Tak jak zadeklarował, już nazajutrz z charakterystycznym dla siebie rozmachem Syriusz wziął się za odświeżenie wystroju siedziby rodu Black.
Na pierwszy ogień poszedł salon z kominkiem, będący wizytówką domu. O ironio, tego pomieszczenia aktualny gospodarz nie znosił najbardziej. Prawda, że portrety przodków poleciały stąd do piwnicy tygodnie temu, ale centralny punkt, stanowiący najszerszą ścianę, wciąż przyozdabiał wiekowy gobelin z rodzinną genealogią, na którego widok coś się przewracało w syriuszowym żołądku. Nie chodziło nawet o to, że za nieco dziwaczne można by uznać, iż miejsce aktualnej głowy rodu zajmowała wypalona plama. O nie. Ten kawał starej szmaty był symbolem wszystkiego, czym Syriusz gardził i czego nie wyobrażał sobie powielać w kolejnych pokoleniach. I choć w pierwszym odruchu chciał tym świadectwem postępującej przez wieki degeneracji wyścielić palenisko naprzeciwko, to pod wpływem nagłego olśnienia zmienił zdanie. Jakkolwiek dziwnym mogło się to wydawać, to miał w tym domu dla gobelinu przestrzeń, gdzie taki unikat mógł zostać należycie wyeksponowany we właściwym kontekście miejsca. Ale to potem, kiedy skończy z salonem.
W ślad za portretami, gobelinem i gablotami z pierdółami, od ponad stulecia tylko zbierającymi kurz, poszły dziesiątki obwieszonych świecami kandelabrów, lichtarzy i lamp oliwnych. I tak oto na Grimmauld Place 13 zakończyła się era wieków ciemnych - czasów naznaczonych okopconymi sufitami i szybko postępującą wśród domowników krótkowzrocznością. A wraz z płynącą po kablach elektrycznością zawitał z lekkim poślizgiem oświecający długie wieczory wolframowym żarnikiem wiek dwudziesty. Wreszcie będzie można zrobić użytek z przeniesionego z Ealing telewizora, magnetowidu i rozrastającej się kolekcji VHS-ów.
Następna w kolejności była gościnna toaleta i jeśli elektryfikacja była postępem, to zmiany, jakie dokonały się tu w zakresie hydrauliki i kanalizacji, były krokiem milowym na miarę ujarzmienia ognia u początków cywilizacji. Można by pomyśleć, że dotąd gospodarze obawiali się reakcji gości na umożliwienie skorzystania im z bieżącej wody i papieru toaletowego, które to nowinki jakimś cudem przyjęły się jeszcze przed syriuszowymi urodzinami w prywatnych łazienkach na piętrze. A przecież czystokrwiści goście Oriona Blacka, których witała złota misa lodowatej wody na obmycie rąk i pięknie zdobione wiadro na inne czynności fizjologiczne, którym zwykło się oddawać w głębokim skupieniu na osobności, nie urwali się z księżyca. Każdy jeden z nich miał styczność z płynącą z kranów ciepłą wodą i sedesem przez siedem lat nauki w Hogwarcie. A tam rzeczone udogodnienia dotarły zanim swoją edukację rozpoczął Tom Marvolo Riddle. To był jeden z tych absurdów, jakie plasowały się na szczycie syriuszowej listy najbardziej nieżyciowych czystokrwistych punktów honoru i Grimmauld Place nie było anachronicznym wyjątkiem. Z tego co zapamiętał jako dziecko przy okazji wizyty z rodzicami w Melton House jakoś z dekadę temu, tam zamiast wiadra była dziura w ścianie przykryta deską, a za nią… widok na fosę poniżej. Cóż, umiłowanie tradycji w czarodziejskiej społeczności miało dużo głębszy wymiar. Syriusza akurat ta myśl szczerze ubawiła, kiedy z ukontentowaniem ostatni raz rzucił okiem na odnowioną łazienkę, na dłużej zatrzymując wzrok ponad sedesem.
