- Lily jest w ciąży.
W sensie, że w ciele Lily jest teraz druga istota ludzka? Po części ona, po części ktoś inny. Cześć niej w kimś innym. To takie… niedorzeczne. Nowy mały człowiek, który pojawia się z niczego, wszystko zmienia i zostaje w twoim życiu na zawsze. Część bycia dorosłym, którą stawiał na półce obok fizyki kwantowej czy innej teorii strun.
To do niczego nie prowadzi, powiedziała mu jeszcze w Hogwarcie, pod działaniem Veritaserum. Wtedy nie mógł się po tym tygodniami pozbierać, a ona po prostu, jak zawsze, wiedziała pierwsza. Nawet gdyby to nie było jednostronne, do długo i szczęśliwie trzeba czegoś więcej. Trzeba przynajmniej być z tej samej bajki. A już wtedy, na siódmym roku w Hogwarcie, ich osobistym przeznaczeniom nie było po drodze. Nawet jeśli Severus załapał to wreszcie po tygodniu szaleństwa w wyścigu o Puchar Domów, który ich obydwoje - a także większość szkoły - doprowadził na skraj załamania nerwowego, na swoje nieszczęście zignorował rzeczywistość. Tak było łatwiej, niż przed samym sobą przyznać, że można nie wyobrażać sobie życia w świecie bez kogoś, z kim nie można wyobrazić sobie wspólnego życia. I to nie jest niczyja wina.
W jej bajce jest biały płotek, nowy mały człowiek oraz facet, który brzydzi się kłamstwem i robi wszystko, by wrócić do domu.
A w jego bajce są potwory. I prastara magia, o jakiej większość czarodziejów nie słyszała. Eliksiry, których nikt inny nie potrafi uwarzyć. Przepowiednie, które mogą obalać wszech potężnych władców. I zawsze jest jakieś więcej, po które odważą się sięgnąć tylko nieliczni. W jego bajce są magowie, którzy zmieniają bieg historii i wiedźmy, które zawsze dostają to, czego chcą.
- Spałem z Arethą Greengrass.
Syriusz pochylił się do przodu i zmarszczył brwi.
- Wczoraj?
- Porąbało cię? - Severus czuł się rozbrojony. - Pamiętasz, jak ja wczoraj wyglądałem?
- Więc nie wczoraj?
Właśnie uzmysłowił sobie, że to był tydzień najdziwniejszych rozmów w jego życiu, więc poszedł za ciosem.
- Jesienią.
Ponad pół roku temu, wyszło mu z obliczeń, co - zważywszy na dynamikę ostatnich wydarzeń - sam przyjął z niedowierzaniem.
Syriusz zagwizdał i dopiero po chwili przyswoił, że to mogło być niestosowne.
- Wybacz, ale sam pociągnąłeś tę dziwną, niekomfortową, zupełnie dla mnie niespodziewaną rozmowę, w której się nie odnajduję - oświadczył z zażenowaniem. - Czy to… na poważnie?
- A czy w twojej ocenie sprawiam wrażenie zjaranego miłością?
Syriusz parsknął śmiechem. Wciąż łapiąc oddech, gestem przekazał, by jego rozmówca kontynuował.
- Tak wyszło. Potrzebowaliśmy oboje odreagować. Nie było w tym nic więcej. Wtedy.
- Wtedy? To masz romans z młodą mężatką czy nie masz?
- Wdową.
- Młodą wdową. Masz czy nie?
- Nie. Jednakowoż… - Chwila na zebranie myśli. - Najwyraźniej niektórzy uznali inaczej.
- Kto?
- Malfoy. Chyba też Narcyza. Bulstrode i Robards - wyliczał Severus, patrząc w sufit. - I on.
- Czekaj, wmówiłeś Voldemortowi, że masz romans z Arethą Yaxley?
- Użyłem tego jako alibi w sytuacji podbramkowej. Zadziałało. I właściwie to jest pierwszy z powodów, dla których o tym rozmawiamy. Zamierzam popracować nad tym alibi. - I niespodziewanie dodał - Greengrass, nie Yaxley. Nawet przez moment nie była tylko żoną swojego męża.
Syriusz spojrzał na Severusa z czymś, czego ten drugi nie potrafił nazwać, ale nie było mu z tym nieswojo. Właściwie, co przyznał z zaskoczeniem, w całej tej pokręconej sytuacji nie czuł się nawet odrobinę niezręcznie.
- Sev, jak muffinki kocham, z tobą nie można się nudzić. Aretha Greengrass… Naprawdę jesteś najodważniejszym czarodziejem, jakiego znam.
- Albo najgłupszym.
Jego przyjaciel znowu się zaśmiał.
- A drugi powód?
- Chcę żebyś wiedział, że mam jakieś życie - wyjaśnił Severus, tym razem bez ironii. - Nie rozpadnę się na kawałki, bo Lily żyje życiem, które wybrała. Ja też jestem tu, gdzie jestem, bo tak wybrałem. - Nawet jeśli to nie był mój pomysł życia, pomyślał, ale nie zwerbalizował. - Nie zamierzam podzielić losu dwóch szpiegów, którzy w tym tygodniu dali się zabić, bo ich emocje poniosły. Muszę być mądrzejszy i pragmatyczny przy wyborze środków do realizacji głównego celu. Jeśli przepowiednia nie jest lipą, ile czasu minie, zanim dziecko, które jeszcze się nie urodziło, będzie w stanie mu zagrozić? Wygląda na to, że jestem w projekcie długoterminowym i tak muszę o tym myśleć.
