Lucjusz obrócił twarz i łypnął na Severusa z wyrzutem, jednocześnie wskazując ruchem głowy, by dołączył.

Mistrz eliksirów ukłonił się Czarnemu Panu, siedzącemu w wysokim fotelu honorowego gościa. Świadomy, że od jakiegoś czasu był niecierpliwie oczekiwany, w zorganizowanym pośpiechu zajął wolne miejsce po drugiej stronie stołu, obok Malfoya. Sięgnął po filiżankę i po zetknięciu warg z zupełnie już ostygłym płynem przeklął w myślach.

- Gorąca smakuje jeszcze lepiej - zauważył Czarny Pan, delektując się zapachem herbacianego naparu z nutą jaśminu.

- Wybacz, mój panie.

- Umieram z ciekawości, co tak ważnego zatrzymało cię tam, gdziekolwiek byłeś wcześniej tego pięknego poranka.

Severus podniósł głowę i spojrzał w otchłań brązowych oczu, które nigdy nie zdradzały myśli Czarnego Pana. Dziś popełnił już jeden błąd i powinien ugryźć się w język, ale dziś szybciej mówił, niż myślał.

- Kawa.

Siedzący obok Malfoy zdecydowanie zbyt głośno odstawił filiżankę na spodek.

- Kawa? - dopytał Czarny Pan, jakby nie ufał swojemu słuchowi. - Nie eliksiry?

- Eliksiry to pasja. Kawa to życie.

- A więc właśnie poznałem twoją kolejną słabość, Severusie - orzekł mężczyzna, niewątpliwie mając na myśli wcześniej poczynione odkrycie domniemanego romansu z ówcześnie panią Yaxley, obecnie wdową po zdrajcy. - Będę równie zaskoczony, kiedy poznam inne?

- Poznałeś już największe, mój panie.

Świat się kończył, bowiem w tym momencie Czarny Pan uśmiechnął się i chyba nawet nie było to zaimprowizowane. Nie odrywając wzroku od swojego mistrza eliksirów, zwrócił się do drugiego śmierciożercy.

- To prawda, Lucjuszu? Czy Severus nie ma innych słabości?

Ups.

Malfoy przechylił głowę, jakby rzeczywiście się zastanawiał.

- Jeśli chodzi o te najgorsze, mój panie… - Chwila ciszy. - Okropnie się ubiera.

Brązowe oczy uchwyciły spojrzenie jasnowłosego arystokraty, które pozostawało czujne, ale gościły w nim iskierki wesołości. To było najwyraźniej zaraźliwe, bowiem Czarny Pan też wyglądał na ubawionego, gdy obserwował, jak Lucjusz gestem, bez wypowiadania inkantacji przelewitował imbryk i dolał wszystkim herbaty.

Czy w tej herbacie coś było?, przebiegło przez myśl Severusowi. Uniósł do ust filiżankę, jednak nie wychwycił w smaku niczego niepokojącego.

Kątem oka obserwował Malfoya, zachowującego się z dużą dozą swobody, której ostatnio mu brakowało. Fakt, że tutaj najwyraźniej wszystko wróciło do normy, byłby bardziej budujący, gdyby nie świadomość kosztów. Gdyby tylko za powrót dawnego, pewnego siebie i ogarniającego sytuację Malfoya nie zapłacił krwią pewien auror. A jednak stało się i się nie odstanie. Nie była to myśl komfortowa, ale po wydarzeniach minionego miesiąca przywrócenie względnej równowagi w śmierciożerczym gronie było warte nawet takich kosztów.

- Czyli teraz jesteśmy przy twoich słabościach, Lucjuszu - ciągnął Czarny Pan, skupiając zainteresowanie na gospodarzu.

- Mój panie?

- Lubisz ładne rzeczy.

Malfoy przestał się uśmiechać.

- Lubię mieć to, co najlepsze. Może być przy okazji ładne.

- Tak stawiając sprawę, trudno się doszukać w tym słabości.

- Jak rzekłeś, mój panie.

- Ale na pewno jakąś masz - zauważył roztropnie Czarny Pan, upijając łyk jaśminowej herbaty. - Prawda, Severusie?

Czy to po wydarzeniach poranka, czy może dziś rzeczywiście miał gorszy dzień i nawet kawa cudu nie zdziałała, w każdym razie mistrz eliksirów nie był w dyspozycji intelektualnej do wdawania się w wielopoziomową grę, zainicjowaną przez Czarnego Pana.

