Walburga Black weszła do włoskiego gabinetu pewnym krokiem, trzymając głowę wysoko. Zignorowała obecność Jamesa Pottera, jakby był wzorem na tapecie. Cała jej uwaga skupiona była na synu.
- Jesteś mniej zielony.
- Już tęsknisz? W końcu zawsze marzyłaś, by oglądać mnie w barwach Slytherinu. - Pomimo targającego nim gniewu, Syriusz na zewnątrz pozostał zaskakująco chłodny i zdystansowany. - O czym pisze Abraxas? I co było w twoim liście?
Milczała, jakby liczyła, że kolejne pytanie zwolni ją z konieczności udzielenia odpowiedzi na wcześniejsze. Wystarczyło odczekać, aż pierworodny wytrącony z równowagi pozwoli się rozproszyć, porzuci maskę i przejdzie do personalnych wycieczek słownych. Ku jej zaskoczeniu, pomimo upływu minuty, i następnej, nic takiego nie nastąpiło.
Syriusz Black III był coraz lepszy w tę grę.
- Nie zrozumiesz - wyszeptała wreszcie, już bez wcześniejszej pewności siebie.
- Chciałem nie mieć racji. A jednak mnie zdradziłaś.
- Nie napisałam nic, co sprowadziłoby na ciebie zagrożenie. Wprost przeciwnie.
- Ale mi o tym nie powiesz.
- Pisał do mnie o sprawach z przeszłości. O czymś… osobistym. Chciał mojej opinii.
Syriuszowi włączyła się czerwona lampka.
- Jakiej opinii?
Nie odpowiedziała. A on wiedział, że nie ma siły, by ją do mówienia zmusić. Nie tu i teraz. Jeśli nie chciała z nim rozmawiać, to proszę bardzo.
- Stworku, twoja pani nie jest już tu potrzebna. Odprowadź ją. Poinformuj mnie, jeśli będzie czegoś chciała.
- Tak, panie.
Walburga zrobiła krok.
- Nie ufasz mi, ale obcym?
- Cóż, na nich się nie zawiodłem.
- Jeszcze - dopowiedziała za nim, o dziwo bez złośliwości, za to z pełnym przekonaniem.
Syriusz ją zignorował. I już więcej na nią nie spojrzał. Zwrócił się do domowego skrzata.
- Oczywiście twoja pani nadal nigdzie nie wychodzi, nie przyjmuje gości, ani nie wysyła korespondencji. I ma zakaz wstępu do moich prywatnych pokoi. To wszystko.
- Nie zdradziłam cię.
- Stworku, powiedz swojej pani, że w każdej chwili może odejść. Ale nie do Malfoy Manor. Jeśli znów wystąpi przeciw mnie, ja zwrócę się przeciw Narcyzie i jej synowi.
Skrzat ukłonił się głęboko Walburdze i zaczął mówić:
- Mój pan przekazuje, że jeśli pani…
Wiedźma uciszyła go dłonią. Chwilę jeszcze stała, patrząc na syna szeroko otwartymi oczami, jakby patrzyła na kogoś jej obcego. Nie odezwała się jednak, nie protestowała. Po prostu odwróciła się i wyszła.
Kiedy drzwi się za nią zatrzasnęły Syriusz opadł na swoje krzesło i zamknął oczy, bo w jego polu widzenia zaczęły się rozlewać białe plamy.
- Przeholowałeś - zawyrokował James, w czasie ich wymiany zdań przypatrujący się Blackom w milczeniu. - Może to nie było nic ważnego.
- A może Walburga zagrała przeciwko mnie, bo dostrzegła dla starożytnego rodu Blacków satysfakcjonujące wyjście z obecnego impasu? Na planszy pojawił się Draco. A jeśli Walburga negocjuje pod moim nosem sojusz z Malfoyem na swoich zasadach? Może chce mnie sprzedać. Za dużo tych może, żebym ryzykował.
- Jesteś paranoikiem, przejmujesz się dzieckiem, które… - James urwał, bo wychwycił sedno. Dziecko, które w połowie było Blackiem. Wydawało się, że chciał drążyć temat, ale po przemyśleniu najwyraźniej zdecydował dać temu spokój. - Wracaj do łóżka. Te zgniłozielone cętki i strupy mówią, że jeszcze nie doszedłeś do siebie.
- Co ty nie powiesz - wyszeptał słabo. Chorowanie chorowaniem, ale akurat teraz nie miał na to czasu. Należało zacząć od oszacowania strat. - Cholera, ominąłem spotkanie. - Burknął sam do siebie. - Sev coś zostawił o Abraxasie?
