§ 1. Nie popełnia przestępstwa, kto działa w celu uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa grożącego jakiemukolwiek dobru chronionemu prawem, jeżeli niebezpieczeństwa nie można inaczej uniknąć, a dobro poświęcone przedstawia wartość niższą od dobra ratowanego.
§ 2. Nie popełnia przestępstwa także ten, kto, ratując dobro chronione prawem w warunkach określonych w § 1, poświęca dobro, które nie przedstawia wartości oczywiście wyższej od dobra ratowanego.
§ 3. W razie przekroczenia granic stanu wyższej konieczności, sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary, a nawet odstąpić od jej wymierzenia.
§ 4. Przepisu § 2 nie stosuje się, jeżeli sprawca poświęca dobro, które ma szczególny obowiązek chronić nawet z narażeniem się na niebezpieczeństwo osobiste.
§ 5. Przepisy § 1-3 stosuje się odpowiednio w wypadku, gdy z ciążących na sprawcy obowiązków tylko jeden może być spełniony.

art. 26 ustawy z dnia 6 czerwca 1997 r. - Kodeks karny


W pomieszczeniu panował półmrok. Wobec braku okien jedyną szansą dla promieni słonecznych na przedarcie się do środka były wąskie lufty, służące raczej zapewnieniu właściwej wentylacji niż funkcji świetlików. A i z tym radziły sobie umiarkowanie, zważywszy na zaduch, jaki tu panował. Severus wyczuł też nieprzyjemną woń zaschłej krwi i miał nadzieję, że było to raczej wpisane w koloryt tego dziwnego miejsca, które wchłonęło przez lata zapewne hektolitry posoki karanych tutaj za nieposłuszeństwo skrzatów domowych. Gdyby była to krew uwięzionego aurora, szanse na realizację syriuszowego planu drastycznie by spadły.

Ku uldze Severusa, Gawain Robards był mniej więcej przytomny i wisiał jakiś metr nad posadzką, unieruchomiony magicznymi więzami, jak wyglądało to wczoraj. Różnicą, której nie można było pominąć, był jego aktualny stan fizyczny. Ciało aurora było posiniaczone i poznaczone niegroźnymi otarciami, zapewne od uderzeń o kamienną ścianę za jego plecami. Żadnych głębokich ran zagrażających życiu, za to od czasu do czasu wstrząsały nim gwałtowne drgawki. Z dużym prawdopodobieństwem Lucjusz Malfoy nie zadał sobie trudu, by na czas dwóch sesji Cruciatusa uwolnić ofiarę spod unieruchamiającego zaklęcia, potęgując torturę. Cóż, miał swoje powody.

- Jesteś lepszym oklumentą niż Lucjusz Malfoy legilimentą. A on źle znosi porażki - oznajmił Severus, wyciągając różdżkę.

Czuł na sobie badawczy wzrok tamtego, kiedy uniósł rękę i zapieczętował drzwi, by nikt im nie przeszkadzał. Następnie, tak na wszelki wypadek, otoczył pomieszczenie zaklęciem prywatności. Wreszcie na końcu zwolnił więzy trzymające więźnia w pionie i mężczyzna runął na podłogę.

Auror podjął próbę podniesienia się na nogi, ale te się pod nim ugięły i udało mu się utrzymać na klęczkach, opierając się plecami o mur. Jego mięśnie nadal zauważalnie drżały w konsekwencji malfoyowej klątwy torturującej. To, że nie jęczał z bólu turlając się po kamiennych płytach, ale patrzył hardo, jakby za chwilę miał zamiar rozmazać stojącego przed nim śmierciożercę na ścianie, było budujące w kontekście czekającej ich rozmowy.

Severus, nie wypuszczając z palców różdżki, wyciągnął w jego kierunku drugą dłoń, w której trzymał ampułkę z eliksirem. Na widok magicznej mikstury w oczach więźnia błysnął strach, ale tylko na moment. Kiedy się odezwał, w chrapliwym głosie, wydobywającym się z trudem ze zdartego w czasie porannych tortur gardła, była czysta nienawiść.

- Goń się. Zanim wlejesz we mnie Veritaserum, odgryzę sobie język.

Severus był w stanie w to uwierzyć.

- To nie Veritaserum. Lucjusz się wyżył, bo nie dostał ci się do głowy, a ja wylałem do ścieku cały zapas eliksiru prawdy, jaki był w tym domu - doinformował aurora, wsuwając różdżkę za pasek spodni. Z tylnej kieszeni wyjął tabliczkę czekolady i w reakcji na absolutne niezrozumienie w brązowych oczach, przeszedł do dalszych wyjaśnień. - To Eliksir Postcruciatusowy, najlepsza rzecz, jaką stworzyłem w życiu. Kilka sekund i ból odchodzi, a człowiek przestaje każdą synapsą powstrzymać ataki paniki i odzyskuje ostrość umysłu. Ale najpierw... - Rzucił mężczyźnie czekoladę. - Zjedz, bo na czczo wyrzygasz eliksir i twoje ciało będzie tego żałować przez resztę dnia.

