Witajcie! : )

Okazało się, że nawet te pierwsze rozdziały do najkrótszych nie należą, niemniej jednak to niczego nie zmienia w naszym harmonogramie.

Enjoy!


1. NA WYGNANIU


Wystarczył jeden błysk zielonego światła, aby Scrimgeour, Minister Magii, upadł bez życia. Voldemort się zaśmiał, nawet na moment nie opuściwszy różdżki, z satysfakcją patrząc na martwe ciało, na wpół zawisłe na olbrzymim biurku.

Hermiona bardziej poczuła, aniżeli zobaczyła, że Harry'ego wysztywniło. Nie mogli zajrzeć do środka gabinetu, ale przez mleczne szyby wciąż widzieli szmaragdową łunę zaklęcia.

– Czas przypuścić atak – powiedziała z o wiele większym spokojem, niż w rzeczywistości czuła.

– Ilu ich jest? – zapytał wypranym z emocji głosem Harry.

– Najpierw powinniśmy zdjąć tych dwóch przy drzwiach – stwierdził Ron, po czym rzucił zaklęcie wykrywające źródła czarnej magii. Aby osiągnąć lepsze wyniki, przymknął oczy, w pełni skoncentrowany na zadaniu. – W biurze sekretarki jest czterech śmierciożerców; w gabinecie Ministra tylko Lestrange i Voldemort – dodał, nie pokazawszy strachu przed wymówieniem imienia przeciwnika.

– W porządku. – Brunet skinął głową. – Zaczniemy od pierwszych strażników. Oczywiście, po cichu. – Skinął na przyjaciela. – Gdy wpadniemy do środka, Ron stanie na czatach, a my odstrzelimy kolejną czwórkę, Hermiono. Kiedy zabezpieczymy teren… – urwał, gdyż wszyscy doskonale wiedzieli, co nastąpi potem. – To wszystko. – Otworzył usta, jakby chciał kontynuować, ale zmienił zdanie i zamknął buzię. – Na mój znak, Ron. Raz, dwa, trzy…

Jednocześnie smagnęli różdżkami, a śmierciożercy upadli na ziemię, nie wydawszy z siebie ani jednego dźwięku, rażeni purpurowym czarem. We trójkę odetchnęli z ulgą, po czym ukradkiem podeszli do drzwi prowadzących do gabinetu sekretarki. Otwierały się do środka, więc Harry i Hermiona przystanęli po obu stronach skrzydeł. Ron z kolei, nie marnując więcej czasu, przykucnął za dziewczyną i ponownie przymknął oczy.

– Dwóch stoi w miejscu, najprawdopodobniej strzegąc następnego przejścia. Jeden siedzi gdzieś po lewej stronie pokoju, a ostatni chodzi w kółko – podsumował z wypisanym na twarzy skupieniem.

– W porządku, wiemy gdzie zaatakować. Jak zabezpieczysz teren, pomóż Hermionie, Ron. – Harry ściszył głos.

Granger zadrżała ze strachu. Nie mogąc skoncentrować myśli, z trudem łapała oddech. O Boże, nie pamiętam żadnej klątwy, pomyślała, spanikowana. Gdy zbladła, podłapała spojrzenie przyjaciela, który posłał jej pocieszający uśmiech.

– Cokolwiek się zaraz wydarzy, daliśmy z siebie wszystko. Nie powinniśmy niczego żałować. Mamy sporą szansę na zwycięstwo – wyszeptał tak cicho, że ledwo zrozumiała poszczególne słowa.

Harry zacisnął usta i, przybrawszy postawę bojową, dał sygnał do ataku. Sprawnym ruchem otworzył wrota, po czym zdjął siedzącego na wygodnie wyglądającej kanapie śmierciożercę. Sofa się przewróciła i pociągnęła wroga na podłogę. Maska spadła z twarzy mężczyzny, ukazując wszem wobec wyraz kompletnego zaskoczenia.

Hermiona wiedziała, że nie żyje. Na tym etapie nie mogli sobie pozwolić na nawet najdrobniejsze potknięcie. Oszołomienie przeciwników i pozostawienie ich na pastwę losu nie wchodziło w rachubę, bowiem stanowiło zbyt wysokie ryzyko skomplikowania sytuacji – unieruchomieni mogliby odzyskać w pewnym momencie przytomność i ponownie włączyć się do bitwy. Tę cenną lekcję odebrali dawno temu. Gdyby tylko zabiła, a nie ogłuszyła tamtego szkaradnego śmierciożercę, ocaliłaby Neville'a Longbottoma.

Nie czas na rozpamiętywanie błędów, stwierdziła z determinacją, gdy trzej pozostali czarodzieje wyciągnęli poprawne wnioski i natychmiast przystąpili do ataku. Kiedy wtargnęli do pokoju, Harry rzucił zaklęcie tarczy, a Hermiona postanowiła trzymać się blisko Rona, aby w razie potknięcia, móc go ochronić. Uniosła różdżkę, po czym nią smagnęła. Z jej czubka wystrzelił promień żółtego światła i poszybował w kierunku najbliższego przeciwnika; ten jednak w porę zauważył zagrożenie i wyczarował ochronę. Chociaż nie widziała jego twarzy, dziewczyna wiedziała, że uśmiechnął się zadziornie. Wbrew powszechnym oczekiwaniom, nie przejęła się porażką, bowiem zaklęcie z czasem nabrało na sile i ostatecznie pochłonęło niebieskawą tarczę – następnie sięgnęło celu. Mężczyzna upadł na plecy, ugodzony wprost w klatkę piersiową, a ze skroni spłynęła mu strużka krwi. Hermiona z niemałym trudem przełknęła szybko kiełkujące poczucie winy.

Kątem oka widziała, jak Ron kończy wznosić osłony, a Harry walczy ze swoim przeciwnikiem. Nie chcąc narażać przyjaciół, przystąpiła do drugiego pojedynku. W międzyczasie otoczyła rudzielca barierą ochronną i musiała się natrudzić, aby ją utrzymać, ponieważ co chwila była atakowana.

Właśnie ten moment wybrał sobie Lord Voldemort, aby wkroczyć do pokoju. Sprawiał wrażenie spokojnego, jakby nie obchodziła go scena, którą zastał. Odziany w prostą czarną szatę, wciąż chorobliwie blady, omiótł pomieszczenie zabarwionym na czerwono wzrokiem. Za nim, niczym cień, podążała uśmiechnięta od ucha do ucha Belllatriks.

– Wiedziałem, że zrobisz coś głupiego – powiedział z nieskrywanym okrucieństwem, wstrzymując wszelkie potyczki. – Twoje wysiłki są daremne – dodał pozbawionym emocje głosem. – Nigdy mnie nie pokonasz, Potter.

To powiedziawszy, ruszył w stronę Harry'ego, a uwikłany wcześniej w pojedynek śmierciożerca posłusznie odsunął się na bok, aby zrobić miejsce dla swojego pana. Stali teraz naprzeciw siebie, mniej więcej w odległości trzech metrów; szkarłatne spojrzenie spotkało się ze szmaragdowym. Twarz nastolatka wyrażała determinację, zaś mężczyzny niemal zwierzęcą drapieżność. Hermiona zauważyła, że przyjaciel drgnął i zacisnęła wargi ze świadomością, że musiała zaboleć go blizna. Harry był jednak twardy, więc nijak dał to po sobie poznać. Oczy Voldemorta zwęziły się, a uśmieszek zniknął.

– Widzę, że nareszcie nauczyłeś się zamykać swój umysł, nawet gdy stoisz przede mną – skomentował chłodnym tonem, ale dziewczyna wyczuła w nim gniewną nutę. – Naprawdę imponujący wyczyn. Szkoda, że nie ma teraz większego znaczenia.

– Nie wygrasz, Riddle – oświadczył stanowczym tonem brunet.

– Jak śmiesz? – Twarz Voldemorta wykrzywił gniew. Nie szczędząc czasu, natychmiast dobył różdżki i obrał cel.

– Owszem, śmiem. – Harry również wymierzył. – Nazywasz się Tom Riddle – dodał.

– Zlikwiduj pomocników chłopca, Bello. – Czarnoksiężnik nawet na moment nie przerwał kontaktu wzrokowego. – I nie wtrącaj się do mojego pojedynku.

Hermiona nie mogła dłużej nadążać za przebiegiem rozmowy, ponieważ śmierciożercy przystąpili do ataku. Gdy pierwsze zaklęcie sięgnęło jej tarczy, Bellatriks wybuchnęła szaleńczym śmiechem, po czym ponowiła naparcie. Tym razem Protego roztrzaskało się w drobny mak, zmuszając dziewczynę do cofnięcia się o kilka kroków.

– Naprawdę myślałaś, że możesz ze mną wygrać, szlamo? – zadrwiła jej przeciwniczka.

Hermiona wiedziała, że jest zadana wyłącznie na siebie, bowiem Ron również został uwikłany w walkę. Najwyraźniej ostatnie starcie przyjdzie im wszystkim zakończyć w pojedynkę.

Avada Kedavra! – Usłyszała i automatycznie uskoczyła w bok, a zabójcza klątwa ominęła ją dosłownie o milimetry.

– Oryginalne, Lestrange – odparowała, chociaż w głębi duszy wcale nie czuła się tak pewnie, jak brzmiała. Wciąż klęcząc na jednym kolanie, z zawziętością przecięła różdżką powietrze. Bellatriks wyczarowała tarczę, która wchłonęła znaczną część mocy zaklęcia; urok drasnął kobietę w ramię, zaś z rany trysnęła krew.

– Parszywa szlama! – krzyknęła śmierciożerczyni i wyprowadziła atak.

Hermiona nie miała czasu, żeby usunąć się z drogi, więc wyczarowała tarczę. Gdy zaklęcia się zderzyły, nie zniknęły, a wręcz przeciwnie – czarnomagiczna klątwa wzięła Protego we władanie, owinąwszy się wokół bariery niczym macki ośmiornicy. Dziewczyna mocniej zacisnęła dłoń na różdżce, bowiem urok był naprawdę potężny, mógł skutkować gwałtownym przełamaniem obrony i w konsekwencji śmiercią. Bellatriks nie przerwała natarcia, a nawet mocniej się doń przyłożyła. Siła zaklęcia znacząco się zwiększyła, a razem z nią nacisk na tarczę, przez co Hermiona przymknęła na moment oczy. To nie czas na rozpacz, powiedziała sobie. Harry i Ron cię potrzebują. Jeżeli teraz jej nie powstrzymasz, zaatakuje ich. Zebrała siła i, wciąż na oślep, wstała z klęczek.

