– Jeszcze pięć minut – rozległ się głos wędrującego pomiędzy stolikami profesora Flitwicka.

Merriwether MoFire popatrzyła na niego ze średnim zainteresowaniem i prychnęła. Skończyła pisać już dawno temu. Obrona przed czarną magią, co to w ogóle za egzamin? Sama przyjemność! A poziom? Jak dla pierwszaków, aż śmiać się chce! Takie rzeczy może pisać zawsze i w każdej ilości, tylko to miejsce… Oczywiście musiało się to przytrafić właśnie jej: pierwszy rząd ławek. Dobrze, że chociaż przy oknie, a nie na samym środku, naprzeciw tego skretyniałego kurdupla, który się niby ma za kompetentnego nauczyciela. Żałosne.

Zerknęła do tyłu na Severusa. Ślizgon pisał zapamiętale, pochylając głowę nisko nad kartką i na nic nie zwracał uwagi. Dla niego świat mógłby się w tym momencie zawalić – chyba by tego nawet nie zauważył. Egzamin z obrony to była w jego mniemaniu kwestia życia i śmierci, chciał wypaść jak najlepiej, napisać wszystko, ale to absolutnie wszystko. Merriwether rezolutnie poprzestała na pisaniu na temat i tylko tego, co trzeba. Odwróciła się z powrotem do siebie i ze znudzoną miną zaczęła ryć piórem po blacie stołu.

– Proszę odłożyć pióra! – zaskrzeczał profesor Flitwick. – Ty też, Stebbins! Proszę pozostać na miejscach, zaraz zbiorę wasze pergaminy! Accio!

Ponad setka rolek pergaminu śmignęła prosto w rozwarte ramiona profesora Flitwicka, zwalając go z nóg (Merriwether i kilku innych uczniów musieli się uchylić, żeby jednym z nich nie oberwać). Rozległy się śmiechy. Paru uczniów siedzących przy pierwszych stolikach chwyciło nauczyciela pod łokcie i podniosło z podłogi.

– Dziękuję… dziękuję… – wysapał profesor Flitwick. – No, jesteście wszyscy wolni!

Merriwether zaczęła powoli i z wyrazem obojętności na twarzy zgarniać do torby swoje rzeczy. „Za dwa dni eliksiry", mruknęła do siebie niechętnie, a zabrzmiało to trochę jak dźwięki wydawane przez głaskanego pod włos kota.

– Jak ci poszło? – zapytał ktoś za jej plecami.

Odwróciła się i zobaczyła Christiana. Dopiero teraz się zorientowała, że siedział za nią przez cały egzamin.

– A, nieźle, całkiem nieźle. Właściwe to była prościzna – odpowiedziała dziewczyna, rozglądając się ponad jego ramieniem za Snape'em.

– Już poszedł – rzekł Puchon.

– Kto?

– Ten nietoperzowaty. Jest tam, przy drzwiach.

Faktycznie, gdzieś w oddali, w tłumie uczniów Merriwether dostrzegła tłustą czuprynę Severusa. Szedł z nosem utkwionym w kartce z pytaniami, nie bardzo wiedząc, dokąd idzie. Widocznie jeszcze nie powrócił do rzeczywistości.

– Aha – stwierdziła. – Trudno. To, co mówiłeś?

– Celerlaxus coś od nas chce. Mamy do niego teraz iść.

– OK. Cześć, Ozzes – rzuciła na widok blondynki, która w tej chwili do nich podeszła. Pod szyją miała zawiązaną różową apaszkę w kwiatki.

– Cześć. Mam twoją książkę.

– Super, Liza ją chciała.

– A ta dla mnie? Masz ją?

– Jeszcze nie wróciła. Zresztą sprawdzę, tylko muszę znaleźć notes.

Ruszyli razem w stronę wyjścia z Wielkiej Sali.

Od czasu uruchomienia Klubu Czytelniczego pozycja Merriwether wśród mugolaków uległa znacznej poprawie. Nie bez znaczenia był też pewien wybuch Ślizgonki, kiedy wykrzyczała im publicznie to i owo, a poza tym wiele osób z klasy Celerlaxusa znało ją tylko z plotek, a że na lekcjach zachowywała się trochę inaczej (w końcu nie było tam Snape'a), uznano je za znacznie przesadzone. Wkrótce nikt nie wierzył, że ICH Merriwether MoFire, to TA ZŁA Merriwether MoFire, co wywierało spory wpływ i na jej zachowanie, w którym powoli było widać coś na kształt ogłady, ale tylko w towarzystwie mugolaków i Celerlaxusa, bo w innych warunkach jakby o tym zapominała. Mugolaki zapobiegawczo też nie szukały poza lekcjami jej towarzystwa. Reasumując, Merriwether dość realnie groziło rozdwojenie jaźni.

Przy drzwiach już czekał, przestępując z nogi na nogę, zdenerwowany Felix Celerlaxus.

– O, już tylko wy mi zostaliście – przywitał ich dziwacznie i wręczył malutkie książeczki.

– Co to jest? – spytał Christian.

– Bryki.

– Co takiego?

