Dobrze, że nie ma człowieka bez wad, bo taki człowiek nie miałby też przyjaciół.
William Hazlitt
I całe opanowanie poszło się paść.
Miał gdzieś, że dookoła Zakon zbierał łomot czy że ktoś nieprzewidziany w każdej chwili mógł dołączyć do ich towarzystwa. Zwyczajnie musiał dać upust emocjom, które kłębiły mu się od pół roku pod skórą. Wcześniejsze doświadczenia dobitnie wskazywały, że ułożenie niektórych spraw między nim a Sevem wymagało rozwiązań siłowych. A i duże znaczenia miał fakt, iż Syriuszowi od razu zrobiło się lepiej, kiedy ten durny łeb odskoczył do tyłu po bliższym kontakcie z jego pięścią.
Skoro już skupił uwagę rozmówcy, to można było przejść do słów.
– Popierdolony jesteś?! – wybuchnął, hamując potrzebę przywalenia oniemiałemu Snape'owi z drugiej strony, żeby równo puchło. – Ładować się w taki syf? A co z pieprzeniem, że tylko idioci rzucają się do walki w pierwszej linii? I uciekłeś z domu bez słowa, nocą, jak ostatni tchórz. Kim ja dla ciebie jestem? Myślałem, że my…
– Panie Black, obawiam się, że… – ostro padło z ust McGonagall, nadal mierzącej w kierunku dwóch czarno odzianych postaci.
– Minuta, pani profesor – rzucił jej, nie odwracając nawet głowy. – Jeszcze nie skończyłem z tym… Ugh.
I znów mu puściły nerwy, a pięść ponownie znalazła drogę do szczęki Seva, aż ten się zachwiał, ale jego powieki nie drgnęły. Nie spuszczał tępego wzroku z twarzy Blacka.
Z prawej Flint pochylił się do przodu, kombinując widocznie nad wyjściem z sytuacji przy zmienionych warunkach. Różdżka wykonała nieokreślony ruch.
– Stój gdzie stoisz, jeśli chcesz żyć – ostrzegawczo warknął Snape do młodszego kolegi, usadzając go na miejscu. Onyksowe oczy pozostawały nieczytelne i zamglone, kiedy w końcu chłopak zwrócił się do Syriusza i wydusił z siebie przyciszonym głosem, odbijającym ból i niepewność – Nie rozumiesz. Czarny Pan i cała reszta…
– Nawet nie wspominaj, psiakrew. Pierwszy raz ci trzasnąłem za umieszczenie mnie w Norze jako niańki. Na pięć tygodni, ty cholerny sadysto! Drugi raz oberwałeś za sam debilny pomysł z aktywnym włączeniem się do wojny i trzymaniem mnie z boku. Gdzieś ty miał rozum, że zgodziłeś się pracować dla tego starego manipulanta z mózgiem przeżartym dropsami!
– Co?
– Okropne wyczucie stylu, setka na karku, burdel w gabinecie gorszy niż w moim pokoju, wysłanie dzisiejszej nocy w zaświaty jednej czwartej Zakonu… Coś świta? – Syriusz wyrzucał z siebie słowa jak broń samopowtarzalna, świadomy, że nie ma czasu na pogaduszki.
Z ulgą dostrzegł w czarnych oczach zrozumienie i wreszcie miał pewność. Dotąd wszystko było kwestią wiary i przeczuć, ale przecież bez nich kim byli? Potrzebował móc zaufać Sevowi. Czuł ciepło gdzieś w środku, takie trudne do nazwania, kiedy sczytywał teraz z twarzy przyjaciela, na której po masce obojętności i zdystansowania nie było śladu, wszystkie emocje.
Nie dostrzegł, jak szczupłe palce mocniej zacisnęły się na różdżce i uniosły ją w górę. Szare oczy rozszerzyły się mimowolnie i zamarł, nie mając śmiałości oddychać, na dźwięk głosu przyjaciela.
– Expelliarmus – zainkantowały pewnie wąskie wargi i towarzyszył temu delikatny ruch różdżki. A potem jeszcze Sev dodał – Drętwota.
Syriusz usłyszał odgłos upadającego obok bezwładnego ciała Calla Flinta.
Ups. A o nim jakoś zapomniał, zdając się na ewentualną interwencję McGonagall. Ta z kolei głośno wciągnęła powietrze. Jako jedyna z tych nadal przytomnych nie wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi. Syriusz odwrócił się, by ją wprowadzić w temat, jednak dostrzegł, jak twarz kobiety się zmienia pod wpływem kojarzenia faktów. Skinęła tylko głową ze zrozumieniem. W milczeniu wpatrywała się w sztywno stojącego ex-Ślizgona. Ten z kolei, obrócony bokiem, upewniał się, że Flint chwilowo nie będzie uczestniczył w konwersacji.
– Toś sobie wybrał czas i miejsce – wściekł się Sev, podnosząc z ziemi różdżkę kolegi w czarnym wdzianku.
– Jakoś ciężko cię było złapać na mieście – odbił lekko Black, szczerząc się beztrosko.
– Niech tylko dorwę tego starego piernika – syknął tamten z charakterystycznym dla siebie jadem. O Merlinie, jak Syriuszowi tego brakowało. I wkurwu w czarnych oczach, kiedy jego przyjaciel znów się odezwał. – A miał…
– … trzymać mnie z boku? Serio, Sev? Jakbym mu na to pozwolił. Ale nie powiedział mi. Ty to właśnie zrobiłeś.
– Jeśli nie wiedziałeś, to co tu robisz, Syriusz?
– O, znów jesteśmy po imieniu? Jeszcze się pytasz, skończony idioto? – Black zmierzył go wyzywającym wzrokiem, ale przystopował. Nie potrzebowali do tej rozmowy publiki. – Nie teraz. Za godzinę? Mieszkanie na Ealing Road?
– Jest czyste – stwierdził rzeczowo Snape. – Ale nie wiem, kiedy dam radę. Jakbyś nie zauważył, nie dysponuję dowolnie swoim czasem.
– Tylko nie każ mi czekać za długo, bo znowu zrobię Malfoyowi wjazd na chatę.
Obydwaj jednocześnie unieśli kąciki ust, zupełnie niewymuszenie. Po kilku sekundach cień uśmiechu zniknął. Musieli się stąd zbierać.
