Aportowali się po drugiej stronie ulicy, naprzeciw dużego domu z przełomu wieków, którego dach i część porośniętych bluszczem ścian widać było ponad niewysokim murem, okalającym sporą posiadłość. Na pierwszy rzut oka nie było powodu do wszczynania alarmu, żadnych klątw latających w powietrzu, brak trupów u bramy, nijakich śladów walki czy zbrojnej napaści. Dom i otoczenie, na ile mógł ocenić, wydawały się spokojne i nienaruszone obcą ingerencją. Co prawda był już kiedyś w tym ogrodzie, ale w nocy i o innej porze roku, a dodatkowo został wtedy zoblivatowany. Koniec końców, w tamtych makabrycznych okolicznościach zapamiętał tak niewiele szczegółów, że choćby zależało od tego jego życie, nie potrafiłby rozpoznać tego miejsca.
A miejsce było wyjątkowe.
Leżące w centrum domostwo otaczał dziko utrzymany park. Budynki w sąsiedztwie, rozlokowane w sposób dający poczucie prywatności, wyglądały na zadbane, choć mocno niedzisiejsze. Trochę jakby czas się tu zatrzymał. Choć można by zaryzykować hipotezę, że już w czasie ich wznoszenia trochę odstawały od ówczesnych standardów architektonicznych drobnymi szczegółami, które wiele mówiły o ich mieszkańcach. Mugole nie potrzebowali przecież dodatkowego paleniska nie połączonego z piecem czy okien wysokich dokładnie na tyle, by swobodnie mógł przez nie przelecieć człowiek na miotle. Przy każdym z tych domów rosły spore ogrody z ziołami i pospolitymi chwastami, dalekie od standardów zadbanych angielskich rabat ozdobnych. Co jednak bardziej charakterystyczne, w powietrzu czuć było magiczną aurę, która emanowała wprost z ziemi, murów, budowli, nawet drzew, na oko mogących liczyć setki lat. A ta aura była starsza, być może tak stara, jak magia Hogwartu.
- Czujesz to?
Syriusz, z różdżką w dłoni bardziej skupiony na szukaniu oznak niebezpieczeństwa niż kontemplacji otoczenia, spojrzał na niego nierozumiejącym wzrokiem.
- Co?
- Magię.
Odpowiedziało mu uniesienie brwi.
- W sensie, że jest wszędzie? - Upewniony, że dookoła panuje cisza i spokój, Syriusz opuścił broń i się trochę rozluźnił. - No tak, ale prawdziwy odjazd jest na miejscowym cmentarzu, tam aż iskrzy od starej magii. Takiej super starej, z poprzedniego tysiąclecia. Wiele rodzin czarodziejów mieszka w tej wiosce od dziesiątek pokoleń. To chyba stąd.
No tak. Dolina Godryka. Tego od Gryffindoru. Potter musiał być w swoim Domu prawdziwym celebrytą. Co nie zmieniało faktu, że…
- Tu jest niesamowicie - dokończył Severus na głos.
- Idzie się przyzwyczaić. Ale fakt, zawsze lubiłem tu bywać, chociaż w większej części dla ludzi niż dla magii.
Severus zmarszczył czoło. Jak do czegoś takiego można się było przyzwyczaić? Dla niego to wrażenie było oszałamiające, w przyjemny i jednocześnie szorstki sposób, sprzeczność aż trudna do wyjaśnienia. Nigdy nie pomyślałby, że coś nieożywionego może emanować taką nieukierunkowaną mocą.
- Chyba czysto. Idziemy?
To sprowadziło Severusa na ziemię. Potwierdził i ruszył za przyjacielem w stronę furtki. I dopiero kiedy zawiasy zaskrzypiały, dotarło do niego, w jak idiotycznej sytuacji się znalazł.
- Syriusz, sprawdź dom. Ja zostaję tutaj.
- Że co?
- Nie idę tam.
- A to czemu?
- Po pierwsze, nie wiem, jak ustawiono osłony wokół budynku. Raczej mi się nie spodoba, jeśli magia ochronna uzna mnie za intruza - zauważył, zerkając na przedramię. - Po drugie, jeśli nie ma Pottera, to nie będę właził do jego domu. A jeśli jest, to też nie jestem tam potrzebny.
A już na pewno mile widziany.
Wreszcie po trzecie - i innym nic do tego - nie chciał z nią rozmawiać. Po prostu nie mógł sobie pozwolić na taką nieostrożność. Nie mógł teraz stać się krwawiącą kupką nieszczęścia, niezdolną racjonalnie myśleć. Niepotrafiącą oprzeć się legilimencji. To nie była tylko kwestia nieprzepracowanych emocji, ale jego bezpieczeństwa. Jego życia.
- Gryffindor mi świadkiem, że zaraz ci trzasnę. - Syriuszowi chyba nie podobał się taki obrót sprawy. - Sev, a co niby ja mam tam robić?
- Przywitać panią domu i poinformować, czemu uznaliśmy za właściwe drzeć na siebie japy w furtce - poinstruował Severus, wskazując wzrokiem na drzwi wejściowe, w których właśnie pojawiła się Lily, a za nią wyszła starsza kobieta o srebrnych włosach i obie z odległości kilkudziesięciu metrów gapiły się na nich jak na dementorów.
Dopiero teraz, uświadomiwszy sobie, że także Syriusz był tu ostatnio w Noc Duchów, Severus pojął, skąd niechęć tamtego do tej eskapady. No to było ich dwóch, a wszystko dlatego, że pewien ex-Gryfon mieszkający w Dolinie Godryka, zachował się… po gryfońsku. Kurtyna.