– Takie duże skróty z mugoloznawstwa, ściągi. Trochę późno udało mi się je dostać, ale lepiej późno niż wcale, nie? Dobre do powtórek… tak na ostatnią chwilę. Może się przydadzą. Nie mam czasu, lecę do ministerstwa. Trochę głupio wyszło, ale przyjdźcie do mnie wszyscy jeszcze dzisiaj wieczorem po praktycznym, to coś niecoś przed jutrem obgadamy.

– Oj, to już jutro egzamin? – wykrzyknęła przerażona Ozzes.

– Niespodzianka! – rzekł na to Celerlaxus, uśmiechając się szeroko. – Pobudka, Śpiąca Królewno!

– Eee… czytałam tę bajkę. Myśli pan, że może się przydać?

Profesor Celerlaxus pogłaskał ją po głowie, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– Lubię cię, mała. Naprawdę – wykrztusił wreszcie. – No, to do wieczora – powiedział do wszystkich. – Dacie sobie radę, bez nerwów.

– Profesorze – zawołała za nim Ozzes. – Kapelusz się panu przekrzywił!

– Uwielbiam tę dziewczynę! – zawołał jeszcze, poprawiając groteskowy melonik i machając im zawzięcie drugą ręką. Wreszcie wyszedł.

Trójka uczniów zerknęła na trzymane przez siebie książeczki.

– Interesujące – mruknęła Merriwether.

– Idziemy do biblioteki pooglądać wzory mugolskich pism użytkowych, podań i takich tam, idziesz z nami? – spytał Christian, który od pewnego czasu nie czuł już żadnej urazy do Ślizgonki. Miał nawet lekkie poczucie winy za początkowe zaczepki w jej kierunku, które bezceremonialnie wtłoczyła mu do głowy występująca w roli sumienia, nieoceniona Ozzedrin Gainsborough.

– Nie, znam to wszystko. Muszę coś załatwić. Sorry.

– No, to cześć. – Uśmiechnęła się Ozzes i razem z Tennysonem poszli w stronę czytelni.

Merriwether wyszła na zalane słońcem błonia. Chciała znaleźć Severusa, a przeczucie jej mówiło, że to jest właściwe miejsce. Pomimo że na szkolną polanę wyległa prawie cała szkoła i gromady studentów przewalały się z jednego jej końca na drugi, jak w jakimś zwariowanym kalejdoskopie, odnalezienie wzrokiem Snape'a nie sprawiło jej dużych trudności…

Jako jedyny z całej gromady wisiał do góry nogami ponad ziemią, świecąc po raz pierwszy zaprezentowanymi światu bladymi nogami. Obok niego stali oczywiście rozbawieni James Potter i Syriusz Black, a pomiędzy nimi miotał się Peter Pettigrew, zabawnie kręcąc nosem, jak węszący za pożywieniem szczur (w jego wypadku miało to chyba oznaczać zaaferowanie). Merriwether westchnęła i wymownie popatrzyła w niebo. To zaczynało być nudne… Wyciągnęła różdżkę i ruszyła przed siebie, przepychając się przez tłumy uczniów Hogwartu. Ale wtedy wydarzyło się coś nieoczekiwanego, co sprawiło, że zatrzymała się w pół kroku.

Dziewczyna! Stała tam też jakaś rudowłosa dziewczyna, która przeraźliwie wrzeszczała na Jamesa i wszystko wskazywało na to, że wrzeszczy w obronie Severusa.

– Puść go!

– Na rozkaz – powiedział James i szarpnął lekko różdżką.

Snape zwalił się na ziemię. Wyplątał się jakoś z szat, wstał i podniósł różdżkę.

– Petrificus totalus! – rozległ się głos Syriusza i Snape znowu runął jak długi i zesztywniał.

– Zostawcie go w spokoju! – krzyknęła znowu dziewczyna i Merriwether nagle ją rozpoznała.

Lily Evans! Odczuła prawdziwą wdzięczność za nowinkowe słowotoki Ozzes, bo nagle zrozumiała, o co w tym wszystkim chodzi. James Potter i Lily Evans. Jednocześnie, uznając całe to przedstawienie za dość interesujące, postanowiła na razie się nie wtrącać. W końcu jeżeli Severus dał się tak beznadziejnie podejść, to nich sobie teraz radzi.

Tymczasem konwersacja nad Snape'em trwała w najlepsze.

– Ech, Evans, nie zmuszaj mnie, żebym ci zrobił krzywdę – powiedział James, ponieważ i w ręce Lily tkwiła już różdżka.

– To cofnij swoje zaklęcie!

James westchnął ciężko, a potem obrócił się do Snape'a i wyszeptał przeciwzaklęcie.

– Bardzo proszę – powiedział, gdy Snape po raz kolejny dźwignął się na nogi. – Masz szczęście, że Evans tu była, Smarkerusie…

– Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy!

Merriwether parsknęła w rękaw. Severus był niezawodny! Należał do tego typu ludzi, którzy wisząc na krawędzi przepaści potrafią zwyzywać jedyną osobę, która może jeszcze rzucić im linę.

Lilka musiała się nieźle zdziwić…

– Świetnie – powiedziała chłodno. – W przyszłości nie będę sobie tobą zawracać głowy. I na twoim miejscu wyprałabym gacie, Smarkerusie.