- Wiem - skwitował to Syriusz z nietęgą miną. - Też ostatnio zdałem sobie sprawę, że ten syf nie jest tylko stanem przejściowym i trzeba się dostosować.
To wytłumaczyło Severusowi, z jakiej przyczyny po miesiącach odwlekania sprawy na przyszłość bliżej nieokreśloną pan domu Black zdecydował objąć we władanie swoje włości i przenieść się na Grimmauld Place.
- Co do Pottera… - podjął Severus. - Jest dorosły. On da ciała, to on beknie. Dla mnie nie ma problemu, dopóki jego błędy nie odbiją się na moim zdrowiu. - Zawahał się, ale przyznał bez entuzjazmu. - I ma rację, potrzebuję kogoś w Biurze, kto nie jest Robardsem.
- Jasne - odpowiedział Syriusz. Jego mina mówiła, jak bardzo jest uradowany, że ma tę rozmowę za sobą.
Skoro rzeczony temat mieli zamknięty, pozostało jeszcze jedno.
- Trzeba przekazać wiadomość Dumbledore'owi. O Sidiusie Yaxleyu. I o tym, że Czarny Pan wie o istnieniu przepowiedni.
- Do tego potrzebowałeś McGonagall. Żeby skontaktowała cię z dyrektorem Hogwartu.
Severus pokręcił głową.
- Spotkaj się z nim, albo przekaż wiadomość przez Minerwę. Ja nie mogę znaleźć się z Dumbledorem w jednym miejscu.
Prawda, że po ostatnich wydarzeniach ryzykownym dla każdego śmierciożercy było pokazywać się w towarzystwie dyrektora Hogwartu, ale to dałoby się zorganizować. Severus po prostu nie chciał z nim rozmawiać. Nie dziś i nie o tym.
- Trzeba też domknąć układ z Robardsem - przypomniał Syriusz. - To dobry moment.
Nie mógł się nie zgodzić. Kolejny punkt do listy. Jak żyją ludzie, którzy nie mają ciągle na biegu dziesięciu tematów do ogarnięcia na wczoraj?
Wstał, opierając ciężar ciała tak, by nie urazić gojących się złamań. Nadal rozpaczliwie potrzebował snu, śniadania i kolejnej dawki Szkiele-Wzro. A jeszcze bardziej potrzebował przez chwilę nic nie musieć.
Syriusz czytał w jego myślach.
- Film i pizza?
- A Dumbledore? I Robards?
- Jeden dzień obsuwy nie zrobi aż takiej różnicy w historii dziejów. To co, z podwójnym serem? U Malfoya takich rozrywek nie uświadczysz.
Severus miał przeświadczenie graniczące z pewnością, że Lucjusz Malfoy jeszcze przez kilka dni nie będzie zdatny do żadnych rozrywek. Podobnie jak większość sług Czarnego Pana, goszczących ostatnio w Melton House, aktualnie niezdolnych, by ustać na nogach. Co z kolei oznaczało, że w najbliższym czasie nie powinien spodziewać się wezwania. Prawie jak wakacje.
- Jakże mógłbym odmówić.
A jednak Syriusz - jak nie Syriusz - nie do końca miał dziś wywalone na sprawy wyższej wagi.
- To dobry pomysł, nadal się go trzymać, skoro teraz będzie na bocznym torze?
A tak, Lucjusz Malfoy.
- Co do Malfoya… - Severus zapatrzył się w przestrzeń, jakby bił się z myślami. - Pomogłem mu. Kiedy Czarny Pan ze mną skończył i miałem pewność, że nic mi nie grozi. Powiedziałem mu, że Malfoy popełnił błąd, ale to nie to samo, co zdrada. Zaskoczyłem go, w sumie siebie też, na adrenalinie nie myślałem do końca racjonalnie.
- Dlaczego? - zapytał cicho Syriusz.
- Nie wiem. Chyba dlatego, że Malfoy specjalnie mi nic nie powiedział, żebym nie musiał kłamać. I przeprosił, kiedy myślał, że Czarny Pan zabije nas obydwu przez niego.
To było niespodziewane i nie wpisywało się w ogólny plan. Będzie musiał rozważyć, co dalej zrobić z Lucjuszem Malfoyem. Do listy.
Ale to jutro.
Syriusz zerknął na zegarek, który wskazywał dwie do szóstej. Przyszedł trochę wcześniej, bo zazwyczaj wszędzie się spóźniał, a to nie wchodziło dzisiaj w grę. Na tym konkretnym spotkaniu nie mógł sobie beztrosko pozwolić na zrobienie złego pierwszego wrażenia. Chociaż z tym pierwszym wrażeniem to też było trochę naciągane.
Chwilę temu był jeszcze senny, ale poranny chłód ciągnący od rzeki skutecznie go otrzeźwił. Z upływem kolejnych minut wracała mu ostrość myślenia. Nie czuł podekscytowania, raczej zamierzał zrobić to najlepiej, jak się da i mieć z głowy.