Syriusz pokręcił głową zrezygnowany, ale dzielnie ruszył żwirową ścieżką przed siebie. Po kilku krokach przystanął i spojrzał wyczekująco na dom, co oznaczało, że dotarł do granicy, której przestąpienie wymagało uwierzytelnienia. Lily dotknęła różdżką ściany budynku, nakreślając jakiś wzór tak szybko, że tylko ktoś stojący bliżej mógłby go zapamiętać. Syriusz zrobił krok i następny, przekraczając bariery ochronne.
Severus obserwował, jak jego przyjaciel zdawkowo wyjaśnia coś Lily i jej towarzyszce, prawdopodobnie Dorei Potter. Ta druga po kilku słowach znika w głębi werandy, a pozostała dwójka obraca się w stronę furtki. Lily przysłania dłonią czoło i mruży oczy, by lepiej widzieć pod słońce. Rude włosy, poruszane delikatnym podmuchem i rozświetlane słonecznym blaskiem, wyglądają, jakby otaczały ją płomieniami. Nie widzi dokładnie jej twarzy, ale to akurat dobrze, bo nie potrafi przewidzieć, co mógłby z niej wyczytać. Wolałby uniknąć powtórki z zimy, kiedy potem tygodniami widywał jej zszokowaną, przerażoną twarz w koszmarach.
Dwójka przy drzwiach stoi chwilę w milczeniu, patrząc w jego stronę, by nagle przenieść wzrok na coś za jego plecami.
- Snape? - Głos Jamesa Pottera wskazywał na skrajne zdezorientowanie, ale różdżka wycelowana w ciało Severusa potwierdzała, że z naturalnymi odruchami w sytuacji zagrożenia wszystko u aurora w normie. - Co ty tu, do kurwy nędzy, robisz?!
- Upewniam się, czy twoje dziecko będzie miało ojca, debilu.
Dłoń Pottera cofnęła się, ale nie schował różdżki. Zrobił krok do przodu i niewerbalnie zamknął za sobą furtkę.
- Ten koleś, co za mną łaził?
Severus się spiął, unosząc swoją różdżkę. Merlin wiedział, że dziś nie był w nastroju na ogłuszanie. Ani bawienie się w subtelności na jakimkolwiek polu.
- Przylazł tutaj? Pod dom?!
- Wczoraj czułem, że mam ogon, ale urwał się, zanim wróciłem do Doliny Godryka. Dziś wyszedłem na wszelki wypadek sprawdzić i miałem wrażenie, że znów za mną łazi.
- Gdzie?
- Koło piekarni - wyjaśnił Potter, wskazując na tekturowe pudełko, które trzymał w lewej ręce. - Jak już wyszedłem, to wstąpiłem po coś słodkiego i kawę. A koleś zniknął.
- Mówiłem już, że jesteś debilem?
Potter zignorował tę uwagę.
- Muszę porozmawiać z Lily.
Obaj odwrócili się w stronę domu, ale przed wejściem nikogo nie było.
- Syriusz poszedł jej wyjaśnić - uświadomił go Severus, gapiąc się bez konkretnego celu na ogród. - Ja wolę się drzeć na kogoś, niż słuchać, jak ktoś się drze na mnie.
Auror na szybko przewartościował priorytety i chyba porzucił pomysł ruszenia wprost do domu, wybierając rozsądnie zażegnanie po drodze bardziej palącego problemu.
- To od Malfoya? Ten, co mnie pilnował.
No to wreszcie przechodzili do sedna.
- Potter, czy ty groziłeś Lucjuszowi Malfoyowi?
- Tak bym tego nie określił. I w sumie nie ja, ale Ministerstwo Magii Wielkiej Brytanii.
- Posrało cię?!
- Przestraszył się?
- Śmiertelnie. Poświęcił tydzień życia i worek złota, żeby dowiedzieć się, jaki nosisz rozmiar buta. I dogrzebał się, że prowadzisz tajnego informatora. Po datach doszedł, jakiego.
Z każdym severusowym słowem w oczach Pottera pojawiało się coraz głębsze zrozumienie. A potem strach.
- Dałem dupy.
- Po całości. A teraz uważaj. Malfoyowi zrobiło się nieswojo, że wtedy wpadłem przez niego i uznał za właściwe mi to wynagrodzić, uwalniając mnie od problematycznego układu z Biurem.
Teraz twarz Pottera odbiła bezbrzeżne zadziwienie z nutką rozbawienia, bez cienia niepokoju czy innych oznak pogłębionej analizy sytuacji.
- Czekaj. Postanowił mnie odwalić dla ciebie na przeprosiny?
- To Malfoy! - Severus odetchnął dwa razy. - Ma rozmach, ale szybko traci zainteresowanie, jeśli dostanie to, czego chce.
- Nie będę się płaszczył przed tą kanalią. I mu nie odpuszczę.
- Ty masz pięć lat?! Otóż będziesz się płaszczył albo będziesz żałował, że się urodziłeś. - Severus rozmasował skronie i kontynuował spokojniej. - Przekonam go, że ten układ jest mi na rękę, bo to ja wyciągam informacje od ciebie. Poniosło cię słownie, bo poczułeś się upokorzony. Weźmiesz chorobowe, wezwanie do wyjaśnień rozpłynie się w powietrzu. Malfoy odbierze to jako akt skruchy i przestaniesz go obchodzić.
- Skurwysyn zabił Nate'a dla kaprysu. Tylko dlatego, że mógł.
- I ciebie też może. A ty jego nie, o ile przy świadkach pierwszy nie zaatakuje aurora po wcześniejszym uzasadnionym wezwaniu do opuszczenia broni. Tak to chujowo działa. I nawet nie pomyślisz, żeby za nim chodzić i szukać okazji. Bo może tu przysłać kogoś znowu, kiedy akurat ciebie nie będzie. Dotarło?
