Ponad rzeczami wszystkiemi stoi niebo przypadku, niebo bez winy, niebo trafu, niebo zuchwałego pokuszenia.
Fryderyk Nietzsche
Syriuszowi zdarzało się w przeszłości, bogatej w materiał na kilka naprawdę niezłych opowieści, odwiedzać miejsca najbardziej dziwne, niebezpieczne i nieodpowiednie dla młodego arystokraty. Nawet połową z tych doświadczeń z nikim nie miał ochoty się dzielić i sporej części sam wolał nie przywoływać z zakamarków pamięci. Najcenniejszych informacji nie pozyskuje się w końcu podsłuchując przekupki w warzywniaku.
Historia odwiedzenia, i to w Wigilię Bożego Narodzenia, najbrudniejszego burdelu na niesłynącym z higieny północnym Nokturnie na pewno nie była czymś, o czym mógłby komukolwiek wspomnieć bez cienia zażenowania.
Córy Nocy, głosił wyblakły szyld nad wejściowymi drzwiami. Syriusz przeklął, niespokojnie rozglądając się na boki.
Na jego szczęście przynajmniej nikt nie miał prawa go rozpoznać, a to za sprawą tuzina zmyślnych czarów, uniemożliwiających identyfikację czarodziejów przekraczających próg domu rozkoszy. Z chwilą przestąpienia wytyczonych wokół barier przybysz zyskiwał anonimowość, gwarantowaną zaklęciem Incognitusa. Bywalcy takowych przybytków wysoko cenili sobie prywatność i to ten bonus tak bardzo windował wysokość zapłaty za świadczone przez lokal usługi. Nawet jeśli dziwki bywały niedomyte, mocno wyeksploatowane i wątpliwej urody, to przynajmniej klient miał pewność, że nie narazi się na rozpoznanie i płynące z tego konsekwencje. Takie niepisane zasady panowały we wszystkich burdelach po tej stronie Dziurawego Kotła, a kombinatora, który nierozważnie zdecydowałby je złamać, czekało dożywotnie odcięcie od oferowanych przez branżę rozrywek. Nikt przy zdrowych zmysłach nie próbował obejść Incognitusa i zaryzykować nie tylko konieczności zrezygnowania z uciech cielesnych, ale również nagrabienia sobie w czarodziejskim półświatku.
Tak jak arystokracja dzieliła i rządziła na politycznej scenie, tak i czarny rynek funkcjonował od stuleci na zbliżonych zasadach. Każdy bawił się na swoim podwórku i nie próbował zabrać zabawek kolegom z piaskownicy obok. Równowaga przynosiła korzyści wszystkim elementom łańcucha pokarmowego. Czystokrwiści i pospólstwo potrzebowali się nawzajem, a ekspansja na zakazanym terenie źle się kończyła dla ryzykanta. Boleśnie na własnej skórze odczuł to Abraxas Malfoy, próbując swego czasu podporządkować sobie sektor obrotu nielegalnymi ingrediencjami. Nietrafiony biznes kosztował go małą fortunę i niewiele brakowało, by rykoszetem stracił też stołek w Wizengamocie.
Ręce władców czarnorynkowego podziemia sięgały daleko.
Prostytucja, hazard, nielegalny handel eliksirami, płatni mordercy na zawołanie – nad wszystkim panowali ci sami ludzie i nawet Ministerstwu nie było śpieszno na wojnę z przeciwnikami takiego formatu. Miejsca w rodzaju tego, które właśnie odwiedzał Syriusz, stanowiły swoistą ziemię niczyją, wyłączoną spod jakiejkolwiek usankcjonowanej prawnie jurysdykcji czy wpływów wojennych frakcji. Te same damy obsługiwały zblazowanych śmierciożerców, złaknionych odmiany aurorów i zwykłych, nic nie znaczących przedstawicieli wszystkich klas społecznych czarodziejskiego świata, znudzonych rutyną małżeńskiego pożycia. A także smutnych frajerów, niezdolnych wykrzesać z siebie choćby odrobiny seksapilu, niezbędnego do zaciągnięcia do łóżka jakiejś niewybrednej wiedźmy bez konieczności płacenia jej za chwilę słodkiego zapomnienia.
W obszernym pomieszczeniu, pełniącym jednocześnie funkcję poczekalni, zaimprowizowanego salonu gier i samoobsługowego baru, było nadzwyczaj tłoczno, zważywszy na wyjątkowość dzisiejszego wieczoru. A może właśnie z tego powodu klienci tak tłumnie szturmowali odrzwia, prowadzące na pięterko? Syriusz wywnioskował po ekstatycznych odgłosach zza ściany, przywołujących na myśl opętańcze jęki, że niektórym z gości, wyrosłym już z wiary w Świętego Mikołaja, obrywanie rózgą po pośladkach nieszczególnie przeszkadzało. W końcu z gustami się nie dyskutuje i każdemu wolno świętować Boże Narodzenie wedle uznania.
Nie hołdujący stereotypom dziewiętnastolatek zasadniczo uważał siebie za człeka tolerancyjnego.
W tej chwili jego tolerancja była wystawiona na ciężką próbę. Merlin wiedział, że mógł zaakceptować wiele. Nabuzowane testosteronem moczymordy, śliniące się do nieobyczajnie odzianych, wyginających się na ich kolanach białogłów? Co kto lubi. Jednak dorośli faceci, okładający się po nagich tyłkach i tarzający po podłodze w zaciętym boju o względy przechadzałej prostytutki? Z tym światem zdecydowanie było coś nie tak.
W trosce o własne zdrowie psychiczne Syriusz zdecydował skupić uwagę na obłażącym z farby suficie. Pochopnie wciągnął powietrze do płuc pełną piersią w nadziei na rozjaśnienie umysłu. Zemdliło go.
Z niesmakiem przyszło mu na myśl, że trzygodzinna kąpiel nie zmyje z niego lepkiego brudu tego miejsca ani nie zneutralizuje duszącego zapachu spoconych, ludzkich ciał, przebijającego przez woń tanich perfum oraz tlących się tu i ówdzie kadzidełek.
Przez tydzień będzie śmierdział tanim burdelem.
Mundungus się nie pozbiera, niech no tylko Syriusz wywlecze łachudrę na zewnątrz.
O tym, że Dung nie należał do osób cieszących się nienaganną opinią, chłopak wiedział nie od dziś. Ale żeby bezmyślnie urządzać burdy w takiej spelunie, a potem jeszcze ściągać tutaj Syriusza? W Boże Narodzenie?!
– Brunetkę czy blondynkę? Na rudzielca kolejka jest – padło zza długiej lady, opatrzonej tabliczką Punkt obsługi interesantów.
Black zagapił się, nie od razu łapiąc kontekst. Pomarszczona wiedźma, na oko o stulecie starsza od Dumbledore'a, błysnęła złotymi zębami.
– Życzy se coś podle własnego gustu czy pakiet ekonomiczny? – zagadnęła ostrzej, wymownie zerkając na lewo, w kierunku jasnowłosej dziewoi nie pierwszej młodości, z którą czas nie obszedł się zbyt łaskawie.
Chłopak zmartwiał pod lubieżnym spojrzeniem głównej atrakcji pakietu ekonomicznego.
– Eee, podziękuję.
Z boku odezwał się pogodny śmiech jednej z dziewcząt, dużo młodszej i – o dziwo, patrząc na tłum jeszcze niezaspokojonych mężczyzn dokoła – siedzącej samotnie. Podobnie jak jasnowłosa koleżanka, ta również nie należała do szczególnie urodziwych, nawet jeśli jej skóra nie stała się jeszcze pomarszczona, a piersi obwisłe. Obiektywnie patrząc, właściwie nic nie można było zarzucić także reszcie jej ciała. Regularne rysy w żadnym razie nie wydawały się naznaczone szpetotą, zaś ciemne loki, upięte niedbale na karku, aż się prosiły, by przeczesać je palcami. A jednak brunetkę otaczała nieprzyjemna aura, rozbudzająca niepokój.
Dziewczyna zdecydowanie miała w sobie coś… odpychającego.
Może to dziwne pierwsze wrażenie sprawiło, że Syriusz zaczął się na nią nachalnie gapić. A ta, ewidentnie zaskoczona skupioną na sobie uwagą, odwzajemniła badawcze spojrzenie. Chłopak odniósł wrażenie, że role się zamieniły i teraz to on był oceniany. Albo miał paranoje, bo zaledwie dwie sekundy później nie znalazł w błękicie jasnych oczu nic poza iskierkami wesołości. Na różanych ustach pojawił się ponętny uśmiech. Kokietka zmrużyła powieki i przygryzła wargę figlarnie. Zachęcająco.
I nagle wydała się Syriuszowi mniej brzydka niż na pierwszy rzut oka. Zrobiło mu się nieco głupio w związku z jego pochopnym osądem.
– Tu i patrzenie kosztuje, panoczku – ostrzegła burdelmama, zasłaniając mu widok. Krytycznie wydęła usta. – To jak będzie?
– Nie przyszedłem na dziewczynki – ofuknął ją, zirytowany koniecznością przeniesienia wzroku na zdecydowanie mniej urodziwy obiekt.
– Ulf – zakomenderowała stara i nagle po jej prawej stanął zwalisty drab. – Młodzieniec wychodzi.
W mgnieniu oka wielki cień pojawił się w polu widzenia rzeczonego młodzieńca. Nie bez trudności dziewiętnastolatek zdążył uchylić się przed potężnym ramieniem ochroniarza, uskakując krok do tyłu. W obronnym geście wyciągnął nieuzbrojone dłonie przed siebie.
– Obejdzie się bez rękoczynów. Jestem tu, żeby uregulować należności jednego z klientów – wydukał na jednym wydechu, utrzymując bezpieczny dystans.
Nieufność, czająca się w spojrzeniu kobiety, zniknęła jak ręką odjął. Na jej drżące wargi wypełzł pazerny uśmiech, a zimne oczy błysnęły radośnie. Zgrzybiała ręka wystrzeliła do przodu z gracją nastolatki, powstrzymując skorego do bitki Ulfa.
