Szorstka magia, drażniąca jego skórę, przyprawiała o zawroty głowy.

Severus z uporem walczył o utrzymanie jasności myślenia. Kilka razy ocierał się już o śmierć, ale tamtym sytuacjom towarzyszył odbierający zmysły fizyczny ból i nie rejestrował wiele poza nim. Nigdy dotąd po prostu nie przytłaczała go z taką intensywnością czyjaś magiczna moc. Nigdy nie czuł się tak fizycznie bezbronny, nawet po zażyciu eliksiru drenującego magię, bo przecież w ciągu tamtego tygodnia czasowego charłactwa nikt nie stanął przed nim z czysto morderczymi zamiarami i narzędziami, dzięki którym owe zamiary mógł jak najbardziej uskutecznić.

- Jak mawiają mugole, ciekawość to pierwszy stopień do piekła. - Abraxas, niespiesznie przemierzając bibliotekę, zdecydował przerwać ciszę. - A tak, posiadam pewną wiedzę o niemagicznym świecie, w końcu tylko ignorant woli udawać, że czegoś nie ma, zamiast inwigilować potencjalnego wroga.

Zatrzymał się kilka kroków przed unieruchomionym chłopakiem i uchwycił jego bez wątpienia ogłupiałe spojrzenie.

Nie to, że Severus po prostu bał się cierpienia, którego zapewne za chwilę doświadczy. Co innego przyspieszało chłopakowi tętno. W głowie mieszała mu świadomość, że tak naprawdę nic nie wiedział o czarodzieju, taksującym go wzrokiem. Nawet określenie starzec nie pasowało do postawnego mężczyzny, tak niepodobnego do przygarbionego, stetryczałego i niegroźnego dziadka, jakim mistrz eliksirów widywał go przez ostatnie półtora roku. Ten ton głosu i błyskotliwość wypowiedzi nie pasowały dotkniętemu demencją paranoikowi.

Severus kompletnie nie wiedział, z kim miał do czynienia ani jaką należało obrać taktykę.

Niewiedza zabija.

- Co tu robisz po nocy, zamiast dochodzić do siebie, jak przystało na kogoś przez minione dni przeważnie nieprzytomnego? Bo nie uwierzę, że po tylu miesiącach pod tym dachem pomyliłeś korytarze - zakpił Abraxas, miażdżąc go spojrzeniem.

- Cierpię na chroniczną bezsenność - zaryzykował Severus, próbując dopasować się do tonu rozmówcy. Mógł za to oberwać czymś nieprzyjemnie bolesnym, ale w tym momencie cała jego elokwencja wyemigrowała w niezbadane obszary sparaliżowanego mózgu.

- A wierzę. - Jasne oczy otoczyły delikatne pajęczyny zmarszczek, co Severus uznałby za przejaw lekkiego rozbawienia, gdyby w ułamku sekundy oblicze arystokraty nie stało się na powrót zimne. - Pewne bardziej krwawe doświadczenia robią swoje z podświadomością. Z tego się z czasem wyrasta, bo ja sam mam niejedno na sumieniu, a sypiam jak niemowlę. Niestety, śmiem wątpić, by tobie było dane przekonać się o tym we własnym zakresie.

Paradoksalnie, choć w słowach mężczyzny pobrzmiewała nuta groźby, magiczna presja zelżała. Malfoy niewątpliwie uznał, że przekazał, co chciał przekazać i został dobrze zrozumiany.

Znów mogąc oddychać bez wrażenia zapadania się w ścianę z każdym kolejnym haustem powietrza, Severus natychmiast poczuł, że wraca mu trzeźwe myślenie. Na Merlina, nie wolno mu było odwalić niczego głupiego.

- I co mam z tobą zrobić…? - Abraxas zapatrzył się w sufit. - Jako człowiek bezwzględny mógłbym rozwiązać problem jedną Avadą, a i w temacie pozbywania się zwłok posiadam niejakie doświadczenie. Z drugiej strony, jako człowiek przewrotny mógłbym zaimprowizować mały wypadek z jakimś śmiercionośnym eliksirem. Takie ewentualności wywołałyby jednak niepotrzebne pytania. Będąc przede wszystkim człowiekiem pragmatycznym, odwołam się do książkowych metod.

Severus z niepokojem śledził ruch dłoni Malfoya, unoszącej różdżkę i zakreślającej jej końcem misterny wzór w powietrzu. Z każdą sekundą odzyskiwał utracone panowanie nad sobą i z trudem ukrył uśmiech satysfakcji, kiedy usłyszał inkantację.

- Oblivate!

Rozbłysk magii delikatnie oderwał się od rdzenia i objął głowę Severusa, a ten miał nadzieję, że teatralnie zdezorientowany wyraz jego twarzy skutecznie oszuka Abraxasa. Wokół lewej kostki chłopak czuł przyjemny chłód metalu swojej magicznej obręczy. Z absolutnym spokojem czekał, aż starszy czarodziej zwolni zaklęcie unieruchamiające.

Zamiast tego jasne oczy jeszcze mocniej przygwoździły go do ściany.

- Zaklęcie ochronne? Niemożliwe. Nie słyszałem, by ktoś stworzył osłonę przeciwko Oblivate, a naprawdę długo żyję - rozważał Malfoy, wyraźnie zaintrygowany. Pobrużdżone czoło wygładziło się pod wpływem olśnienia. - Popraw mnie, jeśli się mylę… Obręcz monachijska?

No to tyle, jeśli chodziło o ukryte atuty.

- Skąd…? - Severusowi wyrwało się na głos. Jednocześnie szarpnął ciałem, ale to niezmiennie pozostawało poza jego władzą.

