Snape nie wrócił, a przynajmniej nie do momentu, kiedy pierwszy brzask przyozdobił niebo, przejmując wartę nad światem i odciążając tym gwiazdy. Victoria, poważnie już zmęczona i zmarznięta, nie mogła dłużej go oczekiwać. Musiała przygotować się na śniadanie i zajęcia – wciąż była przecież w wyjściowej sukni, a to z pewnością nie był strój, na który nauczyciele patrzyliby z aprobatą.
Rzuciła na siebie zaklęcie kameleona i ruszyła do zamku. Śniadanie miało rozpocząć się za ponad godzinę. Dotarła pospiesznie do pokoju wspólnego Slytherinu; stamtąd przeszła do wielkiej łaźni, wzięła gorącą kąpiel, wykonała poranną toaletę i ubrała szkolne szaty. Za pomocą makijażu ukryła zmęczenie wymalowane na twarzy, a potem spakowała torbę i ruszyła do Wielkiej Sali.
Przy stole Ślizgonów zauważyła Dracona, który siedział blady i zdenerwowany w osamotnieniu. Kiedy ją zobaczył, poderwał się i przywołał ręką do siebie. Widać było, że w stresie czekał na jej powrót. Usiadła więc naprzeciwko niego, ukradkiem zerkając na stół nauczycielski. Snape'a wciąż nie było…
– O której mamy eliksiry? – wypaliła, zanim Draco zdążył się odezwać.
– W południe, a co? – Kiedy Victoria wzruszyła ramionami, przeszedł do wyrzekania szybko słów, które chyba krążyły mu po głowie przez całą noc, bo i on wyglądał na niewyspanego. – Słuchaj, możesz mi wytłumaczyć, dlaczego to wszystko trwało tak długo? Co się z tobą działo? Wiem przecież, że takie przyjęcia nie zajmują całej nocy. Gdzie jest Snape?
Victoria rozejrzała się dookoła, by się upewnić, że nikt ich nie podsłuchuje. Nałożyła sobie na talerz kanapki, a do kubka nalała kawy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo była głodna.
– Nie będę ci o tym opowiadać tutaj – odrzekła, nie patrząc na niego. – Poza tym… na razie w ogóle nie chcę o tym rozmawiać.
Draco zerkał na nią ze zmarszczonymi brwiami; w jego oczach widać było jednak troskę.
– Coś się stało?
– Nic takiego. – Siliła się na beztroski ton. Podniosła nawet na niego spojrzenie, by sprawiać pozory wiarygodnej. Miała nadzieję, że chociaż on jej uwierzy, bo ona sama nie zamierzała sobie już zaufać.
Mogła siedzieć spokojnie z bratem i jeść śniadanie, popijając gorący napój, rozmawiać o nadchodzącym sprawdzianie z zaklęć, uśmiechać się do Pansy Parkinson, która siedziała niedaleko, ale w duchu myślała tylko o tym, co zrobiła, a oczyma wyobraźni wciąż i wciąż widziała cierpiącego Snape'a; nie musiała nawet przymykać powiek – ten obraz malował się przed nią nawet kiedy patrzyła w niebieskie oczy Dracona i słuchała o tym, jak Blaise Zabini zarobił sobie wczoraj szlaban u profesor McGonagall.
•*•.•*•
Po pierwszych zajęciach miała półgodzinną przerwę. Draco namawiał ją, by wyszła z nim, Blaisem i Pansy na spacer na błonia, ale ona powiedziała, że musi pilnie odwiedzić bibliotekę. Nie kłamała.
Szybko znalazła dział z książkami z zakresu numerologii. Nie zapomniała przecież o dziwnej rozmowie Dumbledore'a i Vector w nocy oraz o ich odkryciu, że zarówno ona, jak i Snape, mieli jedenastkę jako swoją liczbę losu. Nie wiedziała, co to oznaczało. Nigdy nie interesowała się szczególnie numerologią.
W książkach w bibliotece niczego jednak nie znalazła, a pospiesznie przewertowała ich kilka. Vector wspominała coś o „tezach numerologicznych"… Victoria nie kojarzyła takiego terminu, mimo że uczęszczała na lekcje numerologii zawsze pilna i przygotowana.
Szybko nadeszło południe. Victoria zeszła do lochów z duszą na ramieniu; pod klasą od eliksirów, w oczekiwaniu na dzwonek obwieszczający rozpoczęcie zajęć, Draco i Pansy opowiadali jej o nowej drużynie Ślizgonów w Quidditchu. Victoria nawet nie próbowała udawać, że ją to interesuje. Mogła tylko zastanawiać się nad tym, z kim będą mieć zastępstwo z eliksirów i jak ten ktoś wytłumaczy uczniom nieobecność profesora Snape'a. No i czy ten wrócił już w ogóle…? Czy, jeśli tak, otrzymał odpowiednią pomoc? A może leży gdzieś przy bramie i nie ma siły wstać?