– Ach, zbyt dumna, żeby umrzeć na ziemi? – Uśmiechnęła się śmierciożerczyni, ale została zignorowana.

Dziewczyna wycelowała różdżką w sufit, przywołała całą swą magię i otworzyła oczy. Rozrzuciwszy ręce na boki, odpowiednio ukierunkowała tarczę i odepchnęła klątwę – osiągnęła sukces, ponieważ ta z każdą sekundą zwiększała objętość. Bellatriks wytrzeszczyła w zdziwieniu oczy i próbowała stawiać opór, jednakże Hermiona nie zamierzała się poddawać. W ostatecznym rozrachunku ochrona prysnęła niczym mydlana bańka i zneutralizowała urok. Gdy zaklęcie zostało przełamane, Lestrange sapnęła z wysiłku i przeszła do obrony, gdyż nastąpił kontratak. Nie zdążyła jednak odpowiednio szybko zareagować i została powalona na kolana.

– Mała gnido! – wywarczała ze złością, rozglądając się wokół.

Jakimś niewyobrażalnym cudem Hermiona wiedziała, co zaraz nastąpi. Gdy walczyła, Ron wyeliminował z bitwy dwóch śmierciożerców, a obecnie stał odwrócony do niej plecami. Rzuciła spanikowane spojrzenie Bellatriks, akurat w momencie, kiedy ta uniosła swą różdżkę.

Avada Kedavra! – Uśmiechnęła się złośliwie, zaś zielone światło natychmiast poszybowało w stronę niczego nie spodziewającego się przeciwnika.

– Ron! – krzyknęła Hermiona, ale było już za późno. Chłopak ledwo co się odwrócił, a zaklęcie uderzyło go prosto w klatkę piersiową. Nie miał najmniejszych szans na unik. Z łopotem upadł na podłogę, gdzie zastygł w bezruchu. Na jego twarzy wciąż wypisane było najprawdziwsze zaskoczenie.

Granger, choć przerażona do granic możliwości, z czystego instynktu wzniosła tarczę ochronną. Zdążyła na moment przed tym, jak Bellatriks cisnęła w nią kolejną klątwą.

– Och nie, Ron! – sapnął Harry.

– Widzisz pewne zależności, Potter? Najpierw biernie się przyglądałeś śmierci rodziców, a potem pozwoliłeś na wiedzenie prymu swoim przyjaciołom. Wychodzili przed szereg i ginęli jeden po drugim – powiedział Voldemort, wyraźnie rozbawiony. – Poświęciłeś wielu, wielu ludzi, Harry Potterze. Właśnie to czyni cię gorszym ode mnie. Jeżeli jeszcze nie zauważyłeś, to nigdy nie pozwalam innym toczyć wyłącznie moich bitew. – Leniwym ruchem uniósł różdżkę i przygotował się do ataku. Emanował pewnością siebie i władzą, ale nie spuszczał wzroku z przeciwnika.

W przeciwieństwie do Voldemorta Harry tracił nad sobą panowanie, co potwierdzały jego niespokojne ruchy i rozbiegane spojrzenie. Dopóki groziło im niebezpieczeństwo, musiał się ponownie skoncentrować. Hermiona odwróciła wzrok od przyjaciela i po raz ostatni spojrzała na Rona. Wciąż leżał w miejscu, gdzie upadł. To po prostu niewiarygodne, jak pusto wyglądała jego twarz – zupełnie jakby odszedł dawno, dawno temu i nie było dlań żadnego powrotu. Z przejmującego smutku na moment zapomniała, jak się oddycha.

Nie teraz! Weź się w garść!, zganiła się w duchu, po czym wzięła głęboki oddech i znów spojrzała na Bellatriks. Nigdy wcześniej nie czuła równie przejmującej nienawiści.

– Zapłacisz za to! – wyszeptała groźnym tonem, a każda sylaba była napiętnowana obietnicą rychłej śmierci.

Lestrange parsknęła szyderczo, ale uniosła różdżkę i cisnęła w Hermionę najpotężniejszym urokiem ze swojego arsenału. Dziewczyna nie wzniosła tarczy, ani nie wypowiedziała żadnego kontrzaklęcia – po prostu pozwoliła klątwie poszybować w swoją stronę. W ostatniej chwili, dosłownie chwilę przed tym, nim ta miała sięgnąć celu, przecięła różdżką powietrze, czym zmieniła jej tor lotu; ostatecznie roztrzaskała się o podłogę. Potem, nie tracąc czasu, strzeliła własną klątwę.

Inflammo!

Bellatriks, która była zupełnie nieprzygotowana na tak szybki odwet, nie zdążyła zareagować. Urok trafił ją z zaskoczenia, dzięki czemu w okamgnieniu została pochłonięta przez fioletowe płomienie. Nie miała czasu nawet krzyknąć, bowiem rozsypała się w proch. Hermiona opadła na kolana, wyczerpana do cna. Ostatkami sił spojrzała na Harry'ego i skinęła mu głową.

Miała wrażenie, że zaraz odpłynie. Z ledwością trzymała się rzeczywistości. Przed oczami latały jej czarne plamy, a żołądek się buntował. Nieświadomość wydawała się teraz taka kusząca, zwłaszcza po traumatycznym przeżyciu. Wszystko, czego potrzebowała, to przymknąć powieki i poddać się temu uczuciu, a cały ból i rozpacz zniknęłyby.

Stop!

To złudne i tymczasowe ukojenie. Harry walczył przecież z Voldemortem. Nie mogła sobie pozwolić na utratę przytomności, musiała mu pomóc. Wzięła głęboki oddech, który pomógł przegonić mdłości i zwalczyła poczucie senności. Zamrugała i ponownie spróbowała skupić się na pozostałych w pokoju mężczyznach.

– …i oczywiście miecz Godryka Gryffindora. – Harry był w połowie przemowy. – Naprawdę myślałeś, że nikt ich nie znajdzie, Riddle? Nie ukryłeś swych cennych skarbów nie wiadomo gdzie.

Hermionę była dumna z postawy przyjaciela – wykazywał się niewiarygodną odwagą, stawiając czoła najmroczniejszemu z obecnie żyjących czarodziejów.

– Zapłacisz za zuchwałość, Potter! – warknął z wściekłością Voldemort. – Najpierw zabiję ciebie, a potem każdego, kto podąża za tobą i twoimi ideami.

– To ty masz urojenia, Riddle. – Harry był nieugięty.

Wzrok Hermiony wrócił do normy. Chcąc na nowo zorientować się w sytuacji, zauważyła, że wciąż stoją w swoich dawnych miejscach, ze wciąż uniesionymi i przygotowanymi do ataku różdżkami. Dotąd nie rzucili żadnej klątwy, co było naprawdę ciekawe, ponieważ Voldemort emanował cholernie potężną czarną magią. Mimowolnie włosy na jej karku stanęły dęba.

– Może i zniszczyłeś moje horkruksy, ale czy to wiele zmieniło? – W głosie Czarnego Pana ponownie rozbrzmiał spokój i kontrolowana nienawiść, co samo w sobie było bardziej niepokojące, aniżeli rozdrażnienie i najprawdziwsza furia. – Stworzę nowe, ale najpierw zginiesz – kontynuował chłodnym tonem. – Obiecuję, że będziesz cierpiał męki. Nie zagwarantuję ci równie szybkiej śmierci – to powiedziawszy, machnął głową w kierunku leżącego nieruchomo Rona.

– Nie wygrasz tej wojny, Riddle. Wiem znacznie więcej od ciebie – podsumował pewnym głosem Harry, zaś Hermiona była pod wielkim wrażeniem jego wytrzymałości.

– O czym bredzisz? – Magia Voldemorta wypełniała pokój, niemalże uniemożliwiając normalnie oddychanie. – Naprawdę myślisz, że masz nade mną przewagę? – Zaśmiał się szyderczo, ale nie ruszył do ataku. Wyglądał, jakby Harry go zahipnotyzował.

– Nowa różdżka, Riddle? – zapytał brunet, zaś Hermiona dobrze znała odpowiedź. Oręż, którym się czarnoksiężnik dotąd posługiwał, wcześniej należał do Albusa Dumbledore'a; był jednym z Insygniów Śmierci. – Posiadłeś Czarną Różdżkę – kontynuował, a Voldemort wyraźnie zesztywniał.

– Może i jesteś bardziej świadomy, niż przypuszczałem, ale wciąż na tyle głupi, aby rzucić mi wyzwanie. Owszem, posiadłem Berło Śmierci, zabrawszy je z martwych rąk Dumbledore'a.

– Niemniej jednak nigdy go nie pokonałeś, prawda? – drążył temat Harry. – Nie jesteś prawowitym właścicielem Czarnej Różdżki.

– Jesteś ignorantem, Potter! To powszechnie znana wiedza, że Snape zabił Dumbledore'a, oczywiście, na moje polecenie. Gdy starzec zginął, wyeliminowałem Severusa, tak więc osiągnąłem, co chciałem – zyskałem lojalność i błogosławieństwo Różdżki.

– Mówisz o ignorancji, a sam jesteś nieodpowiednio wyedukowany, Riddle. Snape, owszem, rzucił Avadę, ale czarodziejem, który wcześniej wytrącił Dumbledore'owi z ręki oręż, był Draco Malfoy – wytłumaczył przeciwnikowi Harry. – Czarna Różdżka nigdy nie była wierna Snape'owi.

– Jakie ma to znaczenie, Potter? W walce i tak liczą się umiejętności. Nigdy ze mną nie wygrasz. – Voldemort był wściekły. – Kiedy cię w końcu zabiję, rozliczę się z Malfoyem, na którego mi ochoczo doniosłeś.

– Za późno, Riddle. Zawsze byłem o krok przed tobą. Szczęśliwie się złożyło, że rozbroiłem Dracona Malfoya dwa miesiące temu. – Harry nie zamierzał się ugiąć. – Chełpiłeś się błogosławieństwem Czarnej Różdżki, podczas gdy w rzeczywistości od dawna jestem jej panem.

Hermiona sapnęła, bowiem zupełnie się nie spodziewała, że gdy tylko zapadnie w pokoju cisza, Voldemort przejdzie do ataku.

Avada Kedavra!

Expelliarmus!

Czarna Różdżka natychmiast zareagowała. Gdy uzurpator spróbował zabić jej prawowitego właściciela, odwróciła inkantacje, dzięki czemu Voldemort został trafiony własną klątwą zabijającą. W ułamku sekundy upadł na plecy, z oczami utkwionymi w martwym punkcie na suficie.