- Raczej piekło zamarznie, niż mu odpuszczę.
- A w którym miejscu mówiłem, że masz odpuścić? Po prostu nie bądź cholernym Gryfonem. Wal tam, gdzie zaboli. I się tym nie chwal. A Malfoya najbardziej zaboli…
- ... po kieszeni. Dotarło. - James Potter spojrzał ponuro spode łba. - Urquart weźmie mnie za ostatniego szczura.
- Witaj w moim świecie.
Potter kopnął kamień, który pechowo miał czelność leżeć w zasięgu jego buta.
- Ten koleś, co za mną łaził… ?
- Malfoy go odwołał.
Uparcie lustrując stan swojego obuwia, Potter dopytał z krzywym uśmiechem:
- Pewnie nie sam z siebie, bo go sumienie ruszyło? - I chociaż Severus nic nie odpowiedział, Potter dodał - Dzięki.
Severus skinął. Rozważał jeszcze, czy przekazać bliższe instrukcje na zażegnanie kryzysu, ale zrezygnował. Zachowanie aurora wskazywało, że już do niego dotarło, jak upokarzające działania przyjdzie mu w ciągu najbliższych dni podjąć. Zrobił coś głupiego, ale nie był głupi i doskonale świadomy powagi sytuacji.
I akurat w tym momencie Severus poczuł delikatne pulsowanie Mrocznego Znaku. Na jego twarzy musiała pojawić się zmiana, bo Potter niemal automatycznie przeniósł wzrok w dół, na przedramię śmierciożercy. Był bardzo domyślny albo - co gorsze - coraz lepiej Severusa czytał.
- Koniec wakacji?
- Srał go pies, jeszcze nawet nie piłem kawy.
Potter sięgnął do pudełka z pieczywem i spomiędzy muffinek i croissantów wydostał tekturowy kubek.
- Sorry, waniliowa. I z cukrem.
Severus skrzywił się, niemniej wyciągnął rękę. Potrzebował kofeiny jak nigdy, bo nie potrafił pozbierać rozbieganych myśli. Kawa była już letnia, ale nie wybrzydzał i pochłonął z miejsca połowę zawartości kubka. Przymknął powieki, czerpiąc przyjemność z pierwszych oznak obecności kofeiny w jego krwiobiegu. Potter, najwyraźniej podzielając severusowy brak entuzjazmu do podjęcia dalszych wyzwań tego wspaniałego dnia, utraciwszy kawę wygrzebał z kieszeni zmięte Lucky Striki i sprawnie manewrując wolną ręką wsunął ostatniego papierosa z paczki do ust. Wierzchem dłoni oklepał kieszenie w poszukiwaniu ognia.
- Malfoy zabije cię szybciej i bezboleśnie - skomentował Severus. Salazar wiedział, jak nie znosił tego zapachu.
- Nikt mi nie zabroni jarać na moim trawniku. Masz problem? Nie zatrzymuję - odbił Potter, pstryknął zapalniczką i już po chwili zaciągnął się z lubością.
Po pierwszym buchu wychylił się nieznacznie, zerknął w stronę domu i oceniwszy, że stanie vis a vis okna nie jest najszczęśliwszym wyborem, zrobił trzy duże kroki w tył. Po chwili spomiędzy gałązek derenia uleciała cienka smużka dymu.
Severus zaśmiał się szyderczo.
- I w twoich krzakach też nikt ci jarać nie zabroni?
Potter fuknął coś pod nosem i nie ruszył się z miejsca. Nie chcąc stać sam na środku trawnika Severus pokręcił głową, znów się zaśmiał - tym razem sam z siebie - i wlazł za gospodarzem w chaszcze. Stanął po zawietrznej.
- Lubię myśleć, że to pomaga na nerwy - wyznał niespodziewanie Potter, jakby potrzebował się wytłumaczyć. - I palenie kojarzy mi się z ojcem.
- Mnie właśnie też - odwzajemnił się wyznaniem Severus, szybciej mówiąc, niż myśląc. Zignorował pytające spojrzenie tamtego, dopił kawę i zniknął pusty kubek. Zapatrzył się na dom, niemal ukryty w gąszczu zieleni. - To dobre miejsce, z silnymi barierami ochronnymi. Jest nasączone starą rodową magią, silniejszą niż ta w Malfoy Manor. Nigdzie czegoś takiego nie czułem - powiedział zafascynowany. - Na Merlina, jak tutaj magia przepływałaby przez runy… Twoja rodzina mieszka tu od zawsze?
Pan domu zapetował niedopalonego papierosa o kamiennego żurawia i rzucił kiepa w krzaki za swoimi plecami.
- O ile mi wiadomo. Ten dom nie ma stu lat, ale powstał na starych fundamentach, może średniowiecznych. - Rozgryzł gumę i kilka razy przeżuł, zapewne chcąc zamaskować zapach fajek. Wzruszył ramionami. - Zawsze mieszkał tu jakiś Potter.
Niespodziewanie w głowie Severusa pojawiła się myśl, która sprawiła, że musiał przygryźć wargę, by nie parsknąć śmiechem. Musiało to wyglądać dziwnie.
- Co znowu?
- Pomyślałem o prababce Meluzynie. Zapewne mieszkała tu większość życia - dumał Severus na głos. I tu urodziły się jej dzieci, dopowiedział sobie, co by tłumaczyło, dlaczego magia tego miejsca tak na niego działała. Była w jakimś ułamku znajoma.
- Tak, trochę ją pamiętam. Zmarła, kiedy miałem trzy albo cztery lata. Tylko co masz do mojej prababki?
- Naszej, Potter. Meluzyny z domu Burke, matki Reginalda, pana domu Potter i Roweny, po mężu Prince. Jak nazwisko rodowe mojej matki.