– Przeproś ją! – ryknął James, celując różdżką w Snape'a.

– Nie zmuszaj go, żeby mnie przepraszał! – zawołała Lily, łypiąc groźnie na Jamesa. – Jesteś taki sam jak on…

– Co? – krzyknął James. – Ja NIGDY bym cię nie nazwał… sama wiesz jak!

Teraz się dopiero zaczęło!

– Targasz sobie włosy, żeby wyglądać tak, jakbyś dopiero co zsiadł ze swojej miotły, popisujesz się tym głupim zniczem, chodzisz po korytarzach i miotasz zaklęcia na każdego, kto cię uraził, żeby pokazać, co potrafisz… Dziwię się, że twoja miotła może w ogóle wystartować z tobą i z twoim wielkim napuszonym łbem. MDLI mnie na twój widok.

Odwróciła się na pięcie i odeszła.

– Evans! – zawołał za nią James. – Hej, EVANS!

Nawet się nie obejrzała.

– Co jej się stało? – zapytał James, bezskutecznie starając się sprawić wrażenie, że go to niewiele obchodzi.

– Czytając między wierszami, powiedziałbym, że chyba uważa cię za osobę nieco próżną – mruknął Syriusz.

– Świetnie – rzekł James, teraz już nie kryjąc wściekłości. – Znakomicie…

Znowu błysnęło i Snape ponownie zawisł w powietrzu do góry nogami.

– Kto chce zobaczyć, jak ściągam majtki Smarkerusowi?

Merriwether MoFire wreszcie poczuła się znudzona i uznała, że nadszedł jej moment.

– Expelliarmus!

Błysnęło, różdżka Pottera wyleciała w powietrze, a Snape spadł na ziemię i zwinął się w kłębek. Merriwether wyszła spomiędzy zgromadzonego tłumu, wyraz jej twarzy wyraźnie wahał się pomiędzy złością i obojętnością. W ręku trzymała wycelowaną w Jamesa, hebanową różdżkę.

– Dobra, dosyć – powiedziała. – Wystarczy na dziś tego pokazu, co?

– Ależ Smarkerus ma dzisiaj powodzenie – stwierdził Syriusz i już lekko znudzony spojrzał na leżącego bez ruchu, oszołomionego Snape'a.

James Potter prychnął i sięgnął po różdżkę.

– Dziwadło MoFire – zwrócił się pogardliwie do dziewczyny. – Wylazłaś z lochów po swojego zasmarkanego przyjaciela?

Ponownie błysnęło, ale tym razem Potter odbił zaklęcie zgrabnym:

– Protego!

– Dobrze, sama tego chciałaś! – dodał po chwili.

Syriusz Black, słusznie przewidując, jakie zaklęcie szykuje dla Bombardy James, wtrącił cicho:

– Daj spokój, przecież to dziewczyna. To znaczy, sprawia takie wrażenie. Nie, żebym miał się upierać, ale chyba za taką uchodzi... Chociaż… Nie no, chyba jednak tak jest.

– Mam to gdzieś.

James machnął różdżką i teraz to pozbawiona różdżki Ślizgonka wisiała do góry nogami. Otaczający ich fanclub Pottera zawył z zachwytu. Jednak gdy jej szata opadła, oczom widowni ukazał się najnowszy model mugolskich czarnych jeansów.

– Nosisz to tutaj?! Okropność!

– Kwestia gustu.

Merriwether sięgnęła ręką do swoich stóp i wykonała taki ruch, jakby coś przecinała, po czym momentalnie okręciła się w powietrzu, wróciła do właściwej pozycji i lekko opadła na ziemię, zadzierając dumnie głowę. Różdżka Pottera znowu odskoczyła, a on sam rzucił się za nią.

Tłum zamarł zaintrygowany, a Pettigrew pisnął, gryząc z podniecenia paznokcie. Panna MoFire wszystko to uczyniła bez własnego magicznego przyrządu, po który dopiero teraz się schyliła. Wyszeptała kolejne zaklęcie, celując w różdżkę Snape'a, która podskoczyła, a następnie posłusznie ułożyła się w jego dłoni.

– To wyrówna szanse. – Uśmiechnęła się złośliwie do dyszącego z wściekłości Pottera.

Syriusz Black parsknął swoim psim śmiechem, ale nic nie zrobił. Tymczasem Merriwether i James przybrali bojowe pozycje i w ruch poszły pierwsze zaklęcia, kiedy po błoniach potoczył się donośny głos profesor McGonagall:

– Co to ma znaczyć? Co tu się dzieje?

Zgromadzeni uczniowie błyskawicznie rozpryśli się we wszystkich kierunkach, udając nagłe zainteresowanie jakąś bardzo odległą częścią błoni. Glizdogon natomiast rzucił się ku Lupinowi, który do tej pory tkwił w miejscu, w jakim zostawili go zajęci Snape'em koledzy. Remus sięgnął po czytany przez siebie podręcznik do transmutacji, który przed chwilą nieświadomie wypuścił z ręki, zapatrzony w kolejną awanturę Gryfonów i Ślizgonów, i wstał. Czwórka przyjaciół z dość niemądrymi minami gapiła się na McGonagall. Blady jak śmierć Snape powoli się podniósł, tocząc wokół błędnym wzrokiem.

