Wodził wzrokiem po rzeźbionych w drewnie akantach już tak długo, jakby próbował zapamiętać i później odtworzyć na pergaminie powtarzający się florystyczny wzór. Nie przywiodło go tu jednak zamiłowanie do rękodzieła. Z myślą, że jeśli zaraz nie ruszy się z miejsca, to sam zapuści korzenie, westchnął i delikatnie zapukał.
Jak poprzednio, drzwi same się uchyliły, zapraszając do środka, ale nikt nie wyszedł naprzeciw.
Walburga, tak jak ostatnim razem, siedziała w swoim fotelu. Dziś dla odmiany pijąc herbatę wpatrywała się - być może ze względu na wczesną porę i sprzyjającą aurę - nie w strzelające złowrogo płomienie w palenisku, ale w migoczącą za szybą w oddali Tamizę.
Nie było drugiego fotela, wobec czego Syriusz obszedł salonik i stanął naprzeciw, opierając się o ścianę obok okna.
- Czego potrzebujesz? - zapytała wprost, przenosząc spojrzenie na twarz syna.
- Skąd wiesz, że czegoś chcę?
- Ustaliliśmy, że jeśli ja będę czegoś potrzebować, przekażę ci przez skrzata. Jak również, że nie będziemy się sobie narzucać częściej, niż to niezbędne. Więc z czym przychodzisz?
Syriusz właśnie pierwszy raz pożałował swojego pomysłu i coś mu mówiło, że zanim opuści ten salonik, to pożałuje jeszcze kilka razy.
- Chcę, byś umówiła spotkanie z Narcyzą.
Walburga usiadła prosto, a jej szare oczy się ożywiły. Odstawiła filiżankę z ostygłą herbatą na stolik obok fotela.
- Chcesz się z nią spotkać? Dlaczego?
- Nie ja. - Bez sensu było ją na wstępie okłamywać. - I nie powiem Ci nic więcej poza tym, że nie chcę jej zaszkodzić.
- A więc chcesz pomóc. Ty? Swojej rodzinie?
Syriusz w swej dojrzałości wzniósł się duchowo ponad słabości i ugryzł się w język. W końcu po coś tu przyszedł i jeszcze tego nie dostał. Kiedy się odezwał, przemówił ze spokojem i gładko pominął cisnące się na usta inwektywy.
- Moja rodzina się mnie wyparła, próbowała pozbawić magii, potem torturowała. Znowu torturowała i próbowała zabić - wyliczał z pamięci, patrząc w sufit. - I jeszcze raz próbowała zabić. - Zamilkł, upewniając się, że nic nie pominął. - Więc ani trochę nie chcę pomagać mojej rodzinie. Ale zamierzam pomóc, bo poprosił mnie o to przyjaciel. Nie powiem, o co dokładnie chodzi, ale bardzo prawdopodobne, że Narcyzie grozi niebezpieczeństwo. Śmiertelne.
Teraz spojrzenie Walburgi odbiło głębokie zaskoczenie.
- Skąd o tym wiesz?
- Nieważne. - Odetchnął głębiej. - Nic ci więcej nie powiem, mogę co najwyżej przysiąc na magię, że w tej sprawie nie mam wobec Narcyzy i jej dziecka złych intencji.
Powoli skinęła głową.
- Z kim chcesz umówić jej spotkanie.
- Z Albusem Dumbledorem.
Walburga teatralnie wybuchnęła śmiechem.
- Raczysz żartować.
- A wyglądam na ubawionego?
- Naprawdę jesteś szalony.
- To przecież rodzinne - odbił, zaczynając tracić cierpliwość. - Napiszesz do niej czy nie?
Wiedźma chwilę rozważała sprawę, rytmicznie uderzając palcami o blat stolika.
- Nie zgodzi się spotkać z Dumbledorem. W ogóle odmówi spotkania poza Grimmauld Place, bo wie, że od tygodni nie wychodzę. Nie uwierzy, że ja coś takiego własnowolnie mogłabym jej zaproponować.
Syriusz zacisnął zęby i szybko ruszył do drzwi, chcąc ukryć przed matką wyraz swojej twarzy.
