Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji!
Monty Python
Zegar zdobiący ścianę za kontuarem znów wybił pełną godzinę.
Severus, odliczywszy w myślach tym razem do siedmiu, oderwał nos od pożółkłych kartek i z nieśmiałą nadzieją zerknął w stronę kotłującego się tłumu w głębi pomieszczenia. Rzeczona nadzieja uleciała wraz z dymem świec na kryształowym żyrandolu, które - dałby sobie rękę uciąć - były co najmniej drugie tyle dłuższe, kiedy tu wchodzili.
Krytycznie zaciśnięte usta, dodające twarzy otulonej złotymi splotami surowości, nie musiały się poruszać, aby mistrz eliksirów miał pewność, że dama pochłonięta była bez reszty sprawami wyższej wagi i uderzenia gonga nie zrobiły na niej żadnego wrażenia. Severusowi, zmuszonemu trzeci raz powracać do zgubionego wątku, odeszła ochota na kontynuowanie lektury. Tęsknie spojrzał przez wystawową szybę na oświetloną już mdłymi latarniami Pokątną.
Sam był sobie winien, że dał się tak łatwo wkręcić. Nie dłużej niż pół godziny, zapewniła go przecież towarzyszka, mrużąc oczy przed wspinającym się ku zenitowi słońcem, kiedy przepuszczał ją w drzwiach najlepiej – jak się na severusowe nieszczęście okazało – zaopatrzonego składu tkanin na północ od Damaszku. Taaak. I nie zapowiadało się, by szybko mógł ten przybytek opuścić.
- W żadnym wypadku ten, tamten również, na Merlina! Nic w rdzawych odcieniach, już mówiłam, że okna wychodzą na zachód. – Narcyza Malfoy ruchem dłoni zawróciła w drzwiach ekspedientkę i drepczącego za nią, obładowanego próbkami skrzata. Westchnęła z rezygnacją. – A może coś bardziej retro... Umiarkowanie retro, nie zamierzam podejmować w moim salonie Królowej Dziewicy – zastrzegła szybko na wszelki wypadek i sięgnęła ku lewitującej tacy. Szczupłe palce z gracją ujęły następnego pikla.
Tymczasem kolejne bele materiału pojawiały się i znikały sprzed badawczych oczu Narcyzy, usadowionej na wymoszczonym poduszkami szezlongu, a obsługa sklepu uwijała się jak w ukropie.
- Trzeci z lewej, interesujący odcień, nieprawdaż? – Pani Malfoy obróciła się w stronę Severusa, a ten przybrał minę czystego zachwytu i nie do końca była to poza. Naprawdę byłby szczerze zachwycony, gdyby ta kobieta wreszcie się na coś zdecydowała.
Główna ekspedientka podzielała widać skryte pragnienia Snape'a, bo z wyrazem ulgi na twarzy zroszonej kropelkami potu klasnęła w dłonie. Jej podwładne w podskokach podsunęły tkaninę bliżej.
- Tak, cóż za misterne wykonanie. Prawdziwie piękna rzecz. A wzór... - Palce gładzące tkaninę o barwie głębokiego burgundu błądziły między fantazyjnymi kwiatami w odcieniach burzowego nieba, ale ku przerażeniu Severusa w głosie Narcyzy pojawiło się ledwie wyczuwalne wahanie. – Czy wzór nie przywodzi na myśl zasłon w letniej bawialni w Melton House?
Z oblicza otwierającej już usta ekspedientki mistrz eliksirów wyczytał, że w jej opinii potwierdzenie będzie dobrym pomysłem. Postanowił interweniować.
- Gdybyś o tym nie wspomniała, do głowy by mi nie przyszło.
Była to czysta prawda. Severus gościł w rezydencji Yaxleyów tylko raz, a zapamiętał układ kondygnacji i wytypował najkrótszą potencjalną drogę ucieczki z każdego z mijanych krętych korytarzy. A także oszacował liczbę domowych skrzatów i umiejscowienie oraz orientacyjny zasięg rażenia uroków paraliżujących, którymi obłożony był ogród. Do licha, potrafiłby wyliczyć, w jakiej kolejności goście tamtego wieczoru wchodzili i opuszczali Melton House. I wreszcie wiedział, że wszystkie cztery trójdzielne okna letniej bawialni skierowane są na wschód, zaś po winorośli oplatającej to skrajne z lewej można zapewne bez użycia różdżki dostać się do gabinetu piętro wyżej.
Za cholerę nie potrafiłby przy tym powiedzieć, jakiego koloru derka w tym oknie wisiała.
