Kiedy ma się wroga, mądrze jest znać jego zwyczaje.

James Clavell, Król szczurów


Kolejnych kilka tygodni było nadzwyczaj pracowitych i to nie tylko w związku z tajnymi, nocnymi kompletami z wiedzy o Tomie Marvolo Riddle'u. Severus utwierdził się w przekonaniu, że włączenie w jego plany Dumbledore'a było dobrym posunięciem. Starzec nie napychał mu głowy moralizatorskim ględzeniem o tym, jaka to Czarna Magia jest zła, a Voldemort to tylko wariat o ekstremistycznych zapędach. Chłopak zdołał sam zorientować się, że Czarnemu Panu daleko do opętanego szaleńca, co ułatwiałoby sprawę. On był piekielnie inteligentny, popychany żądzą wiedzy i ukierunkowaną ambicją. Nie musiał agitować, bo zafascynowani czarodzieje, ze skrzywieniem ku mrocznym aspektom magii, lgnęli do niego, pożądali jego uwagi i widzieli w nim swojego mentora. Swojego boga.

– Tom zawsze był, i zresztą nadal jest, prawdziwie fascynującą indywidualnością – przyznał bez ogródek w czasie którejś z ich rozmów Dumbledore. – Niedocenienie go i stereotypowe demonizowanie, lekceważące jego naturalne przymioty, świadczyłoby o czystej głupocie.

Z tym Severus zgadzał się w zupełności. Byłby głupi, nie bojąc się, ale jakaś jego część prawie rozpaczliwie nie mogła się doczekać okazji, by samemu zweryfikować uzyskane na jego temat informacje. Chociaż tym akurat nie czuł potrzeby podzielenia się z Dumbledorem, Czarny Pan głęboko chłopaka fascynował, nie w jakiś uwielbieńczy sposób, a raczej jako bardzo kompetentny czarodziej, zorientowany we wszelkich aspektach magii. Snape, jak kiedyś powiedział to Syriusz, czuł głęboki głód wiedzy i brak jego zaspokojenia wywlekał na wierzch ułomniejszą wersję jego osoby. Severus zdecydowanie wolał siebie w mniej ułomnej postaci.

Miał zamiar się uczyć, bez względu na źródło wiedzy. To, jak wykorzysta zdobyte umiejętności, było już inną kwestią.

Nie uwierzyłby jeszcze kilka dni temu, że poszerzanie horyzontów zacznie od… nauki etykiety, a jego mentorem będzie Lucjusz Malfoy. Nigdy nie pałał sympatią do wyniosłego dziedzica prominentnego rodu, nie było w tym jednak nic osobistego, a raczej wnioski poparte obserwacją zachowania Lucjusza w stosunku do reszty świata. Blondyn był napuszonym dupkiem, ale to charakteryzowało całą jego klasę. Nawet Syriusz miał wielkopańskie naleciałości, od których człowieka skręcało w środku. Malfoy, dla niego samego szczęśliwie, obdarzony został przez Opatrzność prawdziwym intelektualnym potencjałem, a i jego poziom mocy wydawał się imponujący. W zestawieniu z takim choćby Evanem Rosierem, ten pierwszy odznaczał się większą błyskotliwością i politycznym zmysłem, co było pożądane w bliższym kręgu Voldemorta równie mocno, jak bardziej fizyczna siła. Już w Hogwarcie Lucjusz ambitnie sobie poczynał i był ostatnim prawdziwym przywódcą Domu Węży, zanim nastąpiły czasy Sidiusa Yaxleya, Regulusa Blacka i Tertiusa Avery'ego, w czasie których Ślizgoni zapomnieli, do czego używa się mózgu.

Czarny Pan zdawał się ogniskować swoje zainteresowanie na młodym Malfoyu, cieszącym się jego szczególnymi względami, jakby widział w nim przywódcę, odpowiedzialnego za trzymanie w ryzach młodej gwardii dzieciaków, ledwie po opuszczeniu Hogwartu, do których sam najwyraźniej nie miał cierpliwości. W każdym razie Lucjusz Malfoy był jedynym chyba śmierciożercą młodego pokolenia, który regularnie miewał przyjemność gościć u siebie Lorda Voldemorta i równie często bywał do niego bezpośrednio wzywany.

Z tego też względu Lucjusz został ustanowiony nieformalnym opiekunem Severusa. Nie, żeby podopieczny został o tym jakoś poinformowany, bo poza jasnowłosym arystokratą przez tygodnie nie widywał w zasadzie nikogo z Wewnętrznego Kręgu, jak nazywali sami siebie bliżsi podwładni Czarnego Pana. Nie dostąpił również zaszczytu ponownego wezwania przed jego oblicze, chociaż dostał konkretne zadania, nieco inne, niż się spodziewał. Z niajakim zawodem skupił się na uwarzeniu kilku nietypowych mikstur, ale nie były one ani szczególnie nowatorskie, ani wymagające polotu i wielkiego nakładu pracy. Do bardziej zbrojnych działań także nie został zaproszony. Szybko zrozumiał, że to oznaczało coś w rodzaju okresu próbnego, a dziwnie często wpadający na niego Malfoy otrzymał zadanie wycenienia jego szeroko pojętego potencjału, zupełnie nie związanego z eliksirami. W końcu śmierciożercy nie byli kółkiem rozwijania zainteresowań, a frakcją zaangażowaną politycznie i militarnie.

Snape'a, ze względu na jego mugolskie nazwisko, traktowano jako człowieka znikąd, nad którym nie można było mieć kontroli poprzez naciski na rodzinę czy finanse. Z jakiegoś powodu jednak Czarny Pan zdawał się być nim, zupełnie nie pasującym do reszty jego fanatycznej świty, zainteresowany. To z kolei po części łechtało severusowe ego, ale w równym stopniu przyprawiało o ciarki na plecach. Nadzwyczajna uwaga nie była mu w żadnym razie potrzebna, a już zwłaszcza jego uwaga.

Starał się więc nie ściągać na siebie zainteresowania i do odwołania zrezygnował z kontaktowania się z Dumbledorem, udając, że nieustanne towarzystwo Malfoya nie wydaje mu się niczym nietypowym. Szybko za to docenił jego oddziaływanie edukacyjne.

Pierwszą zasadą, jaką dość szybko przyswoił, było, iż szanujący się przedstawiciele czarodziejskiej społeczności… nie chodzą pieszo. A ściślej – nie przemieszczają się na znaczne odległości przy użyciu dolnych kończyn, o ile nie znajdują się wewnątrz budynku. Deportowanie się z pomieszczenia – nie daj Merlinie – pełnego ludzi, uważano za szczyt nietaktu, chyba że wiązało się to ze stanem wyższej konieczności. W normalnych okolicznościach przyjętą normą była deportacja z wejściowych schodów, ewentualnie pustego korytarza. O tym, że działa to w drugą stronę, Severus dowiedział się, gdy Lucjusz odmówił przejścia odległości dwóch ulic między Dziurawym Kotłem a Nokturnem, by odwiedzić przybytek Borgina i Burkesa.