James pokręcił głową.
- Nie pojawił się na Ealing. Coś go rozbierało jeszcze w Dolinie Godryka. Podejrzewam, że jest w podobnym stanie, co ty. W końcu siedzisz w izolacji, a skądś to złapałeś. Myślisz, że los byłby tak łaskawy, żeby Snape zaraził tym cholerstwem także Voldemorta?
To nie był dzień, w którym Syriusz doceniłby dobry dowcip. Skrzywił się, bo znowu zakręciło mu się w głowie. Cholera, jeśli Sev też chorował i był sam, ledwo żywy w tamtym domu…
- Rogaczu, pudełko za twoimi plecami. Jest tam szklana kula. Mógłbyś?
Kiedy przejął od zdziwionego Jamesa kulkę, od razu poczuł jej ciepło. Natychmiast wypowiedział inkantację i szkło przybrało zieloną barwę, po czym stało się zimne. W pierwszym odruchu zmarszczył brwi, ale po chwili się roześmiał. Mocniej ścisnął kulkę w pięści i wysłał swoją odpowiedź, a szkło znów się rozgrzało, manifestując drugiej stronie, że w otwartym kanale czeka wiadomość. Niecierpliwie przetoczył ją z ręki do ręki po blacie. Skrycie liczył na szybką informację zwrotną. Napotkał pytające spojrzenie.
- Awaryjny kanał kontaktowy - wyjaśnił zdawkowo, bo jego przyjaciel był bardzo domyślny. - Kolory kodują krótkie wiadomości. Biały mówi, że wszystko w porządku. Niebieski to prośba o spotkanie. Żółty - odwołanie spotkania. Pomarańczowy oznacza jestem niedostępny, skontaktuję się, gdy będę mógł. Czerwony to wezwanie pomocy. A czarny… - oznacza, że Sev wpadł, nie zdążył dokończyć, bo bezceremonialnie mu przerwano.
- Łapię. To co ma znaczyć zielony?
- Nic. Tym razem znaczy jestem zielony. - Mimowolnie sięgnął do żuchwy, jednak w ostatniej chwili cofnął rękę i zwalczając potrzebę rozdrapania skóry, powrócił do zabawy magiczną kulką. - To wymaga jeszcze dopracowania.
Kulka przebyła kilkakrotnie drogę w tę i z powrotem po hebanowym drewnie, aż poczuł nagle, że w dotyku znowu jest zimna. Wiadomość została odebrana. I niemal natychmiast zrobiła się cieplejsza. Kiedy wziął ją w dłoń i niewerbalnie przywołał zaklęcie, tym razem przybrała barwę pomarańczy.
- Dasz sobie radę? - James wstał i przeczesał włosy, niepewnie zerkając nad biurkiem. - Bo wiesz, skoro dotąd tego nie złapałem, to raczej nic już do domu nie przywlokę. A jak tu posiedzę dłużej, to się wprowadzę. To niezłe lokum. Tylko… Trochę wali trupem, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
Syriusz rozumiał. I z sobie właściwym rozmachem zamierzał się tym zająć, kiedy tylko zblakną na jego skórze ostatnie zielone plamki.
- Jasne, poradzę sobie - zapewnił rekonwalescent swojego anioła stróża. - Dziękuję, Rogaczu. Za to, że dzielnie broniłeś mnie przed morderczym zamiarami Walburgi i Stworka. I za całą resztę.
- Drobiazg. Alternatywą było koczować na dyżurce z tuzinem zrzędzących aurorów, od niedzieli nie oglądających prysznica. To ja dziękuję.
Severus miał świadomość, że na ścieżce, jaką kroczył, może się spodziewać niespodziewanego. Tak jak dwa miesiące temu, gdy doświadczył dysonansu poznawczego, z nagła lądując w aurorskim areszcie, który wbrew jego zdroworozsądkowym przewidywaniom nie okazał się przedsionkiem piekieł, a raczej przechowalnią dla podpadniętych aurorów i niewydarzonych śmierciożerców. Tamto jednakowoż było doświadczeniem daleko mniej egzotycznym niż areszt domowy w Malfoy Manor, pod czujnym okiem domowego skrzata.
