Optymista myśli, że świat stoi przed nim otworem.

Pesymista wie, co to za otwór.


Syriusz fiuuknął bezpośrednio do obskurnego mieszkania na przedmieściach Glasgow, która to rudera stanowiła jedną z awaryjnych kryjówek, jakie udało mu się zabezpieczyć na podobne okazje. Nawet Dumbledore nigdy nie zdobył wiedzy o tym miejscu, McGonagall zaś wyraźnie zażyczyła sobie, by nie wprowadzać jej w żadne szczegóły. Syriusz i tak był jej wdzięczny za daleko idące zrozumienie i pozostawienie w tajemnicy szczegółów ich małego spisku. Gdyby tylko opiekunka Gryffindoru coś więcej znaczyła w Zakonie Feniksa mogliby z Sevem zaryzykować wtajemniczenie jej w szerszym zakresie. Prawdę powiedziawszy, opinia kogoś z jej doświadczeniem i mądrością równoważyłaby narwanie i tendencję do brawury dwóch niedawnych uczniów Hogwartu. Musieli to z Sevem porządnie obgadać i zapowiadała się barwna wymiana zdań, bo nie dało się pominąć milczeniem powiązań McGonagall z Domem Lwów. Kolejny Gryfon w składzie? Sev nie łyknie tego łatwo, podobnie jak opornie przyjdzie mu przyswojenie słowa kompromis. Z drugiej strony, bez fałszywej skromności, Syriusz szczycił się sporymi dokonaniami na polu marketingowym. I nigdy nie poddawał się bez walki.

Ale to jutro.

Na dziś miał do rozwiązania problem niebezpiecznie pobudzonego magicznie Calla Flinta. Że też akurat wcześniej Syriusz na to nie wpadł. Nawet pomijając kilka dni pod Wywarem Żywej Śmierci, po wybudzeniu padalec pozostawał prawie trzy tygodnie bez różdżki, za to zdeterminowany i pozbawiony jakiegokolwiek zajęcia. Głównie dlatego, że Black nie miał za bardzo pomysłu, co z gadem zrobić.

Sev przy pierwszej okazji oznajmił, że ma gdzieś, co się z Flintem będzie działo dalej, a to akurat w najmniejszym stopniu Syriusza nie zaskoczyło. Jego przyjaciel nie zwykł okazywać sentymentów czy – nie daj Merlinie – ukierunkowanej troski. Unikał brania odpowiedzialności za czyjeś życie, odcinał wszelkie więzy i bronił się przed zacieśnianiem relacji z innymi przedstawicielami ludzkiego gatunku. Za to skrupulatnie spłacał długi. W takich kategoriach zapewne rozpatrywał sprawę młodszego ex-Ślizgona. Jeśli zdystansowany Snape zdecydował ocalić tyłek młodszego kolegi, to na pewno dlatego, że uznał się z jakiegoś powodu do tego zobowiązanym i chciał wyrównać rachunek. Osoba mniej aspołeczna dostrzegłaby wreszcie, że w to wszystko zamieszane było sumienie. Albo wewnętrzne poczucie sprawiedliwości. Czy kto jak to zwał. Sev chyba by się rozchorował, jeśli głośno dopuściłby możliwość posiadania takowych. Wygodnie więc pozbył się dylematu moralnego i wcisnął Flinta pierwszemu naiwnemu, oficjalnie umywając ręce.

Ex-Gryfon na początku zdrowo się nakręcił. Miał ochotę z huncwocką fantazją przeczołgać tę czystokrwistą ślizgońską mendę za akcję z Eliksirem Półsnu i kilka innych epizodów ze szkolnych czasów, a jakże. Ostatnio jednak coraz częściej najpierw myślał, a potem brał się do realizowania swoich oświeconych zamysłów. I tak doszedł do konkluzji, iż sosnowa jesionka należała się bez dwóch zdań Voldemortowi, zapewne także Bellatrix i paru innym z Wewnętrznego Kręgu. Ale Flint? Ten należał do pomniejszych drapieżników. Odreagowywanie na płotce za zbrodnie generalicji sprowadzało się do pastwienia nad półmartwą myszą. Może i przez chwilę rajcujące, ale zostawiające uczucie moralnego zeszmacenia. Z tego rodzaju rozrywkami, uskutecznianymi jeszcze tak niedawno przez rozpuszczonego Huncwota, bardziej dorosły Syriusz już skończył. Proceder iście niegodny wojownika.

Coś należało jednak zdecydować.

Nie bez znaczenia było, iż pilnowanie gnojka wychodziło Syriuszowi bokiem i z każdym dniem powiększało ryzyko wycieknięcia informacji w zakonne kręgi. Nie mógł trzymać go pod kluczem w nieskończoność. Coraz trudniej przychodziło zorganizowanie warty, bo sam Black skupiał się na bardziej naglących problemach, a i jego godni zaufania ludzie mieli ciekawsze rzeczy na głowie niż dokarmianie syriuszowego prywatnego jeńca. Można za to spróbować uczynić chłopaka użytecznym i to zanim Dumbledore zwącha sprawę. Albo też zwyczajnie gówniarza z grubsza postraszyć i spławić. Osoba Flinta łączyła Blacka ze Snapem, a w najwyższym stopniu niewskazane było, aby dyrektor zorientował się co do pokątnej współpracy swojego tajnego szpiega z szefem siatki wywiadowczej Zakonu.

Zwłaszcza w aktualnych okolicznościach.

Szlag, jeszcze to, przeklął w myślach Syriusz, przypominając sobie o napiętej sytuacji i przeczuciach swojego przyjaciela. Należało zasięgnąć języka na temat nowego ewentualnego źródła informacji dyrektora. Sprawa była zbyt delikatna, aby zaangażować postronnych, choćby zaufanych informatorów. Za duże ryzyko ze względu na bezpieczeństwo Seva. Jeśli ktoś nazbyt ciekawski zwącha sensację, zacznie drążyć i dogrzebie się do powiązań młodego mistrza eliksirów z Jasną Stroną…

Cholera, Syriusz nawet bał się myśleć o konsekwencjach, jakie mógł zaplanować dla zdrajcy Voldemort. I nawet Flint wybrał sobie akurat ten konkretny wieczór na strojenie fochów.

Czy dziś przypadkiem ponura rzeczywistość nie miała być tematem tabu?

A pies trącał Dumbledore'a, Ministerstwo, śmierciożerców i ich gówniane wyczucie czasu.

Syriusz zdjął z zamka magiczne blokady i kamuflujące zaklęcia, uniemożliwiające rozpoznanie tożsamości osób, przestępujących próg zaimprowizowanej celi. Uzmysłowił sobie, że Flint w zasadzie nie wiedział nawet, kto go więził, podobnie jak strażnicy nie mieli świadomości, kim był ich podopieczny. Z drugiej strony nie starali się szczególnie wydusić od Blacka jakichś detali, wiedząc co nieco o jego faktycznych dokonaniach w konspiracji i ufając osądowi. W obecnych czasach postronnym lepiej było nie pchać palców między drzwi. Wszystko dla wyeliminowania niepotrzebnego ryzyka.

Jęknął, zniechęcony ponurą myślą o marnowaniu czasu na dopieszczanie rozpuszczonego ślizgońskiego ego, nacisnął klamkę i przestąpił próg bez entuzjazmu.

Instynktownie postawił tarczę, nim oślepiający rozbłysk sięgnął jego ciała. Nawet pomimo osłony lekko się zachwiał pod naporem magicznego ładunku, odpalonego na chybił trafił i odbitego z impetem od popękanych ścian.

– Ożeż… – wściekł się i przez chwilę miał ochotę odwrócić się w progu, trzasnąć drzwiami i zarządzić zmniejszenie Flintowi racji żywnościowych do czasu, aż się kanalia nie wyszumi. Ale tylko zacisnął zęby i odliczył w myślach do dziesięciu. Konfrontacje ze Ślizgonami wymagały nierzadko niebiańskiej cierpliwości. Chciał już rzucić jadowity komentarz, ale najpierw ogarnął wzrokiem pomieszczenie.

Z lekka go zamurowało.