- Nie gadam ze śmierciożercami. Obaj z Malfoyem możecie się gonić.

Severus przewrócił oczami i zajął miejsce na jednej ze skrzyń, które zajmowały środek pomieszczenia, w odległości bezpiecznej i jednocześnie pozwalającej konwersować bez podnoszenia głosu.

- Odbędziemy rozmowę, której za pół godziny nie będziesz pamiętał i jeśli się dogadamy, to obaj dożyjemy lepszych czasów, kiedy Lord Voldemort będzie tylko straszakiem na niegrzeczne dzieci - zreferował na jednym wydechu. - Nie chcę od ciebie żadnych nazwisk, adresów czy innych tajemnic Ministerstwa. Potrzebuję wszystkiego o Raleighu Bulstrode. Gdybym miał więcej czasu, a ty nie wyglądałbyś jak sponiewierana onuca, moglibyśmy sobie udowadniać, kto jest bieglejszym legilimentą, całe popołudnie grzebać sobie w głowach i dokonywać odbierających mowę odkryć. Ale nie mam na to czasu. Więc zeżresz czekoladę i wypijesz ten eliksir, bo potrzebuję, żebyś mnie wysłuchał, myślał trzeźwo i podejmował świadome decyzje.

- Bo wezmę do ust coś, po czym zapewne przekręcę się w mękach.

Serio?

- Bo jakbym chciał cię zabić, to zarywałbym noc gnijąc nad kociołkiem, a nie użyłbym... No nie wiem... Różdżki?

Gawain Robards zacisnął zęby i odetchnął głębiej, po czym sięgnął po czekoladę, odgryzł prawie pół tabliczki i przełknął z malującym się na twarzy przeświadczeniem, że to ostatni posiłek jego życia. Następnie wyciągnął drżącą rękę po ampułę, stojącą przed nim na ziemi. Zamknął oczy, rzucił niecenzuralną uwagę o matce Snape'a i wychylił płyn jednym haustem. Po upływie kilku sekund nagle jego oczy się otworzyły i zaskoczony spojrzał na swoją dłoń, która teraz ani drgnęła.

- Wiesz, kim jestem?

- Severus Snape, śmierciożerca, mistrz eliksirów Voldemorta, półkrwi. Włazidupa Malfoya - wymieniał Robards, jakby czytał z pamięci akta osobowe. - Kim jeszcze?

- Dużo lepszym konspiratorem, niż wy z Bulstrodem razem wzięci - zakpił trochę po gówniarsku, ale szybko spoważniał. - Szpieguję Czarnego Pana, najpierw dla Dumbledore'a i Zakonu, od ponad roku bez niego. Jestem w tym z Syriuszem Blackiem. Tym samym, którego beztrosko spławiłeś, kiedy przyszedł do ciebie na samym początku.

Robards pokręcił głową.

- Black nie żyje, podobno twoja robota.

- Upozorowaliśmy to, on potrzebował zejść z radarów, a ja wejść do Wewnętrznego Kręgu. Siedzi zabunkrowany na Grimmauld Place, ogląda powtórki Niewolnicy Izaury i rozpuszcza rodową fortunę na szukanie na ciebie brudów. Ale w tej kwestii będziesz mi musiał uwierzyć na słowo.

- Słowo kolesia z Mrocznym Znakiem, który twierdzi, że żyje w kłamstwie i zadeklarował, że zaraz mnie zoblivatuje - zauważył auror, nie szczędząc sarkazmu.

Miał nieco racji.

- W zamian za kwity na sprzedajnych pracowników Ministerstwa pomogłeś Syriuszowi przesłuchać, a potem pozbyć się ciała Primusa Avery'ego. Syriusz odkrył też, że szmuglowałeś koneserską Ognistą za Kanał. Dla Raleigha Bulstrode'a. Teraz wiemy prawie wszystko o was dwóch, od wypadku na Wieży Astronomicznej w Hogwarcie kilkanaście lat temu do wczoraj. - Severus potrzebował chwili, by zebrać myśli i ubrać je w słowa. Wyglądało na to, że Robards, zbierający szczękę z podłogi, nie zamierza mu przerywać. - Nie uzewnętrzniam się tutaj, bo lubię słuchać swojego głosu, ale chcę, żebyś rozumiał skalę. Aby być tu, gdzie jesteśmy, zrobiliśmy z Syriuszem takie rzeczy, że nie ma mowy, żeby przez dwóch palantów to wszystko poszło się paść.

