Żyj tak, aby twoim znajomym zrobiło się nudno, kiedy umrzesz.
Julian Tuwim
Syriusz przeniósł wzrok z twarzy gadatliwego barmana na świat za oknem i kątem oka dostrzegł, że kwiaciarka po drugiej stronie ulicy zaczęła zbierać z chodnika bukiety tulipanów, chroniąc je przed wieczornym chłodem za szklaną witryną. A więc musiała dochodzić dwudziesta. Ostatni moment, by jeszcze się wycofać.
Taa, jakby jego gryfońska natura kiedykolwiek dopuszczała ucieczkę z pola bitwy z podkulonym ogonem.
Co ciekawe, właściwie wcale się nie bał. Dlaczego miałby? Wybrał w końcu do tego człowieka, któremu ufał jak samemu sobie, a tamten się zgodził. Nie było powodu do niepokoju, bo Sev nie podejmował się niczego bez przeświadczenia, że podoła zadaniu. Jeśli już Syriusz czegoś nie był pewien, to czynników zewnętrznych. Jedyny problem stanowiły właśnie niewiadome. Pozostawało się modlić, by nie spadły na nich konsekwencje żadnych nieprzewidzianych interwencji Losu, które mogły rozbić misterny plan w pył. Jeśli wszystko by się schrzaniło, to…
Nie. Nic nie mogło się schrzanić. Syriusz nie mógł tego zrobić Sevowi i dlatego musiał się wziąć w garść.
Spodziewał się, że głównym problemem będzie jego zauważalna nerwowość, ale nawet jeśli gdzieś tam, z tyłu głowy, kiełkowały w nim wątpliwości, to jego zachowanie w żaden sposób tego nie ujawniało. Tak przynajmniej mu się wydawało. Uderzyła go świadomość, że przez wypadki ostatnich miesięcy potrafił bez problemu wejść w tryb zupełnego wyalienowania od błahych rozterek. Normalnemu człowiekowi zapewne drżałaby ręka. Ktoś normalny niespokojnie skręcałby się na barowym krześle, rozchlapując zawartość szklanki na blat. Jednak syriuszowe dłonie były jak zawsze pewne, kiedy sięgnął do kieszeni po przygotowaną fiolkę i z precyzją wkroplił sobie do whisky odmierzoną dawkę czarnomagicznej mikstury.
Szkoda, że nie mieli Ognistej, ale cóż – nie ta klientela.
Kurwa, następnym razem, kiedy wpadnie na genialny pomysł, ale taki genialnie genialny, przywali czołem w stół i poczeka, aż mu przejdą kreatywne myśli. Ale cóż, jeśli się powiedziało A…
Rzucił napiwek obok opróżnionej szklanki i podniósł się z krzesła. Czekał go nocny spacer, raczej z tych bardziej rozrywkowych. Zatrzasnął za sobą drzwi knajpy i skierował się powoli, choć bez ociągania, w kierunku Kew Bridge. Do mieszkania przy Ealing Road, w którym ostatnio się zadekował, czekały go dobre trzy kwadranse marszu, ale wiedział, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie będzie mu dane spokojnie zasnąć tej nocy we własnym, obrzydliwie szerokim i mięciusim łóżku.
Przekroczył już most w połowie, kiedy wyczuł obcą obecność. Nie żadnego nocnego kieszonkowca czy jakiegoś szemranego dilera, ani choćby nabuzowanego alkoholem wielbiciela broni palnej, od których roiło się w tej części miasta, jak donosiły mugolskie gazety. Ostatnio miał w zwyczaju śledzić ichniejszą prasę, bo także ona zawierała całą masę wskazówek na temat posunięć Voldemorta. A to gdzieś zaginął jakiś polityk, a to dziwna eksplozja wstrząsnęła metrem. Innym razem mugolskie osiedle, słynące z dziwnych mieszkańców, których sąsiadom czas od czasu przydarzało się widywać nadnaturalne anomalie, a jeszcze częściej cierpieć na zaniki pamięci, zamieniło się w ciągu jednej nocy w ruinę w związku rzekomym wybuchem gazu. Dla zwykłych londyńczyków nic więcej niż powód do plotek, dla władających magią – objawy wzmożonego zainteresowania okolicą pewnego mrocznego psychopaty, niebezpiecznie ostrzącego pazury na niemagiczny świat.
Dwie persony, które pojawiły się kilka metrów przed Syriuszem, nie miały nic wspólnego z przestępczością zorganizowaną, a jeśli już, to zamiast naładowanej broni w dłoniach ściskali różdżki.
Show time.
Czy już wspominał, że miał ochotę przekląć samego siebie za swoją spektakularną pomysłowość?
– Syriusz Black – padło z ust jednego z mężczyzn, tego wyższego. – Jak szczur schowałeś się w tej mugolskiej dziurze i liczyłeś, że zapomnimy o zdrajcy krwi?
– Sidius Yaxley? – Syriusz udał zdziwienie. – W dzisiejszych czasach nie można ludziom ufać.
Yaxley spiął się w obawie, że Black powie o jedno słowo za dużo, ale ten nie zamierzał głośno poruszać niewygodnego tematu ich przeszłej, epizodycznej współpracy, którą zresztą sam zerwał dwie noce temu. Tamtego wieczoru śmierciożerca pojawił się na umówionym spotkaniu i podzielił z Syriuszem informacją o proroctwie, w zamian za bezcenną wiedzę żądając natychmiastowej ewakuacji dla siebie i Rosiera, a w dalszej perspektywie – gwarancji bezpieczeństwa, sygnowanej podpisem pani Minister. Tego Black oczywiście nie mógł Yaxleyowi zapewnić, ku jego wściekłej rozpaczy. Nie próbował też mamić kolaboranta obietnicami bez pokrycia, bo w zmienionych warunkach Sidius przestał być użyteczny jako źródło informacji. Syriusz zamierzał gada wmanewrować we własne plany, co do których Yaxley szczegółowej wiedzy posiadać nie musiał. Był przecież jedynie pionkiem, a nie graczem tego samego formatu, co ci rozdający karty.