Ściany i sufit zdobiły ślady użycia magii. Jednoznacznie niszczycielskiej. Na posadzce walały się kawałki odłupanego tynku. Stopień zdewastowania mebli wskazywał, że akurat tych nie zniszczono przy nieumiejętnym użyciu bezróżdżkowych zaklęć. Otarcia na dłoniach i krwawiące ślady na poranionych nadgarstkach sugerowały, że Flint wyładował się na nich fizycznie. Nie wyglądało na to, by chłopak próbował się stąd wydostać i zwiać. Dzikie, na wpół oszalałe, zrezygnowane spojrzenie mówiło, że Call Flint był na granicy. Sposób, w jaki wykorzystał strzępki swojej magii, którą udało mu się z siebie wykrzesać bez różdżki, świadczył raczej o czysto destrukcyjnych intencjach młodego czarodzieja. Jego fizyczne wyczerpanie wysyłało czytelną wiadomość, że nie planował dawać satysfakcji drugiej stronie i zdecydował wykończyć się na własną rękę. Unicestwiłby się własną magią, gdyby zdążył rozgryźć na to sposób. Nawet jeśli takie wnioski z samej obserwacji zrujnowanego pokoju można by uznać za nadinterpretację, to nie dało się inaczej odczytać beznamiętnej determinacji w zimnych oczach.

Syriuszowi zrobiło się jeszcze bardziej nieswojo.

A właściwie nie na żarty się przestraszył. Z trudem stłumił w sobie kiełkujące uczucie wstydu. Jak mógł nie wziąć pod uwagę, co z czarodziejem zrobi odcięcie go od magii? Bez różdżki mag przeistaczał się w bezsilną i okaleczoną namiastkę samego siebie. Black powinien to przewidzieć, w końcu pamiętał, jak sam zaczynał świrować po incydencie z Regulusem, a wtedy było to tylko sześć dni i odpadał element zamknięcia w niewoli.

Flint naprawdę balansował na granicy i nie blefował. Te puste oczy mówiły, że był gotowy podjąć wszelkie działania, by to poczucie niekompletności odeszło.

Black nie sądził, że gówniarz mógłby mieć do tego jaja.

– Syriusz Black III, cóż za zaskoczenie. Przestało cię kręcić podglądanie przez dziurkę od klucza? Czy może straciłeś nadzieję, że zdejmę ci problem z głowy i własnoręcznie rozwiążę sprawę, bo ty nie masz dość ikry? Odeślij mnie Czarnemu Panu, on przynajmniej ma klasę – Flint zaśmiał się histerycznie. – Jeśli jestem na tyle słaby, że dałem się pojmać i nie potrafię zapanować bezróżdżkowo nad własną magią, to nie będzie zawracał sobie głowy przydługimi wstępami i oszczędzi wszystkim czasu.

Pod bezdennym, tępym spojrzeniem oszalałych oczu młodszego chłopaka ex-Gryfon poczuł się jak ostatnia szmata.

– Nie jestem Voldemortem i preferuję całe mnóstwo innych ewentualności, wykluczających miotanie zabójczymi klątwami.

- Nie masz dość charakteru, by odpalić Avadę. W końcu jesteś tylko strachliwym ścierwem i boisz się sięgać do Niewybaczalnych – powiedział z pogardą poobijany chłopak, podnosząc się z podłogi. – Obce są ci narzędzia, którymi władają prawdziwi wojownicy.

Na skutek wyczerpania zachwiał się. Oparł plecy o ścianę, by uniknąć kompromitującego osunięcia się na posadzkę i konieczności obejrzenia z bliska butów Blacka.

– To mamy coś wspólnego – rzucił Syriusz na tyle chłodno, by zatuszować skrępowanie.

Bladobłękitne tęczówki odbiły zrozumienie i Flint na sekundę oniemiał, absolutnie odsłonięty. Tylko na moment, bo natychmiast odszczeknął się ze złością.

– Nie mamy ze sobą nic wspólnego. Ja nie jestem tchórzem. Nie chowam się przed swoim przeznaczeniem za spódnicą McGonagall i za plecami Dumbledore'a.

– I jak cielę poszedłeś za Voldemortem, bo tata tak kazał? Nie mając dość siły, żeby zdecydować za siebie? Chyba mamy inne definicje odwagi i honoru.

– Twój honor pozwolił ci odebrać mi różdżkę, trzymać tutaj przez tygodnie i czekać, aż się złamię? Liczyłeś, że zacznę sypać i błagać o litość? Zapomnij. Jeśli jednak twierdzisz, że masz honor, to daj mi jakiś eliksir, skoro na Avadę nie mam co liczyć. Albo zostaw tutaj jeszcze kilka dni i sam sobie poradzę. Przysięgnę ci na co chcesz, że nie ucieknę i zrobię co konieczne. Tylko… oszczędź mi Azkabanu.

Teraz w głosie Flinta nie pobrzmiewała pogarda czy arogancja. Śmiertelna powaga młodszego chłopaka przyprawiała Syriusza o dreszcze na plecach.

– Nie wyślę cię do Azkabanu. Z drugą opcją też nie chcę mieć nic wspólnego, Flint. To nie tak… – Black zastanawiał się nad właściwym doborem słów, karcąc się za dotychczasową bezmyślność. Nie przewidział konsekwencji odwlekania tej rozmowy w czasie i teraz musiał zapanować nad nie najciekawszą sytuacją. – Nie zamierzam siłą wyciągać z ciebie informacji. Chciałbym, żebyś dogłębnie przemyślał swoje zaangażowanie w tej wojnie i rozważył zmianę sympatii politycznych. – Jeszcze sekundę się wahał, ale zaryzykował. – Proponuję współpracę.

Syriusz skłamałby deklaracją, że pół godziny temu takie właśnie miał plany. Zamierzał zwyczajnie oświecić dzieciaka co do jego położenia, odrobinę nastraszyć i zalecić mu wycieczkę do jakiegoś mało rozwiniętego turystycznie regionu. Na przykład w dorzeczu Amazonki.

Teraz nie potrafił odpędzić myśli, że to byłoby marnotrawstwo. Chłopak coś w sobie miał.

Call przez chwilę wyglądał, jakby się przesłyszał i pierwszy raz jego wzrok wydawał się zupełnie przytomny. Patrzył na rozmówcę, jakby to tamtemu brakowało piątej klepki.

– Czarny Pan to potężny, przerażający i bezwzględny czarodziej. Nie usiłował nigdy tego ukrywać, w końcu jest Mrocznym Lordem. Dzieli się swoją potęgą z wybranymi i pozwala smakować im prawdziwej mocy, chociaż nie próbuje nikomu wmawiać, że pośledni czarodzieje są mu równi. Po prostu jest niezwykły i magia go wybrała. A Dumbledore? To ambitna i wyrachowana kanalia, do tego zakłamana. Mami naiwnych idiotów wizją równości i walki z niesprawiedliwością, a jego sposób prowadzenia wojny niczym nie różni się od naszego – zaznaczył, by nie zostawić wątpliwości co do swojej przynależności. – Można zginąć, próbując sięgnąć do potężniejszych odcieni magii, ale dać się zabić w imię czyichś politycznych aspiracji, przyklaskując kłamstwom? Z dwóch dostępnych opcji wybrałem Czarnego Pana i nic nie zawróci mnie z obranej drogi. Nigdy nie będę pracował dla Dumbledore'a, to kwestia zasad. Nic ode mnie nie dostaniesz. Jeśli masz zamiar dalej mnie tu więzić, to ponawiam prośbę o eliksir. Z braku czegoś bardziej wysublimowanego cztery uncje czystej krwi salamandry powinny wystarczyć. Nie będziesz zmuszony brudzić rączek – zakończył hardo, z wyzwaniem patrząc w szare oczy.

No dobra, teraz już Syriusz był zdrowo podjarany. Musiał mieć tego chłopaka po swojej stronie.

– W którym miejscu powiedziałem, że reprezentuję interesy Dumbledore'a? Zapytałem, czy nie zechcesz pracować ze mną. Powiedzmy, że rozkręcam na boku prywatny projekt, jakkolwiek celem głównym pozostaje odesłanie Voldemorta do piachu. W żadnym razie nie dla zapewnienia ambitnemu belfrowi władzy totalitarnej. Ministrem Magii to on zostanie po moim trupie – zaznaczył, wymownie zawieszając głos. – Jak widać wybór nie ogranicza się dwóch opcji, Flint.

Z satysfakcją Black dostrzegł na twarzy tamtego cień zaskoczenia.

– To jest niewykonalne. Deklarujesz w pojedynkę wojnę dwóm najpotężniejszym magom naszych czasów? Straciłeś rozum, Black.

Jakkolwiek reakcja Flinta nie wyrażała entuzjazmu, to przynajmniej zdecydował sekundę nad tym pomyśleć. Na początek mogło być.

– Nie jestem sam i mam nie najgorsze zaplecze, nadal na etapie rozbudowy. Na razie nie mogę powiedzieć ci więcej.