Co jednak ważniejsze, miesiące przebywania w Malfoy Manor pozwoliły mu na tyle poznać Narcyzę, że nie miał w tej chwili wątpliwości co do jednego – jakiej derki nie powiesiłaby w swoim oknie pani Yaxley, to pani Malfoy nie powiesiłaby w swoim derki odrobinę nawet podobnej.
- Tak myślisz, Severusie? – Najwyraźniej trzymanie sprzedawczyni w niepewności jeszcze chwilę dostarczało arystokratce rozrywki, ale chłopak nie wątpił, że była już zdecydowana. – Zaiste, to piękna tkanina, ani trochę nie przypomina tamtej. Nie przeczę, że swego czasu Melton House wyróżniało się prawdziwym... - zawiesiła się, a po chwili nieprzyjemnie skrzywiła, bo najwyraźniej właściwe słowo błąkało się w aktualnie niedostępnej części jej mózgu. - Tak czy inaczej, Aliza, baskijska druga żona Lelanda Yaxleya, wniosła do tamtego zimnego zamczyska powiew świeżości, jak wspominała moja babka. Urządziła ogrody, pozbyła się zewnętrznych latryn, pasierba, szwagra... - niby to napomknęła Narcyza, udając, że nie czuje na sobie uwagi szepczących pod oknem matron, których stan odzienia i galanterii nawet Severusowi mówił, że panie przyszły tu tylko liznąć luksusu przez szybę. I strzyc uszami.
W każdych innych okolicznościach mistrz eliksirów pociągnąłby temat, bo jego rozmowczyni była nieocenionym źródłem informacji, jeśli nie o poczynaniach śmierciożerców, to o świecie czarodziejskiej arystokracji. Informacji nieocenionych, by w tym obcym dla niego świecie przetrwać. A przy okazji jej ostry sarkastyczny dowcip korespondował z severusowym. Tym razem jednak nie poczuł się w obowiązku, ani emocjonalnie na siłach, by pociągnąć temat, bo Narcyza najwyraźniej dziś była w nastroju zrzędliwym. Zresztą ostatnio zdarzało się to coraz częściej. Im robiło się Narcyzy więcej, tym mniej wydawało się być w niej gracji, humoru i elokwencji. Mniej życia.
Najwyraźniej była tego wszystkiego świadoma i ta świadomość ją drażniła jeszcze bardziej. Jak ostatnio prawie wszystko.
Nie poprawiało sytuacji to, że aktualny stan żony bodaj najbardziej wpływowego arystokraty w magicznej Anglii stał się najwyraźniej tematem do plotek dla gawiedzi. To właśnie powiedziały Severusowi nachalne spojrzenia kobiet spod okna, wgapiających się w Narcyzę podnoszącą się z siedziska z wdziękiem worka kartofli.
– Wezmę tę. Jutro przyślę skrzatkę ze szczegółami zamówienia.
Z czterech gardeł wydobyły się ciche westchnienia ulgi.
Jeśli jednak Severus spodziewał się szybko odstawić Narcyzę do domu, by móc wreszcie zająć się swoimi sprawami, to kobieta szybko rozwiała te nadzieje, prosząc o krótki spacer.
- Przyjemny wieczór - zagaiła dość niedorzecznie, zważywszy, że niewiele brakowało, by wiatr poprzesuwał stragany poustawiane wzdłuż kamienic po drugiej stronie rynku. Szczęśliwie ich, spacerujących podcieniami, od paskudnej aury osłaniał mur. Co nie czyniło tego spaceru jakoś dużo bardziej uroczym. - Taki spokojny.
Severus uniósł brew.
- Skoro tak mówisz.
Chociaż w sumie... Ostatnio tyle się działo, że nie pamiętał już, kiedy miał spokojny wieczór. Taki, kiedy nikt nic od niego nie chciał. Najwidoczniej podobnie czuła Narcyza, przez której dom przewijały się setki ludzi, którzy coraz częściej nie oczekiwali nawet uprzedniego zaproszenia. Nie był to stan sprzyjający spokojowi ciężarnej.
Kilka minut kluczyli w milczeniu, aż wilgotny chłód zaczął dawać się im we znaki. Narcyza przystanęła i niespodziewanie spojrzała mu w oczy. Było to spojrzenie tak przenikliwe, że Severus niewątpliwie zdradził zaniepokojenie, ale nie odwrócił wzroku.
- Jednak się myliłam - rzuciła zagadkowo i znów ruszyła przed siebie, pociągając go za ramię, by dotrzymał jej kroku. - Aura jest okropna - doprecyzowała.
Podobnie jak ona, ironicznie wykrzywił usta. Wiedział już, że to jest jakiś wstęp, więc pozwolił jej kontynuować.