– To inna rozmowa, panoczku – rzuciła gawędziarskim tonem i wskazała chłopakowi miękką kanapę za jego plecami.
Nie odwracając głowy machnęła uspokajająco do umięśnionego mężczyzny, a ten bez słowa zniknął w drzwiach, ukrytych za ozdobną, okropnie niegustowną kotarą. Wiedźma natomiast usadowiła się wygodnie obok chłopaka i przeszła do rzeczy z pełnym profesjonalizmem.
– Należy się… osiem galeonów i cztery sykle – wyliczyła z pamięci, a kiedy Syriusz zrobił wielkie oczy, dodała tytułem objaśnienia – Pakiet rozszerzony, all inclusive.
Ze wściekłością Black sięgnął do kieszeni i odliczył należność, ale ku jego zdziwieniu stara jędza nie sięgnęła łapczywie po złoto.
– Do tego pięć galeonów za zniszczenia. Połamany stolik, poplamiony dywan, stłuczone dwie butelki Ognistej… najlepszy rocznik, nie jakiś sikacz… i ściana do malowania, poręcz do wymiany… świeżo lakierowana, mój panie – wymieniała cierpliwie. Chłopak westchnął cierpiętniczo, dodając kilka monet. – I jeszcze kolejne pięć za straty… tego… no… Za straty moralne. Ten raptus taki harmider urządził, że rozgonił mi połowę klienteli. Burdy szkodzą interesom, a czy dziewczyny winowate, że klient… nie podołał? – Kobieta pozwoliła sobie na dygresję, słabo tuszując złośliwość, szybko jednak powróciła do interesów. – No i za fatygę wypada policzyć drugie tyle. Mogłam bez mitrężenia zawołać po ministerialnych – wytłumaczyła z naciskiem, ponaglając Syriusza dłonią, by dorzucił żądaną kwotę na już odliczony stosik.
– Chyba żartujesz?! Oboje wiemy, że wtedy złamanego knuta byś nie dostała.
– A tak wszyscy żeśmy wyszli na swoje. Ktoś inszy, bardziej ciekawski, pewnikiem zacząłby dochodzić, co młodemu paniczowi po takim ochlaptusie – zawiesiła głos, poufale klepiąc rozmówcę w ramię – ale nie znajdziesz na Nokturnie wiedźmy bardziej godnej zaufania niż stara Elza. – Łypnęła do niego porozumiewawczo. – Nie ma się co boczyć. Nie policzyłam za pranie pościeli, niech będę stratna, ale reputacja wyżej pieniędzy, zawsze to powtarzam. W końcu Córy Nocy to lokal pierwsza klasa, Morgana mi świadkiem – dokończyła przesadnie urażonym tonem.
Nie, żeby Blacka nie było stać na tego rzędu wydatki. A jednak jego dusza buntowała się przeciw fundowaniu Dungowi hulaszczych uciech i finansowaniu stręczycielstwa.
Serio, ten ścierwowaty przechera miał przerąbane, niech no tylko stąd wyjdą.
Chłopak skapitulował i nawet nie licząc wcisnął wiedźmie garść monet, byle jak najszybciej dobić targu. Usatysfakcjonowana skinęła mu głową. Sięgnęła w jego kierunku, ale nim zgarnęła pieniądze, niby przypadkiem otarła się o wyciągniętą rękę, podsuwając rękaw niedopiętej koszuli w górę. Black spiął się i cofnął lewe przedramię. Kobieta przybrała obłudnie skruszony wyraz twarzy, a do syriuszowych uszu dobiegł jej przyciszony rechot, któremu natychmiast zawtórował brzęk monet, chowanych w fałdach sukni. Odchodząc w cień korytarza, prowadzącego zapewne na zaplecze, skinęła głową osamotnionej brunetce o wesołych, niebieskich oczach.
Dziewczyna posłusznie zbliżyła się do dobroczyńcy swojej pracodawczyni i bez skrępowania nawiązała fizyczny kontakt. Syriusz delikatnie odtrącił zwinne dłonie, dobierające się do jego odzienia. Ze zniecierpliwieniem zerknął na drzwi.
Jeśli Mundungus nie pojawi się w ciągu minuty, to naprawdę skubańca wykastruje.
Przymknął powieki, by drobinę się uspokoić.
– Czekolada – tchnęła ciemnowłosa tuż za jego uchem, przylegając wiotkim ciałem do silnych, męskich pleców Blacka. – A także igliwie… i trawa po deszczu, chociaż te zapachy są pożyczone, nie twoje. Ty pachniesz gorzką czekoladą.
Chłopak raptownie poderwał się z siedziska i ostro spojrzał w błękit oczu, przyglądających mu się z zajęciem. Zmarszczył brwi, zupełnie nie rozumiejąc jej spostrzeżenia.
– Ukrywacie się pod kamuflującym zaklęciem, ale żaden z was nie jest zupełnie anonimowy – doprecyzowała. – Twojego zapachu nie znam, więc jesteś tu pierwszy raz. Nie mogę pozwolić, byś zachował niemiłe wspomnienia.
Zaczepnie zatrzepotała rzęsami, z powrotem lekko popychając go na kanapę. Zanim się spostrzegł, siedziała okrakiem na jego kolanach, palcami jednej z dłoni wodząc po jego karku. Druga powędrowała niżej. W porę ją pochwycił.
– Wpadłem tylko po to, żeby zabrać stąd jednego niewyżytego idiotę. Nie dam ci dzisiaj zarobić, więc idź się wdzięczyć gdzie indziej – syknął.
Bezceremonialnie zepchnął ją sobie z kolan i wyślizgnął się z jej objęć. Chcąc uniknąć powtórki, zdecydował wmieszać się w tłum bliżej zaimprowizowanego baru po drugiej stronie. Dobiegło go echo perlistego śmiechu, w żadnym razie nie ujawniającego urazy czy zawodu.
Syriusz mimowolnie zerknął za siebie, nie zatrzymując kroku. Nie dojrzał jej już w pobliżu kącika wypoczynkowego. Za to kilka centymetrów od swojej twarzy usłyszał głośne przekleństwo, wypowiedziane z furią. Jednocześnie poczuł, jak jego ciało zderza się z innym, prawie wywracając poszkodowanego.
– Przepra…
Nie zdążył skończyć nieskładnych przeprosin, nadal odrobinę rozkojarzony, kiedy poczuł koniec różdżki wbijający mu się w pierś. Skamieniał. Odruchowo zawiesił spanikowany wzrok na osobie agresora, ale oczywiście go nie rozpoznał. Ponad ramieniem mężczyzny dojrzał zdegustowane twarze jego prawdopodobnych znajomych, równie obce chłopakowi.
Wszyscy tutaj, poza personelem, ukrywali się pod Incognitusem.
Wściekły czarodziej poruszył dłonią, mocniej wwiercając różdżkę w tors Syriusza. Jego oddech śmierdział alkoholem. Black ścisnął własną, ukrytą w kieszeni, ale zanim zdążył ją wyszarpnąć, nie wiadomo skąd pojawiła się właścicielka lokalu w towarzystwie postawnego Ulfa. Kobieta, zupełnie ignorując Blacka, spojrzała niespokojnie na agresywnego mężczyznę przed nim.
– Najmocniej… Szanowny pan przyjmie moje najgłębsze wyrazy… Uniżenie… – jąkała się stara, nie na żarty przestraszona.
Tamten tylko obrzucił resztę protekcjonalnym wzrokiem i splunął pod nogi Blacka, cofając różdżkę. Wymownie spojrzał na drzwi i powoli ruszył w ich stronę w towarzystwie dwóch innych nieznanych czarodziejów. W każdych innych okolicznościach Syriusz czułby się sprowokowany i podążyłby za porywczym gnojkiem, by wyleczyć go z przesadnej pewności siebie przy użyciu jakiejś klątwy. Albo dwóch.
Teraz stał jak spetryfikowany, wciąż mając przed oczami różdżkę tamtego.
Niemożliwe.
Tyle bezowocnego szukania przez ostatnie tygodnie, by odpowiedzi same do niego przyszły?
Po jakiejś minucie wreszcie się ocknął i zdał sobie sprawę, że nikt z obecnych nie zwraca na niego uwagi. Stał na środku pomieszczenia sam, zupełnie ignorowany. Stara gdzieś zniknęła razem z jej strażnikiem, podobnie jak tajemniczy, porywczy nieznajomy i jego koledzy. Burdy źle robią interesom i wywołują niepotrzebne komplikacje. Również klientela traktowała go jak powietrze. Nikomu z gości nie zależało na kłopotach.
Syriusz poniewczasie rzucił się do drzwi, mając gdzieś dalsze czekanie na Dunga. Policzy się z nim później.
Nim jednak pokonał ciemny korytarz, nieco ochłonął. A przynajmniej na tyle, by uzmysłowić sobie, czego może się spodziewać po drugiej stronie ochronnych barier. Bez wątpienia sukinsyn czekał na niego uzbrojony, zapewne z przyjaciółmi za plecami. W środku nie wolno było stosować jawnej przemocy. Niepisana umowa gwarantowała w murach przybytków takich jak ten absolutne bezpieczeństwo. Ale już za progiem, po przekroczeniu granicznych osłon…
Nie myśląc za wiele cisnął w kąt przerzucony przez ramię płaszcz i rozpiął guziki koszuli. Nie martwił się przejmującym chłodem grudniowej nocy, który panował na zewnątrz. Nie będzie czuł zimna. Ściągnął buty oraz spodnie i upchnął odzież w bezpiecznym miejscu. Nie widziało mu się wracać do domu w stroju Adama.
Zrobił krok, czując narastające podniecenie.
Stop, to będzie tylko rekonesans. Obiecał Vitalii, że odpuści sobie mniej niewinne aktywności.
Tylko się upewni, a potem na chłodno zdecyduje, co ze zdobytą wiedzą zrobić dalej. Dzisiaj jedynie pójdzie za skurwielem i potwierdzi jego tożsamość.
Rozejrzał się wokoło, by mieć pewność, że nie był obserwowany.
Ni żywej duszy.
Ostrożnie prześlizgnął się tuż przy framudze, nie ważąc się od razu wychylać w ciemność nocy.