– Mam rozumieć, iż Dumbledore nie posiada wiedzy, że od tygodni mnie tutaj przetrzymujesz i to twoja własna inicjatywa?

Syriusz skinął głową, nie nadążając za kierunkiem myślenia rozmówcy. Zboczenie z głównego tematu było nieco dziwne.

– Zaatakowałem Austen na Nokturnie i za to powinieneś próbować wysłać mnie na cmentarz – powiedział powoli Flint. – Ale ty chcesz ze mną pracować. Jestem tutaj od tygodni… Ponad miesiąc? Nie mam pojęcia, jak wyglądają sprawy na zewnątrz od czasu bitwy. Mogę tylko zgadywać, że Czarny Pan was rozbił – analizował na głos, beznamiętnie. – Pamiętam jakiś kwadrans rzezi, a reszta jest czarną plamą. Nie wiem, w jakich okolicznościach na ciebie tam trafiłem i dlaczego znalazłem się w tym cholernym pokoju. Zoblivate'owałeś mnie?

Aha. I dobry start szlag trafił.

– Tego wymagały okoliczności. Ale dzięki temu masz teraz wybór.

– Sprawiłeś, że Czarny Pan jest przekonany o mojej dezercji, więc nie mam dokąd wracać. Rodzina przywita mnie Cruciatusem, jeśli teraz się im pokażę na oczy. W czasie bitwy nie było masek i kilku aurorów może mnie zidentyfikować jako śmierciożercę. Mam wybór? Zabrałeś mi prawo wyboru. Zoblivate'owałeś mnie i czekałeś, aż zanurzę się w szaleństwie. Czym to się różni od praktyk Dumbledore'a i Czarnego Pana?! O Salazarze, teraz Czarny Pan… – Flint wyglądał na przerażonego, jakby wreszcie wszystko do niego dotarło. Kwadrans temu, chłodno rozważając samobójstwo, zdawał się tylko połowicznie świadomy. W tym momencie, sparaliżowany strachem, był w stanie jedynie z rezygnacją wyszeptać – Wisi nade mną wyrok śmierci o jakiej nie masz nawet pojęcia. A mogłem zwyczajnie oberwać Avadą od jakiegoś aurora.

– Flint, ty…

– Gdybym zginął w pojedynku, to widać tak mi przeznaczono. Jeśli nie jestem wystarczająco potężny, by pokonać przeciwnika, taka jest cena słabości. Ale kiedy dorwą mnie śmierciożercy… Kara za zdradę… Zejdź mi z oczu, Black. Nawet nie wiesz, co mi zrobiłeś.

Syriusz był porządnie poruszony.

– Naprawdę w to wierzysz. Słabszy ma prawo zgnieść silniejszego dla jego widzimisię, potęga jest wszystkim i tak dalej. Stanąłeś za Voldemortem, bo obiecywał moc?

Flint poderwał głowę, przed chwilą jeszcze bezmyślnie pochyloną nad podłogą. Ogień w jasnych oczach błyszczał niebezpiecznie.

– Jesteś idiotą, jeśli odważasz się go tak nazywać, bez lęku i cienia szacunku. Czarny Pan jest potęgą. Oczywiście, że chodziło o moc. Ciebie nie pociąga magia? Mógłbyś bez niej żyć? Nie czujesz się pełniejszy, kiedy przez rdzeń twojej różdżki przepływają jej odblaski? Bez niej bylibyśmy tylko mięsem i kośćmi, pomyłką natury. Magia nas definiuje.

– I czysta krew wzmacnia magiczny potencjał? Tom Riddle jest półszlamą, geniuszu.

Przy mugolskim nazwisku swojego mentora młodszy chłopak odruchowo się skrzywił.

On jest czystą mocą, porażającą i nieokiełznaną. Sama magia go wybrała.

– Twój pan to taki sam łgarz jak Dumbledore, a to czym włada, jest okaleczonym wynaturzeniem, nie prawdziwą magią. Rozpowszechnia propagandowe bzdury o sprzężeniu magicznej mocy z czystością krwi. Chce władzy i znalazł sposób na skupienie wokół siebie politycznie silnej, konserwatywnej arystokracji, by zrobiła porządek ze stronnikami Dumbledore'a – wyłożył Black z pasją, nie mogąc już słuchać indoktrynacyjnych głupot. – Oczywiście, że czarodzieje mają różne talenty i nie są one sobie równe, ale od nich samych zależy, na ile je rozwiną. Magia jest egalitarna. Dopóki Voldemort się panoszy, co bardziej uzdolnieni czarodzieje żyją w strachu przed własną mocą. Ten psychol nie dzieli się wiedzą. To masowy morderca, który występuje przeciw magii i odważa się ją kalać. On jest zagrożeniem dla jej czystości.

Na tym etapie konwersacji Syriusz nie miał już nadziei na zrekrutowanie Calla Flinta. Stracił też ochotę na ciągnięcie filozoficznej dysputy.

Sięgnął do kieszeni i jego palce ujęły dwanaście cali idealnie gładkiego drewna czarnego orzecha. Chłopak pogładził je opuszkami i niespodziewanie poczuł mrowienie. Zatopiony w polerowanej osłonie rdzeń z pióra feniksa delikatnie zadrgał, ale nie w reakcji na moc Syriusza. Różdżka wyczuła bliskość prawowitego właściciela, bo wcześniej zdawała się uśpiona w dłoniach innych czarodziejów. Teraz wręcz domagała się, by przekazać ją w odpowiednie ręce.

Black przypomniał sobie, jak na piątym roku zamienili się z Rogaczem na czas pojedynku swoim orężem. Ku ubawieniu reszty Huncwotów Syriusz zebrał zdrowy łomot. Mógłby przysiąc, że w czasie starcia różdżka Jamesa zdawała się zupełnie nie słuchać tymczasowego posiadacza. Kiedy oddawał ją zwycięzcy, poczuł wyładowanie mocy wokół rdzenia, jakby ten rozpoznał swojego prawdziwego pana. Tego rodzaju interakcje między różdżką i czarodziejem przypisywano idealnemu dopasowaniu magicznemu. A także niezwykłej mocy maga, władającego bezwzględnie wierną różdżką, stanowiącą w walce przedłużenie jego ramienia. Teorię potwierdzało wspomnienie pamiętnego pojedynku z Sevem, który zakończył się złamanymi żebrami tamtego, wymuszoną pomocą medyczną ze strony Blacka i przejściem w tryb dwustronnej przyjaźni. W którymś momencie, w ferworze walki Syriusz rozbroił przeciwnika Expelliarmusem. Chwycona w locie cisowa różdżka prawie poparzyła syriuszowe palce.

W przypadku orzechowego drewna, które teraz gładził, reakcja była zdecydowanie mniej intensywna, niemniej obalała domniemanie, jakoby Flint cierpiał na skrajne niedobory magicznej mocy, jak sam zdawał się o sobie myśleć. Black zawiesił wzrok na osmolonej, magicznie zdewastowanej ścianie. Konkluzja nie była taka znów zaskakująca.

Odnalazł wzrokiem spojrzenie Flinta, zafiksowane na dłoniach Blacka, ściskających nie swoją własność. Jakby w odpowiedzi feniksowy rdzeń znów lekko zadrgał, próbując się wyrwać z więżących go palców.

Interesujące.

– Drewno czarnego orzecha jest specyficznym tworzywem różdżkarskim i miewa tendencję do strojenia fochów – zaczął Syriusz, zerkając na przedmiot w swoich dłoniach. – Bywa nieposłuszne, kiedy właściciel nie słucha swojego instynktu i używa magii bez przekonania, że tak to ujmę. W pierwszej klasie przekopałem hogwarcką bibliotekę w poszukiwaniu informacji o różdżkach i mam pewną wiedzę o temacie – doinformował, widząc lekkie zagubienie młodszego chłopaka. – Byłem tak kijowy na zaklęciach, że Flitwick pilnował mnie, żebym nie zrobił sobie krzywdy. Przez kilka tygodni myślałem, że różdżka jest źle dopasowana. Wreszcie przestałem próbować ją do czegokolwiek zmuszać i pozwoliłem magii przejąć inicjatywę. Problemu nie stanowił brak potencjału, a moje złe podejście. Jestem w końcu Blackiem i od urodzenia próbowano mnie ukierunkować po blackowemu. Ale u Ollivandera wybrała mnie różdżka, która nie chciała współpracować, kiedy sięgałem do ciemnych odcieni magii. Różdżka się nie myli, wybierając czarodzieja, to czarodziej sam robi sobie krzywdę, próbując praktykować magię wbrew wrodzonym preferencjom. Mam pewność, że moja cedrowa różdżka się nie myli, bo – kiedy jej słucham – pozwala mi kształtować potężne zaklęcia. Dzięki niej wiem, że moja naturalna magia jest Jasna. Potrafię rzucać mroczne klątwy bez większych trudności, ale ona tego nie lubi, a ja nauczyłem się na niej polegać.