Jedynym ustępstwem Blacka było dobroduszne zwolnienie padalca z wcześniej złożonej przez niego przysięgi, wymuszającej lojalność. Ale to też stanowiło część bardziej złożonego planu. I dlatego ex-Gryfon wcale się nie zdziwił, rozpoznając w jednym z agresorów właśnie Yaxleya. Zdziwiłby się, gdyby postawiony pod ścianą śmierciożerca okazał skrupuły, zamiast wykorzystać szansę na odcięcie się od kłopotliwych powiązań z numerem jeden na czarnej liście samego Voldemorta.
Syriusz miał ochotę się roześmiać prosto w twarz odgrażającemu się Yaxleyowi, zupełnie nieświadomemu, że jego obecność tutaj została skrupulatnie zaplanowana. Ja na razie wszystko szło zgodnie z przewidywaniami.
– Rozważniej było dzisiaj zostać w domu, Black.
Szare oczy przeniosły się z twarzy Yaxleya na twarz drugiego chłopaka i natrafiły na palącą czerń jego tęczówek.
Ostatnia szansa, żeby się wycofać.
– Nigdy nie należałem do tych rozważnych, Snape – odbił Syriusz lekko, pochylając się do przodu z wyciągniętą różdżką. Uśmiechnął się wrednie do obydwu. – Dajecie, cipy! – To hermetyczne nawiązanie nie umknęło uwadze odzianych w czerń, wywołując wściekłość na ich twarzach.
– Diffindo – wysyczał Sev, celując w przeciwnika. Niemal natychmiast na twarzy, klatce piersiowej i rękach zaatakowanego pojawiły się rany cięte, z których zaczęła kapać krew, nieestetycznie brudząc bruk pod jego nogami.
Do przodu wyrwał się Yaxley i wyrzucił przed siebie uzbrojoną dłoń, ale nie był na tyle szybki, by wyprzedzić Snape'a.
– Avada…
Syriusz nie słyszał dalej, jakby wszystko odpłynęło. Automatycznie jego organizm zareagował odruchowym napięciem mięśni i rozszerzeniem źrenic. Kolejny krok w tył i nie było już na czym oprzeć ciężaru ciała.
– Protego! – krzyknął i w jego własnych ustach wydało mu się to żenująco śmieszne.
Coś szarpnęło blisko serca, jakby w jego ciele zmienił się nagle środek ciężkości. Różdżka wypadła z syriuszowej dłoni z chwilą, gdy na końcu tej drugiej zaiskrzyło zielenią.
On i jego chujowe pomysły.
Upadał, ściskając w dłoni lepidolit i nagle przypomniał sobie, że kiedyś miał w zwyczaju robić to, kiedy był wytrącony z równowagi. Teraz jak znalazł.
I pojawiło się oślepiające światło. A chwilę później już niczego nie było.
Zastąpił drogę Yaxleyowi, uprzedzając jego ruch. Nie mógł dopuścić, by cokolwiek poszło nie tak, jak zostało ustalone w najdrobniejszych szczegółach. Każdy przejaw yaxleyowej inwencji uruchamiałby plan B, a jak wiadomo powszechnie kolejne litery alfabetu odzwierciedlają mniej trafione wyjścia z podbramkowych sytuacji.
– Avada kedavra! – zainkantował Severus, uwalniając najmroczniejsze odblaski swojej magii.
Wszystko zwolniło i zatraciło kontury, a chłopakowi wydało się, że od zewnętrznego świata odgrodziła go mleczna szyba.
Potrzebował chwili by przypomnieć sobie, jak się oddycha. Przez tych kilka sekund nie był władny panować nad własnym ciałem, jakby odrywająca się od cisowej różdżki zieleń zabrała ze sobą całą jego siłę sprawczą. A może jednak nie całą, bo wystarczyło mu jej na tyle, by ustać na nogach, utrzymać beznamiętne oblicze i grać swoją rolę bezwzględnego sukinsyna. Gdyby cokolwiek zdradziło jego wewnętrzne rozdarcie, wszystko wzięłoby w łeb.
Gdzie on miał rozum, kiedy się na to godził?!
Kiedy Severus kilka nocy wcześniej poznał szczegóły syriuszowego konceptu, nawet nie pomyślał na poważnie o jego realizacji. A teraz, niespełna tydzień później stał i obserwował z obojętnym wyrazem twarzy, jak Niewybaczalne przemierza przestrzeń między nim a Syriuszem. To był najgłupszy plan, na jaki mogli się zdecydować i człowiek przy zdrowych zmysłach z miejsca by go wyśmiał. Ale pomysł zrodził się w zakamarkach umysłu Blacka, więc komentarz był tu zbędny.
Na Merlina, oni obaj potrzebowali dobrego psychiatry.
Snape otrząsnął się i spojrzał przed siebie. Oprócz niego i drugiego śmierciożercy na moście nie było ni żywej duszy. Żadnej innej magicznej obecności.
Jakby po to, by się upewnić, mistrz eliksirów minął kałużę krwi i zerknął za wyłamaną barierkę, na Tamizę poniżej, jak zawsze przepuszczającą masy kotłującej się wody. Powodzenia w poszukiwaniu ciała, ale tego i tak nikt szukał nie będzie. Za niepodważalny dowód dokonanego morderstwa wystarczyła złamana różdżka, którą właśnie podnosił z bruku Yaxley.
Mogli się stąd zbierać.
Salazarze, Severus musiał się stąd zbierać, bo na sam widok rozmazanej na chodniku krwi brały go mdłości.
– Idziemy – zadecydował, zanim Yaxleyowi przyjdzie do głowy myśleć za dużo o tym, co się wydarzyło przed chwilą. – Zdrajcę krwi spotkało to, na co zasłużył. Czarny Pan będzie usatysfakcjonowany. Nie każmy mu czekać.
Śmierciożerca skinął głową, sięgając po dowód rzeczowy i nagle, zupełnie niespodziewanie, za jego plecami rozległ się trzask aportacji, a z ciemności nocy wyłonił się intruz.
Pierdolony margines przypadku.
– Alarte ascendare!
Klątwa dopadła Yaxleya, odrzucając go do tyłu z taką siłą, że chyba stracił przytomność. Wypuszczone z bezwładnych palców kawałki zdobycznej różdżki upadły na ziemię. Severus chciał po nie sięgnąć, ale rzucił się w drugą stronę, zmuszony osłonić się przed wściekłym atakiem Jamesa Pottera.
