Grajmy w otwarte karty. Cóż to za hazard!

Stanisław Jerzy Lec


Poluźnił nieco uścisk na szyi Yaxleya, kiedy zdał sobie sprawę, że tamten zaczął się krztusić.

Półprzytomny nic mu nie powie, a Syriusz miał do gada całe mnóstwo pytań. I chociaż na pierwsze właściwie znał już odpowiedź, wolał się upewnić.

– Szpiegujesz dla Dumbledore'a?

Śmierciożerca zrobił wielkie oczy.

– Przecież… – bardziej wycharczał niż powiedział, łapiąc łapczywie powietrze. I chyba wtedy dotarło do niego, że najwyraźniej przecenił domyślność Blacka. – O kurwa, nie wiedziałeś – wyksztusił zszokowany. – A ja myślałem… Ale ze mnie…

– Idiota? – dokończył za niego Syriusz. – Nie da się ukryć, chociaż do poziomu zidiocenia Albusa Dumbledore'a sporo ci jeszcze brakuje. Ten stary sukinsyn napuścił cię na mnie? Chciał, żebyś mnie wystawił padlinożercom?

Yaxley skrzywił się odruchowo, słysząc obelgę pod adresem Lorda Voldemorta, ale zapanował nad sobą i przecząco pokiwał głową.

– Dumbledore nic nie wie o ostatnich wydarzeniach. Nie powiedziałem mu o tobie i MacGillivray. Jest przekonany, że całą tę nagonkę nakręcają Blackowie i nie ma podstaw przypisywać mi nieczystych intencji.

Syriusz zacisnął i rozluźnił dłoń, powstrzymując się przed przywaleniem gnojowi w szczękę.

– Bo uwierzę, że empatyczny dyrektor dał ci do mnie kontakt, żebyś mnie z dobrego serca ostrzegł. Tak nisko cenisz moją inteligencję, Yaxley?

– Powiedziałem Dumbledore'owi, iż mam powody podejrzewać, że wiesz o mnie. Przekonałem go co do konieczności przemówienia ci do rozsądku. Odstawiłem pokaz histerii, zacząłem go straszyć, błagać… – objaśnił śmierciożerca na jednym wydechu. – Uwierzył, w końcu chodzi o moją głowę.

– A jednak i tak myślałeś, że wiem o twojej działalności wywiadowczej – zakwestionował trzeźwo Black, przyszpilając morderczym wzrokiem ofiarę. I coś jeszcze nasunęło mu się na myśl. – Nie tylko powód nagłego zainteresowania śmierciożerców moją osobą zataiłeś przed starym. Nie powiedziałeś mu też o Dolinie Godryka. Czemu, skoro ponoć zapewnił ci nietykalność?

Yaxley załamał ręce.

– Nietykalność? Jestem po szyję w gównie. Nie chcę myśleć, co mi zrobi Czarny Pan, kiedy się dowie. A Dumbledore? Wpadłem z deszczu pod rynnę, Black.

– To nie jest odpowiedź na moje pytanie. Czemu kantujesz Dumbledore'a, skoro zaryzykowałeś wszystkim, kiedy zdecydowałeś się dla niego pracować?

– Zdecydowałem się? – Z ust zdekonspirowanego szpiega wyrwał się histeryczny śmiech. – Jakbym, cholera jasna, miał wybór. – Odetchnął głębiej, ale trupia bladość jego skóry nie pozostawiała wątpliwości, że nerwy Sidiusa były w strzępach. – Dumbledore nie mógł się dowiedzieć o wydarzeniach sprzed tygodnia, bo poznałby powód, dla którego dopadłeś Averych, Selvyna i Bletchleya. I wtedy dowiedziałby się też o Halloween. – Zawiesił się na chwilę, nieszczególnie skory do dalszych wyjaśnień. Nerwowy ruch uzbrojonej dłoni Blacka szybko go zdopingował. – Mam z nim układ, ale jego warunki są dość rygorystyczne. Współuczestniczenie z nieprzymuszonej woli w zabójstwie łamie zasady mojej współpracy z Jasną Stroną.

Czyli dyrektor nie znał przynajmniej prawdy o śmierci Charlusa Pottera i nie krył mordercy. Punkt dla niego. Tym razem mu się upiekło.

To wyznanie win jednak Syriuszowi w zupełności wystarczało, jeśli chodziło o Yaxleya. Sukinsyn się przyznał, tym samym podpisując na siebie wyrok.

– Black, nie rozumiesz! – śmierciożerca jęknął przerażony, podpełzając bliżej ściany, kiedy tarninowa różdżka skierowała się w jego stronę. – Nie zamierzałem w tym brać udziału, ale straciłem kontrolę nad wydarzeniami. Nie mogłem go powstrzymać. Trochę wypił, nakręcił się… Nie słuchał. Powinien zostać w Malfoy Manor, ale nie dał sobie przemówić do rozsądku, a ja nie mogłem mu pozwolić iść samemu. Kurwa, on nie myślał, a ja nie miałem wyboru.

– Prawie mi cię żal, Yaxley. I warto było się narażać, żeby kryć tego pojeba? Warto umierać dla spaczonego, mającego wszystkich w dupie, zapatrzonego w siebie Avery'ego?