- Jaja sobie robisz.
- Bo taki ze mnie śmieszek - odbił sarkastycznie, wkładając ręce do kieszeni. - Syriusz mnie uświadomił.
Znając krzywe syriuszowe poczucie humoru, tę informację Severus sprawdził. I miała pokrycie w faktach. Meluzyna poślubiła kolejno dwóch braci Potterów i obydwu przeżyła, podobnie jak swoje dzieci, doczekawszy się w późnej starości prawnuków.
- Czekaj… Twoja matka nie była przypadkiem najlepszą ślizgońską ściągającą w tym stuleciu? Hestia Prince, skończyła Hogwart w pięćdziesiątym ósmym, trzy Puchary dla Domu Slytherina pod rząd?
- Nie. To nie ta Prince.
- A to by dopiero było zaskoczenie.
Severus odetchnął głębiej, by przez wybuch wesołości nie stracić reputacji. Trochę jakby szumiało mu w głowie. Czy to, co palił tamten, to aby na pewno był tytoń?
- Potter, powiedz mi, że za chwilę nie trafię na audiencję do Czarnego Pana na haju.
- Co?
- Twoje fajki, nic w nich nie było?
Auror spojrzał na niego, jakby mu wyrosła dodatkowa kończyna.
- Zgłupiałeś? - Chwilę mierzył go wzrokiem. - Co jest?
- Nieważne. Może tak działa to miejsce. - Zmienił temat, sycąc się magiczną aurą, która wirowała w powietrzu. Wystarczyło wyostrzyć zmysły.
Magiczne dziedzictwo dziesiątek pokoleń czarodziejów i wiedźm, którzy tu żyli. I umierali. Niewiele było zaklęć tego kalibru stworzonych przez magów, które mogły się równać z sięgającą stuleci nieokiełznaną magią krwi i ziemi. Domowników dodatkowo chroniła magia skrzatów domowych. Przy zachowaniu procedur bezpieczeństwa mogło tu być bezpieczniej niż w Hogwarcie.
- Jeśli nie będzie konieczności ewakuacji, trzymajcie się Doliny Godryka - powiedział poważnie i ruszył przed siebie, nie mogąc dłużej ignorować Mrocznego Znaku. Cholerstwo już nie tyle delikatnie pulsowało, co piekło siarczyście, jak po ukąszeniu jadowitego gada. Czarny Pan nie grzeszył cierpliwością, a jego mistrz eliksirów rozwagą. Severusa już dawno nie powinno tu być. - Ale jakby coś było nie tak, cokolwiek, to ewakuacja i przekaż wiadomość przez Minerwę - rzucił przez ramię głośniej, bo żwir chrzęszczący pod jego stopami zagłuszał słowa. - I obłaskaw Malfoya.
Chwilę później, już w furtce, odwrócił się i spojrzał na dom ukryty w bujnej zieleni, z oddali wyglądający jeszcze bardziej tajemniczo. Ostatni raz zaczerpnął z magii tego miejsca i dotknął Mrocznego Znaku, a zielony ogród rozpłynął się przed jego oczami.
Bardzo chciałby mieć dla Seva tyle wyrozumiałości, by wyjść na empatycznego przyjaciela, ale w tym momencie miał ochotę z całej siły go trzasnąć.
Merlin wiedział, że bardzo chciał przez minione miesiące odwiedzić Dolinę Godryka i jakoś zawsze pojawiały się niezliczone powody, by odwlec tę wizytę w czasie na bliżej nieokreślone następnym razem. I chociaż wielokrotnie myślał nad tym, co mógłby powiedzieć Dorei, teraz w jego głowie nie było jednej składnej myśli. Do tego, jeśli James nie pojawi się szybko, Syriuszowi przyjdzie zabawiać rozmową również Lily. Cudownie.
Za sprowokowanie tej sytuacji, tak bez nijakiego ostrzeżenia, James Potter zasłużył na każdą zjadliwą obelgę, którą bez wątpienia obdarzy go Sev.
Kiedy Syriusz zatrzymał się dokładnie w miejscu, gdzie kiedyś - jak zapamiętał - była granica czarów ochronnych zabezpieczających serce posiadłości, spojrzał na Doreę, ale ta nie zareagowała. Zamiast niej ruch różdżką wykonała Lily i zrobiła to tak, by sposób zdjęcia osłon pozostał tajemnicą. Ten dom miał teraz nową panią, a ta dobrze weszła w swoją rolę.
- Przepraszamy, że tak z rana i bez zapowiedzi - zaczął się niezręcznie tłumaczyć - ale mamy sprawę do Jamesa.
Lily spojrzała na niego twardo.
- Wyszedł po bułki, niedługo powinien wrócić - oznajmiła i przeszła do ofensywy. - Co tym razem odwaliliście? Bo nie mam tak bujnej wyobraźni, żeby zgadywać. A już raz czytałam twój nekrolog.
- Lily, w tym domu napadamy na gości dopiero po podaniu herbaty - napomniała ją delikatnie Dorea i zwróciła się do Syriusza. - Dobrze cię widzieć. Jaki zbieg okoliczności, że akurat z pieca wyjechała szarlotka. Earl grey z cytryną? - upewniła się, a po porozumiewawczym uśmiechu dopytała - Czy twój przyjaciel wejdzie?
Wszyscy odruchowo odwrócili się w stronę furtki na końcu żwirowej ścieżki.
- Nie. Spieszy mu się, zaczeka na Jamesa przed domem.