No kurwa, ten to ma zawsze wyczucie czasu.
– Co do…?! – padło cierpiętniczo z perspektywy bruku, na moment dekoncentrując ex-Gryfona i dając tyle samo czasu Severusowi na upewnienie się, że Sidius nie był śmiertelnie ranny. Dobrze. To wszystko dało się jeszcze uratować.
– Yaxley, zbieramy się – rzucił do rannego, zgarniając z bruku ułomki zniszczonej cedrowej różdżki.
Potter na moment zamarł, tępo wpatrując się w to, co zostało z dobrze znanego mu oręża. A potem przeniósł nierozumiejący wzrok niżej, na kałużę ściekającej do rynsztoka krwi.
– Ty skurwysynu, trzeciego razu nie będzie – oznajmił Potter głosem pełnym bólu, niedowierzania i bezdennego gniewu, unosząc dłoń z zamiarem dokończenia tego, co zaplanował dla Snape'a na Spinner's End w ramach urodzinowych atrakcji.
Emocjonalne rozchwianie stępiło jednak jego refleks.
– Drętwota! – Severus ubiegł przeciwnika, zanim różdżka tamtego zdołała wykonać płynny ruch i Potter padł na kamienne płyty, niemal wprost w kałużę krwi Syriusza. – Twoje szczęście, że akurat dzisiaj nie mam na ciebie czasu – obwieścił mistrz eliksirów nieprzytomnemu, przestępując nad jego nieruchomym ciałem i ponaglił oniemiałego Yaxleya. – Zbieraj się. Zaraz tu będzie od zatrzęsienia aurorów.
Ledwo kontaktujący śmierciożerca omiótł otoczenie przestraszonym spojrzeniem, a kiedy zatrzymał je na Severusie, jego źrenice jeszcze bardziej się rozszerzyły. Posłusznie potaknął.
– Tak. Zabierajmy się z tego miejsca – wymamrotał. Zdał sobie chyba sprawę, jak żałośnie to zabrzmiało, bo dodał pewniej – Nie możemy kazać czekać naszemu panu.
Bez wątpienia zamierzał przypisać sobie choćby część severusowych zasług.
Oby reszta była przynajmniej w połowie tak głupia, przemknęło Snape'owi przez myśl, kiedy młody arystokrata minął go z uniesioną głową, pewnym krokiem zwycięzcy.
Nie czekając na kolejne komplikacje, odwrócił się bez słowa i ruszył w ślad za Yaxleyem w ciemność, zostawiając Kew Bridge za plecami. Stało się. Puścili w ruch machinę, ale czy wszystko poszło zgodnie z założeniami teoretycznymi, okaże się dopiero rano.
Najdłuższe kilka godzin jego życia.
Odzyskiwał jasność widzenia i nie mógł powiedzieć, że zachwycały go widoki. Wgapiał się w obłażący farbą sufit jakiejś kanciapy na jakimś zadupiu. Nawet nie wiedział dokładnie, gdzie znajdowało się jego nieco poturbowane ciało. Jeśli jednak leżało na jakimś substytucie kanapy, a w pobliżu kręcił się Remus, to prostym wnioskiem było, że świstoklik został dobrze skalibrowany. To Sev wpadł na pomysł, by użyć przedmiotu w jakikolwiek sposób związanego z magią, skoro sam Syriusz miał jej nie posiadać w śladowej ilości, kiedy przyjdzie mu ze świstoklika skorzystać. Lepidolit nadawał się doskonale.
Cholera jasna, naprawdę to zrobili i wiele wskazywało, że wszystko poszło bez zarzutu. Przynajmniej do momentu, w którym Syriusz stracił kontakt z kamiennymi płytami mostu pod swoimi stopami.
Ile czasu mogło już minąć?
– Która godzina?
Poderwał głowę z poduszki, ignorując piekący ból w skroniach. Dawno nie czuł się tak podjarany, zapewne skutkiem porządnego zastrzyku adrenaliny. Ale szybko uzmysłowił sobie, że nie dzięki adrenalinie krew zaczęła mu szybciej krążyć w tętnicach. Zawdzięczał to umiejscowionemu blisko serca i coraz mocniej pulsującemu w jego rytm magicznemu rdzeniowi. Eliksir powoli przestawał działać. I dlatego Syriusz niewiele robił sobie z faktu, że był teraz w stanie wymagającym dłuższej rekonwalescencji. Cholera, banan nie schodził mu z twarzy.
Odstawili z Sevem przedstawienie, za które należał się Order Merlina.
I bezterminowe zamknięcie na oddziale psychiatrycznym.
– Łapo, z głową dobrze? – zapytał Remus. Przypatrywał się poobijanej twarzy z niepokojem, zapewne zastanawiając się, czy ranny, szczerzący się jak pomylony, nie oberwał za mocno w czerep.
– Była już sowa? – Syriusz nie dawał za wygraną, desperacko domagając się wieści.
– Spokojnie. Dopiero parę minut po szóstej – przystopował go przyjaciel. – Jak się czujesz?
Black ponownie padł na plecy, ani trochę nie uspokojony.
– Poczuję się lepiej, kiedy dostanę do rąk poranną prasę.
O tak, dopiero, kiedy odcyfruje zaszyfrowaną na łamach Proroka wiadomość, będzie mógł świętować. Jeśli w ogóle własną stypę można było podciągnąć pod imprezę okolicznościową.
– Dobra, ja tego dalej na trzeźwo nie pociągnę – oznajmił Lunatyk, odkorkowując wyjętą zza kanapy butelkę Ognistej, ale kiedy Syriusz łypnął do niego porozumiewawczo, wilkołak zabrał trunek z zasięgu wzroku przyjaciela. – Chciałbyś. Aż strach pomyśleć, co ci do łba strzeli po kilku kolejkach, skoro na trzeźwo twoja kreatywność przyprawia ludzi o stan przedzawałowy. Dla twojej wiadomości…
Urwał, bo obaj usłyszeli znajomy trzask, świadczący o teleportacji. Co prawda nie odezwały się alarmujące zaklęcia, co świadczyłoby o naruszeniu barier ochronnych, ale nie spodziewali się gości. Obaj z Lupinem zamarli.
