w fotel, ziewnął i zamrugał.

– A tak przy okazji – powiedział. – Skończyły mi się preparaty.

– Ojoj.


Dwa tygodnie później dwójka Ślizgonów stanęła pod statuą Jednookiej Wiedźmy i Severus Snape, przybrawszy groźną i starannie wystylizowaną postawę á la Faust, stuknął różdżką w garb i z patosem rzekł:

– Dissendium!

Właz natychmiast się otworzył.

– Świetnie, chociaż trochę długo to trwało – skomentowała Merriwether, a Severus skrzywił się, urażony w swych ambicjach.

– To nie takie proste – powiedział. – Super Potter ma coś, co pozwala widzieć, gdzie w tej chwili znajdują się inni ludzie.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– My mamy Zaklęcie Podsłuchu, więc to chyba uczciwe…

– Jak ty coś powiesz...

– Nieważne. Jak myślisz, dokąd to prowadzi? – Wskazała na odsłonięte przejście.

– Skąd mam wiedzieć?

– Do chaty Lupina?

– Nie, tamten tunel nie miał rozwidleń. Zresztą, nawet gdyby, to dzisiaj mamy nów.

– Jest jeden sposób, żeby się przekonać. – Merriwether wspięła się na cokół i zajrzała do otworu. – Lumos! – mruknęła. – Oj, dobrze to nie wygląda.

– Hm?

– Długa droga w dół…

– To na co czekasz?

Panna MoFire popatrzyła na niego groźnie.

– Chyba masz pierwszeństwo? – zakpił.

– Skoro ty się boisz...

Wkurzony Severus ruszył do przodu, a wtedy Ślizgonka natychmiast wskoczyła do włazu ze złośliwym uśmiechem na ustach. Chłopak zrobił to samo.

– Łoj! Obiłam sobie tyłek. Tu jest mokro! Ble!

– Widzisz coś?

– Lumos!

– Lumos! Nie, to zdecydowanie nie wygląda na tamten tunel.

– W każdym razie prawdopodobnie można się tędy wydostać z zamku, a to oznacza, że z powrotem masz dostęp do cieplarni i zapasów Sprout… i Zakazanego Lasu, gdybyś chciał sam czegoś nazbierać.

Po ponad pół godzinie Merriwether znów się odezwała.

– Czy to przejście nie ciągnie się trochę zbyt długo? Gdzie jesteśmy?

– Daleko, ale zaraz korytarz podchodzi do góry. Tak, widzę wyjście.

– Lumos maxima! I co?

– Drewniana klapa.

– No to ją podnieś!

– Por…! – zaczął.

– Czekaj! Czyś ty zwariował? Chcesz to wysadzić?

– To, co mam niby zrobić?

– Po prostu podnieść rękami? A może nie dasz rady?

Severus podźwignął małe drzwiczki.

– O cholera, co to jest?

– Co jest czym? – niecierpliwiła się MoFire. – Gdzie jesteśmy?

– Nie wiem…

– Wyłaź, idioto! Zrób mi miejsce.

Znaleźli się w ciemnym i obszernym, ale całkowicie zawalonym przeróżnymi sprzętami, skrzynkami i pakunkami pomieszczeniu.

– Miodowe Królestwo! – wykrzyknęła dziewczyna.

– Dokładnie piwnica Miodowego Królestwa. Nienawidzę tego miejsca!

– Tylko tyle? – zdziwiła się. – Tu łazi Wspaniały Potter?

– Tylko tyle?! Wether, jesteśmy w Hogsmeade!

– Wiem, co to jest… Hej! – rzuciła, załapując, o co chodzi. – To znaczy, że…

– „Świński Łeb"! – zawołał Severus. – Idziemy.

Ruszył zdecydowanie przed siebie tym swoim pająkowatym chodem, ale Merriwether nawet nie drgnęła.

– Hm… Hm… – chrząknęła znacząco.

– Co znowu?

– Jak zamierzasz – szeptała szybko i zjadliwie – wyjaśnić właścicielom fakt pojawienia się dwójki uczniów Hogwartu w nocy w ich sklepie? A może zakładasz, że uznają to za coś zupełnie normalnego? Może bez przerwy im się to zdarza? – Nie mogąc nic więcej wyartykułować, tupnęła nogą.

– Więc?

– Co więc?

– Skoro nic ci nie pasuje, to może sama coś wymyślisz? – wydyszał wściekle Snape.

Merriwether MoFire ponownie tupnęła nogą i właśnie zamierzała wykonać jakiś bardzo wymowny i zamaszysty gest, gdy trafiła ręką w stertę puszek z Fasolkami Wszystkich Smaków, które z hałasem runęły na podłogę.

– Cholera!

– Pięknie, Wether, genialnie!

– Och, zamknij się!

Na schodach rozległy się kroki. Ślizgoni popatrzyli na siebie z mieszaniną wściekłości i paniki.

– Rzuć na nas Pięknego Niewidocznego, szybko.

– A jak nie zadziała?

– Rzucaj, kretynko!

Severus chwycił ją za szatę i pociągnął między skrzynie ze śpiewającymi lizakami. Merriwether wyciągnęła rękę z trzymaną w pozycji poziomej różdżką, którą przejechała w górę i w dół tuż przed nimi.

– Invisibellus – wyszeptała.

Do piwnicy wpadł zasapany, gruby czarodziej obwiązany kolorowym, pasiastym fartuchem. Rozejrzał się zmęczonym wzrokiem po komnacie, ale ponieważ nikogo nie dostrzegł, zabrał się do układania Fasolek. Ponownie popatrzył dookoła (Merriwether przez chwilę miała wrażenie, że patrzy prosto na nich), po czym wyszedł.