- Tyle razy rzucałem to zaklęcie, że znam jego istotę jak mało kto. Nie poczułem reakcji zwrotnej mojej magii. Z doświadczeniem, liczonym w dekadach, potrafię wychwycić niuanse - referował cierpliwie mężczyzna, swoim głębokim skupieniem zbijając z tropu Severusa, w zaistniałych okolicznościach spodziewającego się raczej doświadczyć ze strony potężnego maga przejawów wściekłości czy choćby irytacji, ale nie… tak nieprzyjemnie głębokiego zaciekawienia. - Korzystanie z tak osobliwego artefaktu wypadałoby nazwać niebywałą przemyślnością, godną pozazdroszczenia w tak młodym wieku, gdyby na język nie cisnęło się pytanie: jak nieposiadający złamanego knuta przy duszy młody warzyciel na dorobku wszedł w posiadanie przedmiotu o równowartości jego wagi w złocie? A zaraz potem nie nasunęło się kolejne, znacząco ważniejsze… - Mężczyzna niespodziewanie uniósł dłoń i bez przesadnej delikatności uchwycił podbródek Severusa, zmuszając, by spojrzał mu prosto w oczy. - Czy obręcz jest świeżym nabytkiem czy też rzeczony młody warzyciel był już szczęśliwym jej posiadaczem, kiedy strzygł uszami Pod Świńskim Łbem? Co oznaczałoby, że zwiódł w kwestii przepowiedni nie tylko Yaxleya, ale i swojego mistrza. Bo gdybyś tego nie pamiętał, zapewne Narcyza nie urodziłaby przedwcześnie, prawda?

Na to Severus nie był przygotowany. Z jego twarzy momentalnie odpłynęła reszta krwi, co było bardzo nie na miejscu w kontekście udawania, że zupełnie nie ma pojęcia, o czym starszy mężczyzna gada. I chociaż chłopak nie odezwał się słowem, Abraxas poczytał jego niewerbalną reakcję za potwierdzenie, którego szukał.

- A więc z premedytacją zataiłeś przed Riddlem wiedzę o przepowiedni, a jeśli tak, to nie wie o obręczy, więc obdarował cię nią ktoś z przeciwnego obozu, na tyle wpływowy, by dysponował dostępem do tak kosztownego i trudno dostępnego artefaktu. Ktoś jak… Albus Dumbledore? – Oczy Malfoya przewierciły Severusa na wylot, ale błysk ożywienia tak jak się pojawił, równie szybko zgasł. Prychnął, jakby nagle do niego dotarło, jak ta myśl jest niedorzeczna. - Nie on. Aż tak nie igrałby z przeznaczeniem. Dyrektor Departamentu Aurorów tym bardziej nie zaryzykowałby posady dla akcji tego formatu poza protokołem…

Chłopak chwilowo nie słuchał, a z opóźnieniem przetwarzał. Nie był pewien, czy bardziej wstrząsnęła nim doskonała dedukcja Malfoya, jego wiedza o proroctwie, odkrycie severusowej nielojalności czy też trudna do oswojenia okoliczność, że arystokrata bez ogródek i cienia szacunku cały wieczór nazywał Czarnego Pana mugolskim nazwiskiem.

- Więc?

Severus zdał sobie sprawę, że Malfoy oczekuje odpowiedzi i nie zamierza przebierać w środkach, by ją uzyskać. Otrzymał potwierdzenie, kiedy obca jaźń w znajomy sposób dotknęła jego własnej. Teraz już chłopak nie dał się zaskoczyć ani nie okazał słabości. Skupiwszy twarde spojrzenie na jasnych oczach mężczyzny, bez większego trudu automatycznie, jak czynił to już wiele razy, wyizolował to, co chciał ukryć, jednocześnie stawiając mur, który miał przyjąć na siebie impet ataku. Mur, którego zadaniem było we właściwej chwili się rozpaść, jak zawsze, dając legilimencie złudzenie, że dostał, czego chciał. Z ciekawością badawcza obserwował, jak po dotarciu do niespodziewanej zapory reaguje magia Malfoya. Ku severusowej konsternacji po pierwszym odbiciu się od mentalnej osłony nie nastąpił atak ze zdwojoną siłą, jak zawsze miało to miejsce w przypadku Czarnego Pana. Severus przyjął taką procedurę za pewnik, bo tak też czynił Dumbledore w ramach szkoleniowego instruktażu, zapewne usiłując odtworzyć przewidywaną reakcję Riddle'a. Abraxas nie wpisywał się w ten klucz. Jego mentalne macki nie próbowały sforsować muru, ale zaczęły się rozpełzać na boki, szukać luk, badać otoczenie, rozpraszać uwagę. Wszystko na raz. Już po kilku sekundach Severus zaczął odczuwać zmęczenie. Tracić kontrolę. To był moment, gdy uznał, że już się napatrzył i pewnie odepchnął napierającą na jego umysł siłę, zauważalnie zaskakując tym Abraxasa.

- Jesteś oklumentą. To wiele wyjaśnia - oddał Malfoy młodszemu czarodziejowi z uznaniem. - Wprawnym. Nie wybitnym - dodał natychmiast. - Gdybyś był w tym więcej niż poprawny, właśnie wychodziłbym stąd w przekonaniu, że obręcz jest przypadkowym łupem wojennym i nie ma potrzeby dalej grzebać. A tak… - Wzruszył rękami.

-Nie jestem dzisiaj w najwyższej formie - rzucił Severus trochę ryzykownie, ale nie chciał utracić zaciekawienia, które pojawiło się na twarzy Malfoya. Nie tylko dlatego, że łechtało jego ego.

Starszy czarodziej uniósł brwi. Złapał haczyk.

