Kolejne dni mijały. Snape czuł się coraz bardziej zdenerwowany na samego siebie, że wciąż nie dowiedział się, po czyjej stronie była prawdziwie Victoria Malfoy oraz czego chciał od niej Czarny Pan, kiedy wezwał ją w pojedynkę. Victoria z kolei próbowała ukryć przed wszystkimi, włącznie z samą sobą, swoje zagubienie i przerażenie.
Voldemort mógł przywołać ją w każdej chwili i zażądać informacji. Co miała mu powiedzieć? Nie dowiedziała się niczego konkretnego, może poza jedną rzeczą, którą usłyszała przez przypadek i której nie była zupełnie pewna – że Snape umawiał się z członkinią Zakonu Feniksa, Septimą Vector. To mogło być ważne dla Czarnego Pana, choć nie wiedziała, czy powinna była mu o tym donieść. Nie zapomniała bowiem o swoich delikatnych przypuszczaniach dotyczących tego, iż jej profesor nie był wcale prawdziwie po stronie Voldemorta.
Siedząc na piątkowych zajęciach z eliksirów i wpatrując się w czarne oczy, które wolno przesuwały się po całej klasie, zastanawiała się, czy Snape szpiegujący nie wcale Dumbledore'a dla Czarnego Pana, a Czarnego Pana dla Dumbledore'a, to zjawisko, które mogło mieć prawo bytu w tym okrutnym świecie, zdominowanym przez coraz większy mrok.
Czuła się zagubiona. A jeśli Snape naprawdę działał dla Zakonu Feniksa, nie dla śmierciożerców? Gdyby powiedziała Czarnemu Panu o jego związku z członkinią dobrej strony, z pewnością sprawiłaby mu wielkie kłopoty… Nie chciała nawet myśleć o konsekwencjach, które gotów byłby wyciągnąć Voldemort, by ukarać niewiernego sługę. Jeżeli jednak Snape umawiał się z Vector tylko po to, by wyciągać od niej te informacje związane z Zakonem, których nie był w stanie zdobyć od Dumbledore'a, to Czarny Pan raczej o tym wiedział, może nawet sam mu to zlecił. Ale jeśli nie…?
Mogła nie ryzykować i nic nie mówić, ale przecież Voldemort kazał jej go szpiegować, więc musiała zadowolić go jakąkolwiek cenną informacją i nie narazić na jego gniew samej siebie. Jeżeli nie była więc pewna, czy powinna mówić o związku swojego profesora z członkinią Zakonu, to musiała dowiedzieć się czegoś innego na jego temat. Czegoś, czego zdradzenie Voldemortowi nie zaszkodziłoby Snape'owi zbyt bardzo, jeżeli naprawdę działał dla Zakonu Feniksa i był częścią tej drużyny, której zwycięstwo mogłoby zapewnić światu oraz jej samej upragniony spokój.
Była świadoma tego, że zbliżała się wojna i ostateczne starcia. Nie chciała, aby zwyciężyli śmierciożercy, mimo że ona sama była śmierciożczynią. Nie z wyboru.
•*•.•*•
Wieczorem Snape usiadł w fotelu w swoich kwaterach i westchnął głęboko. Wrócił z krótkiego spotkania kręgu wewnętrznego z Czarnym Panem. Dowiedział się, że za kilka dni ma odbyć się przyjęcie powitalne dla Charla Iwanowa – potężnego czarodzieja z Bułgarii, który otwarcie wyrażał poparcie dla idei Voldemorta i postanowił oficjalnie zasilić jego szeregi, stając się śmierciożercą.
Nagle ogień, w który wpatrywał się długo, zabarwił się na zielono. Z płomieni wyszła Septima Vector i natychmiast podeszła do niego, kładąc mu rękę na ramieniu.
– Co się stało? – zapytała.
– Nie przypominam sobie, bym prosił o sesję terapeutyczną – odrzekł gorzko i podniósł się, stając do niej plecami. – Nie jestem dzisiaj w nastroju, wybacz. W dodatku muszę odbyć ważną rozmowę z uczennicą.
– Masz na myśli…
– Mam na myśli, że jestem zajęty. Odezwę się, kiedy to załatwię.
