3. PERFEKCYJNA PROFESOR LEGIFER


W końcu nadszedł piątek. Tydzień minął zadziwiająco szybko, ponieważ przyjechała w poniedziałek wieczorem i siłą rzeczy przegapiła pierwszy dzień zajęć. Łatwo przyzwyczaiła się do szkolnej rutyny, zwłaszcza że po szóstej klasie bardzo tęskniła za zamkiem. Atmosfera wciąż była dziwna, przez co czuła się trochę oderwana od rzeczywistości. Już tu nie pasowała i nie miała na myśli przedziału czasowego. Widziała zbyt dużo i wyrosła z bycia uczennicą. Oczywiście, wcześniej, gdy była częścią szkoły, skupiała się na egzaminach i esejach, pragnęła się wyróżniać na tle grupy i uwielbiała spędzać długie godziny w bibliotece. Teraz to wszystko stało się odległym wspomnieniem. Odebrała twardą lekcję, że są ważniejsze rzeczy, aniżeli zaliczanie egzaminów.

Gdy dotarła do właściwej klasy, zauważyła, że nauczycielka jeszcze nie przyszła, a uczniowie tłoczyli się na korytarzu. Pierwszy raz uczęszczała na zajęcia z zaklęć i uroków domowych. Nie nastawiała się pozytywnie, ponieważ od pierwszego spotkania znielubiła profesor Legifer. Ta kobieta irytowała ją do granic możliwości nieustannym zrzędzeniem. Jakby nie patrzeć, to przez nią spóźniła się aż dziesięć minut na zaklęcia i musiała siedzieć obok Toma Riddle'a.

– Hej, Hermiono. Tutaj! – Usłyszała i się odwróciła. Zobaczywszy współlokatorki, zdecydowała się podejść bliżej.

Najwyraźniej te lekcje różniły się od wszystkich pozostałych, ponieważ dostrzegła uczniów z każdego domu. Co interesujące, wokół były same dziewczęta.

– Gdzie się podziali chłopcy? – zapytała, chcąc zaspokoić ciekawość.

Koleżanki spojrzały nań, jakby właśnie wyrosła jej druga głowa.

– Chłopcy…? – zapytała zdumiona Lucia. – To zajęcia z prowadzenia gospodarstwa domowego, Hermiono.

– Nie mów, że we Francji nie mieliście podobnych – dodała pewnym siebie głosem Viola.

No tak, lata czterdzieste. Kobiety nie są równe mężczyznom…

– Ee, nie bardzo – odpowiedziała, chcąc zrobić dziewczętom na złość.

– I właśnie w tym tkwi problem, panno DeCerto. – Usłyszała.

Hermiona przymknęła oczy i spróbowała zdusić w zarodku narastającą frustrację. Niestety, nadaremnie. Odwróciła się i zobaczyła profesor Legifer z idealnie wytapirowaną fryzurą. W jaki sposób zdołała tak ujarzmić włosy? Ubrana była nienagannie, miała nieskazitelnie czyste i wykrochmalone szaty, białą bluzkę i szarą, sięgającą ziemi spódnicę. Ot, kobieta perfekcyjna w każdym calu.

– Zapraszam do środka, drogie panie – powiedziała nauczycielka i otworzyła uczennicom drzwi.

Dziewczęta bez słowa zajęły miejsca. DeCerto poszła śladem swoich współlokatorek i usiadła razem z nimi w ławce, niestety w pierwszym rzędzie.

– Kto przypomni klasie, czym zajmowałyśmy się na ostatnich zajęciach? – zapytała natychmiast pani profesor. – Może panna Thomson?

Z ławki podniosła się zdenerwowana krukonka.

– Omawialiśmy… różne metody czyszczące.

– Owszem. Która przypomni inkantacje? – drążyła Legifer. – Może panna Yaxley?

Ślizgonka wstała.

– Z zakresu zaklęć sprzątających: Tersus Cella i Extrico.

– Owszem, a dziś zajmiemy się urokami piorącymi. – Pani profesor zaczęła przechadzać się pomiędzy ławkami. – Co wie pani na temat prania, panno DeCerto?

– Znam zaklęcie Chłoszczyść – odparła posłusznie Hermiona, zdziwiona, że zadano jej pytanie.

– W mojej klasie wywołana uczennica wstaje, gdy podaje odpowiedź. Pięć punktów od Gryffindoru.

Dziewczyna wstała, z trudem tłumiąc złość.

– Znam zaklęcie Chłoszczyść, pani profesor – powtórzyła z naciskiem.

– Czy to kres pani wiedzy? – Legier przystanęła przed pierwszym rzędem. Spojrzawszy na ubrania Hermiony, wydawała się urażona dostrzeżonymi zagnieceniami na materiale szaty. – Jak składa pani pranie po uprzednim wyczyszczeniu? W jaki sposób usunąć plamy, na które nie zadziałało Chłoszczyść?

– Nie wiem – odparła, chociaż dobrze znała odpowiedź. To proste – wystarczyło uciec się do mugolskich wynalazków technologicznych. Czy w latach czterdziestych nikt nie słyszał o pralce? Niepojęte, doprawdy.

– Następnych pięć punktów od Gryffindoru, panno DeCerto. Co więcej, biorąc pod uwagę stan pani odzieży, dobrze byłoby, gdyby się pani przyłożyła do moich zajęć.

Kiedy profesor Legifer wróciła do krążenia wokół ławek, Hermiona opadła na siedzenie. Te lekcje to jedna wielka farsa!

– Czas na ćwiczenia, drogie panie. Niech każda z was weźmie po komplecie wymiętych szat – kontynuowała nauczycielka i przywołała na środek sali duże pudło wypełnione ubraniami. – Radzę się przyłożyć – dodała groźnym tonem, zaś Hermiona była kompletnie zagubiona – ze złości wyłączyła się na dobre piętnaście minut wykładu i nie wiedziała, co powinna zrobić. – Pani nie potrzebuje przygotowanego przeze mnie akcesorium, panno DeCerto – powiedziała ze złośliwym uśmiechem na twarzy Legifer. – Proszę ćwiczyć na własnych szatach. Wydają się wystarczająco brudne.

Hermiona zmrużyła oczy i kiedy dotarło doń kartonowe pudełko, wyciągnęła z niego ubłoconą pelerynę.

– Co mamy zrobić? – zapytała półgębkiem siedzącej obok Rose.

– Musisz machnąć różdżką w ten sposób – tu dokonała demonstracji – i powiedzieć „Abstergo".

Okej, nic trudnego, podsumowała i zabrała się do pracy. W tradycyjny sposób przywołała swoją różdżkę, a ta natychmiast zmaterializowała się w jej dłoni.

– Co pani, na Merlina, wyprawia, panno DeCerto? – zawołała Legifer, stanąwszy za uczennicą.

Hermiona była zdezorientowana. Co takiego niby zrobiła? Zupełnie nie rozumiała, o co jest wszczynana afera, więc rzuciła nauczycielce puste spojrzenie. Dopiero wtedy zauważyła, że cała klasa patrzyła nań w szoku.

– Natychmiast pokaż mi swe ramię!

Przez krótką chwilę DeCerto była pewna, że pani profesor mówi o lewej ręce, która była wciąż posiniaczona od upadku z wysokości. Zanim jednak zdążyła cokolwiek zrobić, kobieta pociągnęła ją za prawą rękę i odsłoniła rękaw szaty, pokazując wszem wobec kaburę na różdżkę.