- Więc jednak to nie jest takie ważne? - usłyszał za plecami ostrym tonem, którym okazjonalnie zwracała się kiedyś do Oriona, by przywołać go do porządku, gdy nie była świadoma, że ktoś jeszcze słucha.
- Powiedziałaś, że…
- Dyrektor Hogwartu pofatyguje się tutaj. Narcyza dowie się na miejscu, z kim ma się spotkać, ale jeśli odmówi, to nikt jej nie zatrzyma siłą - zastrzegła śmiertelnie poważnie. - I lepiej, żeby to było ważne, bo Merlin mi świadkiem, że po tym Narcyza nigdy więcej się do mnie nie odezwie, nie odpowie już na moją sowę ani nie stanie nogą w tym domu.
Syriusz skinął, nie zdradzając na zewnątrz ulgi, którą poczuł. Pozostawał jeden szkopuł.
- Narcyza zorientuje się, że odnowiłem osłony i zaklęcia ochronne wokół domu. Musiałbym je czasowo zdjąć. I odblokować dla niej kominek.
Walburga przypatrzyła mu się uważnie.
- Będziesz gościł w domu Albusa Dumbledore'a. Przy kim mógłbyś się czuć bezpieczniej?
Syriusz odruchowo skrzywił się i spojrzał na matkę z ironią. I nagle poraziło go, że przez chwilę poczuł się, jakby patrzył w lustro.
- Też tu będę - zadeklarowała niespodziewanie. - Nikt więcej nie wejdzie do tego domu ze złymi zamiarami, żeby potem wyjść o własnych siłach. To wszystko?
- Na razie tak. Chcę wcześniej zobaczyć list.
- Oczywiście.
- Dziękuję, Walburgo.
Nie musiał tego mówić. Ale zawsze lepiej robić to, co się chce, niż to, co się robić musi. A w tym momencie przekonał samego siebie, że chce spróbować zrobić z Walburgi swojego sprzymierzeńca. Chce sprawdzić, czy może chociaż trochę jej zaufać. To było posunięcie strategiczne. Wolał tak, niż musieć żyć w tym domu w poczuciu ciągłego zagrożenia.
Stał już w drzwiach, kiedy zapytała:
- Regulus tak zginął? Ściągnął na siebie gniew Czarnego Pana? Jak Narcyza?
A więc Walburga miała swoją teorię, opartą na swojej wizji świata.
- To zupełnie inna sytuacja i Narcyza nie przyłożyła ręki, by zasłużyć na to, co ją spotka, jeśli moje podejrzenia są prawdziwe. A Regulus… - Syriusz zawahał się, bo tak naprawdę nie wiedział. To była sfera wiary i przekonań, a i ona nie musiała mu uwierzyć. Odezwał się, patrząc w podłogę. - Wszystko wskazuje na to, że Regulus zmienił stronę.
- Naprawdę uciekł? - spytała nie swoim głosem, jakby jej umysł nie dopuszczał do tej pory takiej ewentualności, bo to znaczyłoby, że nie znała swojego syna. Za tą myślą kryła się jednak gorycz, nie nadzieja. Gdyby Regulus rzeczywiście zdezerterował, ale nie zginął, nie zapadłby się pod ziemię bez znaku życia. Jej by tego nie zrobił.
- Nie - stwierdził z przekonaniem Syriusz, bo przynajmniej tyle, że nie był tchórzem, wiedział o bracie na pewno. - Nie uciekł ze strachu. Raczej wypowiedział Voldemortowi wojnę. I po tym, jak zaciekle ten skurwysyn próbował go dorwać, wiem jedno. Nawet jeśli Regulus zginął, to wygrał przynajmniej jedną bitwę.
Usłyszał skrzypienie fotela i kiedy podniósł wzrok, Walburga stała nieruchomo w oknie i oddychała głęboko, opierając się o parapet na zaciśniętych w pięści dłoniach.
Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy Zgredek, zgodnie z poleceniem, powiadomił Severusa o powrocie pani domu. Skrzat przekazał tylko, że Narcyza udała się od razu na spoczynek i nie życzyła sobie towarzystwa ani kolacji. Severus nie mógł się jej dziwić - po rewelacjach, które zrzucono dziś na jej barki, akurat brak nastroju i apetytu były całkiem stosowną i nie przesadzoną reakcją organizmu. To, co nastąpiło tuż po zmroku, było już sytuacją zupełnie innego kalibru.
Nie spał, zbyt pobudzony napięciem ostatnich godzin. Nie wiedział jak przebiegło spotkanie Narcyzy z dyrektorem, ale po późnej porze jej powrotu wywnioskował, że Dumbledore udzielił jej nadzwyczaj szczegółowych wyjaśnień. Znając plan z wyprzedzeniem, dzisiejszego wieczoru mistrz eliksirów wymówił się z wizyty u Lestrange'ów, co takie znowu trudne ani zaskakujące nie było, zważywszy na powszechnie znaną niechęć do niego Bellatrix, całkowicie odwzajemnioną. Lucjusz nie miał wyjścia i przy ostatnio gorszych wiatrach pojawić się tam musiał, co idealnie wpisywało się w severusowe zamierzenia. Gdyby coś poszło nie tak i Severus byłby zmuszony przedsięwziąć jakieś środki zaradcze, wolał mieć jak najmniej potencjalnych świadków. Pomyślał, że byłoby idealnie, gdyby Arethę Greengrass, pomieszkującą w Malfoy Manor od kilku dni, również gdzieś dziś poniosło, ale nie można mieć wszystkiego.
I akurat to, że ostatnie jego życzenie się nie spełniło, być może uratowało ich od katastrofy.
Najpierw usłyszał ruch na korytarzu, ale zignorował, bo o tej porze domownicy poruszali się po domu jeszcze dość swobodnie. Zerwał się na równe nogi kilka minut później, kiedy uruchomił się alarm w eliksirowej pracowni na dole.
W progu stanął jak wryty na widok Arethy Greengrass miotającej się w peniuarze z rozwianym włosem między półkami z ingrediencjami. Na środku roboczego blatu stał już widać na prędce zgromadzony zestaw mikstur, ale kobieta ewidentnie szukała czegoś jeszcze.
- Eliksir Przeciwkrwotoczny?! - Jej głos był podniesiony, ale wyglądała nie tyle na spanikowaną, co popychaną adrenaliną.
- Regał przy drzwiach, czwarta półka od góry, butelka H6 - wyrecytował prawie bezwiednie z pamięci, jednocześnie łącząc w głowie kropki. Nie zatrzymał jej, ale z coraz gorszymi przeczuciami podążył krok z tyłu, kiedy z naręczem butelek i ampuł ruszyła schodami w górę, a potem długim korytarzem do pokojów pani i pana domu. Kiedy Greengrass pchnęła drzwi sypialni, Severus zatrzymał się wpół kroku.
Narcyza stała bosymi stopami na dywanie przy łóżku, oplatając rękami słupek u jego wezgłowia. Jej koszula nocna była mokra od potu i kleiła się do ciała, przez co ciążowy brzuch wydawał się jeszcze mocniej uwydatniony. Po nodze cienką strużką ściekała krew, barwiąc dywan na czerwono. Obok wiedźmy stała naprawdę stara skrzatka domowa i masowała dół pleców swojej pani, mamrocząc coś pod nosem w jakimś zapomnianym dialekcie.
- Nie. Narcyzo, słyszysz mnie? - Greengrass z godnym pozazdroszczenia opanowaniem dotknęła ramienia rodzącej. - Połóż się. Oddychaj. - Starała się być spokojna, ale stanowcza. Na niewiele się to zdało, bo Narcyza mocniej zaparła się o ramę łóżka. Samozwańcza położna odwróciła się do drzwi. - Eliksir!
Severus jakby odzyskał władzę w mięśniach i rzucił się do butelek, które wybrała Greengrass. Tylko który, do cholery?!
Pierwsze przerażające założenie Severusa, że Narcyza próbowała się otruć, upadło, kiedy zidentyfikował napar, którego resztka pozostała na dnie szklanki przy szafce nocnej. Pachniał miodem i liśćmi malin.