Głębszy oddech. Mrowienie, standardowo poprzedzające przyjemnie bolesny skurcz bliżej serca. Silny, oszałamiający impuls magicznej mocy.
Przymknął oczy, pozwalając, by znajome ciepło rozlało się po całym jego ciele. Jak zawsze środek ciężkości przemieścił się niżej, podobnie zmienił się kąt widzenia i sposób postrzegania otoczenia. Zalała go fala intensywnych zapachów, a wyczulony poza ludzkie granice pojmowania słuch zaczął sondować dźwięki wokół, szukając tych zwiastujących zagrożenie.
Szeptana wymiana zdań, doprawiona cichymi przekleństwami, tłumionymi przez ściany. Pijacka gadka i wybuchy wesołości za drzwiami poczekalni. Jęki rozkoszy i przyspieszone bicie serca piętro wyżej, analizowały jego zmysły.
To zignorował, skupiając się na wychwyceniu odgłosów dochodzących z czerni nocy.
Skrzypienie śniegu trzydzieści kroków na lewo. Dwóch… Nie, trzech mężczyzn, przemieszczających się, toczących cichą rozmowę. Czekających niecierpliwie. Oczekujących na ofiarę, powiedział mu instynkt drapieżnika.
Trzech na jednego? Podłe, pozbawione honoru kanalie.
Bezgłośnie przemknął przez sień i schody, a potem dalej, trzymając się ściany budynku. Znalazł się niemal za ich plecami, a oni nawet nie zauważyli, że ktoś… coś opuściło lokal. Odczekał minutę, dwie, kwadrans. I nic. Cała trójka nadal pozostawała pod Incognitusem i żaden nawet nie wyciągnął różdżki.
Mogli tak bezproduktywnie spędzić kolejnych kilka godzin, bo gady najwyraźniej się zawzięły.
Nie zamierzał czekać w nieskończoność. Za powrót z nocnej eskapady nad ranem Vitalia go zabije.
Niewiele myśląc, poddając się impulsowi, zrobił krok, a potem kolejny. Jedna z czarno odzianych postaci zamarła i w jej ślady poszli dwaj pozostali śmierciożercy. O tak, Syriusz nie miał wątpliwości, czym poza odwiedzaniem burdeli trudnią się te trzy gnidy. Nie wiedział tylko, który z nich stanie się jego zwierzyną.
Nie dziś. W dalszej przyszłości. Z użyciem dopuszczalnych środków, rzecz jasna.
Dzisiejszej nocy jedynie odrobinę sprowokuje gada, by się ujawnił.
Z tym zamiarem Black zrobił kilka kolejnych kroków, pozwalając łapom zapadać się miękko w skrzypiący śnieg. Jedna z sylwetek wycelowała w jego stronę, co przyjął z satysfakcją. Musiał tylko podejść bliżej, by dokładnie widzieć, bez pominięcia drobnego szczegółu. Chciał z precyzją ocenić długość różdżki. Kolor i fakturę drewna. Każdy istotny detal. Mrok mógł zmylić ludzkie oko, ale teraz Syriusz nie postrzegał otoczenia swoimi bardziej ułomnymi zmysłami.
Widział więcej, czuł mocniej.
Ograniczenia ludzkiego ciała, ale również ludzkiej psychiki, już go nie krępowały. Ekscytacja zepchnęła na drugi plan niepokój. Łowcy nie czują lęku. Nie racjonalizują. Idą naprzód po łup, bez niebezpiecznego wahania. Biorą, co chcą. Są panami świata.
Merlinie, kochał to uczucie.
– Ależ ty nerwowy, to tylko jakiś kundel – padło z mroku prześmiewczo.
Syriusz zawył urażony do żywego.
Idioci.
Majestatycznie postąpił kolejny krok do przodu, wchodząc w krąg światła, rzucanego przez osamotnioną lampę na końcu uliczki. Podążający za nim cień rysował się ciemną plamą na śnieżnej bieli.
Sylwetka uzbrojonego mężczyzny obróciła się do kolegi.
– To bydlę, nie pies.
Odpowiedziało mu warknięcie. Black pochylił łeb, jakby na potwierdzenie tej opinii ukazując kły.
– Pieprzony Cerber – dodał śmierciożerca, niespokojnie ściskając rączkę różdżki.
– Przygarnij przybłędę. Słowo daję, że wygląda jak Ponurak. Już widzę te nagłówki w Proroku – parsknął śmiechem jego niższy kolega. – Siewca zniszczenia i kroczący za nim omen śmierci. Szlamy poszczają się ze strachu, a Skeeter nie będzie schodzić z czołówki do następnej zimy.
Ten z różdżką ofuknął kompana zirytowany. Wysyczał przekleństwo, posyłając ognisty płomień w kierunku Syriusza. Zwinne, psie ciało sprawnie uniknęło klątwy, doskakując bliżej. Dwaj pozostali mężczyźni najwyraźniej zdecydowali pójść w ślady towarzysza, podkręceni uporem bestii. Smoliście czarna sierść na karku Blacka zjeżyła się, a łeb wysunął do przodu, ujawniając bojowe podekscytowanie, rozlewające się po całym cielsku. Do jego nozdrzy doleciał nęcący zapach krwi, pulsującej w tętnicach zamaskowanych agresorów. Woń wyzwania, zwiastująca bezpardonową, brutalną walkę.
Pachnęli… zachęcająco.
Pechowo, zanim do zabawy dołączyli dwaj pozostali mężczyźni, stało się coś niespodziewanego.
Wszyscy trzej jednocześnie drgnęli. Natychmiast stracili zainteresowanie chwilową rozrywką i z wymalowanym na twarzach głodem sięgnęli do swoich lewych przedramion, odsłaniając nagą skórę. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo i bez słowa każdy dotknął mrocznego piętna.
Nim Black zdążył złapać oddech, został sam na zasypanej śniegiem ulicy.
Wściekły na swoją opieszałość i cholernego Voldemorta, który widać miał własne plany bożonarodzeniowe dla śmierciożerczych przydupasów, w kilku susach wrócił do ciemnej sieni. Tu, znów przybrawszy ludzką formę, odnalazł swoje ciuchy w stanie nietkniętym, upchane w jednym z pawlaczy.
Zerknął na zegar w kącie. Dochodziła trzecia.
Zupełnie brakowało mu pomysłów na to, jak wytłumaczy się Vitalii z wydłużonej nieobecności. Nie chciał znów jej kłamać, a nie mógł też podzielić się z nią całą prawdą. Wściekłaby się i wywaliła go za drzwi. Po raz kolejny schrzanił. Chyba ostatnio weszło mu to w nawyk.
Załamał ręce z bezsilności. Czy było coś jeszcze, co mógł zrobić?
Gdzieś w głębi budynku rozległ się beztroski, dziewczęcy śmiech, a jego echo odbiło się od ścian.
Syriuszowi wpadła do głowy idiotyczna myśl. Z tych naprawdę, nieprzeciętnie idiotycznych. Wodził wzrokiem od jednych drzwi do drugich, wciąż niezdecydowany.
Będziesz tego żałował, ostrzegła go podświadomość.
Zignorował.
I zamiast w kierunku wyjścia, nogi poniosły go do gwarnego pomieszczenia, przesiąkniętego zapachem alkoholu, perfum, potu i seksu. Rozejrzał się w tłumie, szukając wzrokiem ciemnych loków.
– Czekolada i… zmoknięty pies? – Za swoimi plecami usłyszał rozbawiony szept.
Bez zdziwienia odwrócił się w stronę dziewczyny, której imienia nie znał. I tak zapewne poda mu jakieś wymyślone naprędce.
– Ile będzie mnie kosztował kwadrans twojego czasu? – wydusił z siebie, pozwalając objąć się jej miękkim ramionom.
– Kwadrans? Jeszcze nie spotkałam mężczyzny, któremu wystarczył ze mną kwadrans. Pół godziny, przynajmniej pół godziny, słodziaku. Ale nie jestem tania.
Potaknął niemo, czując na sobie badawcze spojrzenie zimnych oczu starej wiedźmy, skanującej go wzrokiem zza swojej lady. Brunetka ledwie zauważalnie skinęła jej głową i pociągnęła chłopaka za rękę w stronę schodów, prowadzących na piętro.
Zatoczył się na ścianę pobliskiego budynku i tylko dzięki temu nie upadł twarzą w zdeptany śnieg. Przez chwilę nie widział nic poza ciemnymi plamami, zasnuwającymi mu pole widzenia. Zawroty głowy potęgowały potrzebę opróżnienia żołądka z nieprzyjemnie palącej trzewia zawartości.
Zacisnął zęby i odetchnął kilka razy głębiej. Nie od razu, ale jednak po jakimś czasie nieprzyjemne mdłości ustąpiły, podobnie jak miękkość w kolanach.
Powinien mieć więcej rozumu. Rzucanie zaklęć tak potężnych jak Prior incantato angażowało magię czarodzieja na tyle mocno, że na moment jej poziom spadał niemal do granicy krytycznej, której przekroczenie groziło dłuższym pobytem w Mungu. Severusowi oczywiście obiły się o uszy ostrzeżenia, do znudzenia powtarzane przez Flitwicka starszym rocznikom przy okazji kolejnych wizyt w skrzydle szpitalnym któregoś z mniej ostrożnych uczniów. Ale przecież przesadnie przewrażliwiony profesor miewał tendencję do melodramatyzowania, więc kto brałby takie ględzenie na poważnie?
Weź się ogarnij, zaczynasz zalatywać Syriuszem, ochrzanił samego siebie, łapiąc kolejny haust powietrza. Z ulgą przyswoił, że mięśnie mu już nie drżały, a podniesienie wyżej głowy nie skutkowało wybuchem piekącego bólu w skroniach.
Rzucanie Prior incantato trzy razy pod rząd mogło nie być najlepszym pomysłem i chyba powinien dziękować Merlinowi, że nie przypłacił tego trwalszym uszczerbkiem na zdrowiu. Musiał się jednak upewnić, za wszelką cenę. Tak czy inaczej, przez kilka godzin dobrze mu zrobi nieużywanie różdżki, chociaż jego magia do pełni regeneracji potrzebowała zapewne kilku dni.