Severus nieelegancko aportował się pół metra od sklepowej lady, wprawiając w osłupienie dwie obce damy i towarzyszącego im sędziwego jegomościa, który spojrzał na chłopaka, jak na ułomnego domowego skrzata.

– Zasada numer dwa… – Malfoy, wchodząc od frontu z ulicy, pouczył zmęczonym, chłodnym głosem, zarezerwowanym dla upośledzonych. – Tylko skrzaty aportują się w tłumie ludzi. Dopóki ty nosisz różdżkę, a ja znajduję się w zasięgu twojego wzroku, staraj się nie wywoływać na tyle kompromitujących sytuacji, by narażały one na nadszarpnięcie moją reputację w związku z przebywaniem w twoim towarzystwie, Snape.

Severus, już trochę przyzwyczajony do tego zmanierowanego tonu, niewiele sobie z rzuconego mimochodem spostrzeżenia zrobił. Zwyczajnie podszedł do Borgina, rezydującego po drugiej stronie lady, by odebrać zamówione ingrediencje, niezbyt zdziwiony, że dla tak prominentnego mocodawcy sklepikarz potrafił wygrzebać wszystko spod ziemi i to zawsze przed upływem doby.

Kiedy Snape odwrócił się w stronę drzwi, napotkał bardzo znajome, stalowo szare oczy, przenikliwie wpatrujące się w niego spod kruczoczarnej grzywki, okalającej twarz o arystokratycznych rysach, charakterystycznych dla rodu Blacków. Włosy chłopaka były zdecydowanie dłuższe niż to zapamiętał i ten szczegół wywołał bardzo niepożądane skojarzenia. W ciemności ulicy mógłby pomylić ich właściciela z Syriuszem.

Nie. Różnicę czyniło to, co czaiło się w szarości tęczówek. Starszy z Blacków od dwóch lat nie spojrzał na Severusa jak na domowego skrzata.

– Regulusie – przywitał się po swojemu wiecznie chłodnym głosem Malfoy. – Sprawunki?

– Raczej mały spacer. Preferuję wieczorową porę, mniej tłumów. Obracasz się w nowym towarzystwie, Lucjuszu?

Black zmierzył Snape'a lekceważącym, choć odrobinę zaintrygowanym wzrokiem, ale jego twarz nie ujawniała większego zainteresowania, epatując wystudiowanym chłodem.

– Nie szargaj reputacji Malfoya, łącząc go beztrosko z moją osobą, Black. Dostarczam mu tylko rozrywki, kiedy nie ma pod ręką domowego skrzata – padło ironicznym tonem z ust obiektu obserwacji.

Na twarzach obydwu czystokrwistych pojawiło się coś w rodzaju rozbawienia i sam Severus także pozwolił sobie na delikatne wykrzywienie warg. Lucjusz przelotnie spojrzał na niego pierwszy raz z nietuszowaną aprobatą, doceniając błyskotliwość i autoironiczne poczucie humoru.

We trzech wyszli na ulicę i po kilku krokach niemal wpadli za rogiem na Tertiusa Avery'ego oraz towarzyszącą mu Milis Bulstrode. Pomimo panującej na zewnątrz temperatury w okolicach zera, powiało bardziej arktycznym chłodem. Severus z zainteresowaniem dostrzegł, że widok Tertiusa podziałał podobnie także na dwóch pozostałych arystokratów. Znał ze szkoły nastawienie Regulusa do rówieśnika, ale widocznie Lucjusz podzielał podobny brak sympatii do rzeczonego. Żaden z trójki nie odezwał się pierwszy. Warte zapamiętania.

– Och, prawie jak spotkanie byłych prefektów Slytherinu – zaszczebiotała Bulstrode. – Tertius, może wyjdziemy razem na ciastka?

Severus przypomniał sobie pewną rozmowę przed świętami dwa lata temu w pokoju wspólnym Slytherinu i przyziemne spostrzeżenie Tertiusa na temat jego życiowych perspektyw. Milis Bulstrode była bez wątpienia przepustką do całkiem przyjemnego życia dla trzeciego syna, którego ojciec miał co prawda nazwisko, ale los poskąpił mu szczęścia w kartach przez większość jego żywota. To, że Milis była tępa umysłowo jak siekiera do rąbania cukru, nie ujmowało wielkości jej posagu. Gdyby Snape z taką pasją nie życzył temu skurwielowi bolesnej śmierci, może nawet by mu współczuł drugiej połówki.

– Niestety, wzywają nas bardziej prozaiczne zajęcia – stwierdził Malfoy, nawet nie patrząc na dziewczynę, uwieszoną na ramieniu jej przyszłego małżonka. – Regulusie, liczę, że nie masz planów na sobotni wieczór? Zapraszam na kameralne spotkanie do Malfoy Manor. Sugerowałbym dzisiejszą noc spędzić nad wiadomym zaklęciem.

Oczy Blacka zrobiły się dwa razy większe i na chwilę gdzieś zniknęła wystudiowana obojętność.

– Czy…?

– Trochę się niecierpliwi, a to też odbija się na moim samopoczuciu. Bądź tak dobry i nie każ mi się znowu tłumaczyć.

– Z zaklęciem już skończyłem, ale receptura…

– Spokojnie, eliksirem zajmuje się ktoś inny – wyjaśnił pobieżnie blondyn.

Severus poczuł na sobie spojrzenia trzech par oczu, bo wzrok Milis błądził bezrozumnie po pobliskich dachach. Tylko ona nie wyłapała drugiego dna w całej rozmowie. Tertius wyglądał, jakby miał za chwilę wyjść z siebie.

– Chyba sobie jaja robicie? To znaczy, że Snape…

– To znaczy, że to nie twoja sprawa i twój ojciec wolałby nie usłyszeć od Czarnego Pana, że jego nieokrzesany syn miesza się do przedsięwzięcia, w którym udziału mu odmówiono – przerwał byłemu koledze Regulus. – Może za jakieś dziesięć lat ludzie zapomną, jakie zrobiłeś z siebie widowisko i w jakich okolicznościach opuściłeś Hogwart, ale nie spodziewam się, że rozumu z wiekiem ci przybędzie. Panuj nad językiem, dopóki go jeszcze masz.

Czysta pogarda w głosie Blacka sprawiła, że Avery zdębiał, niezdolny wydusić z siebie słowa, choć o szalejących w nim emocjach świadczyło drżenie mięśni pobladłej twarzy. Naprawdę, jego brak samokontroli był niegodny arystokraty i taki pogląd wyrażały teraz zdegustowane spojrzenia Malfoya i Blacka.

