The boys and girls in the clique
The awful names that they stick
You're never gonna fit in much, kid
But if you're troubled and hurt
What you got under your shirt
Will make them pay for the things that they did

They said, "All teenagers scare the livin' shit out of me"
They could care less as long as someone'll bleed
So darken your clothes, or strike a violent pose
Maybe they'll leave you alone, but not me
(My Chemical Romance: Teenagers)

Przypadająca z 30 kwietnia na 1 maja Noc Walpurgii charakteryzuje się wyjątkową mocą, a tkanka między światami staje się wyjątkowo cienka. Wówczas wszystko może się zdarzyć, więc nic dziwnego, że czarownice właśnie ten czas wybierały zwykle na powszechny sabat. Nikt tak do końca nie wie, jakie dziwy czają się tej nocy w ciemności, obserwując i tylko czekając na moment do ataku…

O tym wszystkim pomyślała zapewne Yenlla Vanilla Honeydell, gdy we wspomnianą noc, dokładnie o północy, coś chwyciło ją za nogę, po czym bezlitośnie wyszarpnęło w pościeli. Wrzasnęła tak potwornie, że aż zadzwoniły szyby w oknach.

– Cicho, panikaro, to tylko my! – zachichotała Kitty, zapalając różdżkę.

Dziewczęta obsiadły Yen kołem na jej łóżku, tłocząc się za opuszczonymi kotarami. Podejrzanie podekscytowana panna Silverwand wyciągnęła w stronę zaspanej przyjaciółki czekoladową żabę z wbitą w plecy pojedynczą świeczką.

– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Yenka.

– Nie byłyśmy pewne, czy to już ten moment, kiedy wypada zacząć ukrywać wiek, więc przyoszczędziłyśmy na świeczkach – dodała Priscilla.

– Bardzo zabawne…

– Spełnienia marzeń! – przerwała potencjalne spięcie Kitty, rzucając się Yen na szyję. – Wzniesiemy toast? Ros podprowadziła matce wino.

– W zasadzie to jakaś nalewka… Wino szybko się rozeszło, czekamy na dostawę – tłumaczyła zakłopotana.

– Nieważne co, byle sponiewierało. Dawaj to tutaj. Mamy jakieś kubeczki? Świetnie, no to zdrowie Gwiazdy!

Z pozostałych dwóch łóżek poniosły się wprawdzie jakieś udręczone westchnienia czy nieśmiałe protesty, jednak współlokatorki gangu Yen zostały już dawno kompletnie zdominowane i podporządkowane jej kaprysom. Nie miały nic do powiedzenia.

Urodzinowy piknik o północy rozkręcił się w najlepsze. Była nalewka, mugolskie żelki i podprowadzone z kuchni paszteciki. Yenlla dostała od Kitty modne wiszące kolczyki z piórkami oraz wybór dramatów George'a Bernarda Shawa od Priscilli. Impreza okazała się wesoła, ale krótka – stanowiła zaledwie preludium do oficjalnego świętowania, które w przypadku Yen mogło trwać długo. Następnie dziewczęta rozeszły się do swoich łóżek i tylko Rosmerta dostąpiła zaszczytu drzemki z solenizantką.

– Naprawdę mi przykro – szepnęła Yen, gdy powoli zapadały w sen, ululane późną porą i procentami. – Myślałam, że się uda. Byłam pewna, że cię zaprosi.

W ciemności trudno było cokolwiek wyczytać z twarzy Gryfonki. Twardo wpatrywała się w baldachim, jednak… Cóż, wydawała się pogodzona z losem.

– Trudno – odpowiedziała stłumionym głosem. – Widocznie tak miało być.

– I nie jesteś zła?

– Dlaczego? Idę na bal z Miss Hogwarts. Każdy facet w szkole chciałby być na moim miejscu.

– Zwłaszcza w tej chwili – zachichotała ze swojego łóżka Kitty. – I trzeba przyznać, że spora część dostąpiła tego zaszczytu.

Żarty przełamały impas, a optymizm powrócił. Wszystkie dziewczęta znowu cieszyły się na zabawę. Oznaczało to mniej więcej tyle, że Hogsmeade i Hogwart nie mogły oczekiwać spokojnego weekendu.

– Dzięki. – Yen ścisnęła przyjaciółkę za rękę, zanim odpłynęła do krainy marzeń. – I dobranoc.

– Dobranoc, Yenka.

– Dobranoc, dobranoc. Ślizgony na noc!

– Tylko nie Ślizgony, bleee! – oburzyła się panna Honeydell.

– No tak, czas w końcu na miłego chłopca. Kto wie, co się dzisiaj wydarzy? – śmiała się w najlepsze Kitty. – Kolorowych snów!

– Najkolorowszych!

Krukonki usnęły pełne jak najlepszych nadziei na przyszłość.


– Czy jestem śliczna? – Kilkanaście godzin później Yenlla zawirowała w zgrabnym piruecie, odwracając się od lustra, i zaczęła wdzięczyć przed przyjaciółkami.

– Jakbyś musiała o to pytać – mruknęła Priscilla.

– Chodziło mi o to, czy dostatecznie – drążyła ewidentnia zachwycona sobą szelma. – Może coś dodać? Odjąć? Poprawić?

Skoro odzyskała dobry humor, powróciła jej też ochota na strojenie się – i tym razem faktycznie przeszła samą siebie. W drodze wyjątku wyprostowała włosy, które sięgały jej teraz poniżej pasa, i zaczesała je gładko (żeby nie powiedzieć: przylizała), z równym przedziałkiem pośrodku. Fryzurę wykończyła, doczepiając długą, sztuczną grzywkę, która wprawdzie mocno ograniczała jej widoczność, ale prezentowała się niezwykle intrygująco. Najwyraźniej nawet w trakcie chwilowej depresji Yen nie zapomniała o potańcówce, ponieważ z odpowiednim wyprzedzeniem zamówiła sobie skandalicznie krótką sukienkę w psychodeliczny print, od którego szczypały oczy. Spod rozkloszowanych rękawów wyglądały migdałkowate paznokcie – każdy w innym kolorze. Stylizację uzupełniła plątanina długich łańcuszków na szyi, kolczyki od Kitty oraz turkusowe buty na wysokiej platformie.

– Nie dojdziesz w nich do wioski – oceniła Priscilla. – Skończysz w rowie z połamanymi nogami.

– Więcej wiary, Pris.

– Wiara może i przenosi góry, ale z pewnością nie nadęte ofiary mody.

– Chyba muszę zaryzykować. Czego się nie robi, żeby dobrze wyglądać?