- Nie nadążam.

- Jesteście z Bulstrodem problemem dla wszystkich. Jak się wyda, że pracowaliście razem, to wyjdzie, że Biuro Aurorów jest zamieszane w rzeź w domu Ertena Mulcibera. To było osiem osób, w tym dzieci. Do tego skrzaty domowe. Voldemort poczuje się sprowokowany do co najmniej proporcjonalnej odpowiedzi - zawyrokował mistrz eliksirów, jako dobrze zaznajomiony z realiami. - A ten auror z wczorajszej nocy? Twój tajny agent wystąpił przeciw swoim. To była egzekucja, wiadomość do ciebie.

Robards wyglądał, jakby dostał w twarz.

- Wszystko poszło nie tak - wymamrotał. - Straciłem kontrolę.

- Bo niby takich ludzi można kontrolować - odbił Severus. Jedna rzecz naprawdę nie dawała mu spokoju. - Coś ty sobie myślał? Przecież Bulstrode to psychopata.

- Jest najlepszy. I nie jest szalony.

- Proszę...

- Nie miałem nikogo tak dobrego w całym Biurze. A potrzebowałem najlepszego. Dlatego uparłem się i ściągnąłem jego. On zrobiłby wszystko, o co bym poprosił, a ja o tym wiedziałem.

- Zaspokój moją ciekawość, możliwie bez dłużyzn. - Teraz Severus mógł uzupełnić luki, ale przede wszystkim dowiedzieć się nieco, z jakiego sortu ludźmi miał do czynienia.

- To w Hogwarcie nie miało dla mnie znaczenia, zapomniałem i poszedłem dalej. Ale dla Raleigha było ważne, nawet nie dlatego, że czuł wobec mnie dług. Byłem jedyną osobą, która w tamtym momencie dosłownie nie chciała jego śmierci i okazała empatię. - Robards zamilkł, przeklął szpetnie i ciągnął dalej. - Z Wieży Astronomicznej wypchnął go Hector Mulciber, syn Ertena, z którym siedem lat dzielił pokój. Wcześniej prawie stracił oko i strzaskał obojczyk, bo oberwał ślizgońskim tłuczkiem. Kilka razy spadł z miotły, ze schodów. Raz się prawie otruł. Był świetnym szukającym, mógł iść w zawodowstwo, a najbliżsi koledzy zmusili go do odejścia z drużyny. Do porzucenia szkoły tuż przez Owutemami. Wykonali polecenie rodziców, których nakłonił Leighton, starszy przyrodni brat Raleigha, prawdziwy psychopata. Ich ojciec o coś się pokłócił z pierworodnym i zaczął straszyć, że zrobi dziedzicem młodszego. Posrane, ale prawie doprowadziło do bezsensownej śmierci. Raleigh uciekł za granicę, staremu Bulstrode'owi przeszło i Leighton odpuścił. - Wbrew temu, że jego głos był spokojny, oczy Robardsa mówiły, że wciąż ma do sprawy stosunek dość emocjonalny. - Raleigh ułożył sobie życie we Francji i nie chciał wracać, nawet kiedy się uspokoiło. Nienawidził ich wszystkich. Pieprzonych wielkopańskich sukinsynów.

Teraz Severus nie mógł sobie odpuścić reszty tej opowieści.

- Nawiązaliście znowu kontakt w Paryżu.

- Byłem rok na placówce, zaraz po stażu w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Pracowaliśmy w tym samym budynku. Mieliśmy po dwadzieścia lat, Raleigh znał miasto. Alkohol był tani. Połowy tego roku nie pamiętam - Robards mimowolnie się uśmiechnął. - On zaczynał w ich odpowiedniku naszego Biura Patentowego, ale szybko zorientowałem się, że to przykrywka. Namówił mnie, żebym wbrew zdrowemu rozsądkowi, tydzień po awansie rzucił tamtą robotę i został aurorem. Wróciłem do Anglii, ale wpadaliśmy na siebie. Raleigh był diabelnie skuteczny i zawsze świetnie poinformowany. Szedł jak burza, mógł objąć wydział, ale wolał pracę w terenie i częściej bywał przelotem w Londynie. Czasem sam z siebie dzielił się czymś, czym pewnie nie powinien, a mnie było potrzebne. Z czasem zaczął zdobywać informacje specjalnie dla mnie. Potem sam zacząłem go o to coraz częściej prosić.

Cóż, nawet jeśli Robards nie był bezstronny, to obrazowi Bulstrode'a, jaki malował, daleko było do sadystycznego mordercy, który ubijał, kogo popadło.