– Aha! – Legifer wyglądała, jakby zobaczyła co najmniej wypalony na skórze Mroczny Znak.

– Skąd te pretensje? – Zmarszczyła brwi.

– Młodej kobiecie nie przystoi używanie czegoś takiego, panno DeCerto. To nieprzyzwoite!

– Może, ale za to bardzo praktyczne, zwłaszcza w czasie pojedynków – odpowiedziała, zaskoczona naiwnością rozmówczyni.

– Słucham…? – Legifer się zapowietrzyła. – Jakich znowu pojedynków…? – dodała, sprawiając wrażenie zgorszonej. – Jest pani niepoprawna, panno DeCerto. W całej mojej nauczycielskiej karierze nie miałam do czynienia z bardziej beznadziejnym przypadkiem. – Potrząsnęła w niedowierzeniu głową. – Naprawdę nie zazdroszczę pani przyszłemu mężowi. – Z tymi słowami puściła jej ramię i odeszła.

Hermiona zaś zaniemówiła.

Jakiemu znowu mężowi…?


– Łał, to było naprawdę odważne – twardo postawić się tej starej smoczycy – powiedziała Rose, gdy szły na transmutację.

Hermiona wciąż była zirytowana. Kiedy przeniosła się w czasie, staromodna rola kobiety, zajmującej się wyłącznie domem gospodyni, była ostatnim, o czym myślała.

– Za kogo ta kobieta się uważa? Jak może na forum wywlekać temat mojego „przyszłego męża"? – warknęła. – Cholerna baba!

– Mimo wszystko powinnaś trochę stonować, Hermiono. Legifer uczy nas naprawdę przydatnych zaklęć – powiedziała uspokajająco Diana. – Jaki mężczyzna poślubi kobietę, która nie potrafi wykonać podstawowych czynności domowych?

DeCerto niemal się zatrzymała z wrażenia. Zupełnie się nie spodziewała podobnego komentarza padającego z ust Diany – jak do tej pory najrozsądniejszej dziewczyny z całej grupy.

– Cóż, nie zamierzam zajmować się domem – odparowała jej zarozumiale Viola.

– Niby czemu? – zapytała Lucia.

– Wyjdę za mąż za czystokrwistego, bogatego czarodzieja, więc to skrzaty będą wykonywać wszystkie obowiązki.

To był moment, w którym Hermiona postanowiła wycofać się z rozmowy. Wkurzona do granic możliwości, nie mogła znieść więcej tych bzdur. Liczyła, że do czasu następnych zaklęć i uroków domowych zdąży się uspokoić i nie zabije Legifer przy pierwszej lepszej okazji. Jak zachowaliby się chłopcy, gdyby musieli z nią teraz porozmawiać? Ron z pewnością zaśmiałby się głupkowato i palnął coś w guście „Dobrze, że padło na ciebie, a nie na mnie", zaś Harry ze swoim kompleksem ratowania ludzi najprawdopodobniej wtargnąłby na następne zajęcia i spektakularnie wyciągnąłby ją z sali. Mimowolnie się uśmiechnęła.

Gdy weszli do klasy, zobaczyła Longbottoma, Weasleya i Lupina siedzących w pierwszym rzędzie. Zobaczywszy jedno wolne miejsce, natychmiast doń dołączyła. W tym momencie usiadłaby dosłownie wszędzie, byleby tylko uciec od pustogłowych koleżanek.

– Cześć, Hermiono. – Uśmiechnął się Mark. – Jak leci?

– Cudownie, po prostu fantastycznie! – warknęła.

– Stało się coś? – zapytał zaintrygowany Amarys.

– Profesor Legifer…

Usłyszała czyjś chichot, więc odwróciła się i jęknęła. Tuż za nią siedział Tom Riddle. Niesprawiedliwe, jakby nie starczyło jej wrażeń na jeden dzień. Była tak zdenerwowana, że wchodząc do klasy, nie zarejestrowała nawet srebrno-zielonych krawatów. Los był podły. Najpierw zaklęcia, a teraz transmutacja. Jakie to uspokajające, mieć Czarnego Pana siedzącego za plecami!

Co gorsza, potraktował ją jednym ze swoich czarujących uśmiechów. Wyglądał równie atrakcyjnie, co zawsze, mimowolnie zarejestrowała.

– Z czego się śmiejesz? – burknęła nieprzyjaźnie.

Dopiero po fakcie zrozumiała, że popełniła błąd. Burczenie na Toma Riddle'a z pewnością nie skończy się dobrze, ale obecnie było jej wszystko jedno. Sposób, w jaki się doń odnosił, z pozoru przyjazny, a czasem nawet zalotny, powodował, że miała go serdecznie dość. Od momentu uśmiechu w Wielkiej Sali na siłę próbował zdobyć jej zaufanie. On – człowiek, który w przyszłości zabił wszystkich jej najbliższych.

Uśmiech Riddle'a przygasł. Chociaż wciąż go utrzymywał, jego oczy utraciły rozbawiony blask. Wcześniej sprawiały wrażenie zachęcających, a teraz stały się chłodne i przeszywające. Wyglądał niczym przygotowujący się do ataku wąż. Hermiona momentalnie zamilkła.

Jak śmiała…? Zapłaci dwukrotnie. Tom był wściekły.

– Wybacz. Nie chciałem cię urazić – powiedział pojednawczym tonem i uśmiechnął się niby przepraszająco. Zagrywka okazała się skuteczna, bo dziewczyna skinęła mu głową i wróciła do rozmowy z tymi trzema kretynami z Gryffindoru.

Wtem drzwi się otworzyły i Dumbledore wszedł do sali. Och, jak on gardził tym przeklętym starcem. Nawet magia, którą promieniował profesor, działała Tomowi na nerwy; sprawiała, że czuł się nieswojo.

– Witajcie, uczniowie. – Uśmiechnął się profesor, patrząc wprost na Riddle'a, który rzucił mu puste spojrzenie. – Dziś zajmiemy się transmutacją w praktyce.

To ogłoszenie sprawiło, że w klasie zapanował chaos. Wszyscy byli entuzjastycznie nastawieni.

Banda idiotów, pomyślał Tom.

– Zanim zaczniemy pracę z różdżkami, najpierw omówimy teorię – kontynuował Dumbledore. – Chcę, żebyście przemienili te honduraskie iguany w kielichy. – To powiedziawszy, podniósł pudło pełne lśniących, czarnych, całkiem dużych rozmiarów jaszczurek. – Czy ktoś wie może, w czym tkwi zasadniczy problem?

Te nieudolne palanty nie wiedzą nawet, jak przetransmutować zapałkę w igłę, profesorze. Zastanawiam się jednak czyja to wina, uśmiechnął się w myślach Riddle. Naturalnie, znał odpowiedź na pytanie zadane klasie, ale nie zamierzał podnosić ręki. Ze wszystkich szkolnych zajęć nie starał się tylko na transmutacji – najzwyczajniej w świecie nie widział sensu w proszeniu o uwagę nauczyciela, który zawsze go ignorował. Albus Dumbledore był specyficznym przypadkiem. Od samego początku mu się opierał, budził negatywne uczucia i podejrzewał go o różnego rodzaju zbrodnie. Nie, żeby się mylił, ale… nienawidził sposobu, w jaki był sondowany. Prawdę powiedziawszy, jedyną rzeczą, jaka powstrzymywała profesora od usunięcia go ze szkoły i posłania wprost do Azkabanu, był ewidentny brak wystarczająco obciążających dowodów. Stary głupiec myśli, że jest mądry. Niedoczekanie.