Aresztant - jakież to zaskakujące! - nie przyjął całej sytuacji ze zrozumieniem. Wszak prowadzili z Abraxasem cywilizowane pertraktacje i to nawet bez uciekania się do kłamstw, a tu nagle stary pozwala sobie na takie nieczyste zagranie? Zamach na severusową wolność i nietykalność osobistą?! Najpierw był szok i niedowierzanie, ale z tym stanem pomogło mu poradzić sobie szybko dotkliwe w skutkach zderzenie ze ścianą. Bynajmniej nie metaforyczne, lecz boleśnie dosłowne, za sprawą zupełnie chłopakowi nieznanej skrzaciej magii. Tu przyszedł etap gniewu i buntu. Że też Malfoy uroił sobie, iż młody czarodziej potulnie usiądzie w kącie i poczyta gazetę? Severus ciskał się dobrą godzinę, zanim trochę ochłonął i doznał olśnienia. Jeśli nie był władny czegoś wymóc groźbą albo siłą, zawsze zostawało… uciec się do podstępu.
Nie mógł sobie pozwolić na bezczynność i musiał porozumieć się z Syriuszem. Sęk w tym, że zaklęcia zabezpieczające Malfoy Manor nie pozwalały się w jej granicach teleportować, przywoływać przedmiotów spoza osłon, ale również nakładały obostrzenia na komunikację siecią Fiuu oraz tę korespondencyjną. Czary takie jak ten, którego użył na Pokątnej Lucjusz, dematerializując kartkę z wiadomością dla wynajętego zabójcy, by przesłać ją na odległość w sposób zbliżony do teleportacji, tutaj nie miały prawa zadziałać, chyba że inaczej zdecydował sam pan domu. W swej zapobiegliwości Severus sprawdził to tygodnie wcześniej, co tylko potwierdziło jego założenie, że goście nie mieli władzy wpływać na magię tego miejsca.
Wybieg z zaczarowanymi kulkami, związanymi z cząstką magii współdzielonej przez niego i Syriusza dzięki zaklęciu tarczy, jakimś cudem obchodził te ograniczenia. Jednak nie było to rozwiązanie idealne, jak bowiem za pomocą kilku prostych komunikatów przekazać przyjacielowi obraz sytuacji, w której Severus właśnie się znajdował? Czy nadanie sygnału alarmowego nie spowoduje ciągu zdarzeń o nieodwracalnych skutkach? Bo więcej niż pewne, że Syriusz w reakcji na potencjalne zagrożenie nie będzie się pierdolił w tańcu. Z drugiej strony, jak zachowa się Abraxas, jeśli Lucjusz wróci, zanim Severus zawrze ze starym coś zbliżonego do porozumienia?
Mnóstwo pytań i żadnych odpowiedzi.
Czując na sobie zdezorientowane spojrzenie wielkich skrzacich oczu nakreślił ostatnie słowa, kodując wiadomość mugolskim szyfrem i złożył pergamin na cztery. Bezpieczna, treściwa notatka, żadnych informacji identyfikujących odbiorcę albo dekonspirujących nadawcę, gdyby korespondencja została przejęta i wykorzystana jako dowód nieczystych intencji.
Co było bardzo prawdopodobne, ale czego się nie robi w akcie desperacji?
- Potrzebuję sowy.
- Mój pan zakazał.
- Twój pan zabronił opuszczać ten pokój mnie. Sowy nie dostały żadnego zakazu, prawda?
Lata obcowania ze skrzatami jeszcze w Hogwarcie pozwoliły Severusowi wysnuć wniosek, że te magiczne istoty są trochę jak dzieci. Rozumują prosto, uznają hierarchię i nie doszukują się złych intencji.
- Pan Snape jest utalentowanym mistrzem eliksirów - przyznał Zgredek, kłaniając się z najgłębszym szacunkiem. - Ale, za przeproszeniem, nawet w połowie nie tak mądrym czarodziejem, jak mój pan. Jeśli mój pan polecił, by pan Snape poczytał i się wyspał, to mądrym byłoby tak właśnie zrobić, sir.
Ach, no i są bezgranicznie, chorobliwie lojalne.
Severusowi opadły ręce i jęknął w duchu. A więc skoro nie podstęp, to pertraktacje.
- Zgredku…
Nie dokończył, bo skrzat bez słowa zniknął mu z oczu. I nie zareagował na wezwanie, tak za pierwszym razem, jak i za siódmym. A to było coś nowego. Wreszcie, po kolejnej godzinie spędzonej głównie na werbalnym uzewnętrznianiu frustracji czterem ścianom, uwzględniwszy wciąż nocną porę oraz swój stan psychofizyczny, Severus zdecydował, że pora przestać się wygłupiać. Roztropnie zniszczył niewysłany list i za światłą radą skrzata tak jak stał, tylko zrzuciwszy buty, przytulił się do pościeli.