O pełnej godzinie rozległ się trzask aportacji. Przy ścianie po drugiej stronie magazynu, który służył za miejsce spotkania, zmaterializował się wysoki czarodziej, ubrany w ciemną kurtkę, narzuconą na aurorską mundurową marynarkę. Po szybkim rekonesansie w trzech krokach znalazł się na pozycji, która dawała mu najlepszy ogląd otoczenia i możliwość obrony przed domniemanym atakiem. Powietrze zaiskrzyło od niewerbalnie rzuconych zaklęć skanujących. Czynności te następowały po sobie tak płynnie, jakby były wrodzonym odruchem.
Facet bez dwóch zdań był profesjonalistą.
Syriusz zdjął czar kamuflujący i wszedł w plamę światła, które rzucało wschodzące słońce przez pozbawione szyb okno. Podniósł w górę dłoń tak, by z daleka widać było, że trzyma w niej origami. Druga ręka spoczywała w kieszeni. Jego palce pieściły opuszkami rączkę ukrytej broni.
Przybysz nie potrafił ukryć zaskoczenia.
- Ani kroku i wyciągnij drugą rękę - zażądał głosem nie znoszącym sprzeciwu, nawykłym do wydawania rozkazów. - Kim jesteś? Bo niech mnie hipogryf zeżre i wysra, jeśli jesteś Syriuszem Blackiem.
Chłopak nie zastosował się do polecenia, lepiej czując się z różdżką w pogotowiu. Poza tym jednym, starał się zachowywać pokojowo i mówić opanowanym głosem. Miał świadomość, że zaniepokojenie aurora nie wynikało z tego, czyją twarz właśnie zobaczył. Chodziło o zupełny brak magicznej aury Blacka, którą powinny wychwycić zaklęcia skanujące.
- Powiedziałeś mi kiedyś, gdy przyszedłem z propozycją współpracy, żebym się bujał. Pamiętasz, Robards? - Syriusz pozwolił sobie na uśmiech, który nie sięgnął oczu. - A także, że prędzej przeczytasz mój nekrolog niż usłyszysz o wynikach. Miałeś nosa.
- To za mało.
- Posprzątałeś po mnie, kiedy avadowałem Primusa Avery'ego. Poszedł kominem.
- Czemu twoja aura wygląda, jakbyś był mugolem?
- Znaczy… jak twoja? - Dwudziestolatek z uśmiechem niegrzecznego dziecka przechylił głowę i odgarnął z karku ciemne włosy. Spod przydługich kosmyków wyłoniła się głowa salamandry. - Uczę się od najlepszych.
Gawain Robards prychnął i zauważalnie zeszło z niego napięcie. Miał równie nielegalny tatuaż, ukrywający magiczną aurę, chociaż ten aurora był gryfem i przyozdabiał jego prawy pośladek. Chyba poczuł się przekonany i zrobił kilka kroków w stronę Syriusza, cały czas mierząc różdżką w jego serce.
- I tak beztrosko szastasz życiem? Mogłem urządzić tu kocioł, wystarczyło rozpracować świstoklik i zabezpieczyć teren. W trzy sekundy byłbyś rozmazany na ścianie, a dopiero potem ktokolwiek pytałby o twoje imię.
Syriusz pokręcił głową.
- Nie zrobiłbyś tego. Nie dałem Ci powodu.
- Zaszantażowałeś mnie, żebym tu przyszedł - warknął Robards, podnosząc w górę identycznego jak syriuszowy, papierowego jednorożca.
- Nie. Jednorożca znalazłeś w skarpecie lewego buta. Sam go tam ukryłeś. Sznurowadło związałeś w nieprzypadkowy sposób, żeby wiedzieć, że to ważne. To nie była próba szantażu, tylko znak rozpoznawczy. Tak się umówiliśmy. Jesteś tu, bo samego siebie ostrzegłeś, że to nie jest pułapka.
Powiedzieć, że zastępca dyrektora Biura Aurorów był zszokowany, to nic nie powiedzieć.
- Skąd wiesz?
- Ja taki sposób kontaktu wymyśliłem.
- Nic z tego nie pamiętam.
- Wiem, zostałeś zoblivatowany. Na to też się zgodziłeś, bo była to część umowy.
Bulstrode momentalnie się napiął.
- Pokaż przedramię. Już!
Syriusz wyjął rękę z kieszeni i podwinął rękaw swetra, ukazując wytatuowanego poniżej łokcia króliczka Playboya. Roztropnie nie okazał wesołości na widok absolutnego zagubienia na twarzy aurora.
- I to by była moja ostatnia dziara - oznajmił, tonem głosu delikatnie sygnalizując, że powoli wyczerpują się pokłady jego dobrej woli. - Usatysfakcjonowany?
- Ani trochę. Wiem, kto mnie dorwał i z kim potencjalnie mógłbym się układać. Ale od trzech dni nie wymyśliłem dobrego powodu, dla którego zawarłbym jakikolwiek układ ze śmierciożercami. Prędzej bym sobie odgryzł język i dał się pokroić na kawałki. Tylko, niech to szlag, nic nie pamiętam!