Septima kiwnęła głową – dostrzegł to tylko dlatego, że patrzył na jej cień. Chwilę później zniknęła w kominku, a on westchnął znowu, czując złość na samego siebie, że potraktował ją w taki niemiły sposób. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że krew buzowała mu w żyłach, a pięści zaciskały się mimowolnie – i tak cały czas, odkąd wrócił ze spotkania z Czarnym Panem, który obwieścił nie tylko tak straszliwą dla Zakonu Feniksa rzecz, jak dołączenie do szeregów zła potężnego czarodzieja z bułgarskich stron, ale także to, że na przyjęciu powitalnym dla niego miała pojawić się, poza najważniejszymi ludźmi Voldemorta, także Victoria Malfoy – wedle życzenia samego Czarnego Pana.
Snape był prawie roztrzęsiony. Nie rozumiał, dlaczego Voldemort polecił mu przekazać Victorii Malfoy, że i ona jest zaproszona na przyjęcie. Przecież była nowa w szeregach, niczym się jeszcze nie zasłużyła… a mimo to była na liście ważnych gości, którą ułożył Czarny Pan. Jaka była jej tajemnica? Skąd miała takie względy w oczach Voldemorta?
Opuścił swoje kwatery i znalazł się w gabinecie, a potem wyszedł na korytarz. Potrzebował się z nią zobaczyć, jednak wiedział, że pojawienie się w pokoju wspólnym Slytherinu i nakazanie Ślizgonom przekazania jej, by się u niego stawiła, było zbyt podejrzane. W zamku nikt poza nim, Septimą i Dumbledore'em nie wiedział o tym, że młodzi Malfoyowie stali się śmierciożercami, ale jednocześnie był świadom, iż wiele osób z pewnością to podejrzewało; nie powinien był więc umacniać tych podejrzeń.
Los choć raz postanowił ułatwić mu nieco zadanie: gdy stał pod drzwiami swojego gabinetu, zza rogu wyłoniła się właśnie Victoria. Szła sama, zamyślona; wracała chyba z kolacji. Kiedy go zobaczyła, nie spodziewając się jego widoku, prawie przystanęła z wrażenia. Minę miała przez chwilę dziwną – trochę przerażoną, co Snape'a zastanowiło. Kiedy znalazła się wystarczająco blisko, odezwał się do niej:
– Ma pani chwilę?
Kiwnęła tylko głową. Obrócił się i zniknął w swoim gabinecie, zostawiając otwarte drzwi. Poszła więc za nim; kiedy znalazła się w środku, wskazał jej krzesło przed swoim biurkiem. Usiadła, wpatrując się w niego niby swoim zwyczajnym, niewzruszonym spojrzeniem, ale jednak – jak się Snape dopatrzył – z jakimś nietypowym napięciem, może nawet zdenerwowaniem.
– Rozmawiałem dzisiaj z Czarnym Panem – zaczął.
Jej reakcja zaskoczyła go zupełnie: popatrzyła na niego okrągłymi jak monety oczami, a spomiędzy jej warg wyrwało się krótkie, ledwo słyszalne „och". Nie mógł wiedzieć, że obawiała się, iż Snape dowiedział się o tym, że miała go szpiegować, bo Voldemort sam mu to w końcu przyznał. Jeśli jednak tak było, to nie powinien był mieć pretensji do niej! Przecież dostała taki rozkaz…
– Czy mi się wydaje, czy jest pani czymś zmartwiona? – zapytał.
– Wszystko w porządku – odparła.
– Z pewnością… Proszę wybaczyć, że pytam, iście niepotrzebnie; w końcu podczas naszej ostatniej rozmowy udowodniła pani, że nie darzy mnie zaufaniem, wychodząc nagle z gabinetu bez słowa wyjaśnienia, kiedy ja chciałem zwyczajnie upewnić się, że po spotkaniu z Czarnym Panem ma się pani dobrze.
Victoria milczała długo.
– Rzeczywiście, chyba chodzi tutaj o zaufanie – odpowiedziała ostrożnie po jakimś czasie.
– Więc mi pani nie ufa.
– Nie mam powodów, by panu ufać.
Patrzyli sobie prosto w oczy. Brak wzajemnego zaufania był tą straszliwą barierą, która oddzielała ich od ujawnienia sobie prawdy. Obydwoje podejrzewali, że być może ta druga strona ma w sobie o wiele mniej zła, niż ukazuje – i obydwoje mieli rację, ale nie sposób było zdobyć na to dowód: właśnie przez brak zaufania, strach i obawę przed zaryzykowaniem.
– Cóż. Zatem przejdę od razu do rzeczy, by nie zatrzymywać tu pani zbyt długo, skoro z pewnością czuje się pani niekomfortowo w moim towarzystwie – powiedział sucho i złapał za jakiś pergamin wypełniony drobnym pismem, jakby coś w nim go nagle zainteresowało.