Panna van der Lassenhoff wymownie przewróciła oczami. Ona sama postawiła tego dnia na klasyczną szkolną elegancję. Miała na sobie ugrzecznioną princeskę wykończoną śnieżnobiałym kołnierzykiem oraz baletki na płaskim obcasie. Podczas wielkich imprez zwykle czuła się zaledwie tłem dla wielkiej Gwiazdy, więc tak też zamierzała się zaprezentować w Trzech Miotłach – nie zwracając na siebie zbytniej uwagi, jak przystało na szarą eminencję. Nie przeszkadzało jej to, wręcz przeciwnie. Ceniła radosny chaos, jaki wnosiła ze sobą Yenlla, co nie znaczyło, że zamierza brać czynny udział w jego napędzaniu. Kitty poczuła jednak wyzwanie. Ponieważ poderwała jakiegoś anonimowego Puchona, cała aż jaśniała od neonowo żółtych oraz miodowych dodatków do stosunkowo prostej, białej sukienki.

– Gratulację, Pris. To jej wcisnęłaś w końcu swojego brata? – zagadnęła zaciekawiona Yen, mimo wszystko czując niepokojący ucisk w sercu.

– Nie, nie mam z tym nic wspólnego. Filip grzecznie na ciebie czeka, jeśli tylko raczysz spojrzeć na niego łaskawszym okiem. A Kitty poradziła sobie sama.

– Temu miała służyć ta potańcówka, nie? – wtrąciła najbardziej zainteresowana. – Jeśli same nie korzystacie z okazji, to przynajmniej nie psujcie mi zabawy, jędze!

– Tylko nie rób niczego, co zrobiłaby Yenka. Trzeba się szanować.

– Nie ma ryzyka, aż tak mi się nie podoba. A gdzie Ros? Chyba miałyśmy się szykować razem…

– Mamy czas, wszak wypada się elegancko spóźnić – zauważyła Priscilla, podchodząc wreszcie do zwolnionego lustra, po czym z wprawą malując na powiekach idealnie proste i bardzo długie czarne kreski. – Gwiazda i tak będzie się grzebać jeszcze z godzinę.

– Ba! To najważniejsza randka w moim życiu – zgodziła się bez oporów rozbawiona szelma. – Ciekawe, czy będą plotki… Uhu, mam nadzieję, że wszyscy będą o nas gadać!

– A podałyśmy jej nowe hasło? – zatroskała się Kitty. – Może biedna Rosmerta tam stoi i czeka.

– Coś mi mówi, że Ros lepiej orientuje się w naszych hasłach niż wiecznie roztrzepana Yenka.

– To nawet może być prawda. Ha, ha!

– Oho, o wilku mowa!

Rosmerta w końcu się zjawiła – i nie zawiodła oczekiwań. Odważyła się założyć sukienkę niemal tak krótką jak mistrzyni, tylko nieco bardziej rozkloszowaną. Paski w kontrastowych kolorach połyskiwały brokatem, podobnie jak szeroka opaska, którą starała się przytrzymać włosy spuszone w artystycznym nieładzie. Ewidentnie krępował ją zbyt głęboko wycięty, niepozostawiający zbyt wiele dla wyobraźni dekolt, dlatego narzuciła na ramiona długą, czerwoną chustę z frędzlami. Całokształt prezentował się cokolwiek schizofrenicznie, ale mimo wszystko stylowo. Yenlla dobrze wychowała swoją młodą protegowaną. Aby podkreślić ten fakt, zdecydowały się na takie same buty i kolorowe paznokcie.

– WOW – oceniła Priscilla.

Mimo że uczestniczyła w procesie metamorfozy od samego początku, sama się zdziwiła, jak daleko to wszystko zaszło. Yen rzeczywiście była w stanie skutecznie przerobić niewinną koleżankę na swoją modłę. Szczęśliwie obie były zadowolone z efektów, bo podobne eksperymenty różnie się kończyły… Co przyjaciółki Yenlli miały już okazję podziwiać w przeszłości, np. w przypadku słynnej Beatrycze.

– Moje drogie, dziś jest ten dzień! – powitała je śliczna i rozanielona Rosmerta. – Z tej okazji mam coś dla was. Patrzcie.

Dopiero teraz się zorientowały, że ściska pod pachą niewielkie pudełko. Znajdowały się w nim urocze bukieciki z niebieskich konwalii. Można było je nosić na nadgarstku albo przypiąć do sukienek.

– Jakie śliczne! – wzruszyła się Kitty.

– Są zaczarowane, nie zwiędną ani nie odpadną.

– Cudowne – pochwaliła Yen.

Wszystkie zgodnie sięgnęły do pudła i przyozdobiły swoje kreacje uroczymi bukiecikami. Mimo powodzi kolorów, do każdej zadawały się idealnie pasować. W ten sposób ostatecznie oznaczyły się jako jeden, zwariowany gang.

– Są przepiękne – zachwycała się Yenlla, obejmując ciasno Ros i odciskając ślad szminki na jej policzku. – Tak się cieszę, że się poznałyśmy, kochanie. Jesteś taka piękna i dobra, i utalentowana. Pasujesz do nas absolutnie idealnie!

– Ja też się cieszę – wyznała Rosmerta nieco niewyraźnym, podlanym bliskimi łzami tonem. – Kocham cię, Yenka! Jesteś moją najlepszą przyjaciółką.

I tylko Kitty przyglądała się tej eksplozji uczuć z bezpiecznego kąta przy lustrze, mrużąc podejrzliwie brwi. Nie zapomniała, w jakim stanie Yen wróciła ze spotkania twarzą w twarz z Blackiem. Podejrzewała, że wydarzyło się między nimi coś niespodziewanego, co wywołało ten wybuch czułych uczuć w stosunku do nieświadomej Rosmerty. Znała swoją przyjaciółkę na tyle, żeby wiedzieć, że ta afera zapewne wkrótce odbije się wszystkim czkawką, ale na razie…

Na razie liczyła się tylko tak długo wyczekiwana impreza. Wszelkie katastrofy, romantyczne trójkąty i darcia szat mogły poczekać przynajmniej jeszcze ten jeden majowy weekend.


Sala taneczna w Trzech Miotłach nie wyglądała do końca tak, jak Yen by sobie życzyła. To oczywiste. Staroświecki pub od dawna domagał się odświeżenia, jednak na drodze stały finanse, tradycja oraz… matka Rosmerty. Wolała ciągnąć profity bez inwestowania dodatkowych środków – podstawowy błąd wielu biznesów, zdaniem Priscilli. Z kolei Miss Hogwarts nie była fanką balonów i papierowych serpentyn, ale widocznie szkolna dyskoteka miała swoje prawa w każdym wszechświecie czy planie czasowym. Najbardziej jednak przeszkadzała jej muzyka.