Narcyza wywołała poród. Tylko że było prawie dwa miesiące za wcześnie.
Zaklęciem oczyścił szklankę, odmierzył bezpieczną dawkę wywaru przeciwbólowego i wymieszał z wodą, starając się nie patrzeć na dantejskie sceny przy łóżku. Greengrass przejęła od niego napój, ale widząc jego kolor szybko cofnęła dłoń i spojrzała w ciemne oczy ze złością.
- Nie ten. Eliksir z piołunem, żeby zwolnić czynność skurczową. Ona dziś nie urodzi.
Severus pomyślał, że to chyba ze stresu stojąca przed nim blondynka zatraciła jasność widzenia.
- Zwariowałaś? To się właśnie dzieje.
Zignorowała go i sama zaczęła przerzucać ampuły z miksturami.
Narcyza syknęła z bólu.
- Aretha…!
- Jeszcze chwila. Obiecuję, że to powstrzymam.
- To dziecko urodzi się dzisiaj - poinformowała władczo pani Malfoy, zaciskając zęby. - I zrobisz wszystko, żeby urodziło się żywe albo ja coś ci zrobię.
Greengrass wyglądała na wstrząśniętą i nie miało to związku z rzuconą groźbą czy fizjologiczną stroną tego, co tu się działo.
- Nie powinno się urodzić dzisiaj! Nie masz pojęcia, co zrobiłaś, Narcyzo…
- Zmieniłam przeznaczenie. Inaczej wszyscy bylibyśmy martwi - oznajmiła zimno, wpatrując się w twarz Severusa. - Nie chcesz nas wszystkich martwych, prawda? Pomóż, albo do rana ty będziesz martwy jako pierwszy. - Oddychała płytko, zmuszona pertraktować zamiast skupiać się właśnie na właściwym oddychaniu. - Severusie, nie każ mi polecić skrzatce, by przekazała mojemu mężowi, jeśli nie dożyję jego powrotu, gdzie dziś byłam.
W severusowej głowie zakotłowało się od myśli. Najpierw przyszło uświadomienie, że Narcyza wie. Domyśliła się, kto wysłał ją na spotkanie z Dumbledorem. A jeśli tak, to postrzega go jako zdrajcę. Ale nie jako zagrożenie, skoro go nie wyrzuciła i jeszcze nie podniosła alarmu. Dlaczego?
Bo to wszystko poza ścianami tego pomieszczenia było mniej ważne niż tu i teraz.
Severus skupił się na priorytetach i przejął od oniemiałej Greengrass szklankę z rozwodnionym eliksirem przeciwbólowym. Przejął kontrolę nad sytuacją.
- Wezwać Lucjusza? - zapytał łagodnie, odsuwając opróżnioną szklankę.
Spojrzenie Narcyzy było bardziej trzeźwe niż chwilę temu.
- Wolisz, by to on groził ci śmiercią? - Mogłoby to podejść pod zastraszenie, gdyby nie ironiczny błysk w jej oczach, zanim zacisnęła powieki pod wpływem kolejnej fali bólu. - Teraz… jest potrzebny gdzie indziej. Zrobi się zamieszanie. Mogłaby przyjść z nim Bella, a jej tu nie chcę. Więcej pożytku będę miała ze skrzatki.
- Moja pani może polegać na Niezgółce - zapewniła szybko rzeczona skrzatka, kłaniając się głęboko. Wychudzona dłoń delikatnie dotknęła brzucha rodzącej. - Malutki chłopiec, ale silny. Tak, Niezgółka się nie myli w takich rzeczach. Pan Septimus, stryjeczny dziadek pana Lucjusza, też był malutkim chłopcem o bladej skórze urodzonym za wcześnie i wyrósł na potężnego maga, nieprawdaż?
Narcyza potaknęła i trochę się uspokoiła. A może była już tak wyczerpana, że nie miała siły walczyć o życie i jednocześnie ścierać się z całym światem. Pozwoliła położyć się na łóżku i oddała w ręce skrzatki, która widać miała w tym doświadczenie kilku pokoleń. Severus wylądował na korytarzu za uchylonymi drzwiami, gdzie niedługo potem dołączył do niego stary Abraxas, wyrwany ze snu niecodziennym hałasem. Greengrass nie pozwoliła się wyrzucić na zewnątrz, choć w pogotowiu trzymała się na dystans, by nie drażnić pani Malfoy.