Prawdziwa rewolucja - i niewiele brakowało, by właśnie wypowiedzeniem posłuszeństwa się skończyło - miała jednak miejsce w korytarzu. Jakkolwiek Stworek z ponurą akceptacją podejmował się wykonania kolejnych coraz dziwniejszych poleceń pod pańskie dyktando w salonie, to omal nie padł trupem, gdy rozkazano mu usunąć galerię skrzacich głów, która od pokoleń witała gości od samego progu. Po tej nienaturalnie żywej reakcji, Syriusz - mając w pamięci słowa Seva o skrzaciej lojalności - zreflektował się na tyle, by zejść z żądań i przystać w swej łaskawości na przemieszczenie ekscentrycznej galerii dwa piętra wyżej, do korytarza prowadzącego ku komnatom Walburgi. Tam nie zamierzał bywać na tyle często, by skrzacie głowy wymiernie wpływały na jego apetyt.
Po pięciu dniach spędzonych w obłokach gipsowego pyłu, przestępując nad plamami farby i kawałkami pokruszonego tynku, Syriusz zdecydował nieco przystopować. Raz, że trochę już wyżył się wnętrzarsko i ogarnął co bardziej pilne obszary, wymagające usprawnienia. Dwa, że uznał za rozsądne dać chwilę wytchnienia stworkowym nerwom, bo sposób, w jaki od sprawy ze spreparowanymi głowami przodków patrzył na niego skrzat, zaczynał jego pana umotywowanie niepokoić. Wystarczyło, że miał w tych murach jednego wroga, dybającego na jego życie. Dlatego też udawał, że nie jest świadomy, iż wielka sterta usuniętych z salonu czarnomagicznych pamiątek i rupieci z czasów inkwizycji, którym było przeznaczone wylądować na śmietniku, jakimś cudem w nocy przepełzła piętro niżej, do skrzacich kwater. Machnął na to ręką - grunt, że nie musiał już tego badziewia oglądać, a i żaden z przedmiotów nie był niebezpieczny, bo takimi, świadomy z jakiej rodziny pochodzi, w swej roztropności zajął się osobiście. Jeśli dzięki temu ustępstwu jego skrzat nie zyskał dodatkowego powodu, by życzyć swemu panu śmierci, to nie przepłacił.
Przez ostanie dni uzbierało się także sporo rzeczy wymagających uwagi, które z architekturą wnętrz nie miały nic wspólnego.
Od blisko dwóch tygodni nie widział się z Sevem i chociaż przyjaciel regularnie dawał znaki życia, niezmiennie pozostawał niedostępny, nie przesłał nawet świstka wiadomości, ani nie reagował na prośby spotkania. Syriusz czuł pod skórą, że w Malfoy Manor, poza epidemią smoczej ospy, coś jeszcze się wydarzyło i miał co do tego złe przeczucia, zwłaszcza uwzględniając sprawę tajemniczego listu i reakcję Walburgi. Pozostawał jednak odcięty.
Podjął próbę zasięgnięcia informacji z innego źródła, wszak w Malfoy Manor pilne sprawy do ogarnięcia miał również James. Ale i tu spotkał Syriusza zawód. Zamiast twarzy pana domu Potter ujrzał w płomieniach kominka zafrasowane lico Bełkotka, który grzecznie poinformował, że jego pan przebywa na urlopie, aktualnie nie może podejść do kominka i przez najbliższe dni nie będzie udzielał się towarzysko. Syriusz, zachowując wysoką kulturę osobistą, pozwolił się elegancko spławić i zaklął dopiero, gdy zielony ogień zgasł.
Nic go tak nie frustrowało, jak pozostawanie zepchniętym na boczny tor.
Nie mając lepszych pomysłów, bez szczególnego zapału zabrał się za porządkowanie zalegających w gabinecie pod ścianą prywatnych rzeczy Alpharda Blacka, które po wprowadzce na Ealing upchał w wielkim pudle i wrzucił na szafę, następnie na dwa lata o nich zapomniał, po czym zgarnął z resztą dobytku opuszczając mieszkanie i trochę się zdziwił, kiedy natknął się na te nie swoje graty, zadomowiając się na Grimmauld Place. Historia zatoczyła koło, przyszło do głowy aktualnemu panu domu Black. Wszak rodowa siedziba była kiedyś rodzinnym gniazdem jego matki i jej młodszych braci.
Orion wprowadził się do żony i niedługo potem, z chwilą śmierci teścia, który był też jego stryjem, przeszedł na niego, jak to zawczasu ustalono, tytuł głowy rodziny. I tak znalazł się w głównym nurcie tej historii, w onieśmielającym petentów włoskim gabinecie za monumentalnym biurkiem z herbem starożytnego rodu Black. I mimo upływu lat, jak bardzo nie starałby się na każdym kroku podkreślać swojej władzy, tylko wzmacniało się przejawiane przez otoczenie przekonanie, że Orion Black był trochę jakby… nie na miejscu.