- Znam tuzin innych sposobów, by uzyskać satysfakcjonujące odpowiedzi. Możesz mi wierzyć.

Coś w głosie i spojrzeniu tamtego sprawiło, że paradoksalnie Severus zdecydował dalej iść za ciosem. Albo jest się graczem, albo pionkiem.

- Wierzę. Ze swojej strony zrobię, co w mojej mocy, żeby ci to, panie, uniemożliwić. - Kiedy usłyszał swoje własne słowa, nawet dla niego zabrzmiały tak dziecinnie, że się poprawił. - A przynajmniej odsunąć w czasie. - Głębszy oddech. - Chociaż zapewne gdzieś pomiędzy mocno pobrudzę dywan, czego Narcyza nie przyjmie ze spokojem.

Abraxas się nie zaśmiał, ale nic nie wskazywało również, by uznał słowa młodzieńca za impertynencję.

- Chyba wiem, co wbrew zdrowemu rozsądkowi widzi w tobie Lucjusz. - Przeczesał dłonią białe włosy, kupując sobie czas na podjęcie decyzji. - Mógłbym uzyskać odpowiedzi, ale rzeczywiście sam proces zapewne pociągnąłby za sobą niepotrzebne szkody. Punkt dla ciebie, mistrzu eliksirów, że twoje towarzystwo dobrze robi na głowę mojemu synowi.

- Niefortunnie, że się wyprowadzam. Między innymi dlatego, że jego towarzystwo źle robi na moją.

Zaraz, naprawdę powiedział to na głos? Cholera, nie powinien dzisiaj wychodzić z łóżka.

- Na Salazara Wężoustego… - Malfoy zaśmiał się bez skrępowania, patrząc w ciemne oczy z nutą drapieżnej fascynacji. - I co ja mam z tobą zrobić? Jesteś niewiadomą, której nie uwzględniał ogólny plan. Już przekreśliłeś nasze zamierzenia względem pierworodnego Blacków, eliminując go z gry, a zdziwiłbyś się, do jakich środków sięgaliśmy, by zachować go przy życiu. Prawda, nie spodziewałem się, że koniec końców tak głupio da się zabić… - Abraxas urwał w pół zdania i odruchowo pochylił się ku swojemu więźniowi, wystawiając jego nerwy na próbę, nie wiedzieć który już raz tego wieczoru. - Revelio!

Skóra na severusowej lewej kostce lekko zapiekła, kiedy zaklęcie Malfoya zdjęło czar ukrywający obręcz. Czubkiem swojej różdżki starzec uniósł nogawkę jego spodni, by lepiej się przypatrzyć.

- To Syriusz Black, nie mylę się?

Severusowi pewnie opadłyby ręce, gdyby akurat nie były unieruchomiony. Po raz kolejny skarcił w duchu swój brak spostrzegawczości, który pozwolił mu z pobłażliwością zarezerwowaną dla niegroźnych wariatów traktować tego potężnego czarodzieja. Jak można było zmarnować szansę na sięgnięcie do mądrości tak doświadczonego maga?

Tymczasem Abraxas z zacięciem konesera studiował runy wyżłobione w metalu.

- Piękna rzecz, niewiele takich wciąż krąży po świecie. Swego czasu dziadek mojego ojca był zmuszony oddać Licorusowi Blackowi obręcz monachijską przekazywaną w naszej rodzinie od średniowiecza, spłacając dług honorowy. Potem zapewne Licorus przekazał ją najstarszemu synowi, potem ten swojemu, aż trafiła do Alpharda, a ten na złość siostrze przekazał wszystko jej zbuntowanemu pierworodnemu. I oto jest! Nawet jeśli nigdy jej nie widziałem, potrafię rozpoznać rodowy artefakt. - Wreszcie z prawdziwą niechęcią oderwał wzrok od obręczy i stanął prosto. - To musi być świetna historia, szkoda, że czas nas goni. Reasumując, jeśli ty prowadzisz niebezpieczną grę, a Syriusz Black nie jest jednak tak martwy, jak się powszechnie uważa, to perspektywa ciekawie się zmienia. Niebezpiecznie komplikuje. - Znów był poważny i skupiony. - To on kontroluje listy Walburgi? A więc coś wie o medalionie.

Severus nie musiał nic mówić, to akurat było oczywiste. Mając na względzie wszystko, co usłyszał wcześniej, jeszcze ukryty pod zaklęciem maskującym, zwietrzył jednak szansę. Malfoy mógł być sprzymierzeńcem, którego potrzebowali.

- Dlaczego medalion jest ważny? - Nie doczekawszy się reakcji, spróbował z drugiej strony. - To jakaś broń?

Abraxas zmierzył go wzrokiem.

- O tym porozmawiam z Syriuszem Blackiem - oświadczył, ucinając temat. - Wracając do ciebie… Och, nie mogłeś po prostu zostać przy siekaniu nietoperzy i płoszeniu mugoli na prowincji?

Tym razem w niskim, dźwięcznym głosie nie było już rozbawienia, ale coś na kształt żalu.

Zrozumienie nadeszło szybko. Abraxas nie nie uznał Severusa Snape'a za gracza równego sobie, Greengrassom i Blackom. Półkrwi mistrz eliksirów był w ocenie starego tylko zawiedzionym rzeczywistością śmierciożercą, który w swej zapobiegliwości - idąc na układ z Syriuszem - ratował własną dupę. Niebezpiecznie sprytnym, aroganckim, wprowadzającym chaos. Nieistotnym, łatwo zastępowalnym pionkiem, którego co prawda obręcz chroniła przed wymazaniem pamięci, ale nie przed usunięciem jej razem z oddzieloną od ciała nogą. Ani przed Imperiusem, Cruciatusem i całym arsenałem paskudnych czarnomagicznych klątw, o których Severus nawet nie słyszał.