Drzwi od pracowni eliksirów otworzyły się nagle. Wszyscy zaczęli wchodzić do środka; Victoria weszła jako ostatnia, zamykając za sobą drzwi. Potem szybko spojrzała w kierunku biurka i… oniemiała. Na swoim zwyczajnym miejscu siedział Snape. Stała kilka sekund w miejscu, patrząc na niego wielkimi oczami. On to zauważył – odwzajemnił krótko jej wzrok, jednak nie dał po sobie niczego poznać. Wyglądał… jak zwykle: tajemniczy, ponury, podirytowany samym faktem istnienia jego uczniów profesor Snape.
– Trafi pani do ławki czy mam narysować pani mapę? – zapytał, patrząc na nią, kiedy ona wciąż stała przy drzwiach i go obserwowała.
Po tych słowach zajęła swoje miejsce i rozpakowała pospiesznie podręcznik i pergaminy. Snape podniósł się i zaczął przechadzać się, jak zwykle, między ławkami, zaczynając wykładać i zadawać pytania. Dzisiaj była lekcja teoretyczna – ważenie eliksiru mieli zaplanowane na kolejne zajęcia.
– Dobrze, czas na bardziej konkretne pytania – powiedział Snape po jakimś czasie, a Hermiona Granger usadowiła się wygodniej na krześle, by być przygotowaną na szybkie podniesienie ręki. – I, uwaga, od teraz nie będę wybierał do odpowiedzi panny Granger. Zadaniem wszystkich w grupie było nauczenie się teorii o Veritaserum. Muszę być całkowicie pewien, że każdy wie, co to dokładnie za eliksir i jak się go waży… Inaczej będę obawiał się pojawić na następnych zajęciach, w końcu wysadzanie kociołków przez niewłaściwe obchodzenie się z eliksirem to w tej grupie norma. – Bez skrupułów spojrzał prosto na Neville'a Longbottoma, który natychmiast spuścił głowę. – A ten eliksir jest niezwykle czuły na najdrobniejsze błędy. Ostrzegam.
Victoria, która siedziała z głową podpartą na dłoni i wpatrywała się w blat ławki, podniosła spojrzenie na Snape'a. Miała wrażenie, że tego dnia poruszał się znacznie wolniej i mniej zgrabnie niż zwykle.
– Jak już ustaliliśmy, po wypiciu tego eliksiru człowiek odpowiada na wszystkie zadane mu pytania całkowicie szczerze oraz wyczerpująco. Nie ma wyboru. Wiemy jednak, że czasem zdarzają się osoby, które udzielają tajnych informacji i bez podania im eliksiru… – mówił, chodząc po klasie, a Victoria znowu spojrzała na niego. – Tacy ludzie to tak zwani… zdrajcy. I, musicie wiedzieć, zdrajcy czasem utrzymują, że udzielili jakichś informacji, ponieważ byli pod wpływem Veritaserum. Czy można im w to uwierzyć? Lepiej nie być głupim i nie dawać wiary na słowo. Należy prawdomówność sprawdzać, jeśli tylko jest to możliwe. I teraz… moje pytanie… Jakie ślady pozostawia po sobie w organizmie Veritaserum?
Hermiona Granger natychmiast podniosła rękę, ale Snape – jak zapowiedział – zignorował ją zupełnie. Wszyscy inni odwracali głowy lub udawali, że szukają czegoś w podręczniku. I nagle zgłosiła się Victoria.
– Proszę – powiedział w jej stronę Snape, kontynuując swoją przechadzkę, z dłońmi złączonymi na plecach.
– Oczy osoby, która zażyła Veritaserum, wyglądają bardzo charaktestycznie. Biel gałek ocznych lekko żółknie po wypiciu tego eliksiru i taki stan rzeczy utrzymuje się wiele godzin. Dodatkowo obserwuje się, że na dość długi czas po zażyciu eliksiru, nawet kiedy teoretycznie przestaje on działać, występuje zwiększona podatność na legilimencję. Bariery ochronne są osłabione przez nawet dwie doby po wypiciu Veritaserum.
– Owszem – odrzekł tylko Snape, nie wykorzystując okazji, by obdarować Slytherin punktami za dobrą odpowiedź, co wielu osobom wydało się dziwne, ale nie na tyle, by się tym przejąć.
Poza tym wszyscy czuli, że tego dnia atmosfera w klasie, która i tak zwykle była bardzo napięta, przywodziła na myśl cicho tykającą bombę, mogącą w każdej chwili wybuchnąć i posłać do diabła wszystkie znajdujące się w pobliżu istnienia.
