Ponoć ostatnio bywało nudno...
Zobaczysz ją w koszmarach
Zawładnie twym snem
Pojawi się znikąd
Nie będzie tym, czym jest
Jesteś mikroskopijnym trybikiem
W jej katastroficznej grze
Wykreowanej i sterowanej przez
Splamioną czerwienią, prawą dłoń
Red Right Hand, Nick Cave & The Bad Seeds
Lucjusz bez pośpiechu przerzucał woluminy, zupełnie nie zwracając uwagi na Borgina, krzątającego się po zapleczu w oczekiwaniu, aż jego mocodawca wybierze dla siebie coś godnego uwagi. Jak by nie było, oprócz pudła, którego zawartość przeglądał arystokrata, pod ścianami czekało jeszcze kolejnych kilkanaście z nowej dostawy, czekających na skatalogowanie. Według niepisanej zasady klienci z listy VIP-ów mieli prawo pierwokupu, a handlarz zbyt dobrze znał realia, by tego konkretnego grubiańsko poganiać. Z kolei Malfoy skrupulatnie obracał w dłoniach każdą księgę, sprawiając wrażenie absolutnie zaabsorbowanego. Nie wyglądało, by gdzieś mu się spieszyło, co jego młodszy towarzysz doskonale rozumiał.
Widać nie tylko severusowa tolerancja miała swoje granice.
W czasie dzisiejszego śniadania domownicy Malfoy Manor zostali uraczeni fugą Brahmsa, przy obiedzie trawienie utrudniał im nieśmiertelny Haydn, a na później Narcyza zapowiedziała Requiem Mozarta. Dziwnym trafem Severus z miejsca poczuł nagłą potrzebę uzupełnienia eliksirowego zaopatrzenia i zmył się w podskokach, licząc, iż pani domu nie przypomni sobie, że niedobory ingrediencji dały się we znaki mistrzowi eliksirów już trzeci raz w tym tygodniu. Lucjusz z kolei wymówił się pilną wiadomością od Borgina, co też było niezgorszą wymówką, odsuwającą konieczność motania się w kłamstwach. Temat politycznego zaangażowania Malfoya nie bywał ostatnimi czasy – poza niezbędnym minimum – poruszany w domowym zaciszu. Wzmianki o wojnie nie służyły dobrze zdrowiu ciężarnej i wpędzały ją w melancholię. Podobnie zresztą jak kolor lawendowy, konfitura wiśniowa, zapach róż i wrzeszczące za oknem pawie. Lucjusz nie próbował z tym dyskutować i z miejsca pozbył się ukochanych ptaków, wydał służbie nowe dyspozycje w zakresie menu i obłożył ogród setką zaklęć, neutralizujących upajającą różaną woń.
Babskie fanaberie? Gdyby tylko chodziło o trochę narzekania... Sęk w tym, że Narcyza leczyła złe nastroje kilkugodzinnym znęcaniem się na twórczości klasyków muzyki poważnej. Konkluzja – śmierć temu, kto przyczyniłby się do pogłębienia jej chandry. O tak, jeśli chodziło o tę sprawę, Severus bez wahania pomógłby Lucjuszowi ukryć ciało.
Zaaplikowanie pani Malfoy eliksiru, skutecznie leczącego z zamiłowania do muzykowania, odpadało. Niestety. Nie tyle ze względu na opory moralne, co w związku z dużym marginesem prawdopodobieństwa, że mikstura mogłaby nieopatrznie wywołać skutki zgoła odwrotne do zamierzonych, bo najwyraźniej hormony wszystko wywracały do góry nogami. Stąd jedynym wyjściem było rozsmakować się w długich samotnych spacerach. Albo nocnych zakupach u Borgina.
Merlinie, dwóch dorosłych facetów chowało się przed sfochaną kobietą na obrośniętym pajęczynami zapleczu, cuchnącym jak siedem nieszczęść. Brud brudem, ale wietrzenie raz na dekadę by tej ruderze nie zaszkodziło.
O tak, dla Severusa wreszcie zaczęły ponownie istnieć inne zapachy poza wonią dymu i swądem zwęglonych tekstyliów. Najwyraźniej zdołał się pozbierać po urodzinowym barbecue. W snach przestał widywać jaskrawe, mieniące się nienaturalnymi barwami płomienie, które pojawiały się przez minione tygodnie, gdy tylko zamykał oczy. Co dziwne, nie nazwałby tego koszmarami. Ten nieokiełznany ogień miał w sobie coś przyciągającego. Oczyszczającego. Odrealnione senne wizje akurat chłopakowi nie przeszkadzały. A jednak za nimi nie tęsknił, bo towarzyszyło im coś jeszcze i doświadczanie tej reszty było prawdziwą torturą. Ale i to odeszło. Potrójna dawka Wywaru Żywej Śmierci zrobiła z porządek z prawdziwymi koszmarami. Nie nawiedzała go już przerażona twarz Lily, a w uszach nie dzwonił pogłos jej rozdzierającego szeptu. Nie musiał co ranek zwlekać się z łóżka z podkrążonymi oczami i świadomością, że wszystko wyszło nie tak, jak powinno.
Nie widział jej ponad rok. Trzysta osiemdziesiąt jeden dni tkwienia w tym gównie, łamania zasad, palenia za sobą mostów, by – zamiast ulgi i ciepła – zobaczyć w szmaragdowych oczach czystą rozpacz? Kurwa, to było gorsze niż wrzaski Bretforda, letnia bitwa i halloweenowa noc razem wzięte.
Ale od dwóch nocy już nie widywał jej w snach.
Wszystko wróciło do normy. A gdyby i nie wróciło… co mógł niby z tym zrobić? Wyjaśniać, tłumaczyć, przepraszać? Jakby kiedykolwiek dawała się przekonać, gdy w grę wchodziła Czarna Magia. Czy zresztą miało znaczenie, co o nim myślała? Przecież nie o to szło. Miała po prostu doczekać późnej starości, a cała reszta nic nie znaczyła.
Aktualnie Severus miał na głowie masę spraw niemal równie beznadziejnych, żeby tylko wspomnieć o dwóch martwych aurorach za granicą, trzech pociętych na plasterki śmierciożerczych ścierwach na domowym podwórku czy pogłębiającym się z dnia na dzień samozadowoleniu Czarnego Pana. Z koszmarami się rozprawił, a spaczony słuch muzyczny Narcyzy wydawał się problemem trywialnym.
To nie były jednak czasy, w których można sobie było pozwolić na zajmowanie myśli błahostkami.
– Caius Yaxley miał pracowity tydzień – niby od niechcenia rzucił Severus, kartkując pierwszą z brzegu książkę w obcym języku. – Wrócił z Włoch z zadowalającymi wynikami?
Lucjusz na moment zamarł, jakby rozważając głębiej pytanie. Po chwili wrócił do przeglądania rupieci na dnie pudła.
– Zadowalające wyniki można rozumieć różnorako – oznajmił neutralnie, bez cienia zainteresowania.
– Nic ze sobą nie przywiózł? – zaryzykował Snape, potrząsając buteleczką z nieznanym sobie wywarem. Odkorkował i ostrożnie uniósł pod światło, oceniając kolor oparów. Zaintrygowany zabezpieczył szklane naczynie i odłożył na bok. Może jednak towar Borgina okaże się warty zachodu.
– Liczyłeś na jakiś drobiazg z zagranicznej wycieczki? Chyba nie jesteście tak spoufaleni – zakpił zimno Malfoy, zawieszając wzrok na młodszym koledze. Sekundę później zerknął wymownie na Borgina, a ten w dwóch krokach znalazł się za progiem i cicho zamknął drzwi.