Syriusz nie zostawił żadnego śladu swojej mocy, skoro jej aktualnie nie posiadał, więc teoretycznie jego świstoklik był nie do wytropienia. A w takim razie…
– Lunatyku… – rozbrzmiało w korytarzu i obaj wypuścili powietrze z bezbrzeżną ulgą. Black odruchowo uśmiechnął się, rozpoznając głos Rogacza. Po chwili uśmiech zniknął, kiedy wychwycił w tonie tamtego strach z domieszką rozpaczy. – Kurwa, właśnie stałem się właścicielem nieruchomości przy Grimmuald Place 12 – dokończył Potter łamiącym się głosem, wchodząc do niechlujnie urządzonego saloniku.
– Rogaczu, wszystko w porządku – uspokajająco odpowiedział Lupin, z zakłopotania nie wiedząc za bardzo, co zrobić z rękami. – Usiądź, wszystko ci…
– Nie przyzwyczajaj się – przerwał mu Syriusz, nie podnosząc się z kanapy, by rany ponownie się nie otworzyły. – Będę jej sobie życzył z powrotem – rzucił lekko do Pottera.
James machinalnie odwrócił się w jego kierunku i skamieniał.
– Eee, to ja sprawdzę, czy mnie nie ma za drzwiami – oznajmił Remus i taktownie zostawił ich samych.
– Kurwa twoja mać, Syriusz?! – wyrzucił z siebie Potter, tępo patrząc na adresata bluzgów. Bezwładnie opadł na podłogę i oparł się plecami o ścianę, mnąc w dłoni pergamin z pieczęcią Gringotta. – Ty skończony… Co to ma być?!
– Akt własności, ale się nie emocjonuj, musiałem wymyślić coś, żeby ani knuta nie dostały Bellatrix i Narcyza. Znalazłem lukę prawną. Jestem ostatnim męskim potomkiem rodu Blacków i z braku innych spadkobierców mogę sam wyznaczyć tego, kto po mnie dziedziczy, o ile będzie czarodziejem czystej krwi płci męskiej, w jakikolwiek sposób spokrewnionym z Blackami. Kwalifikujesz się dzięki matce przez dziadka Cyngusa. To wyłącza dziedziczenie bliższych krewnych, w tym moich drogich kuzynek – zreferował Syriusz, wyraźnie z siebie zadowolony.
– Co ty do mnie mówisz? – wyszeptał tylko James, słabym głosem.
– Jestem oficjalnie martwy. Nie wystarczyło tylko odstawić szopki dla śmierciożerców, bo wszystko idzie drogą urzędową. Gdybym nadal wisiał w papierach u Gringotta jako właściciel, to wszystko o dupę potłuc. Żeby uruchomić procedurę papierkową na wypadek śmierci, trzeba umrzeć po blackowemu. Znaczy, wystarczy stracić magię, przynajmniej czasowo, bo nasze prawo nie zna konstrukcji czasowego charłactwa. A kto raz stanie się charłakiem, traci rodowe przywileje Blacków. W urzędowych papierach jestem teraz martwy, bo takie obostrzenia nałożono pradawną magią – tłumaczył wytrwale przyjacielowi. – Przepraszam, że trochę skoczyło ci ciśnienie, ale nie znalazłem sposobu, by do ciebie dotrzeć i ostrzec zawczasu. Tak jakby płoszyłeś klątwami moje sowy. Nawet Lunatyk nie był w stanie was namierzyć.
To samo tyczyło się Vitalii, która najwyraźniej nie życzyła sobie zostać zlokalizowaną. Nawet Weasleyowie nic o niej nie wiedzieli. Albo zostali poproszeni, by nie puszczać pary z gęby. Ale do niej Syriusz dotrze, kiedy wszystko się trochę uspokoi. Jak by nie patrzeć, odszedł mu z głowy problem zgrai śmierciożerców, dybających na jego życie, a to dawało niemal nieograniczoną swobodę. W końcu o to chodziło.
Odepchnął na razie tę kwestię i zerknął na przyjaciela, który nie wyglądał na jedynie lekko wkurzonego.
– Syriusz, ja pół godziny temu byłem na Kew Bridge… – wyszeptał głęboko poruszony James, daleki od równowagi. – Wyczułem przez pierścień nagły spadek poziomu twojej magii i użyłem świstoklika do miejsca, gdzie ostatni raz była wyczuwalna. Kurwa, ja myślałem przez tych parę godzin, że nie żyjesz, idioto. Upadłem w kałużę twojej blackowej krwi i wcale nie była błękitna – wydukał nieskładnie, podnosząc umazane skrzepłą czerwienią dłonie.
– Gryffindorze, nie pomyślałem o pierścieniach – zdał sobie sprawę i dostał gęsiej skórki. Spojrzał na przyjaciela z poczuciem winy. – Ty byłeś pewien, że ja…
– No raczej. I kurwa, nie polecam takich doświadczeń – rzucił Potter, teraz już namacalnie wkurzony.
Syriusz uchwycił wzrok przyjaciela i wyszeptał z powagą:
– Przepraszam, Rogaczu.
Za wszystko, chciał dodać, ale w orzechowych oczach wyczytał, że James i bez tego zrozumiał.
– Powiedziałem ci, że przestałeś dla mnie istnieć – zaczął Potter, cofając się bliżej ściany. Temperatura w pokoju spadła o jakieś milion stopni. – Powiedziałem też kiedyś, że piwo z sokiem smakuje jak szczyny trolla, a Gwiezdne Wojny to bajeczka dla dzieci. – Zrobił pauzę na oddech, by przejść do konkluzji. – Uwielbiam piwo z sokiem i niech mnie zeżre testral, jeśli nie nazwę syna Han Solo. – Uśmiechnął się niepewnie. – Czasem szybciej mówię niż myślę i potem mam problem, żeby to odkręcić, nie tracąc twarzy. Wolałbym jednak nigdy tak bardzo nie żałować swojej głupoty jak dzisiaj na Kew Brigde. Nigdy więcej nie wykręcaj mi takich numerów, jasne?