– Jest jeszcze jedna sprawa – poważnie zaczął Sev, zerkając na walającego się na ziemi Flinta.
Severus przez większą cześć rozmowy musiał się naprawdę bardzo skupiać i panować nad sobą, żeby się nie rozsypać na kawałki. W ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy tylko raz pozwolił sobie na opuszczenie gardy i roztkliwianie się nad własnym nieszczególnym położeniem. Jedynie obłęd w odmęcie bredfortowych oczu prawdziwie odcisnął piętno na duszy chłopaka, lecz nawet to wyciszył w upływem czasu. Do pewnego stopnia. Ale dziś... Ostatnich kilka godzin było trudnych, ze względów wszelakich. Kiedy Syriusz wyłonił się z ciemności i potraktował Snape'a prawym sierpowym, dzisiejsza noc wygrała w rankingu na najgorsze momenty severusowego życia z tą, gdy został naznaczony.
A potem… Odważył się spojrzeć przyjacielowi w oczy i to, co w nich zobaczył, wstrząsnęło nim, ale nie tak, jak przewidywał.
Znalazł w iskrzącej emocjami szarości całą masę gniewu i goryczy, czystej wściekłości z domieszką determinacji. Nie było w nich spodziewanej nienawiści, obrzydzenia czy głębokiego zawodu. Przez chwilę nie mógł oddychać i to nie z powodu ostrej, fizycznej reakcji tamtego, objawiającej się teraz bólem severusowej szczęki. Po prostu świeżo upieczony śmierciożerca nie śmiał nawet sobie wyobrazić, że Syriusz spojrzy na niego jeszcze kiedykolwiek tak, jak wcześniej. I do tej chwili nie był świadomy, na ile tego potrzebował. Zwłaszcza dzisiaj.
Black wściekał się, oczywiście, ale przez złość przemawiało coś… trudnego do uchwycenia. Snape zaryzykowałby nazwanie tego troską, jakkolwiek dotąd nie miał za bardzo z ową styczności i tylko zgadywał. Syriusz przejmował się i Severus go… obchodził. Temu rozpuszczonemu i narcystycznemu paniątku zależało. Cholera wie, dlaczego.
Snape miał świadomość, że Black traktował go jak przyjaciela, ale to było wcześniej, w innych warunkach. I sam to przekreślił, zdradzając zaufanie Severusa, jakby ta szumna przyjaźń z ograniczoną odpowiedzialnością miała funkcjonować tylko o tyle, o ile będzie to wygodne. Po Bożym Narodzeniu Snape zaakceptował, że zwyczajnie istniało to na różnych dla nich obu płaszczyznach. Było trochę jak z Lily – nawet jeśli wiedział, że dostawał mniej niż sam z siebie dawał, to i tak przechodził nad tym do porządku dziennego, biorąc cokolwiek. Życie już lata temu sprowadziło ex-Ślizgona na ziemię i wyleczyło z zachłanności. Chociaż był wściekły na Syriusza, nadal nie chciał, żeby egoistyczny dupek padł trupem. Właściwie to temu konkretnemu padalcowi zawdzięczał dwa naprawdę najlepsze lata swojego życia. Bez względu na to, co wydarzyło się później.
Nie miał jednak zamiaru zapomnieć zdrady, bo w jego świecie nie istniało coś takiego jak drugie szanse. Sam też ich od nikogo nie oczekiwał. Ale dostawał je właśnie od Blacka, choćby po czarnomagicznym eliksirze i później, po wigilijnym balu. Na każdym kroku posyłał Syriusza w cholerę, a ten, niezrażony, zawsze wracał. Jak dzisiaj.
A srać na gówniane zasady. Między nimi i tak nigdy nie funkcjonowały. Zawsze byli jakoś… ponad to.
Inna sprawa, czy jego przyjaciel naprawdę poradzi sobie z tym, kim teraz stał się Snape. Może dla członka Zakonu Feniksa to, w co wsiąkł ambitnie sobie poczynający dziewiętnastolatek, było po prostu niebezpiecznym, acz chwalebnym szpiegowaniem dla Jasnej Strony, za które należy się Order Merlina? Gdyby wiedział o Bredforcie…
Na zajęcie się całym tym syfem będzie czas później, kiedy już Severus upora się z problematyczną kwestią Calla Flinta.
Powinien olać temat, zoblivatować małego gada i niech się z nim dzieje, co mu przeznaczono. Jednak niepokojąco wracało do Severusa szkolne wspomnienie feralnego Eliksiru Półsnu i potem próba ostrzeżenia przed zapędami Tertiusa pod koniec roku, zakończona dla Calla skrzydłem szpitalnym. I zaułek na północnym Nokturnie. Flintowi nie brakowało ambicji, sprytu, a nawet bezwzględności, ale daleko mu było do rasowego skurwysyna. Brakowało mu zdecydowanie instynktu zabójcy i prędzej czy później to go zgubi w służbie Voldemorta. Nie miał tam po co wracać i Snape'owi nawet w głowie nie postało, aby go ze sobą zabierać. Z drugiej strony, jeśli dzieciak będzie miał pecha wpaść w łapy takiego Moody'ego czy pierwszego lepszego ministerialnego zapaleńca, to zgnije w Azkabanie albo i gorzej. Tylko dlatego, że urodził się jako syn swojego ojca i to odebrało mu kontrolę nad własnym przeznaczeniem.
Severus nie wierzył w przeznaczenie, odkąd wymusił na Tiarze zmianę jej decyzji. Gdyby nie można było ingerować we własny los, Syriusz dziś stałby obok Bellatrix i młodszego brata. Wszystkie wróżby, przepowiednie i cała reszta znaczyły dla Snape'a tyle, co zeszłoroczny śnieg.
Nie chodziło o altruistyczny akt miłosierdzia. Dzisiejszej nocy rozdzierała go od środka wewnętrzna potrzeba zrobienia chociaż jednej rzeczy, za którą nie czułby do siebie jeszcze głębszego obrzydzenia. Z czystego egoizmu potrzebował przypomnieć samemu sobie, że nie do końca jest Lucjuszem, Bellatrix czy Regulusem.
Oderwał wzrok od szarych tęczówek przyjaciela i zwrócił się bezpośrednio do Minerwy McGonagall.