– Gdyby nie wrócił z pustymi rękami, to od dwóch dni nie wychodziłbym z pracowni, dopracowując recepturę Eliksiru Życia – wyłożył Severus wprost. – Yaxley nie wrócił z tym, po co pojechał, chyba że to nie zdobycie Kamienia było celem jego podróży.
– Doprawdy?
– Lucjuszu, nie jestem ułomny. Wiem, dlaczego Czarny Pan jest zadowolony z Caiusa Yaxleya i dałbym sobie rękę uciąć, że nigdy nie był z niego niezadowolony. Obaj zdajemy sobie sprawę, że przedstawienie z wigilijnej nocy było wybiegiem taktycznym.
– Ale coś w tym nie pasuje – przyznał Lucjusz, przenikliwie wpatrując się w twarz rozmówcy.
– Nikogo nie dziwi nagłe zapadnięcie się pod ziemię Kreusa Avery'ego po tym, jak próbował dać nogę do obozu wroga – uściślił Severus, doskonale świadomy, że jednym z celów planu ich pana było przetestować wierność śmierciożerców i odsiać tych niepewnych. – Zastanawiające są trupy Selvyna i tych dwóch pozostałych… Jak im tam było? Mulciber i Rowle?
To nie pasowało, bo nie narazili się Czarnemu Panu ostatnimi czasy jakoś szczególnie, a w tym względzie Severus zasięgnął języka. No i nie zginęli od magii. Poza Selvynem, ale nawet jego, zanim wreszcie padł od Avady, ktoś torturował w typowo mugolskim stylu.
Coś chłopakowi umykało, a nienawidził nie wiedzieć.
Lucjusz nie wykazywał potrzeby zaspokojenia jego ciekawości. Niezmordowanie trącał laską słoje i pakunki, starając się przy tym nie ufajdać choćby skraja szaty. Wreszcie, po kilku minutach ciszy, zdecydował rzucić nieco światła na sprawę.
– To ktoś z zewnątrz.
– Zakon? – zapytał Severus na tyle beznamiętnie, na ile potrafił, chociaż w środku go skręcało. Czyżby Dumbledore'owi do reszty odwaliło? – I nic z tym nie robimy?
– My? Nic – uciął Malfoy dobitnie. – Czasami więcej zyskuje się sprzątając po kimś, niż ryzykując, że ktoś będzie sprzątał po tobie.
Mistrz eliksirów miał milion pytań, a blondyn był bez wątpienia lepiej poinformowany w zakresie poczynań Wewnętrznego Kręgu. A jednak obnoszenie się z niewiedzą stawiało na przegranej pozycji. Ujawniało słabość. Nie pozostawało nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość.
Jakkolwiek chłopak zdecydował siedzieć cicho, włączyła mu się czerwona lampeczka, gdy wzrok Lucjusza zatrzymał się na misternie zdobionej… harfie.
– Nie waż się – ostrzegł Severus wojowniczo, zastępując mu drogę.
Twarz Malfoya w pierwszej chwili odbiła zaskoczenie i cofnął dłoń. Szybko wydedukował, co tak przeraziło Snape'a. Kąciki jego ust uniosły się nieznacznie.
– Chyba powinienem przekierować zainteresowania Narcyzy na mniej hałaśliwe aspekty sztuki.
Severus odetchnął z niekłamaną ulgą. Kopnął pudło z harfą bliżej ściany, przewracając jakieś graty. Jego uwagę przykuło płótno, dotąd przysłaniane przez stos pakunków, skrzyń i kufrów.
Widocznie obydwaj spojrzeli w tym samym kierunku.
– Co to jest, na Merlina? – zapytał Lucjusz, mierząc krytycznym wzrokiem bohomaz, przez znawców nazywany arcydziełem sztuki współczesnej.
– To jest… Picasso – strzelił Severus, zachodząc w głowę, jakim sposobem taki eksponat znalazł się między magicznymi artefaktami. Może rzeczywiście było w nim coś czarnomagicznego, bo jak inaczej wytłumaczyć popularność szkaradztwa tego rodzaju?
Obrócił się w stronę arystokraty i z zaskoczeniem dostrzegł na jego twarzy wyraz głębokiej fascynacji. Stłumił chęć wybuchnięcia śmiechem.
– Wytwór sztuki mugolskiej – objaśnił, obserwując z rozbawieniem, jak z oblicza tamtego znika zachwyt i zastępuje go bezbrzeżne obrzydzenie.
– Bohomaz – zawyrokował czarodziej z wyższością potomka czystokrwistego rodu i ostentacyjnie obrócił się w stronę półki, zapełnionej fachową literaturą z zakresu magii runicznej.
Cały Malfoy.
Severus pobieżnie przejrzał resztę asortymentu. Nie znalazłszy nic wartego uwagi, zadowolił się tylko buteleczką tajemniczej, fioletowawej cieczy. Nie czekając na kolegę, uregulował należność i opuścił zaplecze. Jako że było jeszcze dobrze przed północą, nawet nie postało mu w głowie wracać do Malfoy Manor. Miał zresztą kilka rzeczy do przemyślenia. Z tym postanowieniem skierował się w dół ulicy, nie tak do końca opustoszałej, jak się okazało.
W oddali zamajaczyły sylwetki dwóch mężczyzn. Śmierciożerców, wnioskując po czarnym odzieniu i niewyparzonych gębach.
– Cholera jasna, nie ma następnej szansy. Rozumiesz?! Jeśli to spieprzymy… – warknął wyższy rozeźlonym tonem.
– A masz lepsze pomysły? Nie? To stul pysk. Robimy to po mojemu – odszczeknął się drugi. – Zakończymy sprawę i wszystko wróci do normy. Odzyskamy, co nasze, a potem wyrównamy resztę porachunków.
Severus rozpoznał głosy i cofnął się w zaułek, nieszczególnie mając ochotę wdawać się nocne pogawędki akurat z tą dwójką. Nie zamierzał im przeszkadzać. Z dużym prawdopodobieństwem zmierzali do Borgina, zwabieni jego świeżym zaopatrzeniem. No i niewątpliwie coś kombinowali.
O tak, młodzi Avery nie mieli wyjścia i musieli ostro kombinować, bo grunt palił im się pod nogami. Po jawnej zdradzie szanownego tatusia bezapelacyjnie wypadli z łask, a gwoździem do trumny mogły stać się coraz odważniej powtarzane plotki, iż również Primus zdecydował zrejterować pod skrzydła Dumbledore'a. Jeśli Secundus i Tertius zamierzali dożyć Wielkanocy, potrzebowali odzyskać względy Czarnego Pana. I to szybko.
– Mam złe przeczucia – upierał się starszy. – Favius też zarzekał się, że widział tego… Ponuraka. Dokładnie tak, jak wcześniej Magnus, i jak obaj skończyli? Wtedy, pod tamtym burdelem… wszyscy przecież widzieliśmy…
– Nic nie widzieliśmy – syknął Tertius. – Ogarnij się. – Jego głos zabarwił się niechęcią i irytacją. – Salazarze, za co mnie tak skarałeś? Primus też nie posiadał mózgu, ale przynajmniej miał jaja.