– Nie wychwytuję puenty. Insynuujesz, że moja magia jest… Jasna? Jestem Ślizgonem, a Węże nie praktykują zaawansowanej Jasnej Magii. To… nienaturalne.

– Polemizowałbym, ale tobie zostawiam przemyślenie niepodważalnego faktu, że opornie ci idzie z Niewybaczalnymi – stwierdził Syriusz ostrożnie. – Sugestie innych czarodziejów mogą być pomocne, ale magia stanowi część nas samych, nasze odbicie. Nawet mentor w osobie potężnego maga w temacie nie swojej magii jest tylko teoretykiem. Miesiąc temu potrafiłeś władać bezróżdżkową i niewerbalną?

Flint spojrzał na niego jak na idiotę.

– Nie potrafię władać bezróżdżkową i niewerbalną – syknął rozgoryczony.

– A to? – zapytał machinalnie Black, wskazując na zdewastowane ściany. – Intencjonalnie rzucałeś zaklęcia i zapewne nawet nie wypowiadałeś inkantacji. Na pewno nie słyszałem słów, kiedy walnąłeś mnie w drzwiach tym sukinsyństwem, od którego posypał się tynk na suficie.

Jeśli wcześniej w czasie ich rozmowy sponiewierany chłopak momentami wydawał się wytrącony z równowagi, to teraz nie mógł pozbierać szczęki z podłogi. Oniemiały gapił się na ściany i bardzo powoli zaczynał chwytać sens całej syriuszowej gadaniny. W końcu ponownie skupił spojrzenie na orzechowej różdżce w napiętym oczekiwaniu. Jego jasne oczy, dopiero co z głodem chłonące namacalne ślady po użyciu nie tak znowu kiepskiej magii, znowu stały się czujne.

Syriusz wyczekiwał ustosunkowania się do jego propozycji, a Flint najwyraźniej podjął decyzję. Twardo, choć z nieukrywaną nostalgią, wpatrywał się w orzechową różdżkę, ściskaną przez obce ręce. Po chwili zogniskował wzrok na twarzy rozmówcy.

– Muszę odrzucić ofertę, Black – powiedział w końcu chłodno, godząc się z nieprzyjemnymi skutkami swojego wyboru. – Ewentualna zmiana moich sympatii politycznych nie ma tu znaczenia. Ślizgoński instynkt samozachowawczy nie pozwala mi wrócić do Czarnego Pana, by mnie pokazowo ukarał, ale nie mogę też po prostu zmienić stron. Wątpię, by dało się przy naszej współpracy uniknąć konfliktu interesów, a ja nie wystąpię przeciwko własnej rodzinie. Nie jestem zdrajcą krwi.

Powietrze zrobiło się odrobinę cięższe i obaj to odczuli.

Flint nie starał się ostrożnie dobierać słów i daleko mu było do zestrachania na myśl o gwałtownej reakcji Blacka, którego relacje z krewnymi i powinowatymi dla nikogo nie stanowiły tajemnicy. Przez chwilę Syriusz miał ochotę podzielić się opowieścią o kochanej kuzynce Belli, Cruciatusie i kilku litrach krwi na ścianach w mieszkaniu Hawkinsa. Albo napomknąć o tym, że młodszy brat niemal pozbawił go magii i prawie utłukł Avadą. Czy przywołać najdroższą matkę i nadpalony kilimek w salonie na Grimmauld Place. Oraz szacownego ojca i…

Opanował się i odpuścił. Nie będzie robił z siebie durnia przed prawie obcym człowiekiem.

– To mieszkanie jest pod Fideliusem i jeśli wyjdziesz za próg, to nie będziesz w stanie ponownie tu trafić. Gdybyś mnie szukał, zostaw anons dla Raguela w Proroku, w rubryce towarzyskiej. Tylko żeby nie przyszło ci do głowy ze mną pogrywać, bo nie poznałeś jeszcze mojej mniej miłej strony –poinstruował i rzucił chłopakowi jego różdżkę, a tamten sprawnie ją chwycił z bezbrzeżną ulgą. Z bronią w ręku natychmiast stanął pewniej. – I nie wchodź mi w drogę, Flint – ostrzegł Syriusz poważnie.

Ruszył do wyjścia, nie patrząc za siebie, w nadziei, że gówniarz nie zachowa się jak ostatnia menda i nie popieści go jakimś mrocznym paskudztwem. Bez nieprzyjemnych perturbacji wyszedł na ulicę, by stamtąd deportować się w pobliże budynku, w którym zostawił już niewątpliwie nietrzeźwych gości.

Dziwnie sam jakoś stracił imprezowy nastrój.


Niespiesznie, choć sprężystym krokiem zbliżył się do ustawionych w kącie foteli, oddzielonych nieco od reszty pomieszczenia wyszywanym w węże parawanem, zapewniającym prywatność. Zajmującą jeden nich młodą kobietę pochłaniała rozmowa z dużo od niej starszym mężczyzną, nietypowo dla siebie wykazującym cień ożywienia na – zazwyczaj wyszczerzonej i pozbawionej oznak inteligencji – pomarszczonej twarzy.

A może to już były severusowe paranoje, wywołane jego niepokojem ze względu na prawdopodobieństwo pojawienia się konkurencji na szpiegowskim polu? Zapewne nadinterpretował. Nikt trzeźwo myślący nie konspirowałby w pokoju pełnym ludzi. Z drugiej jednak strony…

Oceniając stopień nietrzeźwości wszystkich wokoło, mistrz eliksirów doszedł do wniosku, że można by z powodzeniem wznieść na głos toast za pomyślność i długie życie Dumbledore'a, a ucztujący nie zwróciliby na to większej uwagi, wychylając do dna kielichy z głośnymi wiwatami. Właściwie w tych warunkach wyciąganie informacji było dziecinną zabawą, a półświadomi informatorzy nawet by tego faktu nie zarejestrowali. Niestety byli w większości w takim stanie, że w ich bełkocie nie dałby się wychwycić odrobiny sensu.

Severus usiłował przebić się przez narastający gwar i wyłapać choćby pojedyncze słowa z rozmowy w kącie, lecz bezowocnie. Właściwie nie poczuł się zawiedziony. Aż nazbyt dobrze wiedział, jak ostrożną i biegłą w niewerbalnym rzucaniu zaklęć poufności była Greengrass. Nastrój konspiracji, zagęszczający powietrze w półmroku tej części saloniku, dawał do myślenia.

Oczywiście chłopak udał, że nie ma w tym wszystkim nic podejrzanego i podszedł bez skrępowania.

– Jeśli dostanę twój kielich, to cię usynowię, młody Snapie – padło jowialnym tonem z głębokiego fotela i zatrzymało zaskoczonego Severusa w pół kroku. – Mój bezduszny syn pod karą śmierci w męczarniach zabronił skrzatom okazać litość i ugasić pragnienie ubezwłasnowolnionego starca. Zresztą nie tknąłbym nic, czego nie degustował ktoś inny. Potrzebuję widzieć, co skrzaty nalewają mi do kielicha czy kładą na talerz, a musisz wiedzieć, że i za to Narcyza mnie prześladuje, przeganiając z kuchni. Tylko czekać, aż zakaże mi jeść rękami – jęknął unieszczęśliwiony i doprecyzował. – Nie uznaję sztućców. Narcyza je przeklęła. Już dwukrotnie prawie jej się to udało odesłać mnie w zaświaty dzięki tym przeklętym widelcom.

Snape nie wiedział, w jaki sposób zareagować na psychotyczną gadkę Abraxa Malfoya. Spróbował wyczytać z pobrużdżonej twarzy, na ile nieobliczalny był jej posiadacz w tej chwili. Nie wypadało wdawać się w rozmowę, której celem było obrażanie pani domu, a wiekowy czarodziej usilnie do tego zmierzał.

Chociaż chłopak mieszkał tu de facto prawie rok, to nie zamienił ze starcem słowa. Lucjusz trzymał ojca w izolacji po tym, jak zbzikowany mężczyzna kilkakrotnie zrobił z siebie widowisko, pojawiając się na kolacji bez odzienia czy wdając w głośne dyskusje z niewidzialnymi, dawno zmarłymi przodkami. Klamka zapadła, gdy na wiosnę Abrax sprowadził sobie dziesięciometrowego smoka, nazwał go Ciapkiem, zainstalował w sali balowej i zaczął dokarmiać narcyzowymi pawiami. W tym momencie stary szaleniec został nieoficjalnie ubezwłasnowolniony i od miesięcy prawie nie pokazywał się obcym.