- Lucjusz? Zdecydowanie za dużo wydaje na ubrania.

Starszy czarodziej przeniósł wzrok z jednego na drugiego.

- Mam nadzieję, że naprawdę nie macie słabości, które sprowadzą na was nieszczęście, bo was dwóch najbardziej będzie mi brakować. - Znów uraczył się herbatą. - Caius miał wiele talentów, ale rozmowy z nim nie były nawet w połowie tak pasjonujące.

Przez następny kwadrans podwładni zreferowali, każdy w swoim zakresie, bieżące tematy, dopili herbatę, po czym Czarny Pan wymówił się z kolacji, pozwolił pożegnać w progu i udał się nieść swoje przesłanie gdzie indziej.

Severus i Lucjusz chwilę stali na dziedzińcu, w milczeniu wsłuchując się w odgłosy ogrodu. W końcu pierwszy pękł Malfoy.

- Czarny Pan ma interesujące poczucie humoru.

- Takie… czarne.

Lucjusz odwzajemnił porozumiewawczy uśmiech, w którym nie było odrobiny wesołości. Coś, co miało perspektywy, by stać się ważne i silne, dzisiaj bezpowrotnie się skończyło, zanim tak naprawdę się zaczęło.

Obaj mieli świadomość, że właśnie siłą bezwładności wystartowali w castingu na zwolnione miejsce po Caiusie Yaxleyu. I nie było to stanowisko do współdzielenia. Tym samym porozumienie zawarte na początku tej drogi, które doprowadziło ich obydwu do tego punktu zwrotnego, właśnie wygasło.

Co więcej, ta ubogacająca rozmowa miała swoje drugie dno. Pan Malfoy Manor w swej domyślności niewątpliwie uświadomił sobie coś, co zupełnie zmieniało ich sytuację. Severus doskonale znał największą słabość Lucjusza. Ale Lucjusz nie miał bladego pojęcia, co było słabością Severusa. Niuans, który w tym nowym wyścigu mógł przesądzić o śmierci jednego z nich. I od nich tylko zależało, którego.

Zdrowy rozsądek podpowiadał, że był to test dla Malfoya. Weryfikacja tego, jak jest skuteczny, bezwzględny, oddany. Gdzie leży granica jego ambicji i wyrachowania. Dla dobrze rokującego pierwszego oficera można było złożyć w ofierze nawet całkiem bystrego i co nie bądź solidnego w swoim fachu mistrza eliksirów. Z drugiej jednak strony, czy to nie ten oto dwudziestolatek, półtora roku temu nikomu nieznany półkrwi absolwent Hogwartu bez koneksji, chwilę temu nie konwersował swobodnie z Malfoyem i Czarnym Panem, racząc się herbatą? A co, jeśli on rzeczywiście chciał pojedynku dwóch czarodziejów, którzy nie ustępowali sobie pola. Chciał krwawych igrzysk.

Tylko dlatego, że Lucjusz Malfoy i Severus Snape bezwiednie stworzyli niebezpieczny precedens. Jako jedyni w Wewnętrznym Kręgu potrafili kooperować, obydwaj na tym zyskując. Rosnąc. Nie czując strachu, że na błędzie skorzysta dyszący za plecami rywal. Nie zorientowali się, że popełnili śmiertelny błąd, bo był to miecz obusieczny.

Razem stali się zbyt silni.

Czarny Pan był wyrachowanym strategiem. A do tego paranoicznym skurwysynem.

- To wszystko zmienia, prawda? - bardziej stwierdził, niż zapytał Severus.

- Nie - skłamał Malfoy, patrząc przed siebie na ogród skąpany w promieniach słońca.

Severus również przeniósł wzrok na horyzont, powoli zdając sobie sprawę, jak wiele od jutra się zmieni. I z zaskoczeniem uświadamiając sobie, za jak wieloma małymi rzeczami będzie tęsknił.

Jeśli szukać jakichś pozytywów, dostał niespodziewany, wygodny pretekst.

- Myślę, że to dobry moment, żebym się wyprowadził.

Lucjusz chwilę stał nieruchomo, po czym skinął głową.

- Narcyza przyjmie to bez protestów tylko pod warunkiem, że będziesz do nas zaglądał. W końcu u mnie zostaje coś, co niewątpliwie skłoni cię do odwiedzin.

Oczywiście, Aretha. A więc Lucjusz nie zamierzał pozwolić zepchnąć się do defensywy.