To, że Abraxas Malfoy najwyraźniej zamierzał wejść w sojusz z głową domu Black ani trochę doraźnie nie poprawiało sytuacji Severusa. W perspektywie potencjalnych problemów, jakie mistrz eliksirów mógłby spowodować, mieszając w najwyraźniej świeżo rodzącym się planie Malfoya, nie ratował chłopaka jego urok osobisty, nawet słabość Lucjusza względem jego osoby. Abraxas nie był sentymentalny, ale - jak sam powiedział - pragmatyczny.

Pionek albo gracz.

- Medalion - podjął desperacko Severus, angażując uwagę Malfoya. - Taki bardzo stary, bardzo czarnomagiczny, z zielonymi kamykami? Przyprawia o mdłości, kiedy dotyka się koperty, a po dłuższym trzymaniu przy sobie źle wpływa na samopoczucie i wydaje się dużo cięższy? Ten medalion?

Teraz Abraxas na moment zaniemówił. Szybko jednak dopasował w głowie klocki.

- Wybacz mi zły osąd sytuacji. - Pochylił głowę, uznając swoje potknięcie, a chłopak nie bez przyjemnego zaskoczenia wyczuł nutkę uznania w słowach starszego mężczyzny. - Nie pomyślałem, że dziedzic starego rodu obnoszący się ze swoją pogardą dla czystokrwistej ideologii Czarnego Pana mógłby wejść w sojusz ze śmierciożercą. To naprawdę musi być pasjonująca historia.

- Byłoby mi wygodniej snuć opowieść, nie wisząc metr nad podłogą, przyklejony do zimnej ściany, panie.

Malfoy bezceremonialnie severusowe narzekanie zignorował.

- Zatem Black ma medalion.

Severus jęknął w duchu, ale jakie miał opcje?

- W najgorszym razie leży gdzieś między piwnicą a drugim piętrem na Grimmauld Place 12. - Widząc po drugiej stronie całkowite niezrozumienie, dodał tytułem wyjaśnienia. - Syriusz raz go zawieruszył w praniu i dwa razy zapomniał, gdzie położył. Na szczęście, odkąd jest martwy, tylko okazjonalnie wychodzi z domu.

Jasne oczy zamrugały z niedowierzaniem. Po bibliotece poniósł się szczery tubalny śmiech.

- Mówimy o pierworodnym synu Oriona Blacka, najbardziej pedantycznego i akuratnego czarodzieja nad Tamizą?

- Syriusz na swoje szczęście bardziej wdał się w matkę.

Abraxas przestał się śmiać i uważniej przyjrzał Severusowi.

- To znaczy?

Cóż, Severus uznał, że akurat fakt posiadania przez Syriusza i Walburgę podobnego poczucia humoru nie jest szczególnie istotny. Chciał przekazać coś innego, co - na ile dobrze zrozumiał wcześniejsze słowa Abraxasa skierowane do Catona Greengrassa - miało większe znaczenie.

- Jest mądrzejszy od ojca. Widzi szeroko. I dotrzymuje słowa - oświadczył poważnie.

- Wierzę, jeśli był w stanie skłonić do współpracy Walburgę - przyznał Abraxas.

- Był w stanie dogadać się ze mną, a naprawdę nie mieliśmy dobrego startu.

- Ach, prawda. Opublikował w Proroku twój nekrolog.

Severus mimowolnie wzniósł oczy ku niebu. A właściwie ku ciemnym, rzeźbionym w celtyckie gwiazdy belkom, zwieńczającym kamienne sklepienie biblioteki.

- I po czymś takim miał zaryzykować fabrykowanie swojej śmierci z rąk śmierciożercy, którego głupio sprowokował? - Uśmiechnął się krzywo. - Byłby skończonym idiotą. A nie jest. - Spoważniał. - Nie to nas połączyło. I nie wtedy. - Wziął głębszy oddech, by rozjaśnić myśli. - Jeśli naprawdę pragniesz wysłać Czarnego Pana na tamten świat, to wierzę, że się dogadamy.

-My? Mówisz także za głowę domu Black?

- Mówię za siebie. Syriusz jest dorosły. Jednakowoż rzadko się nie zgadzamy w kwestiach zasadniczych.

- Ach. Czy aby nie przeceniasz poziomu obustronnego zaufania w tej waszej relacji?

- To Syriusz wymyślił plan sfingowania własnej śmierci, zakładający odpalenie przeze mnie w jego stronę Avady. Dla odpowiedniego poziomu realizmu wziął wcześniej eliksir drenujący magię i uznał za właściwe, bym ściągnął postronnego śmierciożercę jako świadka. Można chyba przyjąć, że istnieje między nami wysoki stopień zaufania i dwustronnego porozumienia.

Jasne oczy przypatrywały się Severusowi z uwagą. Coś zmieniło się w głosie Abraxasa, kiedy ponownie się odezwał.

- A ty, mistrzu eliksirów, który najwyraźniej jesteś też szpiegiem i połową zakonspirowanej zbrojnej bojówki, bardziej wdałeś się w ojca czy w matkę? Może odziedziczyłeś po nich jakieś pasje? Preferencje magiczne, hmm?

Co za idiotyczne pytanie?!

- Na Merlina, mam nadzieję, że nie jestem podobny do żadnego jakoś szczególnie.

- Jesteś półkrwi, które z rodziców było czarodziejem?

No żesz kurwa. W którym momencie porzucili rozważania o arkanach wojny i polityki, a weszli do ogródka przy Spinner's End?

-Moje pochodzenie jest raczej pospolite, zaś życie rodzinne wieje nudą. A jak mówiłeś, panie, nie mamy całej nocy.