To musiały być dla aurora naprawdę trudne trzy dni w poczuciu, że najwyraźniej zrobił coś, o co nigdy by się nie posądzał. I tylko się domyślał, kto go schwytał, bo Malfoy na do widzenia wyczyścił mu pamięć. Udział jego i Seva musiał pozostać tajemnicą.
- Nie układałeś się z ludźmi Voldemorta. Jeden ze śmierciożerców próbował cię legilimentować, ale bez większych efektów. Gówno dostali.
- Byłeś tam?
- Widziałem w myśloodsiewni. I nie pokażę ci tego wspomnienia. Był tam ktoś inny, którego tożsamości nie poznasz, dla jego bezpieczeństwa. - Syriusz powoli, trzymając ręce na widoku, usiadł na jednym ze stołków, których kilka stało przy prowizorycznym kantorku, zawalonym pustymi butelkami i niedopałkami. Robards, po chwili wahania, poszedł w jego ślady. - Rozmawiałeś z kimś, kto jest w środku, ale gra przeciwko śmierciożerczej drużynie. Zawarliście umowę. Wydostał cię, a ty wydałeś mu skrytkę Bulstrode'a.
- Nie ma mowy. Nie wydałbym…
- Przyjaciela? Przykro mi.
- Nie wymieniłbym siebie na niego.
- Nie. Poświęciłeś Bulstrode'a w zamian za uniknięcie eskalacji i kolejnych przypadkowych ofiar. Wyszło, że utrzymywał szemrane kontakty, o których nie wiedziałeś. Zginąłby i bez twojego udziału, ale miał coś, co musieliśmy mieć z powrotem, a sam by tego nie oddał po dobroci. Wybrałeś wyższe dobro.
Autentycznie zrobiło mu się nieswojo na widok tego, co odbijało złamane spojrzenie aurora.
- Zgodziłbym się - zaczął ostrożnie Robards, starając się panować nad głosem - ale dostając coś innego w zamian. Szpieg za szpiega.
Syriusz potwierdził skinieniem głowy.
- Jeśli chodzi o nas, ja i ten drugi będziemy potrzebowali pleców, jakby ktoś chciał nasze tyłki ciągać przed Wizengamot i straszyć Azkabanem. Być może też usankcjonowania naszych działań, jak zajdzie potrzeba, ministerialną pieczątką.
- Kto to, ten drugi?
- Nie powiem ci. Nie próbuj tego ustalać ani go szukać.
- Bo jednego szpiega już poświęciłem dla wyższego dobra, tak?
Syriusz zawahał się, nie mając pewności, czy to raczej nie zaszkodzi, ale zdał się na instynkt.
- On jest moim przyjacielem. Bardziej niż Raleigh Bulstrode był twoim. Jest w tym od początku po właściwej stronie i jeśli przez ciebie włos mu z głowy spadnie, to Cię zniszczę. Choćbym się musiał wynieść na resztę życia do Czechosłowacji.
- To już jest próba szantażu.
- Nie, to jest realna groźba.
- Grozisz zastępcy dyrektora Biura Aurorów. Może się nad tym chwilę pochyl. I przeproś.
- Mówisz do głowy rodu Black. Właśnie powstałem z martwych i wiesz, że zabiłem już czterech sukinsynów, którzy byli winni śmierci Charlusa Pottera. Mój przyjaciel, któremu zawdzięczasz życie, jest dla mnie ważniejszy.
Dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem. Syriusz nie był już ani trochę tak spokojny i opanowany, jak to sobie wcześniej założył. I miał to gdzieś. Nie przyszedł prosić. Z premedytacją pozwolił sobie zwiększyć presję, uwalniając w przestrzeń odpryski magicznej aury, która w tym momencie nie była wcale jednorodnie jasna. Po odpowiednio odmierzonej chwili przywołał się do porządku i wyciszył swoją magię.
W spojrzeniu Robardsa, kiedy odezwał się pierwszy, nie było już wcześniejszego poczucia wyższości. Znalazł tam coś innego, czemu daleko też było do uległości albo strachu.
Ciekawość. To mogło być to.
- Jeśli nawet nie będzie zbiorowej amnestii, to ze swojego poziomu mogę ukręcić łeb każdej sprawie, która nie będzie udowodnionym morderstwem - wyłożył rzeczowo Robards, na powrót spokojnym głosem.
- Udowodnionym?
- Nie ma dowodu, nie ma wiarygodnych świadków… Nie ma procesu. No i oczywiście - ciągnął, badawczo wpatrując się w szare oczy - każdy ma prawo do obrony koniecznej.
- A inne niewybaczalne? Cruciatus i Imperius?
- To zależy. Co innego, jeśli się zdarzyło, a co innego, jeśli przed Wizengamot stawi się tłum ofiar. Są granice.
Ok, to dawało pole do manewru. Sev dotąd nikogo nie zabił, a przynajmniej nie w taki sposób, by można to było poprzeć dowodem lub zeznaniem kogoś, czyje słowo znaczyło cokolwiek dla aurorów. A on sam? Jak by nie patrzeć, nie było już różdżki, która odesłała w niebyt tamtych czterech. Nikt z ludzi wiedzących o sprawie nie obciąży Syriusza. Nie ma żyjących świadków, których uznano by za wiarygodnych.