Ukryty w mroku Severus nie dosłyszał ciętej riposty, bo bracia zniknęli za rogiem ulicy, a on sam nie był na tyle zdeterminowany, by łazić za gnojami przez resztę nocy i słuchać ich złorzeczeń. Nigdy zresztą nie byli kompetentnym źródłem informacji. Ich świat kręcił się wokół przemocy, seksu i pieniędzy. Żadnych wyższych aspiracji. A jeśli nawet pożądali władzy i potęgi, to tylko dlatego, że zapewniała wzbogacenie, dostęp do mocniej różnorodnych rozrywek, mniej zużytych dziwek i bardziej śmiercionośnych klątw.
Dla większości śmierciożerców, nieszczególnie przeczulonych na punkcie etyki, klan Averych jawił się jako przykład najgorszego rodzaju zepsucia i z tym poglądem Snape nie mógł się nie zgodzić. Miał z nimi swoje własne porachunki, ale w tej chwili te dwie hieny nie były warte jego uwagi. Zemsta zaślepiała i odbierała zdrowy rozsądek. Istniały priorytety.
Kiedy wokoło znów zrobiło się cicho, chłopak wyszedł z cienia. I przed oczami przemknął mu cień.
Odruchowo wycelował różdżką w kierunku domniemanego wroga i zbaraniał.
Po chodniku spacerował zbłąkany kociak, niemal ocierając się o severusowe nogi. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zwierzęta zasadniczo za Snapem nie przepadały. I vice versa. Ten sierściuch – wbrew wszelkiej logice – nie wykazywał ochoty, by zwiać czy rzucić się na chłopaka z pazurami. Zwyczajnie przysiadł krok przed nim i gapił się zawzięcie.
Jakoś dziwnie się gapił.
Severus odwzajemnił się tym samym, odrobinę skołowany. Pochylił się i przykucnął, podświadomie usiłując sprowokować małą bestię.
– Uwarzę z ciebie wywar na podagrę – zagroził, ale nie spotkał się z żadną reakcją zwrotną. Dachowiec z gracją uniósł pyszczek i na młodym czarodzieju spoczęło przeszywające spojrzenie zupełnie nie zwierzęcych, elektryzujących oczu. Aksamitna, nienaturalnie srebrna sierść zamigotała, otoczona dziwnie znajomą poświatą, a zarysy kociego ciała zaczęły się rozmywać, jakby utkano je z mgły.
Severus wgapiał się w zwierzaka zafascynowany i nie cofnął dłoni, gdy srebrzysta sierść otarła się o koniuszki jego palców. I jeśli kiedykolwiek w przeszłości myślał, że doświadczał niezwykłej magii, to tamto wszystko wydawało się niczym przy tym… czymś.
Wrażenie było oszałamiające, głęboko sensualne i jednoczenie niepowiązane bezpośrednio ze zmysłami. Spływały na niego słowa… nie, raczej coś jak… Cholera, nie potrafił tego nazwać. Najbliższym skojarzeniem mogła być legilimencja, ale tym razem nie czuł mentalnej presji. Żadnego poczucia zagrożenia. Tylko jednokierunkowy przekaz. Chociaż treści nie zakodowano w słowach czy jednoznacznych obrazach, Severus doskonale zrozumiał.
I zanim się zorientował, po sierściuchu nie została nawet mgiełka, a chłopak został na ulicy sam. Wyprostował się i nawet chwili nie wahał, w końcu znał drogę. Musiał wiedzieć, czym dokładnie była ta roziskrzona zjawa, a nawet jeśli się domyślał, to chciał znać wszystkie detale.
Dwudziesty raz przebiegał wzrokiem tekst, ale nie potrafił dojrzeć niczego poza suchymi informacjami, które niosły ze sobą jednoznaczne słowa, a te przyswoił już niemal na pamięć.
Niezwykła brutalność oprawcy… Nieznane motywy zbrodni… Nieustalony sprawca… Śledztwo w toku…
Ognistowłosa mścicielka coraz bardziej się rozkręcała i porzuciła wszelkie pozory ostrożności. Kwestią czasu pozostawało, kiedy wreszcie noga jej się podwinie. Syriusz zaczynał nabierać przekonania, że najzwyczajniej do tego dążyła, po drodze tworząc mit bezwzględnej siewczyni sprawiedliwości. Powoli stawała się ikoną i chociaż Ministerstwo wyjęło ją spod prawa, dla reszty czarodziejskiego świata, a przynajmniej tej sprzyjającej Jasnej Stronie, stała się ubóstwianą bohaterką.
Jak by na to nie patrzeć, miała charyzmę i wyniki – coś, czym nie mogli się ostatnio poszczycić aurorzy czy ludzie Dumbledore'a. Śmierciożercy padali trupem i nawet nie wiedzieli, kto właściwie na nich poluje. To wywoływało panikę większą niż swego czasu ekscesy Raguela.
Ale srał hipogryf śmierciożerców. Najgorsze, że Syriusz sam nie miał zielonego pojęcia, kim jest ta kobieta. I pierwszy raz nieszczególnie miał ochotę szukać odpowiedzi. Szczerze żałował, że w ogóle ją poznał, bo – o ile przez minione tygodnie nie sypiał za dobrze – od czasu torturowania i zabójstwa Faviusa Selvyna bał się zamknąć oczy.
Jeden plus, że wreszcie się ocknął i skończył z tym szaleństwem. Tamtej nocy przestraszył się nie na żarty. I odzyskać rozum pomogła mu właśnie obawa, że podążając dalej tą ścieżką stanie się w końcu taki jak ona.
Oderwał wzrok od gazety, ale zanim zmiął ją w dłoniach, przewrócił stronę na rubrykę towarzyską i przebiegł wzrokiem anons w lewym rogu. Zerknął na zegarek, by się upewnić, że nic nie pomylił.
Dwie po dziewiątej.
Da padalcowi jeszcze trzy minuty, a potem olewa sprawę. Na przyszłość rozpuszczony gnojek nauczy się punktualności.
Okute drzwi skrzypnęły i w progu stanęła zakapturzona postać.
Syriusz czuł nieopartą potrzebę postawienia tarczy, tak na wszelki wypadek, co było absolutnie głupim pomysłem. Zgodnie z wymogami bezpieczeństwa zostawił cisową różdżkę na górze, ale w posiadaniu miał przecież drugą, tarninową. Tyle, że i ta nie mogła się na wiele przydać. Rzucanie czarów w gmachu Gringotta skutkowało nieprzyjemnymi konsekwencjami, a na zrezygnowanie z usług, świadczonych przez goblińskich bankierów, Black pozwolić sobie nie mógł. Uspokoiła go myśl, że to działało w dwie strony. Nigdzie na świecie na było teraz bezpieczniej niż w podziemnych skrytkach Gringotta.
Miejsce spotkania wybrano bardzo przemyślanie i Syriusz nabierał przekonania, że tego rodzaju przezorność przerastała niespełna dziewiętnastolatka.
– W hallu natknąłem się na Lestrange'ów i musiałem zaczekać, aż od serca zwymyślają goblińską skrupulatność w egzekwowaniu zasad, zwłaszcza tych dotyczących zostawiania różdżek w depozycie – bez wstępów padło od drzwi. – Z oczywistych względów wolę utrzymywać pozory bycia martwym. Ty z kolei, Black, jeśli nie zrewidujesz podejścia, to niedługo będziesz jak najbardziej nieżywy.
– Doceniam troskę, chociaż jest zbyteczna, Flint – chłodno odpowiedział Syriusz i od razu przeszedł do rzeczy. – Po co mnie tu ściągałeś?
– By przekazać ostrzeżenie.