Gdyby Pollux gwałtownie nie podupadł na zdrowiu albo Alphard urodził się przed Walburgą, prawdopodobnie on przejąłby stery po ojcu i wszystko wyglądałoby inaczej. Jednak gdy ważyła się przyszłość jego oraz całej rodziny, był jeszcze naiwnym chłopcem i to odebrało mu znaczenie w tej historii. Nawet Syriusz, na którego życie wuj wpłynął w sposób wymierny, wiedział o nim tak niewiele. Widział go w dzieciństwie dwa czy trzy razy u jakichś krewnych, nigdy w rodzinnym domu. Ojciec swego szwagra szczerze nie znosił, matka o nim nigdy nie mówiła. Od innych słyszało się różne rzeczy i większość z tego, jeśli plotki zawierały choćby ziarno prawdy, nie dodawała chwały nazwisku. Wedle obiegowej opinii Alphard był kobieciarzem, dużo podróżował, miał nieciekawych przyjaciół, nie stronił od przygód i łatwo zrażał do siebie niebezpiecznych czarodziejów. Nikogo w związku z powyższym nie zaskoczyło, że chwilę po czterdziestych urodzinach został znaleziony martwy w niekompletnym odzieniu w jakiejś ciemnej uliczce Trypolisu, ze śladami po magicznym pojedynku na ścianach okolicznych budynków.
Zostawił po sobie mieszkanie urządzone po mugolsku w klimacie powojennego niedostatku początku lat pięćdziesiątych, wyglądające, jakby nikt w nim na stałe nie mieszkał, a raczej okazjonalnie nocował. Mało ubrań, szczątkowa zastawa stołowa, niewiele osobistych pamiątek. Największą cześć z tej ostatniej kategorii stanowiły dokumenty i korespondencja, oryginalnie podzielone na kilka poprzewiązywanych sznurkiem plików.
Syriusz, zaopatrzony w kakao i maślane herbatniki, rozsiadł się wygodnie przy biurku i sięgnął po pierwszy z wierzchu list, ciekawy, co jego treść powie mu o adresacie.
23 marca 1961 r.
Mój Czarny Książę,
Liczę, że nie potrzebujesz pretekstu, by znów wieczorem zabłądzić pod oknami mojego domu. Gdybyś jednak takowego potrzebował i przypadkiem był w okolicy drugiego kwietnia, gdy będę umierać z nudy pod nieobecność męża…
Przewidując, co będzie dalej, z krzywym uśmiechem odłożył opatrzony tylko inicjałem list na biurko, zagryzł herbatnikiem i wziął do ręki kolejny, skreślony innym charakterem pisma. Jak się okazało, dużo mniej subtelny w przekazie.
Alphie,
Ciągle myślę o twoim języku na mojej…
Raptownie odkaszlnął, szczęśliwie unikając zakrztuszenia nieprzeżutym należycie ciastkiem. Więcej nie potrzebował wiedzieć. A więc to były takie listy. Przynajmniej dwa tuziny, każdy pisany inną ręką, wiele skropionych wciąż wyczuwalnymi perfumami. Zatem pogłoski o uwielbieniu Alpharda dla płci pięknej i niechęci do monogamii okazały się mieć wiele wspólnego z prawdą.
Wziął do ręki kolejną paczkę z korespondencją. Nieumiejętnie szarpnął za sznurek i sterta złożonych na czworo kart rozsypała się na podłogę. Sięgnął po pierwszą z brzegu i uderzyło go, że eleganckie, lekko pochylone pismo, którym zaadresowano list, było mu bardzo dobrze znane.
27 czerwca 1958 r.
Mój pozbawiony rozumu Bracie,
Mam nadzieję, że to tylko efekt chwilowego zaćmienia, bo inaczej przyszłość tej rodziny widzę CZARNO.
Skoro już się pośmialiśmy, to do sedna - co, na Morganę, ma miłość do małżeństwa? I co to w ogóle za absurdalny pomysł, obłapywać inną dziewczynę w ogrodzie rodziców swojej narzeczonej, przy postronnych? Jakby w Anglii mało było zacisznych zarośli. Do tego akurat Irma Bulstrode… Czyś ty się z kimś założył i przegrał?!