– Avery'ego? – Chłopak drgnął i nierozumiejąco spojrzał na Syriusza. – Tertiusa mogę ci przynieść w zębach, przewiązanego wstążeczką.

Black powstrzymał dłoń i zacisnął usta, na które cisnęły mu się słowa Niewybaczalnego.

Chyba zaczął wreszcie dostrzegać szerszy kontekst.

– Yaxley – przemówił spokojniej. – Dlaczego poszedłeś na współpracę z Dumbledorem?

– Bo nie miałem innych opcji – wyszeptał tamten głucho. – Potrzebowałem gwarancji bezpieczeństwa.

– I dlatego wziąłeś udział w nalocie na Dolinę Godryka, łamiąc układ zapewniający wyjście awaryjne? Nie jesteś za dobry w myśleniu i samodzielnym podejmowaniu decyzji. Strateg z ciebie, że pożal się Boże – zakpił Syriusz.

– Tej jednej decyzji nikt nie podjął za mnie. I nie mógłbym zdecydować inaczej. – Yaxley oparł się o mur i podniósł z ziemi, trzymając ręce na widoku, by nie prowokować przeciwnika do pochopnych ruchów. – Nie kaprysiłem w kwestii życiowej kariery czy mojego fikcyjnego mariażu z tą koszmarną wiedźmą, ale nie mogłem pozwolić, żeby… Nie mogłem.

– Zawarłeś z Dumbledorem układ po letniej bitwie – dopowiedział Black. – Stary jest za dobry w te klocki, żeby z miejsca zaufać tłumokowatemu śmierciożercy w jego altruistyczną pomoc. A ty w żadnym razie nie jesteś altruistą. Chyba że… Dumbledore miał na ciebie haka, a ty byłeś pod ścianą – dedukował głośno, przywołując z pamięci okoliczności, ze względu na które Sev zawarł podobną umowę i dał się zrobić na szaro. – Co dyrektor na ciebie miał? Jaką słabość mógł… – I Syriusz w końcu powiązał ze sobą fakty. – W bitwie aurorzy dorwali Rosiera, prawda?

Yaxley uparcie milczał, jakby oczekiwał na boską interwencję, dzięki której Black padłby trupem, a on sam nie musiałby się bardziej poniżać. Żaden z bogów nie okazał się na tyle łaskawy, by wyratować śmierciożercę z opresji i ten wreszcie dał za wygraną.

– Obaj wpadliśmy – sprostował. – Evan nie zamierzał odpuścić, głupio szarżował, nie chciał słuchać… i wpadliśmy obaj. Nasze rodziny nie ruszyłyby palcem, by zrobić cokolwiek w naszej sprawie. Nie przy tamtej okazji. Czarny Pan zostawiłby nas w Azkabanie jak wszystkich innych, którzy byli zbyt słabi, by pokonać swoich przeciwników. Musiałem kombinować we własnym zakresie – zrelacjonował bez emocji. – Evan nic nie wie o mojej umowie z Dumbledorem. Nie utrzymałby języka za zębami, więc go zoblivatowałem. Za duże ryzyko, a on… Czasem wyłącza mu się myślenie – przyznał rozbrajająco szczerze.

Czasem wyłącza mu się myślenie, odbiło się echem w syriuszowej głowie. To macie dużo wspólnego, dodał od siebie.

Z kolei Albus Dumbledore wykazał się pozazdroszczenia godnym zmysłem taktycznym, zamieniając niewygodnie domyślnego szpiega, jakim był Sev, a tępawego i jeszcze bardziej zdesperowanego Yaxleya. Wyjście idealne, jeśli przyjąć punkt widzenia dyrektora, potrzebującego bezwzględnie posłusznego, bezwolnego narzędzia. Naiwniaka, którego ewentualne niepowodzenie można będzie wliczyć w dopuszczalne straty.

– Black, wierzę, że możemy dojść do porozumienia. Mogę dla ciebie szpiegować Czarnego Pana, Dumbledore'a, kogo sobie zażyczysz. Zrobię, czegokolwiek zażądasz.

– I mam uwierzyć sprzedajnej mendzie, gotowej z potrzeby chwili zdradzić aktualnego pana? Yaxley, jesteś jak chorągiewka. Wystarczy, że wiatr powieje z innej strony…

– Mam na to wszystko wywalone. Chcę po prostu przeżyć. Ja… – zająknął się skonsternowany, ale kontynuował, wgapiając się w ziemię pod nogami. – Zrobię wszystko, żeby on… Żebyśmy obaj przeżyli. Odpuściłem ostatni rok w Hogwarcie, by go przypilnować. Rajdy to inna sprawa, ale jeśli nie musieliśmy, to nie pozwalałem mu ryzykować wylądowania w Azkabanie z czystej głupoty. Nie zatrzymałem go w halloweenową noc w Malfoy Manor, ale w Dolinie Godryka nie pozwoliłem mu nawet wyciągnąć różdżki w stronę Pottera, przysięgam na moją magię. My tam tylko byliśmy, nic więcej. Złożę ci wszystkie przysięgi, jakich zażądasz, tylko przestań na nas obydwu polować.