– Pani profesor, to prywatna prośba o przysługę. Call Flint nie może trafić w ręce Ministerstwa z całą resztą dziś schwytanych śmierciożerców.
– Nie do końca rozumiem.
– Zamknijcie go gdzieś, ale nie na widoku i nie w Azkabanie. On jest spalony i sam wie, że jeśli wróci, to będzie trupem.
– Sev, on też…? – wciął się Syriusz, zaintrygowany.
– Nie. Nic o mnie nie wiedział, więc trzeba idiotę zoblivatować – przyznał po chwili Severus i rozwinął. – Jeśli trafi w ręce Departamentu Aurorów, to bez procesu skończy w Azkabanie z dożywociem, o ile nie utłuką go po cichu, w ramach odwetu. A taki z niego śmierciożerca jak i z ciebie. Nie zasłużył jeszcze na Znak, więc nie związał się magią z Czarnym Panem. Nawet Cruciatusa nie jest w stanie rzucić.
– To Voldemorta nieźle przypiliło, że tak zaniżył wymogi rekrutacyjne – wygarnął Black bez zażenowania.
– Czarny Pan chciał, by dziś padli słabi, nie tylko ci po Jasnej Stronie, a ku ogólnej przestrodze. Magia nie zna egalitaryzmu i tak dalej… Pechowo dla Czarnego Pana, nie widzi mi się zaspokajanie jego popieprzonych zachcianek i zakładam, że całą trójką jesteśmy co do tego jednomyślni – wypowiedział młody śmierciożerca z naciskiem, patrząc najpierw na Syriusza, a następnie zatrzymując wzrok na twarzy swojej niegdysiejszej profesorki.
McGonagall wydawała się intensywnie rozważać sprawę i końcu przytaknęła.
– Panie Black, proszę się tym zająć. Przez kilka dni lepiej, żeby nikt pana Flinta nie oglądał. W razie problemów proszę się powołać na mnie.
Chłopakowi nie trzeba było powtarzać. Z miejsca ocucił leżącego na ziemi i zanim ten doszedł do siebie Syriusz rzucił Oblivate, a następnie zaklęcie dezorientacji. Posłał Severusowi wymowne spojrzenie i sięgnął do kieszeni po świstoklik. Wszystko trwało nie więcej niż pół minuty i obydwu już nie było.
Snape zdał sobie sprawę, że nadal trzyma różdżkę Flinta i zbliżył się do McGonagall, by jej ją przekazać. Nie mógł sobie pozwolić na zatrzymanie tej konkretnej, by niechcący nie wywołać niepotrzebnego zainteresowania. Kiedy kobieta przejęła z jego dłoni przedmiot, odezwał się z powagą.
– Dziękuję, pani profesor i przepraszam za wszelkie niedogodności. Traktuję to jak dług. W każdej chwili może pani zażądać jego spłacenia – oświadczył. Skinął głową i zrobił zwrot w tył, chcąc jak najszybciej dołączyć do triumfujących śmierciożerców, by nie narazić się na ich pytania.
– Z mojego punktu widzenia to drobna uprzejmość. Taka, jaką chwilę wcześniej wyświadczyłeś mi, nie rzucając przeciw starej kobiecie mrocznych klątw – padło znajomo krytycznym głosem, pozbawionym jednak zazwyczaj przebijającej w nim surowości.
Prawie się uśmiechnął z przekąsem.
– Oboje wiemy, że nawet gdybym uruchomił cały mój bitewny arsenał, i tak zebrałbym zdrowy łomot. To jeszcze bardziej uderzyłoby w moje ego. – Severus zdecydował po ślizgońsku umotywować swoją taktykę, na wypadek, gdyby rozmówczyni doszukała się w niej śladów czegoś innego. – A tak mogę wynieść nieco honoru ze starcia z prawdziwie potężną czarownicą, które w innych okolicznościach zakończyłoby się dla mnie całkowitą kompromitacją.
Kobieta nie skomentowała, ale cień rozbawienia, igrający w kącikach jej warg, zasygnalizował chłopakowi, że wyłapała sedno. Ukłonił się nieznacznie, bez odrobiny drwiny, którą nie odważyłby się poczęstować Minerwy McGonagall. Doskonałość i mistrzostwo w sztuce władania magią zasługiwały na należny szacunek.
Nie mogąc sobie pozwolić na marnowanie czasu, Snape niezręcznie odchrząknął i ruszył przed siebie w mrok.
– Prawdziwie zazdroszczę Horacemu, że miał pana w swoim Domu i współczuję ignorancji, która pozwoliła mu tego nie docenić.
Słowa profesorki zatrzymały chłopaka w miejscu. Zaniemówił na chwilę, co zdarzało mu się nadzwyczaj okazjonalnie. Powoli się odwrócił.
– Och, potrafię wyczuć Gryfona nosem i mam nadzieję, że nie odczyta pan tego jako obelgi – dodała ciepło, choć z lekkim smutkiem, pogłębiającym zmarszczki wokół jej oczu.
– Będę zaszczycony, jeśli zachce mi pani mówić po imieniu, profesor McGonagall.
Kobieta lekko się uśmiechnęła, co ujęło jej przynajmniej dekadę. Paradoksalnie spojrzenie, niezmiennie odbijające popartą doświadczeniem mądrość, zachowało powagę.
– Pod warunkiem, że odwdzięczysz mi się tym samym, Severusie.
Od godziny wydeptywał ścieżkę wzdłuż ścian salonu, wzbijając kurz z mebli i dywanu. W sumie od trzech kwartałów nikt tu nie zaglądał. Vitalia zapewne wpadłaby w rozpacz na widok zaschniętych paprotek, które umarły w torturach miesiące temu, ale jakoś rośliny doniczkowe były ostatnią rzeczą, o której myśleli, pośpiesznie się pakując. Jeszcze kwadrans i chyba dla uspokojenia nerwów chwyci za szmatę, by podjąć walkę z wszechogarniającym syfem.
No dobra, aż tak źle to z nim jeszcze nie było.