Z zamyślenia wyrwała go uniesiona ręka Hermiony DeCerto.

– Tak? – zapytał nauczyciel z aprobującym błyskiem w oku, dając Tomowi następny powód do nienawidzenia dziewczyny – każdy, kogo ten piernik obdarzył sympatią, stanowił przeszkodę.

– Trudność z przemianą iguany polega na tym, że są to istoty magiczne, proszę pana.

Interesujące. Więc wie, czym są te jaszczurki, najprawdopodobniej dlatego, że dorobiła się kolonii w swojej brudnej torbie.

– Prawidłowa odpowiedź, panno DeCerto. – Uśmiechnął się profesor. – Czy wie pani, dlaczego ciężko jest przetransmutować magiczne stworzenie?

– Cóż, pierwsze prawo magicznej równowagi Wilsona mówi, że żaden czarodziej nie jest w stanie zmienić postaci zwierzęcia, jeżeli owo stworzenie jest od niego potężniejsze. Co więcej, Jackson w swojej publikacji pod tytułem „Transmutacja i wartość progowa" twierdzi, że przed podjęciem próby przemiany czarodziejskiego przedmiotu bądź istoty konieczne jest ujarzmienie jej magii. Biorąc pod uwagę prawo Wilsona, Jackson doszedł do wniosku, iż przetransmutowanie stworzenia słabszego od rzucającego zaklęcie czarodzieja jest możliwe.

W sali zapadła cisza. Tom również był pod wrażeniem, ale nie patrzył na dziewczynę z zasady.

– Wspaniale, panno DeCerto – powiedział Dumbledore, jakby nie był zaskoczony równie wyczerpującą odpowiedzią. – Dziesięć punktów dla Gryffindoru – dodał z aprobującym uśmiechem.

W Riddle'u się zagotowało. Naprawdę dostała aż tyle punktów za podstawową, prawie podręcznikową wiedzę? Gdyby to on odpowiedział na pytanie, albo nie zostałby w ogóle nagrodzony, albo sterczałby teraz na korytarzu za mówienie nie na temat. Na moment pozwolił, aby jego nienawiść do Dumbledore'a przyćmiła tę do DeCerto.

Może powinienem po prostu przekląć jedno i drugie.

– Panna DeCerto miała całkowitą rację. Właśnie dlatego wybrałem iguany na dzisiejsze zajęcia. Są to stworzenia magiczne, a więc bardziej odporne na transmutację – kontynuował profesor, chodząc po sali.

Hermiona była pochłonięta wykładem. Od rana nie mogła się doczekać pierwszych zajęć z Albusem Dumbledore'em. Był wielkim czarodziejem, a jego śmierć przed dwoma laty odbiła się wszystkim czkawką, bowiem oznaczała prawdziwy początek wojny Lorda Voldemorta z Zakonem Feniksa i Ministerstwem Magii – jasna strona straciła jedynego człowieka, którego obawiał się czarnoksiężnik. Od momentu śmierci dyrektora drastycznie wzrosła liczba morderstw i tajemniczych zniknięć, więc nad każdym wisiało niebezpieczeństwo. Liczba śmierciożerców całkiem szybko się zwiększyła, ponieważ wielu ludzi dołączyło doń ze strachu. Ci stanowili znacznie mniejszy problem, aniżeli cisi zwolennicy Voldemorta, którzy obawiali się pokazać prawdziwą twarz w obawie przed gniewem Dumbledore'a. Hermiona nigdy nie była z nim blisko, ale widzieć go żywego i słyszeć działało na nią pocieszająco. Niewątpliwie był wielkim człowiekiem, nawet ze wszystkimi swoimi wadami, podsumowała z uśmiechem.

– Może nie wyglądają, ale te jaszczurki są naprawdę potężne. Skóra, którą zrzucają, stanowi jedną z najsilniejszych ingrediencji w zakresie eliksirów. Znana jest jako Proszek z Tegucigalpy. – Profesor mrugnął do uczniów. – Proszę, żeby każdy z was wziął sobie po iguanie i spróbował swych sił.

Lucia siedziała z brzegu w pierwszej ławce, więc to ona dostała pudełko z jaszczurkami. Odebrała je z wielką niechęcią i spojrzała nań z obrzydzeniem. Z wahaniem wyciągnęła jedną, po czym wrzasnęła, gdy iguana zaczęła się wierzgać. Jej sąsiadki, Rose i Viola, także były niepocieszone zadaniem. Widząc odruchy wymiotne koleżanek, Hermiona przewróciła oczami. Nim minęła minuta, karton trafił do ławki, przy której siedziała. Chłopcy nie mieli żadnego problemu z dotykaniem gadów, podobnie jak ona. Iguany były naprawdę piękne, więc po prostu sięgnęła po tę najbliższą.

– Możecie zaczynać – powiedział profesor, gdy każdy miał przed sobą jaszczurkę.

Z początku Hermiona zajęła się obserwacją poczynań innych uczniów. Chciała wiedzieć, jak dobrze sobie radzą. Zadanie nie należało do najłatwiejszych, ponieważ nikomu nie udało się dokonać pełnej transmutacji. Rose zdołała powiększyć gada, co tylko sprawiło, że wrzaski dochodzące z pierwszej ławki przybrały na sile. Najbliżej ukończenia zadania był chłopak z Gryffindoru, który najprawdopodobniej nazywał się Jorkins, gdyż uformował piękny czarny puchar, ale nie utrzymał czaru dłużej niż kilka sekund.

– Uważaj, Weasley! – jęknął siedzący obok niej Lupin. Richard jakimś niewyobrażalnym sposobem zdołał powiększyć swojej jaszczurce pysk, a ta automatycznie rzuciła się na najbliższą iguanę.

– Jak ci się to udało? – zagaił konwersacyjnym tonem Longbottom. Chociaż chłopak się starał, jego zwierzę nijak się zmieniło.

– Nie mam pojęcia. Może wymyśliłem nowe zaklęcie – odpowiedział z psotnym uśmieszkiem Weasley.

Zanim jej jaszczurka zostanie zjedzona przez swojego kanibalistycznego brata, Hermiona przygotowała się do rzucenia uroku. Wyciągnęła różdżkę i skoncentrowała się na zadaniu. Machnąwszy nią, wypowiedziała niewerbalnie inkantację.

Mutatio Calix!

Gdy zaklęcie owiało iguanę, spróbowała zmienić jej formę. Z początku wyglądało to na całkiem zwyczajną transmutację, ale potem natrafiła na przeszkodę, będącą najprawdopodobniej magią jaszczurki. Aby ją przełamać, musiała się mocniej skoncentrować. Kiedy bariera zaczęła ustępować, poczuła coś niewyobrażalnego, a mianowicie inny rodzaj magii, niepochodzący od gada, a mający swe źródło gdzieś wewnątrz niej samej. Automatycznie się spięła. To niemożliwe! Spróbowała wyrwać się tej obcej magii, ale nadaremnie. Potem postanowiła czerpać z niej, ale też bez rezultatu. Im bardziej się nań skupiała, tym bardziej się wymykała. Zupełnie nie wiedziała, z czym ma do czynienia i jak to okiełznać. Sapnęła, spanikowana.