– Sprzątnąłbyś mnie, gdybyś tylko miał okazję. Nawet nie próbuj łgać, że nie przeszło ci to przez myśl.

– Wyciągam wnioski i nie jestem samobójcą. Już mi podobny idiotyzm nawet w głowie nie postanie. Nie moja liga – przyznał bez ogródek.

– Chyba sobie nie zasłużyłem na takie komplementy. A dyrektor i Voldemort?

– W tej kwestii zdaję się na instynkt, a ten mi mówi, że wyspowiadanie się Czarnemu Panu i liczenie na łaskę nie jest najlepszym pomysłem – oświadczył Yaxley zimno. – Z kolei Dumbledore… To nie on przeprowadził próbę zamachu na najpotężniejszego maga na świecie, po czym wywalczył sobie drogę ucieczki wśród tłumu śmierciożerców.

Fuksem, zostawiając Brienne w kałuży krwi, gorzko wspomniał Syriusz.

Przez chwilę rozważał wszystkie za i przeciw. Wreszcie uznał, że niewykorzystanie okazji byłoby bezsensownym marnotrawstwem. Jeśli chodziło o Halloween, wciąż nie miał pewności co do kwestii zasadniczej. Wszystko dlatego, że jego poprzednie – aktualnie już martwe – źródła informacji były feralnej nocy zbyt pijane, by odtworzyć poprawnie i ze szczegółami sekwencję zdarzeń. Yaxley najwyraźniej mógł się w tym zakresie okazać pomocny. Zawsze jakiś tam argument, przemawiający za tym, by pozwolić gnidzie odejść stąd w jednym kawałku.

Cóż, Yaxley był przecież rasowym idiotą. Prędzej czy później ktoś go utłucze i bez syriuszowej pomocy.

– Od teraz widzimy się tu w każdy wtorek, godzinę przed wschodem słońca. Jeżeli spróbujesz kantować, to Voldemort i Dumbledore będą twoimi najmniejszymi problemami – oznajmił Syriusz głosem nieznoszącym sprzeciwu, a kiedy śmierciożerca skwapliwie potaknął, szare oczy błysnęły niebezpiecznie. – Ale jeśli łżesz co do Halloween…

– Ani ja, ani Evan nie wdaliśmy się w walkę z Potterem. Na moją magię, mówię prawdę.

– I podasz mi nazwisko skurwiela, który wtedy użył Avady?

Yaxley ponownie skinął na znak zgody, starając się nie patrzeć na koniec różdżki, wycelowanej w jego klatkę piersiową.

Uzbrojona dłoń cofnęła się i Black zrobił krok do tyłu, by dać śmierciożercy nieco przestrzeni.

– No to zamieniam się w słuch.


Severus z zajęciem kartkował Eliksiry, których nie chciałbyś znaleźć w swoim napitku, ignorując chciwie zacierającego ręce, zaglądającego mu przez ramię Borgina, kiedy drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem i do sklepu wpadł nieproszony gość.

Sklepikarz aż podskoczył. Miał prawo być odrobinę zestresowany, biorąc pod uwagę, że większą część asortymentu, zalegającego w pudłach pod ścianą, stanowiły zakazane księgi, niedopuszczone do obrotu mikstury, wysoce śmiercionośne artefakty i… sam Salazar wie, co jeszcze. Za dnia tego rodzaju towar leżał bezpiecznie w jednej z niewykrywalnych skrytek pod podłogą, więc Borgin nie miał się czym martwić, a Departament Skarbu mógł mu skoczyć. Prawdziwe interesy ubijało się tutaj pod osłoną ciemności. Z tego względu niespodziewany nalot aurorów w środku nocy zdecydowanie oznaczał kłopoty. Gdyby rzeczywiście z takowym przyszło się szmuglerowi zmierzyć.

Prawda była taka, że żaden pracownik Ministerstwa nie odważyłby się tknąć Borgina palcem. Ci, którzy próbowali… Cóż, jakoś nikt już później o nich nie słyszał. W końcu to u tego konkretnego dostawcy robiła zakupy elita czystokrwistej arystokracji, a jej przedstawiciele nie lubili, by ktoś kładł łapy na ich źródłach zaopatrzenia.

Severus ze spokojem obrócił się w stronę wejścia, nie przerywając nawet lektury. W zasadzie domyślał się, kim może być intruz. Niewielu debili robiło wokół siebie zawsze tyle zamieszania.

– Szanowny pan wybaczy, ale dzisiejszej nocy nie obsługujemy – poinformował uniżonym tonem właściciel lokalu i usłużnie wskazał potencjalnemu klientowi drzwi.

– Z drogi, szumowino – syknął Avery, wymijając Borgina.

– Z całym szacunkiem, służymy najwyższej jakości towarem, cokolwiek pan sobie zażyczy, ale… – zaczął tamten, ponownie zastępując młodemu śmieriożercy drogę. – Dzisiaj już nie obsługujemy, za to zapraszam rano.

Tertius wymownie spojrzał na pudła, potem na Snape'a z książką w dłoni, następnie przeniósł wzrok na Borgina i znów na pakunki pod ścianą.

– Remanent – zełgał gładko sklepikarz, nie ruszając się z miejsca.