Hermionę zalała fala ulgi. Nareszcie się udało! Raz na zawsze zakończyli tę przeklętą wojnę! Z niemałym trudem wstała i chwiejnym krokiem podeszła do Harry'ego. Musiała go przytulić. Jakby nie patrzeć, dokonał czegoś, co wielu uznawało za niewykonalne. Wyzwolił czarodziejski świat z okowów i zapewnił wszystkim bezpieczeństwo! Gdy zrozumiała, że mroczne czasy odeszły w niepamięć, w końcu pozwoliła sobie na płacz.

I właśnie wtedy zrozumiała, że coś jest nie w porządku. Harry niemal przyłożył twarz do ziemi, kurczowo trzymając się za głowę.

– Ósmy, Hermiono! Ósmy – wydusił pomiędzy spazmami bólu i spojrzał dziewczynie prosto w oczy – dostrzegła w nich prawdziwą mieszaninę emocji, ale na przód wysuwały się strach i ból. Jęknął i niemal na oślep wymacał swoją różdżkę; potem ją odrzucił. Z brzdękiem uderzyła o podłogę kilka metrów za czarownicą, poturlała się po marmurowych kafelkach, aż wreszcie znieruchomiała. – Voldemort jest zbyt potężny, Hermiono. Wybacz, musisz go powstrzymać – dodał z trudem, a z każdym słowem tracił coraz to więcej sił. Ostatecznie zamknął oczy, znów złapał się za głowę i zadrżał.

Nie wiedziała, co się dzieje. Jaki ósmy…? To niepojęte. Harry cierpiał, a ona po prostu nie wiedziała, w jaki sposób mu pomóc.

Wtem przestał się trząść. Opuścił ręce, a kiedy otworzył oczy, jego tęczówki zmieniły kolor. Zamiast mienić się piękną zielenią, stały się szkarłatne.

Hermiona zastygła w bezruchu. To niemożliwe!

Jak Voldemort mógł opętać Harry'ego…? Ostatkami sił trzymała się nadziei, nie chciała wierzyć w to, co widziała. Z trudem przełknęła ślinę, gdy uświadomiła sobie, że chłopak roztacza teraz wokół siebie chłodną, niedostępną, arogancką aurę.

– Kim jesteś…? – wyszeptała, przerażona.

– Och, myślę, że dobrze wiesz, z kim masz do czynienia, brudna szlamo. – Choć głos należał do Harry'ego, to Voldemort przemawiał. Nigdy wcześniej nie słyszała, aby jej przyjaciel wkładał tyle jadu w swoje słowa.

– Wynoś się! – zapłakała.

– W żadnym wypadku. Odszedł, więc teraz twoja kolei – odpowiedział czarnoksiężnik. – Zawiodłaś. Wybawca czarodziejskiego świata jest martwy. – Stanął na nogach i cofnął się o kilka kroków.

Choć Hermiona patrzyła wprost na Harry'ego, zupełnie go nie widziała. Voldemort przywdział na twarz beznamiętną maskę, pozbawioną emocji, wyniosłą i okrutną. Zdradzały go tylko i wyłącznie błyszczące od złośliwości czerwone oczy. To niedopuszczalne, pomyślała. Z Harry'ego zawsze można było czytać niczym z otwartej księgi. Nigdy nie potrafił pohamować radości czy śmiechu, jawnie okazywał smutek czy rozgoryczenie, nigdy też nie krył się ze swoją nienawiścią. Ta obojętność zupełnie mu nie pasowała.

Sparaliżowana ze strachu, nie ruszyła nawet jednym palcem, podczas gdy Voldemort wciąż się wycofywał. Chwila, co…? Zamrugawszy, zrozumiała, że to taktyczne zagranie, a nie próba ucieczki z miejsca zdarzenia. Tknięta przeczuciem, przeskanowała wzrokiem podłogę i aż wstrzymała oddech. Harry był nieuzbrojony, ponieważ ostatnim wysiłkiem, wiedząc, co zaraz nastąpi, odrzucił własną różdżkę – ostatkami sił próbował pomóc.

Musisz go powstrzymać!, usłyszała w głowie. To zaś natychmiast wyrwało ją z odrętwienia i, odrzuciwszy wahanie, przygotowała się do wyprowadzenia ataku.

– Co chcesz osiągnąć? Naprawdę myślisz, że zdołasz mnie powstrzymać, szlamo? – Voldemort zaśmiał się szaleńczo. Stał tuż obok Czarnej Różdżki. Wystarczyło, że się schyli i ją podniesie, a świat znowu pogrąży się we mroku. – Harry Potter zawiódł i przepłacił to życiem. Wypełniłem przepowiednię. Zlikwidowałem ostatnią przeszkodę na swojej drodze.

– Jesteś w błędzie – odpowiedziała drżącym głosem. – Harry nie zawiódł. Wyszedł z tej wojny zwycięsko. Zakończę to, co rozpoczął. – Wzmocniła uchwyt na różdżce. Chociaż wciąż się trzęsła i była przerażona obrotem sytuacji, determinacja dodawała jej sił.

Gdy skrzyżowali spojrzenia, Hermiona niemal utonęła w bezkresnym morzu nienawiści. Nie miała czasu na obmyślanie skomplikowanej strategii, trzeba było działać tu i teraz. Raz na zawsze zakończy wojnę, gdyż ofiara przyjaciół nie pójdzie na marne.

Moc Voldemorta sprawiała, że powietrze zgęstniało. Czarna magia wylewała się z niego falami, pochłaniając wszystko na swojej drodze – trzaskała, zupełnie jakby była naładowana elektrycznością. Właśnie wtedy, kiedy łapanie oddechu przychodziło z trudem, Harry rzucił się w kierunku oręża.

Po moim trupie!, wrzasnęła w myślach, gdy jego dłoń zacisnęła się na uchwycie Czarnej Różdżki.

AVADA KEDAVRA!

W pokoju rozbłysło zielone światło, a urok trafił celu. Następna dusza została gwałtownie wyrwana z ciała, aby spocząć na wieki w nieprzeniknionej ciemności.

Hermiona wciąż czuła przepływającą przez jej rękę moc. Czemu zdecydowała się na akurat tę klątwę? Nigdy wcześniej nie użyła Zaklęcia Niewybaczalnego. Wycieńczona, spojrzała na nieruchome ciało Harry'ego. W prawej ręce wciąż ściskał Czarną Różdżkę, ale jego oczy wróciły do normalnego zielonego koloru – były teraz matowe i puste, pozbawione wszelkiego życia. Fakt, iż był martwy, potwierdzała woskowa, szarzejąca skóra.

Podeszła doń niczym w transie, po czym przyklęknęła z poczuciem wszechogarniającego zobojętnienia. Nie wiedziała, ile czasu w ten sposób spędziła, ale nie uroniła ani jednej łzy. Chociaż ból po stracie był nie do zniesienia, a jej ciało niekontrolowanie drżało, czuła, że umarła razem z nim. Po dłuższej chwili wahania wyciągnęła rękę i, póki jeszcze mogła, przymknęła mu oczy. Następnie pochyliła się i złożyła na jego czole czuły pocałunek.

– Harry, braciszku… Wygraliśmy wojnę, dokonaliśmy niemożliwego. To definitywny koniec naszych zmagań – wyszeptała z uczuciem. – Zaopiekuję się tobą. Czas wrócić do domu. Pochowam cię w Dolinie Godryka, tuż obok twoich rodziców. – To oznajmiwszy, po raz ostatni pogłaskała go po policzku. Nie znała bardziej odważnego i dobrotliwego człowieka.

Gdy się pożegnała z jednym przyjacielem, przyklęknęła przy drugim. Wyglądał, jakby spał.

– Nie wiem, co powiedzieć, mój ukochany. Byłeś dla mnie wszystkim, całym światem. Nie mam pojęcia, jak sobie bez ciebie poradzę. – Potrząsnęła w rozpaczy głową. – Czemu mnie zostawiłeś…? Powinniśmy przeżyć lub zginąć razem. – Złożyła na jego chłodnych ustach ostatni pocałunek. – Sprowadzę cię z powrotem do rodziny, Ron. Spoczniesz obok swojego brata, ojca i siostry.

Wstała, choć okropne uczucie pustki nie minęło. Dłonie jej drżały, a w głowie wirowało. Jak mogła żyć dalej…? Dzień, na który tyle czasu czekali, nareszcie nadszedł. Zwyciężyli, ale została sama. W wojnie zginęło wielu, wielu ludzi. Wszystko zaczęło się od Cedrika Diggory'ego, potem zginął Syriusz, a jeszcze po nim Dumbledore. Od tego momentu było tylko gorzej. Czarodzieje i czarownice, których dobrze znali, poświęcali swe życia dla dobra sprawy. Mimo to trwali w twardym postanowieniu. Zawsze byli we trójkę, nawzajem się wspierali i pocieszali. Harry i Ron okazali się nieocenieni, gdy dowiedziała się o śmierci rodziców. Nawet nie przypuszczała, że w chwili triumfu, nie wykrzesa z siebie odrobiny entuzjazmu.

Nie mogąc znaleźć sobie miejsca, zaczęła spacerować po pokoju. W ostatecznym rozrachunku przystanęła przed źródłem swego nieszczęścia. Spojrzała na szczątki Lorda Voldemorta, lecz w jego czerwonych, nadal otwartych oczach nie zobaczyła dawnej złośliwości. Wtem doznała olśnienia – nie czuła doń nienawiści, gdyż on również odszedł na zawsze, pozostawiając po sobie zgliszcza i rozpacz. Zrozumiawszy, że ta wojna była bezcelowa i nikt nic nie ugrał, przyklęknęła przy czarnoksiężniku i przymknęła mu oczy.

– Nie wiem, gdzie chciałeś spocząć. Myślę, że nawet nie myślałeś o swojej porażce i śmierci. – Westchnęła przeciągle.

Wstała i się zamyśliła. Co powinna teraz zrobić…? Usiąść i poczekać, aż ktoś nadejdzie z ewentualną odsieczą…? Nie miała na nic siły. Gdy rozglądała się po pokoju, zatrzymała wzrok na porzuconej różdżce Harry'ego – z pewnością chciałby ją odzyskać. Podeszła doń szybkim krokiem, a następnie położyła oręż na piersi przyjaciela.