Dorea ponownie się uśmiechnęła, jak tylko ona umiała - ciepło i otulająco. Miała się dobrze, choć brakowało w jej oczach czegoś znajomego, co było tam zawsze. Tej typowej dla niej, bezdyskusyjnej pewności siebie, którą potrafiła w razie potrzeby, bez podnoszenia głosu, sprowadzić do parteru jednocześnie dwóch nastolatków i szacownego pana domu. Można było przypisywać to innym zmianom, które w niej zaszły w ostatnim czasie, bo wcześniej przetykane jasnymi nitkami ciemne włosy teraz były niemal zupełnie srebrne. Nie wyglądała jednak na starą i nieporadną, a raczej bardziej kruchą. Wycofaną. Jak Walburga. Patrzył za nią z żalem, którego wciąż nie umiał ubrać w słowa, kiedy ruszyła do środka zająć się ciastem, pozostawiając dwójkę młodych samym sobie.
Lily uniosła dłoń, aby słoneczny blask nie raził jej w oczy.
- To co zrobiliście? - Ponowiła pytanie, w ogóle na Syriusza nie patrząc. I raptownie obróciła się w jego stronę, jakby połączyła strzępki informacji w całość. - To nie wy macie kłopoty, ale Jim, prawda?
Miała na twarzy wypisane jeszcze inne pytanie, na które właściwie nie musiał jej odpowiadać. Jeśli Sev się tu pojawił, nie mogło chodzić o jakąś pierdołę, wiedziała to doskonałe.
- Rogacz dał ciała w robocie.
- Dał ciała, w sensie… zalał kawą jakieś kwity, czy…?
- W sensie, niedoszacował skutków obrania za cel niewłaściwego czarodzieja. Ale panujemy nad sytuacją.
- To znaczy?
Syriusz odetchnął z ulgą, widząc jak za plecami Seva uchylają się drzwi furtki i staje w nich auror, którego z taką niecierpliwością oczekiwali.
- To znaczy, twój mąż idiota zadarł z Lucjuszem Malfoyem.
Lily głośno wciągnęła powietrze.
- Jeśli obiecam się nie drzeć, to opowiesz mi ze szczegółami?
Wszedł za nią do letniego saloniku, w którym już czekał Bełkotek z serwisem i pokrojonym ciastem. Trochę się tu pozmieniało, choć był to raczej drobny lifting niż remont generalny. Dawniej malachitowe ściany miały teraz jaśniejszy, złamany odcień zieleni, zniknęły z okien ciężkie zasłony, a znad kominka kolekcja puzderek na tabakę o wątpliwej wartości historycznej, której pierwotnego właściciela nie pamiętał z imienia już nikt w rodzinie. Niektóre meble znalazły nowe miejsce i bliżej siegajacych sufitu okien pojawiło się kilka większych roślin, jakby ogród naturalnie wlewał się do domu. Zrobiło się trochę jaśniej i bardziej przestronnie. Podczas gdy Syriusz lustrował stan umeblowania, skrzat zalał wrzątkiem imbryk i w powietrzu rozszedł się przyjemny zapach świeżo parzonej herbaty. Nie otrzymawszy nowych poleceń, na znak swojej pani Bełkotek zniknął z trzaskiem. Z kolei Lily stanęła przy oknie wychodzącym na ogród, gdzie w oddali dyskutowało z ożywieniem dwóch czarodziejów. Rozejrzała się i gość zrozumiał, że chodzi jej o bujany fotel, więc przysunął rzeczony bliżej okna, pomógł jej usiąść i podał herbatę. Była nieco niezgrabna i wyglądała trochę dziwnie, nieproporcjonalnie, ale zdrowo. Właściwie, nie licząc aktualnego stanu podkurwienia, można by powiedzieć, że w ciąży promieniała.
Patrzyli w tym samym kierunku, popijając herbatę, dopóki nie pojawiło się dno filiżanki. Milczeli i zaczynało być to trochę niekomfortowe. Żeby czymś zająć dłonie, Syriusz rzucił się na szarlotkę.
- Nie lubisz mnie - wypaliła bez ogródek.
- I jak mam na to odpowiedzieć? - zapytał z pełnymi ustami, prawie się przy tym dławiąc.
Gdyby powiedział prawdę, to by ją obraził. Miał kłamać?
- W porządku. Też nigdy nie byłam w twoim fanklubie - uspokoiła go, wszystko między słowami wyrażając krzywym uśmiechem. - Nie mam pojęcia, jak to działa, że my się nieznosimy, a Jim nie wyobraża sobie bez nas życia. Tak jak Sev.
Ostatnim, o czym chciał z nią rozmawiać, był Sev. Ale widać ta jędza się uparła.
- Uważasz, że go niszczę i może masz rację. Nie intencjonalnie, ale kiedy jestem blisko, nie robię mu dobrze.
- Lily, daj spokój. Nie chcę o tym gadać.
- Czekaj, wysłuchaj mnie - powiedziała z naciskiem. - Ja i Sev… Kiedyś byliśmy dla siebie ważni. Potrzebni. Bez niego, mnie samej, mugolaczce, magia mogłaby zrobić krzywdę. A ja byłam wszystkim, czego nie dostał w domu. - Wstała i podeszła bliżej, zmuszając Syriusza, by na nią spojrzał. - Kiedyś ty byłeś tak potrzebny Jimowi. Byłeś bratem którego nie miał, cząstką szaleństwa, której potrzebował. Byłeś wyzwaniem. Ale do czasu. Pamiętasz początek ostatniego roku, kiedy Jim stał się przywódcą, ogarnął naukę, nauczył się pokory i odpowiedzialności? Wtedy ciebie z nim nie było, byliście pokłóceni. Ja tam byłam. I widzisz, nie ma już dawnego beztroskiego Rogacza prześcigającego się z tobą w ilości zaliczonych szlabanów. Jest mój Jim, ojciec mojego dziecka. I nie ma Seva, którego w ramach rewanżu za siebie ja ratowałam i chciałam trzymać z daleka od wszystkiego, czego sama się obawiałam. Jest twój Sev, dla którego nic nigdy nie będzie wystarczające, bo zawsze jest jakieś więcej, jakieś bardziej. Oboje zwalczamy w nich to, czego nie ma w nas, ale to nie fair. - Odetchnęła głębiej, ewidentnie słabo już panując nad emocjami. - Pamiętasz, powiedziałeś mi w szkole, w wyścigu o Puchar Domów, żebym odpuściła, bo jestem dla Seva toksyczna. Ty nie robisz dobrze Jamesowi.