Od razu po ewakuowaniu się z posiadłości Doge'a odstawił Flinta do jednej z bezpiecznych kryjówek, pod opiekę zaufanego człowieka. Nie omieszkał nałożyć na chłopaka kilku zaklęć maskujących i napoić go sporą dawką eliksiru nasennego, żeby nie było niespodzianek przez kilka najbliższych nocy. Potem pozostawało tylko naświetlić gówniarzowi sprawę, ale jakoś nie obawiał się, że ten spróbuje się buntować i dać nogę do Czarnego Pana. Flint był zarozumiałą mendą, niemniej nigdy do głupich nie należał. Ale tym zajmie się jutro, a raczej dziś, o bardziej dziennej porze. Jak na razie zegar wybił trzecią, a z parku dali nogę przed północą. Zaczynał się naprawdę niepokoić, z drugiej jednak strony śmierciożercy niewątpliwie świętowali. Sev nie mógł się urwać z powodu jego widzimisię.
Syriusz sam potrzebował dobrego kwadransa wytłumaczenia się swojej połówce i reszcie ekipy z pomysłu zniknięcia gdzieś na kolejnych kilka godzin. Wyłgał się sprawami Zakonu, chociaż ten w obecnej chwili raczej nie istniał i zacznie się zapewne zbierać za kilka dni, kiedy wszyscy wyliżą swoje rany. Black nie był pewien, czy widział jeszcze dla siebie przyszłość w jego strukturach po tym, czego dzisiaj doświadczył. Nie potrafiłby pracować dla kogoś takiego jak Dumbledore, jeśli nie dostałby dobrego wytłumaczenia na to, co stało się w rezydencji. Pół doby temu malowniczo sielskiej, obecnie ze zdewastowanym parkiem i łąkami, usłanymi trupami.
Chciał porozmawiać z Sevem i od tego też uzależniał swoje decyzje.
Teraz zapewne kilka rzeczy się zmieni.
W końcu po upływie kolejnych trzydziestu minut odezwał się alarm, informujący o naruszeniu osłon. Jego przyjaciel musiał go celowo uruchomić, bo przecież wcześniej na takich samych zasadach wchodzili i wychodzili z mieszkania. Black, lekko zaniepokojony, rzucił kilka czarów sondujących i upewniony, kto stoi kilka metrów od wejściowych drzwi, wyszedł na spotkanie.
– Nie wygłupiaj się i właź – rzucił od progu i nonszalancko machnął ręką, zapraszając do środka.
– Musisz zdjąć na chwilę osłonę albo pogadamy sobie na trawniku.
– Nic nie zmieniałem w zaklęciach ochronnych. Zostały tak, jak sam je nałożyłeś. – Black poczuł się lekko dotknięty.
– Dlatego mnie nie przepuszczą. Zdejmiesz tą cholerną osłonę?
Syriusz się obruszał, ale dotknął różdżką wewnętrznej strony drzwi w kilku miejscach i rzucił odpowiednią inkantację. Ochronna bariera rozprysła się jak szklana szyba i Sev przestąpił próg.
– A teraz nałóż z powrotem. Ożeż, chcesz się akurat o to kłócić? – Snape raczej nie był w nastroju do żartów.
Właściciel mieszkalnego lokalu powtórzył czynność, ponownie zabezpieczając go przed wizytą nieproszonych gości. No to teraz mogli przejść do rzeczy. Nie chcąc naciskać, zostawił przyjacielowi nieco przestrzeni i czekał.
Po jakiejś minucie ciszy stwierdził, że dłużej czekać nie będzie.
– No to… jak impreza u Malfoya? Cyzia podała gotowanego skrzata? Bella zabiła kogoś przed deserem? Voldemort napomknął o planach jakiejś masowej eksterminacji? – wypalił z syriuszowym wyczuciem. Severus zmierzył go wisielczym spojrzeniem, a Syriusz uniósł ręce w obronnym geście. – Twoje poczucie humoru umarło razem z moimi paprotkami?
– Nadal widzę różnicę między poczuciem humoru i brakiem rozumu. To w najmniejszym stopniu nie jest śmieszne.
Jego głos, zimny i zdystansowany, sprawiał wrażenie odrobinę obcego. Black uzmysłowił sobie z żalem, że Snape uciekał wzrokiem. Był bardzo nieswój.
– Jeszcze nie czytam ci w myślach, bo jakbym czytał, to za cholerę nie pozwoliłbym na ten twój idiotyczny plan ratowania całego świata. Możesz mi to wyjaśnić czy dalej mam zgadywać, rozluźniać atmosferę i robić z siebie idiotę?
– Wielkiej elokwencji nie można ci widać przypisywać, skoro jeszcze nie wyłapałeś kontekstu – wyartykułował beznamiętnie Snape, przeciągając z manierą samogłoski. Przemierzył pokój, by nonszalancko opaść… Och, nie – elegancko umiejscowić się w fotelu.
W jednej chwili czarnooki chłopak stał się zupełnie inną osobą. Syriusz przez chwilę gapił się oniemiały i zafascynowany. Coś takiego widział swego czasu na pamiętnym balu gwiazdkowym. Nie mógł się powstrzymać przed komentarzem.
– A więc teraz masz dwa życia, z dwiema osobowościami. No tak, z twoją kreatywnością…
– Ty jednak jesteś tępy – zirytował się Sev, wchodząc mu w słowo. – Naprawdę ci się wydaje, że całymi dniami trudnię się emocjonującym szpiegowaniem, a czas od czasu, jak akurat Czarny Pan zarządzi jakąś małą rzeź, to sobie poudaję śmierciożercę? Ja nie udaję, Syriusz. Dlaczego osłona nie wpuściła mnie do środka i uruchomiłem zaklęcie alarmujące?
Onyksowe oczy badawczo wpatrywały się w szare. Właściciel tych drugich powoli zaczynał dochodzić do tego, co właściciel pierwszych chciał mu przekazać.
– Sev, ja wiem. To nie jest zabawa i stąpasz po krawędzi. Chyba wszyscy bogowie cię opuścili, kiedy zgodziłeś się to robić dla Dumbledore'a. Dla Dumbledore'a?!
Intensywność ciemniejszego spojrzenia zelżała i cała irytacja gdzieś wyparowała, kiedy Snape ponownie się odezwał, zrezygnowany.
– Naprawdę nie rozumiesz. Nie chodzi o to, że igram z ogniem i mogę wpaść. Nie wpadnę – stwierdził pewnie. – Moje umiejętności oklumencji znacznie się poprawiły od ostatniego semestru w Hogwarcie. Nie pozwolę sobie na błąd. Chodzi o to, że zabezpieczenia wokół domu zatrzymały mnie na zewnątrz, bo jestem śmierciożercą – zakończył z naciskiem i rozpiął guzik lewego rękawa koszuli, podsuwając mankiet powyżej łokcia.