-Przepraszam, przewidujesz splądrować przed świtem biblioteki w jakichś innych rodowych posiadłościach? - Malfoy sięgnął po wcześniej odstawione szkło z ognistą i upił, delektując się smakiem. - Ustaliliśmy dopiero, że jesteście zainteresowani nawiązaniem sojuszu ze mną. Teraz ja muszę nabrać przekonania, że to dobry pomysł. Widzisz, Catona znam od najgorszej strony większość dorosłego życia, a dałem się głupio zwieść. Nie popełnię tego samego błędu ponownie. O Syriuszu Blacku trochę już wiem, trochę się domyślam. Za to najwyraźniej wszystko, co wydawało mi się, że wiem o tobie, wymaga weryfikacji. - Abraxas był nieugięty. - I nie kłam mi. Biję cię na tym polu latami doświadczenia. Zorientuję się, kiedy zełgasz, a to zepsuje nam dobry start - ostrzegł poważnie.

- Mogę liczyć na wzajemność?

- Czemu nie? Zatem dziś odwzajemnię ci się prawdą, przysięgam na magię. Najwyżej przemilczę to, czym nie będę się chciał dzielić - dodał niby lekko, ale bez drwiny. Biorąc skinienie chłopaka za zgodę, kontynuował. - Więc… Ojciec czy matka?

Severusa zaczynały łapać skurcze od niewygodnej pozycji. Nie wyobrażał sobie spędzić tak kilku kolejnych godzin. Skapitulował, choć z głęboką niechęcią.

- Matka. Pochodziła z rodziny Prince. Jej pasją były eliksiry.

- Nie runy?

Dlaczego akurat pieprzone runy? Teraz Severus zaczynał się gubić.

Już miał po prostu zaprzeczyć, kiedy doznał olśnienia. Abraxas widział go, gdy razem z Arethą, niemal symultanicznie tworzyli zaklęcie runiczne owej szalonej nocy. Tylko że Severus jedynie podążał za dziewczyną. A jednak… W Dolinie Godryka, gdy poczuł starożytną moc emanująca z tamtego miejsca, pierwszą jego myślą było, że to idealne źródło dla magii runicznej. No i Ego te protegam. Stworzył zaklęcie współdzielenia magii z niczego, na oślep, kreśląc znaki runiczne w błocie. I zadziałało, do tego nikt nie padł trupem. To było coś większego niż Veritaserum na piątym roku. Coś więcej niż szczęście początkującego.

Podobno specyficzne magiczne predyspozycje często pojawiały się w kolejnych pokoleniach jednego rodu, jakby taka unikalna magia była przekazywana we krwi. Choć równie dobrze mogło iść o to, iż niektóre rody po prostu lubiły o sobie myśleć, że są lepsze od innych i puszczać w obieg legendy niewiele mające wspólnego z prawdą. A Severus - wstyd się przyznać - posiadał o rodzinie swojej matki, swojej rodzinie informacje co najwyżej szczątkowe.

- Może, nie wiem. Nie widziałem, żeby matka praktykowała magię runiczną.

- A więc jesteś samoukiem?

- Miałem starożytne runy przez jeden semestr na ostatnim roku, żeby nie musieć chodzić na wróżbiarstwo. - Pieprzone proroctwa i przepowiednie, sarknął w myślach. - Jeśli chodzi o tamto zaklęcie Greengrass, robiłem coś podobnego drugi raz w życiu. - To przepytywanie zaczynało go coraz silnej wkurzać. - Jestem dość zajętym człowiekiem, żeby mieć czas rozwijać kolejne hobby. Więc jeśli możemy wrócić do meritum…

- Twoja matka… - Wszedł mu w słowo Malfoy. Znowu. - Czystokrwista wiedźma wyszła za mugola? Niecodzienne. To musiało być głębokie uczucie.

Z cholery.

- Raczej zbyt długa ekspozycja na szkodliwe eliksiry. W końcu któryś ją zabił.

Wbrew oczekiwaniom Severusa, stary nie wyglądał na zrażonego. Wciąż wpatrywał się z rosnącym głodem wiedzy w ciemne oczy.

- A ojciec?

- Mugol. Nie ma żadnych talentów ani pasji.

- I?

- Jest chujem. Jak mówiłem, coś nas z Syriuszem połączyło - warknął, starając się bezskutecznie opanować. Do cholery, dziś naprawdę nie powinien nawet podnosić tyłka z pościeli. Zaśmiał się zimno, przez zęby. - Z tego co usłyszałem, wy też, Cato Greengrass i ty, macie swoje za uszami, nieprawdaż, panie? Przyjmijmy zatem, że my, przyszłość tego świata, w odróżnieniu od was chcemy czegoś więcej. Coś zmienić. Jeśli nie zamierzacie pomóc, to przynajmniej nie przeszkadzajcie.

Starszy czarodziej przechylił głowę i przelotnie, niby niechcący przygryzł wargę, jak psotne dziecko. Chociaż nic nie zmieniło się na jego twarzy, Severus nie miał wątpliwości, że był rozbawiony. Lucjusz reagował w ten sam, charakterystyczny sposób.

- Macie po ile? Dziewiętnaście…? Dwadzieścia lat? I jeszcze godzinę temu bladego pojęcia, w jaką w ogóle gracie grę. Nadal jesteście jak dzieci we mgle.

- Ty zaś, panie, pół godziny temu byłeś przekonany, że Syriusz jest martwy, a ja jestem tu głównie po to, by odciągać Lucjusza od wyżywania się z nudów na skrzatach. - Severus nie odmówił sobie chwili triumfu. - Ale naprawdę nie jestem dziś w szczytowej formie i jeśli nie oprę stóp o coś stabilnego, to mogę kompromitująco stracić przytomność. I będzie po dalszej konwersacji.