– Aaa… bójka?! – zdiagnozowała nauczycielka. – Dwóch na jednego, tak?

– Jak to na jednego? – oburzył się James, ale Syriusz natychmiast szturchnął go łokciem i wyszeptał:

– Rozejrzyj się.

Nigdzie na całych błoniach nie było widać ani śladu po Merriwether MoFire.

– Gdzie ona jest? Przed chwilą tu stała!

– Wiem, ale teraz już nie stoi. Zniknęła.

– Niemożliwe.

– A jednak, więc bądź cicho, bo się stara dopiero wścieknie.

– Ale jak?!

Łapa wzruszył ramionami i przybrał możliwie obojętny wyraz twarzy.

– Co tam szepczecie? Proszę natychmiast przestać! – zawołała profesor McGonagall. – Potter, Black macie u mnie szlaban. Panie Snape, zaraz porozmawiam z twoim opiekunem. Wszyscy za mną. W tej chwili!


Severus Snape opuścił gabinet Basiliusa Borutnikowa razem z profesor McGonagall. Nauczycielka, która została praktycznie zignorowana przez opiekuna Slytherinu, rozwścieczona szybko poszła w swoją stronę, na odchodnym rzucając Ślizgonowi termin szlabanu, w jakim ma się u niej stawić. Gdy tylko zniknęła na schodach prowadzących do sali wejściowej, powietrze wokół Severusa lekko zawirowało, usłyszał ciche „Finis!" i obok niego zmaterializowała się Merriwether.

– Pytanie za sto punktów – powiedziała. – Podaj definicję słowa „wdzięczność".

– Co?

– To, że nie miałam pojęcia, jaki jesteś niewdzięczny, Severusie.

– Dzięki – mruknął zły.

– Nie mnie.

Severus już miał wrzasnąć i wyładować na niej całe dzisiejsze upokorzenie i wściekłość, ale powstrzymały go od tego przewrotne iskierki w jej oczach. Twarz Snape'a przybrała czujny wyraz.

– A komu? – zapytał.

– Lily Evans.

– Komu?!

– Tej małej, brudnej szlamie, chyba tak to ująłeś, co? – Merriwether wyraźnie z każdym słowem lepiej się bawiła, ale udawała śmiertelnie poważną.

– A to. Jak długo tam tkwiłaś, zanim raczyłaś ruszyć tyłek?

– Wystarczająco. Poza tym nie płacisz mi za ochronę. Tak dać się zaskoczyć, bez różdżki, bez niczego, amatorszczyzna!

– Chciałaś czegoś jeszcze? – wycedził przez zaciśnięte zęby.

– Nie, tylko tę definicję, bo dalej ci jakoś nie wierzę.

– O matko, ale jesteś infantylna.

– Oj, w porządku! Chciałam cię tylko uspokoić, że i tak nie chodziło o ciebie.

– Z czym nie chodziło o mnie? Naucz się wreszcie wysławiać!

– Z Evans. Nie chodziło jej o ciebie, to miał być tylko sposób zaprezentowania się Wspaniałemu Potterowi. Domyśl się dlaczego.

– Po co mi to wiedzieć?

– Wiesz, żebyś się przypadkiem nie zakochał albo co.

– Czym Potter w ciebie cisnął? Blekotem?!

– Ona jest całkiem ładna.

– Kto?

– Severus! – zawyła zniechęcona.

– Nie zawracaj mi głowy jakimiś zawszonymi szlamami! Tak się składa, że mam ważniejsze sprawy. A zresztą, skąd ty niby wiesz takie rzeczy? – Gdy dotarł do niego sens słów Ślizgonki, w Severusie rozbudziła się powoli wrodzona ciekawość.

– Od Ozzes – nie zdążyła ugryźć się w język.

– A to kto?

– Mugolka. Dziewczyna Christiana Tennysona, tego, który chciał się ze mną pojedynkować. To znaczy, to właściwie nie jest jego dziewczyna, ale ona bardzo by chciała – paplała beztrosko Merriwether, dopóki się nie połapała, gdzie jest i do kogo mówi. – Łoj! – wyrwało jej się.

Severusowi Snape'owi opadła szczęka.

– Wether, o czym ty, do cholery, gadasz?!

– Ehem… o niczym właściwie.

„Właśnie", pomyślała. „To bardzo dobre pytanie".

Sama nie wiedziała, co mówi, i zszokowała się swoim zachowaniem nie mniej niż Severus. Zrobiła się cała czerwona na twarzy. Co za wstyd! Poszarzałe gacie Snape'a to nic przy takich wyskokach. Gada jak jakaś niewydarzona kretynka!

Coś się z nią działo, coś bardzo dziwnego. Na szczęście już niedługo nadejdą wakacje. W MoFires Hall będzie miała czas przemyśleć to i owo, i ponownie poukładać sobie wszystko w głowie.

– Ehem… – wykrztusiła. – To tylko słowotok.

– Co takiego?