Syriusz śledził oniemiały jego ruchy i źrenice wewnątrz szarych tęczówek rozszerzyły się, zatrzymując na Mrocznym Znaku, wyraźnie odznaczającym się na bladej skórze przedramienia. Chłopakowi, nachalnie wgapiającemu się w wężowe piętno, zabrakło słów.
Sev opuścił rękaw i skierował się w stronę drzwi.
– Mógłbyś znowu zdjąć na chwilę osłonę – ledwie słyszalnie rzucił w przestrzeń, nie odwracając się do rozmówcy.
Black ocknął się, spoglądając na plecy przyjaciela.
– A ty dokąd?
Stał przodem do drzwi, nie ważąc się odwrócić.
– No cóż, są gusta i guściki, ale jesteśmy dorośli i nie mnie oceniać twoje spaczone poczucie estetyki i fetysze w zakresie oszpecania swojego ciała – padło od strony kanapy neutralnym tonem. – Nie dało rady króliczka albo delfinka choćby?
No dobra, Syriusz najwyraźniej był w jakimś szoku albo…
– Ty się czegoś nawąchałeś? – na wszelki wypadek zapytał Severus, w drodze eliminacji odrzucając co bardziej prawdopodobne przyczyny ewidentnego, choć nie tak znów zaskakującego zidiocenia Blacka. A ten, jeśliby wykluczyć nagły atak choroby psychicznej, najwyraźniej się zećpał. Nic innego nie tłumaczyło syriuszowego zdystansowania, jakie wykazywał przez ostatnie godziny. Ktoś przytomnie kontaktujący uciekłby z krzykiem, rzucając za sobą klątwy.
– Przedwczoraj nawdychałem się oparów Wywaru Haszyszowego, wywlekając Dunga Fletchera z jednej takiej speluny, ale już powinno mnie puścić – doinformował tamten całkiem poważnie. – No dobra. Do zestawu idiotyzmów, które zrobiłeś w życiu, doliczamy Mroczny Znak.
A teraz już się Severus odwrócił.
– Syriusz, nie masz pojęcia, co ja zrobiłem, żeby sobie na niego zasłużyć.
– To mi powiedz.
Cisza zaczęła dzwonić Snape'owi w uszach, ale uparcie milczał. Nawet nie wiedział, gdzie mógłby zacząć. Wreszcie poszukał wzrokiem szarych oczu i po prostu wypowiedział dwa słowa.
– Zachary Bredfort. – Kiedy drugi chłopak skinął głową z wyrazem niezrozumienia na twarzy, Severus zdecydował kontynuować. – Auror drugiego stopnia, świętej pamięci. Za niego otrzymałem Znak.
– Sev, ty go…? – Syriusz urwał i milcząco wyczekiwał na rozwinięcie.
– Wpadł w łapy Rosiera i Czarny Pan myślał, że aurorzy interesowali się szczególną przesyłką od Borgina. Podziwiam wyczucie stylu z tą Amortencją, tak przy okazji. A Bredfort skończył w Malfoy Manor i kiedy stało się jasne, że nic nie wie o przesyłce, Czarny Pan kazał mi się nim… zająć. Technicznie rzecz ujmując, nie zabiłem go. On to zrobił. Ja dałem Bredfortowi eliksir i patrzyłem, jak przez kwadrans miota się w agonii i płonie żywcem – wyjaśniał skrupulatnie, napiętym głosem. – Tym teraz jestem, kiedy akurat nie przekazuję informacji Dumbledore'owi, które to informacje przeważnie i tak na gówno się przydają. Jak dzisiaj.
– Zostaw to. Po prostu nie wracaj.
– Po tym, co zrobiłem, żeby się dostać do Czarnego Pana? Chyba bym zwariował ze świadomością, że to wszystko psu na budę. Za dużo z siebie dałem, by się wycofać, a poza tym przez Mroczny Znak wiąże mnie jego magia. Jeśli spróbuję uciec, to i tak będę trupem.
Syriusz przypatrywał mu się chwilę z uwagą. Niespodziewanie wstał. Severus spodziewał się kolejnego sierpowego, ale chłopak minął go i zniknął w kuchni.
– Nawet nie próbuj się odwracać w stronę drzwi – dobiegło zza ściany i po niedługim oczekiwaniu Black powrócił, targając pod pachą butelkę Ognistej i dwie szklanki.
Snape, od miesięcy przebywający wśród czarodziejów, unikających nawet chodzenia pieszo, a już zwłaszcza robienia czegokolwiek manualnie, dopiero po chwili przypomniał sobie zasadę panującą w mieszkaniu na Ealing Road. Domownicy używali różdżki jedynie do sprzątania i zmywania naczyń, unikając choćby przywoływania przedmiotów. Nawet gotowanie, zazwyczaj spadające na Austen, odbywało się przy użyciu pracy rąk. Taka fanaberia całej ich trójki.
Teraz wydawało się, że od tamtego życia dzieliły go lata świetlne.
Czekał na jakąś bardziej czytelną reakcję Blacka, obserwując, jak szkło napełnia się do połowy bursztynowym płynem. Jedna ze szklanek została przysunięta w jego stronę.
– Nie uważam, żeby była jakaś okazja do świętowania – przypomniał na wszelki wypadek, jakby Syriuszowi się zapomniało, co miało miejsce w ciągu ostatnich godzin. – Nie piję. Alkohol nieco stępia moje umiejętności oklumenty. Zresztą, zmartwię cię, ale na rauszu Czarny Pan nie zrobi się bardziej fajniusi, ty nie rozwiążesz problemów całego świata, a ja nie przestanę być nagle najgorszym ścierwem.
Chłopak odstawił szybkim ruchem szklankę, która już dotykała jego ust. Zerwał się z kanapy i podszedł bliżej Severusa. Intensywnie spojrzał w jego oczy.