– Wszystko w porządku, Hermiono? – zapytał zaniepokojony Lupin. – Jesteś blada.

Weź się w garść, dziewczyno! Nie czas na histerię! Wzięła więc głęboki oddech i sięgnęła do wyłącznie własnej magii, aby przełamać barierę jaszczurki. Ta chwilę później zmieniła formę i przekształciła się w srebrny kielich.

– Wszystko dobrze, dzięki – odpowiedziała Amarysowi, zaś chłopcom opadły szczęki.

– Nieźle, Hermiono! – Longbottom sięgnął po puchar.

– Też chcę go dotknąć! – Weasley wyrwał mu srebro.

– Jak to zrobiłaś? – zapytał Lupin, będąc pod wielkim wrażeniem wyczynu.

– Wspaniale, panno DeCerto! – Dumbledore dostrzegł zamieszanie i podszedł do ich stolika. Zauważywszy przemieniony kielich, odebrał go od Richarda. – Fachowa transmutacja. Dwadzieścia punktów dla Gryffindoru.

Hermiona się zarumieniła. Szczerze mówiąc, to nie było najtrudniejsze zadanie, jakiego się podjęła. Gdyby nie fakt, że obca magia zaatakowała jej własną, to ukończyłaby je jeszcze wcześniej. Czy naprawdę nikt inny nie przetransmutował iguany? Wtem przypomniała sobie, że przecież siedzi przed Tomem Riddle'em, równie uzdolnionym czarodziejem. Zmarszczyła brwi, uświadomiwszy sobie, że Dumbledore milczał, a przecież stał przed pierwszą ławką, mając doskonały ogląd na pracę ślizgona – z pewnością nagrodziłby kawał dobrej roboty.

Zaryzykowała szybkie spojrzenie na Riddle'a. Siedział odchylony na krześle z założonymi na piersi rękoma. Chociaż jego twarz nie wyrażała zupełnie niczego, intensywnie jasnoszare oczy oddawały wszystkie emocje. Patrzył wprost na profesora i Hermiona mogłaby przysiąc, że przez moment zobaczyła błysk czerwieni – sprawiał wrażenie gotowego do popełnienia morderstwa.

Na stole leżał piękny, bogato zdobiony złoty kielich.

Dziewczyna zamrugała, szczerze zdezorientowana, a następnie spojrzała na Dumbledore'a. Nigdy nie przypuszczała, że może być równie stronniczy – świadomie zignorował pracę Riddle'a, bo po prostu nie było możliwości, żeby nie zauważył przetransmutowanego pucharu. Zacisnęła z dezaprobatą usta. Odkąd pamiętała, dyrektor zawsze walczył o równouprawnienie domów i nawet w najmniejszym stopnie nie był uprzedzony. Może zbyt to roztrząsała...? Może w grę wchodziły osobiste porachunki i reakcja nauczyciela nie miała nic wspólnego ze Slytherinem…? To najprawdopodobniej jedyne logiczne wytłumaczenie, podsumowała w myślach. Harry powiedział kiedyś, że Dumbledore od samego początku podejrzewał Riddle'a, nawet za czasów swojej nauczycielskiej kariery – a wszystko zaczęło się od zabójstwa Jęczącej Marty. Kiedy to się stało…? W piątej klasie Voldemorta, a więc zaledwie rok temu. Nic dziwnego, że profesor nie chciał przyznać punktów uczniowi, którego posądzał o morderstwo z zimną krwią. Ciężko było mieć doń o to pretensje.

Nauczyciel wrócił do prowadzenia lekcji, skupiając się głównie na problematycznej naturze magicznych bytów oraz ich wpływie na transmutację. Hermiona musiała się mocno skoncentrować, aby nadążyć za tłumaczeniami, ponieważ wciąż była zszokowana magią, która próbowała jej przeszkodzić w poprawnym wykonaniu zadania. Na dodatek Dumbledore zdawał się mieć nawyk zaczynania omawiania jednego tematu, a potem przeskakiwania do zupełnie innego. Trudno było za nim nadążyć. Zdołała to zrobić tylko i wyłącznie dlatego, że znała zagadnienie od podszewki. Niemniej jednak po zajęciach doszła do wniosku, że i tak wiele się nauczyła, zapisawszy kilka rolek pergaminu. Gdy skończyła się lekcja, Riddle opuścił klasę w ekspresowym tempie, najprawdopodobniej nadal rozzłoszczony.

– To było naprawdę niesamowite, Hermiono! – powiedział Weasley, kiedy wracali do pokoju wspólnego.

– Nawet nie przypuszczałem, że ci się uda. Nie dość, że jesteś chodzącą encyklopedią, to jeszcze potrafisz przekuć teorię w praktykę – dodał Longbottom.

– Obaj przestańcie, to nic wielkiego – odpowiedziała, czując się nieswojo.

– Co ty opowiadasz? Jako jedyna przetransmutowałaś magiczną jaszczurkę w kielich! – argumentował Lupin. – Oczywiście, oprócz Riddle'a, ale on zawsze błyszczy talentem – dodał, zaś Mark przewrócił oczami.

– Zauważyłam – zagaiła niewinnym tonem, chcąc wybadać grunt. – Kielich, który stworzył, był nawet lepszy od mojego, a jednak Dumbledore nie przyznał Slytherinowi żadnych punktów. Ciekawe dlaczego…

– Ciężko stwierdzić, ale wszyscy wiedzą, że obaj za sobą nie przepadają – odparł Amarys.

– Ha, niedopowiedzenie roku! – burknął pod nosem Longbottom.

– Riddle zawsze jest na szczycie – kontynuował Lupin, jakby wcale mu nie przerwano. – Wyjątkiem jest właśnie transmutacja. O dziwo, tam nawet się nie stara, chociaż mam stuprocentową pewność, że dzierży w dłoniach naprawdę wielki talent. Szczerze mówiąc, jestem zaskoczony, że dziś przyłożył się do zadania.

– Skąd to nagłe zainteresowanie Tomem Riddle'em, Hermiono? – zapytała idąca obok chłopców Lucia. Wyglądała, jakby zatriumfowała. – Czyżbyś jednak przemyślała sprawę i postanowiła dołączyć do naszego fanklubu? – dodała, zaś DeCerto nie odpowiedziała, ograniczając się do rzucenia koleżance zdegustowanego spojrzenia.

– Zauważyliście, że jutro jest weekend w Hogsmeade? – zagaiła z uśmiechem Rose.

– Właśnie! – Longbottom się rozpromienił. – Muszę odwiedzić Zonka. Chcę kupić coś przydatnego, abym mógł odwdzięczyć się Avery'emu za to, że prawie mnie zabił na poprzednim meczu.

– Zarąbiście, stary. Masz jakiś konkretny pomysł? – Uśmiechnął się złośliwie Weasley. – Gorąco polecam Farbę. Wystarczy dolać mu jedną kroplę do soku dyniowego, a do końca tygodnia będzie miał włosy w barwach Gryffindoru.

– Też idziesz? – zapytała Hermionę Lucia, podczas gdy chłopcy kombinowali nad najlepszym sposobem na ośmieszenie Avery'ego.