– Słodkie, doprawdy. Skoro chodziło tylko o to… – Odwrócił się ze zniechęceniem w stronę wyjścia, które blokował młodszy chłopak.
– Nie żartuję. – Flint zrobił krok i zatrzasnął za sobą masywne drzwi. – Jeśli chodzi o listę, możesz poczynać sobie wedle uznania. Mścij się na winnych, ale uważaj na Brienne MacGillivray. Ona jest już martwa i nic nie możesz z tym zrobić. Nie włączaj się w jej vendettę.
Szare oczy zwęziły się i przeszyły rozmówcę. Przystanął. Chwilę bił się z myślami, ale jego syriuszowa natura zwyciężyła.
– Dla kogokolwiek teraz pracujesz, przekaż mu, że ma trzymać łapy z dala od niej.
Flint skrzywił się.
– Nie pracuję dla nikogo – zaprzeczył szybko, ale pod sceptycznym spojrzeniem Syriusza doprecyzował – Rzeczywiście, wspieram pewną frakcję, ale nie jestem nikomu winien bezwzględnej lojalności. W zasadzie… – Zawahał się i odrobinę spuścił z tonu. – Zostałem upoważniony do zaproponowania ci współpracy. To przyniesie korzyści obydwu stronom.
– Gorzej ci, Flint? – Black wybuchł śmiechem, w żadnym razie nie takim pogodnym. – Nikomu nie służę i dla nikogo nie pracuję. Jeśli zamierzaliście mnie kupić kilkoma nazwiskami…
– Przekazanie listy winnych zabójstwa w Dolinie Godryka było z naszej strony przejawem dobrej woli – przerwał mu Call. – Nikt nie oczekuje, że bez protestów podporządkujesz się naszemu przywództwu. Szczegóły dotyczące stopnia współpracy pozostają kwestią otwartą. Z naszej strony nie możemy zapewnić ci pełnego dostępu do bieżących zasobów, ani nie podamy tożsamości wszystkich wtajemniczonych. Za dużo ryzykujemy. Na początek możemy się ograniczyć do wymiany informacji – objaśnił chłodno. – Jesteś dobry w pozyskiwaniu informatorów, ale i my mamy swoje źródła. Dysponujemy zapleczem, wglądem w strategiczne dane, siłą militarną. Przemyśl to.
– Nie macie powiązań z Zakonem Feniksa – stwierdził trzeźwo Syriusz, wspominając nastawienie Flinta do Dumbledore'a. – Kim jesteście?
Pytanie samo w sobie było głupie i właściwie nie oczekiwał odpowiedzi, a jednak ją otrzymał, chociaż niewiele mu rozjaśniła.
– Służymy sobie. A wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem.
– Wroga, mówisz? Ależ się zrobiłeś wyszczekany i pewny siebie – złośliwie zakpił Black, przypominając sobie poobijanego, złamanego chłopaka z na wpół oszalałym spojrzeniem, którego widział jesienią w zdewastowanym pokoju, zaimprowizowanym na doraźną celę.
– Korzystanie z rozumu mi służy – odbił butnie Flint, ale uciekł wzrokiem. – W każdym razie propozycja jest aktualna. Jeśli się zdecydujesz, zostaw wiadomość w tej skrytce albo zakoduj w Proroku.
– Głęboko rozważę sprawę, ale się nie nastawiaj. I wara od Brienne MacGivelrey.
– MacGillivrey – poprawił go młodszy chłopak. – Jeśli o nas chodzi, zupełnie nie przeszkadza nam jej działalność i nie zamierzamy działać na jej szkodę. Nie posuniemy się jednak do jej ochrony, bo tej kobiety nie można kontrolować. Jest nieobliczalna i przekroczyła granicę. Riddle nie pozwoli sobie, by ktoś ośmieszał go i bezkarnie eksterminował zastępy jego armii.
Syriusz drgnął, słysząc mugolskie nazwisko Czarnego Pana, rzucane przez niedawnego śmierciożercę bez krztyny szacunku. To się widać mocno pozmieniało. Miał ochotę głupio się wyszczerzyć z perwersyjną satysfakcją, ale szkoda mu było czasu na wygłupy.
– Kim ona jest? – zapytał bez ogródek, mając w dupie, co sobie tamten pomyśli o jego niedoinformowaniu. Nazwisko tajemniczej mścicielki coś mu mówiło, więc musiało się pojawić w którymś z zachomikowanych papierów z czarnej skrzynki, ale właściwie nie wiedział nawet, w którym pudle pokaźnego archiwum należało szukać.
– Ex-Krukonka, metamorfomag, była aurorka pierwszego stopnia, jedna z sześciu wiedźm w historii, które osiągnęły tę rangę przed trzydziestką. Wyspecjalizowana w łamaniu zaklęć i magii defensywnej, dwukrotnie przedstawiana do awansu na szefa jednej z zamorskich placówek. Odrzucała nominacje ze względu na konieczność rezygnacji z pracy w terenie i zerwania kontaktów z rodziną – referował zapytany. – Efektywność powyżej dziewięćdziesięciu dwóch procent, blisko dwadzieścia trzy punkty procentowe powyżej średniej dla Departamentu. Dyscyplinarnie zwolniona ze służby w związku ze śledztwem w sprawie nadużycia uprawnień i zastosowania Niewybaczalnych na czterech schwytanych więźniach. Potwierdzone użycie Avady Kedavry na czterech śmierciożercach, domniemane zabójstwo z użyciem broni siecznej pięciu kolejnych. Do tego można doliczyć trzech z ostatnich tygodni. Prywatnie stanu wolnego, brak żyjących krewnych. Nie utrzymuje kontaktów towarzyskich, dwójka bliższych znajomych z czasów aurorskich również martwa. Ostatnio widywana na północnym Nokturnie, w dzielnicy różowych latarni. Prawdopodobne powiązania z Córami Nocy.
Syriusz cierpliwie słuchał, starając się nie uronić słowa. Nie mieściło mu się w głowie, że ktoś z tak błyskotliwie rozwijającą się karierą, tak niebywale utalentowany, mógł się aż do tego stopnia własnoręcznie zniszczyć.
Cholera, a kim on sam się stał? Dwa lata temu miał oddanych przyjaciół, robił sobie jaja z Filcha, raczył się Ognistą z nauczycielskiego zaopatrzenia, oddawał rozpuście po pustych klasach do spółki z Vitalią i na wszystkie możliwe sposoby korzystał z życia. A teraz?
– Black, uważaj. Trzymaj się z daleka od tej kobiety. – Z zadumy wyrwał go głos Flinta, jakby czytającego jego myśli. – Możemy się różnić poglądami, temperamentem czy talentem magicznym, ale wszyscy mamy swoje przeznaczenie. Ja sam zaczynam się przekonywać… Być może urodziłem się kimś więcej, niż wydawało mi się, że od zawsze byłem. Wiem za to na pewno, że ty urodziłeś się do czegoś jeszcze ważniejszego.
Syriusz spojrzał nierozumiejąco w bladoniebieskie oczy ex-Ślizgona.
– Gdybyś trafił do Slytherinu i jeśli to nie Sidius, Regulus czy Tertius kierowaliby Wężami… Na ile inaczej wyglądałoby… wszystko? Ile wciąż od nas zależy? – Flint wyglądał na onieśmielonego i lekko zażenowanego, ale podniósł wzrok i kontynuował pewniej. – W lecie nie bałem się śmierci. Nie zostawiłbym niczego, za czym mógłbym tęsknić. A teraz nie mam zamiaru dać się zabić, bo zaczynam wierzyć, że jestem tutaj częścią czegoś… wielkiego. Podoba mi się wizja świata, który zechcemy zbudować, kiedy zrealizujemy nasze cele. – Chłopak wciągnął powietrze i powoli wypowiedział w przestrzeń – Mam u ciebie dług życia, Black. Traktuję takie rzeczy poważnie i, przez wzgląd na to zobowiązanie, szczerze ostrzegam. Trzymaj się z dala od Brienne MacGillivrey.