Obcy dotyk dziwnie chłodnych palców na jego dłoni wyrwał go ze snu wiele godzin później. Wzdrygnął się.
- O co chodzi? - zapytał automatycznie, mrużąc oczy, wciąż w pół drogi między jawą a snem.
Zgredek nie odpowiedział, ale sekundę później deportował się z nim w nieznanym Severusowi pomieszczeniu, po czym, stanąwszy przy ścianie obok okutego kufra, zaczął łysą głową raz po raz uderzać w bogato nabite ćwiekami wieko.
Severus potrzebował chwili, by ogarnąć sytuację.
Po sposobie oświetlenia ścian przez nieśmiało zaglądające do środka promienie wywnioskował, że są w południowo zachodnim skrzydle, na piętrze. Porzucił zabawę w szukanie dalszych poszlak, kiedy po obróceniu się tyłem do okna jego oczom ukazało się łóżko, o którego wezgłowie oparta była głowa Abraxasa Malfoya.
Stary wydawał się półprzytomny, białe jak mleko, wilgotne włosy lepiły mu się do poznaczonej zmarszczkami twarzy, a ta była szmaragdowo zielona i usiana łuszczącymi się strupami. Bredził trzy po trzy, dygotał i oddychał płytko.
Cóż, ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, przemknęło Severusowi przez myśl. A jednak szyderczy uśmiech zamarł na wąskich ustach, kiedy po wstępnej analizie spłynęło na niego głębsze uświadomienie. Na stoliku nocnym zobaczył pustą szklankę i na wpół opróżnioną ampułę z szarawym eliksirem o charakterystycznym gorzkawo ziołowym zapachu, który unosił się już w całym domu. Taka dawka powinna jeśli nie postawić na nogi, to przynajmniej odesłać chorego w błogi stan sennych halucynacji. Tymczasem Abraxas nie wyglądał dobrze. Właściwie to wyglądał, jakby za chwilę miał wyzionąć ducha.
- Zgredku - wezwał skrzata Severus, odrywając go, mocno już krwawiącego z licznych ran na czole, od dalszego samookaleczania. - Kiedy podałeś panu Abraxasowi eliksir?
- Pierwszy raz przed świtem, następnie po trzech godzinach, ostatni raz dwanaście minut temu - wyliczył tamten, posiłkując się palcami. Z żałosną miną obrócił się ku łóżku. - Pan nie poczuł się lepiej i Zgredek nie wiedział, co dalej robić.
Severus zaklął. Jeszcze jedna dawka w tak krótkim odstępie czasu i prawdopodobnie Malfoy przekręciłby się w mękach przed zmrokiem z powodu śmiertelnego stężenia we krwi ekstraktu z piołunu. Gorzej, że chory najwyraźniej nie reagował na eliksir Gunhildy z Gorsemoor. Było to ekstremalnie rzadkie i dotąd nie zidentyfikowano przyczyny. Problem o tyle poważny, że dotychczas magiczny świat nie wynalazł alternatywnego skutecznego lekarstwa na smoczą ospę.
Sytuacja miała się więc tak, że Severus utknął w Malfoy Manor z na wpół otrutym i nie rokującym nadziei na wyzdrowienie Abraxasem, bez pomysłów, jak ogarnąć ten burdel. I chociaż powinien teraz każdą komórką mózgową skupić się na szukaniu rozwiązania, to myślał tylko o tym, czy skrzat będzie go tu więził również po śmierci Abraxasa, lojalny ostatniemu poleceniu swojego pana. A także co zrobi Lucjusz, jeśli po powrocie zastanie żywego mistrza eliksirów i rozkładające się zwłoki swojego ojca.
Kurwa.
Odetchnął głębiej i rozejrzał się po pokoju, jakby naiwnie wierzył, że rozwiązanie jest na wyciągnięcie ręki. Oczywiście tego, czego potrzebował najbardziej, nie znalazł nigdzie na wierzchu.
- Różdżka - zażądał od skrzata. Kiedy ten tylko położył po sobie uszy, ale nie ruszył się z miejsca, Severus dodał ostrzej. - Dostanę z powrotem różdżkę albo po powrocie Lucjusza wyniosą z tej sypialni od jednego do trzech trupów.