– Ee, tym razem sobie odpuszczę – odpowiedziała. – Muszę przysiąść do eseju, którym zadał nam profesor Binns.

– Daj spokój, Hermiono! Mamy na to jeszcze tydzień, więc zdążysz napisać to wypracowanie. – Weasley przewrócił oczami.

– Nie zapominajcie, że muszę nadrobić trochę zaległości – skłamała, bo chciała w końcu przysiąść do badań nad podróżami w czasie. Jutro większość uczniów wybędzie do Hogsmeade. To idealna okazja do bycia niezauważoną.

– Wszystko przegapisz! – dodała Rose.

– Obiecuję, że przejdę się następnym razem.


Hermiona weszła do dormitorium krótko przed północą. Trochę się zasiedziała w pokoju wspólnym razem z innymi gryfonami, śmiejąc się, rozmawiając i grając w gry, niczym za starych, dobrych czasów, a przynajmniej w pewnym sensie. Cholernie tęskniła za przyjaciółmi. Za każdym razem, gdy wchodziła do pokoju wspólnego, spodziewała się, że będą siedzieć w tradycyjnym miejscu i dobrze się bawić.

Nadaremnie!

Weszła do łazienki i zamknęła drzwi. Zdjęła ubrania i obejrzała swoje rany, które wciąż nosiła po walce w Ministerstwie Magii. Lewę przedramię wciąż miała posiniaczone, ale przynajmniej przestało boleć. Mniejsze otarcia i skaleczenia wydawały się dobrze goić, głównie dzięki wciąż nakładaniu zakupionej w aptece maści. Rozcięcie wciąż było zaczerwienione i sprawiło wrażenie świeżego, ale w końcu się zabliźni. Hermiona westchnęła. To będzie następna blizna do kolekcji. Mimowolnie się zastanowiła, kiedy urodzi się geniusz, który wykombinuje coś na magicznie powstałe znamiona.

Przynajmniej nie w ciągu najbliższych 54 lat, pomyślała, zakładając piżamę. Harry z pewnością byłby wdzięczny za możliwość zatuszowania swojej nieszczęsnej błyskawicy. Magia pozostawała bowiem na ciele najgorsze blizny.

No właśnie…

Oczywiście, nie zapomniała o dziwacznym incydencie na transmutacji. Coś było nie w porządku. Zamknęła oczy, przywołała w własną magię i po chwili poczuła, jak jest nią otoczona – przypominała pocieszający, stały przepływ ciepłej energii. Nie wyczuła niczego innego, żadnych zakłóceń, czy poczucia obcości. Co więc sprowokowało wypadek na zajęciach…? Nie działo się wówczas nic nadzwyczajnego, oprócz faktu, że siedziała przed Tomem Riddle'em. Czyżby czegoś próbował…? Z jakiego powodu…? To bez sensu, bo przecież zupełnie jej nie znał. Nie miał motywu, aby przypuścić atak z zaskoczenia. Co więcej, ta obca magia nijak przypominała tę należącą do Lorda Voldemorta. Jeżeli to nie Riddle, to kto…? Zmarszczyła w zastanowieniu brwi. Jakby nie dość miała innych problemów. Może incydent na transmutacji był jednorazowym wynaturzeniem…?

Weszła z powrotem do dormitorium i zauważyła, że pozostałe dziewczęta, za wyjątkiem śpiącej Diany, wciąż urzędowały w pokoju wspólnym. Podeszła do swojego łóżka i się położyła. Była naprawdę zmęczona i zasnęła, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki.

Musimy iść, Hermiono! – krzyknął Harry, wyrywając ją z chwilowego otępienia.

Zostali znalezieni. Śmierciożercy, nie wiadomo skąd, zmaterializowali się wokół nich. Granger była przerażona. Podążali szlakiem następnego horkruksa, ale przez przypadek uruchomili alarm. Zamiast łowcą, stali się zwierzyną. Harry złapał ją za rękę i pociągnął, zaś Ron osłaniał im plecy.

Szybko, musimy stąd uciec!

Zewsząd latały klątwy. W biegu Hermiona spróbowała strzelać własnymi, ale przeciwników było po prostu za dużo. Gdy spojrzała przez ramię, zauważyła, że do Harry'ego podkradał się śmierciożerca. Zanim zdążyła ostrzec przyjaciela, mężczyzna przeszedł do ataku. Nie możemy go stracić. Jest ostatnią nadzieją w walce z Voldemortem, pomyślała z narastającą paniką. Z czubka różdżki czarodzieja wystrzeliło fioletowe światło, więc natychmiast podjęła decyzję. Szarpnęła ręką i zamieniła się z Harrym miejscami, stając na linii zaklęcia. Zanim oberwała, zauważyła jedynie jego zaskoczone spojrzenie. Gdy czar sięgnął gołej skóry, poczuła przeraźliwy, niemający końca ból. Noże nieprzerwanie cięły jej ciało, raz za razem odsłaniając żywe mięso. Miała wrażenie, że jest rozrywana na strzępy. Ostatnią rzeczą, jaką poczuła przed utratą świadomości, było okropne uczucie spływającej po plecach gorącej krwi…

– DeCerto…?

– Hermiono…

– Obudź się, Hermiono!

Jęknęła i spróbowała naciągnąć kołdrę na głowę. Wciąż była cholernie zmęczona i czuła się niewyspana, jakby nie zmrużyła nawet oka.

– Mmmm, co…?

– Wstawaj, pobudka!

Poczuła szarpnięcie, więc przewróciła się na plecy i otworzyła oczy. Nad nią stała Lucia i próbowała zabrać jej pościel.

– No naprawdę, DeCerto. Dziś inspekcja, więc nie powinnaś spać – dodała głośniej Viola, buszując w swoim kufrze.

Usiadła.

– Jaka inspekcja? – zapytała, z trudem tłumiąc ziewnięcie.

– Merlinie, nikt ci nie powiedział? – Rose była spanikowana, chociaż Hermiona zupełnie nie wiedziała dlaczego – przecież była sobota.

– Eee, nie…?

Trochę otrzeźwiona, DeCerto wstała i zaczęła szukać ubrań, które mogłaby założyć. Nie musiała nosić mundurka, ponieważ w weekend obowiązywały zupełnie inne zasady. Kiedy przeglądała ciuchy w stylu lat czterdziestych, odeszła jej ochota na strojenie się; najchętniej przechodziłaby cały dzień w piżamie. Co by ludzie powiedzieli, gdyby zobaczyli biegającą półnago dziewczynę? Z westchnieniem chwyciła pierwszą lepszą niebieską spódnicę i czarny sweter.

– O jakiej inspekcji mówicie? – zapytała, zaczynając się irytować rozgorączkowanym zachowaniem koleżanek. Dziewczyny biegały po sypialni jak szalone, przez co poświęciła chwilę na zastanowienie się, w jaki sposób zdołała tak długo pospać.

– Profesor Legifer przeprowadza dzisiaj kontrolę naszego dormitorium – odpowiedziała nerwowym tonem Diana, wygładzając nieistniejące fałdy na idealnie zaścielonym łóżku.

– Co takiego? – Hermiona miała nadzieję, że źle usłyszała.

– Mniej więcej co miesiąc zagląda do dormitorium dziewcząt. Jeżeli będzie miała jakieś zastrzeżenia, zostaniesz ukarana – dodała Lucia, gorączkowo składając swoje ubrania. Nie używała zaklęć, których pani profesor próbowała ich nauczyć na lekcji.