Szło całkiem dobrze i bez ofiar, dopóki Narcyza nie zaczęła coraz bardziej tracić kontaktu z rzeczywistością. A potem, chwilę po pierwszym krzyku dziecka, jego matka zupełnie straciła przytomność.
Teraz rabanu narobiła skrzatka, próbując bezskutecznie ocucić swoją panią, czego nie było w stanie uczynić też ułożone na jej piersi dziecko, drące się w niebogłosy. Severus całkowicie zignorował jednak skrzatkę i małego dziedzica, kiedy po wejściu do sypialni zobaczył na podłodze Arethę Greengrass kreślącą dokoła łóżka krwią Narcyzy znaki runiczne. Potrzebował chwili, by zrozumieć, co robiła, a kiedy to pojął, zabrał się za odwzorowanie run w drugim kręgu. Dwoje ludzi, podwójny krąg. Już to kiedyś zrobił, i do tego - z jego obecnej perspektywy - z wiedzą wówczas prawie żadną. A zadziałało. Zaklęcie ochronne, które najwyraźniej zupełnie spontanicznie tkała teraz Greengrass, było dużo bardziej złożone. Silniejsze. I trochę inne niż to, które powołało magiczną więź między nim a Syriuszem. Tym razem nie było mowy o sprzężeniu zwrotnym, bo i warunki były inne. A wiedźma tkająca zaklęcie o wiele bardziej biegła w temacie.
Greengrass tworzyła runiczne zaklęcie ochronne, sięgając nie do magicznych rdzeni w duszy czarodziejów, ale na zewnątrz, do mocy Malfoy Manor, które jak każda siedziba rodowa przez minione wieki nasiąknęło potężną magią.
Severus podążał za nią, co jakiś czas sprawdzając jej runy, by nie popełnić błędu. Wkręcał się coraz bardziej, popychany ekscytacją, ignorując delikatne ukłucia strachu. Z każdą kolejną runą następne coraz szybciej pojawiały się same w jego głowie. To działało, bo dziecko wyraźnie się uspokoiło, a i Narcyza z każdym oddechem wyglądała lepiej. Kiedy Severus również skończył swoją cześć chwilę po Arecie, przestrzeń w okręgu zaiskrzyła magiczną aurą. Odruchowo oboje odsunęli się w stronę ściany.
Severus podniósł wzrok i napotkał zaskoczone spojrzenie fioletowych oczu Arethy. Uprzedził jej pytanie.
- Skąd…?
- Greengrassowie specjalizują się w magii ochronnej, takie rodzinne zamiłowanie kultywowane od pokoleń, można powiedzieć. To tutaj nie było szczególnym wyzwaniem - wyjaśniła, opierając się z wyczerpania o ścianę i nie przemawiała przez nią pycha. Już w Hogwarcie jej zaklęcia ochronne i czary poufności były nie do ruszenia dla nikogo w Slytherinie. - Wyzwaniem było za pierwszym razem, miałam niecałe piętnaście lat i chociaż wiedziałam, co robię, było… trudniej. Wtedy stworzyłam taki runiczny krąg, gdy rodziła moja matka - stwierdziła zdawkowo, gładząc długie włosy, których końcówki umazane były krwią z podłogi. Zwinne palce zaczęły je bezwiednie zaplatać, brudząc kolejne pasma na czerwono, ale cała uwaga wiedźmy skupiona była na czymś innym. - Też to już robiłeś, prawda?
- Kiedyś trochę przez przypadek stworzyłem zaklęcie oparte na runach - przyznał, wiedząc, że kłamstwo w tych okolicznościach miałoby krótkie nogi. - Przy tym tutaj moje było naprawdę kiepskie.
- Musiało być dobre, jeśli nie wylądowałeś w Mungu. Na przyszłość uważaj i nie twórz z run niczego przypadkiem. To niebezpieczny rodzaj magii. Nieprzewidywalny, jeśli się nie wie, co się robi.