Dwóch, ocenił z przekonaniem.
To go nieco zastanowiło. Skąd właściwie wiedział takie rzeczy?
Dotąd nie przywiązywał do tego szczególnej wagi, ale już od jakiegoś czasu miał wrażenie, że jego własna magiczna świadomość wskoczyła na wyższy poziom. Zaczęło się od eksperymentowania z Jasną Magią, a raczej przełamywania ograniczeń standardowych zaklęć i zastępowania ich autorskimi zamiennikami. Wtedy chyba pierwszy raz w życiu Severus przestał się czuć ograniczany, jakby zniknęły okowy krępujące jego moc. Sięgnął do tej izolowanej przez lata cząstki, bez której widać pozostawał niekompletnym. Zaczął coraz głębiej czuć całą swoją magię i coraz dowolniej ją kształtować, ucząc się o niej na nowo. Zmienił podejście. Wcześniej, gdy natrafiał na mur w postaci inkantacji, która zupełnie mu nie leżała, oceniał swoje własne możliwości i jeśli stwierdzał, że coś przewyższało jego umiejętności, to przestawał forsować przeszkodę z beznadziejną frustracją. Znał siebie i po prostu racjonalnie akceptował swoje granice. Próby ich przekraczania narażały tylko na spektakularną publiczną kompromitację.
A potem odkrył przypadkiem, że jeśli muru nie można przebić ani nawet przeskoczyć, to można spróbować się pod nim przekopać.
Magia miała nieskończenie wiele odcieni i władanie nią nie sprowadzało się do sztywnego trzymania się wyuczonych formułek. Te podręcznikowe zaklęcia też przecież nie wzięły się znikąd. Kiedyś stworzyli je czarodzieje, którym nie wystarczało to, co oferował im ówczesny świat. Sięgnęli dalej, udoskonalając dorobek przodków. I po nich przyszli kolejni, popychani tą samą żądzą nowego, bo zawsze było jakieś więcej.
W taki sposób Severus zawsze myślał o miksturach. A przynajmniej od dnia, kiedy odkrył ułomność receptury eliksiru na migrenę i uwarzył go po swojemu, wydobywając z niego prawdziwą magię. Stworzył swoje pierwsze dzieło sztuki. To było na jego czwartym roku, kiedy już niemal uzyskał ponure przeświadczenie, że nigdy nie będzie w żadnej dziedzinie więcej niż tylko przeciętny. Bał się takiego scenariusza dużo bardziej niż kiedykolwiek bał się ojca i gardził sobą mocniej niż nim, bo najwyraźniej niewiele się od niego różnił. Nawet pomimo posiadania daru magii, pomimo ucieczki od szarości mugolskiego świata, także w tym czarodziejskim pozostawał nikim. I nagle jeden eliksir wszystko zmienił. To małe odkrycie zupełnie odmieniło Severusa, dając mu cel, bez którego wstawanie z łóżka, myślenie o przyszłości, a nawet toczenie gówniarskiej wojny z Huncwotami nie miało większego sensu. Zdecydował szkolić się na mistrza eliksirów i osiągnąć w tej dziedzinie perfekcję. Uroki, transmutacja, głupie wróżbiarstwo – komu były potrzebne? Reszta przestała się liczyć, bo w tamtym nadal nie przeskoczył poziomu czeladnika. Eliksiry stały się priorytetem i nie mógł sobie pozwolić na dekoncentrację.
A jednak stwierdzenie, że to magii swoich eliksirów zawdzięczał to, kim się stał, było tylko częścią prawdy.
Severusa zmienił Pokój Życzeń.
A może nie tyle zmienił, co dał mu okazję na dojrzenie szerszej perspektywy. Najpierw uwolnił rozgoryczonego chłopaka od niepokojącej obecności innych ludzi i ich oceniającego wzroku, przed którym zawsze trzeba było chować się za szczelnymi maskami. Pozwolił złapać oddech i skończyć z uciekaniem. Nauczył brania odpowiedzialności za dokonywane wybory. Wyleczył z lęku przed samym sobą. Aż wreszcie popchnął do sięgania dalej oraz uwolnienia się z ciasnej skorupy uprzedzeń i ograniczeń.
Pokój Życzeń dał mu wolność i nauczył wszystkiego o jego własnej magii, nie tylko tej rodzącej się przy brzęku fiolek i bulgotaniu kociołka.
I sprowadził go tutaj, do tego ciemnego zaułka, dwie ulice od Grimmauld Place 12. Bez Purus Venenatis, prefektowania i wszystkiego innego po drodze Severus Snape, jakim był trzy lata temu, za cholerę nie zdecydowałby się na ten z dupy wzięty koncept z zafundowaniem sobie mrocznego paskudztwa na lewym przedramieniu. Salazarze, gdyby na piątym roku usłyszał o podobnym pomyśle, chyba by umarł ze śmiechu. Nie, nikomu z odpowiednio skalibrowanym instynktem samozachowawczym nawet nie postałoby coś takiego w głowie. Tamten młodszy Severus nie zrozumiałby swojego starszego odpowiednika. Co go obchodziły wojny czarodziejów? Szpiegowanie, nadstawianie tyłka, polityka? Och, proszę. A nawet jeśli splot wypadków nie pozwoliłby mu pozostać chłodnym obserwatorem, to już na pewno nie kibicowałby Jasnej Stronie. Dlaczego miałby?
Nie byłoby go tu. Żadnych nieprzyjemnie drażniących podświadomość pytań, nijakich rozterek albo wahania. Zero skrupułów.
Byłoby prościej. Łatwiej. Lepiej?
Chłopak zesztywniał.
Kim by się stał bez bagażu doświadczeń z dwóch ostatnich lat w Hogwarcie? Gdzie by byli obaj z Syriuszem, gdyby nie odcisnęli sobie nawzajem śladów na poranionych duszach?
Dusze.
Cóż, wyglądało na to, że swoją Severus miał nadal w stanie raczej nienaruszonym. Prior incantato dało mu odpowiedź, której szukał, ale sprowokowało kolejne pytania. Uzyskanie tej wiedzy warte było chwilowego magicznego wyczerpania. Nic, czemu nie da się zaradzić.
Wszystko można było naprawić, w tej chwili wierzył w to jak jeszcze chyba nigdy dotąd. Po prostu już się nie bał. Nigdy już nie będzie się bał. I nie pozwoli sobie zapomnieć o tym, co w nim płonęło jasnym płomieniem i oświetlało drogę, która go zawiodła tutaj. Nie przypadkiem, ale z wyboru.
Teraz tylko musiał wszystko naprostować, by znów nie znaleźć się w ciemnościach. Obgada sprawę z Syriuszem, najchętniej w taki sposób, by uniknąć niedopowiedzeń i idących za nimi nieprzyjemności, których obaj mogliby żałować. Już nie wolno mu było pozwolić sobie na robienie rzeczy, których mógłby żałować. Nie, odkąd ten uparty gryfoński gnojek wszystko uczynił trudniejszym, zmuszając Severusa do patrzenia na siebie jego syriuszowymi oczami.
Zdecydowany zrobił zwrot w stronę ulicy, ale zatrzymał się w pół kroku. Poczuł dreszcz, którego wciąż jeszcze nie potrafił powstrzymać za każdym razem, kiedy Znak dawał sobie znać delikatnym mrowieniem.
Ożeż, nawet w Wigilię?!
A więc rozmowa z Syriuszem poczeka do jutra.
Z obrzydzeniem podwinął rękaw i bez ociągania dotknął piętna. A potem wykrzywił usta złowieszczo.
Show must go on, pomyślał z perwersyjnym podekscytowaniem, jakiego nie czuł od tygodni. To była jego gra, sam tworzył jej zasady.
Od teraz planował mieć z tego nieco zabawy.
Jesteś idiotą, krzyczała bardziej racjonalna część syriuszowego umysłu. Ostrzeżenie zagłuszył odgłos zamykających się za jego plecami drzwi. Na kandelabrach przy łóżku kilka świec buchnęło płomieniami, ta odrobina światła nie rozwiała jednak zupełnie zalegającej po kątach ciemności.
Półmrok potęgował wrażenie intymności.
Wprawne dłonie uwolniły go z koszuli, upuszczając ją na wzorzysty dywan. Spojrzenie o barwie spokojnej toni przesunęło się po jego torsie i ramionach w dół, ku przegubom dłoni. Wiedźma nie od razu zabrała się do zdzierania z niego reszty odzienia, ale niedbałym ruchem poluzowała wiązania gorsetu, krępującego krągłe piersi. Uniosła głowę i połyskujące złotawymi refleksami włosy opadły na plecy, odsłaniając wytatuowaną na karku salamandrę. Płaz łypnął do oniemiałego Syriusza i zwinnie zniknął z jego pola widzenia, skrywając się w burzy ciemnych loków. Dziewczyna jęknęła z ulgą i głębiej odetchnęła, nie zrywając kontaktu wzrokowego. Pochłaniała widok przed sobą, złakniona sięgnięcia po więcej niż niezobowiązujący dotyk. Przemawiało przez nią czyste pragnienie.
Ta dziewczyna znała się na fachu i sztukę kłamania całym ciałem opanowała do perfekcji. Była na swoim terenie i nie pozostawiła wątpliwości, kto tu rządził.
Syriusz chyba powinien był pomyśleć dwa razy, zanim się przywlekł do jej sypialni.
Tymczasem błękitne oczy natrafiły na tatuaż, zdobiący jego lewe przedramię. Natychmiast gdzieś uleciała miękkość, emanująca z jej postawy i ruchów. Z rezerwą przyjrzała się dokładniej. Ściągnięte brwi sugerowały, że intensywnie coś rozważa.
Po kilku długich uderzeniach serca wybuchła szczerym śmiechem.
– Króliczek Playboya? – wydusiła wreszcie, nieudolnie powstrzymując napady wesołości. – Mistrzostwo świata.