Black skinął na znak zgody. A więc między nimi było w porządku. Nie mógł o niczym innym marzyć.
I nagle coś go tknęło, kiedy głębiej rozważył słowa przyjaciela.
– Zaraz… Co właściwie widziałeś na Kew Bridge? Co się działo po tym, jak walnęła Avada?
– Avada kedavra?! Ty popierdolony jesteś! – James w jednej chwili zmienił się z ostoi spokoju w wulkan wściekłości. – A co miałem zobaczyć? Zastałem na polu chwały Yaxleya i tego skurwysyna, Snape'a.
– Rogaczu, ty mi nie mów, że walczyliście… – jęknął Syriusz, ale owładnęło nim szczere przerażenie, kiedy tamten niemo przytaknął. – Kto… i jak mocno oberwał?
– Ogłuszyłem Yaxleya i chciałem wysłać na tamten świat Snape'a, ale mnie gnój ogłuszył – wycedził, nadal widocznie wściekły na samo wspomnienie. – Wzięło się ścierwu na delikatność. Niech tylko następnym razem…
– Czyli Yaxley jest w stanie używalności i nic nie zrobiłeś Sevowi? – upewnił się Black, nie pozwalając rozmówcy dłużej snuć złowieszczych obietnic.
Potter spojrzał na niego zdezorientowany.
– To było ustawione – szybko wyjaśnił Syriusz. – Potrzebowałem zniknąć, bo sytuacja, kiedy poluje na ciebie pół magicznego świata, nieco utrudnia życie. Nie wiem, co słyszałeś, ale bardzo swobodnie sobie ostatnio poczynałem i pewnie przeskoczyłem na śmierciożerczej liście do odstrzału samego Dumbledore'a. Dwa razy było blisko, tak się zawzięły pamiętliwe gadziny – stwierdził i wrócił do dalszych wyjaśnień. – Yaxley musiał dzisiaj wrócić żywy, żeby był świadek, poza Sevem. Dlatego też zostawiłem różdżkę, bo żywy czarodziej, a na pewno czystej krwi, nigdy by tak nie zrobił. Użyłem świstoklika, skalibrowanego na kryjówkę Remusa i wypiłem wcześniej eliksir drenujący magię, by nie dać się wytropić po jej śladach i uruchomić machiny biurokracyjne. Wszystko musiało pasować, bo nie chodzi tylko o mnie. Sev musi być kryty.
– Co? – zapytał James z niedowierzaniem.
– Wszystko wymyśliliśmy razem – zaczął Syriusz ostrożnie, ale Potter i tak zerwał się z furią na nogi. – James, mogę ci przysiąc na magię, że Sev nie miał nic wspólnego z tym, co się wydarzyło w Dolinie Godryka.
– Nawet nie zaczynaj – ostro ostrzegł tamten, zaciskając dłonie w pięści, ale nie rzucił się na Blacka, jak można było przewidywać. Powoli odzyskał panowanie nad sobą, ale jego głos pozostał napięty. – Po prostu… nie zaczynaj.
– Przysięgnę ci, jeśli mi nie wierzysz. Na dowód mam zeznania Sidiusa Yaxleya złożone pod Wieczystą. To byli wszyscy trzej bracia Avery, z czego dwaj już świętej pamięci, Selvyn i Bletchley, którym też się odeszło do lepszego świata... – wyliczał beznamiętnie Black – oraz Yaxley i Rosier, chociaż dwaj ostatni nie brali czynnego udziału. Byli zalani w trupa. Sev nie miał z tym wszystkim nic wspólnego. Pojawił się w Dolinie Godryka już… po. Wściekł się, pewnie myślał, że gdzieś tam mogła być… – urwał, bo nie musiał kończyć. – Seva zoblivatował Yaxley i …
– Niby po co? – przerwał mu Potter.
– Drań miał układ z Dumbledorem i nie mógł dopuścić, by się rozniosło, że wmieszał się w morderstwo. Yaxley gra na dwa fronty. Cholera, sypie komu popadnie, wystarczy go dobrze przycisnąć… Ale to nie ważne. To Tertius Avery odpalił Avadę – zreferował na podstawie tego, czego przez minione miesiące się dowiedział.
– Yaxley mógł obejść magiczną przysięgę i zełgać – James nie dawał za wygraną, chociaż bez wcześniejszego przekonania.
– Zasięgnąłem języka z niezależnych źródeł. I zapewniam, że informacje są prawdziwe. – Syriusz nie miał akurat na myśli danych od Flinta. Przypomniał sobie za to wykrzywioną w agonii twarz Selvyna i wspomnienie tego, co zobaczył w jego oczach upewniło Blacka, że jego informator nie kłamał. Ludzie wołający rozpaczliwie o śmierć są nadzwyczaj prawdomówni. – Przysięgnę na chcesz, że to prawda. Został tylko Tertius Avery.
Potter dał sobie chwilę na przetrawienie wszystkiego, co usłyszał.
– Domyślam się, że tamci czterej nie zmarli śmiercią naturalną? Łapo, coś ty robił przez ostatnie tygodnie?
– Nie chcesz wiedzieć, Rogaczu – przyznał, uciekając wzrokiem. Przypomniał sobie o czymś i sięgnął do nogawki spodni. – Jest twoja. – Choć z ciężkim sercem, podał jednak tarninową różdżkę Charlusa jego synowi.
James przejechał opuszkami palców wzdłuż rzeźbionej rączki, ale nie ujął jej w dłoń.
– Mam już różdżkę. Zresztą, ta chyba mnie nie lubi – oświadczył, cofając rękę. – Wygląda na to, że dla odmiany nieźle dogaduje się z tobą. – Przestał się uśmiechać, uzmysławiając sobie znaczenie swojego odkrycia. – Twoja cedrowa różdżka…? Dlatego ją zostawiłeś na moście?
– Odrzuciła mnie już jakiś czas temu. Nie chciałem jej zostawiać, ale rozprysła mi się w dłoniach – wyszeptał Syriusz speszony. – Chyba chciała dosadnie pokazać, co myśli o moich ostatnich wyczynach.
– Aż tak?