– Nic. Która to już godzina! – zapiała histerycznie nienaturalnie wysokim tonem. – Spóźnimy się na praktyczny.

To było straszne! Głupi żart Pottera miał o wiele gorsze skutki, niż można było przypuszczać. Na widok Severusa na korytarzach wybuchały salwy śmiechu, a ponieważ śmiali się i złośliwie nawoływali za nim wszyscy, nie sposób było na to nic poradzić. Nie istnieje Silencio zdolne uciszyć na raz całą szkołę. Severus Snape jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak upokorzony. Od dawna też nie odezwała się w nim z taką siłą prześladująca go Nienawiść. Uczucie to, tłumione ostatnimi czasy, wybuchło nagle i w jednej chwili opanowało go całkowicie.

Gniew.

Wściekłość.

Furia.

Zdał sobie sprawę, że w jego przypadku nie ma zmiany i nie ma odwrotu, mimo wszystko.

Nigdy.


– A na koniec – rzekł starszawy czarodziej, profesor Tofty, który egzaminował Merriwether MoFire – proszę mi powiedzieć, jak radzimy sobie z banshee i oczywiście rzucić odpowiednie zaklęcie.

Merriwether zakaszlała, próbując powstrzymać się od parsknięcia.

BANSHEE!

Uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie pewnej rozmowy z Flitwickiem w trzeciej klasie, dzięki której zyskała miano Bombardy.

– Czy w tym zadaniu jest coś śmiesznego? – zapytał zdezorientowany profesor Tofty.

– Nie, zdecydowanie nie – stwierdziła, po czym płynnie odpowiedziała, ilustrując swoje wywody serią zaawansowanych uroków (niekoniecznie objętych programem) w nieodmiennym pragnieniu zaimponowania nieco znudzonemu po przepytaniu tylu uczniów egzaminatorowi. Oczy pana Tofty'ego po raz nie wiadomo który z kolei zrobiły się okrągłe jak spodki.

– Znakomicie – krzyknął. – Bardzo dobrze!

– Zaprezentować jeszcze metodę Vebruta Burneta?

– A znasz ją? – sprawiał wrażenie szczerze zdziwionego i zaintrygowanego.

– Mogę nawet powiedzieć, że formuły tych zaklęć należą do moich… hm… ulubionych.

– No to śmiało!

Kiedy w komnacie pojawiła się panna MoFire i rozpoczęła swój popis (a popisywała się strasznie), pozostali egzaminatorzy momentalnie stracili zainteresowanie własnymi uczniami i co chwila ciekawie zerkali w jej stronę, zastanawiając się, z czym też ta dziewczyna jeszcze wyskoczy. Pomiędzy seriami żmudnych przepytywań, podczas których sparaliżowani strachem studenci ledwo co dukali najprostsze zaklęcia i z powodu nerwowej drżączki mieli problemy z utrzymaniem różdżki w rękach, podobne występy były rozrywką najwyższej klasy. Ożywieni profesorowie zaczęli klaskać, gdy Ślizgonka skończyła, a Tofty pozwolił jej odejść.

„Ach, Hogwart, Hogwart…", wzdychali niektórzy. Tutaj zawsze było na co popatrzeć! Podopieczni Dumbledore byli pod tym względem niezawodni. Na przykład ten czarnowłosy chłopak na samym początku… Black, czy jak mu tam było. Jakie on miotał oszałamiacze! Miał tylko małe problemy z równowagą, a to się może kiedyś zemścić. Przecież nie ma nic gorszego, niż potknąć się albo wręcz upaść w trakcie pojedynku! To praktycznie równa się śmierci. Nigdy nie wiadomo, co może znajdować się za plecami…

Zadowolona z siebie Merriwether dziarsko wymaszerowała z sali, zadzierając wysoko głowę. To lubiła.

„Ciekawe, jak tam Severus", przemknęło jej przez głowę. „Jak znosi to wszystko? A może już ich tam pomordował?".

Ona chyba tak by zrobiła. Nie zniosłaby takiego wstydu.

Skoczyła do swojego dormitorium po książki do mugoloznawstwa i ruszyła pod klasę, aby zaczekać na mugolaków i Celerlaxusa.

Jutro kolejny egzamin. Przedostatni. Poprzednie to były bajki dla grzecznych dzieci, ale eliksiry pojutrze… Merriwether przeszedł dreszcz. Nie miała pojęcia, co robić dalej po szkole, więc chciała zaliczyć jak najlepiej wszystkie SUM-y, na wypadek gdyby któryś miał się jej do czegoś przydać.


Egzamin z mugoloznawstwa był beznadziejnie prosty, ale gdy Merriwether się dowiedziała, że na praktycznym ma ją przepytywać jakaś stara i wrednie wyglądająca czarownica, o mało jej szlag nie trafił. Miała dziwny uraz do profesorek (pewnie z powodu McGonagall). Kobieta była taka… duża, gruba i szeroka, jej okrągłą twarz otaczały natapirowane, sztywne i siwe włosy. Jednak najgorsza ze wszystkiego była twarz – mięsiste, obleśne usta, zaciśnięte i wykrzywione. Miała taką minę, jakby wszystko jej przeszkadzało, jakby wszystko zawsze i nieodmiennie było źle.