„Inspekcja" była po prostu oburzająca. Co ta kobieta sobie myślała…? Postanowiwszy zignorować ten bezsensowny spektakl, poszła do łazienki.

Dziesięć minut później wróciła do sypialni, ubrana w przyszykowany wcześniej zestaw. Jej współlokatorki wciąż biegały w popłochu, próbując ogarnąć nieistniejący bałagan. Naprawdę, gorzej niż w wojsku, pomyślała z rozbawieniem.

– Legifer! – krzyknęła Rose.

Chwilę później nauczycielka weszła do dormitorium. Wyglądała równie nienagannie, co zawsze. Jest sobota, więc dlaczego się starała…?

Legifer podeszła do pierwszego łóżka, które należało do Diany. Gdy kontrolowała każdy szczegół, jej twarz nie wyrażała zupełnie niczego. Zobaczywszy brak zagnieceń, uniosła brew i otworzyła kufer dziewczyny. Nie mogąc się do niczego przyczepić, bez słowa zamknęła pokrywę i podeszła do następnego łóżka. Najwyraźniej brak komentarza oznaczał aprobatę, ponieważ Diana odetchnęła z widoczną ulgą. Lucii i Violi również nie mogła niczego zarzucić, ale to posłanie Rose sprawiło, że się zatrzymała.

– Co to jest, panno Smith? – zapytała, wyciągając spod łóżka kawałek zmiętego pergaminu. DeCerto nie mogła zrozumieć, dlaczego zawracała sobie głowę sprawdzaniem niewidocznego kawałka podłogi. – Stąpa pani po cienkim lodzie – dodała pani profesor, zaś dziewczyna pisnęła ze strachu. – Jeżeli zobaczę coś podobnego następnym razem, będzie musiała stawić się pani na szlabanie.

Hermiona prychnęła.

– Zobaczmy, co pani nam zaprezentuje, panno DeCerto – wysyczała złowrogo nauczycielka i się odwróciła. Szybkim krokiem podeszła do łóżka uczennicy i pełnym dezaprobaty spojrzeniem obrzuciła leżące na niepościelonym łóżku ubrania. Uniosła brew, widząc otwarty kufer, odsłaniając uporządkowany chaos, przynajmniej w mniemaniu Hermiony. Zobaczywszy prezentujący się na biurku chaos, na który składały się rozrzucone pergaminy, pióra i książki, uśmiechnęła się złośliwie. Wyglądała, jakby Boże Narodzenie przyszło za wcześnie i to zdecydowanie nie wróżyło niczego dobrego. – No, no, panno DeCerto. Muszę przyznać, że nie jestem zaskoczona – podsumowała Legifer.

Hermiona uniosła brew. Naprawdę gardziła tą wstrętną kobietą. Nauczycielka szturchnęła różdżką jeden z podręczników, jakby bała się zbrukać sobie ręce niewidzialnym brudem.

– Myślę, że zasłużyła pani na szlaban. – Uśmiechnęła się szyderczo. – W następny wtorek o godzinie szóstej.

– Wolne żarty – parsknęła DeCero, nie mogąc się powstrzymać. Zazwyczaj była z natury uprzejma, zaś rodzice dobrze ją wychowali, jednakże przy tej wiedźmie traciła resztki samokontroli.

– I dodatkowy szlaban. Jeżeli nie chce spędzić pani pół roku na… dodatkowych zajęciach… sugeruję, aby trzymała pani język za zębami.

Mało brakowało, żeby Hermiona zdzieliła Legifer z liścia. Powstrzymała się tylko dlatego, że nie chciała spędzać więcej czasu w jej towarzystwie, aniżeli to konieczne.

Skończywszy inspekcję, nauczycielka opuściła dormitorium.

– To takie niesprawiedliwe! – powiedziała Rose, gdy zostały same. – Przepraszam, że zapomniałyśmy cię wczoraj poinformować, ale po prostu umknęło nam, że jesteś nowa i jeszcze nie znasz wszystkich zasad.

– Masz szczęście, że zarobiłaś tylko dwa szlabany – dodała uspokajającym tonem Lucia.

– Jest w porządku, naprawdę. Ta kobieta mnie nienawidzi, więc idealnie zaścielone łóżko niczego by nie zmieniło – powiedziała wszem wobec i wzruszyła ramionami.


Po nieśpiesznym śniadaniu przy stole Gryffindoru Hermiona pożegnała się ze współdomownikami, którzy wyruszyli do Hogsmeade. Prawdę powiedziawszy, była ciekawa zmian w miasteczku, bo zawsze cieszyła się na możliwość opuszczenia zamku. Niestety, miała teraz ważniejsze rzeczy do roboty oraz inne priorytety – głównie powrót do własnych czasów bez wprowadzenia zmian w przeszłości, a tym samym skazanie swojej przyszłości na straszliwy los.

Żadnej presji, pomyślała, idąc do biblioteki.

– Co panienka tu robi w tak piękny dzień? – Uśmiechnęła się pani Peters, bibliotekarka.

– Chciałabym trochę pomyszkować – odpowiedziała grzecznie. Naprawdę lubiła tę kobietę. Była o niebo lepsza od zgryźliwej Irmy Pince, która w przeciwieństwie do swojej poprzedniczki raczej nie pomagała uczniom w znalezieniu odpowiedniej lektury.

– Spędza pani w bibliotece zdecydowanie zbyt dużo czasu, panno DeCerto – dodała bibliotekarka.

Hermiona się uśmiechnęła, po czym weszła pomiędzy regały i rozejrzała się w poszukiwaniu wolnego stolika. Wtem wypatrzyła wolne miejsce w kącie, którego nie sposób dostrzec, stojąc przy drzwiach wejściowych. Zadowolona, podeszła doń szybkim krokiem i usiadła na krześle plecami do ściany. Chciała mieć oko na całą bibliotekę, ponieważ nie mogła sobie pozwolić na bycie zaskoczoną. Odkrycie przez innych tematu jej badań nie wchodziło w rachubę. Z mocnym postanowieniem położyła torbę na blacie i zabrała się za przeglądanie najbliższych regałów.

Po kilku godzinach szukania, czytania i trochę przeklinania wciąż nie natrafiła na nic godnego uwagi. Jak do tej pory znajdywała jedynie książki dotyczące natury czasu bądź ogólnikowo traktujące o zmieniaczach. W rękach miała nawet szczegółowy instruktaż, w jaki sposób stworzyć podobny artefakt. Mimowolnie się zastanowiła, czy tomiszcze nie powinno znajdować się w Dziale Ksiąg Zakazanych, ale po przeczytaniu lektury doszła do wniosku, że stworzenie zmieniacza jest cholernie skomplikowanym procesem i na tym etapie edukacji zupełnie niewykonalnym, zaś materiały były prawie niemożliwe do zdobycia. Co ważniejsze, nie potrzebowała zmieniacza, a zaklęcia bądź urządzenia, które przeniesie ją w czasie. Ostatecznie odłożyła wszystkie traktujące o nich książki, ponieważ ograniczały się do krótkotrwałego skoku w przeszłość, zaś podróż w przyszłość była dlań niewykonalna. Potwierdziła dziś w bibliotece to, co już wiedziała.