A Severus nie mógł sobie pozwolić, by nie podjąć rzuconej rękawicy. Odwrócił głowę, ale zanim otworzył usta, pociemniało mu przed oczami i uderzył twarzą o kamienny dziedziniec.


Syriusz siedział opatulony wełnianym pledem i sączył kakao, jak w lepszych czasach zwykł czynić, gdy był w nastroju zbyt parszywym, by w ogóle wychodzić z dormitorium. Prawda, że ostatnimi laty trochę mu się w życiu pozmieniało, ale na pewne sprawy jedynym panaceum niezmiennie pozostawało gorące kakao. Czasem tylko, jak dziś, potrzebowało więcej czasu.

- James Potter, sir. - Stworek skrzywił się w charakterystyczny sposób, jak zawsze, gdy zwracał się do pana domu, tak jak zawsze z uwielbieniem przymilał się do jego matki. - Czy pan życzy sobie widzieć?

- Pan życzy sobie widzieć - oświadczył Syriusz i wygrzebawszy się z koca, przeszedł z sypialni do sąsiadującego z nią gabinetu. Z żalem odstawił kubek z niedopitym napojem. - Proś na pokoje. Znaczy, tutaj.

Nie minęła minuta, kiedy w drzwiach stanął jego przyjaciel.

- Obudziłem? - zapytał trochę skonsternowany na widok rozmemłanego gospodarza, za którego plecami niezbyt malownicze tło robiło niepościelone łóżko, widoczne przez uchylone drzwi sypialni.

Zegar jak na znak wybił dziesiątą. Prawda była taka, że Syriusz w nocy źle spał, do tego wczorajsza wizyta w Dolinie Godryka również nie pozostawiła go z uczuciem euforii. I miał takie nieumiejscowione poczucie nieposkładania, jakiego długo już nie doświadczył. Coś jak przed egzaminami zaliczeniowymi z historii magii albo po zerwaniu z kolejną dziewczyną w jej urodziny czy jakąś rocznicę. Może stąd to kakao.

- To nie jest mój dzień - odparł gospodarz po krótkiej analizie swego stanu psychofizycznego.

- To nie jesteś jedyny.

Dłoń Syriusza wskazała wolne krzesło naprzeciw absurdalnie wielkiego biurka, które kiedyś go śmieszyło, ale chyba właśnie w przypływie olśnienia odkrył jego tajemnicę. Nawet jeśli Orion nie był najbardziej lotnym przywódcą w historii tej rodziny, to świetnie grał na pozorach i był dobry w tworzeniu swojej własnej legendy. Ponadto, przy wszystkich swoich słabościach - a rozrzutność była wysoko na tej długiej liście - ojciec Syriusza miał dobre oko i nawet jeśli więcej wydawał niż inwestował, to wydatki z działu sztuka i wyposażenie wnętrz można by podciągnąć pod kategorię inwestycji. Tak jak kolorystyka gabinetu, surowa i onieśmielająca gości, nie była przypadkowa, tak nienachalnie wprowadzone elementy wyposażenia z różnych epok, zdobione szlachetnymi kruszcami i kością słoniową, w połączeniu z koneserskimi obrazami na ścianach, sygnalizowały zamożność oraz historyczne znaczenie rodu. Całości dopełniało stylizowane na antyk, acz wykonane za chore pieniądze na zamówienie poprzedniego właściciela, hebanowe biurko. Na ciemnym blacie widniała inkrustowana goblińskim srebrem, szylkretem i masą perłową podobizna czarnego kruka, wpisanego w tarczę oplecioną liśćmi dębu. Siedząc za nim w dni takie jak ten, pochylając się nad naprawdę pięknie odwzorowanym przez mistrzowskich rzemieślników herbem starożytnego domu Black, niezależnie od swojej aktualnej dyspozycji człowiek naprawdę mógł poczuć się władczo. A przynajmniej sprawiać takie wrażenie.

- Czym mogę służyć? I niech to nie wymaga za dużo myślenia.

James usiadł i założył nogę na nogę.

- Miałem ogarnąć burdel z Malfoyem i zaraportować o wynikach - przypomniał. - No to raportuję, że pomimo moich najszczerszych chęci, temat nie jest jeszcze zamknięty. Odkręciłem sprawę na poziomie Biura. Staremu wcisnąłem, że dałem ciała, bo w kwitach brakowało formularza pouczenia o środkach odwoławczych i przed Wizengamotem Malfoy nas zje na surowo. Urquart podpisał papiery i anulował wezwanie, jadąc po mnie zdrowo dobry kwadrans. Z miejsca polazłem do Malfoy Manor z papierami w zębach, ale ich nie doręczyłem. Lucjusz Malfoy ulotnił się w nocy jak kamfora, razem z Narcyzą i dzieckiem.