Trafiła kosa na kamień.

– Nazwisko – warknęła, mierząc Merriwether od stóp do głów niechętnym spojrzeniem zza wielkich okularów.

– MoFire.

Spojrzała w swoje papiery.

– Tu błąd jest.

– Słucham? – wycedziła Merriwether, czując, jak traci nad sobą powoli kontrolę. – Jaki błąd?

– Wpisali ci tu, dziewczyno, Slytherin do karty. I co ja mam niby teraz z tym zrobić? – rzuciła wściekle egzaminatorka. – No, co? Karta do niczego, i co? Może ja mam teraz to wszystko przepisać? Ja mam teraz tracić czas?

– Tak głupio się składa – powiedziała Merriwether ironicznie – że ja właśnie należę do Slytherinu.

– Nie żartuj sobie, dobrze, smarkaczu? Mugoloznawstwo i Slytherin, też coś! Tu nie ma czasu na żarty, ja ciężko pracuję, a nie tkwię tutaj dla twojej przyjemności.

– Łaski mi, kobieto, nie robisz – wyrzuciła z siebie, opierając się ciężko dłońmi o biurko, bo bała się, że ją poniesie.

– Co takiego?!

– Pani Marietto! – odezwał się czarodziej przy sąsiednim stoliku do egzaminatorki Merriwether. Miał jasne, śmiejące się oczy, trochę ponad trzydzieści lat i jakoś nie przystawał do drętwego, egzaminatorskiego towarzystwa. – Ona naprawdę jest ze Slytherinu. To ta dziewczyna, o której mówił Felix.

– Felix Celerlaxus? – zapytała zaskoczona baba.

Panna MoFire zbaraniała. Co, gdzie i komu mógł o niej opowiadać profesor Celerlaxus? I czy to dobrze, czy źle, że o niej mówił?

– Zresztą, jakie to ma znaczenie? – Kobieta nazwana Mariettą ponownie się skrzywiła i zagłębiła w swoje papiery.

– Podobno jest… hm… zabawna – rzekł znowu tamten, przyglądając się uważnie Merriwether, która, doprowadzona na skraj wybuchu (nienawidziła, gdy mówiło się o niej tak, jakby jej nie było), zaciskała palce na trzymanej w kieszeni różdżce.

„Ciekawe, ile lat w Azkabanie dają za zaatakowanie nauczyciela w trakcie egzaminu?", pomyślała.

– Jest bezczelna. Poza tym nie interesują mnie pupilki Felixa. On ma dziwny gust. I rozpieszcza uczniów. Zaraz się okaże, co ona umie.

Merriwether zawarczała:

– Ona chce wiedzieć, czy może wreszcie zaczniemy?

– Zaczniemy wtedy, kiedy ja tak zadecyduję. Tu się coś nie zgadza w karcie i ja muszę wiedzieć co. Ja tu ciężko pracuję, a wam to się wydaje…

– Mogłabyś się, kobieto, przestać babrać ze sobą! – wrzasnęła MoFire.

– Och! Słyszeliście to? – zwróciła się do ogółu egzaminujących, ale nie musiała, bo ci i tak już od dawna zerkali w tamtą stronę. – Takaś harda, moja pannico? – Popatrzyła na nią z jakąś dziką zawziętością. – W takim razie… – Uniosła się lekko na krześle, trąciła stolik i rozlała kawę prosto na dokumenty Merriwether. – Ojoj, cóż to się stało? – pisnęła. Dziewczyna mogłaby przysiąc, że zrobiła to specjalnie. – I co teraz? Obawiam się, że może nie dać się tego usunąć. Bez dokumentów nie można zdać egzaminu. Ale zawsze jeszcze jest drugi termin…

W Merriwether zawrzało. W jej różdżce samoczynnie rozpoczął się proces drobnych wyładowań. I nie wiadomo, jak by się to skończyło, gdyby profesor, który przed chwilą się odezwał, nie zwolnił egzaminowanego ucznia i przywołał do siebie Ślizgonki ruchem ręki.

– Nic się nie stało – rzucił obojętnie. – Zaraz się załatwi nowe papiery. Niech się pani ogarnie, Marietto, a ja zajmę się tą twoją pannicą – mówił nieco złośliwie, ale był pogodny.

– To nie może być! – wrzasnęła tamta. – To nielegalne! Musi być pieczęć ministerstwa, i w ogóle musi być urzędowo! Ona będzie zdawać w innym terminie! – Wpadła w furię. – Ja nie pozwalam!

– Jak zwykle pani przesadza – powiedział obojętnie. – Biorę to na siebie.

– Ale… Jak? No, nie wiem…

– Pani Marietto, chyba za długo pani tu siedzi. Proszę iść się przewietrzyć.

– Stanowczo nalegam… Ja protestuję. Tak w żadnym wypadku nie może być!

– Kto tu jest przewodniczącym komisji, pani Marietto? Radzę słuchać poleceń i nie robić scen.

Kobieta wstała i z rozmachem trzasnęła teczką z aktami o stół. Potoczyła wokół wściekłym spojrzeniem, trzasnęła drzwiami i wyszła.