O tak, pamiętał to z autopsji. Mieszankę strachu i euforii. Wrażenie oszołomienia, kiedy przez runy przepływała jego magia. I zupełny przy tym brak myślenia, tylko czysty żywioł. Jak by nie było, Syriusz prawie wylądował w Mungu, a i Severusa nieźle trzepnęło. Stworzyli też więź, której natury do końca nie rozumiał. Z jednej strony uratowała wtedy syriuszową magię, ale nie miał pojęcia, jaki był prawdziwy koszt. Bo za każdy dar zawsze było coś w zamian.
Spojrzał na Narcyzę, która odzyskała kolory i pomimo wciąż zamkniętych oczu oddychała spokojnie.
- Wtedy, z matką, poszło tak dobrze?
- Zaklęcie runiczne było doskonałe. Matka urodziła syna. Jest niezwykły i będzie kiedyś wielkim magiem.
- Musiała być z ciebie dumna. - Okazałaś się bardzo udanym projektem, dodał w myślach. Nie wiedząc czemu przywołał obraz swojej.
- Umarła, zanim skończyłam - oznajmiła najnormalniej w świecie, związując spleciony luźno warkocz znalezioną obok łóżka wstążką. - Ale przyczyną było coś innego. Moje zaklęcie było bez zarzutu.
Nie zareagował. Tylko na nią patrzył, pierwszy raz jak nigdy wcześniej. Ona też patrzyła inaczej, jakby przy zaklęciu, które razem stworzyli, coś między nimi przeskoczyło. Coś intymnego, ale nie mającego nic wspólnego z pożądaniem. Jakby kreśląc runy przez ten moment dzielili wspólnotę myśli. Na Merlina, pół godziny temu nie pomyślałby, że w ogóle można czarować osiągając taki poziom porozumienia. I jej spojrzenie upewniło go, że w swoich odkrywczych przemyśleniach nie jest odosobniony.
Czując inną obecność oboje odwrócili się do drzwi, gdzie w progu stał Abraxas i obserwował ich zapewne od jakiegoś czasu.
- Dobrze mieć cię pod ręką, Aretho - powiedział z szacunkiem dla jej umiejętności, ale patrzył tylko na Severusa, który akurat gorączkowo myślał nad pretekstem, by zostać sam z Narcyzą i opanować sytuację. - Może zostawmy panie, skoro sytuacja wygląda na opanowaną - zarządził Malfoy, odbierając prawie już zdemaskowanemu szpiegowi resztki nadziei.
Severus wstał i podał Greengrass rękę, aby jej służyć pomocą. Ona była jego ostatnią deską ratunku i musiał sprawić, żeby nie chciała, by wychodził. Gdyby tylko pozbył się stąd Malfoya…
Greengrass otworzyła usta, ale jeśli zamierzała coś powiedzieć, to zmieniła zdanie, kiedy Abraxas nieznacznie pokręcił głową.
- No już, już. Nie wypada nam tu wszystkim tak koczować, odbierając spokój młodej matce. - I dodał do Arethy - Zajmij się Narcyzą.
Severus nie zdążył zaprotestować, a już był z powrotem za drzwiami, które się zamknęły za jego plecami. Abraxas Malfoy wyciągnął zza pazuchy piersiówkę i uśmiechnął się szelmowsko, podsuwając ją mistrzowi eliksirów.
- Na dobry sen. Po takich atrakcjach się przyda. Najlepszy rocznik, akurat ten sam, co moich urodzin.
- Nie śmiałbym - próbował odmówić, ale ku jego zaskoczeniu Abraxas niemal siłą zbliżył mu ją do ust, więc Severus udał, że pije.
I w momencie, kiedy język dotknął płynu, który miał być ognistą, włączyła mu się czerwona lampka. Jedynym, co na szybko przyszło mu do głowy, było zwolnić kroku, przepuścić Abraxasa przodem, odwrócić się i opróżnić zawartość ust do wazy, która stała przy ścianie.