– Na dziś wystarczy mi już spacerów. Lucjuszu, mam nadzieję, że porozmawiamy dłużej w Malfoy Manor. A teraz muszę prosić o wybaczenie, ale za bardzo cenię swoje dobre imię, by mnie ktoś w takim towarzystwie oglądał – chłodno oświadczył Black, odwracając się plecami do Avery'ego i krótko pożegnał blondyna, przelotnie skinął Severusowi i nie zaszczycając wzrokiem ostro wkurwionego Tertiusa, z charakterystycznym trzaskiem zniknął na końcu ulicy.

– Och, czyli nie pójdziemy wszyscy na ciastka? – Blustrade niespodziewanie wróciła do rzeczywistości i w tym momencie Severus nie był w stanie uznać, czy naprawdę była taka głupia, czy też tak perfekcyjnie udawała, bo nagle skumulowane napięcie opadło i mordercze intencje, skierowane na osobę Tertiusa, zastąpiło politowanie dla jego narzeczonej. Tamten wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale Malfoy mu to uniemożliwił.

– My też nie zatrzymujemy, Avery – rzucił protekcjonalnym tonem, jakby mówił do skrzata i wyczuwalnie innym głosem zwrócił się do swojego podopiecznego. – Snape?

Blondyn położył dłoń na ramieniu Severusa i deportował się z nim bez zażenowania, niespełna dwa metry od stojącego niemo Tertiusa.

Snape teraz już doskonale zrozumiał aluzję. Żeby kogoś zniszczyć, nie było konieczne rzucanie Niewybaczalnego, a szkody bywały równie zadowalające. Świat niuansów, gry słów oraz gestów był jego światem i coraz lepiej się odnajdywał wśród prawdziwych drapieżników.

Od tygodni tak dobrze się nie bawił, jak przez minione pięć minut, spędzone w towarzystwie dwóch byłych Ślizgonów, którym przeznaczył w przeszłości, w różnych okolicznościach, ten sam rodzaj śmierci. Aktualnie był nawet w stanie złagodzić wyrok dla Blacka – z agonii w męczarniach na zgon bezbolesny. Ten z nich dwóch zasługiwał przynajmniej na niechętny szacunek. Avery był tylko wyszczekanym ścierwem.

Aportowali się z Malfoyem przed progiem Dziurawego Kotła i Lucjusz, nawet nie odwracając głowy, powiedział po swojemu w przestrzeń.

– Zasada numer cztery – nie wdawaj się w polemikę z idiotą. Ściągnie cię do swojego poziomu i pobije doświadczeniem.

Ciemnowłosy chłopak zaśmiał się w duchu, nie naruszając swojej maski. Chyba nawet mógłby nawiązać nić porozumienia z tym sarkastycznie błyskotliwym młodym mężczyzną. Na ile oczywiście warunki pozwolą.

– A jaka była zasada numer trzy, Malfoy? – dopytał, umierając z ciekawości.

– Umiej dostrzec różnicę między potencjalnym zagrożeniem a rasowym idiotą. To przyswoiłeś i bez mojej pomocy. Nie pomyl się w przyszłości i nie próbuj iść na wojnę z Regulusem Blackiem. Z żadnym Blackiem, z uwzględnieniem płci tylko z nazwy słabszej.

Lucjusz musiał wiedzieć, co mówił. W końcu z jedną latoroślą rodu Blacków dzielił łoże. Severus dla odmiany z inną dzielił magię, ale na skorzystanie z tej rady było już nieco za późno.


– Jak to jest nieosiągalny? Od trzech tygodni z hakiem?! Jeśli pieprzony Zakon Feniksa radzi sobie prawie miesiąc bez dowództwa, to ja się nie dziwię, że daje dupy na wszystkich frontach! – wydarł się w stronę płonącego na zielono paleniska.

– Łapo, co ty, pięć lat masz? Przestań się zachowywać, jakby wszystko kręciło się wokół twojego nadąsanego tyłka. Przetłumaczyć na syriuszowy? Dumbledore ma gdzieś twoje wonty, więc siedź na dupie, jak ci dobrze i póki masz jeszcze całą.

– Ja chcę wiedzieć, jakim prawem wylądowałem na miesiąc w roli opiekunki dla rudych niemowląt i dlaczego mam zakaz opuszczania rewiru. Zachowuję się tak, jak się mnie traktuje.

– A weźcie mi dajcie spokój. – Lupin nie krył irytacji. – Jak nie jeden, to drugi. Jesteś gorszy, niż Rogacz, a jemu dziesięć minut temu powiedziałem to samo w odniesieniu do ciebie. Merlin mi świadkiem, że zablokuję kominek, jeśli usłyszę jeszcze raz jęczenie.

– Rogacz niech się ugryzie, sam sobie na łeb sprowadził rude nieszczęście. Ja jestem ubezwłasnowolniony z pogwałceniem moich obywatelskich praw.

– Nie trzeba było rzucać cipami na prawo i lewo. Jak bym wiedział, że z wiekiem będziecie obydwaj coraz głupsi, to bym was którejś nocy zeżarł we Wrzeszczącej Chacie. Towarzystwo dementorów nie byłoby gorsze niż to, co teraz odstawiacie.

– Lunatyku…

– Nie lunatykuj mi tu! – wrzasnęła wśród płomieni twarz z podkrążonymi oczami. Po chwili Remus powiedział już spokojniejszym tonem. – Syriusz, to nie jest zabawa. Jeśli Dumbledore zdecydował, że macie się trzymać z daleka, to zaciśnijcie zęby i przeczekajcie.

– Ile?

– A co ja, wróżka?

Syriusz spiął się, ale policzył w myślach do dziesięciu. Zaczął już spokojniej.

– Dobra. Ale nie wytrzymam tego dłużej, niż kolejny tydzień. Mam naglące sprawy do załatwienia.

– Jeśli to sprawy, o jakich myślę, to… Łapo, daj sobie spokój – powiedział Remus powoli, z troską.

– Co się dzieje? Nie powiesz, że on już coś wywinął – z prawdziwym strachem szepnął Black.

– Na razie chyba nie, jeśli nie liczyć prowadzania się z Malfoyem po Nokturnie. Odpuść to. Martwię się, rozumiesz? Zaangażowałeś się bardziej, niż przy sprawie Regulusa. Zaczynam myśleć, że Dumbedore widzi już w tobie wariata i dlatego odstawił cię na boczny tor. Sprowadzisz na siebie nieszczęście.

– Niech mnie ten stary ramol w dupę pocałuje! – wybuchł Syriusz. – Sev nie jest Regulusem, rozumiesz? Nigdy tego nie odpuszczę i sprowadzę go z powrotem.