Severus zdecydował przyjść mu z pomocą.

– Tłumacząc łopatologicznie – zwrócił się bezpośrednio do intruza – dzisiejszej nocy Borgin obsługuje VIP-ów. Nie chciałbym być nietaktowany, ale skoro nie dostałeś zaproszenia, to chyba nie znalazłeś się na liście bardziej intratnych kontrahentów. Powiedziałbym, że miło było cię widzieć, Avery, ale… Nie bądźmy hipokrytami – dokończył z wrednym uśmiechem i skinął mu na pożegnanie.

Zgodnie z jego przewidywaniami, śmieciożerca aż się zapowietrzył.

– Ty śmieciu… – warknął, sięgają po różdżkę, ale w porę się pohamował. Obaj wiedzieli, że Avery nie mógł sobie pozwolić na zaatakowanie etatowego mistrza eliksirów samego Czarnego Pana. Nie po tym, jak sam wypadł z łask. Odetchnął głębiej i tylko wycedził przez zęby – Nie przyszedłem na zakupy. Mam sprawę do Malfoya. Widziałem, że tu wchodził.

– Puść sowę. Jeśli kocha, odpisze – zakpił Severus, coraz lepiej się bawiąc. Planował mieć sporo zabawy z pastwienia się nad tym konkretnym gadem, ale jeszcze nie dzisiaj. Prawdziwa zemsta musiała zaczekać na dogodne okoliczności. – A teraz, z łaski swojej, sprawdź czy cię nie ma po drugiej stronie drzwi. Doszedłem do interesującego rozdziału i chciałbym go dokończyć. W ciszy – objaśnił, wskazując na opasłe tomiszcze w swoich rękach.

– Pożałujesz, Snape. Kiedy wszystko wróci na swoje miejsce, pożałujesz, szlamowata gnido.

– A ja myślę, że teraz sprawy ułożyły się dokładnie tak, jak powinny – zripostował Severus ze spokojem. Nie spuszczając oczu z rozmówcy, dopytał wyzywająco – Wydaje mi się, czy masz coś do półkrwi czarodziejów, Avery?

Tamten zbladł i zacisnął zęby, tłumiąc wściekłość.

Z kolei mistrz eliksirów lekceważąco odwrócił się do niego plecami, jakby gad był powietrzem. Skierował się na zaplecze i zatrzasnął za sobą drzwi, ignorując groźby i złorzeczenia pod swoim adresem.

– Avery cię szukał – rzucił w stronę przeglądającego stos pergaminów, milczącego Lucjusza.

Jasnowłosy arystokrata odstawił pękaty flakonik i westchnął ze znużeniem, sięgając po kolejny. Nie zadał sobie nawet trudu, by to głośno skomentować.

Desperacja ostatniego żyjącego potomka rodu Averych przestała być zabawna już kilka dni temu, ale skurczybyk nie odpuszczał, a nawet stawał się coraz bardziej namolny. Aż ręka świerzbiła, by drania odesłać w niebyt, ale takiego posunięcia nie można byłoby nazwać rozważnym. Czarny Pan mógł przymykać oko na słowne utarczki między swoimi sługami, ale nie tolerował marnotrawstwa, na jakie zakrawało uszczuplanie szeregów jego armii w wyniku wewnętrznych porachunków. Tylko on miał nad śmierciożercami władzę życia i śmierci.

W związku z niemożnością odwołania się do bardziej radykalnych środków, Malfoy od tygodnia udawał nieuchwytnego, niezmiennie wysoko ceniąc swoją reputację. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał mieć z Averym nic wspólnego. Trzeba by zupełnie stracić kontakt z rzeczywistością, by narazić się na ewentualność wmieszania w jego kolejny straceńczy plan i zakosztować idących za tym, nieprzyjemnych konsekwencji ze strony Czarnego Pana. Pozostawało przeczekać w nadziei, że bezmyślny gnojek da się zabić komuś o mniejszej tolerancji na tertiusowy sposób bycia.

Z tego względu Severus nie musiał o nic pytać i zamiast wdawać się w jałową konwersację, pobieżnie zlustrował zawartość szafy, którą skrupulatnie przeglądał Malfoy.

– Coś interesującego? – odezwał się ze zniechęceniem po dłuższej chwili, zamierzając się stąd zbierać. Sam nie znalazł na półkach niczego godnego uwagi, jeśli nie liczyć pojedynczej publikacji o zakazanych eliksirach.

– Zapewne wybiorę kilka pozycji, choć nie bez odpowiedniego sprawdzenia ich autentyczności – oznajmił Lucjusz lakonicznie, uciekając wzrokiem. Udał, że próbuje rozszyfrować runiczną inskrypcję na jednym z pożółkłych woluminów. – Nie zamierzam natknąć się na zewnątrz na Avery'ego, więc wygląda na to, że zabawię tu jeszcze chwilę. Nie musisz na mnie czekać – dodał trochę wymuszenie.

Chłopak zbył to milczeniem.

A więc Malfoy również miał swoje sekrety.