A tak, Black nie rzucał słów na wiatr i nie straszył Seva króliczkiem nadaremno. Podobizna gryzonia była prezentem urodzinowym, sprawionym przez niego samemu sobie. Nie pierwszy raz. Ex-Huncwot zdecydował kontynuować tradycję, zapoczątkowaną dwa lata wcześniej. Wtedy sprezentował sobie Triumpha, a w zeszłym roku – świeżo po wypadkach z Bellą – awaryjny świstoklik. W tym drugim przypadku poszedł na łatwiznę i wykorzystał lepidolit, ale samo zaklęcie Portusa rzucił własnoręcznie i w dodatku poprawnie, więc się liczyło. Jakkolwiek motor pozostawał jego oczkiem w głowie, a świstoklik powodem do dumy, to z tego zestawu właśnie króliczek w muszce cieszył Syriusza najbardziej, mimo że nie posiadał żadnych dodatkowych, przydatnych właściwości.
Tatuaż był esencją syriuszowej filozofii życiowej. Kopniętym, gówniarskim, idiotycznie niepoważnym symbolem oporu. Formą żartu z dosadnym mugolskim podtekstem, niechby i nieczytelnym dla reszty czarodziejskiego świata. Dla Blacka wystarczało, że bawił jego samego.
I dlatego zrobił teraz wielkie oczy, zaskoczony trafną dedukcją młodej wiedźmy, dla której tatuaż nie powinien nic znaczyć.
– Skąd…? – wyrwało mu się, ale w lot pojął resztę. – Masz mugolskie korzenie.
– Och, czytuję prasę branżową jak na profesjonalistkę przystało. I rzeczywiście, jestem stuprocentową szlamą – przyznała lekko, jakby prowadzili pogawędkę przy popołudniowej herbatce. Nie wiedział, że znalazła się za jego plecami, dopóki nie wymruczała mu tuż za uchem – Nie ma się co spinać, to tylko słowo. Tutaj pada na prawo i lewo, można przywyknąć.
– I… ekhm… świadczysz usługi…?
– Czy obsługuję śmierciożerców? Nie. Stworzyłam bardzo przydatne zaklęcie, które wywołuje u nich naturalny wstręt do samej myśli dotknięcia mojej skóry. Dzięki temu mam spokój – podsumowała, obwodząc językiem jego obojczyk. – Lubię czekoladę. Cynamon, zieloną herbatę, fiołki, nawet zapach tytoniu, takiego doprawionego korzennym aromatem. Nie toleruję woni mułu, krwi i pożogi, więc nie obsługuję śmierciożerców.
A więc nie przepadała za voldemortowym terrarium. Punkt dla Syriusza.
Brunetka zdawała się zupełnie nie przejmować tematem zdawkowej konwersacji, bez skrępowania kosztując smaku słonawej skóry między jego łopatkami. Kiedy nacieszyła się poznawaniem, centymetr po centymetrze, krzywizn pleców, sięgnęła wyżej. Jej pocałunki zaczęły znaczyć ścieżkę na syriuszowej szyi.
Przyjemne mrowienie rozeszło się po całym jego układzie nerwowym, mieszając mu w głowie. Z niemałym trudem przychodziło chłopakowi okiełznanie zdradzieckich reakcji ciała. Trafił w ręce prawdziwej mistrzyni, doskonale świadomej, jak przebić się przez skorupę najbardziej gruboskórnego mężczyzny. W końcu nie byli znowu tak trudni w obsłudze dla kogoś, kto znał instrukcję na pamięć. Wystarczyło tutaj musnąć koniuszkami palców, tam posłużyć się językiem, gdzie indziej z wyczuciem przejechać dłonią…
Syriusz lubił towarzystwo kobiet i zupełnie bezwiednie potrafił wdać się w niewinny flirt z nieznajomą w kolejce do sklepowej kasy. Vitalia wykazywała się daleko idącym zrozumieniem dla syriuszowej natury, kwitując takie zachowania co najwyżej ironicznymi uwagami albo lekceważącym uśmiechem. To pozostawało kwestią zaufania i Austen wiedziała, że partner nie dostarczy jej powodu do umotywowanego niepokoju czy zazdrości.
Dzisiaj dopuścił się już zdrady czy prowadził jeszcze niewinną grę?
Potrzebował to przerwać, zanim zupełnie straci głowę.
Jeśli kolejne pięć minut nie poprawi jego sytuacji, to się stąd zbiera w cholerę.
– Nie byłoby prościej dawać im do zrozumienia, jakie jest twoje pochodzenie? – walnął głupio, niezbyt delikatnie ubierając rozbiegane myśli w słowa.
– Możesz wierzyć albo nie, ale w tych progach najzagorzalsi rasiści nadzwyczaj szybko zapominają o kryterium czystości kwi, kiedy ich własna spływa z mózgu w okolice rozporka. Gdyby z takim entuzjazmem używali głowy co penisa, Jasna Strona miałaby poważne kłopoty. A skoro mowa o penisach… – podjęła zaczepnie, zsuwając dłonie na uda chłopaka. – Całą robotę mam odwalać sama czy wykażesz odrobinę inicjatywy? Lubię znać reguły.
– A więc twoja magia rozpoznaje śmierciożerców pomimo zaklęcia maskującego. I to bez konieczności zbliżania się do nich? – Syriusz zignorował jej ostatnią sugestię, delikatnie przesuwając smukłe palce z dala od strategicznego miejsca, czym pogłębił tylko jej rozbawienie. Ignorując reakcję, rozważał głośno. – Rozpoznajesz ich w jakiś sposób. Rozróżniasz poszczególne osoby. Wiedziałaś w końcu, że jestem tu pierwszy raz, a przecież zaklęcie Incognitusa czyni klientów nierozpoznawalnymi.
Chłopak miał problem z uściśleniem swoich przemyśleń. Twórcy tego konkretnego czaru należał się Order Merlina Pierwszej Klasy, bo zaklęcie było genialne. Nie czyniło wszystkich pod jego działaniem bliźniaczo podobnymi do siebie. Każdy zachowywał pierwiastek indywidualności, wyróżniającej go z anonimowego tłumu nieczytelnych twarzy, a jednak ta właśnie indywidualna cząstka była niemożliwa do uchwycenia. Zbyt trudna, by ją zdefiniować.
Incognitus nie miał luk. Tylko ktoś, kto…
– Jeśli liczysz, że za zgrywanie płochliwej dziewicy dam upust – zakłóciła z przyganą w głosie tok jego rozumowania – to policz jeszcze raz. Koniec z gadaniem, zegar tyka. Zaraz minie kwadrans, słodziaku.
Jeśli kiedykolwiek wcześniej czuł się zażenowany samym sobą, to tamto było niczym w porównaniu z tym, w co się władował tej nocy.
To był naprawdę durny pomysł. Nic nie ugra, nie w takich okolicznościach.
Musiał się stąd zwijać.
– Przeszkadza ci rozmowa? – odbił desperacko, czując jak robi mu się ciasno w spodniach od niedbałych muśnięć koniuszków jej palców, rysujących misterne wzory w okolicach słonecznego splotu.
Ostatkiem samokontroli uchylił się, uciekając przed rozpalającym zmysły dotykiem.
Ciemnowłosa popatrzyła krytycznie w szare oczy i przerwała wymyślną torturę. Odrobinę się odsunęła, założywszy zapewne, że jej klient nie przestanie się spinać, dopóki ona nie pozwoli mu przejąć kontroli.
Choćby chodziło o podporządkowanie się w tak bzdurnej kwestii, jak podjęcie jałowej konwersacji.
– Incognitusa można przełamać, jeśli dysponuje się wyższym poziomem mocy niż czarodziej go rzucający – wyrecytowała z przesadnym entuzjazmem wyklepaną formułkę, udanie przedrzeźniając Flitwicka.
Odkrycie, że nieznajoma musiała uczęszczać do Hogwartu, zaskoczyło Blacka. Zupełnie jej nie pamiętał, a znał twarze wszystkich interesujących dziewczyn, zarówno młodszych, jak i tych sześć lat wzwyż. Nie mogła być starsza. Z drugiej strony, kto powiedział, że ona również nie ukrywała się w tej chwili pod czarem maskującym?
– A więc naprawdę musisz mieć jakieś ukryte talenty – wypalił, po niewczasie uzmysławiając sobie, jak bardzo dwuznacznie to zabrzmiało w aktualnych okolicznościach.
– I pewnie chciałbyś z nich skorzystać.
Syriusz odchrząknął. Spojrzał na nią odrobinę niepewnie, nie wyłapując w poważnym tonie głosu i uważnym spojrzeniu cienia lubieżnej aluzji. Napięcie erotyczne, dotąd wypełniające ciasną sypialnię po sufit, wyparowało.
Błękitne oczy zapłonęły, a w głosie nie było już ciepła i pogodnej nuty, gdy ponownie się odezwała.
– Oboje wiemy, że nie przyszedłeś tutaj oddawać się cielesnym rozkoszom. Zabawnym było udawać, że jest inaczej, ale szybko się nudzę. Lubię jasne sytuacje.
– Potrzebuję informacji – przyznał ostrożnie.
– Nie wiedzieć bywa zgubnym w dzisiejszych czasach, ale wiedzieć za dużo wcale nie zapewnia spokojnej starości. Za to sprzedawanie niebezpiecznych informacji gwarantuje szybkie zakończenie życia i to śmiercią raczej nieestetyczną. Moje plany na przyszłość nie mają wiele wspólnego z byciem zbieraną mopem z jakiejś podłogi czy ściany. Podziękuję, kociaku.
Chłopak postawił wszystko na jedną kartę. Nie zamierzał się targować.
– Nigdy nie zdradzę źródła, nawet pieszczony Cruciatusem. Sowicie wynagrodzę ryzyko i zapewnię ci ochronę. Potrzebuję tylko, żebyś wysłała do mnie jedną jedyną wiadomość, jeśli czarodziej na którego wpadłem na dole znów się tu pojawi. Oferuję… – Zająknął się, ale zdecydował zaryzykować. – Cena nie gra roli. Zagwarantuję wypełnienie warunków układu moją magią.