Remus tylko pokiwał z rezygnacją głową i jego twarz zniknęła z kominka, w którym znów zapłonęły złotawo płomienie.

Black był już na granicy wytrzymałości i zdawał sobie sprawę, że dosadnie to uzewnętrznia. Było mu naprawdę głupio w stosunku do gospodarzy, którzy przyjęli jego i Vitalię w Norze jak rodzinę. Złotowłosa dziewczyna odrzuciła możliwość ukrycia się u swoich dziadków i bliższych krewnych po mugolskiej stronie, bo racjonalnie podchodząc do tematu, w tamtych miejscach entuzjaści polowania na mugolaków wytropiliby ją w pierwszej kolejności. Zbyt duże ryzyko, by wystawiać najbliższych na śmiertelne niebezpieczeństwo. U Weasleyów nikomu nie przyszło do głowy ich szukać, ale z kolei z każdym dniem Syriusz czuł się z tym gorzej, nadużywając gościnności, za którą nie mogli dać nic w zamian.

Do tego, zamiast dziękować, chodził wiecznie wkurwiony.

Molly, chociaż bardziej mogłaby robić za ich starszą siostrę, matkowała im obojgu nie mniej niż swoim starszym synom i ząbkującym bliźniakom, nadal przy piersi. Na swój sposób było w tym coś naprawdę słodkiego i domowego, co zdarzyło się Blackowi czuć, z odrobinę mniejszą intensywnością, w czasie wakacji spędzonych u Potterów. Na dłuższą metę takie rozpieszczanie i traktowanie na równi z mocno nieletnimi pociechami pogarszało jednak stan psychiczny osiemnastolatka. Przypominało mu, jaki jest bezsilny i jak cały świat traktuje go z góry. Jeśli nadal to znosił, to jedynie ze względu na Vitalię, bo obiecał jej, że będzie dbał o względy bezpieczeństwa. To było jednak coraz bardziej frustrujące.

Artur starał się być pomocnym, jeśli chodziło o dostarczanie informacji z zewnątrz, których skąpił mu Remus. James pozostawał od nich tak samo odcięty, jak sam Syriusz. Dzięki Arturowi właśnie Black wywnioskował, że coś w tym obrazku nie pasowało. Wojna toczyła się nadal, przybierając na sile, jednak poza nimi i Potterami jakoś nikt inny nagle nie wylądował pod zaklęciem Fideliusa, za potrójnymi barierami aportacyjnymi i z zablokowanym na zewnątrz kominkiem. Od Azkabanu różniło się to zapewne tylko brakiem dementorów. Nagłe objęcie całej czwórki szczelną ochroną obudziło całe mnóstwo pytań. Choć Lupin się do tego nie przyznawał, również on zdawał się tym zaskoczony. Wciskanie kitu z nagłą śmierciożerczą nagonką na niezbyt liczących się w ogólnym rozrachunku osiemnastolatków przestało robić na Syriuszu wrażenie po tygodniu. Coś tu śmierdziało. A najlepsze, że sam sprawca ich obecnego położenia nie kwapił się choćby do krótkiej rozmowy czy odpowiedzenia na sowę. Albo jakieś trzydzieści osiem sów i cztery wyjce.

Chłopak cierpliwie odczekał dodatkowych kilka dni, ale nic się nie zmieniło i Dumbledore nadal pozostawał nieuchwytny.

Czekanie zdecydowanie nie służyło Huncotowi i miał zamiar ten stan zmienić. Zaszył się na pół dnia w ogrodzie z tuzinem ksiąg i zabrał się do roboty. W końcu, po kilku godzinach, odnalazła go jego druga połówka.

– Planujesz dać się zabić? Chyba nie tak się umawialiśmy.

– Vitalia, muszę się stąd urwać, bo zwariuję. Ja... – zająknął się, wskazując na tatusiowaty sweterek i siebie na tle białego płotka. – To nie jestem ja.

– Nie mówię o twoich planach pryśnięcia z Nory. Mam na myśli świstoklik. Jesteś w tym do kitu i jeszcze niechcący wylądujesz na Grenlandii albo na środku morza.

– Skąd…?

– Proszę cię, jestem zdziwiona, że tak długo wytrzymałeś. Doceniam poświęcenie, ale teraz dawaj mi tego starego kalosza. Też zaczyna mi już tutaj odbijać, a tak mogę zrzucić winę na ciebie, jak nas Dumbledore dorwie – doprecyzowała z szelmowskim półuśmiechem.

– Wyrośliśmy już z pieluch i skoro staremu nie spieszy się z wyjaśnieniami – stwierdził butnie Black, brzmiąc trochę za bardzo jak rozkapryszony przedszkolak – to mam gdzieś jego przewrażliwienie.

Obserwował, jak roześmiana dziewczyna bierze się do roboty, zgarniając niesparowane obuwie z jego kolan. Nie mógł jej nie przyznać racji – tworzenie świstoklików to nie była jego bajka, za to ona radziła sobie w tym całkiem nieźle, zapewne z powodu naturalnego daru do tworzenia zaklęć. Tą umiejętność bez wątpienia dzieliła z Sevem.

Dumbledore zapewne liczył, że żadne z nich nie posunie się do stworzenia nielegalnego świstoklika. Ale kto mógł na nich podkablować Ministerstwu? To było nie do wykrycia.

Portus – wypowiedziała dziewczyna, dotykając zdezelowanego kalosza końcem swojej różdżki. – Gotowe. Prosto na Pokątną. Daj mi tylko chwilę, zostawię jakąś kartkę Molly i Arturowi, żeby nie spanikowali i możliwie długo utrzymali to w tajemnicy. Gwiezdny chłopcze, myślisz, że puszczę cię samego i zawierzę twojemu rozumowi?

– Mówiłem już, że cię kocham?

– W ubraniu chyba ci się dopiero drugi raz zdarza – stwierdziła krytycznie, kierując się w stronę domu, chociaż w kącikach jej ust igrał delikatny uśmiech.

Dziesięć minut później wróciła w bardziej wyjściowych ciuchach, targając ze sobą świeżo wyprasowaną koszulę i szary pulower.

– W tych łachach nie pokażesz się ze mną na mieście – ostrzegła, aprobując wzrokiem resztę bardziej przyzwoitego odzienia. Naprawdę uwielbiał te jej odchyły na punkcie wyglądu. Samemu głupio byłoby mu wrócić, żeby się przebrać, a w rozciągniętym swetrze w zajączki za cholerę nie pojawiłby się na Pokątnej, chyba że miałoby od tego zależeć czyjeś życie.

Moment później oboje sięgnęli po świstoklik i już ich nie było.