Nie przemawiały do niej sentymentalne klasyki sprzed dwudziestu lat, takie jak: „Spotkajmy się na dróg rozstaju", „Szepnij mi to jedno zaklęcie" czy „Tłusta żaba i trzy smocze łuski" – długi i niezmiernie nużący utwór o młodym alchemiku, który w wyniku tragicznej pomyłki zamienił swoją ukochaną w żabę, po czym zużył ją do przygotowanie zamówionego eliksiru. Już wolałaby stary, goblidegucki hymn „Całe życie w kopalni", bo przynajmniej miał odpowiednio żwawy rytm. Czarodziejskie listy przebojów pozostawały daleko w tyle za mugolskimi hitami. Odtwarzane na wiekowym gramofonie, zdarte płyty raniły wrażliwe, kształcone uszy przyszłej gwiazdy estrady. Niestety, nic nie mogła na to poradzić. Właścicielka Trzech Mioteł nie dysponowała nowoczesnym ani odpowiednio dostrojonym sprzętem grającym, a Yen nie mogła użyczyć jej swojego. Za bardzo się bała, że wybuchnie nowy skandal i już nigdy go nie odzyska. Musiała się cieszyć tym, co udało jej się osiągnąć mimo rozlicznych przeciwności losu.

– Gapi się tutaj – ostrzegła szeptem Kitty. – Non stop, odkąd tylko weszłyśmy.

Spóźniły się, żeby mieć wielkie wejście, więc impreza była już w toku. Ros pewnie zebrałaby za to burę (powinna przecież od rana pomagać przy organizacji!), ale istniała szansa, że własna matka jej nie rozpozna. Kitty wciąż jeszcze dotrzymywała towarzystwa przyjaciółkom, choć jak cień snuł się za nią wysoki Puchon, którego najprawdopodobniej poderwała na wróżbiarstwie. Dzięki temu mogła mieć pewność, że Yen nie dopadła go pierwsza. Żadna z koleżanek nie wpadła na to, żeby zapytać go o imię. Widocznie przeczuwały, że nie rokuje.

– Zatańczymy? – Odważniej wystąpił na przód i wykazał się inicjatywą.

– Już, zaraz – uciszyła go niecierpliwie potencjalna partnerka. – Nie widzisz, co się dzieje?

Nie widział i nie wiedział. Niewiele też rozumiał z tego, o czym przez ostatni kwadrans rozmawiały otaczające go dziewczyny. Było za głośno i, jeśli miał być szczery sam ze sobą, zbyt dziwnie.

– Podejrzanie to wygląda. – Kitty w dalszym ciągu tkwiła u boku Yen, ignorując swoją randkę. – Na pewno coś szykuje. Nie boisz się?

Rosier, którego pilnie obserwowały, stawił się na potańcówce razem z obstawą. Natychmiast odszukał w tłumie Yen i ani na moment nie spuszczał z niej wzroku. Zdecydowanie odbywała się tam jakaś osobliwa walka podjazdowa, jednak trudno było domniemywać, do czego miała doprowadzić.

– Nie przejmuj się debilem, Kit-Kat – zaśmiała się beztrosko Yen. – Co złego może mi zrobić? Baw się!

– Ale uważaj na siebie, dobrze?

– Spokojnie, nie dam się wystraszyć żadnym pełzającym Wężom. Nie zepsują nam tego wieczoru. Idziemy tańczyć!

Obdarzyła hojnie uśmiechami całe towarzystwo, po czym zgarnęła Kitty i Ros na parkiet. Jakoś tak naturalnie przebiły się przez tłum na sam środek i tam już zostały. Królowe zamieszania – zawsze i wszędzie. Priscilla została z tyłu, żeby poszukać najlepszego punktu obserwacyjnego. Nie lubiła muzyki ani tańca, ale sam event stanowił dla niej ciekawe wydarzenie z punktu socjologicznego. Kitty potrzebowała dobrych kilku minut, zanim uświadomiła sobie, że coś – kogoś! – zgubiła. Wróciła po swojego Puchona, a potem nieco się oddalili i zajęli sobą.

– Muzyka ssie! – krzyknęła Marisa prosto do ucha Yenlli.

Błyskawicznie zauważyła, że u boku Gwiazdy zwolniło się miejsce, więc niezwłocznie je zapełniła. Musiała wprawdzie użyć łokci, przepychając się do celu, ale jakoś nie miała z tym problemu. Rozochocona Krukonka przywitała ją żywiołowo, obejmując i całując w policzek.

– Twoja była znacznie lepsza – pochwaliła Ślizgonka, zachęcona pozytywnym przyjęciem.

– Wiadomo! Znak jakości Y!

– Wiesz, że Rosier jednak przyszedł? – doniosła lojalnie. – Sam.

– I dobrze mu tak!

– Czy mamy się czego obawiać? – zapytała czujnie Rosmerta, skoro na Yence nic nie robiło wrażenia.

– Och, dajcie spokój! To tylko jeden smutny fajfus!

Miss Hogwarts bez ostrzeżenia chwyciła Ros za rękę i okręciła kilka razy w miejscu, śmiejąc się zaraźliwie. Nikt nie musiał jej opowiadać o Evanie, przecież miała oczy i dobrze go widziała. Skrzyżowała z nim spojrzenia niemal od razu po przekroczeniu progu Trzech Mioteł i od tamtej pory nieustannie czuła na sobie jego wzrok. Nie spodobał jej się wprawdzie, ale przecież nie zamierzała się nim przejmować. Przynajmniej na razie. Chociaż… Poczuła pokusę, żeby go sprowokować. Dlatego gdy po kolejnym piruecie, przechyliła koleżankę niemal do podłogi i pochyliła się nad nią dość sugestywnie, spojrzała przez tłum prosto na niego.

„To mogliśmy być my", zdawała się mówić. „I mogliśmy posunąć się znacznie dalej. Żałuj, że jesteś idiotą".

Dziewczęta bawiły się znakomicie w swoim towarzystwie. Wrzeszczały, skakały i tradycyjnie nie przejmowały się niczym. Po pewnym czasie przestała im przeszkadzać nawet ugrzeczniona, przeterminowana muzyka z gramofonowych płyt. Całkowicie zdominowały parkiet, więc co słabsze jednostki musiały nieustannie przed nimi uskakiwać, aby przypadkiem nie oberwać. Gdy zabawa rozkręciła się na dobre, panna Honeydell czuła na sobie już nie tylko spojrzenie Rosiera, ale również przemykającej tu i tam Żelaznej Dziewicy. Na szczęście matka Rosmerty skutecznie odwracała jej uwagę, próbując przy okazji wypytać o stopnie córki i – kto wie? – może coś ugrać na jej korzyść dzięki darmowym przekąskom i kieliszeczkom domowego wina. À propos…

– Doprawimy poncz? Mam coś specjalnego – zaproponowała Marisa, gdy nieco się zmęczyły.

– Zrobili poncz? Serio?! Ale obciach!