– Naprawdę zdrowo przegiąłem. Musiałem zniknąć, inaczej w końcu by mnie dorwali. Dlatego to zaimprowizowaliśmy. Ja chciałem mieć z głowy pogoń, a Sev potrzebuje wyników. Wartość śmierciożercy mierzy się jego efektywnością, a za ubicie Syriusza Blacka dostaje się wejściówkę do Wewnętrznego Kręgu. Gra warta ryzyka – podsumował rzeczowo i uśmiechnął się sam do siebie, wspomniawszy rewelacje Trelawney. Teraz gra zaczęła się na poważnie.
– Ty siebie słyszysz?! – wybuchnął Potter. – Pomagasz śmierciożercy robić błyskotliwą karierę? Do cholery, zwariowałeś.
Syriusz się zawahał, ale sekret właściwie już sam się wydał. Dezinformacja między nimi narobiła do tej pory więcej szkód niż dobrego.
– James, jeśli chodzi o Seva…
Urwał w pół zdania, kiedy za oknem rozległo się ciche pohukiwanie. Czuł na sobie pytające spojrzenie Pottera, ale wszystko inne na chwilę przestało istnieć. Ignorując rwący ból poniżej linii żeber dowlekł się do parapetu, na którym przysiadł puszczyk, targający z dziobie zrolowanego Proroka.
Nareszcie.
Poszło łatwiej, niż Severus przewidywał.
Cóż, Czarny Pan nie był takim zramolałym nudziarzem jak Albus Dumbledore, więc obeszło się bez przydługich przemów i wymuszonej wymiany grzeczności. Po prostu władczy głos mrocznego maga nakazał Severusowi pozostać w sali razem z Malfoyem, Lestrange'ami i połową tuzina najbliższych Czarnemu Panu śmierciożerców, kiedy reszta została bezceremonialnie odprawiona.
Wśród tych, którzy wyszli, znajdował się Sidius Yaxley, aż nazbyt głośno i dziwnie nieszczerze wyrażający niepocieszenie w związku z tym, że nie dostąpił tego samego zaszczytu, co Snape. Ale ich pan poprzestał na przejrzeniu wspomnień chłopaka z ostatnich kilku godzin i odesłał go łaskawym skinieniem głowy.
Severus również zaliczył turę legilimencji, dokładnie tak, jak przewidywał. Wszystko – może poza nadprogramową wizytą na Kew Brigde Pottera – poszło zgodnie z planem. Ani przez chwilę nie wątpił, że Czarny Pan wycofa się z jego głowy w pełni usatysfakcjonowany. I tu też się nie pomylił.
Najpodejrzliwszy czarodziej na ziemi dał się zwieść dwudziestolatkowi.
A jednak mistrz eliksirów nie myślał jeszcze świętować. Nie, dopóki jego własna nie potrafiła odnaleźć przez zaklęcie tarczy choćby nikłych śladów syriuszowej magii. Ale na to było wciąż za wcześnie. Dwie… trzy… niecałe cztery godziny. Zbyt wcześnie. Nie było jeszcze powodów do umotywowanej paniki. A jednak nie potrafił o niczym innym myśleć, bo i nie bardzo miał na czym się skupić.
Spotkanie Wewnętrznego Kręgu było jednym z najnudniejszych doświadczeń, z jakimi w życiu Severus się zetknął. Przy bezlitośnie przynudzającym Yaxleyu seniorze nawet wykłady Binnsa wydawały się zadziwiająco porywające. Szczęśliwie, skończyli dobrze przed świtem.
Siedem i pół godziny.
Napatoczył się Malfoy i zaczął ględzić. A potem zaciągnął Severusa na nocne zwiedzanie Nokturnu. Spacerkiem.
Szlag by go.
Dziewięć godzin i czterdzieści siedem minut.
Pomylił się? Nie. Jego eliksiry były bez zarzutu. Ten został dwukrotnie przetestowany, a i tak czas reakcji dzieliła blisko godzina różnicy. To dawało jakieś… trzy kwadranse do górnej granicy czasowej. Lepidolit również przeszedł serię wszelkich możliwych testów. Wszystko grało. A jeśli zawinił czynnik ludzki? Ale gdyby Syriusz nie zdołał odpowiednio szybko zareagować na Avadę… Gdyby nie zdążył, świstoklik by nie zadziałał.
Zadziałałby…? Takiej ewentualności nie rozpracowali.
Kurwa.
Stanął przed gmachem redakcji Proroka, okna którego, pomimo późnej pory, nadal rozświetlały lampy. Nie przejmował się, że ktoś może go tu zobaczyć. Naczelnemu bardziej lub mniej kurtuazyjne wizyty śmierciożercy składali regularnie. Najważniejsze, by nikt nie rozpoznał Severusa, kiedy już znajdzie się w środku. Nasunął na twarz czarną maskę i skierował się na trzecie piętro, gdzie – jak głosiła rozpiska na portierni – rezydowała Dama Orderu Merlina Drugiej Klasy, panna Rita Skeeter.
Nawet nie znał tej baby, ale jeden jej artykuł wystarczył, by powziął do niej szczerą niechęć. Salazarze, styl miała koszmarny.
Nie jesteś tu w charakterze konesera publicystyki, napomniał samego siebie. Przekroczył próg, zastanawiając się, czy doprowadzi ją swoim widokiem do zawału. Kuszące, ale była mu potrzebna cała, zdrowa i zdolna do pracy. Choć niekoniecznie wesoła.
– Na wszystkich bogów podziemnych! – wyszeptała ze strachem, rozchlapując już wystygłą – na jej szczęście – kawę na misternie haftowany kołnierzyk pedantycznie wykrochmalonej sukni.
– Akurat na nich bym się nie powoływał na twoim miejscu, panno Skeeter – odpowiedział z sarkazmem, zamykając drzwi. Kiedy umilkły odgłosy krzątających się po korytarzu sprzątaczek, wyraźnie wyartykuował – Muffliato – nakładając na pomieszczenie wyciszające zaklęcie.
– Ale ja… nic… nigdy… – jąkała się młoda redaktorka, nerwowo poprawiając okulary.
W napięciu zerknęła na różdżkę, leżącą na wyciągnięcie ręki, ale nadzieja w niej zgasła, gdy Severus przysunął się bliżej i zgarnął z biurka przedmiot, przerzucając go między palcami. Kobieta wstrzymała oddech, kuląc się na krześle.
