Późną nocą w wigilię Wszystkich Świętych coś potwornie wyło w gabinecie dyrektora Hogwartu. Jakieś ranne stworzenie pochłaniane rozpaczą czarną niczym najgłębsza morska toń i z duszą rozdartą na dwoje w wyniku straty, jakiej nie były w stanie opisać słowa żadnego ze znanych ludzkości języków. Czy aby się wyżalić, wypełzło z najciemniejszych zakamarków Zakazanego Lasu, których nie znał nawet gajowy Hagrid? A może przemknęło z innego wymiaru poprzez jeden z wielu nagromadzonych w magicznej szkole artefaktów?

Nie, żadna z tych odpowiedzi nie była prawidłowa.

Severus Snape wpółleżał w fotelu przed biurkiem Dumbledore'a i ciężko dyszał w przerwach między atakami dzikiego, nieopanowanego szlochu. Po raz pierwszy od blisko pół godziny udało mu się w końcu odjąć dłonie od nieładnej, niezdrowo ziemistej twarzy, którą teraz szpeciły dodatkowo czerwone plamy. Rozpacz ani trochę nie dodawała mu romantycznego uroku, niestety. Nie zdawała się też robić specjalnego wrażenia na jego towarzyszu, siwobrodym czarodzieju odzianym w liliowe szaty.

Albus Dumbledore również poniósł tej nocy bolesną porażkę. Lily i James zginęli tragiczną śmiercią, osieracając synka, któremu musiał zapewnić opiekę. W tym celu oddał go do domu być może pozbawionego szczęścia i miłości, ale za to bezpiecznego. Niektóre wybory bywają trudne, wręcz rozdzierające serce, jednak są konieczne i ktoś musi ich dokonać. Wobec wszystkich potwornych rzeczy, które wydarzyły się tego dnia, krokodyle łzy byłego Śmierciożercy nie znajdowały się wysoko na liście wybitnie poruszających zjawisk. Przynajmniej nie zdaniem zmęczonego, zniechęconego i pokonanego dyrektora.

Severus zdecydowanie nie zgodziłby się z tą brutalną recenzją swojego cierpienia.

– Miałeś ją chronić – odezwał się głucho, z wyrzutem. – Zapewnić im bezpieczeństwo. Obiecałeś mi to!

– Diabeł się cieszy, gdy człowiek planuje – westchnął melancholijnie Dumbledore. – Nie wszystko da się przewidzieć.

Czuł się dosłownie wykończony i myślał już wyłącznie o wypoczynku, tymczasem Severus uparcie tkwił niego w gabinecie. Czekając, wytrzymał długie godziny, podczas gdy dyrektor był zajęty sprzątaniem bałaganu po ataku Voldemorta. Nie miał jednak nikogo innego, komu mógłby się wyżalić, dlatego zbierał siły, układając w myślach gorzką przemowę pełną pretensji i żalów.

– Dotrzymałem swojej części umowy, dyrektorze. Ponad rok temu oddałem ci wszystko. Zostałem twoim osobistym psem, regularnie przynosiłem ci w zębach wszystkie wiadomości, jakie udało mi się przechwycić. Donosiłem ci o każdym ruchu Mrocznego Pana. Szpiegowałem dla ciebie. Kłamałem dla ciebie. Dla ciebie zdradziłem przyjaciół.

– Czy można tym mianem określić ludzi tak starannie planujących zamach na kobietę, którą kochałeś?

– Którą nadal kocham – podkreślił z mocą. – Śmierć… śmierć nic nie zmienia. I jak w takim razie powinienem określić ludzi, którzy obiecywali pomoc, a następnie nie kiwnęli palcem?

– Mylisz się, Severusie. Jak wiele razy w przeszłości. – Dumbledore nie darował sobie przytyku. – Lily i James zaufali złej osobie, podobnie jak ty.

– Nie obchodzi mnie twoje zdanie – warknął obrażony Snape. – Zaznaczę tylko, że to właśnie ci przyjaciele pomogli mi przetrwać w szkole, w której byłem dręczony, a członków kadry niewiele to obchodziło.

– Znowu to samo – rzucił cicho znudzony Dumbledore. – Nawet teraz zamierzasz mi to wypominać?

– Fakt pozostaje faktem. Zdradziłem ich dla ciebie. Porzuciłem jedyne środowisko, jakie znałem, i zaryzykowałem dla ciebie wszystko. I po co? Żebyś mógł teraz wzruszyć ramionami? Powiedzieć mi prosto w twarz: „No trudno, stało się?". Nie taka była umowa.