Napraw to, bo nie zamierzam jako niesprawiedliwie uznana za współwinną cierpieć niedostatku dla twojego chwilowego kaprysu. Potrzebuję nowej sukni na letni bal w Malfoy Manor i albo zapłaci za nią ojciec, albo sprzedam twoje czarne serce alchemikom z Durmstrangu. Malfoyowie prosili na sobotę, za cztery dni. Suknia nie będzie tania.
PS. Jeśli już w swej krótkowzroczności zgodziłam się dla ciebie kłamać, to dla dobra mojego i swojego nie zmieniaj oficjalnej wersji bez uprzedniego ostrzeżenia. Będzie dobrze, jeśli ojciec odezwie się do któregokolwiek z nas kulturalnie przed Nowym Rokiem.
PPS. Puść odpowiedź pożyczoną sową i zaadresuj na babcię. Jeśli ojciec zobaczy w pobliżu domu twoją sowę, to ciśnie w nią klątwą. Szkoda ptaka. I nie stać cię na kolejnego.
Bolejąca nad swoim własnym zabezpieczeniem finansowym,
Twoja Siostra
Syriusz wypuścił z rąk pergamin, lekko oszołomiony.
Jak w transie zaczął rozkładać i segregować korespondencję, porównując tylko daty. Miał przed sobą grubo ponad setkę listów, pisanych ręką Walburgi Black na przestrzeni lat w odstępach przeważnie kilku do kilkunastu dni, co wskazywało na dość bogatą wymianę myśli, będącą odbiciem zażyłej relacji tych dwojga.
Z wypiekami na twarzy sięgnął po najstarszy z listów.
Severus nie pamiętał, by w swoim życiu w tak krótkim czasie wchłonął taką ilość wiedzy, co w ciągu minionych pięciu dni. Przygotowania do Owutemów czy przyspieszony kurs z zaawansowanych czarnomagicznych eliksirów, który przed nawiązaniem kontaktu ze śmierciożercami sobie narzucił, były małą przebieżką przy długim dystansie z przeszkodami, jaki zaserwował mu Abraxas Malfoy.
Im więcej się dowiadywał, tym bardziej narastało w nim przeświadczenie, że to tylko jakiś posrany efekt uboczny eliksiru Gunhildy z Gorsemoor, halucynacje za chwilę ustąpią i ocknie się w rzeczywistości, w której przyszłość magicznego świata nie będzie zależała od znalezienia i zniszczenia do końca nie wiadomo ilu przedmiotów, właściwie nie wiadomo jak wyglądających i gdzie ukrytych, których najwidoczniej nie można zniszczyć w żaden konwencjonalny sposób. Ach, i jeśli Malfoy się nie mylił, dopiero po zamknięciu z sukcesem tej części, można przejść do opracowywania planu uśmiercenia bodaj najpotężniejszego mrocznego maga, jakiego nosiła ziemia.
Chociaż po krótkim wprowadzeniu w sytuację omal nie parsknął staremu śmiechem w twarz, tak dobę później, gdzieś o połowie zaznajamiania się z przekazami źródłowymi spod pióra potężnych czarnoksiężników minionych epok, zaczął odczuwać symptomy nadciągającego ataku paniki.
Dlaczego zawsze, gdy pojawia się jakieś światełko w tunelu, po chwili okazuje się, że to rozpędzony pociąg?
Był pod wrażeniem spokoju, z jakim Abraxas, sam dochodzący do siebie po chorobie, odpowiadał niestrudzenie na najgłupsze severusowe pytania. Ta cierpliwość, a także upór w odmawianiu mącących umysł eliksirów przeciwbólowych i snu pomimo skrajnego wyczerpania, przekonały chłopaka co do intencji Malfoya bardziej, niż wcześniejsze górnolotne deklaracje. Te stosy latami gromadzonych, przestudiowanych drobiazgowo dokumentów, wygrzebanych spod ziemi antycznych zakazanych rękopisów oraz wiele setek pergaminów odręcznych notatek nie pozostawiały wątpliwości, że Abraxas Malfoy miał pojęcie, o czym mówił. I determinację, by doprowadzić sprawę do końca.
Takie przynajmniej nie zmącone przekonanie miał Severus u schyłku piątego z serii dziwnych, jakby wyrwanych z normalnej linii czasowej dni wspólnego spiskowania.