Wiedziała, że zwyczajnie nie chciał na nią w tamtej chwili patrzeć, a dlaczego dokładnie – to było już zagadką. Może czuł się urażony tym, że jako Ślizgonka mu nie ufała.
Czy jednak rzeczywiście czuła się niekomfortowo w jego towarzystwie? Z jednej strony miała ku temu mnóstwo powodów, doprawdy – całe szeregi. A z drugiej… widziała w nim coś, co wydawało jej się dziwnie znajome. Miała wrażenie, że mieli sporo wspólnych cech; obydwoje też należeli do śmierciożerców, choć on oczywiście zdecydowanie dłużej. I może obydwoje wcale nie czuli prawdziwej przynależności do Czarnego Pana, ale to było coś, co Victoria mogła jedynie podejrzewać – tak jak i on.
A jednak wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała stanąć przed wyborem, czy donieść na niego Voldemortowi i uchronić tym siebie przed potencjalnym gniewem najpotężniejszego czarnoksiężnika, czy nie powiedzieć na temat Snape'a niczego i narazić siebie na jego niełaskę.
Zamrugała kilkukrotnie, zanim znów się odezwał. Nie miała pojęcia, co robić. A może wiedział już o wszystkim i zamierza teraz skarcić ją za to, że go szpiegowała, tak jak pomyślała na początku? Jeśli tak, to powinien był wiedzieć, że bardzo marnie wywiązywała się z tego powierzonego jej przez Voldemorta zadania – szpiegowanie Snape'a było niezwykle trudne, prawie niewykonalne.
– Czarny Pan nakazał, abym przekazał ci zaproszenie na przyjęcie powitalne dla Charla Iwanowa, czarodzieja z Bułgarii, który zdecydował się oficjalnie dołączyć do naszej drużyny. Wydarzenie odbędzie się we środę wieczorem. Ja również jestem zaproszony, więc opuścimy zamek razem.
Nie dała po sobie poznać, jak bardzo się zdziwiła. Ona zaproszona przez Czarnego Pana na przyjęcie? To brzmiało niewiarygodnie.
– A Draco? – zapytała najpierw; troska o bliźniaczego brata była jednym z nielicznych uczuć, które demonstrowała publicznie.
– Nie został zaproszony – odrzekł Snape.
– To chyba niedobrze – wyszeptała.
– Skądże. Nikt się nie spodziewał, że nowo przyjęty zostanie zaproszony na przyjęcie, na którym goście to przede wszystkim krąg wewnętrzny śmierciożerców, najbliżsi współpracownicy Czarnego Pana. Bardziej zadziwiające jest to, że i ty masz się tam pojawić.
Uniósł brwi, mierząc ją oceniającym spojrzeniem. Trochę ją to zdenerwowało.
– Czy to naprawdę takie dziwne? – zapytała.
– Ty na liście gości na to przyjęcie? Owszem. Niebywale dziwne.
– Może po prostu mnie pan nie docenia.
Snape prychnął i popatrzył na nią z drwiną.
– Znowu się zaczyna… Mam wrażenie, że uwielbiasz twierdzić, że ktoś cię nie docenia. Cóż. Ja zatem powiem, iż sądzę, że jesteś przeceniana… Zostałaś przeceniona przez Czarnego Pana, skoro uznał za właściwe, by cię zaprosić.
– Podaje pan w wątpliwość słuszność jego rozkazów? – Victoria uniosła brwi.
Snape spojrzał na nią z tajemniczym błyskiem w oku.
– A ty? – zapytał nagle.
Zaniemówiła. Jej oczy szukały w jego oczach intencji. Nie odnalazły jednak niczego, więc nie odważyła się powiedzieć prawdy.
– Czarny Pan z pewnością zawsze wie, co robi. Należy mu ufać i za nim podążać – powiedziała.
Nic w twarzy Snape'a się nie zmieniło, kiedy wyrzekała słowa, w które sama nie wierzyła.
– Naturalnie – odrzekł. – Spotkajmy się w środę o dziewiętnastej pod moim gabinetem. Miej na sobie zaklęcie kameleona. Do widzenia.
Wyprosił ją. Podniosła się więc i wyszła, nie mówiąc ani słowa. W zwyczajnych okolicznościach takie zachowanie ze strony ucznia równałoby się ze szlabanem, ale… to nie były zwyczajne okoliczności, tak jak ona nie była – czy tego chciał, czy nie – zwyczajną uczennicą.