– Teraz ty tak poważnie? Myślisz, że muszę się zalać w trupa, bo chcę uciec do bardziej kolorowego świata? Bo na trzeźwo nie mogę na ciebie patrzeć? – wyrzucał z siebie słowa z pasją. – Nie ma czego świętować. Chciałem, żeby było po prostu przez chwilę normalnie i żebyś to z siebie zrzucił, bo ja też mam całą masę brudu, którego się muszę pozbyć. Mówiłeś McGonagall, że Flintowi równie daleko do śmierciożercy jak mnie i tu cię zaskoczę. Ja dzisiaj ciskałem mrocznymi klątwami na prawo i lewo. I zupełnie mi to wisiało. Nie mam nawet pewności, że kogoś nie zabiłem. Wspaniały wojownik Jasnej Strony, nie ma co.
– Syriusz, nawet nie wiesz, co do siebie porównujesz – zakwestionował Severus, ale przyjaciel ciągnął dalej, nie pozwalając sobie przerwać.
– A Dumbledore? Ryzykował życiem wszystkich i się pomylił. W imię polityki. Teraz Wizengamot się podzieli. Będzie zmiana na najwyższych stołkach. Nowy Minister nie odważy się odmówić wsparcia Zakonowi, żeby mu się kadencja nie skróciła, jak poprzednikowi. Prewencyjnie weźmie za łby czystokrwistych w Ministerstwie. Dumbledore, nawet ponosząc dziś klęskę, pokazał wszystkim, że ma moc zebrania armii. Minister go poprze, bo stary wyjadacz wciąż posiada władzę. Od czasów Grindelwalda było pół tuzina Ministrów, którzy pretendowali do objęcia władzy absolutnej, a Albus Dumbledore przeczekał wszystkich, grając szarą eminencję i pociągając za sznurki. I jego metody... Dwudziestu siedmiu ludzi dzisiaj w zamian za sześćdziesięciu, może siedemdziesięciu aurorów i nieocenione polityczne wsparcie w przyszłości. Może jakieś urzędowe konfiskaty dóbr zidentyfikowanych śmierciożerców, przynajmniej tych nie mogących się odpowiednio zemścić. Za dwadzieścia siedem żyć! I ty mi mówisz, że jesteś ścierwem? Bo nie byłeś w stanie zabić tego Bredforta Avadą?
– Skąd…
– … wiem? Znam cię. Wybrałeś sposób, który zminimalizowałby ryzyko i wykluczył wahanie. Nie czułeś się na siłach zwyczajnie zamordować go z zimną krwią, więc podałeś eliksir, bo to mogłeś zrobić bez angażowania woli i zabójczej intencji. Facet był trupem z chwilą, kiedy dał się złapać Rosierowi. Sam nałożył sobie pętlę na szyję, Sev. Zacząłbym się martwić, gdyby ciebie to nie ruszało i dlatego nie jesteś ścierwem. Jesteś najodważniejszym, najinteligentniejszym i najbardziej popieprzonym emocjonalnie czarodziejem, jakiego znam. Ufam ci i nie dostarczę już powodu, by zawieść twoje zaufanie. – Syriusz nie wyrzucał z siebie słów jak w wcześniej, ale każde wypowiadał wyraźnie i niespiesznie, żeby zostało przyswojone. Na moment przerwał, by głębiej odetchnąć. A potem skończył, krzywo się uśmiechając. – I chciałem sobie walnąć kolejkę, do twojej wiadomości, by po kilku łykach Ognistej mieć prawo do strzelenia patetycznie emocjonalnej gadki. A tak zaraz usłyszę, że jestem płaczliwą łajzą i znów jadę na Amortencji.
Severus potrzebował naprawdę dobrej minuty na przyswojenie powyższego i uporządkowanie myśli. Starał się nie analizować i odepchnąć naturalną potrzebę rozłożenia wywodu przyjaciela na czynniki pierwsze. To by oznaczało babranie się w bagnie emocjonalnym, z jakim jego zimna, ślizgońska osobowość nie byłaby sobie w stanie poradzić. A gdyby jednak dała radę, musiałby zaakceptować, że jest w jakiejś części pieprzonym Gryfonem. Albo, nie daj Salazarze, Puchonem.
– Mam rozumieć, że nie zamierzasz podkarmiać moich autodestrukcyjnych odchyleń? – zapytał w końcu, zbywając to sarkazmem.
– Za cholerę.
– Więc dlaczego mam się w tej chwili nie odwrócić i nie opuścić tego imperium kurzu i roztoczy, by oddawać się upodleniu gdzie indziej?
– Bo ja też – zaznaczył mocniej Syriusz, wpatrując się uważnie w wypłowiałą czerń tęczówek po drugiej stronie salonu – potrzebuję kogoś, kto nie pozwoli mi się stoczyć.
Severus wciągnął powietrze i zacisnął dłonie, aż zbielały mu palce.
– Z szacunku do mojej, ponoć nieprzeciętnej inteligencji, nie porównuj siebie do mnie.
– Niech będzie. Taka między nami różnica, że mnie Opatrzność poskąpiła rozumu, a twój nadmiar przytępiła, zsyłając na świat rude przekleństwo o szmaragdowych oczach – rzucił niedbale Black, ostentacyjnie niewiele sobie robiąc z oczekiwanego wybuchu i przewidywanego potoku bluzgów pod swoim adresem.
– A teraz to już chcesz zarobić w zęby – syknął tylko Snape, pochylając się do przodu. Nie bardzo łapał kontekst. Syriusz chciał go teraz sprowokować do mordobicia?
– Chcę się upewnić, że masz świadomość, co ona robi ci z mózgiem. Możesz jej potrzebować jak powietrza, ale kiedy będziesz martwy, to sobie nie pooddychasz.
Ugh. O tym nie miał zamiaru rozmawiać. Nikomu nic do tego. Panując nad nerwami odbił piłeczkę.
– Czy ja się przypieprzam do tego, że Austen musi być ułomna, skoro cię jeszcze nie pogoniła?
– Sev, nie będziesz już odwalał głupot takiego kalibru jak wiadoma – podjął Syriusz zmęczonym głosem. – Nie jestem tępy aż na tyle, żeby się nie domyślić kluczowej roli Lily w tym popapranym planie. Zrobiłeś to dla niej. Na wypadek, gdyby sprawa obejmowała też mnie, to zaznaczam, że nie życzę sobie ujmowania mojej osoby w podobnych umowach. Jestem duży i umiem o siebie zadbać. Poza tym, jak widać, trochę trudno się potem wycofać z takowych kontraktów.