– Mama się uparła – wyjaśniła Rosmerta, bezradnie wzruszając ramionami. – Podobno tak się robi. Poncz dodaje spotkaniom towarzyskim elegancji i klasy.

Poczęstunek dla uczniów, mimo wniesienia określonej opłaty za wstęp, bynajmniej nie powalał. Nieznośne panienki zdążyły to dawno zauważyć i wyśmiać. I tak nie planowały polegać na ofercie gospody. Przyszły przygotowane.

– I dobrze, że jest – oceniła nieznośna Ślizgonka. – Będzie gdzie to wlać!

Ani trochę się nie krępowała. Otwarcie wyciągnęła zza pazuchy piersiówkę i zaprezentowała ją światu. Krukonki szybko ją spacyfikowały, a Ros próbowała zasłonić chustą z frędzlami.

– Oszalałaś?! Tu są nauczyciele!

– Nie tak otwarcie – syknęła Kitty.

– A ja bym się napiła – stwierdziła Yenlla. – O ile to przyzwoity alkohol, a nie kolejne dzieło tego twojego znajomego. Nie chcę skończyć jak Filch.

– Nie, nie! – broniła się Marisa. – Czysty rum, tak jak lubicie. Świeżo z przemytu, kuzyn mi załatwił. Jakby co, też gdzieś tu się kręci i ma całą butelkę.

Wskazała na oślep w tłum, jednak jej kuzyn nie okazał się ani trochę tak interesujący, jak zaoferowany napitek. Yenlla nie potrzebowała ponczu, chętnie sięgnęła po piersiówkę. Ukryła się za chustą Ros i pociągnęła testowy łyk.

– Niezły!

– A nie mówiłam?

Główna sala w Trzech Miotłach pojaśniała, muzyka jakby nabrała tempa i nawet papierowe serpentyny wydawały się teraz wysmakowaną dekoracją.

– Najlepsze urodziny w historii! – oświadczyła wszem wobec uradowana Miss Hogwarts. – Hurra!

Panna Honeydell pojawiła się wprawdzie na potańcówce bez partnera, jednak to wcale nie znaczyło, że nie miała atrakcyjnych opcji. Rosier – jak zawsze – był w błędzie. Gdy zaczęła dokazywać na parkiecie, szybko ustawiła się do niej kolejka. Krukoni, Puchoni, Ślizgoni… Reprezentanci drużyn quidditcha, którzy zdążyli usłyszeć w szatniach najwięcej legend na jej temat. A wyzwolona z oków wstydu Yenlla tańczyła, flirtowała i pozwalała się obściskiwać. Niestety, pośród tych rozlicznych rozrywek nadal ją kusiło, aby od czasu do czasu poszukać wzrokiem Rosiera, wykrzywić się do niego kpiąco, mrugnąć i zirytować. Bo dlaczego nie? Udana impreza nie może się przecież obyć bez porządnej rozróby.

Gdy kolejny absztyfikant nieco zbyt ochoczo przyciskał się do niej, a jego ręce badały rejony, gdzie nie powinny sięgać, Yen uznała, że czas na przerwę. Podryfowała w kierunku wazy z ponczem, aktualnie chronionej przez niezależny komitet złożony z Pris i Marisy, które zerkały na siebie niekonieczne pokojowo. Wkrótce pojawiła się przy nich Ros z kolejną butelką.

– Mam coś nowego. Nada się?

– Pewnie – oceniła Ślizgonka, nawet na nią nie zerkając.

I sam diabeł nie wiedział, z czego konkretnie składał się poczciwy poncz po tylu usprawnieniach tradycyjnej receptury.

– Nie ma mowy! – powstrzymała ją Priscilla. – W tym kompocie pływa już wszystko, łącznie z denaturatem. Planujecie masowe ludobójstwo? Ktoś się w końcu zorientuje, kiedy mu to coś przepali zatoki.

– Tere-fere! Im więcej, tym lepiej – rozsądziła spór Yenlla, a potem osobiście skontrolowała nowy alkohol. – Mmm, czy to malinówka?

– Bełt! – prychnęła oburzona Pris.

– O nie, bełt będzie dopiero później.

– Masakra! Wszystkie jesteście obłąkane!

– No ba!


Trochę czasu już minęło i Yen powoli się niecierpliwiła, ale wreszcie nadszedł ten moment. Rosier dostrzegł swoją szansę, gdy nieuchwytna dziewczyna zeszła z parkietu i nawadniała się przy wodopoju w towarzystwie koleżanek. Ten ostatni czynnik można było uznać za pewien minus, ale nie mógł czekać wiecznie.

– A ty tu czego? – Cholerna Marisa dostrzegła go pierwsza.

– Nie twój interes, wywłoko. – Bezceremonialnie odsunął ją na bok, gdy postanowiła bohatersko osłonić koleżankę własnym ciałem. – Zatańcz ze mną, Yenlla. – Nie brzmiało to jak prośba, znowu próbował jej rozkazywać.

Adresatka nie miała najmniejszego problemu z rozszyfrowaniem przekazu. Zmierzyła go złym wzrokiem od stóp do głów, po czym zarzuciła włosami i odwróciła się od niego z wymownym prychnięciem.

– Ani mi się śni. Co to za ton?

Rosier nie był w nastroju do żartów. Zapewne zdążył się poczęstować ponczem… I nie tylko tym. Marisa nie była jedyną osobą, która wniosła na salę alkohol, cały jej dom stawił się na miejscu odpowiednio wyposażony i bynajmniej nie o suchym pysku. Trawione procenty powoli dochodziły do głosu, a ewentualne zahamowania rozwiewały się jak dym po lekcji eliksirów.

Żmija tyle razy go upokarzała – w nieskończoność! Teraz też patrzyła na niego z nieukrywaną pogardą. Nie mógł tego znieść. Musiał jej coś udowodnić. Sobie zresztą też. Wymusić na niej przynajmniej ten jeden taniec, żeby wszyscy zobaczyli, że spokorniała. Że wcale nie jest taka wyniosła, taka niepojęta, niezależna i niedostępna. Że to tylko kolejna głupia dziewucha, z którą można robić, co się chce, wystarczy tylko wiedzieć, który guzik wcisnąć. A potem się zobaczy. Na tym akcie poskromienia złośnicy na pewno da się coś zbudować.

– Zatańcz ze mną – powtórzył.

– Nie, dziękuję.

– W dupie mam twoje dziękuję!

Doprowadzony do ostateczności złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Yenlla mimo wszystko się tego nie spodziewała, więc omal się nie przewróciła. Zabolało. Rosier był silny, nie mogła się uwolnić. Miała wrażenie, że lada moment wyrwie jej rękę.

– Odczep się! – krzyknęła. – Nie rozumiesz, co znaczy „nie"?

– Nie! Mam dość tego ciągłego pierdolenia. Zatańczysz ze mną, czy ci się to podoba czy nie.