Pomogło. Skrzat podreptał w stronę sekretarzyka i wychudłą ręką nakreślił skomplikowany wzór na drugiej szufladzie od dołu. Kiedy ta z trzaskiem się wysunęła, wielkie oczy spojrzały na czarodzieja z przestrachem.
Skrzatom domowym nie wolno dotykać różdżek, przypomniał sobie od razu Severus. Sam sięgnął więc do szuflady. Wraz z dotykiem pod palcami znajomego chłodu polerowanego drewna odzyskał spokój. Ale też nagle wróciło do niego wspomnienie sprzed kilku godzin, gdy zetknął się ze skrzacią magią i ten kardynalny zakaz dotyczący różdżek wydał mu się tak niedorzeczny. Jakby te istoty w ogóle potrzebowały jakichkolwiek katalizatorów, by przywoływać potężną moc, jaką nie władają czarodzieje.
Tymczasem jednak tu obecny właściciel cisowej różdżki potrzebował od skrzata czego innego.
- Przynieś z pracowni bezoar, słój z zieloną etykietą po lewej od paleniska. A także fiolkę oznaczoną F43, drugi regał od drzwi - zaordynował, niezbyt zbudowany tym, co wykazały pobieżnie rzucone czary sondujące. - I dużą miskę.
Trzy serie wymiotów później Abraxas opadł na ułożoną wysoko pod plecami poduszkę z bledszą twarzą, ale trzeźwiejszym spojrzeniem. Nie trzeba było być magomedykiem, by dostrzec znaczącą poprawę.
- Co zrobiłeś mojemu skrzatowi?
A może jednak była to zbyt optymistyczna ocena stanu chorego, bo ten ewidentnie wciąż nie bredził.
- Skrzatowi?
- Że cię wypuścił.
- To ty… - Chciał sprostować Severus, ale nagle uświadomił sobie coś, co wcześniej zignorował.
Zgredek, odkąd zabrał mistrza eliksirów do swojego pana, cały czas się karał. Tak jak zresztą w tej chwili.
- Pan ukarze Zgredka, jak zechce. Zgredek nie wiedział już, co robić. Głupi, bezużyteczny skrzat… - jęczało stworzenie, dla odmiany tym razem uderzając głową w nogę łóżka.
Severus odwrócił się ponownie do Abraxasa i napotkał jego uważne spojrzenie. Starszy czarodziej patrzył tak dłuższą chwilę najpierw w czarne oczy, a potem niżej, na cisową różdżkę zatkniętą za pasek severusowych spodni, zanim się odezwał głosem zadziwiająco silnym, nie znoszącym sprzeciwu.
- Przestań w tej chwili. - Gdy odgłos rytmicznych uderzeń się urwał, chory przymknął oczy. Wyszeptał ciszej - Zgredku, postąpiłeś właściwie, jestem z ciebie zadowolony.
Zajęło Severusowi nieco dłużej zrozumienie, co się właściwie wydarzyło. W pierwszym odruchu szukał wyjaśnienia, które tłumaczyłoby złamanie praw samej magii. Bo tym było sprzeciwienie się przez domowego skrzata rozkazowi swojego pana, prawda? A potem do niego dotarło sedno. Skrzaty nie tyle były bezwzględnie posłuszne, co sensem ich istnienia było chronić swoich panów. Zgredek znalazł sposób, by pomóc panu, nawet jeśli musiał złamać jego wyraźny rozkaz i ryzykownie postawił na czarodzieja, któremu Abraxas dopiero co groził śmiercią.
Nie wiedzieć który już raz Severus złapał się na tym, że paradoksalnie im szerszą pozyskiwał wiedzę, im więcej aspektów magii dotykał, tym czuł się w tym wszystkim mniejszy i bardziej zagubiony.
Tymczasem Malfoy zapadł w niespokojny sen.