Severus czuł po kościach, że to nie będzie dobry dzień. Nie potrafił umotywować swoich przeczuć, więc wolał zwalić to na instynkt, a ten prawie nigdy go nie mylił.

Jeśli nie liczyć złowróżebnych paranoi, wszystko szło dobrze, a przynajmniej nic nie wskazywało na to, że idzie źle. Przekazał Malfoyowi eliksiry, nad którymi przez miesiąc z górką pracował i na razie nie miał od kilku dni zajęcia, co nie znaczyło, że mógł dowolnie dysponować czasem. Lucjusz chciał się z nim widzieć wieczorem na Pokątnej i to zapowiadało jakieś zmiany. Oczekiwanie wywoływało w nim przyjemny dreszcz ekscytacji, spychając na dno podświadomości bardziej racjonalny lęk. Zignorował też te niedorzeczne złe przeczucia, zrzucając je na karb delikatnej niepewności co do wieczornego spotkania.

Właściwie przez ostatnie tygodnie zadziwiająco przyjemnie spędził czas. Mikstury nie były może szczególnym wyzwaniem, ale miłą odmianą dla hurtowo warzonych na potrzeby Zakonu Wiggenowego, Szkiele-Wzro i innej maści leczniczych eliksirów, które przygotowywał już mechanicznie, bez angażowania mózgu. Do tego miał nieograniczony dostęp do zasobów Borgina i Burkesa, a także całkiem sporo czasu na poszerzanie wiedzy na innych płaszczyznach. Zainteresował się magią ziemi oraz czarami runicznymi z oczywistych względów i zdał sobie sprawę, jak mało o tym wszystkim wiedział, chociaż zawsze miał się jeśli nie za eksperta, to przynajmniej za fascynata zagadnienia. Napomknął Dumbledore'owi, że Czarny Pan wydaje się interesować tymi aspektami magii, ale to nawet nie były informacje z prawdziwego zdarzenia. Severus chciał, by wszystko ruszyło z miejsca, bo jeśli chodziło o jego mały plan szpiegowski, to póki co raczej się nie przepracowywał z braku punktów zaczepienia.

– Sev?

Krew ścięła mu się w żyłach na dźwięk znajomego głosu. Powoli się odwrócił w stronę ciemnego zaułka, dziesięć kroków od Dziurawego Kotła. Gdzie był za kwadrans umówiony z Malfoyem, a ten nigdy się nie spóźniał. W półmroku słabo oświetlonej ulicy zobaczył dwie sylwetki. Ten geniusz po nocy przywlekł ze sobą Austen. Szlag, pogratulować mądrości.

Nie chcąc, by jego ex-lokatorzy wyszli w krąg światła i ujawnili swoją obecność całej Pokątnej, szybkim krokiem skierował się w stronę ciasnej ślepej uliczki. Też sobie wybrali miejsce.

– Co to miało być, do jasnej cholery? Uciekasz z domu jak szczur, po nocy? – zaatakował go słownie Black, a Snape miał ochotę przypieprzyć mu w ten tępy łeb, byle jak najszybciej gryfońska dwójka opuściła zaułek.

– Nie załapałeś aluzji? To znaczyło nie chcę mieć więcej z tobą nic wspólnego. Nie każ mi się powtarzać i rzucać mięsem przy damach.

Szare oczy obdarzyły go zbolałym, kaleczącym duszę spojrzeniem.

– Rozum cię opuścił, jeśli myślisz, że tak to zostawię. Co ci odwaliło, Sev?

A teraz jeszcze w przyciszonym głosie wyłapał coś rozdzierającego. Cholera, Syriusz naprawdę musiał tak to utrudniać?

– Odpieprz się ode mnie, Black.

– A jeśli nie?

– To cię zmuszę i o ile dobrze pamiętam, raczej mi nie oddasz.

– Chyba sobie jaja robisz. Zaatakujesz mnie?

Ascendio – wymówiły jego usta głosem obcego człowieka, a echo rozbrzmiewało jeszcze przez moment po tym, jak Syriusz uderzył z impetem o ścianę za swoimi plecami. Kiedy po kilku sekundach zebrał się z ziemi, szare oczy spojrzały w onyksowe z wyrzutem i niedowierzaniem. Poobijany chłopak z uporem stanął prosto, a nawet zrobił kilka kroków do przodu. To robiło się coraz bardziej ryzykowne i Severus nie miał teraz czasu, by załatwić ich sprawy jak należy. Ponownie wyciągnął uzbrojoną w cisową różdżkę dłoń i tym razem powietrze zagęściło się od mrocznej, niebezpiecznie szorstkiej magii. Zobaczył zrozumienie z iskierką goryczy w jasnych oczach i o to mu chodziło. – Sectumsempra!

Protego horriblis! – natychmiast zareagowała Austen, otaczając potężną tarczą siebie i swojego chłopaka.

Syriusz najwyraźniej miał zamiar kontynuować, kiedy u wlotu uliczki pojawiła się czwarta postać. Szlag.

Z mroku wynurzył się Lucjusz Malfoy z uniesioną różdżką, wycelowaną w kierunku tarczy, osłaniającej dwójkę na końcu zamkniętej alejki. Szczęśliwie, Austen miała dość rozumu, by pociągnąć za sobą oniemiałego nadal chłopaka i nad pod ochronną osłoną wycofała się do jednej z wąskich bocznych uliczek. Kiedy tamtych dwoje zniknęło z oczu jemu i Malfoyowi, jasnowłosy z zaciekawieniem zlustrował towarzysza.

– Można wiedzieć, co to było?

– Sprawa prywatna. Uznałem, że możemy dokończyć kiedy indziej, w bardziej kameralnych warunkach – wyjaśnił możliwie zwięźle. Jego mózg pracował na pełnych obrotach.

– To był starszy z Blacków, ten wydziedziczony, prowadzający się ze szlamą? Ambitnie sobie poczynasz, Snape, chociaż nie słuchasz dobrych rad. Zasada numer trzy. Chociaż muszę przyznać, że klątwa była całkiem imponująca. Nie znam jej.

– Avery poznał z bliska, może się podzielić spostrzeżeniami. Wybacz, nie dzielę się swoimi zabawkami, Malfoy. A z Syriuszem Blackiem mam pewne… zaszłości, ze szkolnych czasów. Żadna tajemnica, że ja i gryfońskie kółko wzajemnej adoracji za sobą nie przepadamy, delikatnie mówiąc.

– Snape, jesteś naprawdę pełną zagadek osobą. Jeszcze zacznę się ciebie bać – padło nienaturalnie lekkim głosem, chociaż jasne oczy nie zdradzały rozbawienia, a na twarzy utrzymywała się maska protekcjonalnego chłodu.