Siła argumentów przemówiła do Abraxasa.

Magiczne więzy puściły i uwolniony spod zaklęcia Severus upadł na podłogę. Poza zasięgiem rąk zlokalizował swoją różdżkę, spoczywającą aktualnie na blacie stolika służącego za barek, obok karafki z ognistą. Obserwował w napięciu, jak stary nieznacznie pokręcił głową, a przywołana malfoyowym zaklęciem cisowa różdżka znalazła się w dłoniach pana sytuacji. Nie do końca jeszcze panując nad mięśniami, Severus powoli dźwignął się na nogi i oparł o ścianę. Całą swoją siłę włożył w to, by nie drżała mu pozbawiona oręża dłoń.

Miał nadzieję zachować w zaistniałych okolicznościach jako taką godność.

Kogo oszukiwał? W konfrontacji z Malfoyem seniorem, z różdżką czy bez, jego szanse przedstawiały się śmiesznie. Nie tylko na polu militarnym, jak zdążył już pojąć.

Na Merlina, mógłby przehandlować kilka miesięcy życia w zamian za możliwość sięgnięcia do wiedzy i mądrości tego ponadprzeciętnego maga. Od miesięcy będącego mentorem Arethy Greengrass.

Która była szpiegiem.

Kurwa.

Po kolei. Przywołał siebie do porządku.

- Dziękuję. To znaczy tak?

- Nie rozluźniaj się, mistrzu eliksirów. Nadal nie zdecydowałem. - Abraxas opróżnił szklankę do dna, jakby naprawdę potrzebował teraz alkoholu. Odstawił szkło i się zamyślił. Lwie zmarszczki na jego czole przeczyły założeniu, że wysokoprocentowy trunek przytępił jego umysł. Może rzeczywiście lepiej było się jeszcze nie rozluźniać. - Co powiedziałeś Narcyzie? O przepowiedni?

- I tak nic już nie pamięta - odbił, trochę za szybko. Zła taktyka. - Nic. Nie rozmawiałem z nią. Syriusz przekonał Walburgę, by w tajemnicy skontaktowała Narcyzę z Albusem Dumbledorem.

Malfoy aż usiadł.

- Po co, na Morganę?!

- Żeby wiedziała i mogła coś z tym zrobić. Wybrać.

- Nie miała wybierać.

Severus nie wierzył.

- Chciałeś, żeby twój wnuk urodził się z przeznaczeniem, które ściągnęłoby na całą rodzinę śmiertelne niebezpieczeństwo? Ty jesteś szalony.

- Gdyby przepowiednia rzeczywiście dotyczyła Draco, dla magii nie miałoby znaczenia, co ja o tym myślę. Ani czego chcę. Ale to nie wydawało się takie niedorzeczne, prawda? Pod pewnymi względami wydawało się zrządzeniem losu.

- Lucjusz porzuciłby Czarnego Pana. I nikt by go z tego, co zrobił wcześniej, nie próbował rozliczać. Czysta karta - zrozumiał wreszcie Severus. - Malfoyowie i Greengrassowie… Kontrolowalibyście sytuację.

- I chronili dziecko. Zapewne doszlibyśmy do porozumienia z Blackiem, bo rzeczywiście mamy wspólny cel. Ten jeden raz zrobilibyśmy to dobrze. I oto ty wmieszałeś się w sprawy, które są ponad tobą.

Severus zacisnął usta. Och, gdyby miał się trzymać z daleka, to czemu właśnie on tę cholerną przepowiednię usłyszał? Bo akurat płyniecie z prądem za cholerę nie leżało w jego naturze.

A z drugiej strony nie dało się ukryć, że od tygodni czuł, iż pomimo rozwiązania problemu coś wisiało w powietrzu. Coś było… nie na miejscu.

- Może - przyznał. Jednak, jeśli chodziło o czystą magię, czy mógł sobie przypisywać w tym jakąś szczególną rolę? To już byłby narcyzm. Otrząsnął się. - A może nie. Jeśli to magiczna przepowiednia, jej ziszczenie nie może zależeć od przypadkowych postronnych. Przy przepowiedni nic nie jest przypadkowe. Jeśli jest prawdziwa.

- Zaiste.

Malfoy milczał. Na tyle długo, że Severus zaczął mieć wątpliwości, czy nie odpłynął myślami za daleko. Wreszcie podniósł się powoli, jakby przez tych kilka minut przybyło mu lat.

- Poza twoją mocą pozostaje grzecznie stać z boku, nieprawdaż? - To było pytanie retoryczne. - Rozsądek mi podszeptuje, że powinienem cię zabić, jak tu stoisz, zanim wywołasz większe szkody. Skoro jednak coś nade mną postawiło cię tu, gdzie jesteś… - dywagował Abraxas, wciąż myślami błądząc w obszarach nieznanych chłopakowi. Rozmasował skronie. I zaklął pierwszy raz, odkąd Severus go znał. - Cholera, potrzebuję drugiej opinii.

- Co proszę?

Bez żartów.

- Zgredku!

Skrzat pojawił się z trzaskiem.

- Mój pan wzywał, sir?

- Mistrz eliksirów ma areszt domowy, do odwołania. Nie wolno mu wystawić nogi za próg jego sypialni. Niech się wyśpi, poczyta, pomyśli w błogiej ciszy. - Abraxas się na chwilę zawiesił, krzywo uśmiechnął i zwrócił bezpośrednio do aresztanta. - Chociaż może jednak dla swojego dobra dzisiaj za dużo nie myśl. Ach, twoja różdżka, rzecz jasna, zostaje w depozycie.