•*•.•*•
W środę kończyła zajęcia o siedemnastej. Po zjedzonym pospiesznie obiedzie udała się do swojego dormitorium, by przygotować się na przyjęcie. Podczas ubierania czarnej, długiej sukienki, robienia makijażu i układania włosów odczuwała tak silny stres, że prawie trzęsły jej się dłonie. Nie powiedziała o przyjęciu nawet Draconowi; do ostatniej chwili miała nadzieję, że uda jej się wyjść z zamku przez niego niezauważoną – większą część popołudnia spędził na boisku, latając z Blaisem i Pansy na miotłach. Niestety – kiedy już kończyła przygotowania i miała zaraz wychodzić z dormitorium, ktoś zapukał do drzwi. Wiedziała, że to jej brat; Pansy ani Millicenta, jej współlokatorki, nie pukałyby, a po prostu weszły.
Westchnęła i otworzyła mu. Nie zdziwiła się wcale, kiedy na jego twarzy pojawiło się zdumienie.
– A ty gdzie się wybierasz?
– Nie mam czasu, Draco. Muszę za chwilę wychodzić – odrzekła, podchodząc do toaletki i szukając w szkatułce kolczyków.
– Dokąd?
Wkładając kolczyki, popatrzyła na niego znacząco; żadne słowa nie wypłynęły z jej ust. Draco zamknął drzwi, by nikt nie mógł ich podsłuchać.
– To coś związanego ze śmierciożercami, tak? – zapytał, blednąc w jednej sekundzie. Uświadomił sobie widocznie, że ona szła na spotkanie z nimi, a on nie. Czym zawinił?
– To nie twoja wina, Draco – uspokoiła go natychmiast. – Snape uważa, że nie powinno mnie tam być. Czarny Pan musiał się pomylić…
– Czyżby? On nie popełnia błędów. Nie takich. W jaki sposób dałaś radę tak prędko zyskać jego względy?
Stała do niego akurat tyłem, wyciągając z szafy płaszcz. Przymknęła na chwilę oczy. Czy mogła odpowiedzieć zwyczajnie, że nie wie? Czy mogła udawać, iż nie usłyszała od Voldemorta tak niedawno znaczących i przerażających słów, które rozbrzmiewały w jej głowie wciąż i wciąż? Czarny Pan powiedział jej wprost, że ma przeczucie, iż ona, Victoria Narcyza Malfoy, odegra ważną rolę w czasie, gdy on, najniebezpieczniejszy czarnoksiężnik wszechczasów, będzie już u szczytu swej potęgi. Mogła ukrywać to przed Snape'em, Draconem, samą sobą – ale taka była prawda: Lord Voldemort miał wobec niej jakieś plany i to dlatego pojawiła się na liście gości, to dlatego miała szpiegować jego najbliższego współpracownika; i to także dlatego, jak sądziła, miała rację, kiedy mówiła Snape'owi, że jej nie docenia.
– W żaden – odrzekła w końcu, obracając się do brata i patrząc na niego groźnym spojrzeniem. – Ja też tego nie rozumiem. Z pewnością jednak wytłumaczenie jest proste… Może Czarny Pan uznał, że będę zabawiać ważnego czarnoksiężnika, dla którego to przyjęcie jest wyprawiane.
– Obrzydliwe.
– Prawda? Ale proste. I najbardziej prawdopodobne – powiedziała, choć sama w to nie wierzyła. – Idź już, muszę rzucić na siebie zaklęcie kameleona i udać się pod gabinet Snape'a.
Draco zmierzył ją zlęknionym spojrzeniem.
– Trzymaj się blisko Snape'a. Słyszałem od ojca o tym czarnoksiężniku z Bułgarii… Jest groźny.
– A Snape nie jest?
– Na pewno jest, ale… mam wrażenie, że… nie zrobiłby nam krzywdy, nie zaszkodziłby. Tobie ani mnie. Jest opiekunem naszego domu. Zawsze był po mojej stronie.
– Tak, kiedy żałośnie obrzucaliście się z Potterem zaklęciami na korytarzach. Daj spokój. Myślisz o nim jak dziecko. To nie jest nasz opiekun, nie wyłącznie. To także okrutny śmierciożerca, piekielnie inteligentna prawa ręka Czarnego Pana, człowiek bez uczuć i emocji.
Draco milczał chwilę, zanim odezwał się cicho:
– Naprawdę tak o nim myślisz? Czy może z jakiegoś powodu tylko chcesz tak o nim myśleć?
Nie odpowiedziała, bo nie wiedziała, co było prawdą.