Snape przeszedł obok ławki, w której siedziała Victoria i popatrzył jej prosto w oczy, po czym uśmiechnął się kpiąco. Była pewna, że sprawdzał, czy jej gałki oczne miały żółtawą barwę. Oczywiście nie mogły mieć – ona przecież nie zdradziła go będąc pod wpływem Veritaserum.
Kiedy zadzwonił dzwonek, Victoria zaczęła się pospiesznie pakować. Chciała jak najszybciej opuścić tę pracownię; bała się, że gdyby została sama w klasie, Snape by to wykorzystał. Do czego był zdolny, aby się na niej zemścić?
Ale nagle, kiedy wsuwała do torby ostatni zapisany na lekcji pergamin, zwolniła, a potem znieruchomiała zupełnie. W ciągu tych kilku sekund większość osób zdążyła już wyjść, w tym jej brat i Pansy, którzy spieszyli na trening drużyny Ślizgonów przed zbliżającym się meczem Quidditcha. Gdyby się pospieszyła, mogłaby wybiec z klasy jeszcze przed Lavender Brown i Deanem Thomasem, którzy wychodzili jako ostatni, ale ona nie chciała wcale się spieszyć. Nie mogła. Musiała się z nim zmierzyć. Musiała podejść do niego i zapytać, czy wszystko w porządku. To z jej powodu nie było go całą noc… i na pewno Czarny Pan podczas tych długich godzin nie częstował go ciastkami ani nie zajmował pogawędką.
Kiedy usłyszała, że ostatnia osoba wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi, podniosła wolno spojrzenie na biurko. Snape siedział na krześle i trzymał w dłoni pióro, pochylając się nad jakimiś pergaminami. Wpatrywał się w nie, ale jednocześnie jego wzrok wcale nie przesuwał się po linijkach tekstu – był nieruchomy.
– Profesorze… – zaczęła cicho, zbliżając się do biurka. – Możemy porozmawiać?
– O czym? – zapytał, podnosząc w końcu na nią swoje czarne, przenikliwe oczy, dziwnie tamtego dnia puste i bardziej niż kiedykolwiek zmęczone.
– Naprawdę… jest wiele… co chciałabym powiedzieć. Za dziesięć minut mam kolejne zajęcia. Czy… możemy…
– Mów teraz albo nigdy. Dziesięć minut to i tak za dużo. Postaraj się wyrzec wszystko w minutę i następnie pospiesznie opuść to pomieszczenie.
Rozejrzała się bezradnie po klasie. Nie wiedziała, co dokładnie chciała mu powiedzieć, a w zasadzie – od czego zacząć. Od przeprosin? Wytłumaczenia się? Wyjawienia, że prawdziwie nie była po stronie Voldemorta? Zapytania o jego stan? Nie mogła tego wszystkiego dokonać w minutę!
– Wie pan, co zrobiłam wczorajszego wieczoru, prawda?
– Cóż. Czarny Pan przez całą noc nie pozwalał mi o tym zapomnieć, więc… tak. Wiem aż za dobrze. Chcesz pochwały? Mogę ci ją dać. Ostatnio nikt nie doprowadził go do aż takiej furii. Całe szczęście, wspaniałomyślnie, nie ściągnęłaś jej na siebie, a na kogoś, kogo życie prywatne w ogóle nie powinno cię interesować, nawet jeśli umawiałby się na randki z samym dyrektorem. Na mnie.
– Wiem. Nie chcę żadnych pochwał. Chcę wybaczenia. Przepraszam. Naprawdę nie zrobiłam tego, by mu się przypodobać. Nie miałam wyboru. Byłam… byłam jak pod działaniem Veritaserum, tyle że bez wypicia go. I bez żółtych gałek po. Ale… naprawdę nie miałam wyboru. Proszę mi dać czas, a wszystko wyjaśnię. Powiem nawet o wiele więcej. Powiem o swoich prawdziwych odczuciach, o…
– Nie – przerwał jej. – Nie mogę ci na żadne wyjaśnienia pozwolić… z jednego prostego powodu. W nic bym ci i tak nie uwierzył. Powiedziałaś już wystarczająco dużo. Wczoraj. Zdobyłaś uznanie Czarnego Pana. Brawo. W zasadzie możesz być nawet z siebie dumna. Osiągnęłaś coś, o co wielu się stara latami.
Victoria kręciła głową, kiedy mówił. W końcu westchnęła ciężko.
– Nie… to nie tak… Wiem, że popełniłam błąd. Wiem, bo zrozumiałam, że jesteśmy po tej samej stronie. I wcale nie mam na myśli strony Czarnego Pana i jego drużyny – wyszeptała drżącym głosem, a oczy zaszły jej łzami. Ryzykowała wszystko, mówiąc mu to wprost.
Pierwszy raz widział ją w takim stanie. Musiał przyznać, że na chwilę zrobiło to na nim wrażenie. Niechęć i gniew szybko wróciły jednak na swoje miejsce. Nie chciał na nią patrzeć.