Spojrzał na nią w taki sposób… Po raz pierwszy poczuła chłód wzdłuż kręgosłupa, a to uczucie zwykle otwierało jej oczy. Zrozumiała, że dla niego to nie żarty. Widocznie poruszyła jakąś czułą strunę i teraz nie było odwrotu. Jednak wtedy Rosier powiedział coś, co wszystko zmieniło.

– Czas nauczyć cię pokory.

Lód natychmiast stopniał pod wpływem gniewu, który zapłonął w pannie Honeydell. To jedno proste zdanie podziałało na nią niczym płachta na byka. Przez chwilę nie widziała nic, tylko czerwień, która przysłoniła jej cały świat. Zniknęła gdzieś taneczna sala, ucichły głosy krzyczących za jej plecami koleżanek, które chwytały ją od tyłu i próbowały pociągnąć w drugą stronę, uwalniając od natręta. Nie było już nic, tylko wyraźnie zadowolony z siebie Rosier. Myślał, że wygrał? Cóż, ktoś tu zdecydowanie zasłużył na lekcję pokory, z tym że na pewno nie była to ona.

Same niebiosa zdawały się jej sprzyjać w tym wyjątkowym, kosmicznym momencie, bo oto zobaczyła, jak matka Rosmerty w jakimś celu ciągnie profesor McGonagall na zaplecze. Może chciała jej coś pokazać, może w jakiś sposób przekupić. Nieważne. Ważne, że z idealnym wyczuciem czasu oczyściła dla wściekłej Yen pole działania.

– Dobrze więc – wysyczała. – Tańczmy.

Jakimś cudem uwolniła dłoń z ciasnego uścisku kapitana drużyny Slytherinu. Złość ją zmotywowała, jak również pobudziła kreatywność. W przelocie sięgnęła po szal z frędzlami, z którego Ros była tak dumna. Stanęła prosto i rzuciła Rosierowi wyzywające spojrzenie. Wszyscy wokół odruchowo się rozstąpili.

– Zatańczymy, drogi Evanie. Tak, jak sobie życzysz – powiedziała miękko i niemal sympatycznie. – Ale najpierw ukłon. – Przyszła tancerka przegięła się w wymyślnej, baletowej pozie, najpierw sięgając niemal do sufitu, po czym z wyjątkowym wdziękiem skłaniając się aż do podłogi. – Teraz ty.

Ślizgon przyglądał jej się cokolwiek oszołomiony. Nie spodobało mu się coś w jej głosie ani w oczach, które nagle wydawały się obce i zimne. Nie widział jeszcze Yenlli Vanilli w tym specjalnym wydaniu. Inaczej wiedziałby, że nie warto z nią zaczynać. Ale w Hogwarcie mało kto miał szansę się o tym przekonać. Dziewczyna wciąż się w niego wpatrywała i nawet nie poruszyła ustami, dlatego nie miał prawa usłyszeć jej głosu tak wyraźnie w swojej głowie.

Ukłoń się. Widziałeś, jak to zrobić. Powtórz.

Sprowokowała go. Musiała mu wsiąść na ambicję albo coś, tylko dlatego to zrobił. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że… jego ciało rzeczywiście spróbowało powtórzyć te wymyślne ruchy, właściwie bez udziału świadomości. Naturalnie z kiepskim skutkiem. Sam wyraźnie usłyszał, jak coś niebezpiecznie chrupnęło mu w lędźwiach. A przecież był dość wysortowany, do cholery!

– Zauważyłeś, że taniec przypomina walkę? – ciągnęła Yen, to owijając się długim, czerwonym szalem, to znowu rozprostowując go przed sobą. – Prawdziwe starcie charakterów. I pojedynek umiejętności. Nie masz żadnych umiejętności. Czy myślisz, że jesteś w stanie mi dorównać? Nie jesteś. Szybko tego pożałujesz.

Niektóre z jej słów docierały do niego normalną drogą, inne nie. Miał wrażenie, że słyszy je całym sobą – przenikają przez skórę prosto ukrytych pod nią połączeń nerwowych. Powiewający szal wywierał na niego niemal hipnotyczne wrażenie. Nie mógł oderwać od niego oczu.

– Wiesz, jaki jest mój ulubiony taniec, Evanie?

– Nie mam pojęcia.

– Korrida. Taniec śmierci.

Przedziwny pokaz na środku parkietu ściągał wszystkich z magnetyczną siłą. Koło gapiów wciąż się powiększał, szumiało, czekało na atrakcje, które Yen planowała im zapewnić. Muzyka grała sobie i w niczym jej nie przeszkadzała. Nie potrzebowała specjalnego podkładu muzycznego. W jej oczach płonął ogień, który dyktował kolejne posunięcia. Ponownie machnęła przed sobą chustą w bardzo łatwym do zinterpretowania geście.

– Tańcz, Rosier. Tańcz, tańcz, tańcz!

Trudno było wytłumaczyć to, co stało się później. Uczniowie sami nie byli pewni świadectwa własnych oczu i w związku z tym rozmijali się w zeznaniach. Nie ulegało jednak wątpliwości, że wydarzyło się coś niezwykłego. Roześmiana Yen wymachiwała raz po raz chustą, pochylony Rosier nacierał na nią, jakby chciał ją staranować, jednak za każdym razem jakoś udało jej się uskoczyć. Ona bawiła się świetnie, on nie sprawiał wrażenia, jakby w najmniejszym stopniu nad sobą panował. Ba, wyglądał na przerażonego. Zwłaszcza pod sam koniec, gdy zaczął wpadać na meble i sprzęty, a ostatecznie skasował cały stolik, na którym stała ciesząca się sporym powodzeniem, śmiercionośna waza z ponczem.

Gdy Rosier dokonał tego dzieła zniszczenia, Yenlla, która śmiała się już tak bardzo, że ledwo stała na nogach, chyba uznała swoje dzieło za skończone. Ponownie spotkali się na parkiecie twarzą w twarz. Wówczas dziewczyna jeszcze raz ukłoniła się przed nim z gracją, patrząc mu głęboko w oczy. Ślizgon tylko ciężko dyszał i strasznie się pocił, bardziej z nerwów niż z wysiłku.

– Czy jesteś gotowy na finał? – zapytała bardzo cicho.

– Nie – wydyszał.

– Może jednak?

– Co… co ty mi robisz, wariatko?

– Spodoba ci się. – Uśmiechnęła się absolutnie upiornie. – Drogi Evanie, proszę… Zrób szpagat. Poprzeczny.