Chwilowo jego samozwańczy magomedyk mógł pozwolić sobie na opuszczenie gardy. Sam też jako rekonwalescent potrzebował snu, a przynajmniej odżywczego posiłku, ale zupełnie nie o tym myślał, niespiesznie lustrując malfoyową sypialnię, pełniącą też najwyraźniej funkcję gabinetu. To było lepsze niż wszystkie skrytki biblioteki piętro niżej. Z fascynacją kartkował ułożone w stos na blacie sekretarzyka, gęsto zapisane pergaminy i rozłożone na wszelakich powierzchniach płaskich starodruki z licznymi odręcznymi notatkami na marginesach. Wszędzie dokoła było sporo książek, rycin i szkiców jakichś antycznych przedmiotów, może artefaktów, których jako laik na tym polu zupełnie nie rozpoznawał. Zatopiony w lekturze nie spostrzegł, jak upływały kolejne godziny, aż wreszcie z satysfakcją odkrył, że to, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak wielki śmietnik, mogło być swoistą mapą. Były tu wzmianki o lokalizacjach w odległych krajach i imiona magów, które niedawny absolwent ledwie mgliście kojarzył z zajęć profesora Binnsa. Trochę publikacji z zakresu średniowiecznej mrocznej magii. Sporo opracowań o Hogwarcie. I kilka albumów z rękodziełem artystycznym. Misz masz, a jednak poszczególne stosy papierzysk, rozłożone w różnych częściach pokoju, wydawały się opowiadać osobne historie. Albo inne części jakiejś jednej, większej opowieści.
- Prosisz się o nieszczęście, skoro nadal tu jesteś - usłyszał za swoimi plecami. Głos Abraxasa brzmiał słabo. Nawet jeśli czuł się nieco lepiej, nie wyglądało, by mu się miało na rychłe wyzdrowienie. Wydawał się fizycznie wyczerpany, ale świadomy. Po spękanych wargach błąkał się ironiczny uśmiech.
- Czysto egoistycznie chronię swój tyłek. - Severus, czując się w obowiązku wyjaśnić, podniósł zdrętwiałe rzeczone cztery litery z podłogi, na której spędził minione godziny o dwóch kanapkach i kubku kawy, dostarczonych usłużnie przez domyślnego skrzata. Zdążył przekartkować może jedną trzecią dokumentacji zalegającej obok szafy. - Gdybym pozwolił Zgredkowi cię otruć kolejną dawką eliksiru Gunhildy z Gorsemoor, to Lucjusz z dużym prawdopodobieństwem zabiłby mnie w ciągu godziny od odkrycia twoich gnijących zwłok, panie.
Oczy Malfoya się ożywiły.
- Szkoda by było. Najwyraźniej naprawdę jesteś dobry w swoim fachu, skoro jednym eliksirem udało ci się mnie przywrócić do żywych.
A to już nie był temat do śmieszkowania.
- Zniwelowałem skutki otrucia piołunem. Nie reagujesz na eliksir leczący smoczą ospę i z tym nic nie zrobię. Pomimo drobiazgowych badań takich przypadków, nie wyjaśniono przyczyny. Może w Mungu… - urwał, gdy spoczęło na nim spojrzenie pełne politowania. Oczywiście, żadnych obcych w domu.
- Te badania i wnioski… to bardziej z sekcji zwłok niż z rozpytywania, jak mniemam?
Severus nie odpowiedział. Nie czytał o wielu przypadkach cudownego ozdrowienia u chorych, którym eliksir leczniczy nie pomógł, ale też w tej dziedzinie nie czytał jakoś bardzo wiele. Chociaż gdzieś mu się obiło, że w tych konkretnych przypadkach przebieg choroby był bardziej gwałtowny i mniej typowy. Zważywszy że Abraxasa rozłożyło zupełnie w ciągu dwóch… trzech godzin, nie było powodów do przesadnego optymizmu.
- Stawiałbym pół na pół. Dobrym pomysłem byłoby wezwać Lucjusza.
- Czy oporność na ten eliksir może mieć… jak to się mówi? Och, podłoże genetyczne? - Na to też mistrz eliksirów nie miał odpowiedzi, a Abraxas zbył uniesieniem brwi. - Nie przychodzi mi do głowy nic szczególnie ważnego, czego do tej pory w mniej lub bardziej dosłowny sposób nie powiedziałem już mojemu synowi. Jego sprawa, jeśli słuchał wybiórczo.
No tak. Nie dało się nie zauważyć, że Malfoyowie oszczędnie dawkowali otoczeniu uniesienia emocjonalne.
Nie widząc dla siebie nic więcej do roboty, Severus wymownie spojrzał na drzwi. Był zmęczony, trochę obolały i formalnie chyba nadal w areszcie, a wolał nie oberwać znowu w plecy pociskiem skrzaciej magii.
I nagle zdał sobie z czegoś sprawę, a to odkrycie szczerze go rozbroiło.
- Lucjusz zachowuje się jak pan Malfoy Manor, zarządza finansami, zawiera kontrakty i pokrzykuje na skrzaty, ale dla samej magii to ty nadal jesteś głową tego domu. Tobie skrzaty są winne lojalność, nieprawdaż, panie?