Bez ociągania i kluczenia pokonał labirynt ciasnych uliczek i odnalazł właściwy budynek. Dawno już nie czuł się taki podjarany i w sumie miał gdzieś, że na wstępie – prawie na pewno – dostanie opieprz za molestowanie nieletnich w miejscach publicznych. Do tej konkretnej zbrodni się akurat nie poczuwał, nawet jeśli wszystkie okoliczności przemawiały przeciw jego wersji wydarzeń. Mógł mieć tylko nadzieję, że profesor McGonagall wyczytała odpowiednio dużo między wierszami. Inaczej przecież nie szukałaby kontaktu, tylko bez mrugnięcia okiem nasłała na niedawnego ucznia pół tuzina aurorów. Ale ten świetlisty, magiczny twór nie mógł być oszukańczą iluzją, wabikiem albo inną podpuchą. Zbyt wiele było tam czegoś Jasnego.
Nic niezwykłego, w końcu Patronusy nie przenosiły złych intencji i czerpały z emocji zupełnie odmiennych niż te, które podsycały zemstę.
Jako najczystsza emanacja jaśniejszych odcieni magii pozostawały – niesprawiedliwie niedoceniane – poza zainteresowaniem śmierciożerców i samego ich przywódcy. Severus nie należał jednak do ignorantów i bezgranicznie zafascynowało go nietypowe zastosowanie zaklęcia, które przecież w założeniu miało być złożonym czarem ochronnym. Użyć tarczy do przenoszenia wiadomości? Co nie bądź kreatywne. Przydatne. Naprawdę z górnej półki.
Musiał dowiedzieć się więcej i to rozgryźć, bezapelacyjnie.
Jeśli dane mu będzie przejść do tej materii.
– Severusie Snapie… – zaczęła wiedźma oschłym tonem, wynurzając się z cienia. – Jak śmiałeś rzucić Zaklęcie Niewybaczalne na nieletnią, bezbronną dziewczynę?
– Stan wyższej konieczności – odbił pokrętnie, nie mają ochoty wchodzić w szczegóły.
Nie zapowiadało się, by zza szafy mieli wyskoczyć uzbrojeni czarodzieje z ministerialnego wsparcia, więc Severus nie silił się na grzeczności. Chciał mieć za sobą pogadankę, bo wątpił, że to ona stanowiła główny powód tego spotkania.
Zmienił front, kiedy gniewne spojrzenie zaczęło palić mu skórę i wwiercać się w mózg.
– Nic jej nie zrobiłem – dodał ostrożnie. – Poza niewielkimi lukami w pamięci, wynikającymi z istoty zaklęcia Imperiusa, dziewczyna nie odniosła żadnego uszczerbku na zdrowiu, zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Nie mieszałem jej w głowie poza niezbędnym minimum. Jeśli to cokolwiek dla ciebie znaczy, mogę dać swoje słowo honoru, Minerwo.
– Niewielkie luki w pamięci… Żadnego uszczerbku na zdrowiu… Niezbędne minimum… – jak echo przywołała jego słowa. – Severusie, nie pojmujesz sedna sprawy? Nagiąłeś wolę innej istoty i przejąłeś siłą kontrolę nad ciałem. Przez chwilę mogłeś z nią zrobić wszystko. Posiadanie takiej władzy nad innym człowiekiem jest nienaturalne. Pod pewnymi względami można uznać to za gorsze od Cruciatusa.
– Nic jej się nie stało – powtórzył bez emocji.
– Ależ nie o to chodzi! I nie możesz mieć pewności, że nie wyrządziłeś jej krzywdy zupełnie nieświadomie. Nie wiemy dokładnie, jakiego rodzaju zmiany wywołuje zaklęcie Imperiusa. Na ile są one trwałe. Cel nie uświęca środków, a tak bezduszne łamanie…
Chłopak nie wytrzymał.
– Nie miałem wyjścia i byłem pod ścianą. Mam priorytety – objaśnił zimno, nie pozwalając się sprowokować.
– Eksperymentowanie z Czarną Magią jest niebezpieczne i nic tego nie usprawiedliwia. Poczucie władzy bywa złudne. Czasem trudno ocenić czy jeszcze czarodziej kontroluje moc, czy już jest jej bezwolnym narzędziem. Nawet jeśli posiadanie władzy nad czyimś umysłem wydaje się pociągające i niezwykłe…
– Niezwykłe. To na pewno – przerwał jej Seveus. – Masz wrażenie, jakbyś zapadała się w ciemną studnię, wypełnioną obcymi myślami, emocjami i wspomnieniami, o których wiesz, że są na wyciągnięcie ręki, a jednak nie możesz do nich sięgnąć. One krzyczą. Świadomość podmiotu manipulacji broni się, stwarzając dla twojej własnej świadomości nadzwyczaj niegościnne warunki. Próbuje cię przepłoszyć. Wykopać na zbity pysk. Nie fizycznie skrzywdzić. Chociaż ty jesteś górą, walka osłabia obie strony, więc jak najszybciej starasz się zrobić swoje. Zaszczepiasz w umyśle ofiary treść polecenia. Słowa, które ma wypowiedzieć… Twarz adresata wiadomości… – W miarę rozwijania myśli severusowy głos stawał się coraz bardziej chrapliwy, a prawa dłoń mocniej zaciskała się na różdżce. – Upewniasz się, że przekaz dotarł do zniewolonej cząstki mózgu i uciekasz, bo robi ci się słabo. Chce ci się rzygać, kiedy cofasz się do swojej własnej głowy i zrywasz nieprzyjemną mentalną więź. Patrzysz znów swoimi oczami w oczy ofiary, rozszerzone w szoku. I dostajesz całkiem rzeczywistych torsji. – Skrzywił się. Jego spojrzenie błądziło po przeciwległej ścianie i pozostawało bez wyrazu, nawet kiedy je wreszcie obrócił ku rozmówczyni. – Rzeczywiście, niezapomniane doświadczenie, Minerwo. Aż nie mogę się doczekać powtórki.
Szeroko otwarte oczy starszej kobiety wpatrywały się w niego z niepokojem. I troską.
Gryfoni byli tacy… gryfońscy. Nigdy tego nie pojmie.
– Po co tu mnie ściągnęłaś?
– Potrzebuję zrozumieć. Co to wszystko znaczy, Severusie? Co się tutaj dzieje?
Od ścian odbił się jego głuchy śmiech.
– Czasem sam się zastanawiam. Wygląda na to, że Czarny Pan dąży do zniszczenia świata, jego czystokrwiste przydupasy chcą władzy, szara strefa próbuje na tym zarobić, a w Mungu nie narzekają na bezrobocie. Dumbledore nieudolnie stara się zachować twarz, pani Minister – stołek, z kolei aurorzy i reszta naiwnych idiotów – życie. Jeśli zaś chodzi o mnie… – Severus spoważniał. – Ja prowadzę wojnę.
– Dlaczego?
– Bo inni dają ciała. Ktoś musi to wyprostować, a ja mam do tego narzędzia. I nie zamierzam przegrać.