- W zeszłym roku poprosiłem go, żeby załatwił sobie fuchę na Wyspach - ciągnął tamten. - W lecie straciłem siedmiu aurorów, sam byłem ranny, połowa Biura siedziała pod Fideliusem, a śmierciożercy kilka razy w tygodniu urządzali rajdy po przedmieściach. Potrzebowałem kogoś blisko Malfoya, a tutaj nikt się nie nadawał. Raleigh był idealny, ale Francuzi nie chcieli go przenieść, więc spalił za sobą mosty. Te weksle na Gauthiera i Lacroix to nie była lipa, naprawdę ich przekręcił, żeby zbudować sobie legendę, jakby Malfoy chciał go sprawdzić. Raleigh rzucił wymarzoną robotę w kraju, który był jego domem i naraził się francuskim służbom, a mnie to pasowało. Tutaj było tak źle, że zrobiłbym wszystko, żeby mieć go w Londynie. Więc obiecałem, że dam mu zielone światło, żeby mógł wyrównać rachunki. - Auror zacisnął pięść i uderzył w kamienną ścianę. - W imię wyższego dobra zdradziłem przyjaciela.

Severus nie potrzebował wyjaśnień.

- Bulstrode nie mógł być szpiegiem i gościć się u Malfoya, jednocześnie co jakiś czas zabijając po cichu kolejnego śmierciożercę.

- Raleigh jest racjonalnym facetem, honorowym, z zasadami. Nie ma problemu z zabijaniem, ale to nie przeszkoda w tej pracy. Wysłaliśmy wspólnie do piachu albo Azkabanu szwadron śmierciożerców. Jego informacje przez te lata uratowały życie wielu czarodziejom. Tylko w tej jednej sprawie... - Robards bezradnie rozłożył ręce. - Jeśli chodzi o zemstę za tamto, nie ma dla niego granic. I ja to wiedziałem, ale zaryzykowałem. Byłem przekonany, że kontroluję sytuację. - Oparł głowę o ścianę i kontynuował spokojniej. - Powiedział mi, że pierwszy będzie Erten Mulciber, a ja mu zabroniłem. Zagroziłem, że jeśli zabije Mulcibera, to go zgarnę. Blefowałem, a on mnie zna.

- I to zrobił. Zmasakrował ośmioro czarodziejów. I skrzaty.

Robards uciekł wzrokiem.

- Będąc precyzyjnym, to nie zmasakrował. Nie on. - Zawahał się. - Chodziło o to, jak oni zginęli.

Severus też się nad tym zastanawiał od wielu dni. I pasowało tylko jedno.

- Eliksir. Podał Mulciberowi czarnomagiczny eliksir, od którego tamtemu całkiem odwaliło. - I nagle spłynęło kolejne oświecenie. - Na kolacji u Malfoya, poprzedniego wieczoru. Merlinie, on równie dobrze mógł tym cholerstwem...

- ... napoić całą arystokrację magicznej Wielkiej Brytanii. Albo pół Wizengamotu - dokończył Robards, i wyglądało na to, że to jeszcze nie koniec. - Spotkał się ze mną, żeby oznajmić, że znów to zrobi i od teraz mu wisi, co ja o tym myślę. Następnego dnia posłałem za nim ludzi, żeby wziął to na poważnie i odpuścił. Nie zorientowałem się, że już dawno przekroczyliśmy granicę, zza której nie ma powrotu. Wszystko poszło źle. On zabił Blooma i zgarnął mnie.

- Zgarnął cię Malfoy pod Wywarem Wielosokowym. Nie przewidziałeś tego?

- Że każdy może udawać kogoś innego pod Wielosokiem? Na takie sytuacje mieliśmy protokół bezpieczeństwa. Nie poszedłbym z nim, gdyby nie znał hasła. Ale znał. Raleigh mu podał - dokończył zimno. - I oto jestem w dupie.

Cóż, z tym Severus nie mógł się nie zgodzić.

- Czego on od ciebie chce?

- Pytasz, czy mnie zabije? Przedwczoraj powiedziałbym, że nigdy w życiu. Ale dziś nie wiem.

- Bulstrode robił coś z Callem Flintem. Albo dla niego. Co to było?

Robards nie krył zdezorientowania.

- Nie mam pojęcia.

- Malfoy chce cię wymienić na coś, co Bulstrode mu ukradł. To jest priorytetem. Jeśli tego nie odzyskamy, jestem spalony. Wiesz, co to? Albo jak to odzyskać?

Gawain Robards spojrzał na Severusa i wybuchnął histerycznym śmiechem.