– Proszę, jest warta znacznie więcej niż ta, którą teraz trzymasz. – To powiedziawszy, sięgnęła po Czarną Różdżkę, ale kiedy dotknęła gładkiego drewna, poczuła gwałtowne przyciąganie. Krzyknęła i upadła do tyłu, aczkolwiek nie upuściła oręża. Przez jej ciało przebiegała najprawdziwsza moc, czysta potęga, niezmącona chwilą słabości. Zamrugała ze zdziwieniem. Jak to było możliwe…?

Związałam się z Czarną Różdżką…?

To wspaniałe uczucie. Mogła mieć teraz u swych stóp cały świat, dokonać naprawdę wielkich rzeczy, naprawić wszystkie wyrządzone dotąd krzywdy. Mogła przywrócić świat na właściwą drogę.

Sapnęła, owładnięta nagłymi możliwościami, ale właśnie wtedy spojrzała na Harry'ego i przeraziła się absurdem własnych myśli. Oczywiście, że zyskała lojalność Czarnej Różdżki. Jakby nie patrzeć, zabiła jej poprzednika, tak się składa swojego najlepszego przyjaciela. Mimo że rzuciła jedynie zaklęcie, oczami wyobraźni niemal widziała poplamioną krwią rączkę. Ten kawałek drewna kosztował niezliczone życia i był narzędziem zła. Uświadomiwszy sobie zależności, Hermioną owładnęła nienawiść.

– Nie przyniosłaś nigdy niczego dobrego!

Złapała oręż z obydwu stron i użyła siły, a drewno po chwili się poddało naciskowi i z głośnym trzaskiem pękło na dwie części. W chwili, gdy różdżka została przełamana, jej właścicielkę przeszedł dziwaczny dreszcz, bowiem uwolniona z niej moc uległa przeniesieniu. Jeżeli wcześniej magia przelewała się przez jej ciało spokojnymi falami, to teraz woda została zmącona i zmieniła się w prawdziwy sztorm. Moc ta przez chwilę mieszała się z magią Hermiony, a potem stworzyła coś zupełnie nowego; dziewczyna miała zaś wrażenie, że jest rozrywana na strzępy, co było o wiele gorszym doświadczeniem aniżeli klątwa Cruciatus. Porażona bólem, przewróciła się na podłogę i zaczęła wrzeszczeć na całe gardło. Chociaż cierpiała, spróbowała puścić kawałki różdżki, ale nie była w stanie. Mimo że wcale nie chciała, paradoksalnie coraz to mocniej zaciskała palce na połamanym drewnie. Nawet się nie zorientowała, gdy otoczyła ją pozłacana poświata. Niestety ból nie ustępował, a wręcz przeciwnie – nasilał się z każdą sekundą. Nie mogąc więcej znieść, Hermiona zapragnęła po prostu umrzeć. Kiedy otworzyła oczy, wizję miała rozmazaną do tego stopnia, że nie rozróżniała konturów mebli. I właśnie wtedy jej świat zaczął wirować, aż stał się zlepkiem różnych kolorów. W pewnym momencie nie mogła nawet rozróżnić sufitu od podłogi, co spowodowało wrażenie spadania w przepaść. Popadła w obojętność. Leciała tak przez dłuższą chwilę, aż w końcu straciła poczucie czasu. Ostatkami świadomości trzymała się życia i marzyła, aby dołączyć do przyjaciół.

I właśnie wtedy, gdy po cichu liczyła na śmierć, wszystko zniknęło. Z wielką siłą uderzyła o twardy grunt, aczkolwiek nie poczuła bólu związanego z prawdziwym upadkiem. Przy tym poprzednim był niczym. Gdy ponownie otworzyła oczy, nie mogła zorientować się w sytuacji. Wiedziała tylko, że na dworze jest jasno i leży na czymś zielonym. Westchnąwszy z ulgą, wreszcie straciła przytomność.


Ciężko stwierdzić, ile była nieświadoma, ale najprawdopodobniej minęła dłuższa chwila, zanim odzyskała zmysły. Wszystko ją bolało, a świat wirował. Co się właściwie stało…? To sprawka Czarnej Różdżki…? Zamrugała, a następnie zmrużyła oczy, bowiem na zewnątrz było zbyt jasno. Kiedy odzyskała ostrość widzenia, zobaczyła, że wylądowała na dość trawiastym polu, które ciągnęły się dalej i dalej. Gdzieniegdzie rosła pszenica, a jeszcze indziej pasły się krowy. Zewsząd słyszała śpiewanie ptaków, a słońce niemal prażyło. Jakimś niewyobrażalnym cudem znalazła się w pocztówkowej wiejskiej idylli. W jaki sposób…? Jeszcze chwilę temu stała przecież w zniszczonym biurze w Ministerstwie Magii, otoczona poległymi przyjaciółmi i wrogami. Ostatnie, co pamiętała, to rozdzierający ból, palący od wewnątrz, a następnie obudziła się w nieznanym miejscu, otumaniona i zdezorientowana.

Cóż, od czegoś trzeba zacząć – przecież nie będzie leżała w polu przez nie wiadomo ile godzin, zwłaszcza że ziemia była chłodna i gdzieniegdzie wilgotna. Spróbowała wstać, ale jej lewą rękę przeszył ból. Nie spodziewając się dodatkowych komplikacji, ze świstem wciągnęła powietrze, przykucnęła w pozycji pół-siedzącej i obejrzała zranione ramię. Kość promieniową miała wygiętą pod dziwnym kątem, przez co z ledwością mogła poruszyć kończyną. Z trudem podwinęła rękaw koszuli i odkryła, że jej skóra przybrała ciemnofioletowy kolor, co zaś świadczyło o złamaniu ręki. Najprawdopodobniej oberwała, gdy upadła na ziemię, bowiem lądowanie nie należało do najdelikatniejszych. Szczęście w nieszczęściu, że różdżkę zawczasu schowała do kabury na prawym ramieniu. Sprawną dłonią przywołała oręż i wymamrotała zaklęcie lecznicze. Zagryzła zęby, aby nie krzyknąć podczas nastawiania kości; następnie wyczarowała bandaże i zabezpieczyła miejsce zranienia – nic więcej nie mogła zrobić. Aby w pełni zregenerować kość, potrzebowała wsparcia eliksirów. Wciąż siedząc na trawie, obejrzała się pod kątem innych obrażeń, ale wszystko inne wydawało się w porządku. Była, co prawda, posiniaczona, pokaleczona i poplamiona zaschniętą już krwią, ale w gruncie rzeczy nie miała powodów do narzekania.

Raz jeszcze się rozejrzała, ale nadal otaczały ją pola uprawne. Okolica sprawiała wrażenie naprawdę cichej i spokojnej. Automatycznie przyjrzała się uważniej rosnącej wysoko pszenicy, ale nie dostrzegła ani jednego wroga. Chociaż wojna się zakończyła, ciężko było z godziny na godzinę wyzbyć się instynktu przetrwania. Ostatnie dwa lata spędziła w terenie, ponieważ we trójkę musieli być w ciągłym ruchu. Żyli w ciągłym stresie, ponieważ wisiało nad nimi niebezpieczeństwo. Myślenie o Harrym i Ronie przywołało wspomnienia z ostatniej walki. Zadrżała, gdy przypomniała sobie, jak stała nad nieruchomym ciałem swojego chłopaka, a potem cisnęła w najlepszego przyjaciela klątwą zabijającą. Z rozpaczy zamknęła oczy i ponownie pogrążyła się w żałobie.

No dalej, wstawaj!, upomniała się i wzięła głęboki oddech, aby uspokoić skołatane nerwy. Gdziekolwiek jestem, muszę wrócić do cywilizacji.

Wstała i prawie zwymiotowała. Ostatecznie potrzebowała dłuższej chwili, aby zwalczyć mdłości. Czuł się na tyle słabo, że postanowiła nie ryzykować aportacji – w tym stanie najprawdopodobniej by się rozszczepiła i narobiła sobie więcej problemów. Nie widząc innego wyjścia, postanowiła skorzystać z mugolskiego sposobu. Powoli zaczęła stawiać krok za krokiem, a po półgodzinnej wędrówce zamajaczyła przed nią wiejska dróżka. Zdecydowała, że najlepiej zrobi, jeżeli po prostu nią pójdzie, ponieważ w ten sposób dotrze do wioski lub miasta – stamtąd poszuka transportu do Londynu. Nie miała najmniejszej ochoty wracać do Ministerstwa Magii, ale jej praca wciąż się nie skończyła. Aurorzy z pewnością przybyli z odsieczą i oczekiwali zdania raportu. Oczywiście, musiała też zaopiekować się chłopcami.

Wtem usłyszała za sobą charakterystyczny warkot silnika. Obejrzała się przez ramię i rzeczywiście, w jej stronę jechał samochód. Momentalnie poczuła ulgę. Szczerze mówiąc, wędrówka zmęczyła ją bardziej, aniżeli z początku przypuszczała. Byłaby naprawdę wdzięczna, gdyby kierowca okazał się miłym człowiekiem i zaproponował podwózkę. Aby pozbyć się z brudu i krwi, szybko otarła twarz rękawem szaty. Następnie opatuliła się szatą, żeby zakryć miejscami poszarpane ubranie. Jeżeli chciała zostać podwieziona, musiała stwarzać pozory normalności.

Kiedy samochód podjechał bliżej, przystanęła na poboczu i pomachała do kierowcy. Mimowolnie też zauważyła, że auto, chociaż w dobrym stanie, sprawiało wrażenie zabytkowego modelu, a przynajmniej tak sądziła, gdyż niespecjalnie znała się na motoryzacji. Pojazd zaczął zwalniać i Hermiona westchnęła z ulgą. Siedzący za kierownicą mężczyzna opuścił obie szyby i wychylił się przez okno.

– Witaj, panienko. Czy potrzebuje pani pomocy? – zapytał grzecznie, a potem zmierzył ją uważnym wzrokiem od stóp do głów. Choć wydawał się przyjaźnie nastawiony, zwrócił uwagę na jej ubrania. Był mniej więcej po czterdziestce, miał staromodną fryzurę oraz trochę ciałka.

– Tak. Zastanawiałam się, czy byłby pan tak uprzejmy i podwiózł mnie do najbliższego miasta – odpowiedziała, a potem się uśmiechnęła – zrozumiała, dlaczego nadal wzbudzała jego zainteresowanie. Miała na sobie czarodziejskie szaty, a nieznajomy najprawdopodobniej był mugolem i nigdy wcześniej nie widział podobnego kroju płaszcza. Każdy postawiony w jego sytuacji człowiek byłby nim zdziwiony.