Było to doświadczenie zupełnie inne niż to wyniesione wcześniej z prywatnych korepetycji z wiedzy o Czarnym Panu, jakich u początków tej drogi udzielał nieopierzonemu wówczas szpiegowi Albus Dumbledore. Dyrektor, co może wynikało z jego skrzywienia pedagogicznego, wykładał wiedzę z pozycji mentora, często przemycając własne opinie, pozostawiając ograniczoną przestrzeń tylko na takie pytania, na które chciał udzielić odpowiedzi. To bez wątpienia ucinało jałowe dywagacje i tym samym przyspieszało proces, jednak ograniczało spectrum badanego tematu do preferowanego wycinka. Jeśli ten wąski obszar został wytypowany błędnie, to wszystko psu w dupę.
Z kolei Abraxas Malfoy, po ogólnym wprowadzeniu w zupełnie Severusowi obce zagadnienie rozszczepienia duszy, pozwolił mu na sformułowanie własnych wstępnych wniosków i uzewnętrznianie wątpliwości. A potem długie godziny wyczerpująco odpowiadał na pytania, nie kryjąc swoich zastrzeżeń, jeśli je miał. Oczywiście, jako praktykujący w jakimś zakresie mroczne sztuki, darował sobie zagłębianie przy tym w etyczne koszty tego rodzaju magii. Nie było celowym rozwodzić się nad tym, dlaczego i jakim kosztem własnym Czarny Pan uczynił się nieśmiertelnym, ale jak skutki tych nieznanych zaklęć i rytuałów odwrócić.
Najpierw Severus myślał, że stary go sprawdza. Próbuje ocenić, czy chłopak rozumuje analitycznie, jaką na tym etapie dysponuje teoretyczną wiedzą i jak bardzo jest dociekliwy. Aż zdał sobie sprawę, że Malfoy w miarę wchodzenia głębiej coraz częściej sam pyta i konfrontuje swoje teorie z przemyśleniami mistrza eliksirów. I w tym momencie Severus poczuł strach.
Jeśli ten potężny mag polegał na opinii dwudziestolatka, chwilę temu w ogóle nieświadomego, że Czarny Pan znalazł sposób na obejście swojej śmiertelności, to nie było dobrze.
Tak właściwie, to byli w czarnej dupie.
- To jest, kurwa, jakiś żart - wymamrotał Severus, nie pierwszy raz zresztą, tępo patrząc na stojący przed nim talerz z gulaszem z duszonego królika. Był głodny, ale nie potrafił się zmusić do przełknięcia nawet kęsa.
- Fakt, że Zgredek ma inne bardziej rozwinięte talenty, ale nie przesadzajmy. Jedliśmy w tym tygodniu gorsze rzeczy - padło z drugiej strony stołu przesadnie lekko. Prawda, że kuchnia Zgredka nie umywała się do specjałów Niezgółki, ale jako że od porodu skrzatka stała się niezbędna przy dziecku, Narcyza bez zastanowienia zabrała ją ze sobą. - Odrobina soli robi znaczną różnicę na plus.
Obaj wiedzieli, że Severus nie pomstował na jedzenie.
Abraxas, choć wciąż jego twarz szpeciły zielonkawe plamy, miał się na tyle lepiej, że odmówił dalszego zalegania w łóżku i zadecydował, by dziś przenieść się do letniego salonu. Severus nie oponował, też nie mógł już patrzeć kolejny dzień na te same ściany. Fakt, że przez ten czas prawie nie spał, nie poprawiał sytuacji. To mógł być ten moment, by celem uniknięcia problemów w przyszłości, teraz mocniej skupić się na swoim zdrowiu psychicznym.
Gdyby akurat świat się nie walił.
- Dlaczego cztery? A nie, na przykład, sześć albo jedenaście?
Starszy czarodziej przełknął i niespiesznie starł serwetką odrobinę sosu z kącika ust.
- Nie mówiłem, że jest ich cztery, tylko, że przynajmniej cztery - uściślił i popił winem. - Raczej nie sześć czy jedenaście, bo to przypadkowe liczby, a Riddle lubuje się w symbolice.
- Cztery… Jak czterej założyciele Hogwartu? - Severus nie myślał długo. Większość zgromadzonych materiałów dotyczyła fundatorów szkoły i kojarzonych z nimi artefaktów. To był główny trop Malfoya, z tym, że już na wstępie jedno się nie zgadzało.