- Pomyliłam się co do ciebie, Severusie. To, jak przyjęłam cię w Malfoy Manor było niegodne. Chcę, żebyś to wiedział i nie przemawiają teraz przeze mnie hormony ciążowe. - Patrzyła przed siebie bez emocji, ale Severus znał Narcyzę już na tyle, by wiedzieć, ile kosztuje ją podobne wyznanie. - Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że pomyliłam się też w innych aspektach. Źle ulokowałam lojalność.
Syriusz z nostalgią wpatrywał się w igrające na tafli jeziora odbicie porannej zorzy, malującej horyzont nad wodą w fioletach i pomarańczach. Widok był boleśnie piękny. Ileż razy widzieli z chłopakami wschód słońca z tej właśnie perspektywy, po nocy spędzonej w Zakazanej Chacie? Och, jak ostatnio nadzwyczaj często tęsknił za czasami, kiedy wszystko było takie proste, a świat nie wydawał się taki przerażający. I wciąż dobrym życiem żyli ludzie, których teraz tak mu brakowało.
Jednak nie powinien był wracać do Hogwartu. Nie był już dzieckiem, a może był nim zbyt długo i dlatego niespodziewana dorosłość tak go dojechała? Nie powinien się katować marzeniami o świecie, który już nie istniał. Należało skupić się na próbach ocalenia jak najwięcej z tego, co jeszcze z tamtego świata pozostało.
A wyprawa, tyleż ambitna co nieprzemyślana, poza jej walorami sentymentalnymi, nie przyniosła żadnych odpowiedzi. Plan zakładał dostanie się do zamku, zinwigilowanie kanciapy Filcha i archiwum z teczkami osobowymi w podziemiach. Przy odrobinie szczęścia planowali przepytać Grubą Damę, bo ta dysponowała zapleczem informacyjnym jak mało kto w Hogwarcie. Oczywiście dopuszczali spore prawdopodobieństwo, że ich obecność nie pozostanie niezauważona. Tutaj winę na siebie brał Rogacz, bo komu przyszłoby do głowy szukać w jego towarzystwie ukrytego pod niewidką świętej pamięci Syriusza Blacka.
Cóż, nikomu poza Minerwą McGonagall.
To był jednak fortunny zbieg okoliczności. Tajemnica pozostała tajemnicą, James miał sposobność nawiązać nową intrygującą znajomość z ekscentrycznym gajowym, a Syriusz popatrzył sobie na jezioro. Oczywiście podzielił się z panią profesor powodem, dla którego się tu znaleźli, ale wiedźma niewiele wniosła do sprawy. Zapamiętała Leightona jako niezłego ucznia, nie sprawiającego problemów wychowawczych. Nie była opiekunką domu Bulstrode'a i jedyne szczególne wydarzenie z nim związane, jakie zapadło jej w pamięć, to rezygnacja chłopaka z podejścia do owutemów, co z kolei wynikało z jego przeprowadzki do Francji. Nic nadzwyczajnego, brakujące egzaminy uzupełnił na miejscu.
Nic, o czym Syriusz już nie wiedział ze swoich źródeł wywiadowczych. A jednak miło, kiedy wcześniejsze ustalenia znajdują potwierdzenie.
Niemniej - wciąż żadnych brudów.
Zaskoczyła go za to prośbą o bezpieczny kontakt do Seva, bowiem profesorka zamierzała przekazać mu jakąś niezwykłej wagi księgę o zaklęciach ochronnych. Cóż, kim był Syriusz, aby cokolwiek z tego rozumieć?
Z oddali za jego plecami odezwały się głosy. A więc fachowo opatrzony, nie krwawiący już Rogacz nadchodził w towarzystwie gajowego. Hagrida, jak sobie Syriusz przypomniał. Zgodnie z życzeniem McGonagall - a z jej życzeniami się nie dyskutuje - James Potter miał opuścić Hogwartu główną bramą, żeby przypadkiem znów w coś nie wdepnął. A więc czas się zbierać.
Syriusz, upewniwszy się, że niewidka leży jak powinna, wstał z trawy i energicznie rozmasował ścierpnięty tyłek. Po prawdzie całe jego ciało było zesztywniałe, ale mniejsza o to. Czekał ich długi spacer, zanim opuszczą błonia i okalający je las, obłożone zaklęciami uniemożliwiającymi deportacje. Chłopak zamierzał prześlizgnąć się przez uchyloną bramę wraz z Potterem, zanim Hagrid ją zatrzaśnie na amen, więc nie zwlekając bezszelestnie ruszył polaną w kierunku tamtych dwóch.