– Udało się? – bezgłośnie spytała Snape'a, który wpatrywał się gdzieś przed siebie.

Severus wskazał ręką na drugi koniec sali. Ustawiono tam ozdobione lusterkami pudełka niewidzialnych czekoladek („Nie widzisz czekoladek, nie widzisz kalorii, ale, WOW, za to widzisz, jak świetnie wyglądasz!"). Nie odbijali się w nich.

– Ale odjazd! Z dwóch stron?

Obrócili się wokół własnej osi (idealna synchronizacja – wynik szeregu ćwiczeń). Wciąż nic nie było widać.

– Tak. Ekstra!

– Może wcale nie jesteś taka beznadziejna – powiedział Snape i ruszył do przodu. Nagle jednak znów stał się widzialny.

– Co jest?

– Zastosowałam osłonę, nie znikanie bezpośrednie. Działa tylko do pewnej linii. Invisibellus oddziałuje tylko na tego, kto go rzuca lub na kogo jest rzucony, nie objąłby dwóch osób.

– Z tą całą osłoną uda nam się wyjść?

– Spróbujemy.

Severus zerknął na zegarek.

– Na Nokturnie powinni mieć jeszcze otwarte.


Severus Snape stał w pokoju wspólnym i na przemian to zerkał na zegarek, to dotykał różdżką błyskopisku. Coraz większy jazgot rozlegał się w dormitorium Ślizgonów. W końcu na schodach pojawiła się Merriwether w krzywo nałożonej szacie i z rozwiązanymi sznurówkami.

– Wiesz, która godzina? – syknął chłopak.

– Oj, wielkie rzeczy!

– Spóźnimy się na śniadanie. Nikogo już nie ma. Nie słyszałaś sygnału.

– A tak, wepchnęłam błyska gdzieś pod poduszkę…

– Przecież sama kazałaś się obudzić.

– Bo ja nie umiem wstawać rano!

– Widać…

– Nie musisz na mnie czekać!

– Przestań bredzić i chodź już.

Gdy dotarli do Wielkiej Sali, właśnie wlatywały do niej sowy z codzienną pocztą. Pewien wyjątkowo majestatyczny, wielki puchacz o błyszczących piórach podleciał aż do drzwi wejściowych i upuścił paczkę prosto na wyciągnięte ręce Merriwether. Zerknęła na adres zwrotny.

– Nareszcie! – wykrzyknęła.

Panna MoFire zabrała się do odpakowywania zawiniątka, ręce nieco jej drżały z emocji i nie mogła opanować dziwacznych, radosnych podskoków. Severus na ten widok o mało nie doznał szoku, bo podobne zachowanie w ogóle do niej nie pasowało.

– Co to? – zapytał podejrzliwie.

– Moja mugolska książka.

– Twoje mugolskie co?

– Książka. Tak długo na nią czekałam. Ciotka musiała…

– Powiedziałaś „mugolska"?

W tej chwili jednak Merriwether, nie zwracając na oszołomionego Snape najmniejszej uwagi, odwróciła się na pięcie i pobiegła z powrotem do dormitorium. Ślizgon nie był zdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Czy on się przypadkiem nie przesłyszał? Co ona właściwie powiedziała? Nie, to było niemożliwe! To było tak nieprawdopodobne, że na pewno czegoś nie zrozumiał. Ale jeżeli… ? Najlepiej od razu sprawdzić. I tak nie był głodny… Zresztą, rzadko bywał. Podążył za Merriwether.

Panna MoFire siedziała po turecku na jednym ze stolików, szybko przerzucając kartki. Wokół walały się strzępki pakowego papieru.

– Wether, czy… – zaczął Severus i urwał. Przyjrzał się trzymanej przez nią książce. Nie przesłyszał się, ona naprawdę…

Podszedł i wyrwał dziewczynie książkę z rąk.

– Mugolska?! Od kiedy ty, Merriwether MoFire, czytasz takie szmatławce?

– Co cię to obchodzi?! Oddawaj!

– Nie! Ja tego nie roz…

– Może mam ci się tłumaczyć? Co, tatusiu?

Severus wydawał się coraz bardziej zdezorientowany.

– Przecież ty nienawidzisz mugoli! Zawsze mówiłaś…

Teraz to Merriwether lekko się zakłopotała, ale odpowiedziała hardo:

– Swojego wroga trzeba dobrze poznać. Co jest warta nienawiść, jeżeli nie potrafisz powiedzieć, za co kogoś nienawidzisz? To jest wystawianie się na pośmiewisko. Trzeba coś wiedzieć, żeby móc spokojnie nie lubić. Mieć jakieś podstawy.

Severus miał wrażenie, że z powodu tej zwariowanej demagogii mózg mu się powoli roztapia.

– Nie mam racji? – naciskała.

– Jeżeli tak na to spojrzeć…

– A jak inaczej? Czyżbyś mnie o coś podejrzewał?

Jej oczy znów po dawnemu pałały wściekłym ogniem, a usta wykrzywiał znajomy złośliwy uśmiech.

– Nie, chyba nie…

– I dobrze! Nie ma o co…

Po zakończeniu czwartej klasy Merriwether MoFire jechała do domu z przeświadczeniem, że był to rok stosunkowo nudny – tylko nauka i treningi. Miała nadzieję, że następny będzie lepszy.

Hm…