- Wychodzi na to, że o niczym nie mam bladego pojęcia. Ale jestem Ritą Skeeter, jeśli Raleigh wywiąże się z takiej umowy.

- Orżnie Malfoya?

- Tylko po to, by mu zaszkodzić. Mówiłem, że nienawidzi ich wszystkich, całej czystokrwistej arystokracji - przypomniał ponuro. Po chwili dodał - Nawet jeśli dojdzie do wymiany, to Malfoy go zabije.

- Bulstrode mu groził i już go okłamał. Nie może tego tak zostawić.

Severus zebrał się w sobie.

- Robards, nie ma rzeczywistości, w której Bulstrode się z tego wywinie. Nie przewidzisz, co jeszcze odwali. Trzeba to ogarnąć szybko, bo jeśli trafi w ręce Voldemorta albo zgarną go aurorzy, to szkody będą niewyobrażalne. Najprostszym rozwiązaniem jest Malfoy. W swoim interesie zrobi to szybko i po cichu - powiedział bez emocji, starając się nie patrzeć na Robardsa. - Co do ciebie, zrobię co będę mógł, żebyś wyszedł stąd żywy, ale też mi coś dasz.

- Nie wystawię go.

- Szczerze, mam gdzieś wasze osobiste dramaty. Popełniłeś błąd, zminimalizuj straty. Myślisz, że ty jeden musisz zrobić coś niewybaczalnego w imię wyższego celu? - Severus szarpnął rękaw, odsłaniając piętno na przedramieniu. - Dla tego umarł przypadkowy auror. Najgorsze kilkanaście minut mojego życia, ale wtedy to było konieczne. W ogólnym rozrachunku kupiło więcej niż jedno istnienie.

Zamilkł, zaskoczony swoim wybuchem szczerości. Nigdy nie wypowiedział tych myśli na głos. Dobrze, że za kilka minut nikt poza nim nie będzie tego pamiętał.

Robards najwyraźniej też nie potrafił się pozbierać.

- Myślisz, że jestem w tym od wczoraj? Od lat wysyłam swoich ludzi na misje samobójcze, żeby chronić misje strategiczne. To co innego. - Znów przeklął i zacisnął ręce w pięści, aż zbielały mu knykcie. - Zabiłbyś jedynego przyjaciela dla wyższego dobra, bo sam dałeś dupy?

Cóż, akurat to Severus wiedział z absolutną pewnością. Jego szczera odpowiedź nie pomogłaby jednak Robardsowi, który wciąż nie zdecydował, a czas gonił.

- Przekonam Malfoya, że odwalenie zastępcy dyrektora Biura Aurorów będzie gorszym pomysłem niż porzucenie go z wymazaną pamięcią gdzieś na Nokturnie. I będzie po sprawie, ale tylko pod warunkiem, że Malfoy odzyska zgubę i pozbędzie się Bulstrode'a. Nic innego nie wchodzi w grę. - Po tym, co usłyszał, Severus uznał, że pora wyłożyć wszystkie karty na stół. Gawain Robards był właściwym człowiekiem, zgodnie z syriuszowymi założeniami. - Chciałeś mieć szpiega blisko Malfoya, będziesz go mieć w Wewnętrznym Kręgu. Syriusz jest najlepszym śledczym, jakiego znam. Do tego na cele operacyjne dysponujemy nieograniczonymi zasobami rodu Blacków, więcej wydaliśmy na łapówki i informatorów, niż zarobisz do emerytury - powiedział, wpatrując się w nieczytelną twarz aurora. - Ty na początek dasz mi to, co stracił Malfoy. W dalszej perspektywie potrzebujemy gwarancji, że po tym wszystkim nasze tyłki nie skończą w Azkabanie. - Severus się zawahał, była bowiem jeszcze jedna rzecz, o której na poważnie zaczął myśleć od wczoraj, a nie mówił nawet z Syriuszem. - Być może dojdzie do tego, że będę się musiał zawijać z okopów, a z Mrocznym Znakiem będę potrzebował naprawdę głęboko ukrytej miejscówki.

- A jeśli nasza współpraca... nie będzie się układać?

- Bywa, wcześniej nie wypaliło z Dumbledorem i poszliśmy swoimi drogami. Jeśli jednak spróbujesz nam celowo zaszkodzić, to puścimy w obieg wszystko, co na ciebie mamy. - Severus miał nadzieję, że zabrzmiało to poważnie. - Ale chyba się zgodzimy, że wspólny cel motywuje lepiej niż strach?