Z drugiej strony, tomiszcza o naturze czasu, chociaż całkiem pouczające, nie przyniosły odpowiedzi, których poszukiwała, a co za tym idzie, nijak przybliżyły ją do rozwiązania problemu. Z westchnieniem zamknęła trzymany w dłoniach tom, traktujący o modyfikacji czasu przy pomocy różnego rodzaju zaklęćniestety,całkowicie bezużyteczny. Mimo spędzenia kilku godzin w bibliotece nie dowiedziała się dziś nic przydatnego.

Może nie tędy droga, pomyślała, odchyliwszy się na krześle. Źródłem jej problemu była najprawdopodobniej Czarna Różdżka. Jeżeli to ona jest sprawczynią całego zamieszania, będzie też w stanie otworzyć portal w drugą stronę. Może, zamiast skupiać się na zagadnieniach związanych z czasem, powinna szukać informacji na temat Insygniów Śmierci.

Spojrzała na zegarek, który wskazywał prawie piątą. Zmarnowała cały dzień i z frustracji złapała się za głowę. Na dziś wystarczy, postanowiła. Wrócę do tego przy następnej okazji.

Wyszła z biblioteki z poczuciem sromotnej porażki. Idąc korytarzem na czwartym piętrze, ziewnęła ze znużenia. Godzina była jeszcze w miarę wczesna, więc większość uczniów wciąż bawiła się w Hogsmeade. Może powinna wyjść na zewnątrz, żeby zaczerpnąć choć trochę świeżego powietrza? Rozważała tę opcję, przez co zatraciła się w myślach i gdy skręciła za róg, prawie się przewróciła. Instynktownie cofnęła się o kilka kroków, żeby zobaczyć, na kogo wpadła.

Chłopak był wysoki, muskularny i odziany w barwy Slytherinu. Wyglądał na szósto- lub siódmorocznego. Szedł z przodu, a za nim maszerowała większa grupka, mniej więcej w jego wieku. Wszyscy mieli ponure miny i mierzyli ją uważnym wzrokiem.

Coś kombinują, pomyślała podejrzliwie. Dopiero wtedy zarejestrowała, że stoi naprzeciw ślizgonów w ciemnym i odosobnionym korytarzu. Co gorsza, chłopcy nie wyglądali na zachwyconych spotkaniem. Nieświadomie przyjęła postawę bojową.

– Co tu robisz? – warknął ten, na którego wpadła, robiąc krok naprzód.

– Och, najmocniej przepraszam. Nie wiedziałam, że chodzenie po szkole jest zabronione – odpowiedziała sarkastycznie, po raz kolejny zaskoczona zupełnym brakiem emocji w swoim głosie. Nie wiedziała, kiedy rozwinęła w sobie tę umiejętność, ale Harry i Ron byli pod wrażeniem więcej niż raz. Innym się podobało, jej przeszkadzało.

– Uważaj na to, co mówisz, gryfonko! – warknął jeden z chłopców z tyłu, specjalnie podkreślając ostatnie słowo, aby zabrzmiało jak najwyższej klasy obelga. Jednocześnie sięgnął do kieszeni, w której trzymał różdżkę.

Czemu są tacy agresywni? Sytuacja była absurdalna. Wyglądało na to, że zauważyła coś, co nie miało być zobaczone. Zdecydowanie nie chodziło o międzydomową rywalizację.

– Nie ma potrzeby wyżywania się na innych, Avery. – Usłyszała i znieruchomiała.

Ślizgon, który nań naskoczył, również zesztywniał. Pozostali chłopcy rozeszli się na boki, aby zrobić miejsce dla swojego lidera. Hermiona nie musiała widzieć jego twarzy, żeby wiedzieć, z kim ma do czynienia. Odgłos jego autorytarnych kroków był teraz jedynym dźwiękiem rozchodzącym się po korytarzu. Na przystojnej twarzy Riddle'a widniał szyderczy uśmiech. Zatrzymał się dopiero przed nią i mimowolnie się cofnęła.

– Cóż za miłe spotkanie, panno DeCerto. – Uśmiechnął się Tom.

Naturalnie, nie dała się zwieść, gdyż jego oczy promieniowały chłodem. Wiedziała, że był wysoki, ale tym razem poczuła się zastraszona. Górował nad nią.

W momencie pożałowała, że nie poszła do Hogsmeade.


Znowu tu była – chodząca uciążliwość, która irytowała go od incydentu z Wielkiej Sali. DeCerto, pustogłowa dziewczyna. Nieustannie go obrażała, mimo że próbował postawić ją do pionu. Niedopuszczalne, pomyślał ze złością. Nikt nie mógł mu się oprzeć, a już zwłaszcza ta głupia dziwka. Wystąpił z grupy, a inni zrobili mu miejsca. Gdy przystanął tuż przed nią, sprawiała wrażenie szczerze przerażonej. Och, to było zdecydowanie lepsze, aniżeli jej zwyczajowa obojętność.

Właśnie tak, bój się, DeCerto.

Cofnęła się o krok i znalazła w potrzasku. Za plecami miała ścianę, a więc sama pozbawiła się możliwości ucieczki.

– Cóż za miłe spotkanie, panno DeCerto – powiedział, z trudem powstrzymując pogardę w głosie.

Zerknęła na niego, potem na grupę stojących z tyłu ślizgonów, aby ostatecznie ponownie skrzyżować z nim spojrzenie.

Nie uciekniesz, moja droga. I naprawdę nie potrzebuję tych idiotów, żeby sobie z tobą poradzić.

– Czego chcesz? – zapytała i musiał przyznać, że był wielce zaskoczony, słysząc w jej głosie upór i pewność siebie.

Naprawdę nie rozumie swojego miejsca, pomyślał.

– Staram się być miły, więc możesz przestać skakać mi do gardła – odparł ściszonym tonem, chociaż porzucił maskę uprzejmości. Jeżeli ta przeklęta dziewczyna nie chciała zaakceptować jego wyższości prostymi sposobami, ucieknie się do tych bardziej skomplikowanych. Nie zamierzał pozwolić, aby robiła wszystko, co jej się żywnie podoba.

– Wybacz – odpowiedziała sarkastycznie. – Nie chciałam cię urazić.

Musiał wziąć głęboki, powolny wdech, żeby powstrzymać się przed wybuchem i rzuceniem paskudnej klątwy. Jego magia szalała i prawie czuł jej mrowienie pod skórą. Wiedział, że wprawia współdomowników w zakłopotanie, ale to zignorował. Najwyraźniej DeCerto również zorientowała się w sytuacji, ponieważ przyjęła bardziej skruszoną postawę. Uśmiechnął się złośliwie.

Hermiona sprzedała sobie mentalnego kopniaka. Co ją podkusiło, żeby na niego warczeć…? Wielka szkoda, że nie pomyślała, zanim zupełnie się pogrążyła. Riddle był wściekły i roztaczał wokół siebie mroczną aurę. Jego trzaskająca w powietrzu magia utrudniała oddychanie. Kątem oka dostrzegła, że stojący z tyłu ślizgoni wycofali się w głąb korytarza. Ledwo stała na nogach, spanikowana. Jasnoszare oczy emanowały chłodem i ostrzeżeniem, więc chciała zrobić krok wstecz, ale natrafiła na zimną ścianę. Została złapana w pułapkę.