Syriusz nie był pewien, czy dobrze zrozumiał.

- Malfoy jednak dał nogę?

- Nie przede mną. Źle się złożyło, że to akurat teraz. Od wczoraj połowa magicznej społeczności przeniosła się do wiejskich posiadłości i zablokowała kominki. Szykuje się przesrany tydzień.

Czy tylko syriuszowe zwoje mózgowe miały dziś zwarcie na złączkach?

- Po pierwsze, Malfoy Manor leży pośrodku niczego, w Wiltshire, najbardziej odludnej części Anglii. - Po chwili do wyciągniętego syriuszowego kciuka dołączył sąsiedni palec wskazujący. - Po drugie, czemu czarodzieje mieliby masowo uciekać na wieś?

- Ci, których stać, dali nogę za granicę. Malfoy zapewne wybrał Lazurowe Wybrzeże. I w sumie się nie dziwię, sam kilka dni nie będę się pokazywał w domu. W końcu większość aurorów była w ciągu ostatnich godzin na Pokątnej.

Syriusz czuł się coraz mniej władczo, za to coraz bardziej zagubiony.

- O czym do mnie gadasz?

- Nie czytałeś dziś Proroka? Na pierwszej stronie był komunikat. Okazało się, że wczoraj na Pokątnej… Syriusz, wszystko gra?

Nie grało, bo słyszał Jamesa jakby przez szybę i zaczęło mu ciemnieć przed oczami. Podparł się ręką i zamrugał, bowiem gdy spojrzał na dłoń, ta była… zielona. Nim całkiem odpłynął, zarejestrował, że James chwyta jego ramię i zaczyna wlec w stronę sypialni, mrucząc pod nosem.

- Jeśli ty też, no to już wiem, czemu Malfoy spieprzał w podskokach.


Witam, tym razem rozdział krótszy, pomostowy.

Niniejszym otwieram kącik wynurzeń od autorskich, tutaj mi wygodniej niż w PM, a może kogoś jakaś rzecz z poruszanych w komentarzach też niezwykle intryguje?

1. Relacja Seva i Jamesa ewoluuje. Oczywiście tutaj kanon dawno poszedł się paść, bo lata temu moje postaci oderwały się od swoich kanonicznych wersji. I relacja ta będzie szła dalej, ale spokojnie - tutaj budujemy na czym innym i będzie to raczej wątek poboczny.

2. Kawa, jak widać, jest trzecim głównym bohaterem tego opowiadania;)

3. Lily i jej niezbyt przyjemny charakter. Cóż, obserwujemy ją od początku z perspektywy Syriusza (który nie darzy jej sympatią) i Seva (który ma z nią trudną, pokręconą relację). I jakoś trudno ją polubić. Przypadek? Nie sądzę.

W kontekście Vitalii - mamy do czynienia z dwudziestolatkami, jakby dorosłymi ludźmi. Zruganie przez Lily Syriusza za to, że związek mu się rozpadł (i to Vitalia odeszła), co odchorowywał czas jakiś, nie byłoby podejściem zbyt dojrzałym. Ale to moja opinia :)

4. Dziecko z przepowiedni. Cóż, przepowiednie są przewrotne. Czy to, że coś dzieje się inaczej, niż myśleliśmy, iż może się stać, bo w tym celu wpłynęliśmy na bieg wydarzeń, na pewno oznacza, że zmieniliśmy przeznaczenie? A może to wszystko miało tak być? A może ktoś inny spowodował zmianę, a my nieświadomi przypisujemy to sobie? Hmm?

5. Aretha nie jest tu tylko dla ozdoby, dla akcentu feministycznego, zwłaszcza po zniknięciu Vitalii. Jest od początku częścią tej historii. Cierpliwości.

6. Panna Austen nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.

7. Lucjusz Malfoy, ten pluszowy śmierciożerca... Prawda, że my też tak jakoś w ramach bliższych więzi coraz łatwiej relatywizujemy? I zwykle ludziom nie przestają się zacierać granice między dobrem a złem, bo nagle zaczynają postrzegać zabójstwo jako coś dobrego. Raczej sympatyzują z kimś bliskim, któremu "przypadkowe" popełnienie zbrodni "niszczy przyszłość". Jesteśmy tylko ludźmi.

Do następnego (dłuższego).