– W porządku, to będzie Steepleton, panienko – odparł po chwili zastanowienia i wskazał fotel obok siebie. – Niech pani wsiądzie.

– Dziękuję, proszę pana.

Hermiona obeszła samochód i zajęła miejsce pasażera. Gdy auto ruszyło, odchyliła z przyjemnością głowę.

– To tylko piętnaście minut, panienko – zagaił mężczyzna. – Czemu miała służyć ta piesza wędrówka? Zgubiła się panienka?

– Mniej więcej. – Nie chciała rozwodzić się nad powodem obecnego stanu rzeczy. Szczerze powiedziawszy, nawet nie wiedziała, gdzie dokładnie leży miasteczko, do którego jadą.

Kierowca zdawał się zauważać jej niechęć i, na szczęście, nie drążył tematu. Ostatecznie podróż minęła im w milczeniu. Gdy pokonali całkiem stromą górkę, w dolinie czekała nań wioska.

– To Sleepleton, panienko. Całkiem urocze miasteczko. Mieszkam tu od urodzenia – wytłumaczył nieznajomy, a dziewczyna skinęła głową. – Proponuję odszukać panią Janeson – dodał przyjaznym tonem. – To najlepsza krawcowa, jaką znam – kontynuował, gdy zauważył jej zdezorientowanie. – Jestem pewien, że znajdzie coś odpowiedniego dla panienki w twoim wieku.

Hermiona uniosła brew, ale posłusznie rzuciła okiem na swoje odzienie. No tak. Kiedy usiadła, poły szaty się rozchyliły, ale wciąż zakrywały podartą i zakrwawioną koszulkę. Na nogach miała najzwyklejsze jeansy, troszkę pobrudzone od ziemi, ale całkiem w porządku.

– Nie wykosztuje się panienka. – Uśmiechnął się kierowca.

Masz pan gadane, pomyślała. Najwyraźniej był miłośnikiem stylu vintage. Woził się staromodnym samochodem, układał włosy w ciekawy sposób, a na dodatek sam był dziwacznie ubrany.

– Zajrzę do pani Janeson, dziękuję.

W międzyczasie dojechali do wioski. Była tak mała, na jaką wyglądała z góry. Zobaczywszy piekarnię na rogu, Hermiona prawie podskoczyła z radości. Idealnie! Zjem i wrócę do Londynu.

– Czy mógłby się pan tutaj zatrzymać?

– Oczywiście. – Kierowca posłusznie zjechał na pobocze.

– Jestem wdzięczna za podwózkę. Był pan bardzo uprzejmy – powiedziała i wysiadła z samochodu.

– Znajdzie panienka drogę? – zapytał.

To miłe, że się martwi. Zwłaszcza że nie ma ku temu żadnych powodów, pomyślała z wdzięcznością.

– Tak myślę. Jeszcze raz dziękuję. Miłego dnia!

– Miłego dnia, panienko. – Uśmiechnął się mężczyzna, a następnie odjechał.

Gdy spojrzała na piekarnię, zakręciło jej się w głowie. Choć nie miała przy sobie mugolskich pieniędzy, jeżeli chciała się aportować, musiała zjeść syty posiłek. Rozejrzała się dookoła. Kilka domów przed nią na ławce siedział starszy mężczyzna, najprawdopodobniej pogrążony we śnie. Z bocznej ścieżki wyłoniła się młoda kobieta, ale od razu zniknęła w piekarni. To był idealny moment na działanie. Hermiona schowała się w cieniu najbliższego budynku i przywołała do siebie różdżkę. Stuknęła się nią w głowę, a zaraz potem poczuła charakterystyczne uczucie spływających po włosach jajek. Zaklęcie Kameleona zapewniało jej niewidzialność dla mugolskich oczu i większości czarodziejskich. Zadowolona z rezultatu, ruszyła w stronę piekarni. Przystanęła przy oknach i przez moment obserwowała płacącą za bagietki kobietę. Gdy nieznajoma opuszczała sklep, niepostrzeżenie wślizgnęła się do środka.


Siedziała na wąskim murku otaczającym ogród, a pnąca się obok winorośl dawała jej zasłonę przed potencjalnymi ciekawskimi spojrzeniami przechodniów. Złodziejska wyprawa okazała się sukcesem, aczkolwiek piekarnia nie cieszyła się wielkim asortymentem. Na wynos wzięła pół bochenka wczorajszego chleba i kilka kawałków szarlotki, ale ponieważ była wygłodzona i bliska omdlenia, wszystko smakowało wyśmienicie. Gdy skończyła, oparła się plecami o murek, chcąc złapać trochę promieni słonecznych. Naprawdę poczuła się znacznie lepiej. Pełny żołądek gwarantował również powrót części siły – w końcu mogła się aportować.

Gdzie najpierw…?

Najprościej byłoby skoczyć bezpośrednio do Ministerstwa Magii, ale nie miała stuprocentowej pewności, czy aurorzy opanowali sytuację. Może i Voldemort zginął, lecz na wolności biegało wielu rozwścieczonych śmierciożerców. Zdecydowanie nie chciała pojawić się w samym środku następnej bitwy.

Może Pokątna…?

To chyba najlepsze rozwiązanie. Mogłaby wylądować w Dziurawym Kotle, złapać pierwszego lepszego ministerialnego urzędnika i mieć nadzieję na definitywne zakończenie tego koszmaru.

Podjąwszy decyzję, postanowiła natychmiast wprowadzić ją w życie. Wstała i skoncentrowała się na celu podróży, obróciła się wokół własnej osi i zatopiła w charakterystycznym uczuciu ściskania. Nie to szczególnie przyjemne, ale wystarczająco znośne, aby nie marudziła. Cieszyła się, że w końcu mogła opuścić Sleepleton – wioska napawała ją pewnego rodzaju obawami.

Gdy się zmaterializowała, natychmiast zrobiła miejsca dla następnego podróżnika. Zrobiwszy kilka kroków, zorientowała się, że coś jest wyraźnie nie w porządku. Księgarnia Esy i Floresy znajdowała się tam, gdzie zwykle, aczkolwiek wiszący nad nią szyld twierdził, że są to „Esy i Akcesoria Naukowe". Troszkę dalej, w miejscu, gdzie powinna stać lodziarnia Floriana Fortescue, mieścił się sklep z antykami, którego w ogóle nie kojarzyła. Hm, dziwne. Gdzieniegdzie brakowało dotychczasowych wystaw, a w miejscach ławek wzniesiono zupełnie nowe budynki. Co interesujące, czarodzieje, którzy ją mijali, zachowywali się przynajmniej osobliwie. Owszem, rzucali jej niedowierzające spojrzenia, ale – zbyt skupieni na odzieniu – wydawali się nie rozpoznawać twarzy; niektórzy nawet kręcili głowami i parskali pod nosem. Czemu w ten sposób reagowali…? Wciąż miała na sobie rozpiętą z przodu szatę, a pod spodem zwyczajną koszulkę i obcisłe jeansy. Ot, nic nadzwyczajnego. Gdy się rozejrzała, zauważyła, że większość przechodniów nosiła po prostu typowe czarodziejskie szaty, ale nie była tym zaskoczona. Wbrew wszelkim przekonaniom wieści nie roznoszą się w ekspresowym tempie i mało kto wiedział o śmierci Voldemorta i zakończeniu wojny – nic dziwnego, że wszyscy chcieli uchodzić za porządnych, przynajmniej półkrwistych czarodziejów. Hermiona westchnęła, odrzucając te niedorzeczne myśli, bowiem miała przecież większe zmartwienia na głowie. Wciąż potrzebowała skontaktować się z Biurem Aurorów.

Zawsze mogę złapać transport do Ministerstwa.

Minąwszy stoisko z gazetami, chociaż zatopiona w myślach, mimowolnie zerknęła na okładkę Proroka Codziennego. Tytuł wydania przyciągał wzrok, przez co zatrzymała się niemal wpół kroku.

GRINDELWALD UDERZA PONOWNIE – NOWE DONIESIENIA O ATAKACH WE FRANCJI.

Chwyciła gazetę i pomyślała, że to po prostu niemożliwe. Gellert Grindelwald dokonał żywota w Nurmengardzie. Został zabity przez Voldemorta, gdy ten zdobywał informacje o Czarnej Różdżce. Wbrew logice artykuł traktował o jego ataku na czarodziejską wioskę na północy Francji zaledwie kilka dni temu. Wielu ludzi zostało zabitych, a jeszcze więcej rannych.

To żart…?

– Hej, kupujesz czy odkładasz na miejsce? – zapytał pogardliwym głosem sprzedający nakład mężczyzna.

Hermiona zamrugała, po czym sięgnęła do kieszeni spodni i wyciągnęła kilka sykli, a gbur sprzedał jej gazetę, uprzednio odliczywszy odpowiednią należność. Wciąż nie mogąc uwierzyć własnym oczom, usiadła na ławce naprzeciwko Gringotta i ponownie skupiła się na artykule.

Tytuł nie zniknął, więc przebiegła wzrokiem po reszcie tekstu. Właśnie wtedy przeczytała coś, co zaparło jej dech w piersiach. Widniejąca nad podpisem dziennikarza data wydruku sprawiła, że prawie się przewróciła.

12 października 1943 r.

W porządku, na spokojnie, pomyślała. Spróbowała wyrwać się ze szponów paniki, ale bezskutecznie. To niemożliwe! Musiało istnieć jakieś logiczne wytłumaczenie!

Z mocnym postanowieniem, zabrała się za zbadanie papieru, z którego wykonano gazetę. Sprawiał wrażenie nowiuśkiego. Jeżeli rzeczywiście pochodził z lat czterdziestych, powinien być pożółkły i pomarszczony. Zamiast tego trzymała w rękach świeżo wydrukowaną gazetę, wciąż pachnącą farbą drukarską. To żart…? Jakim cudem dała się nabrać, skoro całkiem przypadkiem przechodziła obok sklepiku. Nikt nie przygotowywałby równie sprytnego podstępu, zwłaszcza że od dawna nie pojawiała się na Pokątnej. Co więcej, sprzedawca dysponował większą ilością nakładu. Z jakiego powodu dowcipniś miałby odstawiać podobną szopkę…?

Wtem przypomniała sobie te wszystkie drobne szczegóły, które wcześniej pominęła milczeniem. Momentalnie wróciła myślami do kierowcy ubierającego się w stylu vintage i jego zabytkowego samochodu. Nigdy wcześniej nie słyszała o miasteczku zwanym Sleepleton, a tym bardziej nie mogła zaprzeczyć wszechobecnym zmianom.