Robards powoli skinął głową. Odetchnął głębiej i całą siłą woli podniósł się do pozycji stojącej. Smuga światła oświetliła jego sylwetkę, wcześniej schowaną w półcieniu. Był postawnym mężczyzną o niebezpiecznym spojrzeniu, po trzydziestce, chociaż z powodu zarostu i delikatnej siatki blizn na prawym policzku wyglądał na starszego. Pół głowy wyższy i jakieś dwadzieścia kilo cięższy od Severusa, nawet porządnie przeczołgany sprawiał wrażenie kogoś, kogo nie należy lekceważyć. Dwudziestolatek, chociaż nie był strachliwej natury i miał różdżkę za pasem, mimowolnie napiął mięśnie.

- Ma skrytkę, o której myśli, że nie wiem. Kluczem jest tytuł szóstego rozdziału ze Standardowej księgi zaklęć, poziom 3, w zapisie starocerkiewnosłowiańskim albo staroangielskim. Raleigh uwielbia lingwistyczne szarady.

- Szósty rozdział?

- Mamy czerwiec, hasło jest ruchome - wyjaśnił automatycznie i przeszedł dalej. - To jest opuszczony dom pod Londynem...

Severus słuchał dalej w milczeniu, jednocześnie układając sobie w głowie plan, który miał szansę wypalić.

- No to mamy układ - potwierdził, kiedy tamten skończył mówić. - Teraz cię zoblivatuję.

Robards przechylił głowę i grobowym głosem zapytał:

- Nie zaufasz mi, bo przeze mnie jeden szpieg za kilka godzin umrze?

- Nie zaufam ci, bo nie wiem, kto będzie w przyszłości zaglądał do twojej głowy. I dlatego, że nie zamierzam skończyć jak Bulstrode - odpowiedział szczerze Severus. - Nie mogę ryzykować. Układ wypali albo nie. Jeśli tak, będziesz się kontaktować tylko z Syriuszem. O mnie nie możesz wiedzieć. - Sięgnął do kieszeni i wyciągnął złożonego z papieru jednorożca. - To jest znak rozpoznawczy. Syriusz się do ciebie zgłosi i wprowadzi w szczegóły. Będzie miał dowód, że nie kłamie. - Podał origami aurorowi, którego mina odbijała absolutne zdezorientowanie. - Schowaj tak, żebyś znalazł później i wiedział, że to ważne.

- To idiotyczne - stwierdził po prostu Robards, wkładając jednorożca za okładkę służbowej legitymacji, którą wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki. Zmienił jednak zdanie i wsunął papierowe zawiniątko do skarpety, a sznurowadło buta zawiązał w skomplikowany supeł, zostawiając sobie dodatkową wskazówkę. - Kto to wymyślił?

- Syriusz. Jest kopalnią odczapionych pomysłów. Ale przeważnie się sprawdzają - przyznał Severus, starając się nie uśmiechnąć jak idiota. Uniósł różdżkę, ale coś sobie przypomniał. Malfoy na pewno sprawdzał Robardsa, ale nie chodziło o pierwszego lepszego krawężnika. - Gdybyś miał Obręcz Monachijską, to oczywiście byś mi powiedział?

Gawain Robards zrobił wielkie oczy.

- Żartujesz? Takie zabawki zdecydowanie nie mieszczą się w budżecie Biura. O ile w ogóle gdzieś po świecie jeszcze krąży działający egzemplarz - rzucił z powątpiewaniem. - Nie powiem, osobiście oddałbym za taki artefakt jedną nerkę. I pół wątroby.

Severus nie mógł się powstrzymać. Czubkiem prawego buta podciągnął w górę lewą nogawkę, bezgłośnie zdejmując na chwilę zaklęcie, czyniące obręcz na jego kostce niewidzialną. Ubawiła go reakcja Robardsa, który głośno wciągnął powietrze, jakby to było najbardziej zaskakujące odkrycie, jakie poczynił przez ostatnie dwa kwadranse.

Uniósł różdżkę, by rzucić Oblivate, ale auror go powstrzymał pytaniem, które było ostatnim, jakiego mógł się spodziewać.

- Przeleciałeś Arethę Yaxley?

- Słucham? - Severus miał nadzieję, że niczego nie da się w tej chwili wyczytać z jego twarzy.

- Raleigh był przekonany, że tak.

- Nic ci do tego.

- Czekaj. - Robards pochylił się do przodu, na co Severus zareagował odruchowo, przeniesieniem ciężaru ciała tak, by go powalić bez użycia różdżki. Auror w geście poddania uniósł ręce i przywarł do ściany, jednak zmarszczka na czole wskazywała, że nad czymś intensywnie myśli. - Uznaliśmy, że jesteś nieistotny pod kątem wywiadowczym. Przyjęliśmy, że twoim zadaniem zleconym przez Malfoya jest co najwyżej pilnować Raleigha. A on wykorzystał twoją zazdrość na kolacji w Malfoy Manor, żeby cię sprowokować i przekierować uwagę. Sam łaził, gdzie chciał, po prywatnej części domu, kiedy ty pilnowałeś spódnicy Arethy. Cel został zrealizowany, ale umknęło nam najważniejsze - objaśnił, patrząc na szpiega z dziwnym wyrazem twarzy. - To jest bardzo dobre alibi. A jeśli jeszcze nie jest, to popracuj nad tym. W tej robocie robi się gorsze rzeczy.