- Pytasz, czy są moimi oczami i uszami w tym domu oraz wszędzie tam, gdziekolwiek zabiera je ze sobą mój syn? A i owszem. I nie tylko. - Abraxas był wielce z siebie zadowolony.
Severus nawet się domyślał, jakiego rodzaju zadania specjalne wykonywały malfoyowe skrzaty. Jeśli Lucjusz odziedziczył choćby połowę ojcowskich genów… Tym będziesz się martwił, kiedy wyjdziesz o własnych siłach z tej sypialni, podsunął mu zdrowy rozsądek.
Sęk w tym, że Severus nie chciał stąd wychodzić.
- Te pergaminy, książki i szkice… To jakiś plan, by pozbyć się Czarnego Pana? Artefakty są jakąś bronią?
Abraxas - jeśli w ogóle zamierzał - nie zdążył odpowiedzieć, bo nagle stojący przy łóżku skrzat się zdematerializował, by po kilku uderzeniach serca pojawić się ponownie z tacą, na której spoczywała zalakowana koperta. Czarodziej zerknął na pieczęć i sięgnął po list z wyrazem twarzy tak pełnym entuzjazmu, jakby miał ująć w dłonie jadowitego skorpiona.
Severus, jakkolwiek po reakcji starca wolałby naiwnie wierzyć, że autorem listu był nielubiany krewny, ewentualnie niewypłacalny dłużnik, to miał przekonanie graniczące z pewnością, że oto nadeszła druga opinia, od której dobę temu Malfoy uzależniał severusowe być albo nie być. I przewidywania mistrza eliksirów co do tożsamości nadawcy nie wyciszyły jego złych przeczuć.
Zachowanie Abraxasa, ani kiedy bezgłośnie czytał, ani też dłuższą chwilę po tym, jak doszedł do ostatniej kropki, niewiele zdradziło z jego zapatrywań na przemyślenia piszącego. Jedyną wskazówką mogła być bruzda na czole, która z dojrzałego mężczyzny o władczym obliczu uczyniła w mgnieniu oka zgrzybiałego starca.
Choć w pokoju zaległa dzwoniąca w uszach cisza, atmosfera między nimi namacalnie się zmieniła.
- Zawrzemy pakt - oznajmił tajemniczo Abraxas, głosem nie znoszącym sprzeciwu. - Podzielę się całą swoją wiedzą, ale mam jeden warunek. Złożysz mi przysięgę wieczystą, że nie wystąpisz przeciwko mojej krwi. Cokolwiek się wydarzy.
Świeżo rozbudzona ekscytacja Severusa momentalnie wyparowała. Czyżby choremu aż tak bardzo się pogorszyło?
- Nie - odpowiedział stanowczo. - Kilka godzin temu rozważałeś, czy mnie nie uśmiercić. Nie mam aż tak krótkiej pamięci.
- Nie wyjdziesz przez te drzwi, jeśli nie dojdziemy do porozumienia.
Tego świadomość mieli obaj, ale staremu wyjadaczowi nie mniej niż młodemu szpiegowi zależało na zachowaniu swojej tajemnicy. I Abraxas Malfoy potrzebował Syriusza Blacka bardziej, niż Syriusz Black potrzebował Abraxasa Malfoya. Przynajmniej na tym etapie.
- Porozumienie definiuje sytuację, kiedy obydwie strony zyskują coś ekwiwalentnego - podjął Severus z umotywowaną pewnością siebie. - Gdybym pozwolił ci się otruć, nie zyskałbym nowej wiedzy, ale pozbyłbym się problemu i szczerze wątpię, by Lucjusz odreagował akurat na mnie. Ma u mnie dług. A jednak żyjesz. Oczekiwanie, że zrzeknę się prawa do samoobrony jest w tych okolicznościach mocno nie na miejscu, panie.
Malfoy z powagą potaknął.
- Przysięgnę to samo tobie i Syriuszowi Blackowi.
Lepiej. Ale wciąż za mało.
- Żaden z nas nie złoży ci takiej przysięgi. - Severus nie musiał się tłumaczyć. Było oczywiste, że tego samego nie zaprzysięgnie na magię Lucjusz, a przy jego ostatnich pomysłach strach się było bać w perspektywie kolejnych tygodni. Co dopiero lat. No i przy aktualnej mocy sprawczej Abraxasa jego deklaracja wydawała się bardzo na wyrost. - Naprawdę myślisz, że robiąc to, co robię, podam się twojemu synowi na tacy, przewiązany wstążeczką? Masz mnie za idiotę?