Z trudem przełknęła ślinę. Tak, to dziwaczne, ale względnie normalne, jeżeli naprawdę obudziłaby się w… Chwila, to przecież niemożliwe! Dokonawszy szybkich obliczeń, doszła do wniosku, że… cofnęła się o 54 lata…

Niewykonalne, pomyślała z ulgą. Jak dotąd, nie zarejestrowano podróżnika w czasie, który skoczyłby tak daleko. Wiedziała, bo przecież na trzecim roku nauki dogłębnie zbadała skoków. Szczerze mówiąc, odkąd profesor McGonagall podarowała jej zmieniacz czasu, miała na jego punkcie niemałą obsesję. Zanim zabrała się do pracy, przeprowadziła szeroki rekonesans i przeczytała chyba wszystkie traktujące o nim księgi. Zmieniacz, pozwalający na kilkugodzinny skok, był jednym znanym sposobem na odbycie podróży w czasie, a przecież oddała go pod koniec trzeciej klasy. Najdalej cofnął się jego bezpośredni wynalazca, Arctus Blimble, czym ustanowił światowy rekord 63 godzin. Wedle powyższych informacji skok o 54 lata wstecz był po prostu fizycznie niewykonalny.

Zmarszczyła brwi i postanowiła prześledzić swoje poczynania. Może zrobiła coś, co w amoku przeoczyła. Najpierw walczyła i wygrała z Voldemortem, którzy po śmierci przejął ciało Harry'ego. Chociaż zwycięstwo okraszone zostało poczuciem winy, dzięki niemu zyskała błogosławieństwo Czarnej Różdżki. Gdy podniosła z oręż z podłogi, doświadczyła niesamowitego poczucia mocy i sprawstwa. Potem, w przypływie złości, przełamała ją na dwa kawałki. To był najprawdopodobniej moment zwrotny, bowiem magia Czarnej Różdżki zwróciła się przeciwko niej. Mimowolnie zadrżała, przypomniawszy sobie ten przeszywający ból. Ostatecznie zemdlała i obudziła się w idyllicznych polach niedaleko Sleepleton. Wtem przypomniała sobie coś jeszcze, a mianowicie trochę znajome uczucie bycia na wpół żywą i wirowania w czasoprzestrzeni, zintensyfikowanie przynajmniej dziesięciokrotnie, ale wciąż możliwe do porównania ze skokiem spowodowanym użyciem zmieniacza czasu. Uświadomiwszy sobie zależność, prawie zgniotła trzymanego w dłoniach Proroka Codziennego. Choć nie widziała swojej twarzy, wiedziała, że była blada niczym śmierć.

Szczęśliwie, to nadal jedynie odważne przypuszczenie, które należy poddać skrupulatnej weryfikacji. Czarodziejski świat cechowała statyczność i oporność wobec zmian, ale mugolski przeszedł ich naprawdę wiele podczas ostatnich pięćdziesięciu lat. Jeżeli rzeczywiście wylądowała w latach czterdziestych, niemagiczna część Londynu przyniesie jej ewentualne potwierdzenie. Wstała z ławki, zmotywowana do działania i wyrzuciła gazetę do najbliższego kosza na śmieci. Naturalnie, od razu skierowała się do Dziurawego Kotła. Ludzie wciąż rzucali jej zaintrygowane spojrzenia, więc przyspieszyła kroku, nagle bardzo skrępowana. Gdy dotarła na miejsce, w ekspresowym tempie przeszła obok baru i lady, a następnie wyszła przez frontowe drzwi.

Hermiona stanęła pośrodku Londynu, będąc na skraju łez. Zachwiała się w miejscu, ale złapała równowagę. To nie było jej miasto. Jadące po ulicy samochody, staromodne i nieliczne wśród ogólnego zgiełku, stanowiły część przeszłości, podobnie jak będące w złym stanie okoliczne budynki. Elementem przepełniającym szale goryczy były charakterystyczne dla lat czterdziestych stroje przechodniów. Kobiety nosiły głównie sięgające kolana spódnice, bluzki i niekiedy nawet nieduże kapelusze, zaś mężczyźni luźne spodnie i koszule. Wszyscy, bez wyjątku, rzucali jej zaciekawione spojrzenie. Jakby nie patrzeć, stojąca samotnie młoda dziewczyna przed zniszczonym sklepem, w dodatku w nietypowych ubraniach, stanowiła nadzwyczajny widok i sensację.

Wszystko wskazywało na to, że Prorok Codzienny nie był żartem – naprawdę utknęła w zupełnie innej dekadzie. Najgorsze, że nie wiedziała, co powinna zrobić. W ciągu ostatnich kilku godzin jej życie wywróciło się do góry nogami. Najpierw straciła przyjaciół i jednocześnie jedyną rodzinę, jaka jej pozostała, a potem została wrzucona w wir czasu. Naprawdę wiele mogła znieść, ale to przechyliło szalę.

Przyglądała się Londynowi przez dobrą minutę, odmawiając uwierzenia własnym oczom, aż w końcu zaakceptowała rzeczywistość, odwróciła się i wróciła do Dziurawego Kotła. W tym stanie nie podejmie żadnej racjonalnej decyzji. Była posiniaczona i wyczerpana. Nie spała od wieków i potrzebowała wypoczynku. Najlepiej zrobi, jeżeli wynajmie sobie pokój na piętrze i zregeneruje siły. Jeśli dopisze jej też szczęście, dzisiejsze popołudnie okaże się rankiem tylko okropnym koszmarem.

Zanim zrealizowała swój plan, wróciła na ulicę Pokątną i wstąpiła do apteki – złamane przedramię dawało się we znaki i wymagało odpowiedniej opieki. Sprzedawca okazał się pomocny i w przeciągu kilku minut przyniósł jej eliksir na regenerację kości, uzupełniający krew, maść na siniaki i drobne skaleczenia oraz małą fiolkę Eliksiru Słodkiego Snu. Obłowiona w potrzebne do wyzdrowienia mikstury, wróciła do Dziurawego Kotła, gdzie podeszła wprost do barmana.

– Dzień dobry. Czy ma pan pokój do wynajęcia?

Mężczyzna był wysokim i muskularnym czarodziejem po czterdziestce z krótkimi, aczkolwiek schludnie przystrzyżonymi włosami. Spojrzał na Hermionę, ale pominął milczeniem jej nietypowy strój. Prawdę powiedziawszy, była mu za to niezmiernie wdzięczna.

– Oczywiście, panienko. Wystarczy pokój z pojedynczym łóżkiem, czy potrzebuje pani podwójnego? – zapytał z grzecznością.

– Zdecydowanie pojedyncze, proszę pana.

– W porządku. To będą po dwa galeony za noc, panienko – podsumował, a dziewczyna skinęła głową. – Mam wolną czwórkę. Zaraz poproszę kogoś, aby wskazał drogę. – Barman wręczył Hermionie klucze, a następnie odwrócił się i zawołał w stronę kuchni: – Louisa, zaprowadź klientkę na piętro!

Nim minęła minuta, w drzwiach stanęła młoda kobieta, wyglądająca na niewiele starszą od niej. Chociaż nie olśniewała urodą, miała bardzo przyjemny uśmiech.

– Czyli zostaje panienka z nami – zagadnęła nieznajoma. – Jaki numer pokoju?

– Cztery.

– Och, to na górze. Zapraszam za mną. – To powiedziawszy, czarownica zaczęła wspinać się po dość wąskich schodach. – Skąd jesteś? Nigdy wcześniej cię tutaj nie widziałam – zagadnęła, z miejsca porzucając formalny ton, gdy dotarły na piętro. – Masz nietypowe szaty.

Kobieta była wścibska a Hermiona nie miała ochoty się tłumaczyć. Co zresztą miała jej powiedzieć? Stąd, ale przez przypadek cofnęłam się w czasie i właśnie dlatego wyglądam jak małpa na wystawie. Oj, w żadnym wypadku. Skoro była dociekliwa, z pewnością lubiła też ploteczki.

– Zgadła pani, całkiem sporo podróżuję – odpowiedziała i prawie przewróciła oczami. – Zawsze chciałam zobaczyć Londyn. Czy jest tu ładnie? – zapytała z nadzieją na odwrócenie uwagi.

– Och, oczywiście. Ulica Pokątna jest naprawdę interesująca. – Uśmiechnęła się nieznajoma. – Niestety, mugolska część miasta jest zagrożona. Wszystko przez toczącą się tam wojnę.

Hermiona prawie się potknęła od nadmiaru informacji, ale w mig przypomniała sobie, że przecież urodziła się w innym czasie. To logiczne, że niemagiczna społeczność jest uwikłana w konflikt zbrojny – przecież wylądowała w latach Drugiej Wojny Światowej.

– To twój pokój. – Czarownica zatrzymała się przed numerem „Cztery". – Życzymy miłego pobytu.

– Dziękuję – odpowiedziała uprzejmie, po czym weszła do środka i od razu zamknęła drzwi. Wnętrze nie było duże. Pod ścianą po prawej stronie stało pojedyncze łóżko, na którym leżała rozłożona świeża, aczkolwiek trochę zniszczona pościel, zaś po drugiej stronie pokoju postawiono szafę, która wyglądała, jakby miała się zaraz rozpaść – trzymała się tylko i wyłącznie dzięki magii naprawczej. Ścianę naprzeciwko drzwi zdobiło małe okienko z widokiem na ulicę, ot nic nadzwyczajnego. Drzwi obok szafy prowadziły do małej i pozbawionej wywietrzników łazienki, ale za to raczej schludnej.

Obejrzawszy nowe mieszkanie, zdjęła wierzchnie szaty, odłożyła torbę z eliksirami i usiadła na łóżku. Wyciągnęła z kabury różdżkę i rzuciła kilka sprytnych zaklęć zabezpieczających, w tym całkiem zmyślny urok ostrzegający ją zawczasu o zbliżających się intruzach, a także czar ochronny na drzwi i okna. Nie poświęciła zaklęciom większej uwagi, ponieważ dawno temu wyrobiła sobie odruch obronny i, nawet obudzona w środku nocy, powtórzyłaby całą sekwencję bez otwierania oczu.