Syriusz Black zbierał siły. Czaił się pod Trzema Miotłami od dłuższego czasu, impreza dawno się zaczęła – mijały godziny, a on nadal tkwił w miejscu. Zresztą, nie kupił zawczasu wejściówki. W ogóle nie wybierał się w ten weekend do Hogsmeade, nie miał z kim. Na dwa dni przed pełnią Remus czuł się okropnie, więc postanowił wcześniej niż zwykle się odizolować. James zabrał na randkę z Lily, a Peter… Peter, który zawsze snuł się za Blackiem jak pies, obraził się śmiertelnie. Nie odzywał się do niego i twardo schodził mu z oczu. Nigdy nie było tak źle, ale… Co miał zrobić? Glizdogon nie pozwolił sobie niczego wytłumaczyć – a przecież logiczne wytłumaczenie jak najbardziej istniało! Po prostu się od niego odciął i koniec.

Samotny Syriusz nie zamierzał zatem wybierać się do wioski, a jednak… Nogi same go tam poniosły. I teraz stał w ciemności przed pubem, gdzie szalała reszta szkoły. A że szalała, to nie ulegało najmniejszej wątpliwości. Widział, jak Ślizgoni od czasu do czasu wyskakują ukradkiem tylnym wejściem na fajkę. Słyszał podzwanianie szkła i na własne oczy widział, jak ta cała Marisa ze szlabanu próbowała po ciemku przelać alkohol do swojej piersiówki, mimo że już nie była w stanie. Oblała się cała i w konsekwencji ostry smród wódki unosił się nad nią jak jakaś mistyczna aura.

Nie widział jeszcze Yen, która zwykle kręciła się w pobliżu, gdy Ślizgoni rozrabiali, ale może tym razem była zbyt zajęta tańcami. Uwielbiała tańczyć, to nie ulegało wątpliwości. I zaprosiła go na potańcówkę… Właśnie jego!

Dlatego teraz stał tam jak skończony kretyn, ryzykując reputacją i nie mając pojęcia, co powinien ze sobą zrobić.

Balanga rozkręcała się w najlepsze, gdy – poczuł to wyraźnie – coś się zmieniło. Muzyka pozornie się nie zmieniła, ale zabrzmiała jakoś ostrzej, bardziej agresywnie. Poczuł coś… coś jak prąd. Włoski na jego ciele uniosły się lekko w reakcji na coś nienazwanego. Przy tylnym wyjściu wybuchło zamieszanie.

– Co on robi?

– O, kurwa!

– Niemożliwe.

Drzwi otwierały się i zamykały. Słyszał krzyki i tupanie, a także górujący nad tym wszystkim, podejrzanie znajomy głos:

– Tańcz. Tańcz! TAŃCZ!

Bardzo żałował, ale nie zajrzał. Chyba nawet nie zdążyłby niczego zobaczyć, bo przedziwna afera trwała krótko. Impreza był jednak nadzorowana przez nauczycieli, ktoś musiał się w końcu zorientować, że coś się dzieje, skoro nawet Syriusz to poczuł, ukrywając się od drugiej stronie drzwi. Krzyki narastały, ktoś dziwnie zawył wysokim głosem, a wtedy muzyka się urwała.

– Co się tu dzieje? – usłyszał surowy głos profesor McGonagall. – Panie Rosier… Dobrze się pan czuje?

Po chwili ciszy rwetes wybuchł na nowo, tym razem z naciskiem na panikę. Na nowo rozległy się krzyki, a potem pospieszne kroki we wszystkich kierunkach. Ktoś czujny od razu zablokował główne drzwi Trzech Mioteł, ale wyraźnie zapomniał o tylnym wyjściu. Natychmiast wysypali się z niego uciekinierzy.

– Ale jazda!

– Ano, Rosier już nigdy nie będzie chodził prosto.

– Warto było.

– Ja pierdolę, ona go chyba trwale uszkodziła.

– Coś tam na pewno pękło.

– Zajebiście dobrze wydane galeony.

Imprezowicze w panicznej ucieczce mijali przyczajonego Blacka, chichocząc i plotkując. W powodzi głosów wkrótce usłyszał też najbardziej charakterystyczny śmiech w całej szkole.

– Żelazna Dziewica dostanie szału.

– Dlatego lepiej nie nawijać jej się pod rękę. Tędy, szybko!

Uczepiona rękawa Marisy Yenlla przegalopowała obok, osłonięta z jednej strony ciemną peleryną jakiegoś Ślizgona, a z drugiej – szeroką chustą Ros. Na końcu biegła Kitty z naręczem torebek całej ekipy. Uciekały tak szybko, że nie miały szansy go zauważyć, tym bardziej że jeszcze bardziej wcisnął się w cień na widok niespodziewanego świadka wydarzeń.

James i Lily spacerowali niespiesznie główną ulicą wioski, nieśmiało trzymając się za ręce. Zapewne wyszli właśnie z Herbaciarni Madame Puddifoot i powoli kierowali się z powrotem w stronę zamku, gdy trafili prosto w oko cyklonu. Dziki, aczkolwiek poruszający się dość chwiejnie, pochód Yen omal ich nie staranował. Marisa w ostatniej chwili chwyciła koleżankę wpół i pomogła jej wyhamować, zanim zderzyła się czołowo z Potterem. Komuś wypadła butelka i roztrzaskała się z hukiem na kocich łbach. Lily pisnęła i odskoczyła w bok.

– Co wam się stało? – zapytała nieco zszokowana.

– Ale była impreza! – Kitty chichotała tak bardzo, że ledwo była w stanie wydusić z siebie kilka prostych słów. – EPICKA!

– To znaczy?

– Cały Hogwart ma szlaban! – krzyknęła wyraźnie ubawiona tym faktem Marisa. – Migiem, musimy wiać!

Cała ekipa rzuciła się do ucieczki i szybko zniknęła w ciemnej uliczce prowadzącej w mniej zacne rejony Hogsmeade, gdzie znajdowała się między innymi okryta złą sławą Gospoda pod Świńskim Łbem. Idealny azyl, biorąc pod uwagę okoliczności, bo tamtejszy barman nie chciał mieć absolutnie nic wspólnego z Hogwartem i rzadko wpuszczał pracowników szkoły na swój teren. Uczniowie to co innego, o ile naturalnie należeli do odpowiedniej grupy i mieli ze sobą pieniądze.

Skołowani Lily i James obejrzeli się za malowniczą paradą, po czym wymienili wymowne spojrzenia. Pod Trzema Miotłami czekała ich jednak kolejna niespodzianka. Syriusz porzucił swoją kryjówkę i w końcu dał się im zauważyć.

– Łapa? – zdziwił się Potter.

– Jednak poszedłeś na tańce? – ucieszyła się nie wiadomo dlaczego Lily, jednak szybko zmieniła zdanie. – Oj. – Skrzywiła się, ponownie oglądając w ślad za Yen. Najwyraźniej źle to wszystko zrozumiała.