Abraxas przymknął oczy i usiłował dłuższą chwilę wyrównać oddech. Wyszło tak sobie.
- Jesteś jednym z trzech najbardziej niebezpiecznie nieprzewidywalnych czarodziejów, jakich spotkałem w życiu. I być może z nich najmądrzejszym. Dziwisz się, że dmucham na zimne?
Severus bardzo nieprofesjonalnie parsknął śmiechem. To pewnie z niewyspania. I spadku poziomu kofeiny we krwi.
- I wrzucenie do wora z Dumbledorem i Czarnym Panem ma podbudować moje ego?
- Nie umniejszając Albusowi Dumbledore'owi, przy jego sporej przewidywalności nie sposób ująć go w tej kategorii.
- Jest więc gdzieś ktoś… ten trzeci… kogo należy się bać nie mniej niż jego? - zapytał młodszy czarodziej prawdziwie zaintrygowany, wskazując na Mroczny Znak.
- Już nie. Co nie znaczy, że martwy nie przysporzył jeszcze większych szkód niż żywy. To jeden z powodów, dla których może rozważnej nie nastawać na twoje życie, mistrzu eliksirów - wyszeptał słabo stary czarodziej, nie uchylając ani trochę rąbka tajemnicy. Po dłuższej chwili jego twarz powiedziała, że myślami był już przy czym innym. - Draco. Nie wystąpisz przeciwko Draco.
Nie użyjesz go przeciwko jego ojcu, dopowiedział sobie Severus. Obaj ze starym byli doskonale świadomi jedynej słabości Lucjusza.
- I jeśli za parę lat gówniarz napluje mi do kawy, to nie będę mógł go nawet opieprzyć, bo padnę trupem? Nie ma mowy. - Severus nie potrafił sobie darować sarkazmu. A jednak na tym można było budować i rozważył sprawę dłużej na chłodno. I tak nie użyłby dziecka. To była jego granica, jeśli w ogóle jakieś na tej wojnie miał. - Nie sprowadzę na Dracona świadomie niebezpieczeństwa zagrażającego życiu. Cokolwiek by nie wywinął jego ojciec - zaryzykował po namyśle. W takim brzmieniu przysięgi wieczystej nie doszukał się luk, które Malfoyowie celowo mogliby wykorzystać przeciwko niemu. - Tyle z mojej strony, do niczego nie zobowiążę się w imieniu Syriusza. Ale ty przysięgniesz tu i teraz, że wszystko, czego dowiedziałeś się od wczoraj o mnie i Syriuszu, zachowasz tylko dla siebie.
- A więc mamy umowę.
To były więcej niż akceptowalne warunki z punktu widzenia Severusa. Malfoy rezygnował z przewagi, jaką dawała mu wiedza, co aktualnie było chyba jego jedynym atutem. Nie mógł przy tym skłamać, bo sama istota wieczystej mu na to nie pozwalała. A jednak chłopak czuł, że w tle jest coś, czego nie udaje mu się uchwycić. Coś w spojrzeniu starego maga mówiło, że to tamten wychodził lepiej na tym dealu.
- Wciąż nie wiem, co kupuję.
- Wyjawię ci, co jest niezbędne, by stworzyć warunki do uśmiercenia Toma Riddle'a. Jak, w moim przekonaniu, należy to przeprowadzić. - Odkaszlnął i skinął na skrzata, by znów podał mu wody. - Na twoim miejscu nie zastanawiałbym się za długo. Czuję w kościach, że sytuacja jest dynamiczna - dodał, nie tracąc czarnego humoru.
Cóż, wszystko sprowadzało się do jednego z dwojga - pionek albo gracz.
Severus skinął na znak zgody. W ślad za Abraxasem Malfoyem ujął w dłoń różdżkę i wyciągnął rękę, by uściskiem dłoni przypieczętować wieczystą przysięgę.
Witam ponownie. Misqa, Seshien - dzięki za komentarze.
Cierpiałam na przejściową niemoc twórczą, mam nadzieję, że z lepszą pogodą i spadkiem ilości infekcji będzie lepiej :) Niemniej może się zdarzyć, że rozdziały będą pojawiać się nieregularnie. Spokojnie, jeśli zdecyduję trwale porzucić projekt, wcześniej lojalnie ostrzegę. Na razie porzucać nie zamierzam.
Do następnego.