Jego obecność na przyjęciu była co najmniej zastanawiająca. Z drugiej strony – pozostali obecni zapewne nawet tego nie dostrzegli.

Na skutek takich przemyśleń Severusa tknęło. Prawie udało mu się w zmieszaniu nie dostrzec, jak Greengrass nakłada maskę obojętności w miejsce niedawnego głębokiego zaabsorbowania zakonspirowaną wymianą zdań. Z rezerwą spojrzała w onyksowe oczy i nieco cierpiętniczo westchnęła, jakby dotrzymywanie towarzystwa Malfoyowi seniorowi było przykrą powinnością, jakiej się wymaga od gości wobec przesadnie rozgadanych gospodarzy.

No to teraz Severus był już głęboko zaintrygowany idealnym aktorskim zgraniem tej dwójki.

Co więcej, powziął skądinąd umotywowane przypuszczenie, że Abrax nie był tak obłąkany, na ile wskazywały iskierki szaleństwa, teraz aż nazbyt widoczne w jego spojrzeniu.

Chwilę temu wcale ich tam nie było.

Oczywiście to swoje odkrycie chłopak także pokrył milczeniem i absolutną obojętnością.

– Skarbie – przemówił znów Malfoy senior, łypiąc z uśmiechem do młodej arystokratki i wywołując u niej lekkie zniesmaczenie taką poufałością. – To jak będzie z wycieczką do moich komnat? Moja kolekcja kart z Czekoladowych Żab jest imponująca, a zacząłem zbierać ledwie rok temu. Jeśli ładnie poprosisz, to może nawet kilkoma się podzielę. Całus za podobiznę Lucjusza Malfoya I? Nieźle sobie poczynał z Elżbietą Tudor, w końcu krew nie woda, choć może ten dar zanika w młodszym pokoleniu. Z drugiej strony Królowa Dziewica ponoć była wredną magierą. Dostrzegam pewne charakterologiczne podobieństwo z moją synową. – Starzec aż podniósł się z miejsca, zaskoczony nagłym odkryciem. – A co tam, dam ci kartę za darmo, wywołuje przykre skojarzenia.

Aretha nie miała okazji ustosunkować się do nietaktownej propozycji, bo na horyzoncie pojawiła się odsiecz w osobie młodszego Malfoya, przemierzającego parkiet z morderczym wzrokiem.

– Ojcze. – Lucjusz skinął głową starcowi, nie najlepiej kryjąc irytację. – Myślę, że dzisiejszy wieczór dostarczył ci aż nadto wrażeń. Sugeruję, byś udał się na spoczynek.

– Och, drogi synu, właśnie zamierzałem zaciągnąć młodą Arethę do alkowy, ale właściwie żadne z nas nie jest chyba śpiące. Dasz się prosić do menueta? – zagadnął Abrax, tracąc zainteresowanie swoją latoroślą i przelewając je ponownie na wyraźnie zażenowaną dziewczynę. – A może kankan, słodziutka? Nadal mam w sobie sporo ikry – szelmowsko oświadczył, puszczając oko do Greengrass i nic sobie nie robiąc z faktu, że młodszy Malfoy skarcił go zabójczym spojrzeniem.

– Nalegam – powiedział z naciskiem blondyn, bez krztyny szacunku należnego szacownemu rodzicielowi.

– Skoro tak ładnie prosisz…

Abrax zrobił teatralnie obrażoną minę i podniósł się z fotela, zgarniając po drodze z dłoni Severusa kielich z sokiem malinowym, imitującym wino. Lucjusz odruchowo przejął kryształ z ręki starca i skinął na skrzatkę, krzątającą się nieopodal.

– Zgrzebko, upewnij się, że mój ojciec nie zabłądzi w drodze do swojej sypialni. Przypilnuj, by nikt go nie niepokoił do rana.

Spłoszone stworzenie zgięło się w uniżonym ukłonie.

– Jak pan każe, sir – wyjęczała skrzatka i ponownie się ukłoniła, po czym ruszyła truchtem w ślad za lekko zataczającym się starcem, mamroczącym pod nosem z bezbrzeżną błogością na twarzy. Kiedy zniknęli w ciemnym korytarzu za szeroko otwartymi drzwiami, Lucjusz zwrócił się do pozostałej dwójki. Miejsce irytacji zajęło głębokie zażenowanie.

– Wybaczcie mojemu ojcu niewłaściwe zachowanie. Wraz z dawną bystrością umysłu odpłynęło widocznie jego dobre wychowanie. Mam nadzieję, że nie czujesz się urażona, Aretho?

– W żadnym razie, ale skoro zostałam zwolniona z obowiązku dotrzymywania towarzystwa panu Malfoyowi – stwierdziła dziewczyna, nieznacznie zerkając ku wyjściu – to pozwolisz Lucjuszu, że się przewietrzę. Byłabym niepocieszona, rezygnując z okazji podziwiania legendarnego różanego ogrodu Narcyzy. – Wytwornie dygnęła gospodarzowi i bardziej sztywno skinęła stojącemu po prawej rówieśnikowi. – Snape.

– Greengrass – pożegnał ją chłopak i taktownie usunął się z drogi, odprowadzając wzrokiem w stronę ogrodowego tarasu.

Przez chwilę walczył z oszołomieniem, jakie wywołał podziw dla profesjonalizmu tamtych dwojga w robieniu z innych idiotów.

Lucjusz stał zamyślony, z czymś na wzór zniesmaczenia spoglądając w kierunku, w którym udał się jego ojciec. Nie ulegało wątpliwości, że nie dostrzegł w tej scence nic wykraczającego poza jej niestosowność. Po minucie ocknął się i najwyraźniej przypomniał sobie powód, który tu go sprowadził.

– Snape, jeśli dysponujesz eliksirem łagodzącym skutki upojenia alkoholowego, to pozwolę sobie poprosić o użyczenie go kilku gościom – powiedział z roztargnieniem.

Severus spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem.

– Ci sadyści są tak pijani, że klątwami płoszą mi pawie i demolują rabatę z różami. Jeśli Narcyza się dowie, to dostanie palpitacji serca.

Chłopak na moment zdębiał i nie mógł się powstrzymać od delikatnego uniesienia kącików ust w złośliwym uśmiechu. Czystokrwiści byli niemożliwi.

– Żaden problem, chociaż eliksir na kaca raczej nie zniweluje następstw zaniku szarych komórek.

– Aż tak wygórowanych nadziei nie ośmielam się żywić – odpowiedział w podobnym tonie starszy śmierciożerca.

Severus skierował się do prywatnej części rezydencji, gdzie ulokowana była eliksirowa pracownia. Z zadowoleniem docenił, że nikt poza nim i Malfoyem nie miał tam wstępu i nie podbierał mikstur na użytek własny. Bez sprawdzania mistrz eliksirów wiedział, że w oszklonej gablocie przy drzwiach, na drugiej półce od góry znajdzie trzy zabezpieczone fiolki rzeczonego specyfiku. Nie był to After Party, a coś o podobnych właściwościach, lecz śmierdzące trzydniowym truchłem i zostawiające w ustach posmak przeżutego kalosza. Sam nie potrzebował eliksiru na kaca, bo nie pozwalał sobie na doprowadzenie do stanu, sugerującego konieczność jego zażycia. Z kolei śmierciożercze moczymordy mogły łykać najgorsze paskudztwo. I tak robił im łaskę.

Sięgnął po pierwszą z brzegu fiolkę z cuchnącą zawartością, ale po chwili namysłu wziął też drugą. Dziś śmierciożercy ostro dawali w palnik.

Nie miał jednak zamiaru biegać jak pomylony po pożółkłym trawniku i aplikować eliksiru każdemu ochlaptusowi z osobna. Przysługi mają pewne granice.

– Zgredku? – wymówił w przestrzeń, przyzwyczajony, że skrzat natychmiast stawi się na wezwanie. Ten konkretny pozostawał do osobistej dyspozycji Severusa i miał obowiązek spełniać wszystkie jego życzenia, jakby były słowem objawionym. W końcu tak zdecydował Malfoy i tylko on mógł swoją decyzję odwołać.

Zgodnie z oczekiwaniami skrzat pojawił się z głośnym trzaskiem za plecami chłopaka i ten, nawet się nie odwracając, zaczął wydawać instrukcje.