Severus nie mógł spróbować wypytać arystokraty, by go nie spłoszyć. Ale się dowie, w końcu był całkiem niezłym szpiegiem. Musiał wiedzieć, bo niewiedza… niemiłosiernie go wkurzała. Tymczasem rzucił coś Malfoyowi na odchodne i skierował się w stronę sklepowej lady, by dobić targu w sprawie eliksirowej księgi.

Borgin dał mu niezłą cenę i nawet nie próbował wcisnąć jakiejś bezużytecznej mikstury, jak to miał w zwyczaju. Tym razem wyraźnie się niecierpliwił, jakby myślami błądził gdzie indziej i kiedy tylko Snape odszedł od lady, sprzedawca ruszył w kierunku zaplecza, targając pod pachą pokaźny, regularnych kształtów pakunek.

No to teraz Severus będzie miał o czym myśleć, zamiast tracić czas na bezproduktywny sen.

Wyszedł na ulicę i wciągnął do płuc orzeźwiające, mroźne powietrze. Z satysfakcją przyjął brak obecności Avery'ego w promieniu kilkuset kroków i to nasunęło Snape'owi pomysł z nocnym spacerem, ale szybko tę myśl porzucił. W Malfoy Manor czekały na niego niedokończone mikstury, a i świeżo nabyta księga aż się prosiła, by bliżej zapoznać się z jej treścią.

Sięgnął więc po różdżkę, ale – zanim się deportował – jego uwagę skutecznie przykuły wściekłe wrzaski, dobiegające od bramy na końcu zaułka. Od razu rozpoznał awanturnika po głosie i severusowy lepszy nastrój z miejsca poszedł się paść. Może i zignorowałby krzyki, gdyby – ku jego zaskoczeniu – nie zareagował na nie ktoś mu dobrze znany, którego beznamiętnego tonu nie dało się pomylić z żadnym innym.

Żaden inny nie dział aż tak bardzo Severusowi na nerwy i pewnie dlatego w trzech krokach znalazł się przy ścianie budynku, po drugiej stronie którego dwaj śmierciożercy oddawali się słownej szermierce, nie siląc się na uprzejmości.

– Avery, odznaczasz się niebywałą ociężałością umysłową, skoro jeszcze do ciebie nie dotarło, że nie masz tutaj czego szukać. Nikt nie będzie z tobą rozmawiał. Stałeś się zgniłym jajem – z wyższością podsumował tyradę rówieśnika Regulus Black.

– Nie mam sprawy do ciebie, Black, chociaż… Może i dobrze się składa. Zrób wreszcie coś użytecznego i przekaż Malfoyowi, że podzielę się z nim kilkoma ciekawymi szczegółami na temat twojego parszywego braciszka.

– Czego się dowiedziałeś? – Regulus nie wydawał się już tak opanowany, jak moment temu.

– Mówiłem, że nie będę poruszał sprawy z tobą, ale z kimś kompetentnym. Ty jakoś dziwnie nie masz szczęścia, by ostatnimi czasy na tego odszczepieńca trafić.

– Coś insynuujesz, Avery? – Black zniżył głos do szeptu, a ten był naprawdę przeszywający. – Próbujesz mnie o coś oskarżać? Uważaj, żeby ci nie przyszło odpowiadać za tak perfidne pomówienia.

– Za nic nie będę odpowiadał przed tobą, Black – odbił rozeźlony Avery, ale nieco spuścił z tonu. – A Lucjusz zmądrzeje i ze mną porozmawia, w końcu Malfoyowie od zawsze mieli nieco więcej sprytu i rozumu od przedstawicieli dwóch pozostałych wielkich rodów. A teraz grzecznie przekaż wiadomość adesatowi, żeby ktoś nie posądził cię o niewłaściwie ukierunkowane sympatie.

Severus nie musiał stać na tyle blisko, by widzieć twarze dwóch młodych czarodziejów, bo i bez tego mógł zwizualizować sobie, jak szare oczy Blacka zwęziły się, ciskając gromy. Jego ton, kiedy chłopak ponownie się odezwał, nie pozostawiał w tym względzie wątpliwości.

– Nawet wśród czarodziejów czystej krwi jest jakaś hierarchia i twoja rodzina będzie rozkazywać mojej, kiedy piekło zamarznie. I zejdź mi z oczu albo stracisz szansę odejścia stąd o własnych siłach – zagroził Regulus złowrogo.

– Wrócę do łask i wtedy będziesz pierwszy na mojej liście, Black.

– Nie mogę się odwzajemnić podobną deklaracją. Na szczycie mojej listy są magowie naprawdę warci zachodu. Przy moich prawdziwych wrogach jesteś nikim, Avery.

– Jeszcze zobaczymy.

Mistrz eliksirów usłyszał oddalające się kroki. Po kilku sekundach zawtórował im trzask aportacji. Blacka, jak się Severus domyślił.

Avery bez wątpienia zamierzał czekać na Malfoya. Szkoda, że nie doczeka poranka.

Severus zdecydował się nie patyczkować. Tym razem nie zamierzał pozwolić Avery'emu umknąć. Jeśli nie będzie innego wyjścia, zabije sukinsyna na środku ulicy. Z takim zamiarem rzucił się za róg kamienicy, gdzie spodziewał się zastać Tetiusa.

Tym razem jednak się pomylił i wpadł na zastygłego w bezruchu Regulusa.