Teraz gdy przycupnęła w miarę bezpiecznym pokoju i nic szczególnego nie zaprzątało jej myśli, moment, którego się dotąd obawiała, w końcu nadszedł. Od bitwy w Ministerstwie Magii nie miała wolnej chwili, żeby przeanalizować to, co się wydarzyło, a wręcz przeciwnie, za wszelką cenę pragnęła zakopać gdzieś te wspomnienia. Gdy przymykała powieki, oczami wyobraźni widziała twarze Rona i Harry'ego oraz ich potępiające, prawie oskarżycielskie spojrzenia. Chociaż chciała temu zaprzeczyć, odpowiadała nie za jedno, a za dwa morderstwa.

Nie wytrzymawszy nadmiaru emocji, po prostu się rozpłakała. Zawaliła na całej linii. Uwikłana w pojedynek z Bellatriks, nie powinna dawać przeciwniczce szansy na rozproszenie – zamiast skupić się na właściwej pracy swojej różdżki, pozwoliła na śmierć Rona. Wiedziała, że wahanie może być brzemienne w skutkach, a mimo to zwlekała. A Harry…? Osobiście cisnęła w niego Avadą. Z rozpaczy zwinęła się w kłębek na łóżku i pozwoliła, żeby jej ciałem wstrząsnął dreszcz. W głębi duszy wiedziała, że nie powinna się obwiniać, przecież walczyli na wojnie i byli przygotowani na śmierć. Co więcej, miała też stuprocentową pewność, że żaden z przyjaciół nie miałby do niej najmniejszych pretensji. Niestety nie zmieniało to faktu, że obaj polegli.

Została sama w obcym świecie.

Od czasu śmierci rodziców pół roku temu, chłopcy w pełni zastąpili jej rodzinę. Kochała ich ponad wszystko – Harry'ego niczym brata, Rona jak partnera. Nie wiedziała, ile czasu straciła na rozpaczaniu nad swym losem. Łzy leciały i leciały, mocząc poduszkę i wszystko inne. Wojna jest niepojęcie straszliwa i wyniszczająca.

Stała przed doszczętnie zniszczonym domem rodziców. Cała ulica została zmieciona z powierzchni ziemi, a pozostałe zgliszcza stanowiły pozostałości po czasach jej dzieciństwa. Harry doświadczył wizji ataku, więc natychmiast ruszyli z odsieczą. Oczywiście, przybyli zbyt późno. Kiedy Hermiona zaczęła stąpać po ruinach, pociemniało jej przed oczami i prawie by upadła. To właśnie wtedy zauważyła pierwsze zwłoki. Były ledwo co rozpoznawalne i spalone niemal na popiół. Skóra była sczerniała a materiał, który wcześniej robił za ubranie, całkowicie stopił się z ciałem. Chociaż nie potrafiła rozpoznać twarzy nieboszczyka, po prostu wiedziała… Upadła na kolana i zakryła twarz dłońmi…

Rozpierała ją radość. W końcu namierzyli ostatniego horkruksa – puchar Helgi Hufflepuff, ot piękny bibelot. Hermionie zrobiło się niedobrze na myśl, że coś równie wspaniałego skrywało w sobie podobną potworność. Znajdowali się pod ziemią, poniżej poziomu najstarszych i najlepiej strzeżonych skarbców Gringotta. Kryjówkę zabezpieczono tyloma mrocznymi zaklęcia, że była zdziwiona, że zdołali go odzyskać. Pracowali dzisiaj w większej grupie, na którą (oprócz niej) składali się Harry, Ron, Ginny, Neville i Luna, bez której nie dotarliby równie daleko, dlatego to jej przypadł zaszczyt przechwycenia pucharu. Gdy dziewczyna go dotknęła, została otoczona jasnym światłem, które po minucie zgasło. Luna wrzasnęła, kiedy zaczęła krwawić. Niczym precyzyjne cięcia, na jej skórze zaczęły pojawiać się pęknięcia, aż w końcu krew lała się z każdego otworu jej ciała. Wszystko czuła, bowiem nie przestawała krzyczeć w agonii. Hermiona była bezsilna. Jedyne, co mogła zrobić, aby ulżyć przyjaciółce, to otoczyć ją ramionami…


Hermiona usiadła na łóżku. Na początku nie wiedziała, gdzie jest, ale gdy przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego dnia, początkowe oszołomienie zostało zastąpione przez ból. Musiała zasnąć podczas wieczornych rozmyślań, aczkolwiek na dworze wciąż było ciemno. Sprawdziwszy zegarek, odkryła, że jest zaledwie 5:34. Wstała cała obolała, lecz najmocniej promieniowało złamane przedramię. Chciała wstać, ale targnęły nią mdłości, więc musiała ponownie usiąść. Na podłodze wciąż leżała torba z eliksirami.

Czas zażyć lekarstwa.

Wysypała zawartość na łóżko. Najpierw wzięła Szkiele-Wzro. Chcąc mieć najgorsze za sobą, wypiła eliksir na raz. Lepka maź miała smak nadpalonego plastiku, aczkolwiek była skuteczna – dotąd pulsujący ból ustąpił miejsca tępemu, bardziej zwyczajnemu. Gdy ściągnęła bandaż, zauważyła, że po złamaniu nie został nawet najmniejszy ślad, niemniej jednak będzie cierpieć jeszcze przez kilka dni. To całkowicie normalne. Następny wypiła eliksir uzupełniający krew, który smakował tylko odrobinę lepiej od poprzedniego. Kiedy przełknęła ostatnie krople, natychmiast poczuła się lepiej, zaś mdłości ustąpiły. Na zakończenie porannej sesji powinna wsmarować w skórę maść na siniaki i skaleczenia, ale najpierw potrzebowała porządnego prysznica.

Weszła do łazienki i się rozebrała. Zerknęła w postawione na podłodze lustro i zobaczyła, że przedstawia sobą obraz nędzy i rozpaczy. Oczy miała niezdrowo podkrążone, zaś włosy skołtunione i napuszone. Prawą stronę ciała miała pokrytą zaschniętą krwią, ponieważ w ferworze walki nie zauważyła lecącego nań zaklęcia tnącego, które spowodowało rozcięcie skóry od brzucha aż do samego boku. Szczerze mówiąc, nawet nie pamiętała momentu, w którym oberwała. Reszta ciała również nie prezentowała się olśniewająco – miała pełno siniaków i drobnych otarć. Gdy dokonała autokrytyki, weszła pod prysznic. Ciepła woda drażniła zranione miejsca, ale jednocześnie sprawiała, że z minuty na minutę czuła się lepiej. Rozluźniła obolałe mięśnie i pozwoliła sobie na chwilę relaksu, zwłaszcza że znalazła nieużywaną, choć małą kostkę mydła.

Owinięta ręcznikiem, opuściła łazienkę. Zasunęła zasłony w oknie i kontynuowała poranną toaletę. Ze starannością nałożyła maści na wszystkie wymagające specyfiku miejsca, a następnie rzuciła szybkie Chłoszczyść i Reparo na swoje ubrania, zanim ponownie je założyła. Wciąż były w kiepskim stanie, ale musiały wystarczyć, nim sprawi sobie lepsze, zdecydowanie odpowiednie do obecnych czasów.

Wciąż nie wiedziała, czemu utknęła w niewłaściwej dekadzie. Kiedy przeczytała gazetę, doznała prawdziwego wstrząsu, ale teraz, gdy o tym na spokojnie pomyślała, puściła w niepamięć wiele zmartwień – najprawdopodobniej dlatego, że miała świadomość, iż w jej czasach nie czekało nań nic dobrego. Najgorsze przeżyła w Ministerstwie Magii, a wszystko inne wydawało się schodzić na dalszy plan.

Musiała wrócić, bo nie należała do tego miejsca. Zbyt dobrze znała zasady podróży w czasie. Cóż, pierwszą złamała od razu, a mianowicie została zauważona. Wzruszyła ramionami, ponieważ, prawdę powiedziawszy, nie miała na to większego wpływu. Następna reguła mówiła, że nie wolno zmieniać biegu wydarzeń. W jaki sposób sformułowała to McGonagall…? „Zmieniacze czasu to niebezpieczne urządzenia, a czarodziejom i czarownicom, którzy igrają z czasem, przytrafiają się okropne rzeczy".

Parsknęła. Doświadczyła już niejednych straszliwości i to bez ingerencji w czasoprzestrzeń. Niemniej jednak profesor McGonagall miała rację. Przeszłość powinna pozostać niezmieniona. W jej czasach wojna się zakończyła, więc nie zamierzała ryzykować zwycięstwa Lorda Voldemorta. Oczywiście, kusiła ją perspektywa ocalenia przyjaciół przed śmiercią, ale wszystko, co się wydarzyło, było konieczne. Najprawdopodobniej nie byłaby w stanie ich uratować, nawet jeśli by próbowała. Plus, powinna mieć na względzie Harry'ego. Chociaż pragnęła, aby żył, musiała go poświęcić w imię większego dobra. Wtem pomyślała o ostatnich słowach przyjaciela. „Ósmy", wyszeptał.

Wtedy zupełnie nie rozumiała, o czym myślał, ale teraz, gdy miała czas, żeby się nad tym zastanowić, było to raczej oczywiste, pełne przeoczonych wskazówek. Harry posługiwał się wężomową, miał dziwaczne połączenie umysłów z Voldemortem i, co najważniejsze, w dzieciństwie przeżył klątwę zabijającą. Wszystko się zgadzało. Tej nocy, kiedy Riddle zaatakował Potterów, najprawdopodobniej nieświadomie, stworzył następnego horkruksa.

Głupia przepowiednia, pomyślała. Żaden nie może żyć, gdy ten drugi przeżyje…? Cóż za absurd. Zamiast tego, powinna się skończyć przed przecinkiem – koniec i kropka.

Westchnęła, czując w gardle narastającą gulę. Myślenie o przyjaciołach sprawiało jej ból. Aby powstrzymać nieprzyjemne wspomnienia, postanowiła rozważyć inne opcje. Została uwięziona w obcym czasie – musiała więc znaleźć drogę powrotną do swojego. W jaki sposób? O ile wiedziała, tak daleki skok był niemożliwy, więc powinna zweryfikować zdobyte informacje. Mogłaby skorzystać z pomocy Ministerstwa, mogłaby opowiedzieć o wszystkim odpowiednim służbom. Kto wie, może nawet w Departamencie Tajemnic mieściło się Biuro do spraw Podróży w Czasie, czy coś podobnego. Zasadniczy problem polegał na tym, że Hermiona nie ufała Ministerstwu Magii. Za jej czasów przynieśli społeczeństwu więcej szkód, aniżeli korzyści. Całkiem prawdopodobne, że gdyby przyznała im się do przypadkowego skoku, zamknęliby ją w pokoju bez klamek i poddali serii testów niczym szczura laboratoryjnego. Możliwe, że nawet naszprycowaliby ją veritaserum i zabraliby się za przesłuchanie w „sprawie przyszłości". Och, nie. Ministerialna pomoc zdecydowanie nie była dobrym rozwiązaniem problemu.