Poza Robardsem.
- Szpieg w kawałkach to Sidius Yaxley, donosił dla Dumbledore'a. Wpadł na próbie…
Upłynął dobry kwadrans zanim Syriusz doszedł do końca tego, czym zamierzał się podzielić z aurorem. Zdecydowali z Sevem, że na razie nie powiedzą o przepowiedni nic poza tym, że Voldemort właśnie dowiedział się o istnieniu takowej. Pozostawili dla siebie to, co Sev z niej usłyszał u Aberfortha. Trudno było przewidzieć, co Robards mógłby zrobić z taką wiedzą.
- To informacje od kogoś blisko Wewnętrznego Kręgu - stwierdził po prostu Robards, kiedy Syriusz zamilkł. - A jeśli go dorwiemy przy okazji, niechcący? Albo chcący, bo od miesięcy robię pod niego operację i nawet nie wiem, jakie to teraz bez sensu?
To była kwestia problematyczna, ale nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Tutaj buforem bezpieczeństwa był ich drugi człowiek w Biurze, ale o tym Robards nie miał wiedzieć.
- Poradzi sobie, tak jak dotąd. Ewentualnie będziemy reagować na wydarzenia. Wszystko zostaw bez zmian. Szpiedzy działają też w drugą stronę.
Kiedy dograli ostatnie szczegóły techniczne, jak sposób szyfrowania wiadomości i system uwierzytelnień, Syriusz sięgnął po różdżkę, by się deportować. Ciążyła mu jednak jeszcze jedna rzecz.
- Znałeś Brienne MacGillivrey?
- Słabo, nie pracowaliśmy razem. Ja zaczynałem w dochodzeniówce, ona robiła w operacyjnym i była już legendą. Potem przeholowała, zdjęła kilku aresztantów i zniknęła. W Biurze mówiło się, że wyrównuje ze śmierciożercami osobiste porachunki i schodziliśmy jej z drogi. Co jakiś czas, kiedy wypływało jakieś śmierciożercze ścierwo i nie było sprawcy, przypisywaliśmy to MacGillivrey. Od zimy nie dawała znaku życia - zreferował, trochę zdziwiony pytaniem. - Co z nią?
- Wpadła pod koniec stycznia w zasadzkę zorganizowaną przez Tertiusa Avery'ego. Zginęła, wcześniej raniąc do krwi Voldemorta.
Robards momentalnie z lekko rozluźnionego na powrót stał się czujny.
- Skąd wiesz?
- Byłem tam. Widziałem, jak krwawił. Można skurwiela zranić, to można też zabić.
- Black, no to żeś się władował. I musisz mieć jakieś opiekuńcze bóstwo, skoro jeszcze żyjesz. - Mężczyzna przetwarzał, wpatrując się w niego uważnie. Szybko połączył kropki. - Przez to najgorsze męty z Nokturnu prześcigały się, żeby cię namierzyć. I dlatego postanowiłeś stać się martwy.
- Kiedy jesteś martwy, przestają próbować cię zabić.
- Jak to zrobiłeś? - zapytał auror i zdawał się być autentycznie zaintrygowany. - Spreparowałeś własną śmierć i nikt się nie domyślił?
Syriusz właśnie nabrał przekonania, że to spotkanie dało dużo więcej, niż założone minimum. Domknęli umowę, ale co ważniejsze, udało mu się sprawić, by Gawain Robards nie tyle na współpracę niechętnie przystał, co chciał w nią wejść każdą komórką ciała. Dlatego postanowił zaspokoić ciekawość aurora. Jak by nie patrzeć, przychodząc tu Syriusz już się ujawnił. Strona techniczna tamtego przedsięwzięcia nie stanowiła tajemnicy, której wyjawienie mogło mu bardziej zaszkodzić.
- Pomogli mi to ustawić przyjaciele. Użyłem świstoklika tuż przed Avadą. Musiałem też czasowo stracić magię i na chwilę przekazać rodowe włości. Potem, kiedy sprawa ucichła, wszystko prawnie wyprostowałem - przyznał. - Wymagało to wykucia na blachę statutu Banku Gringotta i zgłębienia piśmiennictwa w zakresie prawa spadkowego starych rodów Magicznej Anglii od czasów tudorskich, ale gra była warta świeczki. Od tygodni nikt nie próbował mnie zamordować i miałem warunki, by skupić się na ważniejszych rzeczach. I, jakby mnie naszło, mogę się doktoryzować z goblińskiego prawa bankowego.
- Pomyliłem się, Black. Rzeczywiście nie jesteś jak oni wszyscy.
Przez chwilę Syriusz szukał w głowie kontekstu i zaśmiał się w myślach, kiedy załapał, o co Robardsowi chodziło. Wtedy, przy pierwszym spotkaniu, ex-Gryfon poczuł się urażony, gdy auror z obrzydzeniem wypluwał jego nazwisko. Chłopak myślał, że tamten stawiał go obok kuzynki Bellatrix, ojca i brata. W jednym rzędzie ze śmierciożercami. A Robards, będąc ponad drobniejsze rozróżnienia, zasadniczo żywił uprzedzenie do całej czystokrwistej arystokracji. Wszyscy synowie wielkich i starożytnych rodów byli dla niego po równo płytcy i zdegenerowani.