– Przyjmijmy, że ta rozmowa nie pociągnie za sobą nieprzyjemności, o ile dojdziemy do porozumienia – stwierdził przybysz z naciskiem. Na twarzy Skeeter odmalowała się ulga.
– Rozumiem, że jest to związane z moją pracą – zaryzykowała, już zdecydowanie pewniej.
– Za każdym razem, kiedy się z panią skontaktuję i zażądam publikacji pewnych partii tekstu, mają się one znaleźć następnego dnia w porannym wydaniu. Co do słowa, w niezmienionej formie, co do przecinka.
– Czy to mają być jakieś… manifesty? Obawiam się… to znaczy… Nie mam tak szerokich wpływów, by wymusić na redaktorze naczelnym zamieszczenie takich treści. I Ministerstwo… – tłumaczyła się, znów niepewnie.
– Nic z tych rzeczy. Na początek, w dzisiejszym wydaniu ma się znaleźć to – oznajmił i wypuścił z rąk pergamin, który opadł na biurko. – Napomknę tylko, że tej rozmowy nie było. Nie będzie się pani kontaktować w rzecznej sprawie z nikim, to ja do pani dotrę. Moi mniej doświadczeni koledzy nie posiadają odpowiedniego umocowania. Byłoby niewskazane, gdyby przez przypadek uzyskali wiedzę o naturze twojej pracy dla Czarnego Pana, panno Skeeter. Ufam w twój profesjonalizm i mam nadzieję, że nie będę musiał tego zaufania weryfikować.
Skeeter automatycznie pokiwała głową, zapewniając o swojej dyskrecji i spojrzała z błyskiem w oku na notatkę, leżącą przed nią na blacie. Zaskoczona, aż wciągnęła głośniej powietrze, ale nie odważyła się podnieść wzroku na zamaskowaną twarz mężczyzny.
– Nie bardzo rozumiem… Przepis na babeczki? – wyszeptała zdezorientowana.
– Zakładam, że ma pani rubrykę do przebudowania przed oddaniem do druku, więc do roboty. Co do przecinka, panno Skeeter – powtórzył od drzwi, po czym zdjął zaklęcie wyciszające i zniknął w ciemności korytarza.
Gdy był już kilka kroków za progiem, poczuł dotknięcie obcej i jednocześnie znajomej mocy, ledwie wyczuwalnej, ale iskrzącej z każdą chwilą oraz mocniej.
Dziesięć godzin i osiem minut. A więc w granicach dopuszczalnego błędu.
Cholera jasna, straszny z niego paranoik.
Wierzchem dłoni wygładził papier i z pierwszej strony spojrzały na niego szare, roześmiane oczy. Syriusz rozpoznał swoją podobiznę ze szkolnych czasów i wyszczerzył się głupio, omiatając wzrokiem nagłówek, donoszący o jego przedwczesnej i dramatycznej śmierci, a tym samym – wygaśnięciu starożytnego rodu Blacków. Zdjęcie było niezłe, nagłówek – chwytający za serce, zaś pośmiertną laurkę nasmarowała mu sama Rita Skeeter, ale nie to wprowadziło go w stan euforii.
Zaśmiał się głośno, przebiegając wzrokiem kącik kulinarny.
– Łapo, co to wszystko znaczy?
Syriusz oderwał się od lektury i wskazał Jamesowi fragment tekstu. Ten tylko zmarszczył brwi w wyrazie niezrozumienia.
– Swobodne przesyłanie wiadomości sową czy przez sieć Fiuu jest zbyt ryzykowne, więc odwołaliśmy się do mugolskich patentów. Dla niewtajemniczonych to tylko wypociny niespełnionej grafomanki, ale jeśli określonym słowom przypiszesz inne, zakodowane znaczenie i umieścisz je w tekście w ściśle określonych sekwencjach w umówiony sposób…
– Nie łapię. – Rogacz dał za wygraną.
– Ja też nie łapałem kilka tygodni temu. Nic dziwnego – obaj jesteśmy czarodziejami czystej krwi, a kryptograficzne algorytmy szyfrujące są wynalazkiem mugolskim. Żadnemu czarodziejowi, niezaznajomionemu z niemagicznym światem, nawet do głowy nie przyjdzie, że można przesyłać tajne wiadomości środkami masowego przekazu. Co więcej, jeśli nie znasz kodu, choćbyś wiedział, że tekst jest zaszyfrowany, nawet magia nie ujawni odkodowanej treści – objaśnił Black, podjarany własnym wywodem. Wskazał palcem na kilka wyrwanych z kontekstu słów. – To jest wiadomość mówiąca, że wszystko się udało.
On sam nie musiał odsyłać wiadomości zwrotnej, bo i bez niej Sev wiedział. Skoro Syriusz był już w stanie wyczuć w sobie migoczący coraz jaśniej płomień powracającej magii, to tamten bez wątpienia potrafił to samo uchwycić przez więź zaklęcia tarczy.
– Wszystko poszło zgodnie z planem – powtórzył, jakby wciąż w to nie wierzył.
– Jeśli nie liczyć kilku złamanych żeber – prychnął Rogacz, krytycznie oceniając stan fizyczny swojego rozmówcy.
Ten potrząsnął głową.
– Upozorowanie mojej śmierci było tylko częścią planu, a może raczej zaledwie środkiem do realizacji głównego celu. A głównym celem było wprowadzenie Seva do Wewnętrznego Kręgu. Teraz mamy swobodne pole do manewru – oznajmił drapieżnie.
– Wyjaśnij.
Naprawdę musiał cokolwiek jeszcze tłumaczyć?
– Sev szpieguje Voldemorta, a dzisiejsza noc umożliwiła mu uzyskanie do skurwiela bezpośredniego dostępu. Nadążasz?
– Że co?! – James wciąż nie wierzył, a Syriusz nawet nie potrafił się z tego powodu zirytować. – Nie odpuściłeś. Ściągnąłeś go z powrotem?