– Zgredku, udasz się do ogrodu. Tam odnajdziesz co bardziej rozluźnionych gości Malfoya i podasz im nie więcej niż po pięć kropli tej mikstury. Możesz rozcieńczyć w winie. Nie ma bata, żeby nie wyżłopali do dna. Potem odstawisz fiolki na miejsce i… – Severus urwał w pół zdania, odwracając się wreszcie do skrzata. Porzucił swobodny ton i na chwilę stracił opanowanie. Wydusił z siebie napiętym głosem – Jak ty wyglądasz?!

Pokraczne stworzenie skuliło się jeszcze bardziej, niemal zginając kark do podłogi. Chłopak zachodził w głowę, jakim cudem nadal było w stanie trzymać się na nogach. Skórę skrzata zdobiły podchodzące zielenią i fioletem sińce, prześwitujące między plamami krwi, sączącej się z ran na całym ciele. Unurdzana szmata, którą miał na sobie, była podarta i osmolona. Severus od razu domyślił się, że nie od sadzy, a raczej wybitnie paskudnej klątwy. Resztę sklasyfikował jako pozostałości Cruciatusa.

Widać śmierciożercom znudziło się pastwienie nad ogrodowym ptactwem.

– Zgredek przeprasza – wyjęczała mała istota, dygocząc ze strachu. Machinalnie sięgnęła w celu samo ukarania po pierwsze z brzegu narzędzie, którym okazał się masywny taboret. Zanim głowa skrzata uderzyła w lite drewno, Snape się ogarnął.

– Stój – ostro rozkazał. Taboret zawisł w powietrzu, a poobijane stworzenie spojrzało na mistrza eliksirów pytająco. Ten chwilę patrzył w wystraszone, wyłupiaste oczy z lodem w swoich własnych. Wreszcie kontynuował spokojniej. – Nie ruszysz się z pracowni zanim ostatni z gości nie opuści Malfoy Manor. I doprowadzisz się do porządku.

– Jak pan Snape każe, sir – przytaknął służalczo skrzat, jednak bez przekonania spojrzał na czarodzieja.

– Malfoy nie życzyłby sobie, by jego domowy skrzat pokazywał się w takim stanie na pokojach. To byłby nietakt ze strony gospodarza względem jego gości. Dobry skrzat rozumiałby takie rzeczy i nie stawiał w złym świetle swojego pana.

Chłopak zdecydował podejść do sprawy z wyczuciem. Miał do czynienia z istotą, która zrobiłaby wszystko dla władcy swojego życia i śmierci. Dałaby się zabić i na dodatek, konając w męczarniach, z ochotą kablowała, jeśli to zlecił jej Malfoy.

Severus podejrzewał, że Lucjusz wykorzystuje Zgredka do pozyskiwania informacji o swoim młodszym koledze i dlatego należało być ostrożnym. Nie można powiedzieć nic, co wydałoby się podejrzane.

Skrzat skinął powoli, układając sobie wszystko w poobijanej głowie. Najwyraźniej łyknął wyjaśnienie gładko.

– Zgredek zapamięta na przyszłość. Pan byłby niezadowolony, gdyby Zgredek obraził gości.

Doskonale.

Severus odwrócił się do drzwi. Przypomniał sobie o fiolkach, które trzymał w rękach i odkorkował je. Zanim odór rozszedł się po pomieszczeniu, wylał zawartość do ścieku.

A niech te sadystyczne mendy wybiją całe stado pieprzonych pawi i zdewastują ogród do ostatniego różanego krzaka. A jutro zdychają na kacu.

Nie zamieniając już słowa ze Zgredkiem, zniechęcony udał się korytarzem w kierunku schodów prowadzących do apartamentów, które przydzielił mu miesiące temu pan domu. Na dzisiaj stracił ochotę, by oglądać śmierciożercze gęby.

U szczytu schodów napotkał Lucjusza.

– Przykro mi, widać cały zapas eliksiru na alkoholowe zatrucie zużył się po ostatnim przyjęciu. Miałem inne rzeczy na głowie, ale jeśli uważasz, że to priorytet i zlecenia dla Czarnego Pana mogą poczekać… – powiedział beznamiętnie, mijając Malfoya.

Ten bez zainteresowania wykonał ręką nieokreślony gest, mający chyba wyrażać pogardę dla nieokrzesanych kolegów po fachu.

– Mniejsza o to. Bez potrzeby odciągnąłem cię od towarzystwa na dole.

– Jestem wykończony i pójdę do siebie. Złożysz ode mnie uszanowanie małżonce? Nie widziałem jej w salonie.

Severus właściwie dopiero zdał sobie sprawę, że gospodyni rzeczywiście była dziś nieuchwytna. Zastanawiające, jako że zazwyczaj nie pozwalała sobie na zaniedbywanie gości.

– Oczywiście. Narcyza… jest dziś niedysponowana – przyznał Lucjusz nieco tajemniczo. Zmierzył chłopaka uważnym wzrokiem jakby coś dokładnie rozważając. Wreszcie przemówił. – W zasadzie tu mieszkasz i niedługo się zorientujesz. Może już zdałeś sobie sprawę z rzeczywistego stopnia naszej małżeńskiej zażyłości. Nie jesteś głupi, Snape – zawyrokował głosem, od którego jego rozmówcy włączyła się ostrzegawcza lampka. Blondyn jeszcze sekundę czy dwie wahał się, ale kiedy przeszedł do sedna, bynajmniej nie brzmiał niepewnie. – Narcyza jest w ciąży.

A tego rodzaju rozmowy chłopak się nie spodziewał. Przez moment nie wiedział, jak się do nowiny ustosunkować. Przewiercające go na wylot spojrzenie jasnych oczu wcale nie pomagało w chłodnej ocenie sytuacji.

– Moje gratulacje – rzucił Severus krótko. Asekuracyjnie.

– Nie chciałbyś mieć we mnie wroga, a ja życzyłby sobie, by ta informacja nie rozeszła się w towarzystwie. Nic, co nie dotyczy spraw, którymi zajmujemy się dla Czarnego Pana, nie powinno opuszczać tych ścian. Wziąłbym to sobie na twoim miejscu do serca. Możesz być dla niego interesujący, ale nie jesteś niezastąpiony.

– To groźba?

– Raczej sugestia – poprawił go Malfoy. – Myślę, że mamy zbieżne poglądy na kilka kwestii i nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy sobie nawzajem szkodzić. W aktualnych okolicznościach rozważnie jest szukać sojuszników. Zrobi się jeszcze niebezpieczniej i w świecie czarodziejów czystej krwi będziesz potrzebował naprawdę potężnego wsparcia.

– Nikomu nie służę – syknął Severus, ale natychmiast się zreflektował i dodał – poza Czarnym Panem.

– Źle mnie zrozumiałeś. Proponuję nawiązanie równorzędnej współpracy. Obaj łakniemy magii. To można ze sobą pogodzić.

– To nie tłumaczy, dlaczego widzisz we mnie równorzędnego partnera.

– Jesteś mieszanej krwi, nie masz powiązań, zraziłeś do siebie Bellatrix, a nadal żyjesz i pniesz się w górę. Cisowe różdżki nigdy nie wybierają słabych, a jeśli ktoś po nie sięga bezprawnie, zazwyczaj niszczą uzurpatora. Masz potencjał i bez wątpienia jesteś potężnym czarodziejem. Mamy podobne poglądy i dążenia, ale w immanentnych kwestiach nie jesteśmy dla siebie konkurencją. Ze swoim pochodzeniem nie zagrażasz moim politycznym planom. Nie pożądasz władzy. Cieszysz się względami Czarnego Pana i możesz wspierać moje aspiracje. Ja mogę pomóc ci ugruntować pozycję w jego najbliższym otoczeniu. Obaj stajemy się coraz silniejsi, a to zawsze przysparza wrogów. Łatwiej z nimi walczyć ze wsparciem za plecami.

– Dlaczego teraz?

– Wiesz dlaczego.

Narcyza i przyszły potomek, dopowiedział sobie Severus. To była największa z nielicznych słabości Lucjusza, najpilniej skrywana, więc niewątpliwie nieudawana. Wyrachowanemu arystokracie naprawdę zależało na kimś oprócz siebie, może nawet w nie mniejszym stopniu niż na sobie samym. Czy byłby na tyle głupi, że za obietnicę ochrony porzuciłby Czarnego Pana i zaczął go szpiegować? Taa, duma nie pozwoliłaby dziedzicowi Malfoyów zniżyć się do współpracy z Dumbldorem. Młody arystokrata wolałby paść trupem niż rozważyć taką możliwość.