– Ale to, co robisz… Takie metody są niedopuszczalne. Nie mogę ci na to pozwolić.
Tym razem się nie roześmiał, chociaż taka deklaracja wydała mu się naprawdę zabawna. Mimo wszystko nie zamierzał jednak obrazić wiedźmy, którą na swój sposób chyba szanował. Obrócił różdżkę w dłoni i milczał.
– Albus jest tego wszystkiego świadom? Pozwolił na to? – zapytała poważnie, a kiedy chłopak nie zaprzeczył, głośno wciągnęła powietrze. – Na Merlina… Jako dyrektor powinien chronić podopiecznych. Nie miał prawa dopuścić się takiego pogwałcenia zaufania. Samo wzięcie pod uwagę, że uczeń… – McGonagall zaniemówiła ze złości i potrzebowała chwili na zapanowanie nad szczękościskiem. Rozedrgana magia zaczęła zwęglać deski podłogi pod jej stopami. – Już ja sobie porozmawiam z tym obłąkanym starcem o etyce i moralności.
Severus parsknął śmiechem, skupiając na sobie jej uwagę.
– Wybacz, ale zestawienia słów takich jak etyka i moralność z osobą Albusa Dumbledore'a nie potrafię przyjąć z powagą – wytłumaczył się, złośliwie wyginając usta. – Ale to nie tak. Nie byłem narzędziem dyrektora, nawet jeśli on tak to widział. Mieliśmy układ, ale nie wypalił. Nigdy nie wejdę z nim w kolejny. Dlatego to nie jemu wysłałem ostrzeżenie.
– Tego też nie rozumiem. Dlaczego skontaktowałeś się ze mną? Musisz mieć świadomość, że nie popieram takich działań.
– Ale jesteś opiekunką Gryffindoru. Mogłaś mi nie uwierzyć, ale nie ryzykowałabyś bezpieczeństwem swoich podopiecznych, również tych byłych. Nie wątpię, że ostrzegłaś wszystkich, do których udało ci się dotrzeć. Tylko o to mi chodziło.
Minerwa zrobiła krok i przechyliła głowę z rezygnacją.
– Nie zrobiłam dość wiele. Nie powiedziałam Albusowi o tym, że Voldemort poszukuje Nicolasa Flamela. Powinnam była. Wtedy być może uchroniłabym przed śmiercią przynajmniej dwóch aurorów – przyznała smutno.
Chłopak odpowiedział jej uniesieniem kącików ust.
– Ależ on wie. Jest naprawdę dobrze poinformowany. A tych dwóch zaliczył na poczet dopuszczalnych strat. Poświęcił ich z rozmysłem, bo myślał, że w ten sposób wykiwa Czarnego Pana. Ale stary manipulator się pomylił. Zerdzewiał od czasów Grindelwalda. Nie docenił sprytu drugiej strony. Być może wszystko przegrał przez głupią pewność siebie – objaśnił jej. – On nie szuka Kamienia Filozoficznego.
– Skąd ta pewność?
– Gdyby go szukał, nigdy by się z tym nie zdradził. To zbyt pożądany kąsek. Całe to zamieszanie, udawanie desperacji i słabości, miało inny cel.
– Sprawdzał wierność śmierciożerców – domyśliła się McGonagall.
– To też. Tak mają wszyscy myśleć. Ale ja obstawiam coś innego. – Przez chwilę na nowo wszystko dopasowywał, ale konkluzja pozostawała ta sama. Pierwszy raz wreszcie wypowiedział myśli na głos. – Czarny Pan szukał pewności, że ma w najbliższym otoczeniu szpiega.
Twarz kobiety odbiła strach.
– Severusie…
– Nie ja. O mnie nie wie i nie pozwolę, by się dowiedział – uspokoił ją. – Po Ciemnej Stronie jest inny kolaborant. I pracuje dla Dumbledore'a. Od jakiegoś czasu sam miałem takie przeczucia, teraz wiem na pewno. I on też.
– Voldemort uzyskał pewność, kiedy Albus postawił na nogi Zakon i wysłał do Włoch zaprzysiężonych aurorów w celu ochrony Flamela.
– A Flamela zapewne nie było w tej części Europy od pokoleń. Stary chciał zmylić przeciwnika. I strzelił sobie w stopę, wydając wyrok śmierci na swojego szpiega, bo aktualnie kwestią czasu jest jego wykrycie – dokończył Severus z perwersyjną satysfakcją. – Teraz już rozumiesz, Minerwo, dlaczego nie pracuję z idiotami i wolę wszystko robić sam.
Pozbycie się drugiego szpiega było Snape'owi na rękę, bo tamten stanowił potencjalne zagrożenie dla jego własnych poczynań. Za bardzo zwracał uwagę Czarnego Pana na środki bezpieczeństwa, a sprzyjającym było utrzymywanie wroga w przeświadczeniu, że jego ochrona nie miała luk. Przez tego nieudolnego sługusa Dumbledore'a Severus tracił atuty. Szybkie wykrycie przecieku i ukaranie winnego przysłuży się severusowym planom, ale tego nie zamierzał mówić McGonagall. Próbowałaby go przekonać do uratowania nieszczęśliwca, czego czynić nie chciał.
Ta śmierć i tak szła na konto Dumbledore'a. I nie była pierwszą.
– A jednak nie mogę się z tym do końca zgodzić – stwierdziła wiedźma, intensywnie coś rozważając. – Nieśmiertelność jest zbyt kusząca dla maga, który dąży do władzy absolutnej.
I tu pojawiała się kwestia, która prawdziwie niepokoiła Severusa. Też dużo nad tym myślał. Czarny Pan był narcystycznym, zapatrzonym w siebie psychopatą, który chciał mieć wszystko. Bez wątpienia pożądał nieśmiertelności. A jeśli nie interesował go Kamień Filozoficzny…
– Myślę, że on nie szuka sposobu na pokonanie śmierci, bo już go znalazł. – Nie mogło być innego racjonalnego wytłumaczenia.
– To oznaczałby, że nie można go pokonać – wyszeptała McGonagall z przestrachem. Ale w mgnieniu oka opanowała nerwy. – Nie może być aż tak potężny.
Severus miał nadzieję, że nadinterpretował. Zawsze miał tendencję do snucia czarnych wizji. Może był już paranoikiem?
Szkoda tylko, że rzadko się mylił. Zazwyczaj ziszczały się właśnie te mniej optymistyczne scenariusze.
– Musisz się mylić – McGonagall rzuciła z przekonaniem, ale upór, który kazał jej ignorować oczywistość, zaczął powoli znikać z jej spojrzenia, a jego miejsce zajął strach. – Jak się tego wszystkiego domyśliłeś, Severusie?
– Od zawsze umiałem wychwycić blef. Pewnie dlatego sam jestem tak dobrym kłamcą. – To była tylko część prawdy. Cała reszta mniej się dwudziestolatkowi podobała, ale nie mógł jej ignorować. – Chyba w jakimś stopniu go rozgryzłem. Po prostu sam tak bym zrobił, gdybym był w jego sytuacji. Wychodzi na to, że myślę jak Czarny Pan.
Przez moment żałował, że podzielił się z nią ostatnim spostrzeżeniem. Spojrzała na niego w taki sposób, że miał ochotę zapaść się w siebie.