Zastępcę dyrektora Biura Aurorów niewątpliwie trochę kosztowało to wyznanie, toteż jego rozmówca szczerze je docenił.
- Pomyliłeś się, jestem jedyny w swoim rodzaju. Ale też bardzo dobrze mi zrobiło, że wtedy, na początku, kopnąłeś mnie w dupę.
Robards skinął głową i chociaż jego twarz pozostała nieczytelna, w oczach odbiły się iskierki rozbawienia.
- Ten drugi… Też z niego taki unikat?
Syriusz Black pozwolił sobie na absolutnie szczery uśmiech.
- To ja jestem ten mniej pokręcony.
Severusowi bardzo potrzebny był ten dzień przerwy, spędzony na spaniu, popijaniu Szkiele-Wzro i pogryzaniu pizzy do filmu.
A druga część była jeszcze lepsza niż jedynka. Co prawda - ku jego niepocieszeniu - pomimo spektakularnych prób nadal nikt nie sprzątnął Vadera, ale wraz z rodzicielskim objawieniem sytuacja się zagęściła. Szkoda, że przy mugolskich ograniczeniach technicznych trzeba będzie poczekać na wielki finał. Za to wygrał zakład sprzed trzech lat - Luke z oczywistych względów nie spiknął się z Leią. Syriusz wisiał mu motocykl i może nawet dla żartu - by wykazać przyjacielowi, że hazard to zło - się o niego upomni.
Swoją drogą Hana Solo grał koleś z potencjałem i zgodnie orzekli z Blackiem, że mógłby mieć jakąś własną serię.
Po tym, co zafundował Severusowi ten tydzień, niedziela przyniosła zupełne oderwanie od rzeczywistości i to po części była magia tego miejsca. Mieszkanie na Ealing Road formalnie nie było już niczyim domem, nawet jeśli obaj trzymali tam jeszcze jakieś swoje graty. A jednak nie wyobrażał sobie, by uznali, że już go nie potrzebują. Było trochę jak Pokój Życzeń. Tworzyło wspomnienia i dawało wolność. Pierwszy dom, w którym byli na własnych zasadach.
Im Severus robił się starszy i przybywało mu złamań, coraz bardziej doceniał takie rzeczy.
Tak więc, z grubsza pozrastany i wreszcie wyspany, mistrz eliksirów wkroczył do Malfoy Manor w poniedziałkowy poranek w okolicach śniadania z zakreślonym w głowie planem. Jak najszybciej potrzebował rozmówić się z Lucjuszem i w zależności od tego, gdzie ich ta rozmowa zaprowadzi, musiał zdecydować, co dalej. Bo dłużej być jak dotąd nie mogło.
I cały severusowy plan wziął w łeb, kiedy stanął w świetle czerwcowego słońca, rozlewającego się leniwie po letnim salonie przez sięgające sufitu przeszklenia.
Lucjusz Malfoy siedział niedbale na tapicerowanym krześle bokiem do okien i przechylony przez podłokietnik wodził wzrokiem po linii nasadzeń różanego ogrodu. Tam, na tle soczystej zieleni upstrzonej karminowej barwy kwiatami, między oszałamiająco kwitnącymi krzewami przechadzała się Narcyza w towarzystwie innej jasnowłosej kobiety, której Severus nie spodziewał się tutaj spotkać.
Pytająco spojrzał na pana domu i to, co zobaczył, pogłębiło jego zdezorientowanie.
Arystokrata nijak nie zareagował i niezmiennie patrzył tępo w okno. Wyglądał źle. Dużo gorzej, niż w severusowych przewidywaniach. Przede wszystkim miał na sobie ubiór cokolwiek niekompletny i bardzo wczorajszy, ograniczający się do zapiętej na dwa guziki koszuli, spodni oraz - Severus miał szczerą nadzieję - bielizny. Gołe stopy spoczywały oparte piętami na cedrowej podłodze, dziwnie odcinając się swoją bladością od ciepłego rysunku drewna. Na twarzy nadal nosił ślady urazów, chociaż większość sińców, poza fioletowym krwiakiem u nasady nosa, już się zagoiła. Na wstępnie zaleczone wyglądały też rany na jego klatce piersiowej, których sinawe brzegi srebrzyły się w słońcu. Długie włosy były splątane, a spojrzenie, gdy je przeniósł na przybysza, pozbawione wyrazu.
Przede wszystkim jednak Malfoy był zalany w trupa. Sytuacja tym bardziej niecodzienna - nawet uwzględniwszy okoliczności - że Severus nigdy nie widział go pijanego. Prawda, że Lucjusz w towarzystwie osuszał kieliszek za kieliszkiem, niemniej zawsze się pilnował i stosował zaklęcie, by zachować trzeźwy umysł. Ale nie dzisiaj.
- To ty - powiedział chrapliwym głosem, zupełnie mu nie pasującym. Przynajmniej nie bełkotał. - Jednak wróciłeś?