Nie zamieniając z nikim słowa udał się do swojej sypialni i odczekał kwadrans, po czym wezwał Zgredka i zapytał o panią. Został poinformowany, że Narcyza spała z dzieckiem i czuwała przy niej Niezgółka. Wobec powyższego mistrz eliksirów zażądał, by skrzat przyniósł z sypialni Narcyzy wszystkie pozostawione zapewne bez nadzoru i należytego zabezpieczenia mikstury i naczynia po wypitych specyfikach. Kiedy po chwili Zgredek wrócił, Severus z zawodem odkrył, że szklanki są puste i czyste, a opróżnione butelki po eliksirach zniknęły. Wobec wypadków minionych godzin Severus nie ryzykował szwendania się nocą po domu i nie zmrużywszy oka, odczekał do rana. Przy uroczystym śniadaniu taktownie pogratulował świeżo upieczonemu ojcu, po czym udał się do komnat Malfoyów na prezentację potomka przez odrobinę zbyt cichą i zagubioną Narcyzę.
Następnie zszedł wreszcie, jak co dzień, do pracowni, dokonał inwentaryzacji i uzyskał pewność, że nie był paranoikiem. Poza kilkoma miksturami leczniczymi brakowało dwóch butelek Eliksiru Zapomnienia. Jedna zapewne znalazła się w wodzie, którą napojono Narcyzę, kiedy Abraxas zgarnął chłopaka z sypialni, zrządzeniem niebios wybawiając go z opresji. Za to druga bez wątpienia była rozcieńczona w ognistej z piersiówki, którą stary go poczęstował.
Co tu się odpierdalało?
Nie pamiętał, by kiedykolwiek poczuł taką ulgę niedługo po złamaniu pieczęci z rodowym herbem. Tego rodzaju korespondencja zazwyczaj zwiastowała nieszczęście. Ale nie tym razem. Ten konkretny list nieprzewidzianie zdejmował mu z głowy śmierdzący problem.
Będąc szczerym z samym sobą, Syriusz był zadowolony z takiego obrotu spraw bynajmniej nie dlatego, że temat Malfoyów znów mógł go zupełnie nie obchodzić. Jak by nie patrzeć, chodziło o dziecko, które niczemu nie było winne, nawet jeśli średnio trafiło z rodzicami. Chociaż założył sobie, że tę wojnę - jeśli nie będzie innego wyjścia - będzie toczył wszelkimi dostępnymi środkami, to jednak tutaj miał silny dysonans poznawczy.
Dobrze, że wyszło, jak wyszło.
Wszedł do saloniku matki i zastał ją przy śniadaniu. Jej początkowe zaskoczenie przeszło w podejrzliwość. Bez przeciągania wyciągnął do niej dłoń, w której trzymał otwarty list, kwadrans temu przyniesiony przez sowę.
- Do ciebie.
Zdziwiona rozłożyła pergamin na stole i pogładziła dłonią. Przebiegła wzrokiem starannie wykaligrafowane złotym atramentem słowa i z zaskoczeniem poderwała głowę.
- Napisała do mnie?
- Nie pamięta wczoraj. Jakby jej tu nie było.
- Ale była i o to chodziło. Żeby dziecko urodziło się wcześniej, prawda?
Syriusz pokręcił głową.
- Niezupełnie, ale Narcyza znalazła własne rozwiązanie problemu.
- Nie powiesz mi, o co chodziło.
- Nie. Ważne, że wyszło dobrze. Przynajmniej dla nich.
- Wyszło dobrze - powtórzyła za nim, nietypowo jak na siebie ożywiona. - Draco Lucjusz Malfoy. Interesujące, nieprawdaż?
- Muszą naprawdę lubić gady - rzucił na odchodnym i pożegnał się skinieniem głowy, zostawiając Walburgę pochyloną nad pergaminem.
Draco.
Po łacinie smok, z greki - wąż. Ewentualnie konstelacja nieba północnego.
Lucjusza pewnie szlag trafił, ale co tam miał do gadania. Nie był samobójcą, żeby kłócić się z Blackówną, nawet o to, że nadała jego pierworodnemu imię na blackową modłę.
Ten dzień nie mógł się zacząć lepiej.
Dziękuję za komentarze i PM. Do następnego :)