– Jeśli masz nadzieję, że ci teraz przyklasnę i dam tym powód do kolejnego doniesienia na mnie Czarnemu Panu, to jesteś naprawdę szalona.
– Jest pan szpiegiem dla Dumbledore'a. Przecież ja już to wiem – powiedziała, stojąc tuż nad jego biurkiem. Jej łzy spłynęły na jeden z jego pergaminów.
Popatrzył najpierw na mokry papier, a potem na nią. Podniósł się w końcu z krzesła i spojrzał na nią z góry.
– Nie masz dowodów – wysyczał cicho. – Mój związek z Septimą Vector na pewno dowodem nie jest. Równie dobrze mogę ją wykorzystywać dla własnej uciechy. Albo dla informacji.
Victoria pokręciła głową.
– Nieprawda. Nie wykorzystuje jej pan. A profesor Dumbledore ufa panu bezgranicznie.
– Och. Doprawdy? I to są te twoje dowody? Więc – mówił cichym, groźnym głosem – przyznajesz mi wprost, że jesteś po stronie Dumbledore'a, nie Czarnego Pana?
Zamrugała. Merlinie. Jak ten człowiek z nią pogrywał! W jednej chwili potrafił sprawić, że zaczęła kwestionować coś, czego przez ostatnie godziny była całkowicie pewna – czyli jego lojalność wobec Dumbledore'a. Miała tego dość. Od miesiąca nie robiła niczego, poza zastanawianiem się nad jego prawdziwą rolą, a w momencie, kiedy w końcu stwierdziła, że zna odpowiedź, Snape – we własnej osobie – próbował tę odpowiedź podważyć. Dlaczego to robił? To była jego zemsta? Chciał, by czuła się niepewna, zagrożona? Jeśli tak – to całkiem mu to wyszło. W tamtej chwili bez wysiłku byłby w stanie sprawić, że zaczęłaby kwestionować nawet swoje własne istnienie.
– Powiedziałam już – odrzekła ostrożnie. – Jestem po tej samej stronie co pan.
– Tak. I dodałaś, że nie jest to strona Czarnego Pana.
Zapadła cisza. A co, jeśli…
– Dość – powiedziała głośno, nie pozwalając ani jemu na dalsze zwodzenie jej, ani swoim własnym myślom. – Chcę wiedzieć. Obydwoje chcieliśmy wiedzieć od początku. Jeśli nie potrafimy powiedzieć sobie wprost, kim tak naprawdę jesteśmy, to chodźmy do profesora Dumbledore'a i miejmy go za pośrednika. Proszę.
Snape milczał przez długą chwilę. Victoria była pewna, że udało jej się go przekonać.
– Nie. Wyjdź stąd i idź na kolejne zajęcia – powiedział nagle. – Przekażę dyrektorowi, że chcesz z nim porozmawiać. Ja jednak nie zamierzam w tym uczestniczyć.
I usiadł, chwytając ponownie pióro.
– Nie będę się powtarzał – wyszeptał złowrogo, kiedy ona wciąż stała w miejscu.
Nie miała wyboru. Musiała zniknąć i pogodzić się z tym, że nigdy nie będzie miała okazji przyjąć od niego wsparcia, które – jak czuła – chciał jej dać, zanim go zdradziła. Domyślał się z pewnością jej prawdziwych odczuć. To dlatego niejednokrotnie próbował zmusić ją, by zapytała go o jego rolę wprost. Chciał jej wyznać prawdę i usłyszeć prawdę od niej. Chciał jej pomóc. Jej i Draconowi. Ale teraz wszystko było już zaprzepaszczone. On z pewnością nie miał serca skłonnego do wybaczania.
Wycofała się więc i podeszła do drzwi. Zanim opuściła klasę, coś nagle przyszło jej do głowy. Nie wiedziała, czy powinna była się tym z nim dzielić, ale i tak nie miała co z tą wiedzą uczynić.
– Czekałam przez całą noc na pana powrót przy bramie – powiedziała. – W pewnym momencie pojawili się tam dyrektor i profesor Vector. Usłyszałam ich rozmowę. Mówili o tym, że to niesamowite, iż obydwoje, ja i pan, mamy taką samą liczbę losu. Jedenastkę. – Gdy wyrzekła te słowa, jego dłoń, która podniosła się, by zanurzyć pióro w atramencie, zawisła na kilka sekund w bezruchu w powietrzu. – Nie wiem, co to oznacza. Nie znalazłam wyjaśnienia w książkach. – Zamilkła na długą chwilę, a potem powiedziała już tylko: – Do widzenia.
I wyszła, a Snape natychmiast porzucił pióro i pergaminy. Opuścił pracownię niedługo po niej i skierował się szybkim krokiem do gabinetu dyrektora.