Wtem Riddle się pochylił. Hermiona napięła mięśnie, czując jego oddech na swojej szyi, niemal dotykał ustami jej ucha. Chociaż dzieliła ich pewna odległość, magią dosłownie przyszpilił ją do ściany. Był zdecydowanie zbyt blisko.

– Mam dla ciebie radę, DeCerto – wyszeptał, przez co zadrżała. – Nie wchodź mi w drogę. Wiem, że nie chcesz mieć we mnie wroga – dodał ostrym tonem i się odsunął. Jego twarz niczego nie wyrażała, ale oczy przeszywały ją na wskroś. Widziała w nich dokładnie tę samą niezmierzoną nienawiść i pogardę, co u jego starszego odpowiednika. Zrobiwszy następny krok w tył, przywdział maskę grzecznego ucznia. – Cóż za miłe spotkanie - dodał na zakończenie rozmowy, a potem odwrócił się i podszedł do ślizgonów. Nie zatrzymał się nawet na krok, a chłopcy ruszyli za nim w pewnej odległości.

Gdy zniknęli za rogiem, Hermiona osunęła się po ścianie. Drżąc, przymknęła oczy i próbowała uspokoić znerwicowany oddech. Niedobrze, bardzo niedobrze. Nie dość, że Riddle się nią zainteresował, czego od samego początku unikała, to jeszcze zdążył rozwinąć w sobie doń niechęć. Posunął się nawet do gróźb. Wciąż nie mogła uwierzyć, jak lekkomyślna była, pyskując mu i stając okoniem. Może i ma dopiero szesnaście lat, ale wciąż był niebezpieczny.

Co teraz zrobić…? Czy przyjazd do Hogwartu naprawdę był dobrym pomysłem…? Najlepiej zrobiłaby, gdyby natychmiast opuściła zamkowe mury. Nie chciała znów z nim walczyć. Szkoła nie była przecież jedynym miejscem, z którego mogła pozyskać informacje na temat Insygniów Śmierci. Tak, rezygnacja z nauki wydawała się najlepszym rozwiązaniem problemu.

Zgięła nogi, podciągnęła je pod brodę, po czym oparła głowę na kolanach. Wciąż była roztrzęsiona. W pierwszym odruchu chciała uciec, gdzie pieprz rośnie, ale czy to na pewno najlogiczniejszy krok? Wiedzę mogła nabyć w praktycznie każdej czarodziejskiej bibliotece, ale co z Czarną Różdżką? Dumbledore w końcu pokona Grindelwalda, więc musiała być w pobliżu. Nie znała dokładnej daty pamiętnego pojedynku, ponieważ w dziennikach z przyszłości ciężko było o spójność, a nieraz podawano sprzeczne informacje; nigdy też nie zapytała bezpośrednio u źródła. Jeżeli nie będzie się trzymać blisko Dumbledore'a, może zapomnieć o Czarnej Różdżce.

Co z Riddle'em…? Hermiona odparła głowę o ścianę. Facet stanowił poważny problem. Nabrał podejrzeń o nie wiadomo co i poczuł się zagrożony, dlatego też posunął się do gróźb.

Z trudem wstała.

Siedzenie i płakanie jest bez sensu. Muszę wziąć się w garść!

Gdy minęła następny róg, natychmiast rozpoznała to miejsce. Znalazła się na korytarzu prowadzącym do Pokoju Życzeń, więc Riddle i jego koledzy najprawdopodobniej właśnie stamtąd wychodzili. Co kombinowali? Może uczestniczyli w spotkaniu śmierciożerców?, pomyślała, wróciwszy wspomnieniami do chłodnych i bezlitosnych oczu ślizgonów, które zazwyczaj charakteryzowały zwolenników Lorda Voldemorta.

Hermiona przełknęła ślinę.

Czyżbym zaliczyła starcie z pierwszymi śmierciożercami…?

Z tymi mrocznymi przemyśleniami pogalopowała do pokoju wspólnego, gdzie od razu poczuła się bezpieczniej. W wieży gryfonów nie pokłóci się z żadnym ślizgonem. Co więcej, pomieszczenie było po brzegi wypchane ludźmi. Najwyraźniej większość uczniów wróciła już z Hogsmeade.

– Tutaj, Hermiono! – Rose jej pomachała. Grupka, z którą się dotąd trzymała, siedziała w kącie, więc doń podeszła i usiadła na kanapie obok Lucii i Lupina.

– Coś się stało? Jesteś bardzo blada – zauważył Weasley, usiadłszy na fotelu naprzeciwko.

– Wyglądasz, jakbyś się przeziębiła – dodała Smith.

Cóż, Voldemort przed momentem mi groził, nic wielkiego. Jestem pewna, że wszystko się ułoży, pomyślała z sarkazmem.

– Chyba jestem po prostu zmęczona – odpowiedziała w zamian.

– Nie mów, że cały dzień przesiedziałaś w bibliotece! – Longbottom wytrzeszczył oczy.

– Zasiedziałam się i zapomniałam, która jest godzina – wytłumaczyła. – Byłeś u Zonka? – zapytała, chcąc zmienić temat.

Mark się uśmiechnął.

– Ano, zgarnąłem najlepszy towar, jaki mieli – oświadczył z dumą. – Kupiłem kilka zmiennokształnych.

– Co one robią? – zapytała z podekscytowaniem, ponieważ nigdy wcześniej nie słyszała o podobnych słodyczach.

Longbottom sięgnął do swojej torby i chwilę w niej poszperał, zanim wyciągnął paczkę czegoś, co z wyglądu przypominało zwykłe cukierki. Gdy została poczęstowana, Hermiona spojrzała nań podejrzliwie.

– No dalej! – popędził ją Weasley. – Spokojnie, wyjdziesz z tego bez szwanku. O ile nie jesteś ślizgonką.

Wciąż niepewna, wzruszyła ramionami i wsunęła landrynkę do ust. Była klejąca i smakowała karmelem. Chwilę possała cukierka, a potem go rozgryzła i połknęła, czekając, aż coś się wydarzy. Z początku nie działo się nic niezwykłego, a następnie poczuła powiew wiatru. Spojrzawszy na swoje ubranie, zauważyła, że siedzi na kanapie w szkolnym mundurku.

– Cóż, to imponujące, ale nijak ma się do zemsty – podsumowała.

– Wszystko się zgadza, Hermiono. Cukierki zmieniają ubranie na mundurek, ale… w barwach Gryffindoru. – Uśmiechnął się Mark. – Oczywiście Avery, jako kapitan ślizgońskiej drużyny quidditcha, z pewnością doceni nasze kolory.

Richard wybuchnął śmiechem.

– A najlepsze, że nawet jeżeli się przebierzesz, to landrynki znów zrobią swoje. Można to zatrzymać tylko i wyłącznie, kiedy zje się żółtą. – To powiedziawszy, wygrzebał z opakowania złoty cukierek i podał go dziewczynie. Hermiona go zjadła i po chwili znów miała na sobie czarny sweter i niebieską spódnicę.

– Całkiem zmyślne – podsumowała z uśmiechem.

– Teraz zostało mi tylko wykombinować, w jaki sposób podrzucić je Avery'emu – dodał Longbottom.

Amarys przewrócił oczami i zrugał przyjaciół wzrokiem.

– No naprawdę, nie możecie lepiej spożytkować swojego czasu?

– Weź na wstrzymanie, Lupin. Straszna z ciebie popsuj-zabawa!