– Nigdy nie było żadnej zmiany stron – stwierdził po prostu. – Wiesz, mam dobrą rękę, jeśli chodzi o dobór przyjaciół, więc czuj się dowartościowany. Jestem pewny was obydwu jak samego siebie. Inaczej miałbym naturalne obiekcje wobec pomysłu z użyciem Avady.
– Jesteś nienormalny. Obaj jesteście nienormalni – podsumował Rogacz, nie kryjąc przerażenia.
– Ale efektywni. Pamiętasz Razjela, mojego tajemniczego informatora? – Syriusz zrobił wymowną pauzę. – Sev sam wpadł na ten oświecony pomysł i przedstawił go Dumbledore'owi, czego akurat przejawem mądrości bym nie nazwał. Tak czy inaczej, przez tygodnie był naszymi oczami i uszami, ale kontaktował się tylko z dyrektorem. Nawet ja się nie zorientowałem. Wszystko zmieniło się po bitwie. Stary dziadyga wystawił Zakon, ale także swojego szpiega w obozie wroga. Wtedy uniezależniliśmy się od zakonnego zaplecza, by ograniczyć niebezpieczeństwo przecieku. Chyba zdajesz sobie sprawę z ryzyka i konsekwencji, jakie wyciągnąłby Voldemort wobec zdrajcy.
Szare oczy badawczo wpatrywały się w orzechowe, zmrużone w zamyśleniu. James chłodno kalkulował, odgradzając się od emocji, które jeszcze chwilę temu przejęły nad nim kontrolę.
– To jest samobójstwo, Łapo.
– Wszyscy kiedyś umrzemy. Nie jesteśmy w końcu nieśmiertelni. I Voldemort też nie jest, nawet jeśli wmówił wszystkim co innego. A ja na własne oczy widziałem, jak krwawił i wiem, że można go zabić – dokończył z niezłomną pewnością. Przeznaczenie nie może się przecież mylić. – I nie rób takiej miny, Rogaczu. Nie jestem pierwszym lepszym amatorem i umiem używać różdżki. Śmierciożercy mnie nie tkną, w końcu jestem oficjalnie sztywny.
– Psia mać, nawet jeśli nie oni, to co z Ministerstwem? Przecież w końcu kiedyś, z twoim szczęściem, cały ten przekręt się wyda. Wszystko się wyda. Ty wiesz co będzie, jak ci udowodnią eksperymentowanie z Czarną Magią? Niewybaczalne? Nawet Dumbledore cię z takiego bagna nie wyciągnie.
– Kij z Dumbledorem. Ten stary kombinator ma na sumieniu więcej niż niejeden śmierciożerca. A aurorzy i Ministerstwo? – ciągnął z goryczą. – Oni wszyscy są Jaśni tylko z nazwy, a z kolei my… Zaczynam się przekonywać, że nie liczą się metody, ale intencje, a ich intencje są mocno dyskusyjne. I dlatego mam gdzieś, co myśli reszta świata, bo wierzę w to, co robimy. I mów co chcesz, ale nie odpuszczę. Nie mogę. Nie zostawię Seva. Nigdy – dokończył Syriusz z zacięciem.
James chwilę milczał, bo to nie wymagało komentarza. Przeczesał ze skrępowaniem trochę przydługie włosy, ale kosmyki, jak zawsze niesforne, znów wróciły na swoje miejsce.
– A tak w ogóle… co u ciebie? U was? – Syriusz zdecydował przerwać niekomfortową ciszę. – Z Doreą już lepiej?
– Ostatnio tak. – James szybko podjął temat. – Przez tygodnie nie było dobrze, myślałem, że już się nigdy do nikogo nie odezwie, ale teraz odżyła. Znaczy… Wiesz, ciągle mnie ochrzania, poprawia i poucza. Normalnie jak teściowa, nie rodzona matka. Truje całymi dniami, że nie wykazuję empatii w stosunku do Lily. Empatii! Tak jakbym to ja miał dwadzieścia cztery godziny na dobę huśtawkę nastrojów i o trzeciej nad ranem nachodziła mnie ochota na malowanie salonu albo bananowe lody z budki pięć ulic dalej. Łapo, jeśli teraz tak to wygląda… Boję się myśleć, jak to będzie wyglądało… potem – jęknął.
Syriusz niezupełnie rozumiał powód frustracji przyjaciela, ale nie chciał niechcący dotknąć drażliwego tematu. Merlin wiedział, że o małżeństwie pojęcie miał żadne.
– Powiem ci, że nieszczególnie taka wizja zachęca do ożenku – odbił półżartem.
– No dobra, marudzę. To z niewyspania. A kiedyś myślałem, że nic skuteczniej nie spędza snu z powiek, niż dzielenie sypialni z pochrapującym Lunatykiem. – Obaj wymienili porozumiewawcze półuśmiechy, ale Potter szybko spoważniał i zupełnie zmienił temat. – Lunatyk wiedział o tym wszystkim?
– Nie. Powiedziałem mu kilka dni temu. Zrozum, Rogaczu, to nie tak, że wam nie ufam. Po prostu nie mogłem. Wiem, że nie zdradzilibyście tajemnicy własnowolnie, ale w dzisiejszych czasach po świecie pałęta się od groma legilimentów. Niewiele brakowało, a sam bym wszystko wyśpiewał jednemu. Z drugiej strony, gdyby nie tamto, nie odkryłbym interesującej rzeczy. Ale to naprawdę, nieziemsko odjechanej.
– Dlaczego zaczynam mieć złe przeczucia? – zapytał Potter z grobową miną.
– Spokojnie. Akurat to ci się spodoba. Mówiłem już, że animagia jest świetna? No więc… Wiesz co, lepiej usiądź, Rogaczu, bo ci szczęka opadnie. – Syriusz wygodniej rozparł się na kanapie. – No to może od początku…
O ile mnie pamięć nie myli, jakieś 200 000 słów temu - jeszcze przy "Just business" - obiecałam Ritę Skeeter. Co się odwlecze... ;)
W rozdziałach najbliższych pojawi się zapewne klimat bardziej hogwarcki. Szczerze powiem, że mi tego trochę brakowało.
A może nie powinnam iść tą drogą?
Dzięki za komentarze, favy i alerty - w tym miejscu także wszystkim, którzy wciąż obdarzają nimi "Just business". Naprawdę miło ;)