Tonący brzytwy się chwyta, ale to już wykraczało poza niegroźne szaleństwo. Zostawiając do siebie kontakt prawie obcej wiedźmie Syriusz ryzykował, że śledzący sowę śmierciożercy wytropią także jego. A i samej nieznajomej nie można przecież uznać za godną zaufania po jednej rozmowie w nietypowych okolicznościach.
Igrał z ogniem.
A jednak wiązała go obietnica i zobowiązanie. Granice tego, co dopuszczalne, i tak już się dla niego zatarły. Dzisiejsza wizyta tutaj była zrządzeniem losu, a tego rodzaju dary należy szanować.
Zniesmaczenie, jakie zobaczył na jej twarzy, ostudziło jego entuzjazm.
– Niepotrzebnie zmarnowałam ostatni kwadrans. Narcystyczny szczeniak z ciebie, jeśli chcesz szastać życiem tylko dlatego, że ktoś po pijaku wyciągnął przeciw tobie różdżkę. Nie zaryzykuję swojego dla dokarmienia twojej urażonej dumy. – Zaśmiała się zimno, z obrzydzeniem odsuwając się do tyłu. – Dumy… Dobre sobie. Cena nie gra roli? Które z nas jest teraz większą dziwką? – dopytała retorycznie, rzucając mu pogniecioną koszulę.
Syriusz nie pamiętał, by kiedykolwiek w życiu tak szybko się ubierał. A już na pewno nie zdarzyło mu się czuć takiego upokorzenia.
Nie tak sobie zaplanował przebieg tego spotkania.
Pogardliwe spojrzenie odprowadziło go do drzwi, wypalając dziurę w plecach. Sięgnął dłonią do klamki, chcąc jak najszybciej opuścić zakopcone cztery ściany, będące świadkami jego kompromitacji.
Został zmieszany z błotem przez prostytutkę i nie mógł nie przyznać jej racji.
Czego oczekiwał? Cóż, raczej nie tego, że trafi wśród rynsztokowego towarzystwa na ewenement, przedkładający zasady etyczne ponad materialne profity. Czyżby był aż tak zepsuty i mierzył wszystkich swoją miarą? A może za mało wiedział o paniach lekkich obyczajów.
Ta konkretna zdecydowanie wykraczała poza jego ciasne wyobrażenia.
A jeśli…
Cholera, ależ jestem durny, pomyślał, powoli odwracając się w kierunku brunetki. Chłodny błękit odbijał zniecierpliwienie, ale Syriuszowi było wszystko jedno. Jego ego nie mogło już ucierpieć bardziej.
– Nie ma zbyt wielu dam do towarzystwa, które nakładają zaklęcie zniechęcające potencjalnych klientów. Wszystkich jak leci, nie tylko śmierciożerców – powiedział powoli, wspominając negatywne wrażenie, jakie początkowo na nim wywarła. Nie potrafił powiedzieć dlaczego, a jednak wydała mu się w pierwszej chwili nieprzyjemnie brzydka. Wręcz odpychająca.
– Słucham?
Ciemnowłosa w konsternacji przechyliła głowę.
– Nie pracujesz tutaj w tym samym charakterze co reszta dziewczyn. I nie znalazłaś sposobu na obejście czy złamanie zaklęcia Incognitusa. Ty je rzucasz. Ochronne i maskujące czary wokół lokalu utkane są z twojej magii. Znasz tożsamość każdego z klientów, bo twoja magia pozyskuje o tym informacje z chwilą objęcia ich Incognitusem. Taka moc musi być potężna, skoro swobodnie wchodzi w interakcję z magią ich… nas wszystkich. – Chłopak nie mógł wyjść z podziwu, zupełnie zapominając o tym, że komplementowana dziewczyna nie dalej jak minutę temu przeczołgała go słownie. – Mogłabyś ją wykorzystać na tyle sposobów… Co ty robisz w takim miejscu?
Szok dziewczyny nieco wynagrodził mu wcześniejsze nieprzyjemne przejścia. Taktownie dał jej minutę na pozbieranie się i odzyskanie chwilowo utraconej pewności siebie. Chciał obudzić ciekawość dziewczyny, bo niewiele mógł uzyskać, spychając ją do defensywy. Potrzebował wspólnika w spisku, a nie uciekającej z krzykiem histeryczki.
– Egoistyczny palant, ale przynajmniej niegłupi – rzuciła wreszcie z nieczytelnym wyrazem twarzy.
– Cóż, taki się już urodziłem – wyszczerzył się po syriuszowemu, zgrabnie rozładowując napięcie. – Dlaczego właśnie to miejsce? – ponowił pytanie. – Bo nie uwierzę, że z sentymentu albo dla towarzystwa.
– Znasz bezpieczniejsze dla szlamy, której cała rodzina i większość znajomych użyźnia glebę po zapomnianych przez Boga cmentarzach? Teraz mam tylko to. Chyba nie muszę wyjaśniać, dlaczego nie mogę ci pomóc.
Syriusz pojął, zanim dokończyła. Przybytki rozkoszy stanowiły azyle. Izolowały od zewnętrznego świata, niechby i na całe lata, ale równocześnie dawały ochronę. Wojna toczyła się na zewnątrz, a przynajmniej dopóki tutejsi rezydenci trzymali się od niej z dala i nie próbowali jej przenosić we własne mury. Kobiety, których jedyną broń stanowiła bardziej lub mnie przyjemna powierzchowność, w konfrontacji z prawdziwymi wojownikami stawały się bezbronne. Wszystkie, co do jednej, bo mściciele zazwyczaj hołdowali zasadzie odpowiedzialności zbiorowej. Proszenie kogoś stąd o porzucenie neutralności stanowiło naruszenie zasad, a ewentualna wtopa groziła nieprzyjemnymi konsekwencjami nawet tym niezamieszanym w sprawę.
Ciemnowłosa nie mogła mu podać nazwiska delikwenta, puścić sowy… Nawet kiwnąć palcem.
– Przepraszam, nie pomyślałem – szepnął zawstydzony.
– A więc jednak nie do końca egoistyczny palant. – Jej głos odzyskał nieco z wcześniejszej miękkości. – A ja… Rzeczywiście, mam pewne umiejętności i nieco talentu, ale nie jestem aż tak potężna, by obłożyć swoją magią te mury i nie paść po pięciu minutach z wyczerpania. Każdy z czarodziejów sam podtrzymuje zaklęcie własną magią, nawet o tym nie wiedząc. Ja tylko kontroluję zewnętrzne osłony i pozwalam myśleć przekraczającym je klientom, że są potężniejsze niż w rzeczywistości. Krukońska wiedza, nieco ślizgońskiego sprytu i człowiek się gubi.
Syriuszowi opadła szczęka. I on śmiał mieć siebie za takiego sprytnego?
Cóż, był debilem. Bez dwóch zdań.
I ten cały oświecony pomysł z uwodzeniem domniemanej prostytutki… Na samo wspomnienie uciekł wzrokiem, oblekając się na młodzieńczym licu purpurą.
Jego rozmówczyni roześmiała się perliście.
– Syriusz Black III, niereformowalny bawidamek i bajerant, zapomniał języka w gębie. Niebywałe. Dla tej głupawej miny warto było cię poznać osobiście.
Chłopak spłonił się jeszcze mocniej, uzmysławiając sobie, że brunetka wiedziała przecież doskonale, czyja twarz skrywa się pod czarem maskującym. Teraz czuł się zupełnie odsłonięty i nie nazwałby tego uczucia komfortowym.
Dziękować Merlinowi, wszystko wskazywało na to, że przynajmniej nie byli w tym samym czasie w Hogwarcie. Co nie bądź uspokajające, bo Syriusz mógł z miejsca wymienić z tuzin dziewczyn, które miały większe lub mniejsze podstawy za jego osobą… nie przepadać. Zanim związał się z Vitalią, nierzadko zdarzało mu się traktować płeć piękną niezbyt szarmancko. Oględnie mówiąc. Nawet jeśli nie sypiał z połową szkoły, to bałamucenie trzech dziewczyn jednocześnie, by porzucić je na rzecz czwartej w przeddzień bożonarodzeniowego balu, można chyba poczytać za powód do zdobycia niepochlebnej opinii w damskich kręgach. A przynajmniej wśród tych młodych wiedźm, które się na jego beztroskim podejściu przejechały. Dziwnym trafem wszystkie pozostałe, jeszcze nie dysponujące własnymi doświadczeniami w zakresie syriuszowej niestałości uczuć, z uporem wierzyły, że przystojnego lekkoducha z tej jego przywary wyleczą. Nawet sam zainteresowany nie potrafił ogarnąć głębi ich naiwności.
Nie mógł za to udawać, że na robienie teraz za obiekt żartów sobie nie zasłużył.
– To chyba… – zająknął się skonsternowany – będę spadał. I jeszcze raz przepraszam.
– Dlaczego tak interesuje cię ten konkretny śmierciożerca? – zatrzymała go. – Nie wydaje mi się, żeby chodziło tylko o gówniarski odwet. No dawaj, skoro już straciłam na ciebie pół godziny, to mogę poświęcić dodatkowe pięć minut. Dawno nie słyszałam dobrej historii.
– Nie kryje się za tym dobra historia – odbił beznamiętnie, hamując złość, która wzięła się nie wiadomo skąd. – Łączą mnie z nim pewne… zaszłości.
– Nie wiesz nawet kto to. Nie mogłeś go rozpoznać pod Incognitusem – upierała się. I nagle jej oczy odbiły zrozumienie. – Różdżka. Ale skoro rozpoznałeś go po różdżce…
– Rozpoznałem różdżkę – uściślił. – Ale nie ten sukinsyn jest jej prawowitym właścicielem. Należała do kogoś bliskiego. Kogoś… z rodziny. I Merlin mi świadkiem, że nie będzie jej używał parszywy morderca.
Zapadła cisza. Nie było nic więcej do powiedzenia.
– Gdybym miała strzelać, powiedziałabym, że obiekt twojego zainteresowania bywa tu w każdą niedzielę. Czasem w czwartki, zwykle już lekko wstawiony – dobiegło szeptem zza jego pleców. – Towarzyszą mu znajomi, obrabiają się góra w pół godziny i przed północą przenoszą Pod Zielonego Smoka. Twój śmierciożerca ma tam pokój na piętrze, w lewym skrzydle, ten z oknem na ogród.