A to cholerny dziadyga.

- Żartujesz?!

- A wyglądam?

To powiedziawszy Malfoy skinął na skrzata, a ten sięgnął w kierunku zdrowo wkurwionego Severusa i za chwilę ciemna biblioteka zniknęła chłopakowi sprzed oczu.

Sekundę później patrzył na szarą tapetę na ścianie w swojej sypialni. Rzucił się do drzwi, ale nim zdołał chwycić klamkę, uderzenie mocy odrzuciło jego ciało ku przeciwległej ścianie i z impetem wpadł na szafę. Zamroczyło go i potrzebował kilku głębszych oddechów, by jasno ocenić sytuację. Rozejrzał się z zaskoczeniem, przeklinając w myślach, że chwilowo jest zdany tylko na słabe bezróżdżkowe czary obronne. I na pięści. A trochę wyszedł z wprawy.

- Mój pan zabronił mistrzowi eliksirów wychodzić za próg sypialni - przypomniał spokojnie Zgredek i pstryknął palcami, a przywołane magiczne iskierki skumulowały się nad jego otwartą dłonią w naelektryzowaną kulę czystej mocy. - I mistrz eliksirów nie będzie już próbował. Tak, sir?

Wodniste oczy patrzyły wyczekująco, a migocząca kula powiększała swoje rozmiary, złowieszczo strzelając iskrami, ewidentnie domagając się uwolnienia. Severus przełknął ślinę. Gapiąc się jak zahipnotyzowany na uzbrojonego skrzata, powoli skinął głową.

Zgredek rozpromienił się i od niechcenia zdusił w dłoni magiczny pocisk, jakby był bańką mydlaną.

O kurwa.

- Herbaty, sir?


Kiedy Syriusz ocknął się wreszcie na tyle przytomny, by obraz przed jego oczami nie był zamglony, a dźwięki dochodzące zza okna nie były zniekształcone, znajdował się sam w swojej wielkiej sypialni z zapierającym dech widokiem na rzekę. Łapczywie wypił resztkę wody ze szklanki na szafce przy łóżku, bardziej zwilżając spękane usta niż gasząc pragnienie. Chciał zawołać o więcej, ale powstrzymał się na myśl o tych wszystkich procedurach z minionych dni i nocy, których echo pozostało w jego pamięci. Przez chwilę chciał jeszcze zatrzymać ten spokój, nim znowu zaczną go dręczyć leczniczymi miksturami, ryżowymi kleikami i Merlin wiedział, czym jeszcze.

Niespodziewanie, obok innych urywków z utraconych dni, wróciła do Syriusza rozmyta wizja jego matki kłócącej się z jego przyjacielem, wyrzucającej z siebie słowa tak ekspresyjnie, jakby nie była tą samą, zawsze trzymającą emocje na wodzy wiedźmą, po której odziedziczył kolor oczu i poczucie humoru. Co do tego obrazu, właśnie z uwagi na bardzo niewalburgową Walburgę, nie potrafił ocenić, czy był prawdziwy, czy może wyobraźnia brzydko sobie z nim pogrywała.

Pomyśli o tym później. Teraz zaryzykował podniesienie się do pozycji siedzącej, a po kilku miarowych uderzeniach serca wymacał stopami podłogę i zrobił parę kroków, po drodze opierając się o różne elementy umeblowania. Przystanął na widok swojego odbicia w lustrze, w pierwszej chwili nie wiedząc - śmiać się czy płakać. Jego skóra nie miała już soczystego odcienia zieleni, ale wciąż tu i ówdzie pozostała upstrzona zielonkawymi przebarwieniami, których szorstkie brzegi łuszczyły się i odchodziły płatami. Ponadto w miejscach zmienionych chorobowo naskórek pokrywały ropne strupy, swędzące tak, że tylko wizja odpornych na magiczne specyfiki blizn po zagojeniu rozdrapanej do krwi nadkażonej tkanki powstrzymywała Syriusza przed przeoraniem skóry paznokciami. Mugolskie choroby bywały straszne, ale w większości nie miały startu z ich magicznymi odpowiednikami. A w całym zestawie mniej lub bardziej poważnych magicznych dolegliwości akurat smocza ospa, przy wszystkich uciążliwych objawach i potencjalnych powikłaniach, uchodziła za nie szczególnie groźną. Nie tak, jak choćby nieuleczalne choroby wywoływane paskudnymi rodowymi klątwami, przenoszone przez krew z pokolenia na pokolenie. To dopiero było bagno.

Minąwszy lustro dotarł do gabinetu i tu jego organizm odmówił dalszej współpracy, sygnalizując potrzebę spoczynku postępującymi zawrotami głowy. Cóż, nie było to jakieś nietypowe. Smocza ospa miała często przebieg gwałtowny i potem równie szybko postępowała rekonwalescencja. Góra tydzień i człowiek zapominał, że siedem dni wcześniej obudził się zielony. Byłoby nawet znośnie, gdyby tylko odcinanie zasilania na kilka dni nie następowało tak bez ostrzeżenia.

Opartego rękami o blat wielkiego biurka zastał go James, stając w drzwiach z talerzem, na którym leżała najbardziej smakowicie wyglądająca kanapka, jaką Syriusz widział w życiu.

- Witamy z powrotem. I do tego w bardziej twarzowych kolorach. Głodny?

Kiedy kanapka została podsunięta bliżej, Syriusz zareagował ślinotokiem. Z godnością usiadł w swoim wysokim krześle, ale kiedy poczuł zapach szynki, godność diabli wzięli i łapczywie rzucił się na pożywienie.

- Na Merlina - wyartykułował pomiędzy kolejnymi kęsami - zrobię cię swoim spadkobiercą.