Wobec braku języka w gębie Severus tylko potaknął, wyciągnął rękę i wypowiedział inkantację. Wzdrygnął się, kiedy spojrzenie aurora utraciło ostrość i w miejsce niezłomnego uporu pojawiło się w nim zagubienie i strach.

Salazarze, jak bardzo chciał już mieć ten bajzel za sobą i wreszcie się wyspać.


Syriusz kończył wypełniać zawartością dna swojej szafy ostatni z kartonów, kiedy usłyszał na zewnątrz charakterystyczny trzask i w oknie mignęła mu rozczochrana głowa Jamesa Pottera.

Jego przyjaciel, przyzwyczajony, by nie spodziewać się witania w drzwiach i czuć się jak u siebie, zaszedł najpierw do kuchni. Brzęk szkła, zaraz po odgłosie zamykania drzwi lodówki, powiedział gospodarzowi, że gość odnalazł dwie ostatnie, zabunkrowane na czarną godzinę butelki pale ale.

- Potrzebujesz pomocy? - zagadnął James, krytycznym wzrokiem spoglądając na wypełzające z pudła klamoty. - Po tylu przeprowadzkach pakuję się na czas z zamkniętymi oczami.

- Dzięki, to już ostatnie - poinformował Syriusz i dopchnął karton kolanem.

- Twoje?

Podążając spojrzeniem we wskazanym kierunku zobaczył na podłodze złoty medalion, który wcześniej nosił w kieszeni jeansów. Najwidoczniej wypadł mu, kiedy szarpał się ze swoimi gratami.

- Regulusa - odpowiedział, sięgając po wisior. - Kojarzysz go skądś?

James pochylił się i zogniskował wzrok na owalnej kopercie wysadzanej drobnymi kamieniami, połyskującymi kolorem zabójczej klątwy.

- Pierwsze widzę. Wygląda na stary. To jakiś artefakt? - Wyciągnął dłoń, ale jeszcze szybciej ją cofnął jak oparzony. - Aż skrzy się od czarnej magii.

- Nie wiem dlaczego, ale Regulus mi go zostawił.

- Na twoim miejscu wywaliłbym to, a przynajmniej nie nosił przy sobie - ostrzegł Potter, patrząc na medalion z niepokojem.

Syriusz rzucił regulusowy podarunek na górę pudła z ciuchami i przyjął w wolną dłoń odkorkowaną butelkę.

Chwilę siedzieli w milczeniu, gasząc pragnienie, bo wieczór był, jak na początek czerwca, naprawdę gorący. Merlin wiedział, jak bardzo Syriusz nie chciał, by już zaszło słońce.

- Robards się znalazł - zagadnął Rogacz.

- Tak?

Syriusz uniósł butelkę do ust i zwilżył gardło.

- Wczesnym popołudniem, na Nokturnie. Lekko poobijany i zoblivatowany - ciągnął Potter, patrząc na linię drzew w oddali. - Trochę jakby przybity, ale pewnie to urażona duma. Oby szybko mu przeszło.

- Jeśli szybko mu przejdzie, to wcale nie dobrze.

Syriusz poczuł na sobie świdrujące spojrzenie, ale sam nie podjął rękawicy. Po kolejnych kilku łykach James nie wytrzymał.

- Jak to zrobiliście, że obyło się bez ofiar?

- Nie obyło się. Robards wystawił Malfoyowi Bulstrode'a. Malfoy odzyskał zgubę i ukarał złodzieja - zreferował Syriusz sucho. - Nikt nie usłyszy więcej o Raleighu Bulstrode. Problem zniknął.

- Robards się wykupił - wymamrotał James. - Wyciągnęliście go, zmuszając, żeby sypnął partnera?

- Robards sypnął przyjaciela, którego wcześniej wykorzystał. Nikt go do tego nie zmuszał, sam tak wybrał i zrobił to dla wyższego dobra. Ale tego nie pamięta. Wie tylko, że wydał Bulstrode'a i został uwolniony - objaśnił, spoglądając wreszcie na Rogacza. - Ma powody być trochę przybitym. I nie powinno mu szybko przejść.