Severus nie miał zamiaru tłumaczyć się, gdzie był przez te dwa dni, bo też nie miał takiego obowiązku. I w zaistniałej sytuacji mijałoby się to z celem.
- Aretha Greengrass… ? - zapytał, wskazując na ogród za oknem. Ta nagła zażyłość, narastająca przez ostatnie tygodnie, była dziwna. Zwłaszcza uwzględniając, że w przeszłości obydwie kobiety utrzymywał towarzysko stosunki co najwyżej poprawne, a między rodzinami była nawet jakaś wrogość, co wywnioskował kiedyś ze słownego starcia Arethy i Bellatrix.
Lucjusz machnął ręką, mocząc rozpięty mankiet koszuli w rozchlapanej na stole ognistej.
- Wdowa po zdrajcy? Najwyraźniej teraz tu mieszka. Zawsze to jakieś urozmaicenie przy patriarsze rodu bez piątej klepki, brzemiennej żonie z paranojami i panu domu, który nie decyduje już, kto śpi pod jego dachem. - Za to, jak dobrze przy aktualnym stężeniu etanolu we krwi szło mu artykułowanie, Malfoy zasługiwał na Order Merlina Pierwszej Klasy. - O ile to jeszcze mój dom, a nie tobie go zaocznie sprezentowano, razem z miejscem bliżej środka stołu? - dopytał niby lekko, ale jego spojrzenie przyprawiało o ciarki na plecach. - I pomyśleć, że stworzyłem cię prawie z niczego.
Wywołany do tablicy, ambitnie sobie poczynający mistrz eliksirów usiadł w fotelu naprzeciwko. To nie będzie krótka ani przyjemna rozmowa.
- Zgredku? - Kiedy wezwany skrzat pojawił się, rozważnie milcząc w oczekiwaniu na rozkaz, Severus zażądał - Przynieś herbaty.
- Spierdalaj - warknął Malfoy w odpowiedzi i dolał sobie bursztynowego trunku.
Ani też kulturalna.
- Mocnej - doprecyzował Severus i odprawił skrzata, który góra minutę później pojawił się z serwisem. Na niemy znak napełnił filiżankę i postawił na stole, zostawił imbryk na kredensie, po czym z ulgą, że jego pan nic od niego nie chce, deportował się z trzaskiem.
Malfoy zignorował dymiący napój i sięgnął po szkło. Dopiero teraz Severus przyjrzał mu się dokładniej i zauważył, że mężczyzna fizycznie cierpiał.
Prawa dłoń drżała tak, że zawartość kryształowego kielicha ściekała mu po palcach, zaś lewą pięść zaciskał a tyle mocno, że paznokciami ranił skórę do krwi. Upił łyk i syknął, kiedy palący płyn spłynął po jego zapewne wciąż jeszcze niezagojonym gardle. W Melton House krzyczał tak długo, że w którymś momencie zupełnie ochrypł. Nie tylko z tym jeszcze nie doszedł do ładu.
- Lucjuszu, co to ma być?
- Środek znieczulający. Innego w tym domu nie znalazłem.
Severus potrzebował chwili, żeby zrozumieć, o czym tamten gada. I zrozumienie wcisnęło go w fotel.
- Od dwóch dni nie wziąłeś nic na ból? - A potem następne objawienie. - Żadnego eliksiru leczniczego? Zwariowałeś?!
- Oznaczyłeś te pieprzone fiolki tak, żeby nikt tego nie rozszyfrował. Jakby to była twoja pracownia i twoje eliksiry. Otóż przyswój, że w moim domu mam mieć wszystko na zawołanie!
No tak, Malfoy wciąż korzystał z jakichś severusowych eliksirów, ale zawsze dostawał je do ręki. Nigdy nie pofatygował się sam do pracowni i rzeczywiście nie wiedział, gdzie co leży. Od wszystkiego miał ludzi i skrzaty domowe. Tym bardziej mógł mieć problem ze znalezieniem czegoś w obcej przestrzeni, będąc półprzytomnym z bólu.
- Dlaczego nie wezwałeś skrzata?
- Narcyza zabroniła skrzatom wchodzić do pracowni. Żeby mnie ukarać.
- I dwa dni wijesz się z bólu, bo posprzeczałeś się z żoną?
- A kim jesteś, żebym ci się tłumaczył? Tylko pozwalam ci tu spać.
Jak to dobrze, że Severus po tych dwóch dniach na Ealing miał w sobie nieprzebrane pokłady cierpliwości.
- Jak rzekłeś, śpię w twoim domu. Waruję, aportuję i szczerzę kły, na kogo mnie poszczujesz. I prawie daję się zabić za twoje tajemnice. - Severus mówił z opanowaniem, ale w środku hamował się, by nie dać się sprowokować do użycia fizycznej przemocy. - A teraz sprawdzam, czy nie oberwałeś za mocno w głowę. I nie mam pewności.
Malfoy w pierwszym odruchu spojrzał na mistrza eliksirów z mordem w oczach, ale po chwili nastąpiła zmiana, jakby wróciło do nich życie i pierwszy raz mężczyzna zaczął przypominać siebie. Przymknął powieki i wyjaśnił spokojniej:
- Wyleczyłem poważniejsze rany różdżką.