James konspiratorsko zniżył głos.

- Nie mów takich rzeczy głośno. Jak twoja matka usłyszy, to nie dożyję narodzin własnego spadkobiercy.

- Boisz się Walburgi?

- Byłbym idiotą, gdybym się nie bał. - Tym razem nie brzmiało to do końca jak żart. - Znam się na ludziach i postawiłbym duże pieniądze, że twoja matka już kogoś w życiu zabiła.

- Pożarliście się. - Syriusz coś sobie mgliście przypominał. - O co?

Potter zupełnie przestał się uśmiechać.

- O listy. - Zbliżył się i z szuflady wyciągnął zmięty pergamin. - Pisała z Abraxasem Malfoyem.

- Wiem, ta korespondencja przechodziła przeze mnie - poinformował uspokajająco. - Próbowaliśmy wyczuć Malfoya. Ostatni list wyszedł w piątek. Przyszła odpowiedź?

- Przyszła. Walburga próbowała zniszczyć list, kiedy przyłapałem ją na wysyłaniu swojej odpowiedzi. Nie mam pojęcia, co odpisała.

Syriusz zacisnął dłonie w pięści.

- Jak przechwyciła list od Malfoya?

- Musiałem wieczorem wyjść, miałem służbę. Nie pomyślałem o jakichś środkach prewencyjnych. Przepraszam, ograła mnie. - James był wściekły i ewidentnie czuł się winny. - Do tego weszła tu, szukała czegoś w gabinecie i twojej sypialni. Była cholernie zdeterminowana. Wyrzuciłem ją i nakazałem skrzatowi, żeby nie pozwolił jej opuścić drugiego piętra ani do nikogo wysyłać wiadomości. Nie wiem, czy mnie posłucha. - Bezsilnie zwiesił głowę. - Nałożyłem zaklęcia alarmujące, gdyby ktokolwiek próbował stąd wyjść albo puścić sowę, ale mleko się wylało.

Syriusz rozprostował dłonią kartkę i przebiegł wzrokiem po wykaligrafowanym pewną ręką tekście.

Walburgo,

Jak Ty nadal dobrze mnie znasz. Nie mogę się doczekać, kiedy medalion, o którym pisałaś, trafi do rodowej kolekcji Malfoyów. To najlepszy prezent dla Dracona, jaki dom Blacków mógł mu sprawić.

Od kilku dni biję się z myślami, bo przez ten medalion chyba niespodziewanie na nowo obudziła się moja dawna natura poszukiwacza niezwykłości. Choć właściwie już wcześniej w moje ręce trafiło coś naprawdę nietuzinkowego. Pamiętasz naszego nieodżałowanego znajomego z przeszłości, tego, który słynął z wyszukanego gustu i oryginalnego poczucia humoru? Do dziś pielęgnuję wspomnienie wyrazu twarzy twojego drogiego męża, gdy tamten życzył Orionowi, by wasi synowie byli podobni do matki. Sam brał, co najlepsze, prawdziwe perełki, ale potem wszystko to przepadło, jak powszechnie sądzono. Otóż wyobrażasz sobie moje zaskoczenie, kiedy odkryłem, że taka sentymentalna pamiątka trafiła w ręce Lucjusza i plątała się od miesięcy po Malfoy Manor, a ja, znawca, zorientowałem się dopiero niedawno? Chyba wszyscy się starzejemy, bo inny koneser z dawnych lat, który - można rzec - ma to we krwi, zdaje się, że także nie rozpoznał precioza. Prawda, że nie miał rzeczonego egzemplarza w rękach, ale czyż takie unikaty nie zwracają uwagi charakterystycznymi atrybutami już na pierwszy rzut oka? A może to moje myślenie życzeniowe. Ciekaw jestem twojej opinii, czy aby nie przeceniam wartości tegoż przypadkowego znaleziska, bo zapewne się domyślasz, jaką pamiątkę mam na myśli. Zawsze miałaś dobre oko i mądrością zawstydzałaś mężczyzn, uchodzących w swoim własnym przekonaniu za wyrocznie.

A może uważasz, że dla komfortu psychicznego mego syna i szeroko pojętego dobra rodu Malfoy winienem pozbyć się precioza, zostawić za sobą to, do czego nie sposób już wrócić i znaleźć bardziej przystające mojemu wiekowi i położeniu zajęcie na jesień życia? Niecierpliwie czekam odpowiedzi.

Niezależnie od sprawy moich prywatnych pasji, byłbym zobowiązany, gdybyś w wolnym czasie zechciała mnie odwiedzić, by wspólnie przy herbacie powspominać dawne i ponarzekać na obecne czasy, jak na ludzi w wieku dostojnym przystało. Mam w zanadrzu kilka świetnych historii i nie zawaham się ich użyć, byle usłyszeć twój śmiech. To moja największa kara przez te wszystkie lata - nie słyszeć więcej, jak się śmiejesz. Tego brakuje mi najbardziej z tamtych dobrych czasów, kiedy było w nas więcej życia niż strachu. Rozbawi cię pewnie, że chociaż na życie mam się coraz mniej, to ostatnio - o dziwo! - także coraz mniej się boję. Całkiem miła, zupełnie niezasłużona odmiana, nie sądzisz?

Z najwyższym szacunkiem,

A. M.

Kiedy Syriusz doszedł do ostatnich słów, przymknął oczy i odetchnął głębiej. Następnie siłą woli stanął prosto.

- Stworku! - zawołał ostro. - Proś tu swoją panią.


Witam po przerwie, jest tu kto? Bo zaczynam, mieć wątpliwości...

Jest takie stare fanfikowe porzekadło - komentarze karmią wenę. Łapiecie sugestię?