Syriusz poczuł się, jakby dostał w twarz.
- Lily, ja go w to nie wciągnąłem. Przeciwnie, odradzałem. Ale on przyszedł zdecydowany, by dogadać szczegóły, a nie prosić o pozwolenie.
- A teraz ściga go Malfoy.
- Ta sprawa to co innego. James jako auror wystosował oficjalne wezwanie z pieczątką Ministerstwa. Sev go wprost ostrzegał, żeby odpuścił Malfoya.
- Syriusz, naprawdę myślałeś, że on zachowa się rozważnie, bo wy mu tak polecieliście? Wy, bezkarnie robiący, co chcecie? Ty go naprawdę nie znasz.
Zamknęła mu usta.
Oboje patrzyli cały czas za okno, na ogród. A konkretniej na podmioty ich żywiołowej konwersacji. Wyglądało na to, że w tym momencie panowie mieli już za sobą omówienie głównego tematu tego niespodziewanego spotkania, bowiem Sev wyglądał na trochę mniej wkurzonego, a chmurna mina Jamesa wskazywała na jego pogodzenie z sytuacją. I akurat wtedy przez twarz Seva przemknął grymas, który Syriusz rozpoznał i sam mimowolnie się spiął. Co niespodziewane, James również się zorientował, bo przeniósł wzrok na przedramię swojego rozmówcy. Po czym… podał mu kawę, a sam odpalił szluga.
Syriusz zamrugał, by potwierdzić, że wzrok go nie myli.
- Rogacz pali?
- Zaczął po Halloween, ale się sprytnie ukrywa, jak widać. Taki jest przebiegły - uświadomiła z sarkazmem pani Potter.
Mimowolnie na nią spojrzał, również patrzącą na rozmawiających w ogrodzie z wyrazem niedowierzania. Jej brwi poszybowały w górę, gdy stojący na trawniku śmierciożerca wybuchnął śmiechem na widok chowającego się w krzakach aurora, po czym z kawą w ręku zdecydował do niego dołączyć.
Lily, wciąż patrząc gdzieś przed siebie, zapytała:
- Ta sprawa z Malfoyem. Jim musiał mieć powód.
- Miał - zgodził się z nią. - Lucjusz Malfoy zabił innego aurora na służbie i James tam był. Ale za to nie można ścigać Malfoya, bo nie został zatrzymany na miejscu zbrodni, a nikt przeciw niemu nie zezna. Więc James chciał go dopaść inaczej. Tylko nie pomyślał, że z jakiegoś dobrego powodu Malfoy nie chadza po sądach i nigdy nie ma świadków oskarżenia. - Syriusz wzruszył ramionami. - Powinien pomyśleć szerzej. Ściągnął niebezpieczeństwo na siebie i swoją rodzinę. I powinien rozumieć, że nie wolno mu robić takich rzeczy teraz, kiedy działa z nami. To naraża całą operację. Wystawia na niebezpieczeństwo Seva.
W czasie, gdy Syriusz wypowiedział tych kilka zdań, twarz słuchającej go wiedźmy obok ewidentnego zagubienia odbiła całą skalę negatywnych emocji, co w jej stanie nie było najbardziej wskazane. Syriuszowi włączyła się ostrzegawcza lampka.
- James z tobą rozmawiał, prawda?
- Tak jakby - odpowiedziała, rumieniąc się. - Chciał ze mną pogadać o czymś ważnym, poza pracą. Powiedziałam, że jeśli to ważne, to zrobi, co powinien, a ja będę lepiej spała, nie wiedząc. - Dotknęła dłonią ust. - Ale w życiu nie pomyślałybym, że będą coś robić razem! - Osunęła się na fotel. - Obydwaj w końcu zginą. Jestem jakaś przeklęta.
Nie był przygotowany na tego rodzaju wybuch szczerości i nie miał na to odpowiedzi. Patrząc, jak Lily oddycha głębiej kilka razy, żeby trochę się uspokoić, on sam zaczął myśleć nad pretekstem, by się stąd wydostać.
- Co robią razem?
Wydawała się względnie opanowana, a przy tym zdeterminowana, by wiedzieć. Zapewne w jej wyobrażeniach na prawo i lewo latały Avady, a dokoła unosiły się opary czarnomagicznych mikstur.
- Nic z rzeczy, które właśnie chodzą ci po głowie. - Miał nadzieję, że ją uspokoił chociaż trochę. Dla drani denerwujących ciężarne było ponoć specjalne miejsce w piekle. - Wymieniają informacje. Oficjalnie Sev jest tajnym informatorem Biura i donosi na swoich, a James jest jego oficerem prowadzącym. Wymyśliliśmy to jako sposób, żeby aurorzy nie mogli zamknąć, a przede wszystkim przesłuchać Seva. I w drugą stronę rzeczywiście możemy bezpiecznym kanałem przekazywać trochę informacji przydatnych dla służb.
- Ile to trwa? Ten układ?
- Kilka tygodni.