Ale od jakiegoś już czasu chodziło o coś wykraczającego poza polityczne apetyty, a i te bywały coraz rzadziej zaspokajane. Pozycja prawej ręki potężnego czarodzieja zapewniała jeszcze niedawno względne poczucie bezpieczeństwa, ale czy teraz zainteresowanie Lorda Voldemorta nie przesunęło się w stronę Bellatrix i Blacków? To wszystko zmieniało i dawało motyw.

Z drugiej strony, jak dalece zręcznym politykiem musiałby być Lucjusz i jakimi uzdolnieniami się wykazać, by podjąć grę na dwa fronty i wynieść z tego głowę?

Wreszcie, odsuwając na bok wątek szpiegowski z Malfoyem w roli głównej, na ile układ z rzeczonym, skądinąd intratny, mógł się okazać dla Snape'a niebezpiecznym?

Pomijając domysły, a skupiając się na doraźnych profitach, ten sojusz był dwustronnie korzystny. Lucjusz rzeczywiście nie odważyłby się polegać na kimś ze swojej klasy, bo każdy mógł go wykołować i spróbować zająć jego miejsce. Severus, dla odmiany, faktycznie nie pragnął władzy politycznej.

Zdecydował więc zaryzykować. Ostatecznie potrzebował potężnego wsparcia, by przeniknąć do Wewnętrznego Kręgu.

No i wszechwładny, zmanierowany arystokrata, który – co tu ukrywać – imponował młodszemu koledze, uznał siłę i magiczny potencjał Snape'a. Chłopak skłamałby stwierdzeniem, że to nie połechtało jego ego.

– Na takich zasadach mogę zaakceptować propozycję.

– Oczywiście. Mówiłem, że nie jesteś głupi, Severusie – podsumował z bezwzględną pewnością siebie jasnowłosy mężczyzna.

– Nigdy o tym nie zapominaj, Lucjuszu – zastrzegł jego świeżo pozyskany sojusznik. Ciemne oczy błysnęły z wyzwaniem i podobną wojowniczość odnalazły w błękicie tych jaśniejszych.

W milczeniu rozstali się na schodach i Severus odwrócił się w stronę korytarza, prowadzącego do jego sypialni. Zatrzymał się po kilku krokach, gdy okienna szyba rozbłysła jasnym światłem nieznanej klątwy, odpalonej gdzieś w głębi ogrodu. Wyjrzał przez okno i krew go zalała.

Wkurwiony nie na żarty zbiegł w dół schodów. Z lubością pomyślał o uwolnieniu Avady.

To będzie długa noc.

Pieprzeni śmierciożercy.


Syriusz w zamyśleniu przemierzał zaułek, na końcu którego w jego tymczasowym lokum rozkręcała się halloweenowa impreza. Już po dwóch krokach orzeźwiło go chłodne, nocne powietrze. Za plecami usłyszał kroki i rozpoznał je, nie odwracając głowy.

– Mały spacer?

– Na rozprostowanie nóg – rzucił Black, nie planując wtajemniczać Jamesa w powód swojej chwilowej nieobecności na przyjęciu. Orzechowe oczy błysnęły zaciekawieniem, ale ich posiadacz odpuścił. Znali się tak dobrze, że wiedzieli, kiedy nie zadawać pytań, na które nie uzyskaliby satysfakcjonujących odpowiedzi.

– Przednia impreza – Potter zmienił temat, lekko się uśmiechając. – Powinieneś zajmować się tym zawodowo.

– Jestem człowiekiem wielu talentów, Rogaczu.

– Tak czy inaczej, to był niegłupi pomysł, chociaż miałem mieszane uczucia. Nadal z oporem przychodzi mi zaakceptowanie, że twoje na pozór porąbane pomysły okazują się przejawem mądrości – trochę niepewnie przyznał przyjaciel, opierając się plecami o ścianę kamienicy. – Naprawdę tego potrzebowaliśmy – dodał, bardziej do siebie.

Cisza uśpionego miasta dziwnie kontrastowała z gwarem wewnątrz magicznie powiększonego mieszkania na pierwszym piętrze, obłożonego zaklęciami wyciszającymi i kamuflującymi. Ostrożności nigdy za wiele, Sev miał świętą rację.

– Wiesz, Łapo – odezwał się ponownie James – nie jestem głupi i zauważyłem, że trochę się uspokoiłeś ostatnio. To, co wyczyniałeś od zimy… Jakbyś sam próbował robić za całą armię. A od miesiąca dla odmiany cały czas łazisz wyszczerzony i idiotycznie zadowolony. Już się bałem, że odbiło ci w drugą stronę i przestałeś być ostrożny.

Syriusz chwilę czekał na rozwinięcie, jednak to nie nadeszło. Zasadniczo, chociaż doskonale się rozumieli z Jamesem, rzadko poruszali tego rodzaju tematy wprost. Jeśli tamten się zdecydował na poważną rozmowę, naprawdę musiało go to gryźć. A w taki wypadku należało przyjaciela uspokoić.

– Nigdy nie byłem tak pozbawiony złudzeń i szczeniackiej naiwności, jak po ostatnich wydarzeniach – wyłożył wprost Black. – Wiem, że jesteśmy po szyję zanurzeni w gównie, mówiąc obrazowo. Jeszcze niedawno nie widziałem nic poza tym całym syfem. Popadłem w obsesję na punkcie naprostowania spraw z Sevem i lazłem śmierciożercom pod różdżki, co tu udawać. Potem pochłonęła mnie reorganizacja siatki Zakonu, wreszcie powołałem do istnienia Raguela. I nie miałem nic poza tym. Trwałem w stanie zawieszenia, nawet do Vitalii wracałem, żeby się… wyspać i odgonić koszmary – wyznał z zażenowaniem. – Wiesz, że przysiągłem sobie nigdy nie tykać Czarnej Magii, jednak zacząłem przesuwać granicę, a w noc bitwy w posiadłości Doge'a… przestraszyłem się siebie samego, Rogaczu. Ja wtedy… nie miałem oporów i mogłem zrobić wszystko, jeśli to zapewniłoby nam zwycięstwo.

W szarości czystego spojrzenia pojawiło się coś nieprzyjemnego. Tylko na moment, niemniej mina Pottera mówiła, że to wychwycił. Black dostrzegł głębokie zaniepokojenie w orzechowych oczach. I cień niezrozumienia, jakby Syriusz mówił o kimś Jamesowi nieznanym.

– Prawie oberwałem tamtej nocy Avadą od własnego brata i złapałem odpowiednią perspektywę. Jesteśmy tu i teraz – stwierdził Syriusz rzeczowo, kontynuując. Roześmiał się niespodziewanie. – Tego akurat ja nie wymyśliłem, ale dziękować Merlinowi, że ma kto wyrównywać swoją mądrością moje naturalne braki. – Uśmiech, wygładzający jego twarz, zniknął równie szybko, jak się pojawił. Z pomarszczonym czołem, marsowym licem i badawczo przymrużonymi oczami dziewiętnastoletni chłopak w żadnym razie nie wyglądał na lekkomyślnego dzieciucha. Ciągnął dalej, już bardziej serio. – Może wcale nie będziemy mieli hipotetycznego kiedyś. A choćby czekało nas długie życie, to co mi z niego, jeśli po drodze przestanę być sobą, jakiego lubię? Łamiąc własne zasady wypalę w sobie ostatnią namiastkę człowieczeństwa albo zostanę sam, tracąc przez brawurę bliskich, których chciałbym uwzględnić w mojej hipotetycznej przyszłości.

– Syriusz… – szepnął James, z przejęciem wpatrując się w szare oczy.

– Daj mi skończyć – wciął mu się, kontynuując jak nakręcony. – Jesteśmy po przegranej bitwie, ale… żyjemy. Przy wszystkich kretynizmach, które stały się naszym udziałem, dawno już powinniśmy wąchać kwiatki od dołu, a wciąż wygrzebujemy się z najgorszego bagna. Z tego też się wygrzebiemy, a wszystko, co zrobimy po drodze, zostanie z nami. Walczymy, ukrywamy się, kłamiemy i robimy nie zawsze to, co nam się podoba, jednak wciąż widzimy różnicę między dobrem a złem. Mam gdzieś, co prawo i reszta świata powie o moich wyborach, dopóki będę w stanie spojrzeć w lustro. A wolałbym nie odwracać wzroku, kiedy zobaczę kiedyś odbicie stetryczałego piernika, przeklinającego reumatyzm i wspominającego stare czasy. A choćby nie to było mi pisane… Na śniadanie zjem najlepsze naleśniki na świecie z dziewczyną, na którą nie zasłużyłem, ale jakimś cudem jeszcze mnie nie pogoniła. A potem spalimy razem dodatkowe kalorie, łącząc Kamasutrę z magią różdżkową. Wreszcie zasnę z poczuciem, że życie może sobie być przesrane, ale ma swoje momenty. I dla nich… po prostu warto nie dać się głupio zabić – zakończył jakby odrobinę zaskoczony własną odkrywczością.