Severus westchnął, udał się do pracowni i skompletował podręczną magomedyczną apteczkę. Po kwadransie było znacznie lepiej. A przynajmniej fizycznie.
- Nad niczym nie mam kontroli - wyszeptał pan Malfoy Manor przez zęby. - Jak to się stało?
Severus wahał się, z czego wywieść psychiczne rozbicie Malfoya, aż doznał olśnienia. Ten dumny, wyniosły, porażający inteligencją mag czuł się upokorzony. Przez Czarnego Pana, swoje błędy, Bulstrode'a, żonę. I przez półkrwi mistrza eliksirów, który prosił o jego życie.
To było coś, z czym sam Severus nie potrafił się tak z biegu zmierzyć.
- Ileż to byłoby prostsze, gdyby było jak kiedyś.
A może jednak Malfoy bełkotał?
- Kiedyś? - podjął Severus, nie łapiąc kontekstu.
- Nie powinienem tak szybko brać żony. A na pewno nie powinienem wziąć jej.
Yyy. A więc teraz jeszcze to. Malfoy musiał być naprawdę ostro narąbany.
- Lucjuszu, wypij herbatę. I idź spać.
Ale tamten z uporem maniaka brnął dalej.
- Zabrała mi to - poskarżył się ze złością. - Poczucie, że nie ma dla mnie sufitu. Okaleczyła mnie. I ma czelność mnie karać, jakbym był skrzatem!
A tak, wcześniej coś o tym mówił, więc Severus, bez nadziei na szybki finał tej konwersacji, dopytał:
- Dlaczego Narcyza chciała cię ukarać?
- Uważa, że prawie ich zabiłem. Ją i dziecko. Albo zabiję.
- Słyszysz, jak to brzmi? To bez sensu.
- Jakby tu cokolwiek miało sens - Malfoy zaśmiał się szyderczo. - A ona ciągle o tym śni. Od tygodni śni o śmierci. Ma obsesję. Jeśli będę tego musiał słuchać do połowy lata, to sam zwariuję. Skończę, śliniąc się do lustra jak mój ojciec - wybuchnął histerycznym śmiechem, który przeszedł w rzężenie. Odetchnął z trudem. - Twierdzi, że jesteśmy przeklęci. Może to mnie ktoś przeklął, bo ja nie jestem… tym. - Wskazał na siebie z obrzydzeniem malującym się na poobijanej twarzy. - Nie popełniam błędów. Nie śmierdzę strachem. Nie przepraszam. I, na Salazara Wężoustego, nie chodzę boso!
- A także nie jęczysz. Więc zbierz się do kupy. - Severus zaczynał tracić cierpliwość. Niańczenie rozmemłanego Malfoya było ostatnim, co zamierzał dzisiaj uskuteczniać. - Jest różnica między popełnianiem błędów i byciem rasowym idiotą - powiedział ostro, uważnie obserwując Malfoya. I bez wypowiadania na głos w powietrzu zawisło nazwisko Sidiusa Yaxleya. - Jeden dzień możesz chodzić boso, nie ubędzie cię. A jutro wstaniesz, zapomnisz i pójdziesz dalej.
Lucjusz spojrzał na niego, jakby mówił w jakimś prastarym, zapomnianym języku.
- Myślisz, że się podłożyłem z zamiłowania do masochizmu? W głowie mi nie postało, że Bulstrode to puszka Pandory. A ty wiedziałeś. Nawet Narcyza mnie ostrzegała. Jak i poprzednio, z Blackiem. Może ja… Może straciłem instynkt. - Nerwowo rozmasował skronie, usiłując dojść do ładu z własnymi myślami. - Ty go masz, zawsze widzisz więcej. Dlatego jesteś tu, gdzie jesteś.
Severus poczuł, jak podnoszą mu się włoski na całym ciele.
- Potrzebujesz się wyspać.
- Potrzebuję ciebie i twojego instynktu. - Malfoy pochylił się gwałtownie, a severusowa ręka niepostrzeżenie jeszcze szybciej sięgnęła do ukrytej różdżki. Powstrzymał jednak dłoń, zamiast spodziewanej groźby słysząc w malfoyowym głosie desperację. - To był drugi raz, kiedy zawiodłem. I nie może być trzeciego razu. Trzeci raz nie oprę się jego gniewowi.
Różdżka prawie wypadła Severusowi spomiędzy palców, kiedy z tyłu głowy pojawiła się niedorzeczna myśl. I, oczywiście, zamiast szybko ulecieć, zaczęła wić sobie gniazdko.
Witam ponownie, mam nadzieję, że się wkręcacie jako ja się coraz mocniej wkręcam. Dziękuję za komentarze i wymianę myśli drogą PM.
Szczerze rozczulił mnie komentarz pod poprzednim rozdziałem, że rozdział ów był wzruszający i nostalgiczny. Dla mnie również. Czasem sama tęsknię za Sevem i Syriuszem z JB, za Hogwartem i Pokojem Życzeń, quidditchem i niewinnym spojrzeniem na świat oczami nastolatków. Chyba się starzeję ;) I tu pytanie - jest ze mną ktoś jeszcze z weteranów, którzy byli tu dekadę temu? Serio umieram z ciekawości.
Do następnego.