– Jestem twoim dłużnikiem – powiedział szczerze, mile zaskoczony dokładnością informacji. Z takimi danymi nie potrzebował nazwiska, którego nie mogła mu podać wprost.
Spojrzał na nią, szukając wskazówki co do oczekiwanego sposobu wyrażenia wdzięczności. Za nic w świecie nie chciał jej urazić proponowaniem stosownego wynagrodzenia w złocie. Wiedźma milczała, niczego mu nie ułatwiając. Cisza zaczynała stawać się nieprzyjemna. Wymowne spojrzenie błękitnych oczu na drzwi jednoznacznie upewniło go, że najlepiej będzie, jeśli sobie pójdzie.
Zawahał się. Nurtowała go nagła zmiana jej nastawienia.
– Nie boisz się, że narobię wam problemów?
– Nie możesz go dorwać tutaj. Zielony Smok to gniazdo sprzedajnych żmij. Wydawali ludzi za mniej niż galeona. Nikt nie będzie płakać, jeśli kilku stamtąd oberwie rykoszetem. Powiedzmy, że to mój wkład w wojnę. Ale mojej osoby i ludzi stąd – ostrzegła z naciskiem – nikt nie może z tym wiązać. Weź to sobie do serca i nie próbuj mnie orżnąć. Wolałbyś nie robić sobie ze mnie wroga.
– I ryzykujesz tylko dlatego, że nie lubisz zapachu mułu, krwi i pożogi?
Nie zorientował się, kiedy go dopadła i brutalnie obróciła ku sobie twarzą. Jej własna odbijała gamę emocji. Rysy nabrały drapieżnej ostrości, oczy wydały mu się starsze, a ciemne loki samoistnie przeobraziły się w ognistoczerwone kosmyki.
Metamorfomagia.
Syriusz skłamałby zapewnianiem, że nie przeszły go ciarki.
– Ukrywam się tu, ale nie z lęku – syknęła z furią. – Nie dam się gadom zabić, by nie dawać im satysfakcji, a możesz wierzyć, że kilku poświęciłoby magię, by mnie dorwać. Śmierciożercy też posiadają rodziny i przyjaciół. – Wykrzywiła usta w upiornym uśmiechu. – No cóż, może śmierciożercy polujący na mnie już nie posiadają.
Chłopaka zmroził lód w błękicie jej tęczówek, kiedy dodała cicho:
– Myślisz, że żyje którykolwiek z tych, którzy mieli na rękach krew mojej rodziny? – Zimny, złowrogi śmiech odbił się echem od ścian ciasnej klitki. – Zrobisz jak zechcesz, ale uważaj. Wojowanie w pojedynkę ze stadem wilków ma pewien mankament. O ile nie wyhodujesz sobie oczu wokoło głowy, to będziesz zmuszony zakopać się pod ziemią albo zaszyć na resztę życia w jakimś zapomnianym przez sanepid burdelu pod obcą twarzą. Nie pozostanie ci wiele opcji, jeśli przeholujesz jak ja.
O dziwo, spotkanie w szerszym gronie, zwołane w wigilijny wieczór przez Czarnego Pana, okazało się mało rozrywkowe. Żadnych schwytanych aurorów do torturowania, ani jednego mugola do pokaleczenia i nic nie zapowiadało, by na deser szykował się jakiś świąteczny rajd po przedmieściach.
Twarze większości obecnych wyrażały to samo – Mikołaj się nie popisał. Śmierciożercy musieli być w minionym roku bardzo, bardzo niegrzeczni.
Wszystko wskazywało na to, że wieczór – ku ich nieukontentowaniu – nie dostarczy krwawszych niespodzianek. Ot, goście wymienią się nowinkami towarzyskimi, pogadają o pogodzie i wzniosą kilka toastów za pomyślność swego pana, zasypując go masą niewyszukanych komplementów. Kilku zacznie judzić, licząc na zyskanie kosztem zdyskredytowanych kompanów. Któryś zapewne polegnie w szermierce słownej i spektakularnie wypadnie z łask na tydzień czy dwa. Ktoś inny wróci do domu rozkoszując się chwilową porażką tamtego, w złudnej nadziei na zyskanie jego kosztem pożądanych przywilejów.
Noc, jakich już było wiele.
A jednak tym razem Severus nie odliczał w myślach minut, dzielących go od opuszczenia tego miejsca. Nie przemykał pod ścianami, unikając drażniącej obecności zblazowanych arystokratów i konieczności podtrzymania bzdurnej konwersacji. Dziś dla odmiany nie starał się być niewidzialnym, ale też nie narzucał w natrętny sposób swoją osobą jak choćby Tertius czy Bella, uwielbiający, by było o nich głośno bez względu na kontekst. Albo jak ostatnimi czasy Sidius, pałętający się pod nogami Lucjusza, widocznie nieświadomy, że jego zabiegi zbliżenia się do pana Malfoy Manor czynią go jeszcze większym pajacem. Nie, Severus gardził takimi hienami i prędzej odgryzł by sobie język, niż zniżyłby się do ich poziomu. Skończył jednak z byciem cieniem i zaczął zachowywać się, jakby tu przynależał w równym stopniu co cała reszta.
Nie ustępował im inteligencją, umiejętnościami czy mocą. Jeśli rzeczywiście jego dotychczasowe zachowanie odbierali tak jak Regulus, to musiał tę ich opinię skorygować. Nie miał czasu na radzenie sobie z kolejnym Averym, któremu wydawało się, że może sobie z mistrzem eliksirów pogrywać jak z ułomnym, pozbawionym woli walki ścierwem. Uchodzenie w tym gronie za czarodzieja drugiej kategorii zamykało drzwi, które Severus właśnie zdecydował przekroczyć.
Trafił do wężowiska, ale przecież sam nie był myszą. Pora o tym przypomnieć co niektórym. Miał swoje plany na ten szczególny wieczór i to zdecydowanie dalekosiężne.
Przy tej okazji nie było miejsca na błędy. Należało sprawę dobrze poprowadzić. Bez brawury, małymi kroczkami. Bez cienia desperacji, acz efektywnie.
Chłopak na moment uchwycił spojrzenie brązowych oczu gościa honorowego, którego uwaga była mu dziś niezbędna. I od razu wyczuł, że coś było nie tak. Zazwyczaj przeszywający, palący wzrok, który powinien teraz skanować otoczenie z głębokiego fotela po drugiej stronie pomieszczenia, odbijał zniecierpliwienie, ale nie takie podszyte podekscytowaniem. Ani odrobiny głodu drapieżnika. Majestatyczne oblicze pozostawało pozornie beznamiętne, a jednak coś wydawało się nie na miejscu. Severusowi wystarczyła chwila na przebicie się przez maskę protekcjonalnego chłodu. Zanim służalczo, z przestrachem opuścił głowę, uchwycił czające się w błyszczących tęczówkach wahanie. Słabo maskowany… strach?
Jak na swoje niespełna dwadzieścia lat Severus był naprawdę niezły w przedzieraniu się przez cudze maski. Mógłby to robić zawodowo. Z łatwością czytał z ludzkich gestów, tonu głosu, drżenia powiek. Bardziej utalentowany kłamca zawsze rozszyfruje słabszego. Ale Czarny Pan był bez wątpienia jeszcze lepszy w te klocki, więc dlaczego dziś wydawał się otwartą księgą? Co na tyle wytrąciło go z równowagi?
Severus rozejrzał się dyskretnie i spostrzegł, że dwaj zaniepokojeni śmierciożercy na lewo prowadzą cichą konwersację, ukradkiem zerkając w kierunku potężnego maga. Więc chłopak nie miał paranoi i również inni dostrzegli nietypowość zachowania Czarnego Pana. Niepewność jego ruchów.
Słabość, której nigdy nie okazywał.
Coś nie grało. Wszechwładny pan życia i śmierci zupełnie nie był sobą. Tak jawnie się odkrywać? Przed salą pełną czarodziejów, dla których liczyła się tylko siła?!
Czarny Pan musiał naprawdę postradać rozum, jawnie obnażając się przy własnych sługach.
Chyba że…
Bez żartów, przemknęło chłopakowi przez myśl w przypływie olśnienia.
Znów łypnął okiem w bok, w samą porę by dostrzec, jak cisowa różdżka z piórem feniksa prawie wypada rozkojarzonemu czarodziejowi spomiędzy palców.
Rozmowy przycichły. Teraz już nie miał wątpliwości, że dziwne zachowanie przywódcy Ciemnej Strony nie uszło uwadze kogokolwiek. Obiekt wzmożonej obserwacji syknął, wykonując nieokreślony ruch ręką, ni to odprawiając podwładnych, ni to któregoś z nich przyzywając bliżej.
Zanim wątpliwości co do tego zostały rozwiane, boczne drzwi rozwarły się głośno i do pomieszczenia wparował Caius Yaxley, szara eminencja Wewnętrznego Kręgu. Czarny Pan przywołał go i bez słowa skupił wzrok na oczach zaufanego śmierciożercy, celując w niego różdżką. Przez chwilę nic się nie działo, a jednak powietrze stało się ciężkie od szorstkiej magii.
Legilimencja, domyślił się Severus.
– Jak mogłeś na to pozwolić?! – warknął Czarny Pan, podrywając się z fotela. – Jesteś zupełnie bezużyteczny. – Pchnął mężczyznę, powalając gołymi rękami na podłogę, zupełnie nad sobą nie panując. – Zbędny – syknął i przytknął koniec różdżki do czoła przerażonego Yaxleya.
Caius był powiernikiem ich pana. Chyba jedynym tutaj czarodziejem z ugruntowaną pozycją, wtajemniczonym w najbardziej diaboliczne przedsięwzięcia, których szczegóły pozostawały nieznane dla wszystkich pozostałych. Nikt nigdy nie widział go nawet zaniepokojonym. Jeśli teraz leżał na zimnych płytach posadzki w oczekiwaniu na Avadę, to wszystkie te misterne plany wzięły w łeb.
Czarny Pan stracił kontrolę. Grunt palił mu się pod nogami.