Odskoczyli od siebie, obaj jednocześnie wyciągając w swoją stronę różdżki. Chwilę stali tak w napiętej ciszy, każdy gotowy zareagować odpowiednio szybko na najdrobniejszy ruch ze strony przeciwnika.

Severus pierwszy odzyskał trzeźwość myślenia.

– Mój błąd. Wziąłem cię za… kogoś innego – doinformował Blacka, nie opuszczając jednak uzbrojonej dłoni.

– Masz w zwyczaju tak reagować na ludzi spotkanych na ulicy? Cóż za rynsztokowe nawyki. Ale czegóż innego mogłem się spodziewać po schamiałym karierowiczu? – wyszydził go arystokrata, odsuwając się o krok, jakby nie chciał się pobrudzić. – I stulecie u boku Lucjusza nie wykorzeni naleciałości, wynikających z plebejskiego pochodzenia.

Po Severusie takie gadanie spływało. Zazwyczaj. Tym razem poczuł przemożną potrzebę obicia tej paniczykowatej mordy. Chciał zetrzeć ironiczny uśmieszek z arystokratycznie wydętych warg i zobaczyć strach w zimnych, patrzących z wyższością na resztę świata, nieprzyjemnie znajomych szarych oczach.

Nie znosił tej kanalii i szczerze gardził wszystkim, co Regulus Black sobą reprezentował. O tak, chciał przylać Blackowi, aż krew zbroczy trotuar pod jego stopami.

Nie był jednak idiotą i policzył w myślach do dziesięciu, zanim odpowiedział, na tyle beznamiętnie, na ile potrafił.

– Twoje życie musi być naprawdę puste, jeśli znajdujesz rozrywkę we wdawaniu się w szczeniackie pyskówki, ale źle trafiłeś. Nie dostarczę ci rozrywki. Jeśli się nudzisz, to poszukaj Avery'ego i policytujcie się na wielkość drzew rodowych albo stężenie czystej magii we krwi. Nie mnie mierzyć się z wami. Nie mam w rodzinnym domu na ścianie ponadpalanego gobelinu – wyrzucił z siebie Severus i dopiero, kiedy wypowiedział ostatnie słowo, zdał sobie sprawę, że popełnił błąd.

Nie miał prawa wiedzieć o pierdolonym gobelinie.

Spojrzał badawczo na Regulusa i nie miał wątpliwości, że tamten wychwycił tę nieścisłość, bo stalowe oczy wpatrywały się w mistrza eliksirów pytająco, odbijając zaskoczenie, niedowierzanie, a może groźbę? Strach? W każdym razie coś… trudnego do zdefiniowania. Zdecydowanie niepokojącego.

I krew ścięła się Severusowi w żyłach, kiedy koniec blackowej różdżki znalazł się na wysokości onyksowych tęczówek.

– Skąd wiesz? – Młody arystokrata zniżył głos do szeptu, ale nawet gdyby wywrzeszczał pytanie na całe gardło, nie zabrzmiałby bardziej złowrogo.

– O czym, u licha, bredzisz? Paranoje są u was rodzinne? – odwarknął Snape, starając się zapanować nad głosem i nie okazać narastającej paniki. Jeśli popełni kolejny błąd, ściągając na siebie jakiekolwiek podejrzenie… Na razie wolał nie myśleć, co będzie zmuszony zrobić z Regulusem. Spróbował więc zmienić temat. – Zabieraj różdżkę sprzed mojej twarzy albo zrobię to za ciebie, Black.

– Skąd wiesz o gobelinie? – Chłopak nie ustępował. – Węszyłeś po prywatnej części domu? Grzebałeś w jego rzeczach? W moich?

– Black, zabieraj różdżkę, bo ci…

Legilimens.

Severus zesztywniał, poddając się magii, która przepłynęła przez rdzeń regulusowej różdżki. Nie zareagował odpowiednio szybko i nim postawił bariery wokół tej cząstki umysłu, którą chciał ukryć przed Blackiem, magia agresora prześliznęła się pomiędzy szczelinami chaotycznie odbudowywanego muru. Opuścił gardę, pozwalając się podejść jak dziecko. W żadnym razie nie spodziewał się po osiemnastolatku tego rodzaju zdolności, ale czy to go tłumaczyło?

Zanim zdążył choćby przekląć, poczuł w swoim umyśle cudzą obecność, brutalnie przebijającą się przez strzępki seveusowych wspomnień, wyłuskującą na chybił trafił te interesujące legilimentę.

Ciemny korytarz w północnym skrzydle hogwarckiego zamku wydaje się złowieszczo cichy. Z mroku wyłania się sylwetka szczupłego chłopaka, którego rozmazane rysy twarzy sugerują, że ukrywa się pod Incognitusem. Przyczajony w ciemności Severus tylko na to czeka z uniesioną różdżką.

– Drętwota.

Ofiara pada bezwładnie na posadzkę, porażona klątwą Snape'a, który z satysfakcją i pogardą zerka na nieprzytomnego ucznia. Nie sięga jednak do niego, by poznać jego tożsamość, ale cierpliwie czeka.