Jeśli Syriusza cokolwiek miałby przekonać do idei małżeństwa, to nie byłyby to osobiste doświadczenia związku tu obecnej wiedźmy, od kwadransa nie wychodzącej ze stanu niedowierzania i jej wybiórczo szczerego wybranka, kryjącego się z papierosem gdzieś po krzakach.
- A to, z czym przyszliście? Co teraz zrobi Malfoy?
- Odpuści. James przełknie skazę na honorze, trochę się ukorzy, oficjalnie cofnie wezwanie i sprawa się rozmyje.
- Co musiał zrobić Sev?
- Porządnie opieprzyć Malfoya. I trochę okłamać, ale głównie opieprzyć.
Lily zmarszczyła czoło.
- Lucjusza Malfoya?
- Cóż, Sev jest prawdopodobnie drugą osobą obok Narcyzy, która może opieprzyć Lucjusza bezkarnie i robi to dość regularnie. - Syriusz pozwolił sobie na uśmiech, ale nie podzielił się z panią Potter tym, że w zamyśle Malfoya jej mąż miał być prezentem dla mistrza eliksirów na przeprosiny. - To skomplikowane, ale Malfoyowi za bardzo zależy na poprawnej relacji z Sevem, żeby go w tej sprawie okłamywać. Nie po ostatnich wydarzeniach.
- Nie rozumiem.
- Nieważne. Zresztą, to już podchodzi pod ściśle tajne.
Lily Potter patrzyła na niego długo, ale sama nic już nie powiedziała. Kiedy zaskrzypiały drzwi, ponownie obróciła się do okna, a długie ogniste włosy zasłoniły jej twarz.
W progu tymczasem pojawiła się Dorea, jakby dotąd taktownie czekała, aż młodzi wszystko swobodnie omówią.
- Jak szarlotka?
- Jak zawsze - odpowiedział, wskazując pusty talerzyk.
-Słyszałam o twoim ojcu.
Podszedł bliżej i ujął jej drobną dłoń.
- Zginął w Halloween - Uciekł wzrokiem. - Wiem, że powinienem wcześniej, ale… Cóż, cały ja, jak robi się trudniej, to ktoś mnie musi kopnąć w dupę. Charlus nie byłby zaskoczony. Zdążył nabrać wprawy.
Starsza kobieta przeniosła spojrzenie na tarninową różdżkę, która leżała na stoliku, obok jego talerzyka.
- Dobrze, że została w rodzinie.
Syriusz odchrząknął.
- Cóż, nie dostałem jej w prezencie.
- Charlus też nie - wyznała ciszej, uważnie mu się przyglądając. - Mogę? - zapytała, a kiedy potwierdził, przejechała palcami po polerowanej rączce i dalej, po bardziej chropowatej strukturze drewna bliżej jej końca. - To taka różdżka. Niepokorna i wymagająca. Różdżka wojownika, rośnie w siłę razem z czarodziejem. Mój mąż mawiał, że była świetną towarzyszką podróży, ale naprawdę dobrze leżała mu w dłoni, kiedy już swoje przeszedł i wreszcie wiedział, czego chce.
- Ale Charlus…
- Syriuszu, Charlus oświadczał mi się trzy razy, zanim uznałam, że to ten moment. I był dobrze po czterdziestce, kiedy urodził się James. Trochę mu zajęło, zanim zdecydował, czego chce i ta droga była… pełna wrażeń. - Uśmiechnęła się do swoich myśli i oddała różdżkę jej obecnemu panu. - Co nie znaczy, że z wiekiem całkiem przeszła mu ułańska fantazja. Inaczej nie wyszedłby po łyknięciu naparu na artretyzm pojedynkować się z pięcioma pijanymi śmierciożercami. - Zacisnęła mocniej wargi i spojrzała na plecy swojej synowej, wciąż wpatrzonej w świat za oknem. - Nasz syn, na swoje szczęście i nieszczęście, jest bardziej jak ja. Nie miewa dylematów egzystencjalnych, lubi jasne sytuacje i na ogół najpierw myśli, a potem robi. Ewentualnie szybko wyciąga wnioski. Chociaż kopnąć prewencyjnie też nie zaszkodzi. - Ostatnie wypowiedziała, patrząc w szare oczy.
W ogrodzie odezwały się głosy i całą trójką odwrócili się w tamtym kierunku.
W polu ich widzenia na ścieżce prowadzącej ku furtce ponownie pojawił się Sev i tempo, w jakim jego plecy oddalały się od domu, wskazywało, że tym razem wyraźnie mu się spieszyło. Obudziło to niepokój Syriusza. Od momentu, kiedy odezwał się Mroczny Znak, minął na pewno ponad kwadrans. To już nawet nie było ryzykowne, ale wręcz niebezpieczne. Co im obydwu odbiło?
Sev przy ogrodzeniu odwrócił się jeszcze w kierunku domu, po dobrej chwili podciągnął rękaw i dotknął wężowego piętna. Sekundę później już go nie było.
Syriusz poczuł na sobie zaskoczone spojrzenie Dorei, ale matka jego przyjaciela nie skomentowała tego, co zobaczyła. Pożegnał ją skinieniem głowy. Do rozmowy, którą zamierzał odbyć z Jamesem, nie potrzebowali świadków.
A jednak w ostatniej chwili zawrócił w drzwiach. Chciał o czymś powiedzieć Lily. Mogli się nie dogadywać, ale musieli koegzystować, a w tym ostatnio Syriusz nabierał doświadczenia. Poza tym teraz ona była panią tego domu, a on zamierzał w nim bywać częściej.