– Minerwo, nie chcę robić sobie z ciebie wroga i byłbym wdzięczny, jeśli nie spróbujesz mnie teraz zatrzymać. Konsekwencje nie spodobają się żadnemu z nas. – Był śmiertelnie poważny i tak też chciał być traktowany. – Nie zrezygnuję. Nigdy nie odpuszczam i to również doprowadzę do końca. Albo zginę, próbując. I naprawdę wolałbym… kiedy indziej i w walce z kim innym.
W napięciu czekał na jej ruch.
Nie odsunęła mu się z drogi. Zamiast tego zanurzyła dłoń w fałdach obszernej wierzchniej szaty, co zaalarmowało Severusa i skłoniło go do pewniejszego uchwycenia własnej różdżki.
Nie chciał tego robić, ale nie zamierzał grzecznie jej ulec. Cholera, nie powinien był tu przychodzić.
Kiedy wyciągnęła w jego kierunku rękę i rozchyliła palce, chłopak wstrzymał oddech. Nie trzymała różdżki. W jej dłoni spoczywało… No właśnie, co to było, u licha? Gdzieś już widział jakąś rycinę, może szkic podobnego przedmiotu, a jednak nie do końca…
– Uważam, że to, co próbujesz robić, jest niewłaściwe – oznajmiła kategorycznie tonem, jakim zazwyczaj strofowała krnąbrnych uczniów. Zmarszczki wokół jej oczu pogłębiły się, gdy dodała, kapitulując – A jednak ze świata, w którym wszystko było na swoim miejscu, niewiele zostało. Wciąż nie mogę tego zaakceptować, ale może słowo właściwy potrzebuje na dzisiejsze czasy nowej definicji.
Z rezerwą wpatrywał się w metalową obręcz, ozdobioną misternie wygrawerowanymi runicznymi znakami. Rozpoznał niektóre z nich. I w lot skojarzył, czym mógł być ofiarowywany mu artefakt. Cofnął dłoń, która sama uniosła się w kierunku cennego przedmiotu.
– Nie jest obłożona żadnymi zaklęciami skierowanymi przeciw tobie, Severusie – zapewniła kobieta, doskonale odczytując jego wahanie.
Zrobiło mu się głupio.
– Dlaczego chcesz mi ją dać?
Musiał się upewnić. Już zrozumiał, że McGonagall nie przyszła tu tylko, by go ochrzanić za Imperiusa i co innego było głównym celem tego spotkania. A jednak nie dała mu obręczy od razu. Nie rozumiał, dlaczego zmieniła zdanie. I to po tym, jak zaczął jej grozić.
– Nie należy do mnie. Jestem tylko dysponentem, chociaż pozostawiono mi wolną rękę w zakresie zdecydowania, co z nią zrobić – wyjaśniła tajemniczo. – W aktualnych okolicznościach nie potrafię dla niej znaleźć właściwego zastosowania, a tak cenny artefakt nie powinien pozostawać bezużyteczny.
– Czego chcesz w zamian? Nie lubię mieć długów, a już jeden u ciebie zaciągnąłem – przypomniał, bijąc się z myślami. Nie zamierzał iść na kolejne układy, ale…
Psia jego mać, potrzebował tego magicznego artefaktu. Jak cholera.
– Severusie, jeśli chodzi o Calla Flinta... Jeśli ktoś wtedy zaciągnął zobowiązanie, to nie ty jesteś dłużnikiem ani ja nie mam prawa do egzekwowania czegokolwiek. W przypadku obręczy nie widzę różnicy. Tylko ją przechowuję i uczynisz mi przysługę, zdejmując z mojej starej głowy problem sprawowania nad nią pieczy.
No dobra. Ta wiedźma miała gadane. A on z kolei nie mógł sobie pozwolić na strojenie fochów. Miesiące temu zdecydował, że skorzysta z wszelkich dostępnych środków, które uzna za użyteczne i wykorzysta każdą nadarzającą się okazję. To była taka właśnie sytuacja.
– I uważasz, że Obręcz Monachijska przyda się właśnie mnie, bo…?
– Wydaje mi się, że nie możesz sobie pozwolić na zapomnienie, co robisz.
O tak, z tym nie mógł polemizować.
Schował dumę do kieszeni i wyciągnął rękę. Poczuł chłód metalu i zważył przedmiot w dłoni, ale nie zdecydował od razu sprawdzać jego ewentualnych, nieprzyjemnych właściwości na własnej skórze. Zanim założy to cholerstwo, przeskanuje je każdym znanym zaklęciem. Ostrożności nigdy za wiele.
Kobieta bez słowa ustąpiła mu z drogi i zrobił krok w stronę drzwi. Odwrócił się już w progu, przypominając sobie o czymś jeszcze.
Chrzanić to, najwyżej stara go wyśmieje.
– W jaki sposób tak ukierunkować zaklęcie Patronusa, by przenosił wiadomości?
Kobieta spojrzała na niego, jakby wyrosła mu trzecia ręka. Kiedy wreszcie dotarł do niej sens jego słów, ściągnęła brwi z lekkim skonsternowaniem.
– Zaklęcie Patronusa należy do jednego z najbardziej złożonych i nawet potężni czarodzieje potrzebują lat na jego opanowanie. – Jej głos odbijał wahanie. – Nie wątpię, że twoja magia osiągnęła poziom, przekraczający możliwości wielu czarodziejów, nawet tych biegłych w posługiwaniu się Jasną Magią…
– Nie proszę o przyspieszony kurs obsługi różdżki – przerwał jej delikatnie. – Szukam szybkiego sposobu na przekazywanie informacji. Rzucanie Imperiusa źle mi robi na żołądek. A jeśli chodzi o moją biegłość w zakresie Jasnej Magii… Powiem tylko, że próbka moich umiejętności prawie przyprawiła profesora Velicka o zejście na zawał serca w czasie owutemowego egzaminu z obrony.
Minerwa spojrzała na niego krytycznie, a jednak bez cienia protekcjonalnej wyższości. Nie ukrywała wewnętrznego rozdarcia, które ujawniały jej zaciśnięte wargi. Wreszcie jednak przemówiła rzeczowo, z pełnym profesjonalizmem.
– Silne uczucia, jak miłość, mogą być naprawdę potężną ochroną dla umysłu. Nawet dla mugoli, nie potrafiących intencjonalnie budować magicznych osłon. Podobnie czarodzieje, uwalniając magię pod postacią cielesnego Patronusa, operują tylko pozytywnymi emocjami. Patronus jest zakotwiczony w nieskalanej cząstce ludzkiej duszy. Ten rodzaj magicznej tarczy to nic innego niż uzewnętrznienie ochronnych barier, które każdy człowiek stawia w swojej głowie, gdy szuka schronienia przed strachem albo psychicznym cierpieniem. W ten sposób bardziej uzdolnieni magowie instynktownie chronią samych siebie, tkając ze swoich intensywnych uczuć zaklęcie Patronusa. Mogą je rozszerzyć na innych, kiedy wykazują się empatią i decydują objąć osoby trzecie swoją ochroną. Chęć ostrzeżenia przed zagrożeniem albo potrzeba upewnienia się co do czyjegoś bezpieczeństwa wynikają z samej istoty zaklęcia tarczy – stwierdziła po prostu.
I tylko tyle? A więc jeśli Severus chciał używać bezpiecznego kanału do przesyłania poufnych informacji, których nie mógłby przechwycić nikt poza adresatem, potrzebował tylko… uzewnętrznić empatię.
Taa, jasne.
– Severusie – usłyszał za plecami i odwrócił się, zaniepokojony dziwnym tonem kobiety. Wpatrywała się w niego przenikliwie. Oceniająco.
Wzdrygnął się. Nie znosił tego. Co znowu?