A więc o to chodziło. Severus chyba rzeczywiście miał gorszy dzień, kiedy założył sobie, że uda mu się trzymać Syriusza z boku i zachować wszystko w tajemnicy przed Huncwotem. Pobożne życzenia. Jeśli jednak chodziło o samą misję Snape'a, to coś się zmieniło i wreszcie to sobie uzmysłowił.
– Nie mam zamiaru się wycofywać. – Z twarzy chłopaka odpłynęła irytacja i wściekłość, a w głosie zamiast zjadliwości zagościła grobowa nuta. – Po dzisiejszej nocy muszę przemyśleć, czy nadal chcę mieć układ z Dumbledorem, ale nie ucieknę, choćbym został sam. Nie z powodu masochistycznych ciągotek czy poczucia tak zwanej sprawiedliwości. Nie tylko dla… – urwał, ale obaj wiedzieli, jakie imię powinno się tu znaleźć. – Ja personalnie mam teraz sprawę do Czarnego Pana. Raczej osobistą i zdecydowanie mi nie przejdzie.
– A więc sukinsyn ma przejebane – podsumował dosadnie Syriusz, bez odrobiny rozbawienia czy ironii. – To od czego zaczynamy?
– My?
– Ja też mam do niego bardzo osobistą sprawę. Dopóki on dycha, Vitalia nie zgodzi się porzucić panieńskiego nazwiska. Jak widzisz, Voldemort miesza mi w życiu prywatnym, więc też mam roszczenie do jego głowy.
Severus prawie się zaśmiał. Przy tym wyszczerzonym wariacie i jego uproszczonym podejściu do życia nawet on sam na chwilę tracił zdrową perspektywę. Jakby znowu chodziło tylko o wyprowadzenie w pole Filcha i złamanie kilku punktów szkolnego regulaminu.
– Syriusz, jesteś świadomy, jak to brzmi żałośnie i absurdalnie? A nawet nie miałeś Ognistej w ustach.
– Absurdalnie? Poczekaj, aż sobie wytatuuję Znak Marchewożercy na lewym przedramieniu – zadeklamował tamten, wygodnie się sadowiąc na miękkich poduchach. Widząc konsternację przyjaciela, zdecydował objaśnić, nadzwyczaj entuzjastycznie. – Jest taka mugolska gazetka dla starszych chłopców, firmowana króliczkiem. Wiesz, czarodzieje w niektórych aspektach mogliby się uczyć od mugoli. Słyszałeś o Kamasutrze? A gdyby tak zaangażować do tego nieco czarów? Co też wtedy czarodziej mógłby robić ze swoją różdżką… – Black na sekundę się rozmarzył. Na ziemię sprowadził go pomruk irytacji, informujący, że Snape nie podziela jego erotycznych fascynacji. Syriusz podarował sobie dalsze dygresje i wrócił do głównego wątku. – Taa, ale o króliczku była mowa. Widzisz, skoro nie jest nowością, że Voldemort to cipa…
– Zaczynam sobie właśnie przypominać – krytycznie i nie bez zniesmaczenia zauważył Severus – dlaczego unikałem twojego towarzystwa przez ostatnie miesiące.
Panicz Black, nonszalancko rozwalony na kanapie, od niechcenia wysunął w kierunku Snape'a zaciśniętą dłoń z uniesionym do góry środkowym palcem, demonstrując, ile robił sobie z ostatniego komentarza. Severus, stosując się do zasady numer cztery, o której wspominał Malfoy, tylko prychnął i nie dał się wciągnąć w polemikę na poziomie, reprezentowanym teraz przez Syriusza.
– Sev? – Tym razem jego przyjaciel był już poważny. – Zmienisz zabezpieczenia mieszkania? Chcę, żebyś miał do niego dostęp na tych samych zasadach, co ja. Sam nie jestem pewien, czy umiem odpowiednio dostosować bariery ze względu na… nowe warunki.
Nieznacznie spojrzał na lewe przedramię Snape'a, a ten przez chwilę miał ochotę je sobie odgryźć własnymi zębami. Magia Mrocznego Znaku uruchamiała alarmujące zaklęcia, w końcu Severus sam tak je skonstruował. Na wypadek, gdyby w chwili słabości zechciał zrejterować od Voldemorta i wrócić, wszystko zaprzepaszczając. W końcu nie byłby sobą, nie czyniąc przygotowań na wszelkie ewentualności.
– Po co? – W geście niezrozumienia zmarszczył brwi. – Przecież się z powrotem nie wprowadzę i tobie też odradzam. I bez mojej pomocy w końcu ktoś wygrzebie ten adres.
– Do Malfoy Manor nie mogę wpadać regularnie, dybanie po krzakach jakoś mi się nie widzi, a gdzieś musimy mieć punkt kontaktowy.
– Do czego? – A teraz już Severus niezupełnie rozumiał.
– Chyba kiedyś ustaliliśmy, że bawimy się w jednej piaskownicy i dzielimy zabawkami – doprecyzował Black, wymownie unosząc brew.
– A ponoć ja straciłem rozum. Mam ci rekomendację dla Czarnego Pana napisać, czy może masz zamiar jechać na rodowym nazwisku? Wyskoczymy we troje z Bellatrix zmasakrować jakąś wioskę po tym, jak rzucicie się sobie w ramiona? I ty się dziwisz, czemu chcę cię zamknąć w pokoju bez klamek?
– Bez sarkazmu proszę – obruszał się niezdiagnozowany wariat. – Po ostatniej nocy chyba obaj mamy znacznie ograniczone zaufanie do Dumbledore'a. Za cholerę nie zawierzę mu swojego ani niczyjego życia, ale bez Zakonu zostajemy z niczym. Nawet jeśli będziesz w stanie zdobywać nieocenione informacje, to niewykorzystanie ich czyni twoją robotę bezsensowną. Zostawmy to oficjalnie po staremu, niech Zakon robi cokolwiek. Ludzie potrzebują zajęcia, by nie zwariować. Ale sam wiesz, że zdawanie się na nich w niektórych kwestiach to jak dawanie dziecku brzytwy. Tylko schrzanią. W bardziej delikatnych sprawach lepiej działać we własnym zakresie. Będziesz wiedział, co Zakon jest w stanie zrobić dobrze, a z czym sobie nie poradzi. Z tym przyjdziesz do mnie.