– Wiesz, że nie to miałem na myśli. A ty, Severusie, możesz poszukać pociechy w świadomości, że z twojego poświęcenia wyniknęło coś dobrego. Synek Lily przeżył. Jest cały i zdrowy.

Snape prychnął z pogardą. Los dziecka nie interesował go w najmniejszym stopniu. Dzieci nie brakowało na świecie, zawsze można było je zastąpić. Z kolei Lily… Lily Evans była jedyna w swoim rodzaju. Od samego początku chodziło o nią i tylko o nią. Gdyby zginęli wszyscy inni, a ona by przeżyła… To byłby jedyny pozytywny wynik jego starań.

Dumbledore o tym nie wiedział, bo Severus nigdy by się nie przyznał, ale… Widział ją. Był pierwszy na miejscu zbrodni, w ruinach domu Potterów. Musiał się przekonać na własne oczy, inaczej by nie uwierzył. Przekroczył ciało Pottera, które leżało porzucone tuż za progiem, zaraz przy wyrwanych z futryny drzwiach wejściowych. Później wspiął się na górę, po częściowo zawalonych schodach prosto do dziecięcej sypialni. Minął łóżeczko z kwilącym dzieckiem, nie zaszczycając go jednym spojrzeniem, i skupił się na niej. Długo na to czekał, ale w końcu znalazła się w jego ramionach. Pozbawione życia, sztywne ciało.

Żałosne ostatnie pożegnanie.

– Chciałbym umrzeć – oświadczył Severus.

– Byle nie w tej chwili, bo to jeszcze nie koniec, mój drogi chłopcze. – Dyrektor wreszcie się ożywił, po czym spojrzał na niego z osobliwym błyskiem w oczach, które można by uznać za pierwszy przebłysk sympatii… A może czystą przewrotność. Dumbledore wreszcie mógł się w pewien sposób utożsamić z młodszym mężczyzną. Znał to uczucie beznadziei. – Jaki pożytek byłby z twojej śmierci? To zbyt łatwa ścieżka.

– Masz dla mnie alternatywną propozycję?

Oczywiście, że miał. Pewnie tylko na to czekał. Już wcześniej bezwzględnie wykorzystał jego słabość, teraz zamierzał jedynie głębiej wbić hak.

– Czas odkupić winy, Severusie. Podejrzewam, że sam już dobrze wiesz, co powinieneś zrobić, żeby tego dokonać.

– I to tyle? – zauważył rozczarowany Snape. – To już wszystko?

– Nie rozumiem.

– Ona umarła… I po sprawie?

– Dla dobrze zorganizowanego umysłu koniec jest nowym początkiem.

– A czym jest dla zorganizowanego źle?

Dumbledore zamrugał niewinnie, wykazując odporność na ociekające sarkazmem komentarze. Nie uznał za stosowne odpowiedzieć na zaczepkę.

– Mam gdzieś filozoficzne mydlenie oczu – ciągnął wściekły Snape. – Czy naprawdę nic więcej nie da się zrobić?

Wyprostował się w fotelu i chyba po raz pierwszy uważniej rozejrzał po gabinecie. Bezdenne, czarne oczy prześlizgiwały się po tysiącu tajemniczych artefaktów: alchemicznych utensyliach, sprzętach nieznanego przeznaczenia, starożytnych amuletach oraz szkatułkach kryjących nieznane cuda. Obejrzał z zaciekawieniem magiczne księgi zamieszkujące półki. Skupił się na skarbach czarodziejskiego świata zamkniętych w szafkach, szafeczkach, kredensach i szufladach znajdujących się w posiadaniu dyrektora Hogwartu. Nieskończone zasoby, zaklęcia o potężnej mocy, niezwykłe przedmioty. Dumbledore podążył za jego wzrokiem zawieszonym na niepozornej gablocie w samym kącie, tuż za olbrzymią biblioteczką. Za kryształową szybą znajdowały się trzy Zmieniacze Czasu – instrumenty specjalnego przeznaczenia dla szczególnie uzdolnionych uczniów. W tym momencie dyrektor po raz pierwszy dostrzegł w młodszym mężczyźnie szaleństwo kryjące się za cienką zasłoną rozpaczy.