W pustym korytarzu oprócz ich dwóch jest ktoś jeszcze, również ukryty pod maskującym zaklęciem i to ten drugi odwraca obezwładnionego, by dojrzeć jego twarz.

Snape – pada nienaturalnie napiętym głosem w kierunku Ślizgona – mógłbyś popilnować korytarza od strony schodów? Proszę. – Następuje pauza, ale adresat prośby nie rusza się z miejsca. – Przysięgam, że poznasz tożsamość tego amatora zakazanych mikstur, ale najpierw muszę sobie z nim pogadać w cztery oczy.

Severus robi krok, by zaprotestować, ale wreszcie potakuje i odwraca się w kierunku schodów.

– Wisisz mi – rzuca przez ramię.

I otoczenie zaczyna tracić kontury, a obraz się na chwilę rozwiewa, ale szybko pojawia się inny.

Nieprzeniknioną ciemność odludnego korytarza zajmują promienie słoneczne, załamujące się na szybach budynków, stojących przy ciasnej ulicze na obrzeżach Hogsmeade.

Severus przestępuje nad ciałem nieprzytomnego Regulusa i pochyla się nad ledwo kontaktującym, sponiewieranym Syriuszem.

Kurwa, nie waż mi się odpływać, bohaterze od siedmiu boleści – rozkazująco szepcze, wciskając Gryfonowi cedrową różdżkę w dłoń. – Tylko jej nie wypuść i nie strać przytomności – ostrzega ostrym tonem, mocnej zaciskając palce na swojej własnej.

Wstrząsa nim delikatny dreszcz, kiedy jego magia przepływa ku Syriuszowi. Odblaski magicznej aury odrywają się od nich, rozświetlając przestrzeń wewnątrz kręgu, nakreślonego wokół nich dwóch, naznaczonego na krawędziach runicznymi znakami.

I znów wszystko zniknęło.

Miejsce otwartej przestrzeni zastępują obłażące z farby cztery ściany, odrobinę zakurzone meble i spanachana kanapa.

Zaczynam sobie właśnie przypominać, dlaczego unikałem twojego towarzystwa przez ostatnie miesiące – rzuca ironicznie Severus pod adresem chłopaka rozwalonego wygodnie na miękkich poduchach, niewiele sobie robiąc z uniesionego w jego kierunku środkowego palca.

Sev? – Poważny ton Syriusza przeczy jego niedbałej pozie. – Zmienisz zabezpieczenia mieszkania? Chcę, żebyś miał do niego dostęp na tych samych zasadach, co ja. Sam nie jestem pewien, czy umiem odpowiednio dostosować bariery ze względu na… nowe warunki.

Po co? Przecież się z powrotem nie wprowadzę i tobie też odradzam. I bez mojej pomocy w końcu ktoś wygrzebie ten adres.

Szare oczy mrużą się, a na usta wypełza znajomy, złośliwy półuśmieszek.

Do Malfoy Manor nie mogę wpadać regularnie, dybanie po krzakach jakoś mi się nie widzi, a gdzieś musimy mieć punkt kontaktowy.

Do czego?

Chyba kiedyś ustaliliśmy, że bawimy się w jednej piaskownicy i dzielimy zabawkami – stwierdza Syriusz w sposób sugerujący, że takie oczywistości nie wymagają tłumaczeń.

Tym razem cztery ściany mugolsko urządzonego mieszkania przeobraziły się w zimne, nagie mury jednej z komnat w posiadłości Averych.

Severus, nie zwracając uwagi śmierciożerców, w całości skupionej na przedstawieniu, spogląda z przerażeniem w stronę klęczącego w kręgu światła, zakrwawionego Syriusza.

– A ty kto? – tamten wyzywająco zwraca się do Czarnego Pana, zupełnie nic sobie nie robiąc z obecności w pomieszczeniu co najmniej tuzina przeciwników, których twarze w większości odbijają pogardę i sadystyczną ciekawość.

Przed szereg wyrywa się Bellatrix z wciągniętą dłonią, dzierżącą różdżkę.

– Cru…

Echo urwanego, wściekłego wrzasku Lestrange odbija się w severusowej głowie, ale i ono szybko cichnie, tak jak znikają obrazy, wyrywane przemocą z jego podświadomości.

Dość.

Nie ma mowy, by Severus pozwolił komukolwiek oglądać z jego własnej perspektywy akurat te wydarzenia. Nie pozwoli, aby ktokolwiek dobierał się do jego głowy.

Wyzywające spojrzenie czarnych oczu przywołuje na twarz Regulusa zaskoczenie, co mistrz eliksirów przyjmuje z satysfakcją. Zamyka przed gadem umysł, ale nie poprzestaje na tym.

Chce sukinsyna skrzywdzić za to, czego właśnie się dopuścił. Z niejakim zaskoczeniem przyswaja, że chociaż odepchnął magię Regulusa, to nadal czuje z nim mentalne połączenie i napływający falami strach młodszego chłopaka.

O tak, niech się boi, bo właśnie zadarł z niewłaściwym czarodziejem.