– Zasadniczo nie rzucam klątwami bez powodu, a ty mi żadnego po temu nie dałeś. Jeszcze – odparował w podobnym tonie.

Iskierki zaciekawienia nie zniknęły z jasno szarych oczu, kiedy obaj deportowali się spod Świńskiego Łba, by chwilę później dotknąć stopami wypielęgnowanego trawnika, otaczającego ogrody wokół Malfoy Manor.


– Syriusz, pozbieraj się, słyszysz?

Głos Vitalii daleki był od spokoju. Oddalili się od Dziurawego Kotła na tyle daleko, by mieć pewność, że nikt nie podąża ich śladem. Teraz pozostawało się stąd deportować w cholerę, ale chłopak nadal był zbyt otępiały, by dostatecznie się skupić, więc dziewczyna chwyciła go za rękę i teleportowali się łącznie do Hogsmeade, by użyć jakiegoś kominka w ceu powrotu do Nory, obłożonej zabezpieczeniami antyaportacyjnymi. Najbezpieczniejszym wyjściem wydawała się knajpa Pod Świńskim Łbem, bo stary Aberforth był zaufanym człowiekiem Zakonu. Kiedy przekroczyli próg karczmy, przy ladzie zobaczyli mocno rozgorączkowanego Lupina i nieco mniej zaniepokojonego, ale bez wątpienia mocniej wkurzonego Alastora Moody'ego. A więc Dumbledore wysłał za nimi prawdziwą kawalerię.

– Rozum ci odjęło, Łapo? – Remus rzucił się na niego, nie tylko słownie, popychając nadal otępiałego chłopaka na ścianę. – Ciebie naprawdę trzeba zamknąć, dla twojego własnego dobra. Co się stało? – dopytał już mniej wściekły, z nutą zaniepokojenia, zapewne wywołaną widocznymi śladami lekkiego poturbowania.

– Cisnął we mnie klątwę, padalec.

– Kto? No nie powiesz mi, że natknąłeś się na Snape'a. Syriusz…

– Wiem, jestem idiotą. Już to do mnie dotarło – oznajmił poważnie i z kolei odwrócił się do stojącej za nim, nadal mocno wytrąconej z równowagi dziewczyny. – Przepraszam. Nigdy więcej tego nie zrobię. Kończę z… tym i z beztroskim pakowaniem się przed różdżki śmierciożerców.

Vitalia ze smutnym uśmiechem skinęła głową i wplotła palce w cokolwiek przydługie już, ciemne włosy. Do niego wreszcie dotarło, że gdyby Malfoy przybył wcześniej, mogliby tam zebrać niezły łomot, a nawet zginąć. Nigdy już jej na coś takiego nie narazi.

– Black, doskonale, że nie muszę się powtarzać i bardzo mi na rękę, iż rozum ci powrócił – warknął Moody, wychylając się zza pleców Lupina. Syriusz poczuł się naprawdę głupio. – Banda rozpuszczonych bachorów – powiedział auror bardziej do siebie, sięgając po różdżkę. – A więc do Nory?

– Nie – zaprotestował, ale szybko rozwinął myśl, chcąc uciąć protesty. – Nie będę już próbował przebijać głupotą Rogacza i powstrzymam się od heroicznie głupich wyczynów, ale nie dam się zamknąć pod kluczem. Narażanie Weasleyów naszą gościną jest niepotrzebne. Mogę być użyteczny i jednocześnie nie angażować w roli strażników mojej skromnej osoby trzech aurorów oraz połowy Zakonu, która ma bardziej naglące sprawy na głowie. Chciałbym porozmawiać z Dumledorem.

– A jakież to niezwykle ważne zadanie widzisz dla siebie w Zakonie? – ironicznie zapytał Moody, nie kryjąc irytacji tym, że traci tu niepotrzebnie czas.

– Wnioskując po tym, że bez problemu nawiałem z Nory, ponoć zabezpieczonej zaklęciami nie do przełamania, a wam zajęło prawie pół doby złapanie jakiegokolwiek tropu, chociaż na Pokątnej od południa widziało nas pewnie pół czarodziejskiego świata, z wywiadem i ochroną Zakon stoi bardzo średniawo – podsumował bez wesołości. – Opierając się na niejakim doświadczeniu, z którego Dumbledore doskonale zdaje sobie sprawę, myślę, że mógłbym coś z tym zrobić.

– Poważnie, Łapo? – zainteresował się Remus, ignorując dezaprobatę aurora, niecierpliwie bębniącego w blat barowej lady.

– Jestem całkiem niezły, jeśli chodzi o improwizowanie w warunkach polowych i działanie pod presją, czego Purus Venenatis dowodem. I cholernie potrzebuję jakiegoś produktywnego zajęcia.


Niespokojnie wpatrywał się w odległe, połyskujące światłem gwiazd wody jeziora, za którymi znajdowały się błonia, okalające Hogwart. Ukryta wśród drzew polana była dogodnym miejscem do doraźnych spotkań, z punktu widzenia Dumbledore'a wygodnie blisko szkolnych murów, a z powodu bliskości Wrzeszczącej Chaty, owianej złą sławą w pobliskim Hogsmeade, także zabezpieczona przed niepożądanym zainteresowaniem ludzi o zbyt długich językach. Jeszcze lepiej byłoby zapewne przenieść nocne rozmowy do środka drewnianej rudery, ale bardzo złe wspomnienia Severusa wyrobiły w nim trwałą awersję do ciasnych czterech ścian i korytarza pod nimi, nawet jeśli w promieniu stu mil nie stacjonował żaden okazyjnie przyjazny wilkołak. Zdenerwowanie chłopaka było wywoływało coś zgoła innego, niż niebezpieczeństwo bycia tutaj przez kogoś przyłapanym.

– Jak ty chcesz, do kurwy nędzy, wygrać tę wojnę, jeśli nie jesteś w stanie upilnować cholernego osiemnastolatka? – wyładował się na dyrektorze, kiedy tylko zobaczył jego twarz, wyłaniającą się z ciemności nocy.

– Świstoklik – powiedział spokojnie Dumbledore, jakby nie usłyszał dwie sekundy wcześniej słownych nawiązań do najstarszego zawodu świata. – Muszę przyznać, że "wybitny" panny Austen z zaklęć jest jak najbardziej zasłużony. Wnioskując po zapobiegliwości Syriusza Blacka, chyba nie wiedziałem, na co się decyduję, kiedy zawieraliśmy naszą umowę, Severusie – przyznał starzec z pogodnym uśmiechem, chociaż w jego tonie nie pobrzmiewała beztroska.

– Jaką umowę?! Jak na razie to ja robię sobie wrogów z całej armii Jasnej Strony i wchodzę w dupę bez mydła Malfoyowi, a ty nie ruszasz palcem.