- Dziennik. To się nie zgadza, prawda? - Abraxas go uprzedził. Zmarszczki na czole nadały zmęczonej twarzy srogi wyraz. - Wierzę, że dziennik był eksperymentem. Jako przedmiot osobisty zawierał w sobie już trochę jego magii i to ułatwiło przeprowadzenie procesu pomyślnie. Następne przedmioty zostały starannie wybrane według innego klucza. Tak, by robić wrażenie. Medalion Salazara tę teorię potwierdza. Został skradziony kilka dekad temu z większej kolekcji cennych artefaktów i wtedy z tych samych zbiorów zniknęła też czara Helgi Hufflepuff, to moim zdaniem kolejny. Nie wiem, co Riddle zdobył po Rowenie Ravenclaw. I mam wątpliwości, czy w ogóle chciał mieć artefakt po Godryku Gryffindorze, bo o ile wielbił Salazara i szanował za osiągnięcia dwie założycielki, to otwarcie gardził spuścizną Godryka. - Przeczesał dłonią pobielałe włosy, zbierając myśli. - Jeśli odrzucimy Gryffindora, to daje trzy plus dziennik.
- Ale nic nie przesądza, że na czterech poprzestał. - Severus nie był takim optymistą jak Malfoy. Wiedział, jak zdegenerowany był ten aspirujący do nieśmiertelności psychopata.
- Mógł stworzyć ich więcej - przyznał chmurnie starzec. - Ale nie wiele więcej.
- Chyba że mu się bardzo spodobało - wyszeptał Severus z obrzydzeniem.
Abraxas z przekonaniem zaprzeczył.
- To najmroczniejszy rodzaj magii. Rozrywanie duszy na kawałki, nawet dla kogoś pozbawionego moralności, jest wyniszczającym doświadczeniem. Pomyśl, czy nie byłoby roztropnym trzymać te przedmioty, gwaranty życia wiecznego blisko, gdzie byłyby najbezpieczniejsze? A jednak dziennik Riddle powierzył w obce ręce, a medalion ukrył tak, by samemu nie chcieć zabrać go z powrotem. Nie chce, albo nie może mieć wszystkich okaleczonych części duszy blisko.
Coś w tym było.
- Jak, w takim razie…
Nie dokończył, bo nagle starzec uciszył go gestem, a wyraz jego twarzy się zmienił.
- W tej sprawie nie ma pewnych odpowiedzi. Ale przepowiednię poczytywałbym za potwierdzenie, że najwyraźniej sama magia jest przeciwko niemu. Wystarczy, że nie będziecie igrać z przeznaczeniem - powiedział szybko, ostrzej niż do Severusa mówił przez minione dni.
Chłopak ściągnął brwi, skołowany, ale szybko zrozumiał, słysząc poruszenie w głębi domu. Nie minęła minuta i w szeroko otwartych drzwiach letniego salonu stanął Lucjusz.
- A więc mam dobre wyczucie czasu. Jak widzę, wróciłeś już do naturalnych kolorów, Severusie. - Było to zachowanie tak typowe dla młodszego Malfoya, pozbawione cienia poufałości i jednocześnie nie pozwalające doszukać się jakiegoś afrontu wobec rozmówcy.
- Nie dzięki twojej troskliwej opiece.
- Ach tak? Jeśli czujesz się zaniedbany, możesz być pewien, że od teraz będziesz miał całą moją uwagę.
Severus westchnął i kątem oka odnotował porozumiewawczy uśmiech, który przemknął po wargach Abraxasa, a którego nie mógł spostrzec jego syn, z progu widząc jedynie ojcowskie plecy.
- Jak pogoda nad Adriatykiem? - Severus zadziwił sam siebie, płynnie wchodząc w rolę nieszczęśliwca, po blisko dwóch tygodniach odosobnienia desperacko spragnionego towarzystwa. I nawet plotek.
- Wyborna - podsumował treściwie Lucjusz, jakkolwiek jego anemiczna jak zawsze cera przeczyła tej deklaracji. - Narcyza z dzieckiem została jeszcze na kilka dni, mnie wszakże pilno było do Anglii, bo ponoć Biuro Aurorów miało do mnie sprawę wymagającą osobistego stawiennictwa. - Lucjusz podszedł sprężystym krokiem do stołu i skinął na skrzata o dodatkowe nakrycie. - I wyobraź sobie, że jednak fatygowałem się na darmo, bo sprawa upadła z przyczyny zaniedbań formalnych. I jakiś auror nie dostanie kwartalnej premii. - Szare oczy spojrzały wymownie w te ciemne.