– Pani McGonagall często puszczają nerwy. – Czarodziej uśmiechnął się mimowolnie. Nie było to zbyt pedagogiczne, ale był dość młody i nie zgubił jeszcze najwyraźniej poczucia humoru. I zapewne wciąż pamiętał, jak okropne potrafią być niektóre nauczycielki.

– McGonagall? – wykrztusiła Merriwether. – Tak jak…

– Wasza pani profesor od transmutacji, wiem, ale to nie rodzina. Zupełny przypadek. Żadnych podobieństw…

– Polemizowałabym – rzuciła MoFire, nim pomyślała, że wszczynanie awantury z kolejnym egzaminatorem w ciągu niecałych dziesięciu minut nie jest najlepszym pomysłem.

– Zupełnie według opisu – wymruczał do siebie przewodniczący, mając na myśli pannę MoFire i patrząc na nią uważnie. – Zobaczmy… Merriwether, tak? – zapytał, patrząc na listę uczniów i wyczarował nową, jak określiła to Marietta McGonagall, kartę ustnej odpowiedzi. – Czy wiesz, dlaczego chciałem cię osobiście przeegzaminować?

Merriwether milczała.

– Mój mugolski zawód to bibliotekarz. Chyba łatwo teraz domyślić się moich pytań?


Głosy uczniów zgromadzonych w Wielkiej Sali ucichły, bo oto powstał Albus Dumbledore i rzekł:

– Tak więc, moi drodzy, mam przyjemność ogłosić, że właśnie po raz kolejny szczęśliwie dobrnęliśmy do końca roku szkolnego.

Ściany komnaty zatrzęsły się od oklasków i okrzyków szalonej radości. W górę, ku sklepieniu, poszybowały podrzucane przez uczniów tiary, pergaminy i, w kilku przypadkach, puste kielichy.

– Zanim jednak się pożegnamy – mówił dalej – rozdam wam świadectwa.

– Buuu! BU! BUUU! – wrzeszczeli i gwizdali studenci.

– Nie przesadzajcie, nie jest chyba aż tak źle?

– JEST! – gruchnęło.

– To trzeba się na przyszłość postarać. – Uśmiechnął się dyrektor. – Poza tym dziś rano nadeszły wyniki egzaminów zdawanych niedawno przez piąte i siódme klasy, i od tego zaczniemy. Proszę!

Nagle na stole nauczycielskim zmaterializowały się setki zapieczętowanych kopert.

– Ademust Amontly! – Dumbledore rozpoczął wyczytywanie uczniów. W przeciwieństwie do McGonagall, która co roku prowadziła Ceremonię Przydziału, czytał najpierw imię, a potem nazwisko studenta. Równocześnie machnął ręką w stronę dokumentów i jedna z kopert natychmiast się uniosła, i poszybowała prosto w ręce Krukona.

– Gimderic Avery!

– Syriusz Black!

Stół Gryfonów zawył, a najgłośniej chyba piszczała jego żeńska część.

– Thomas Boudelle!

– Adelinde Bride!

– No wreszcie – mruknęła Merriwether MoFire. – Myślałam, że będą je sprawdzać do przyszłego roku. Co to za filozofia? Parę testów do sprawdzenia, mogliby to robić od ręki.

– Jasne, Wether, specjalnie na twoje życzenie – odezwał się Severus i zmarszczył wściekle brwi. – Jeżeli to są wciąż, od wieków ci sami egzaminatorzy, to za parę lat tak zramoleją, że będzie im to zajmować miesiące.

– Banda starych kretynów i jędz – prychnęła Merriwether.

– Alicja Castel! – kontynuował dyrektor.

– Modell Coudemoud!

Severus Snape usilnie starał się wyglądać spokojnie, lecz zdradzało go drżenie rąk i chorobliwa bladość twarzy. Co jakiś czas też ciężko przełykał ślinę.

– Oj, nie denerwuj się tak!. Wkurzasz mnie – powiedziała zirytowana Merriwether, która wolała nie myśleć o własnych wynikach, a właściwie tylko o tych z jednego, konkretnego przedmiotu…

– A kto się denerwuje?

– Severusie, nie ośmieszaj się.

– Odwal się! Martw się eliksirami!

– Nie przypominaj mi o tym!

– Ozzedrin Gainsborough!

– Alojzy Gilmour!

– Audrey Henderson!

– Aż tak dobrze ci poszło? – zapytał przesłodzonym głosem Snape.

Dziewczyna wściekle zawarczała. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Severus nie musiałby się już denerwować przyszłymi OWTM-ami.

– Nienawidzę cię! – syknęła.

Egzamin z eliksirów, egzamin z eliksirów... Dobre sobie! Wszystko pisała z pamięci, jak wykuty tekst. Nie miała bladego pojęcia, co właściwie napisała. Dla niej te wszystkie mikstury niczym się nie różniły. A co, jeżeli napisała coś zupełnie bez sensu? Nie na temat? Jeżeli przypomniała sobie akurat nie ten fragment? Coś, co absolutnie do niczego nie pasowało? Ni przypiął, ni przyłatał? Co wtedy? Zapobiegawczo wolała nie konsultować wyników z Severusem, więc teraz wszystko się okaże.