– O co znowu chodzi? – kontynuował przesłuchanie Rogacz. – Co to za nowa afera? Co tam się dzieje? – dodał, gdy dotarły do niego wrzaski McGonagall dobiegające z Trzech Mioteł.

Black tylko wzruszył ramionami.

– Na Merlina, kumplu, ogarnij się! – James zaczął czochrać swoje odświętnie ułożone włosy. – Te dzikie dziewczyny to nic dobrego. Gadaliśmy już o tym.

– Czy to dlatego Peter z tobą nie rozmawia? – wtrąciła Lily.

– Wpędzą cię tylko w kłopoty, a przypominam, że nie masz czystej kartoteki. Potrzebujesz więcej atrakcji? Nie wydaje mi się.

– Mamo, tato, dziękuję za rady – prychnął kpiąco Black, obrzucając ich złym spojrzeniem. Para idealna, myślałby kto. – Jestem już dużym chłopcem, poradzę sobie sam.

– Odpuść, chłopie, szczerze ci radzę. To nie jest dziewczyna z przyszłością, tylko jakaś Ślizgońska zabawka.

– Jim! – Lily szturchnęła go łokciem w bok. – Bez przesady.

Blacka jednak nic to wszystko nie obchodziło, był zbyt wściekły: za to, że w ogóle tu przyszedł, za to, że za długo zwlekał, za to, że został przyłapany przez kumpla na gorącym uczynku. Sam nie wiedział, co robił, więc irytowało go to, że oni rozumieli z tego wszystkiego chyba znacznie więcej niż on i trafniej interpretowali jego zachowanie. Wścibstwo czy głupie rady tylko pogarszały sprawę.

Nie powiedział nic więcej. Machnął ręką od niechcenia, odwrócił się na pięcie i samotnie ruszył z powrotem do Hogwartu.


Yenlla uwielbiała zamek nocą. To była jej ulubiona pora. Nie tylko pięknie wyglądał z zewnątrz – skąpany w blasku gwiazd, imponujący i tajemniczy. Wnętrza również o wiele lepiej prezentowały się w mroku. Można je było spokojnie eksplorować, odkrywać coraz to nowe ścieżki i atrakcyjne zakamarki. Tak naprawdę pod osłoną nocy lepiej się w nim orientowała niż w ciągu dnia. Nie przeszkadzał jej nadmiar bodźców. Mogła po prostu przymknąć oczy i pozwolić, aby niósł ją bezbłędny instynkt i pamięć mięśniowa.

I tym razem ci dwaj niezawodni przewodnicy ustawili ją pod drzwiami prowadzącymi do dormitorium Hufflepuffu.

– Co my tu robimy? – zapytała skołowana Rosmerta.

– Ciii! – spacyfikowała ją zaraz Yenlla. – Zobaczysz.

– Ojej.

Biedna dziewczyna musiała przytrzymać się ściany. W głowie jej się kręciło i ledwo trzymała się na nogach. Miała za to co wspominać – i to aż do samej śmierci.

Ten moment, gdy Rosier naprawdę i na serio ni z tego, ni z owego zrobił szpagat na środku parkietu! A potem wrzasnął tak, że aż ziemia zatrzęsła się pod Hogsmeade. Na to wszystko wbiegła zaalarmowana McGonagall, ale nawet nie zdążyła zerknąć w tamtą stronę, bo skuteczniej przyciągnął ją wypalający nozdrza odór alkoholu od strony rozbitej wazy z ponczem. Co gorsza, w całym tym zamieszaniu zdążyły się do niej dobrać młodsze i mniej odporne roczniki… Ofiary poniewierały się w kątach i pod stołami. A doprawiony poncz powracał niczym ponury refren – w formie już wprawdzie częściowo przetworzonej, a następnie odrzuconej przez nieprzygotowane na podobny szok organizmy.

Chaos! Totalny chaos i obłęd! Zdążyły uciec dosłownie w ostatniej chwili.

Trzeba jednak przyznać, że potańcówka Pod Trzema Miotłami była niczym w porównaniu z dzikim after party w Świńskim Łbie. To znaczy… aktualnie Ros niewiele z tego pamiętała, ale miała nadzieję, że wspomniana z czasem wrócą. W każdym razie na pewno tańczyła z Yen kankana na stole, a to zdecydowanie było coś.

– Myślałam, że idziemy do kuchni – poskarżyła się.

– Nie, mam lepszy pomysł.

Zostały same. Marisa straciła przytomność dawno temu, jeszcze w knajpie, więc zaopiekował się nią kuzyn. Możliwe, że po prostu zostali w Świńskim Łbie, bo oboje byli w wyjątkowo kiepskim stanie. Ich trójkę odprowadził do zamku jakiś Ślizgon… Avery? Jakoś tak. Był najbardziej rześki, mobilny i absolutnie zachwycony nominacją na eskortę sponiewieranych niewiast. Przez całą drogę gadał, choć Ros nie miała pojęcia o czym. Nie bardzo pamiętała powrót. Oprzytomniała na pewno w sali wejściowej, kiedy musieli się szybko ukryć przed Irytkiem, a później się rozdzielili. Kitty uparła się i wróciła do pokoju, ale Yen i Ros nie miały jeszcze dość przygód.

Tak oto znalazły się przed beczkami, gdzie ukryte było wejście do pokoju wspólnego Puchonów. Yenlla obmacywała je starannie, próbując sobie przypomnieć, na czym polegała sztuczka, ale nie była w stanie. Przy ilości alkoholu, jaki w siebie wlała, to cud, że stała w miarę prosto. Nic dziwnego, że myślenie pozostawało aktualnie niedostępną funkcją.

W końcu skapitulowała i zaczęła się dobijać do drzwi.

– Hej, hej! S-O-S! – darła się w najlepsze. – Pomocy, ratunku!

– Cicho, oszalałaś? – Na Rosmetę spłynął smutny obowiązek bycia tą rozsądniejsza. – Nie wrzeszcz tak, złapią nas.

– Halo! Ogień! Pożar! Otwórzcie!

Trochę to trwało, ale, o dziwo, podziałało. Dno drugiej od dołu beczki odskoczyło, ukazując wąski korytarzyk i bardzo zaspanego Borsuczka Helgi.

– Co to za hałasy? – marudził. – Ludzie chcą spać.

– Jesss… jest tam Jeremiah? Obudź go, obuźźź! – nalegała Yen, nerwowo podskakując w miejscu i wymachując rękami. Od czasu do czasu miała problemy z artykulacją, ale mimo to trzymała się mocno. – To pilne, sprawa szycia i śmierci. Poszebujemy Jeremiah. TERAZ!

– Kogo? – Półprzytomny Puchon ziewał i przecierał załzawione oczy.

– Perfecta – sprecyzowała. – No jusz… już! Co tak stoisz jak dzban?!