Ostatni raz spojrzał na migocącą teraz złotem i szkarłatem wodę, uśmiechnął się pod nosem i bez żalu ruszył ku spiżowym wrotom.
Stwierdzenie, że Narcyza zaskoczyła Severusa, byłoby sporym niedopowiedzeniem. Taka deklaracja z ust Lucjusza byłaby naprawdę mocną kartą, zmieniającą układ sił. Tyle mogliby za nią kupić... Ale Narcyza nie była swoim mężem. Jego mogliby dowolnie rozgrywać. Jej Severus nie chciał tego robić.
- Narcyzo, jeśli masz na myśli obawy o wzajemność oddania ze strony męża, to możesz być spokojna. Nawet Lucjusz nie potrafiłby tak dobrze udawać. - Uśmiechnął się szczerze, ale szybko spoważniał. - Nie masz z kolei powodów obawiać się czegokolwiek innego. Czarny Pan jest lojalny wobec swoich sług.
Spojrzeli na siebie i po ustach kobiety przebiegł delikatny uśmiech. Badała go i najwyraźniej przeszedł pozytywnie test. Nie była głupia, by ryzykować spiskowanie z innym lekkomyślnym głupcem. O co więc właściwie chodziło?
- Jak już się zapewne zdążyłeś zorientować - zaczęła - wśród starych rodów od stuleci istniały powiązania i zależności z jednej strony pozwalające utrzymywać porządek, z drugiej dające poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza członkom rodziny o słabszej pozycji. W szczególności kobietom. Przynależność do rodu nie wygasała wraz z wejściem w małżeństwo. Oczywiście młoda żona nie działała na szkodę rodziny, w której miała spędzić resztę życia, ale te więzi z domem rodzinnym były silne. Przejawiało się to w preferowaniu małżeństw dzieci z kuzynami rodu matki. Naturalniej przychodziły sojusze polityczne i wspólne prowadzenie interesów. To się jednak bezpowrotnie skończyło. - Ton głosu Narcyzy stracił przyjemną barwę. - W tym roku w wyniku morderstw, spisków i niewyjaśnionych zdarzeń zginęło albo zapadło się pod ziemię kilkudziesięciu czarodziejów czystej krwi, głów rodów i ich następców. I zginęli z ręki lub za przyzwoleniem swoich braci, kuzynów i wujków. - Kilka głębszych wdechów. - W ciągu roku wygasła męska linia Blacków. Po prostu dom, który przez tysiąc lat doprowadzał do chwały i upadku królów, przez lekkomyślność i nieudolność głowy rodu i jego synów nagle przestał istnieć.
Severus słuchał w skupieniu, bo ten aspekt aktualnej sytuacji w czarodziejskim świecie dotąd nie skłonił go do pogłębionych przemyśleń. A był to interesujący element całego obrazu. Konsekwencja polityki Voldemorta, który znalazł świetny sposób na kontrolowanie najsilniejszej kasty czarodziejskiego świata. Dając im wspólny cel stworzył z nich armię i pozyskał ich zasoby, ale jednocześnie zwaśnił ich, na coraz bardziej wyszukane sposoby testując i podważając lojalność każdego z osobna.
Stare rody miały problem, który w niedalekiej przyszłości mógł doprowadzić czystokrwistą arystokrację do... wyginięcia.
- Jesteś panią Malfoy, masz ochronę męża. I wciąż masz siostrę.
Wyraz jej oczu powiedział mu dość. Narcyza bała się Bellatrix.
- Severusie, nie zamierzam dalej kluczyć. W starym świecie byłam zdegustowana, kiedy mąż wymógł na mnie zaproszenie do stołu półszlamy bez nazwiska. Stary świat odszedł. W nowym chciałabym widzieć cię u boku Lucjusza. Chciałabym, żebyś go wspierał. I mówił mu prawdę, kiedy uznasz, że się myli. Pokazuj mu perspektywę, której on nie widzi.
Mistrz eliksirów aż wypuścił powietrze.
- Naprawdę nisko cenisz moje życie. Jeszcze nie spotkałem człowieka, od którego Lucjusz usłyszałby przyganę i przyjął to z godnością.
- Od ciebie przyjmie.
Prawdziwie go zaskoczyła.
- Mamy już układ, który działa. Wspieramy się w Wewnętrznym Kręgu. Dzielimy się doświadczeniem przy eliksirach czy starożytnych manuskryptach. I nie udzielamy sobie rad nieproszeni.
Pani Malfoy prychnęła jak kotka.