- Nie tak łatwo nas zabić, wiesz? Mój nekrolog już czytałaś. Próbowano mnie na kilka sposobów uśmiercić, wcześniej pozbawić magii, a jakoś mam się nie najgorzej. Sev jest profesjonalistą, zawsze przygotowanym na każdą ewentualność. A i ta sprawa z Malfoyem… Ogarnęliśmy to. No i przeżyliśmy Hogwart. Syreny, centaury, Zakazany Las, Wrzeszcząca Chata, zajęcia z zielarstwa… James ledwie wybił bark, kiedy w meczu z Krukonami na piątym roku oberwał tłuczkiem i walnął o glebę z trzydziestu metrów. Teraz jesteśmy mądrzejsi o doświadczenie i mamy nieograniczony dostęp do eliksirów leczniczych z najwyższej półki. - Syriusz odetchnął, zastanawiając się, ile w ogóle może jej powiedzieć. - To nie jest prowizorka. Mamy układ z kimś wysoko w Biurze. Jesteśmy w kontakcie z Dumbledorem, pracuję też nad czymś, co może przerodzić się w wartościowy sojusz. Nie jestem już gówniarzem, który z przekory tracił punkty na niekorzyść Domu. Zamierzam coś w tej wojnie zmienić. Wiem, co robię. I Sev też. A James… On tego potrzebuje, a my potrzebujemy jego. To żadna misja samobójcza. Planujemy posłać tego skurwysyna do piachu, by potem długo i bezwstydnie cieszyć się nowym, pięknym światem.
Odwrócił się, słysząc podążające za nim kroki.
- Syriuszu, kto to był? - Dorea wyszła do korytarza, a jej twarz nie była już oazą spokoju i ciepła. - Nasz tajemniczy gość. Myślałam, że to przyjaciel.
- Bo jest przyjacielem. Moim. - Doprecyzował, bo poczuł, że musiał. - Jest godny zaufania. Nie przyprowadziłbym do tego domu kogoś, kto stanowiłby zagrożenie - wyłożył wprost. - W sumie, dużo o nim słyszałaś przez te wszystkie lata, chociaż większość należałoby przepuścić przez palce.
Chwilę temu usłyszała imię, więc nietrudno jej było wydedukować, o kogo chodzi. A przynajmniej miała jakieś wyobrażenie, wyrobione w oparciu o jednostronne relacje z ust dwóch niezbyt obiektywnych ex-Gryfonów. O tak, trudno było pominąć w pamięci taką ilość jadu, jaką wylali z Rogaczem pod adresem Severusa Snape'a przez pierwsze lata nauki w Hogwarcie.
- To śmierciożerca.
Jak napomknęła wcześniej, lubiła jasne sytuacje.
- Nie. Nigdy nie był śmierciożercą w taki sposób, jak myślisz. Jeśli obawiasz się, że przez te miesiące odbiłem w mroczną stronę… Że wplątałem Jamesa w coś moralnie złego, to nic z tych rzeczy. Wszyscy gramy przeciwko Voldemortowi. To… skomplikowane - powtórzył na koniec frazes, jak wcześniej powiedział na odczepne Lily, mając świadomość, jakie to niesatysfakcjonujące.
- Przemyślałeś to? - Nie przemawiała przez nią troska o syriuszowy dobrostan, jakby wciąż był dzieckiem, wymagającym zaopiekowania. Pytała go, krytycznie marszcząc czoło, jak rozmawia się z dorosłym człowiekiem, co do którego poczynań ma się umotywowane wątpliwości. - Naprawdę wiesz, co robisz?
- Mam taką nadzieję. Ale jestem pewien, że jeśli zacznę robić nie to, co powinienem, ludzie obok mnie nie omieszkają mi tego dobitnie uświadomić.
James czekał na niego na schodach wejściowych.
- Dobra, jedna zjebka wystarczy. Załapałem. Nie musiał się tak ciskać.
- Musiał. Zachowałeś się jak idiota - zauważył analitycznie Syriusz. Należało wyłożyć jasno coś jeszcze. - Nie możesz odwalać takich rzeczy.
- Nie to, co wy.
- Nie to, co my. My gramy ostro, ale jeśli damy dupy, to możemy oberwać Avadą albo skończyć ćwiartowani po kawałku. Nie mamy granic i to jest ryzyko wliczone w koszta. - Pochylił się bliżej i zniżył głos, jednocześnie wchodząc w ostrzejszy ton. - Jesteśmy dorosłymi facetami, nie gówniarzami, co chowają się ze szlugami po krzakach i wysługują przyjaciółmi, żeby tłumaczyli się za nich ciężarnym żonom.
James zdołał tylko wydukać:
- Dotarło.
- Super. Jeśli coś takiego się powtórzy, to wylatujesz. Nie mogę mieć ciągle z tyłu głowy, że w każdej chwili wyskoczysz z własną inwencją. Poza tym naraziłeś Seva. Masz pojęcie, co by było, gdyby Malfoy poszedł z tym do Voldemorta albo sam dokopał się głębiej?
- Wiem, to się nie powtórzy.
- Fantastycznie. - Syriusz nie zamierzał być delikatny. To nie było kółko swobodnego rozwijania zainteresowań. - Napraw to i zamelduj o wynikach. Odmaszerować.
James spojrzał spode łba i niedbale zasalutował, jak zwykli czynić zrugani podwładni w mugolskich filmach.
Syriusz, po pierwszej myśli, by kazać mu salutować regulaminowo na baczność, zaśmiał się sam z siebie i odwzajemnił takim samym, nonszalanckim uniesieniem do skroni załączonych palców prawej dłoni.
- Trafisz sam do furtki? Bo chyba czeka mnie trudna rozmowa. - Potter spojrzał wyczekująco, sondując sytuację.
Przyjaciel nie zamierzał go okłamywać.
- Masz przewalone.
Dziękuję, że jesteście.
Ten rozdział pisał się sam ;)
Do następnego.