Panna Honeydell potrafiła być bardzo przekonująca, gdy tak krzyczała, nawet jeśli przy okazji chwiała się na nogach i mówiła nieco niewyraźnie. Do anonimowego przedstawiciela Hufflepuffu wreszcie dotarło, że sprawa musi być poważna, jeśli dwie spanikowane dziewczyny (w tym jedna nieoficjalna królowa Hogwartu) dobijają się w środku nocy, domagając interwencji prefekta. Wolał się nie narażać i rzeczywiście poszedł obudzić kolegę, nie wpuszczając jednak nocnych intruzek do środka. Godna pochwały, koleżeńska postawa.

Wkrótce w przejściu pojawił się równie jak kolega zaspany i chyba jeszcze bardziej zdziwiony prefekt. Odziany w grzeczną piżamę we fruwające hipogryfy i uroczo zarumieniony.

– Yen? – wykrztusił, wybałuszając na nią oczy.

– Och, Jer! – Dramatyczna jak zawsze Yenlla z okrzykiem rzuciła mu się w ramiona. – Stało się coś strasznego, musisz nam pomóc!

– Ale… Ale co? Gdzie?

– Chośśś, zobaczysz! – Pociągnęła go za rękę.

– Wiesz, która jest godzina? Już dawno po ciszy nocnej.

– Wiem, wiem, wszystko wiem. Dlatego nie miałam pojęcia, do kogo się zwrócić. Tylko ty możesz nam pomóc!

– Nam?

Dopiero teraz dostrzegł drugą czającą się na korytarzu dziewczynę i to chyba przekonało go do czynu. Samej Yen może by nie uwierzył, bo różnie z nią bywało, ale ten dodatkowy argument przeważył. Zwłaszcza że obie wyglądały jak z krzyża zdjęte.

– No, chodź! – niecierpliwiła się Yenlla, ciągnąć go za rękaw. – Nie ma czasu!

Błyskawicznie podjął decyzję, dając się porwać za próg. Popędzili razem ciemnymi korytarzami – oczywiście na tyle, na ile dziewczyny były w stanie dotrzymać mu kroku. W pewnym momencie nawet pogratulował sobie formy, skoro po raz pierwszy to on musiał czekać, aż Yenlla go dogoni i złapie oddech, a nie na odwrót. Gdy się dało, biegli korytarzami na łeb, na szyję. Gdy napotykali przeszkodę, skradali się w cieniu niczym najlepsi szpiedzy. Ciągle schodami w górę, coraz wyżej i wyżej, aż znaleźli się na piątym piętrze, potem za pomnikiem Borysa Szalonego skręcili w lewo i…

I tak dotarli do łazienki prefektów.

– Otwórz – poprosiła słodko Yen.

Wyraz rozczarowania na twarzy chłopaka, gdy uświadomił sobie, w co dał się wmanewrować, złamałby serce każdemu poza szelmą.

– Nie mogę, Yenlla.

– Proszę! Tylko na chwilkę.

– Nie tym razem. Przepraszam.

– Och, Jer… Nie prosiłabym o to, gdybym naprawdę nie potrzebowała. Popatrz tylko na nas, wyglądamy jak nieboskie stworzenia!

– Nie będę wiecznie naginać dla ciebie regulaminu. To jest łazienka dla prefektów – podkreślił. – Czy należysz do tego grona?

– Nie, ale na szczęście mam ciebie! Tak ładnie proooszę. – Ani na moment nie przestawała się do niego wdzięczyć, chowając rączki grzecznie za plecami i malowniczo pochylając w jego stronę. – Przecież nikomu nie powiemy, nie będziemy się tym chwalić. Prawda, Ros?

Wywołana do odpowiedzi gwałtownie pokręciła głową. Dlaczego miałaby komukolwiek o tym opowiadać, skoro nie miała pojęcia, co się dzieje? Kojarzyła za to chłopca, którego Yen wzięła na cel, i mogłaby się założyć, że wcale nie nazywał się Jeremiah, nawet jeśli Gwiazda z uporem maniaczki tak go nazywała.

– Miałyśmy naprawdę ciężki dzień, jesteśmy zmęczone, spocone i brudne. Naprawdę potrzebujemy kąpieli.

– Możecie się wykąpać w dormitorium, jak wszyscy inni.

Yen nie powinna wygrać, nie zasłużyła na to, a Puchon z początku nawet walczył twardo, jednak gdy spojrzała na niego w ten wyjątkowy sposób, gdy odpowiednio wydęła usta i wypięła to, co stanowiło jej ostateczną broń, zwyczajnie nie miał szans.

Wpuść nas – powiedziała tym specjalnym tonem, który zdawał się docierać do ciała zupełnie inną ścieżką niż po prostu przez uszy.

– Niech ci będzie – skapitulował prefekt. – Ale to już ostatni raz.

– Oczywiście, Jer. Dziękujemy.

Pokręcił głową, westchnął ciężko i w końcu szepnął hasło. Dostatecznie cicho, żeby nie usłyszała, chciał zachować resztki godności.

– Postoję na straży – powiedział z rezygnacją. – Na wypadek, gdyby ktoś się tutaj kręcił.

Zwykle tak robił, to był stały rytuał. Ale nie tym razem, bo Yen miała inne plany. Mrugnęła do Ros, chwytając ją pod ramię i ciągnąc za sobą.

– A może… dołączysz do nas? – zaproponowała.

Był absolutnie przerażony, gdy zbliżyła się do niego z tym piekielnym błyskiem w oku. Biedny prefekt nie wiedział, co robić, więc tylko cofał się przed nimi – tym samym zmierzając dokładnie tam, gdzie chciały – w stronę łazienki i za próg.

– Tak… No… Mogę w sumie poczekać też tutaj – mamrotał skołowany. – Odwrócę się do ściany. Nie będę wam przeszkadzać.

Jednak Yen nie przerwała marszu, trzymając go mocno delikatną niewieścią dłonią za przód szaty i nieuchronnie spychając aż na samą krawędź wypełnionego po brzegi basenu. Było zupełnie tak, jakby na nich czekał i już się niecierpliwił. Yenlla sprawnie zapędziła ofiarę w kozi róg, a gdy zabrakło pola manewru… wepchnęła go do wody. Tak jak stał – w piżamie w hipogryfy i z bardzo zdezorientowaną miną.

Spanikowany chłopak wypłynął czym prędzej, krztusząc się i prychając. Nie mógł jednak liczyć na litość ze strony dziewczyn. Nie musiały nic mówić. Najwyraźniej porozumiały się samym tylko spojrzeniem, po czym zaczęły powoli i dość widowiskowo uwalniać się z kusych sukienek.

– To twój szczęśliwy dzień, Jeremiah! – zawołała Yen, zanim pociągnęła Ros za rękę i razem wskoczyły do wody w ślad za nim.