- Ludzie wciąż słyszą rady, o które nie prosili. Od tego pospólstwo ma przyjaciół od kieliszka, a głowy rodów mają żony. Ja jednak z uwagi na ostatnio gorszą dyspozycję intelektualną i innej natury powinności wobec rodu... - Zawiesiła głos i wymownie spojrzała na wydatny ciążowy brzuch. - Pozycja Lucjusza jest coraz bardziej znacząca. Jego niepowodzenia mogą nieść za sobą coraz bardziej dotkliwe konsekwencje. Dla ciebie również.
Skinął jej w milczeniu. Tu się z nią zgadzał.
Doszli już prawie do końca dziedzińca, kiedy zegar wybił dwudziestą. Stracili poczucie czasu. Wyciągnął różdżkę, by ich deportować, ale Narcyza go powstrzymała.
- Raleigh Bulstrode - rzuciła. - Lucjusz rozważa protegowanie go do Wewnętrznego Kręgu.
Teraz miała całą jego uwagę.
- A ty uważasz, że to nie jest dobry pomysł?
Narcyza dokładniej otuliła się płaszczem i westchnęła.
- Przejdziemy się jeszcze?
Kiedy wraz z Rogaczem oddalili się już na tyle, by nie mogli być słyszani, Syriusz rzucił:
- Miło było wrócić, ale wycieczka psu na budę. - Widząc zmarszczone brwi przyjaciela, wyliczył - Pogryzienie przez monstrualnego jaszczura, brodzenie po kostki w błocie i noc na gołej ziemi, do tego jeszcze wątpliwa przyjemność naginania piechotą do Hogsmeade. I żadnych sensownych ustaleń wywiadowczych.
James wyraźniej nie był aż takim sceptykiem.
- Pamiętasz, jak Pomfrey dała mi przed finałami na szóstym roku lipne zwolnienie z zajęć, żebym mógł w spokoju potrenować na pustym boisku? - zapytał tajemniczo.
Syriusz pamiętał, ale nie widział związku.
- Pomfrey jest fanką quidditcha - stwierdził oczywistość.
- No i zapytała z troską, czy nadal mrowi mnie czasem przy gorszej pogodzie lewe ramię. To po tłuczku Ślizgonów w czwartej klasie, pamiętasz? Myślałem, że mi ręka odpadnie, trzymała się tylko na skórze. Pomfrey wlała wtedy we mnie tyle Szkiele-Wzro, że na zielono przez tydzień. - Kiedy Syriusz przytaknął, James kontynuował - A wiedziałeś, że parę lat wstecz całkiem obiecującym ścigającym był Raleigh Bulstrode? A przynajmniej dopóki nie zaczął mieć pecha. Ale to takiego pecha, że stary...
- W sensie?
- W sensie, że nagle najlepszy ścigający w ślizgońskiej drużynie zaczyna obrywać tłuczkiem odbitym przez ślizgońskich pałkarzy. Typ parę razy spada ze schodów, krztusi się jedzeniem. Jego własna sowa atakuje go w jego własnej sypialni. I w końcu wypada z wieży astronomicznej.
- Żartujesz...
- Prawie zginął, a przynajmniej otarł się o trwałe kalectwo. W ostatniej chwili pomoc wezwał inny uczeń. I bynajmniej nie Ślizgon. - Potter zrobił wymowną pauzę. - Pomfrey wlała w niego całą butelkę Szkiele-Wzro. A przed końcem tygodnia Bulstrode był już za Kanałem. I zważywszy na jego obecne dobre zdrowie i nadzwyczajne szczęście w kartach, pech go opuścił jak ręką odjął.
- Rogaczu, stawiam ci najlepszą ognistą, jaką uda mi się znaleźć na Pokątnej.
Przyjaciel machnął ręką, sygnalizując, że to jeszcze nie koniec.
- A teraz uważaj. Wiesz kto uratował Bulstrode'owi życie?
- Ta historia jest tak niesamowita, że pewnie Gryfon.
- Otóż nie Gryfon. Krukon. Gawain Robards, zastępca szefa mojego szefa. Obecnie auror pierwszej rangi, typowany na przyszłego dyrektora Departamentu Aurorów.
Syriusz aż wciągnął powietrze. O tak, znał gościa.
Gawain Robards, człowiek, który spopielił zwłoki pierwszej osoby, którą Syriusz zamordował.
Ha, a tego, że NPW powstanie z martwych, to chyba nikt się nie spodziewał. A najmniej ja.
Pytanie techniczne - czy tylko u mnie edytor tekstu to jakaś porażka (zjadanie sylab, autokorekta o którą nikt nie prosił, itp). Da się coś z tym zrobić?