– Ci zmasakrowani śmierciożercy… Nie masz z tym nic wspólnego?
Ach, to. Pewnie, w końcu był poparanym psychopatą. Wykrzywił usta w niewesołym uśmiechu.
I nagle go tknęło.
– A więc to nikt z Zakonu ani z Ministerstwa? Żaden mściwy, pokręcony ex-Gryfon, szukający na własną rękę sprawiedliwości?
McGonagall odetchnęła z ulgą, może aż zbyt dosadnie ujawniając swoje wcześniejsze myśli.
– Nie wierzę, by to mógł być ktokolwiek spośród czarodziejów wspierających Jasną Stronę.
Cóż, może rzeczywiście to były porachunki wewnątrz gadziego gniazda? Eliminowanie konkurencji? Nie takie znowu nieprawdopodobne. Zapewne dlatego Malfoy ostrzegał, by się nie mieszać i nie umoczyć. Niech się wykańczają, mniej szumowin do odstrzału.
– Niewykluczone, że śmieciożercy wyżynają się nawzajem. Nie zawracałbym sobie tym głowy, Minerwo – powiedział, nie kryjąc mściwej satysfakcji.
Nie wiedział, jakie emocje odbiła jej twarz, bo bez pożegnania wybiegł na zewnątrz.
Piętno poniżej łokcia pulsowało w nieprzyjemnie znajomy sposób.
To tyle, jeśli chodziło o wolny wieczór.
Syriusz ostatkiem sił zmuszał ciało, by nie wyrwało się do przodu, w kierunku sukinsyna, który nonszalancko spacerował w świetle latarni rzut kamieniem od niego. Tego konkretnego gada zabiłby gołymi rękami. Przegryzłby mu tętnicę szyjną, zatłukł nieheblowaną deską, rozsmarował kanalię po wszystkich murach północnego Nokturnu.
Ale musiał dać sobie na wstrzymanie. Musiał przestać, dopóki jeszcze mógł.
Nie znalazł się w zaroślach, otaczających knajpę Pod Zielonym Smokiem, by zabijać. Dziś dla odmiany zamierzał kogoś ocalić. A przynajmniej ostrzec. To, co adresatka wiadomości zrobi dalej, pozostawało już poza jego mocą.
Najpierw odwiedził Córy Nocy, ale tam Brienne MacGillivrey nie postawiła nogi od tygodni. Regularnie za to musiała zachodzić jakimś sposobem do Zielonego Smoka, bo wszystkie jej ofiary z ostatnich tygodni to tutaj były widziane ostatni raz. Może również dzisiejszej nocy kobieta zdecyduje zapolować?
Nie pomylił się.
Po trzech kwadransach usłyszał za plecami szelest łamanych gałązek, ale zanim odpowiednio szybko zareagował, zrobiło mu się ciemno przed oczami i walnął twarzą w błoto.
– Nie wchodź mi w drogę, kociaku – syknęła groźnie i przeskoczyła nad jego ciałem.
Wciąż zamroczony, jak przez mgłę, w zwolnionym tempie obserwował jej rozmazującą się na tle nocy sylwetkę. Podniósł się chwiejnie, sięgając do głowy i oceniając stan czaszki. Nie zdziwiłby się, gdyby ta wariatka mu ją rozłupała, bo cios był naprawdę mocny. Z rozcięcia na potylicy spływała lepka krew.
Ale nie miał czasu na roztkliwianie się nad swoim stanem fizycznym. Brienne dopadła już ofiary i… No właśnie. Syriusz nie miał pewności, czy przypadkiem potłuczony mózg nie płatał mu figli.
Tertius Avery nie próbował się bronić, uciekać albo chociaż krzyczeć, kiedy stalowe ostrze przebiło go na wylot. Stał prawie nieruchomo, podnosząc jedynie rękę w kierunku zabójczyni. To wyglądało… dziwnie.
Syriuszowi włączyła się ostrzegawcza lampka. Skojarzyło mu się to z innym zdarzeniem z przeszłości. I tamto nie skończyło się dobrze dla agresorów.
– Odsuń się od niego! – wrzasnął, dobiegając do MacGillivrey, zupełnie pochłoniętej żądzą mordu i głuchej na jego błagalną prośbę. Sięgnął ku niej i chwycił jej ramię, wciąż wpychające głębiej w ranę zakrwawiony oręż. – To nie Avery! Odsuń się, bo… – urwał, kiedy świat zawirował mu przed oczami, ale zupełnie inaczej niż chwilę temu. Jego stopy oderwały się od podłoża, a ciałem szarpnął skurcz.
Zapadł się w nicość.
Gdy znów zaczął rejestrować, usłyszał trzask deportacji i uderzył plecami o zimne kamienie jakiejś posadzki. Echo jego jęku, odbite od ścian, powiedziało mu, że znalazł się w zamkniętym pomieszczeniu. Z przestrachem stwierdził, że nie ma przy sobie różdżki. Otworzył oczy i zobaczył metr od siebie drgające konwulsyjnie ciało skrzata, który służył za przynętę. Nieco na prawo dojrzał zdezorientowaną twarz ognistowłosej kobiety, wpatrującej się w coś ponad jego ramieniem. Obrócił się i zmartwiał.
– Brienne MacGillivrey, wreszcie mamy okazję poznać się osobiście, chociaż przyjemność będzie zapewne jednostronna – zabrzmiało złowieszczo głębokim, aksamitnym głosem. Palące, odzierające z tajemnic spojrzenie ciemnych oczu mężczyzny przeniosło się z kobiety na drugą ofiarę. – A to niespodziewane. Jesteś…?
– Syriusz – szepnął głucho Regulus, wgapiając się tępo w umazaną krwią twarz brata.
Nie mniej zszokowany był wzrok stojącego nieco na lewo, wyraźnie przerażonego Seva. Cała reszta tłumu śmierciożeców była w dużo lepszych nastrojach.
– Syriusz Black? – dopytał zaintrygowany mag, który był tutaj panem sytuacji. – Tertiusie, muszę przyznać, że dzisiejszy wieczór z dużym prawdopodobieństwem wynagrodzi wszystkie problemy, jakich rodzina Averych ostatnio mi przysporzyła.
– Mój panie. – Tertius uśmiechnął się sadystycznie i zgiął się w ukłonie, z wyższością zerkając na resztę śmierciożerczego stada.
Syriuszowi za to nie było do śmiechu. Za cholerę.
Gdyby wierzył w życie wieczne, to pewnie właśnie zacząłby zmawiać pacierz za swoją biedną duszę.
Obręcz monachijska nie jest niestety pomysłem moim, ani też pani Rowling , ale wytworem wyobraźni The Fictionist, autorki przegenialnego "Fate's Favourite", który można znaleźć na tej stronie w oryginale, a także w równie genialnym tłumaczeniu Panny Mi pod tytułem "Ulubieniec Losu". Szczerze polecam, jeden z najlepszych fików, jakie zdarzyło mi się czytać :)
Cytat przewodni rozdziału jest swobodnym tłumaczeniem fragmentu tekstu Red Right Hand z repertuaru Nicka Cave'a & The Bad Seeds. Kawałek genialny, niemal skłania człowieka do sięgnięcia po coś ostrego i wypuszczenia się w miasto, by spuścić ze smyczy mordercze instynkty. Odsyłam do oryginału ;)
Muszę powiedzieć, że ten rozdział pisało mi się nadzwyczaj dobrze. I mam nadzieję, że dostarczył nieco radości także komuś poza mną ;)