– Nowe warunki polityczne nie obniżyły twojej samooceny.
Chociaż Severus nie wyzbył się drwiny w głosie, to musiał przyznać przyjacielowi rację. Jeśli coś wymagało daleko posuniętego sprytu i wirtuozji, Syriusz był do tego właściwą osobą. Dodatkowo, miał własnych ludzi i kanały, nad którymi stary manipulator nie panował. A zdobyte przez Snape'a dane wywiadowcze rzeczywiście były bezwartościowe, o ile niczemu nie służyły.
A więc teraz mroczny mistrz eliksirów, po godzinach parający się szpiegowskim rzemiosłem, będzie lawirować między Lordem Voldemortem i Albusem Dumbledorem, bawiąc się na boku w zakulisowe rozgrywki wspólnie z innym niespełna dwudziestolatkiem, na którego głowę ostrzy pazury własna rodzina? Tego nie dało się konstruktywnie skomentować.
– Ogarniemy to – beztrosko stwierdził Syriusz, odgadując dziwnym trafem severusowe myśli. – W końcu jestem Raguelem, Aniołem Zemsty, a do dyspozycji będę miał wiedzę Razjela, Pana Tajemnic.
– Z tymi aniołami to już pojechałeś po całej linii.
– Trza się cenić, żeby cię za bezcen nie zhandlowali, jak mawia Dung – zaśmiał się Syriusz. – A właśnie. Jeśli chodzi o tę personę, to musisz poznać człowieka. Chyba nawet będę miał dla niego specjalną robotę… O, teraz to już mnie naprawdę znienawidzi – powiedział z bananem na twarzy i jakąś perwersyjną radością w oczach. – Sev, a gdyby tak…
Severus skupił się na potoku słów, czas od czasu zobrazowywanych gestami i podążył ścieżkami rozumowania swojego przyjaciela. W szerszym obrazie mały plan Blacka, dotyczący drobnej dezinformacji na rynku czarnomagicznych artefaktów, był bzdurą i nic nie zmieniał, ale jeśli jego powodzenie przyniosłoby spodziewane efekty… Mogli zacząć od podstaw, zupełnie na własną rękę, niejako w ramach prywatnego projektu, nadal robiąc to, co dotychczas. Przynajmniej dopóki nie uniezależnią się od wsparcia Zakonu. W międzyczasie będą się uczyć, zgłębiać tajniki magii, szukać jakichś kruczków. Teraz było już oczywiste, że Czarnego Pana nie można zwyciężyć w równej walce dwóch armii.
Trzeba spróbować bardziej kreatywnego spojrzenia. W końcu nawet Lord Voldemort nie może być nieśmiertelny.
Dumbledore z kolei nie wywiązał się ze swojej części umowy, narażając kilka godzin temu podmioty kontraktu, w którym Severus faktycznie zrzekł się swojej przyszłości, najwyraźniej nie dostając nic w zamian. Nie tak miało wyglądać zaangażowanie po drugiej stronie. Skoro to nie wypaliło, pozostawało zawierzyć Syriuszowi, że ten naprawdę nie da się zabić i pomoże jemu samemu chronić Lily, a niechby ze względu na Pottera.
Severus nie szastał zaufaniem na prawo i lewo, ale w tym wypadku mógł zrobić wyjątek. Chciał zaufać Syriuszowi, bo ten miał rację – obaj potrzebowali kogoś, kto pozwoli im utrzymać się na powierzchni, a nikt z zewnątrz nie potrafił nawet zrozumieć ich punktu widzenia. I w dodatku dało się tę potrzebę umotywować egoistycznymi, a nawet bezpiecznie racjonalnymi pobudkami.
Cholera, naprawdę siedzieli na Ealing Road i spiskowali, wymieniając cięte riposty, okazjonalnie okraszane morderczymi spojrzeniami czarnych oczu i głupawymi uśmieszkami, rzucanymi od strony wymoszczonej miękko kanapy. Całości dopełniały przejawy skrajnego zdebilenia na uhahanej gębie Blacka i niehamowane niczym, nieukierunkowane potoki bluzgów z ust Snape'a. Jak dobrze było sobie od serca pokurwiać na całą tę posraną sytuację i mieć na chwilę w dupie etykietę. Pozbyć się masek.
To wydawało się takie oczyszczające.
W ciągu minionych tygodni niejednokrotnie Severusa nachodziła ochota, żeby rzucić się komuś pod różdżkę i mieć na to wszystko zwyczajnie wyjebane. Nie musieć samego siebie dłużej znosić. A wtedy myślał jeszcze, że Dumbledore panował nad sytuacją. Naiwnie wierzył, iż stary czarodziej i tak dotrzyma obietnicy, jaką złożył, kiedy Snape przyszedł do niego ofiarować szpiegowskie usługi. Teraz Jasna Strona lizała rany, w rozsypce dochodząc do siebie, a wizja zgładzenia Voldemorta nigdy nie wydawała się tak nierealna i odległa.
Różnica polegała na tym, że Severus nie patrzył w niewesołą przyszłość sam. To był zwrot o sto osiemdziesiąt stopni.
Naprawdę zaczynał wierzyć, że jakoś to ogarną. Dokonywali już niemożliwego, bo jak inaczej określić okoliczność, że w tej chwili, pomimo wszystkiego, co się po drodze wydarzyło, siedzieli w tym samym pomieszczeniu i używali czasowników w pierwszej osobie liczby mnogiej?
Lilie – nieskromnie przyznam, że sama czuję empatię w stosunku do "mojego" Regulusa ;) W założeniu miał tylko mignąć w tle, ale dostał dłuższy angaż. W zasadzie wojna miała mi się zmieścić w dwóch rozdziałach, a nie wiem, czy nie wyjdzie obszerniej niż "Just business"... Nie sądziłam, że da się coś wykrzesać z ponurej wojennej historii, a tu zaczynam się bać własnych pomysłów ;))
Miyuki – zapełnianie czarnych plam daje naprawdę sporo frajdy. Choć właściwie... to już jakby nowa historia?
Za komentarze i favy dzięki. Pisanie dla siebie to świetny sposób na odreagowanie i oderwanie się od szarej rzeczywistości, ale świadomość, że bohaterowie ożywają nie tylko w mojej głowie jest niezłym paliwem i daje jeszcze więcej radochy ;)