Severus rozkoszuje się przez chwilę poczuciem władzy, jaką wydaje się mieć nad Blackiem, nie będącym w stanie zerwać więzi umysłowej, którą przecież sam zainicjował zaklęciem legilimencji. Ciemne oczy przygwożdżają ofiarę, sięgając coraz głębiej, coraz bardziej zanurzając się w źrenicach, otoczonych szarymi tęczówkami.

I nagle wykrzywiona nie fizycznym cierpieniem twarz osiemnastolatka znika z severusowego pola widzenia, a to zupełnie się zmienia.

Ohydnie różowe ściany rozbłyskają szkarłatem, kiedy klątwa, ciśnięta przez Bellatrix, odbija się od jednej z nich. Stojący do niej plecami Regulus zdaje się jej zupełnie nie zauważać, skupiając uwagę na jakimś odległym punkcie za uchyloną okienną szybą.

– Wiele możesz mu zarzucić, ale nie to, że jest kompletnym głupcem – stwierdza beznamiętnie chłopak, nachylając się w stronę parapetu. – Skoro tak szybko się deportował, to wiedział. Będzie teraz uważał na to, komu ufać. Domyśli się prędzej czy później, że Czarny Pan przechwytuje ministerialne sowy, szantażuje aurorów oraz ma oczy i uszy w każdej ciemnej uliczce Nokturnu. Będzie miał świadomość, że nigdzie nie fiuuknie bez jego wiedzy i nie kupi na czarnym rynku niczego, o czym on w końcu by się nie dowiedział. Syriusz byłby idiotą, gdyby do tego nie doszedł. Nie popełni drugi raz tych samych błędów.

Kiedy obraz się rozwiewa, Severus potrzebuje dobrej chwili, by zrozumieć to, co właśnie miało miejsce. Czyżby… legilimentował Regulusa?

Niedowierzanie arystokraty, którego tamten nie potrafi ukryć, rozwiewa wszelkie wątpliwości.

Severus, niewiele myśląc, decyduje się iść za ciosem i próbuje uchwycić się ostatniego, odpływającego już wspomnienia, ale nie jest w stanie go na nowo przywołać, czuje za to, że obiekt jego psychicznych eksperymentów coraz bardziej napiera swoją magią, usiłując zerwać kontakt. Zanim jednak mu się to udaje, pojawia się kolejna wizja. A raczej jej zniekształcone echo czy może bardziej coś jak… pożyczone wspomnienie?

Tafla atramentowo ciemnego jeziora migocze delikatnie, chociaż to nie wiatr wzburza jego wody. Nie ma mowy o ruchu powietrza, bo tuż za linią brzegową rozpościerają się ściany i sklepienie kamiennej groty.

Woda wywołuje nieprzyjemne skojarzenia. Tuż pod powierzchnią migają dziwnie, niepokojąco wyglądające cienie, w żadnym razie nie przypominające podwodnej roślinności. Zarysy ciemnych, bezkształtnych istot uderzają głucho o brzegi łodzi. Drapią jej dno, dopóki łódź nie osiada na krystalicznych odłamach, budujących skalistą wysepkę, nie większą niż letni taras w Malfoy Manor.

Sylwetka postawnego mężczyzny sunie w stronę postumentu i pochyla się nad ustawioną na nim misą. Szczupłe palce upuszczają coś do środka, ale szerokie rękawy ciemnej szaty, w którą jest tamten odziany, zasłaniają widok. Ciecz, wypełniająca naczynie, rozchlapuje się, rosząc ciemnofioletowymi kroplami brzegi misy. Ubrana w czerń postać robi krok w tył, ale zanim się obraca i ukazuje twarz, ciemna jaskinia znika Severusowi sprzed oczu razem z jej sekretami.

Haust mroźnego powierza doraźnie pomógł, ale mistrz eliksirów dał sobie pół minuty, by w pełni odzyskać kontakt z otoczeniem. Na jego szczęście, Regulus też wyglądał na mocno wytrąconego z równowagi, więc Severus nie musiał się przynajmniej martwić, że oberwie jakąś paskudną klątwą w plecy.

Musiał za to wykombinować, jak wybrnąć z tej ze wszech miar skomplikowanej sytuacji. Pięć minut wcześniej na poważnie rozważał ewentualność uśmiercenia Regulusa, bo nie widział innego sposobu na utrzymanie w tajemnicy swojej misji. Teraz z kolei...

Za cholerę nie wiedział, co powinien zrobić ze świeżo zdobytą wiedzą.

Nie do końca zrozumiał wspomnienie Blacka. Jeśli zaś chodziło o to drugie, to Severus nie odważył się nawet zgadywać, co właściwie widział. Wątpił, czy ta dziwaczna wizja była w ogóle regulusowym wspomnieniem, bo chłopaka nie było ani w łodzi, ani też na wyspie. Jeśli nie należało do niego, to w takim razie - czyje było?

Co tu się, do licha, wyrabiało?

Severusowi nie było dane dłużej zatrzymać się nad tą kwestią, bo na ziemię sprowadził go szept Blacka.

- Na Salazara, kim tym jesteś, Snape?


Rozdział dziwny, zdaję sobie sprawę. Po raz kolejny z jednego wyjdzie mi przynajmniej dwa, ale co poradzić?

Mam nadzieję, że społeczne zapotrzebowanie na Regulusa zostało zaspokojone ;)