Wszyscy wstrzymali oddech, wyczekując zielonego rozbłysku.
Cisowa różdżka cofnęła się jednak, choć morderczy wyraz twarzy jej właściciela sugerował, że niebezpieczeństwo wciąż było bliskie. Caius nie odważył się oddychać.
– Odzyskasz to – wycedził Czarny Pan przez zęby – zanim Flamel znów zniknie. Dumbledore nie może do niego dotrzeć pierwszy. Nie może się dowiedzieć. Odzyskasz to albo wszystko stracone – dodał słabo.
Opadł na fotel i rozmasował skronie. Nagle wydał się potwornie… stary.
– Tak, mój panie – jęknął Yaxley, cofając się na klęczkach ku drzwiom. – Żyję, by ci…
– Zejdź mi z oczu. Wszyscy… Zejdźcie mi z oczu!
Nikomu nie trzeba było dwa razy powtarzać. W okamgnieniu korytarz zaroił się od czarnych płaszczy. Śmierciożercy w popłochu opuścili budynek i deportowali się za osłonami, jakby uciekali przed nadciągającą apokalipsą. Porównanie wydawało się całkiem trafione.
Severus podążył za Lucjuszem do Malfoy Manor. Nieczytelny wyraz twarzy jego kompana nie zachęcał do głośnej wymiany myśli, więc Snape zachował swoje dla siebie, chociaż w środku szalała w nim euforia. Wyglądało na to, że jako jedyny rozgryzł fortel.
Socjopatyczny sukinsyn oszukał wszystkich poza swoim mistrzem eliksirów.
Chociaż chłopak dotąd nie miał się za umysłowo ułomnego, teraz z trudem przychodziło mu ukrywanie samozadowolenia.
Lucjusz z kolei pozostawał niewzruszony. Niewątpliwie głęboko rozważał to, co się wydarzyło, ale – ku szczeremu podziwowi młodszego kolegi – nie okazywał lęku, który paraliżował resztę śmierciożerczego stada.
Bez słowa pokonali ośnieżony ogród, mijając różaną rabatę Narcyzy, ale tuż przed drzwiami wejściowymi Malfoy zatrzymał się i obrócił ku towarzyszowi.
– Nie zrób teraz niczego głupiego – ostrzegł, przypatrując się Snape'owi tajemniczo. – Niczego, co mogłoby zaszkodzić również mi, bo to nie jest czas na błędy. Nie rób nic, jakby nic się nie stało.
Stalowe tęczówki błyszczały ciekawością i podekscytowaniem. Żadnego strachu.
Skubaniec również się domyślił?
Jeśli Malfoy poskładał do kupy kawałki układanki, to mógł okazać się przydatnym. Półkrwi czarodziej znikąd zaczynał coraz silniej odczuwać brak silnego sojusznika w gnieździe węży. Co prawda Lucjusz zadeklarował swoje ewentualne wsparcie, licząc na wzajemność, ale na tym do tej pory poprzestali, nie mając okazji przełożyć słów na czyny. Teraz sytuacja się zmieniła. Niektórych pomysłów Severus nie mógł przeforsować sam, a nie tylko on zamierzał coś ugrać. Ambitny, domyślny i bezwzględny arystokrata stanowił oczywiście potencjalne zagrożenie dla planów Snape'a, ale ten miał pewnego rodzaju przewagę. Znał słabość Lucjusza i to było niejakim zabezpieczeniem. Mniej więcej.
Severus nie zastanawiał się długo. Zdecydował zaryzykować.
– Oczywiście, w końcu nie ma powodu do niepokoju. To nie nasz spektakl i najbezpieczniej będzie go obserwować z ostatniego rzędu – powiedział po prostu. – A później… – Resztę zostawił niedopowiedzianym, czekając reakcji blondyna.
Na chwilę usta arystokraty rozchyliły się pod wpływem zaskoczenia, ale natychmiast się pohamował. Chłodno kalkulował, jak na zwierzę polityczne przystało. Odpowiedział Severusowi zimnym, porozumiewawczym uśmiechem.
– Dokładnie – przyznał ewidentnie usatysfakcjonowany domyślnością wspólnika w spisku. – Myślę, że Wewnętrzny Krąg potrzebuje zmian. Wizji. Świeżej krwi. Jego obecny skład, poza nielicznymi wyjątkami, trąca myszką.
– Nie da się ukryć, ale…
– … jeszcze przez moment będziemy musieli ścierpieć obecny stan rzeczy. Tak, tym razem zajęcie miejsc w ostatnim rzędzie wydaje się rozsądne – dokończył Malfoy. – Nie należy zaprzątać Czarnemu Panu głowy, dopóki nie zakończy swojej gry. To byłoby… nieeleganckie.
Chłopak skinął na znak zgody.
– A później… – Lucjusz zawiesił wzrok na oszronionych gałęziach drzew, wybiegając myślami w przyszłość. Przemawiał przez niego dobrze znany Severusowi głód nowego. Żądza wyzwań. – A później zagramy we własną.
Ostatnie słowa nieznajomej nie dawały Syriuszowi spokoju. Nie mógł ich wyrzucić z głowy na długo po opuszczeniu Cór Nocy. Głupie, bo przecież ostrzeżenie nie miało nic wspólnego z nim. Nie planował iść w jej ślady i pozwolić się pochłonąć żądzy zemsty. Zamierzał odzyskać różdżkę Charlusa i oddać ją w ręce młodego Pottera, do których powinna trafić, tak jak uzurpujący sobie do niej prawo śmierciożerca winien trafić przed oblicze sprawiedliwości.
Chodziło o sprawiedliwość, a skoro system nie radził sobie z jej zapewnianiem, to syriuszową powinnością było błędy systemu naprawić.
Chłopak uśmiechnął się krzywo.
No dobra, to nie miało nic wspólnego ze zwykłym zaprowadzaniem porządku czy egzekwowaniem ministerialnego prawa. Dorwanie winnych i udowodnienie ich zbrodni stało się jego obsesją. Nie robił już tego dla odzyskania zaufania Jamesa ani wykazania niewinności Seva. Nie chodziło również o poczucie winy samego Syriusza.
Prawda należała się Charlusowi Potterowi i dlatego musieli poznać ją inni, właśnie ze względu na starego czarodzieja. Prawda musiała ujrzeć światło dzienne, bo tak było trzeba.
Black nie wierzył w zbiegi okoliczności i dzisiejsze zetknięcie się z aktualnym posiadaczem charlusowej różdżki przyjął za znak. Nie wolno dyskutować z przeznaczeniem, a to najwyraźniej chciało, by właśnie rękami Syriusza wymierzono karę. A raczej sprawiedliwość. Czy jak to kto zwał. Teraz sprawa dotyczyła tylko jego i wszystko inne zeszło na dalszy plan.
A jeśli Vitalia miała rację? Dotąd zawsze Syriusz krył czyjeś plecy i próbował naprawiać cały świat. Może powinien przestać się miotać i skupić na priorytetach. Zrobić raz coś nie patrząc na innych, nie szukając ich aprobaty. On sam nawalił i nikt inny nie powinien po nim sprzątać. Ani moralizować. James nie raczył go wtajemniczyć w plany wstąpienia do Zakonu, a Sev nie pytał o zdanie przy okazji zaoferowania szpiegowskich usług Dumbledore'owi i dołączenia w szeregi śmierciożerców. Zrobili, co uznali za konieczne i obaj zapewne upieraliby się przy stwierdzeniu, że w ten sposób chronili przyjaciela. Jeśli oni mieli prawo podjąć takie decyzje bez słowa wyjaśnienia, to czemu Syriusz miałby się wahać?
– Nie do końca rozumiem.
Słowa wiedźmy skutecznie odciągnęły jego myśli od niewygodnych rozważań. Podniósł wzrok i ze zdecydowaniem zrobił krok w jej stronę.
– Przykro mi, że proszę o przysługę niewiele wyjaśniając, ale jestem pod ścianą. Ostatnio przyciągam wszelakie nieszczęścia i wolałbym zminimalizować ryzyko. Nie mogę sobie pozwolić na narażenie kogoś przypadkowego, za którego pośrednictwem moi wrogowie mogliby spróbować dotrzeć do mnie. Stąd moja prośba.
– Jeśli zamierzasz zrobić coś, czego możesz żałować…
Uśmiechnął się bez wesołości.
– Na to już trochę za późno. Teraz mogę zrobić tylko to, co należy – odpowiedział świadomy, że niewiele wyjaśnia.
Uniósł zawiniątko, trzymane w dłoni. Kobieta przyjęła je bez protestów, chociaż jej krytyczny wzrok nie pozostawiał wątpliwości, że cała sprawa nieszczególnie jej się podobała. Milczała wyczekująco.
– Może się przydać. Zdjąłem wszelkie zabezpieczenia – oznajmił, zerkając porozumiewawczo na przedmiot w jej dłoniach. – Sama pani zdecyduje, co z tym zrobić. Mam nadzieję… Wierzę, że się nie mylę i szybko ktoś w potrzebie się po to zgłosi.
Skinęła głową.
– A teraz druga sprawa. – Syriusz odetchnął głębiej, zanim przeszedł do rzeczy. I walnął prosto z mostu. – Na czym dokładnie polega zaklęcie Fideliusa?
Powracam rozdziałem zdecydowanie najdłuższym z dotychczasowych. Nie obiecuję, że to ostatnia tak długa przerwa, ale niektórych rozdziałów nie potrafię sztucznie dzielić (dzięki czemu aktualizacje pojawiałyby się częściej, w mniejszych częściach).
Pozwolę sobie poruszyć kwestię Regulusa, a właściwie mojego stosunku do kanonu. Jak można się było już zorientować, historia poszła swoją drogą. Zakończy się alternatywnie, to mogę zagwarantować. Regulus u Rowling odszedł w zaświaty przed końcem 1979 roku, u mnie przeżyje Sylwestra. To akurat wymusił mój plan wydarzeń - młodszy Black jeszcze mi się przyda i nie pozbędę się go bez huku :P
A, i dzięki Wam wszystkim, którzy nadal jesteście z tym opowiadaniem ;)