– Severusie, to nie jest dobra metoda. – Dyrektor zignorował kolejny wybuch młodszego rozmówcy. – Syriusz Black nie jest osobą, która pozwoli się trzymać z boku. Jak widać, stawianie go w takiej pozycji tylko popycha jego buntowniczą naturę do lekkomyślnych zachowań. Lepiej byłoby dla jego samego, gdyby wiedział, co się dzieje.

– Nie będzie wiedział, bo jak się dowie, to dopiero zobaczysz, co znaczy lekkomyślność w wykonaniu panicza Blacka, a uprzedzam, że pokłady jego pomysłowości w tym względzie są nieprzebrane. Nie licz, że wielkodusznie zdejmę ci ten problem z głowy.

Jakaś część duszy Severusa cholernie bała się, że Syriusz nie zrozumie i spojrzy swoimi szarymi w onyksowe oczy z obrzydzeniem. Prawda była taka, że właściwie to, co teraz były Ślizgon robił, pociągało go i fascynowało. Oczywiście, stało za tym coś więcej, wyższe dobro i tak dalej. Bezpieczeństwo Lily. Nieograniczony dostęp do najbardziej tajemnych receptur, zaklęć i czystych odblasków magii spychał jednak całą resztę w dalszą część umysłu.

Severusowi się naprawdę podobało w śmierciożerczym towarzystwie.

Inna sprawa, że do tej pory nie czuł jeszcze żadnej presji, nie musiał giąć karku, ani też sięgać do narzędzi, którymi na co dzień operowali podwładni Voldemorta, nie przebierając w Niewybaczalnych. Wiedział, że to się zmieni i zapewne przestanie mu się wtedy podobać. Odpychał jednak tę świadomość, pozwalając sobie czerpać z obecnego stanu, bo szło ku zmianom. Zmiany nigdy nie były dobre.

Dzisiejszego wieczoru znów został ugoszczony w Malfoy Manor i tym razem był tam także on. Severus zadrżał, całą siłą woli maskując przerażenie, kiedy Czarny Pan poprosił o jego różdżkę i okazał prawdziwe zainteresowanie, ważąc ją w swoich dłoniach i przejeżdżając opuszkami palców po wygładzonym drewnie. Było w tym coś nienaturalnego, ale z drugiej strony bez wątpienia nobilitującego, bo na twarzach innych obecnych chłopak zobaczył nieskrywaną zazdrość z powodu zainteresowania ich pana półszlamowatym chłopakiem. Sam Snape był za bardzo spięty i niepewny, by rozbierać takie niskie emocje na czynniki pierwsze. Za cholerę nie wiedział, po kiego Voldemortowi jego różdżka, bez której właściciel czuł się porażająco bezbronny, niemal tak, jak po wypiciu regulusowego eliksiru.

Niespodziewanie Czarny Pan dotknął różdżki chłopaka końcem swojej własnej tak szybko, że gdyby nie inkantacja, Severus nawet by się nie zorientował. I nagle smoczy rdzeń, zatopiony w jedenastu i ćwierci cala cisowego drewna, wystrzelił poświatę białego światła, które chłopak doskonale rozpoznał. Voldemort przy użyciu Prior incantato odtworzył widmową formę klątwy, by się jej bliżej przyjrzeć. Widocznie Lucjusz dokładnie zreferował swojemu panu zajście w zaułku, bo w końcu takie miał zadanie. A on zdawał się severusowym, zupełnie autorskim zaklęciem… zainteresowany, analizując z przymkniętymi powiekami ślady magii, drgającej w powietrzu, które ujawniła przymuszona do tego różdżka Snape'a. Po dobrej chwili, kiedy już wystarczająco napatrzył się na Sectumsemprę, z cieniem zadowolenia zwrócił właścicielowi jego magiczną broń i odesłał sprzed swojego wzroku, nie zaszczyciwszy słowem. Ze zmiany atmosfery Severus wywnioskował i bez tego, że Voldemort był usatysfakcjonowany. To samo odbijała twarz Malfoya, kiedy wrócił do zaproszonych, odprowadziwszy uprzednio – na jego własne życzenie – tego najważniejszego z gości.

Na pozór wszystko pozostało jak kwadrans wcześniej, ale nie dało się nie wyczuć subtelnej zmiany w spojrzeniach obecnych, które przestały klasyfikować Severusa Snape'a ze względu na mugolskie nazwisko trochę powyżej domowych skrzatów, ale już niekoniecznie ponad goblinami od Gringotta. Teraz uznali jego magiczną moc, zaaprobowaną bezapelacyjnie przez największego znawcę. Sam obiekt zainteresowania nie mógł przed sobą nie przyznać, że to uznanie było dla niego powodem do samozadowolenia.

Absurd wszech czasów – największy rasista, jaki chodził po magicznym świecie, może z pominięciem samego Salazara Slytherina, przy drugim spotkaniu zaaprobował czarodzieja mieszanej krwi ze względu na jego zdolności, z czym miało problem całe grono pedagogiczne przez siedem lat nauki w Hogwarcie. Z tego powodu Severus miał niebezpiecznie mieszane uczucia. Ambitny i żądny wiedzy dziewiętnastolatek naprawdę do tego towarzystwa naturalnie pasował, tak jak nigdy nie było mu po drodze z większością członków Zakonu Feniksa. I to znowu było powodem nieumiejscowionego lęku na myśl, że Syriusz, który naprawdę znał Severusa jak nikt inny, wyłapie tą mroczną fascynację, której nie powinno być. A Snape zwyczajnie nie wiedział, jak to wszystko wytłumaczyć, bo chyba odrobinę zaczynał się w tym gubić.

Nie, jeśli chodziło o immanentne kwestie, bo był świadomy, po co to robił i bezwzględnie obrał już właściwą stronę w tej wojnie. Jeśli jednak zejść na temat narzędzi, to zaczynało mu być bliżej do tych mniej Jasnych.

Syriusz, z całym swoim nienawistnym stosunkiem do Czarnej Magii, nie zrozumiałby jego sposobu myślenia. Lepiej, żeby miał go za szaleńca, któremu widocznie odbiło w związku z niespełnioną miłością, aniżeli za szpiega Jasnej Strony, który w pełni świadomie i z premedytacją oddaje się fascynacji mocno dyskusyjnym metodom i magicznym praktykom. Zdanie Dumbledore'a w tej sprawie Snape miał głęboko w dupie, bo przywódcy Zakonu zależało na informacjach i posiadaniu bezpośredniego dojścia do Wewnętrznego Kręgu zdecydowanie bardziej, niż na czymkolwiek innym. Starzec nawet nie podjąłby prób moralizowania, dopóki nie zobaczyłby oznak nielojalności, a tę kwestię przerobili już tygodnie temu. Nie było o czym dyskutować.