Hm, a gdyby tak Hogwart…?

Szkoła wyposażona była w jedną z największych bibliotek w Wielkiej Brytanii. Jeżeli jakaś książka mogłaby okazać się przydatna, z pewnością leżała na hogwardzkich półkach.

W grę wchodziła również Czarna Różdżka. To, że stanowiła przyczynę podróży, nie budziło żadnych wątpliwości. Gdy pstryknęła palcami, poczuła przepływającą przez opuszki moc. To musiała być starożytna magia, która wysłała ją w przeszłość. W swoich czasach przełamała oręż na pół. Gdzie teraz się znajdował…? Obudziwszy się w polach, miała przy sobie tylko swoją broń.

Obecnym właścicielem Czarnej Różdżki był Gellert Grindelwald. Może dobrym rozwiązaniem byłoby odwrócenie lojalności…? Sęk w tym, że Hermiona walczyła już z jednym Czarnym Panem i to w zupełności jej wystarczyło. Nie zamierzała rozpętywać wojny z następnym. Ostatecznie Grindelwald zostanie pokonany przez Albusa Dumbledore'a, który otrzyma owe błogosławieństwo. Cóż, to kolejny powód, aby udać się do Hogwartu. Aby osiągnąć cel, musiałaby się przyczaić w szkolnych murach, zdobyć zaufanie dyrektora oraz wyczekać okazji. Żeby wrócić do swoich czasów… pożyczy… albo ukradnie… Czarną Różdżkę…?

Westchnęła, porządnie sfrustrowana. To nieliche zadanie. I naprawdę wolałaby pominąć milczeniem kwestię skoku, gdy będzie przepytywana. Dumbledore był naprawdę wspaniałym czarodziejem, wielkim i niezwyciężonym, w zasadzie to nawet go lubiła i bez wątpliwości jego śmierć odcisnęła piętno na pozostałych walczących, ale wciąż był manipulacyjnym starcem.

Założę się, że Tiara wysłała go do Slytherinu, zachichotała w myślach.

Wtem przyszło otrzeźwienie. Kiedy pomyślała o ślizgonach, zrozumiała coś jeszcze. Jęknęła z rozpaczy. Zupełnie o tym nie pomyślała, ale przecież w obecnych czasach do Hogwartu uczęszczał Tom Riddle.

Może to dobra okazja, aby zakończyć wojnę, nim się rozpocznie…?

Wstała z łóżka i zaczęła dreptać po pokoju. W ostatecznym rozrachunku to logika wygrała nad rozumem. Nie powinna ingerować w przeszłość, zwłaszcza że najprawdopodobniej by poległa. Nawet za czasów szkolnych Tom Riddle wykazywał się wspaniałymi umiejętnościami.

Czyli Hogwart odpada…?

Nie, to najlepsze rozwiązanie, bowiem mogła upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – mogła zdobyć informacje na temat podróży w czasie i Insygniów Śmierci oraz zyskiwała szansę na zdobycie Czarnej Różdżki. Czy przewidywała jakieś problemy? Hogwart jest olbrzymi, więc wystarczyłoby, gdyby nie wchodziła Riddle'owi w drogę. Facet był ślizgonem z krwi i kości, czyli powinna postarać się o przydział do Gryffindoru. Och, co więcej, w latach czterdziestych Dumbledore był jeszcze profesorem, a więc również opiekunem domu.

Idealnie.

Hogwart był najlepszą opcją.

Zebrawszy myśli, postanowiła zjeść śniadanie. Zegar wskazywał jeszcze wczesną porę, więc nie spodziewała się zbyt dużo klientów, a jednak została wyprzedzona przez stałych bywalców. Gdy się najadła, wróciła na Pokątną. Aby zrealizować swój plan, musiała załatwić kilka niecierpiących zwłoki spraw, a przede wszystkim ogarnąć skrytkę w Gringotcie. Obecnie korzystała z pieniędzy, które razem z Harrym trzymali w koralikowej torbie razem ze wszystkim, czego potrzebowali podczas wyprawy. Oprócz zgromadzonych funduszy, w trakcie przygotowań spakowała tam kilkanaście ksiąg traktujących o różnych dziedzinach magii, magicznie poszerzany namiot, w którym we trójkę mieszkali, kilka najpotrzebniejszych fiolek eliksirów i co droższe ingrediencje. Oczywiście, torba została najpierw potraktowana skomplikowanym Infinitio, żeby stała się przysłowiową studnią bez dna. Teraz gdy przez przypadek cofnęła się w czasie, powinna myśleć na wyrost. Wykazałaby się olbrzymią głupotą, spacerując po uliczkach z książkami wydrukowanymi po 1943 roku, więc najlepszym rozwiązaniem będzie zdeponować wszystko w jednym z najlepiej strzeżonych miejsc w kraju. W swej intrydze posunęła się nawet do zmodyfikowania zdobień galeonów, bowiem ich nakład z pewnością prowadziłby do niewygodnych pytań.

Gringott wyglądał jak zwykle. Hol wejściowy wciąż sprawiał wrażenie przestronnego i onieśmielającego. Wiedziała, że na końcu korytarza umieszczono stanowiska do obsługiwania petentów, więc nie marnowała czasu i ustawiła się grzecznie w kolejce. Gdy podeszła do lady, urzędujący goblin rzucił jej obojętne spojrzenie.

– Witamy w Gringotcie. Nazywa się Grinax. W czym mogę pomóc?

– Chciałabym otworzyć skrytkę.

– Nazwisko? – zapytał znudzonym głosem goblin, sięgając po pióro i pergamin.

– Hermiona DeCerto – odpowiedziała, przygotowana na każdą ewentualność. Zdecydowała się nie używać prawdziwych danych osobowych, gdyż mogłoby to prowadzić do problemów związanych z czasem, ot tak na wszelki wypadek.


W Gringotcie spędziła prawie godzinę. Wypełnianie formularza zabrało jej trochę czasu, musiała podpisać milion innych dokumentów, potwierdzić wszystko magiczną sygnaturą, a nawet dostarczyć goblinom próbkę krwi. Gdy dopełniła formalności, stała się dumną posiadaczką skrytki w skarbcu i właścicielką maleńkiego klucza. Zawiesiła go sobie na misternym złotym łańcuszku i z podniesioną głową opuściła gmach banku.

W porządku, następny krok. Czas skontaktować się z Hogwartem i poprosić o możliwość dokończenia edukacji. Kupiwszy kilka pergaminów, wstąpiła do kawiarni, której nigdy nie widziała, zamówiła kawę i zaczęła pisać.

Armando Dippet

Dyrektor Hogwartu

Szkoła Magii i Czarodziejstwa

Szanowny profesorze Dippecie,

Niedawno musiałam opuścić dom z powodu tragicznych okoliczności i przybyłam do Wielkiej Brytanii. Mieszkałam z rodzicami w La Calique, małej wiosce na północy Francji. Jestem pewna, że jest pan świadomy wiszącego nad moim krajem zagrożenia. Niestety podczas jednego z ataków straciłam wszystkich mi najbliższych.

Uciekłam z domu w pośpiechu i nie miałam czasu na przygotowanie się do zupełnie innych warunków życia. Przepraszam, jeżeli moja prośba wydaje się nagła, ale byłabym bardzo wdzięczna za możliwość dokończenia edukacji w pańskiej szkole.

Nauki pobierałam dotąd w domu, ale jestem pewna, że z moim stanem wiedzy bez problemu zakwalifikuję się do Hogwartu. Chciałabym uczęszczać na szósty rok, zaś rodzina zostawiła mi całkiem sporo pieniędzy, więc nie będę korzystała z funduszu szkolnego. Samodzielnie opłacę czesne i kupię całe uczniowskie wyposażenie.

Będę dozgonnie wdzięczna za pozytywne rozpatrzenie mojej prośby.

Z poważaniem,

Hermiona DeCerto.

Ponownie przeczytała list, z roztargnieniem popijając kawę. Napisała wystarczająco, a przykrywka, którą się posłużyła, nie powinna wzbudzać niepokoju i chęci demaskacji. Naprawdę odwiedziła La Calique, latem po trzecim roku nauki. Razem z rodzicami spędziła tam dwa cudowne tygodnie, ot beztroski czas.

Odchyliła się na krześle i przymknęła oczy, pogrążając się we wspomnieniach. Wtedy wszystko było takie proste, a czarodziejski świat nadal wydawał się fantazyjnym i baśniowym miejscem. Wypoczywając z rodzicami, czuła się szczęśliwa i beztroska. Westchnęła, zastanawiając się, czy zostało coś w niej z tamtej niewinnej Hermiony.

Wypiwszy kawę, wstała, zostawiła kilka knutów na stole, po czym opuściła lokal. Na Pokątnej roiło się od ludzi robiących zakupy, a co za tym idzie znów stała się obiektem powszechnego zainteresowania. Chyba naprawdę powinna skompletować sobie nową garderobę. Gdyby nie schowany w kieszeni szaty list do Hogwartu, od razu wstąpiłaby do sklepu odzieżowego.

Kiedy nadała pocztę, wybrała się na zakupy. Do Dziurawego Kotła wróciła z kilkoma wypchanymi po brzegi torbami, przede wszystkim z ubraniami z lat czterdziestych. Po przymierzeniu kilku różnych spódnic, bluzek i innych dupereli była bardzo zadowolona – okazało się, że obecna moda przypadła jej do gustu. Najgorsze, że fryzury nie plasowały się równie wysoko. Czy ludzie naprawdę się spodziewali, że codziennie będzie spędzała po minimum trzy godziny na tapirowaniu włosów…? Absurd, prawdziwy absurd. Miała o wiele ciekawsze rzeczy do roboty, niż pindrzenie się przed lustrem. Ostatecznie zdecydowała się na prostotę: dotąd układała włosy w małego koka, a resztę zostawiała rozpuszczoną bądź robiła sobie najzwyklejszego kucyka, który nie pozwalał niesfornym kosmykom wpadać do oczu. Obie te fryzury doskonale sprawdzały się w sytuacjach bojowych i tak też miało pozostać.