– Minnisa Koffler!

– Sylveas Kommon!

– Katie Lumores!

– Remus Lupin!

– Lupin? To wtedy przypadkiem nie było pełni? – skomentował Severus, zerkając na Gryfona, który z przejętą miną otwierał kopertę z wynikami poszturchiwany przez resztę bandy Pottera.

– Nie, miał szczęście.

– Mam nadzieję, że w siódmej klasie będzie go miał mniej – rzekł z dziką mściwością w głosie Ślizgon. – I że wtedy będzie pełnia. O tak!

– Merriwether MoFire!

Dziewczyna, widząc lecącą w jej stronę kopertę, trochę nerwowo zerwała się z miejsca i złapała ją w locie. Usiadła i zaczęła się intensywnie wpatrywać w ozdobną pieczęć ministerstwa. Jak bardzo ich, tych ministerialnych gryzipiórków, w tej chwili nie cierpiała! Raczej nie miała powodu, ale od razu zrobiło jej się lżej.

– Nie otwierasz?

– Nie. Poczekam na ciebie. Zrobimy to tak, jak zawsze.

– Cóż za sentymentalizm.

– Zjeżdżaj!

Dumbledore odczytywał kolejne nazwiska.

– Ponifacja Moore!

– To ona w ogóle dotarła do piątej klasy? – spytała retorycznie Merriwether. – Przecież to czysta esencja debilizmu! Dawno nie widziałam takiego zjawiska.

– William Morris!

– Haykey Myter!

Lista ciągnęła się w nieskończoność.

– Modena Parkinson!

– Peter Pettigrew!

Teraz od stołu Griffindoru odezwał się tylko pojedynczy, pełen paniki pisk. Szczurowaty chłopak nie zdołał pochwycić kartki, która przeleciała mu między rozedrganymi palcami. Na szczęście obok siedział James Potter, który był szukającym w drużynie swojego domu, więc chwytanie różnych przedmiotów poczytywał sobie za punkt honoru. Chwilę potem padło też jego nazwisko.

– James Potter! – wyczytał dyrektor, uśmiechając się lekko. Mimo obiektywizmu, teoretycznie przypisanemu jego urzędowi, niektórych swoich uczniów po prostu lubił bardziej niż innych… i nic nie mógł na to poradzić.

I wreszcie, po, jak się wydawało, eonach oczekiwania:

– Severus Snape! – padło uporczywie wyczekiwane miano.

– Na trzy? – zapytał Severus Merriwether. Koperta dygotała w jego rękach, a on sam ciężko oddychał.

– Na trzy – odpowiedziała na wydechu.

– Raz… – zaczął.

– … dwa…

– TRZY! JUŻ!

Rozerwali gwałtownie koperty, Merriwether ze zdenerwowania naderwała nawet nieco swoją kartę z wynikami.

– Iii! MAM WYBITNY PLUS Z OBRONY! – zawyła.

– JA TEŻ! – krzyknął dumny Severus. – I to samo z eliksirów!

– Łoj!

– Co?

– Nie chcę na to patrzeć.

– Jesteś dziecinna.

– To co? Przeszkadza ci? – Mrużąc oczy, zerknęła wreszcie na ocenę ze znienawidzonego przedmiotu. – Łoj! Mam P! POWYŻEJ OCZEKIWAŃ!

– Nie wierzę!

– Błogosławieni wątpiący, albowiem…

– Dobrze, dobrze, zrozumiałem. Zresztą, to dla mnie też powyżej oczekiwań.

– Dzięki – powiedziała z przekąsem i zamyśliła się. – Gdyby nie ta drobna eksplozja, pewnie byłoby W.

– Eksplozja? Coś ci wybuchło?

– Tylko trochę nadpaliło temu gościowi szatę. Oni są przewrażliwieni.

– Tak, też bym był.

– Z zielarstwa tylko Z. Teorii o chabaziach to ja się mogę wykuć, ale praktyczny to była totalna porażka. A u ciebie? Co najgorzej?

– Wróżbiarstwo – wymruczał niechętnie. – Z.

– Z z minusem! Jesteś gorszy! A co to Z w ogóle znaczy?

– Że już więcej nie spotkam się z Vulgarisem.

– Ale ja ze Sprout na pewno, zielarstwo jest obowiązkowe do ostatniej klasy. Cholera! – wrzasnęła nagle. – Mam W plus z mugoloznawstwa! O jasna cholera!

– Masz się z czego cieszyć – mruknął Severus i jego dobry nastrój prysł, gdy popatrzył na zadowoloną z siebie Merriwether. Nienawidził mugoli i szlam, uważał ich istnienie za osobistą obrazę i nadal nie mógł przetrawić nowego hobby swojej koleżanki. Ale Merriwether jeszcze zmieni zdanie, przekonywał sam siebie. Na pewno. Nawróci się. Kiedy dotrze do niej wielka prawda… i ONI.

Jakąś godzinę później, po zakończeniu uroczystości, Dumbledore ogłosił:

– Jesteście wolni! Do zobaczenia za dwa miesiące.

W ciągu kilku minut Hogwart opustoszał wśród radosnych okrzyków uczniów.