– Nie da się przywrócić zmarłych do życia, Severusie. Sądziłem, że zdajesz sobie z tego sprawę. Jako jedyny w tym pokoju zbadałeś zarówno jasne, jak i ciemne ścieżki. Wiesz, że żadna z nich nie potrafi zwyciężyć śmierci.

– Owszem – przyznał niechętnie po chwili ciężkiego milczenia. – Czytałem i baśnie, i księgi zakazanej wiedzy. Są w tym względzie zaskakująco zgodne.

– Dlatego proszę, abyś pozwolił zmarłym spoczywać w spokoju. Oni są już wolni, nas czeka pełna znoju praca.

Severus spojrzał na niego nieco przytomniej, po czym poważnie skinął głową.

– W porządku, zamieniam się w słuch.

– Wojna się jeszcze nie skończyła. Voldemort zniknął, nie mamy jednak gwarancji, że nie powróci. Z pewnością nie umarł, o tym jestem przekonany. Poza tym na wolności pozostają jego zwolennicy. Chcę mieć pewność, że w tych trudnych okolicznościach mogę liczyć na twoje wsparcie.

– Już wcześniej zgodziłem się na wszystko w ciemno. Dla niej – zaznaczył od razu. – Dałem ci moje słowo.

– Dobrze, drogi chłopcze, bardzo dobrze – ucieszył się Dumbledore. – Postaraj się, aby Lily nie umarła na próżno. Pomóż mi chronić jej syna. Jeśli mi zaufasz, znajdę dla ciebie zadania, które pozwolą ci zająć czymś myśli i wypełnić puste dni. Z czasem będzie lepiej. Dobre uczynki to najlepsza nagroda.

– Tak… Zapewne tak.

Severus powoli się uspokajał, ale paradoksalnie tracił zainteresowanie. Ogień, który jeszcze przed momentem w nim płonął, kompletnie wygasł. Gdy postanowił tej nocy udać się do gabinetu dyrektora, z pewnością liczył na więcej. Na magiczną receptę, która pozwoli wszystko naprawić. Na cokolwiek. A Dumbledore miał dla niego tylko frazesy… Plus wizję kolejnych poświęceń.

Jego osobiste poświęcenie miało się nigdy nie skończyć.

Wzrok Severusa ponownie powędrował w stronę Zmieniaczy Czasu.

– Jeśli to nie problem… Chętnie posłucham więcej o planie ratowania świata – powiedział powoli. Czarne oczy nie wyrażały absolutnie nic, ale na ustach błąkał się cień uśmiechu. – I tak nie mam nic lepszego do roboty. Równie dobrze możemy od razu zacząć działać.

– Naturalnie, jak sobie życzysz.

– Gdybym tylko mógł prosić o… – odchrząknął znacząco. – Zaschło mi w gardle.

– Ależ oczywiście, drogi chłopcze. Gdzie moje maniery! Zaraz zorganizuję dla nas skromny poczęstunek.

Dumbledore był prosty w obsłudze, wywodził się wszak z Domu Godryka. Każdy inny czarodziej wezwałby skrzaty, ale nie on. Podniósł się zza biurka, najwyraźniej zamierzając zejść aż do kuchni, żeby poprosić o herbatę. A może zwyczajnie chciał choć na moment odpocząć od irytującego, zaledwie na wpół nawróconego Śmierciożercy o świdrujący czarnych oczach niczym tunele do piekła, który wprosił się do jego gabinetu i ani myślał odejść. W każdym razie dyrektor wyszedł, beztrosko zostawiając Severusa samemu sobie.

Młody mężczyzna tylko na to czekał. Gdy kroki Dumbledore'a ucichły na schodach, rzucił się w kierunku gabloty. Rozbił szkło, wydobył ze środka łańcuszek, zarzucił go sobie na szyję i sięgnął po zawieszoną na końcu klepsydrę. Zaczął ją powoli obracać, odliczając cicho:

– Raz, dwa, trzy…

To było niezmiernie ważne. Wszystko zależało od tego, jak dobrze zaplanuje i wymierzy skok. Miał tylko jedną, jedyną szansę. Powtórek nie będzie.

Gdy Dumbledore wrócił po kwadransie, nie zastał Severusa w fotelu. Dostrzegł za to poniewierające się po podłodze szkło i zaledwie dwa Zmieniacze Czasu w gablocie. Odstawił tacę z herbatą na biurko, po czym zaczął nerwowo przeczesywać palcami długą brodę.

– No, no. To się porobiło.


Tempus opportunum – właściwy czas.