Potter, wyraźnie poruszony przydługawym monologiem, podjął po chwili z lekkim skrępowaniem.

– Cholera, ty naprawdę złapałeś do tego zdrową perspektywę. Skończyłeś z szarżowaniem z powodu Vitalii, prawda?

James drogą dedukcji powiązał zmianę nastawienia Syriusza z nieprzyjemną przygodą Austen. W końcu według oficjalnej wersji dziewczyna straciła swoją magię. Z różnych powodów należało zachować pewne szczegóły w tajemnicy, nawet przed najbliższymi przyjaciółmi. Od problemu wyjaśniania detali wybawiła swojego chłopaka jasnowłosa wiedźma.

– Przyjmijmy, że Snape ma kiepskiego cela – padło z ciemności, gdzie zapewne od jakiegoś już czasu stała niepostrzeżenie dziewczyna. Dla rozwiania wątpliwości machnęła z gracją swoją różdżką, zapalając latarnie po drugiej stronie chodnika.

Jedyny niedoinformowany w tym gronie z wrażenia głośno wciągnął powietrze i obrzucił przyjaciela wkurzonym wzrokiem.

– James, nie znęcaj się nad Syriuszem – po raz kolejny odezwała się Vitalia, gasząc w międzyczasie uliczne lampy. – Nic nie powiedzieliśmy, bo to nie nasza tajemnica.

Black był pod wrażeniem domyślności dziewczyny, ale właściwie nigdy nie wątpił, że w ich duecie to ona miała wartościowsze geny. W końcu naprowadziła go na trop i pomogła wychwycić nieścisłości, dzięki którym odkrył tożsamość Raguela. Vitalia, choćby niewtajemniczona, musiała właściwie powiązać nagłą utratę zainteresowania Syriusza naprostowaniem Seva, co było jego obsesją przed bitwą. Wszystko powinny powiedzieć Blackowi nieprzypadkowe, tajemnicze spojrzenia karmelowych oczu, kiedy motał się i kluczył, pomijając milczeniem tę część opowieści z krwawej nocy, którą spędził z przyjacielem na nadrabianiu niemal rocznych zaległości. Panna Austen była naprawdę diabelnie domyślną młodą czarownicą.

Pozostawał problem wkurzonego Rogacza. Gdyby od razu powiedzieli o przyczynie, dla której klątwa rzucona przez Snape'a nie zabrała Vitalii magii, pojawiłby się wątek zaklęcia tarczy i magicznej więzi, powołanej między chłopakami niewerbalnym zaklęciem. Sev nie chciał, by ktokolwiek wiedział o jego magicznym połączeniu z Syriuszem, by wiedza o tym nie rozprzestrzeniła się niekontrolowanie. Black ufał Potterowi jak sobie samemu, ale aż za dobrze znał zdanie Snape'a na temat wtajemniczenia tamtego. To była kwestia lojalnościowa. Nie bez znaczenia pozostawało, że w obecnych warunkach tego rodzaju informacja w niepowołanych rękach mogła sprowadzić na obydwa podmioty czarodziejskiego kontraktu śmiertelne następstwa.

Syriusz zawdzięczał ślizgońskiemu przyjacielowi swoją magię, jeśli nie jeszcze więcej. Czuł się zobowiązanym do zachowania sekretu.

– Nie ma mowy, żebym dał się tak zbyć – nie odpuszczał Potter.

– Rogaczu, kojarzysz sytuację, kiedy przez prawie rok ukrywaliście przede mną fakt waszego dołączenia do Zakonu?

– Tamto nie dotyczyło tylko nas. Nie chodziło tylko o nasze tyłki. Wchodząc do Zakonu Feniksa zostaliśmy zobowiązani do tajemnicy, żeby chronić tożsamość innych członków, dla ich bezpieczeństwa. Przecież wiesz.

– W tym przypadku zachodzi analogia, więc odpuść. Bez urazy, ale ludzkości wyjdzie na dobre, jeśli gryfońskie kółko wzajemnej adoracji będzie się trzymało od tego z daleka. Wystarczy już dotychczasowych szkód.

Syriusz po niewczasie zorientował się, że nieopatrznie dokonał słownej selekcji. Bardzo wymownej. Powinien był policzyć do dziesięciu, zanim otworzył usta.

– Daj spokój, nie jesteśmy już w szkole i nie ma… – Potter się zawiesił, z opóźnieniem odnajdując drugie dno w słowach przyjaciela. Momentalnie przeszedł do ofensywy. – A jednak nie wiesz, kiedy odpuścić. W co ten ślizgoński gad… Psiakrew, w co tyś się znowu wpakował?!

Zanim nastąpiła reakcja zwrotna, usłyszeli charakterystyczny trzask, świadczący o aportacji.

Odruchowo całą trójką chwycili za różdżki i wycelowali je w kierunku, z którego spodziewali się ataku domniemanego agresora. Ku ich zdumieniu z ciemności wyłoniła się drobna, przygarbiona sylwetka z bezradnie opuszczonymi rękami, nie dzierżącymi żadnej broni. Koślawe, bose stopy zaszurały na chodniku.

– Co tu robisz, Bełkotku? – rzucił Rogacz, rozluźniając ramiona i opuszczając różdżkę. – Rodzice nie mogli zwyczajnie puścić sowy, jak to się w dwudziestym wieku przyjęło? Co tym razem? Mama zdecydowała niezwłocznie podzielić się z moją żoną kolejną anegdotą z czasów, kiedy nie opanowałem jeszcze tajników obsługi nocnika?

Twarz Syriusza wypogodziła się, gdy pomyślał o matce przyjaciela. Kompromitujące historyjki z ukochanym jedynakiem w roli głównej były znakiem firmowym Dorei. Black rozpoznał też dobrze sobie znanego skrzata Potterów, zawsze przesadnie celebrującego swoje obowiązki i nie podatnego na cywilizacyjne zmiany. Z uśmiechem chłopak wspomniał wakacje u rodziców Jamesa i wieczór rozbrzmiewający spazmatycznymi szlochami, zakończony niedoszłym samookaleczeniem Bełkotka. A wszystko dlatego, że Charlus nieopatrznie zasugerował, by skończyć z przestarzałym systemem niewolniczym, zaś jego małżonka napomknęła o nowatorskim pomyśle wyzwolenia swoich skrzatów. Biedne, przestraszone taką wizją stworzenie dochodziło do psychicznej równowagi przez kolejny miesiąc. I to pomimo głośnej deklaracji pani domu, że wspomniany pomysł był żartem, a nie próbą zhańbienia honoru potterowych skrzatów. O tak, ideologicznie Bełkotek miał bardzo po drodze ze Stworkiem, jednak budził cieplejsze uczucia. Może do tego drugiego młody Black był zwyczajnie uprzedzony, ale ten pierwszy jakoś nie dał się nie lubić.

Wesołe iskierki, wzniecone w szarych oczach wspomnieniami rodzinnej atmosfery, z którą kojarzył się Syriuszowi dom Potterów, powoli zgasły. Blackowi nie było do śmiechu, gdy uderzyła go zmiana na twarzy Jamesa, kiedy Bełkotek ustosunkował się do pytania. A raczej je zignorował.

– Bełkotek od pokoleń wiernie służy czarodziejom z krwi Potterów i do śmierci pozostanie posłuszny woli głowy rodu. Pan ma jakieś polecenia, sir? – zadeklamował uroczyście domowy skrzat, ceremonialnie zginając się w głębokim ukłonie. Syriusz miał już w tej chwili bardzo złe przeczucia. Odkąd pamiętał, James był dla służby zawsze paniczem. Dostrzegł, że z twarzy młodego Pottera odpłynęła cała krew. Spojrzenie orzechowych oczu stało się martwe, kiedy skrzat ponownie się ukłonił i oświadczył – Bełkotek czeka poleceń swojego pana.


Powiem tak - Potterowie mają śmiertelnie poważne powody, by nie lubić Halloween ;) CDN...

Jakby ktoś chciał rzucić ciekawym spostrzeżeniem czy zdecydował moje pomysły konstruktywnie zjechać albo wręcz przeciwnie - na dole strony znajduje się po temu narzędzie (chociaż chyba nadal "ą" pozostaje opcją niedostępną...).