Syriusz nie potrafił przed Jamesem udawać, że cała sprawa go nie rusza. Sam przecież kiedyś dał ciała i to wywołało lawinę zdarzeń, które wystawiły życie jego przyjaciela na nieustające niebezpieczeństwo. Nic go tak gwałtownie nie zmieniło i nie ukształtowało, jak tygodnie, które przyszły potem. Dlatego w syriuszowych oczach to nie Gawain Robards zasługiwał w tej historii na empatię.

- Za dług życia kupiliście sobie na własność zastępcę dyrektora Biura Aurorów - ni to zapytał, no to stwierdził James.

- Skąd ten pomysł?

- Bo to ma sens. I lepiej byłoby mojemu gryfońskiemu serduszku z myślą, że to pomysł Snape'a, ale tak nie jest, prawda?

Syriusz odwzajemnił spojrzenie i pokręcił głową.

- Łapo, niech ci to nie wybuchnie w twarz - ostrzegł z powagą. - Gawain Robards nie pozwoli zrobić się w wała.

- Bez obaw. Doszliśmy do porozumienia i zawarliśmy układ. Każdy dostanie to, czego chce. Bez nieczystych zagrywek.

- Tylko druga strona tego nie pamięta.

- Przypomnę mu i wprowadzę go w szczegóły. Za kilka dni. Albo tygodni.

- Tak tylko mówię. Na wypadek, jakbyś zapomniał, że mowa o czarodzieju, który wybrał, by zabić przyjaciela. A wy go przed takim wyborem postawiliście i torturujecie niewiedzą.

Nie odpowiedział na to, ale odnotował, że domknięcie jak najszybciej akurat tego tematu będzie bardzo dobrym pomysłem.

James przechylił butelkę do góry dnem, przełykając ostatni łyk.

- Będę leciał, bo żona zapomni, jak wyglądam - zażartował wymuszenie, podnosząc się z kanapy. - Przekaż Snape'owi, że potrzebuję coś mieć dla Urquarta przed końcem miesiąca. Bez spiny, teraz nie będzie mnie kilkanaście dni. - Odetchnął głębiej. - Muszę trochę pobyć w domu, bo Lily robi się niespokojna, a to nie służy dziecku.

Syriusz spojrzał prosto w oczy Jamesa, by uzyskać potwierdzenie, że dobrze usłyszał.

- Lily jest w ciąży? - upewnił się ze szczerą radością. I wyszczerzył się jak głupi, kiedy dopytał - Czyje to?

Po równo swojemu niezwykłemu refleksowi i niewyspaniu Rogacza zawdzięczał, że pusta butelka po piwie o milimetry minęła jego głowę. Na szczęście nadal dzielili podobne poczucie humoru, bo zanim jeszcze szkło rozprysło się na ścianie, James wybuchnął głośnym śmiechem.

- Serio, moje gratulacje - powinszował Syriusz, mocno obejmując przyjaciela. - Jak się odnajdujesz w nowej sytuacji?

Przyszły ojciec uśmiechnął się promiennie, a uśmiech sięgnął jego oczu.

- Niewyspanym. I grubo zdyganym ze strachu. A koledzy z roboty, którzy mają już przychówek, obiecują, że będzie tylko gorzej. - Uśmiech powoli ustąpił z jego twarzy, jakby myśli przeskoczyły na coś innego, co potwierdziły jego zupełnie pozbawione entuzjazmu słowa. - Powiedz mu na dniach, żeby trochę ochłonął przed końcem miesiąca.

Stwierdzenie, że James zaskoczył go, było niedopowiedzeniem.

- Sevowi ? - dopytał Syriusz ostrożnie.

- Nie, Ministrowi! - Potter przewrócił oczami i dodał ze śmiertelną powagą. - Nie chcę problemów. Nie ma mowy, żeby tym razem coś odpierdolił, rozumiesz?

Syriusz był tak skołowany, że mógł tylko niemo potaknąć. Nagle przypomniał sobie ich poprzednią rozmowę, kiedy wyśmiał urojone obawy Jamesa o życie, skierowane przeciw Sevowi i w tym momencie nie wydało mu się to ani trochę zabawne.

- No to szafa gra - zakończył Potter, chwycił służbową torbę i za chwilę już go nie było.

Syriusz opadł bezsilnie na kanapę. Jego niemoc pogłębiła świadomość, że w mieszkaniu przy Ealing Road 218B nie ma już ani kropli alkoholu.

I pomyśleć, że jeszcze kwadrans temu najtrudniejszą rozmową, która go czekała, a której od dwóch dni na najbardziej wyszukane sposoby unikał, miała być rozmowa z matką.


Tradycyjnie dzięki za wszelki odzew.

Cóż, chyba się znowu wkręciłam. Do następnego.