– Severusie? – Głos dyrektora wyrwał chłopaka z chwilowego zamyślenia.

– Przepraszam, Albusie. Z Syriuszem masz rację, zacznie mu odbijać w izolacji i sam sprowadzi na siebie nieszczęście. Umieść go gdzieś na tyłach.

– Mam już pewne pomysły, jak spożytkować jego nieprzebrane pokłady energii – z konspiratorskim uśmieszkiem oznajmił stary czarodziej, łypiąc błękitnymi tęczówkami zza połówek okularów.

Oczywiście. W końcu Dumbledore niczego nie robił bez przyczyny. Snape poczuł umotywowany niepokój na myśl, że plany tamtego zaczęły też obejmować Blacka.

– Mam nadzieję, że nie skończy się tak, jak dzisiaj, bo Zakon będzie sobie musiał znaleźć nowego przywódcę, choćby mi resztę życia miało umilać towarzystwo dementorów – ostrzegł ostrzej.

– Och, spokojnie. Syriusz jest naprawdę utalentowany na wielu płaszczyznach i z pewnością wykorzysta swoje talenty produktywnie, nie szastając swoim życiem. Doskonale pamiętam o warunkach naszej umowy, Severusie.

Dumbledore wydawał się niezwykle z siebie zadowolony i coś mówiło chłopakowi, że szczegóły średnio by mu się spodobały, ale przecież miał się nie mieszać w sprawy Zakonu Feniksa, a słowo starca stanowiło gwarancję, że będzie Blacka trzymał z daleka od syfu. Dzisiejsze należało traktować tylko jako przypadkowy incydent, bo Syriusz i tak nie odpuściłby, bez wyłożenia przyjacielowi mocniejszych, bardziej siłowych argumentów. To był po części błąd samego Snape'a.

– Wracając do naszych spraw – podjął chłopak, zmieniając niewygodny temat – poważnie zastanowiłbym się nad bliższym przyjrzeniem się źródłom przy Ministerstwie, bo jakoś Zakon zawsze wie wszystko z kilkugodzinnym opóźnieniem w stosunku do śmierciożerców. Jeśli mógłbym zasugerować…

– Rozumiem, Severusie – rozmówca przerwał mu z lekkim roztargnieniem. – Problem działań wywiadowczych w kręgach ministerialnych i sprawę przepływu informacji w Zakonie zdejmę z twojej głowy, bo masz ciekawsze rzeczy do roboty. Zajmę się tym.

Chłopak zlustrował Dumbledore'a uważnie i i już chciał rzucić coś kąśliwego na temat przysłowiowej już nieudolności w hierarchii dowodzenia Zakonu, ale się powstrzymał. Przeszedł do rzeczy z właściwym sobie profesjonalizmem.

– … więc należy ostrzec rodziny. Tego rodzaju informacje – podsumował krytycznie – muszą pochodzić z Hogwartu, chociaż nie typowałbym nauczycieli. Bardziej prefektów Slytherinu, też mają dostęp do części danych o innych uczniach. Bez urazy, ale zaczynasz tracić kontrolę nad własną szkołą, dyrektorze.

– Och, Severusie… – Starzec nie wydawał się ani trochę poruszony niebezpiecznymi nowinami. – A kto powiedział, że nie wiem, co wycieka poza mury Hogwartu, czyje uszy słuchają tego, czego nie powinny oraz kogo nogi niosą tam, dokąd chodzić uczniom nie wolno?

Dumbledore uśmiechnął się pogodnie niczym przedszkolanka, łypiąc do Snape'a okiem, a ten w lot wszystko pojął. Dyrektor był nie w ciemię bity i panował nad buntowniczo nastawionymi Ślizgonami, uprawiając nawet małą dezinformację.

Chłopak tylko skinął głową i już miał odejść, ale powrócił myślami do niepokojącego go zdarzenia, zupełnie nie związanego z tematem.

– Albusie, chciałem wiedzieć coś jeszcze. – Zdawał sobie sprawę, że jego głos zabrzmiał denerwująco niepewnie, ale potrzebował zaspokoić ciekawość, bo nowa wiedza mogła się okazać bardzo przydatna. – Czy w mojej różdżce jest coś… specjalnego?

To zabrzmiało na głos jeszcze bardziej głupio, niż w jego głowie. Nie umiał jednak inaczej ubrać myśli w słowa. Jego znajomość zagadnienia z zakresu magii różdżkowej była dość uboga w porównaniu do tej o eliksirach choćby i czuł się dość niepewnie na tym polu, a nie mógł sobie pozwolić na ignorancję z powodu jakiejś głupiej dumy, która kazała mu przemilczeć niewiedzę.

– Cóż, każda różdżka jest niezwykła. Swoiste połączenie rdzenia i odpowiedniego gatunku drewna…

– Gdybym chciał wykładu o różdżkach, poszedłbym do Ollivandera. Nie o to pytam. Jakie szczególne właściwości mojej mogłyby zainteresować Czarnego Pana?

– Wartość różdżki samej w sobie jest trudna do wycenienia, bo jej potencjał ujawnia się w odpowiednich rękach, tak jak potencjał czarodzieja uwalnia dobrze dobrana różdżka. Myślę, że Tom raczej nie jest zainteresowany niezwykłością twojej różdżki, jako zdolnej do rzucania niezwykłych czarów, przykro mi, iż muszę cię zawieść. Zapewne chodziłoby mu o jej fizyczną postać.

– A konkretniej?

– Drewno cisowe jest raczej rzadko spotykanym materiałem przy wytwarzaniu różdżek, a te są bardzo kapryśne w kwestii wyboru właściciela i użyczenia mu swojej mocy. Zapewne kilka, może kilkanaście takich różdżek krąży po świecie, ale… Właściwie znam osobiście tylko jednego żyjącego czarodzieja, oprócz ciebie oczywiście, który posługuje się cisową różdżką, chociaż z innym rdzeniem – oświecił go Dumbledore. Severus pytająco uniósł brew, ale wszelkie przejawy poirytowania odpłynęły z jego twarzy, kiedy starzec dokończył. – Cisową różdżką z piórem feniksa włada Tom Marvolo Riddle.


Wspomniana zasada numer cztery – to o unikaniu polemiki z idiotą – zasłyszane, choć nie wiem gdzie i kiedy. Osobiście uważam, że całkiem pouczające.

Dziękuję wszystkim za komentarze, a także dodawanie opowiadania do ulubionych i obserwowanych. Nie krępujcie się ;)

Od teraz kolejne rozdziały mogą się pojawiać cokolwiek nieregularnie, ale myślę, że nie rzadziej niż raz, dwa razy w tygodniu. Taaa, nawet ja w końcu muszę wrócić do pracy :/