- Jestem słownym człowiekiem i liczę na wzajemność.
- O to możesz być spokojny. Wszak obiecałem, że dobrze zaopiekuję się Arethą - przypomniał blondyn z zimnym uśmiechem i nagle rozejrzał się, jakby po czasie wreszcie dostrzegł, że w obrazku coś nie pasuje. - Aretha do nas nie dołączy na kolacji?
Teraz Severus uśmiechnął się wrednie.
- Nie wiem ile leci sowa do Old Keiss, ale na dzisiejszy wieczór już bym się nie nastawiał.
Lucjusz zmroził go wzrokiem.
- Jakim prawem… - urwał i szybko się uspokoił. Albo przynajmniej lepiej się zamaskował. - O ja naiwny. A miałem wyrzuty sumienia, że jeszcze nie dorosłeś do tej gry.
Wtedy o swojej obecności przypomniał Abraxas, głośno odchrząkując. Jeszcze tydzień temu Severus nie dostrzegłby, że pod maską nieporadności czarodziej skrywa zaskoczenie. I coś jeszcze, czego już chłopak nie rozszyfrowałem. Zastanawiające, że akurat insynuacja dotycząca jego protegowanej zrobiła na Malfoyu seniorze takie wrażenie. Nie był jednak byle amatorem, by szybko się nie ogarnąć.
- Ja odesłałem dziewczynę do rodzinnego domu, kiedy poczuła się niezdrowa. Nie powinienem był? - Zrobił teatralnie zakłopotaną minę. - I uprzedzając twe troskliwe pytania, też czuję się znacznie lepiej, mój synu.
Dopiero teraz Lucjusz obrócił się w stronę ojca i poraził go widok jego wciąż miejscami zielonkawej twarzy. Po szoku na bladym licu wykwitły delikatne rumieńce wstydu.
- Wybacz ojcze. Ja… nie przewidziałem tego.
- Wszak nie było ciebie, a ja pomyślałem, że gdyby dziewczynie, zamiast się polepszyć, jednak by się pogorszyło… - Abraxas się zasępił. - Zwłoki córki Catona Greengrassa pod tym dachem mogłyby wywołać nieco… niezręczności.
Severus pochylił się mocniej nad talerzem i przygryzł wargę, by nie wybuchnąć śmiechem.
- Cóż, tak - wyjąkał młodszy Malfoy. - To była rozsądna decyzja, ojcze.
Starzec klasnął w dłonie.
- Ach, to dobrze się złożyło. Mądrzy czarodzieje powinni wiedzieć - podjął, patrząc teraz ponad stołem wprost na Severusa - że jeśli im życie miłe, to lepiej trzymać się od Greengrassów z daleka.
Jeśli to było jakieś tajne przesłanie, to takim pozostało, bowiem Abraxas tak pokierował rozmową z synem, że obecność mistrza eliksirów stała się zbędna.
Wymówił się więc od kolacji i udał do swojej sypialni. Czekało go pakowanie, które zapewne zabierze mu całą noc. Plany co do wyprowadzki pozostały niezmienne. Jeśli będzie potrzebował informacji albo pomocy Abraxasa, zawsze może zajrzeć do Malfoy Manor pod byle pretekstem. Nie mógł za to pozwolić sobie, by akurat teraz Lucjusz kontrolował jego aktywności dwadzieścia cztery godziny na dobę. Znalezienie mieszkania nie stanowiło problemu i mógł to ogarnąć w ciągu jednego, góra dwóch dni. Miał już kilka wstępnie zaakceptowanych lokalizacji na krótkiej liście.
Severusowy kufer był już w większości spakowany, gdy z trzaskiem w jego sypialni pojawił się Zgredek. Zegar wskazywał kwadrans po północy. Ku zaskoczeniu czarodzieja, skrzat trzymał w dłoni zrolowany pergamin oraz list, który podał jako pierwszy.
Przepraszam. Jeśli jednak się dowiesz, będziesz wiedział, za co.
Wierzę, że jesteś lepszym człowiekiem niż ja i dotrzymasz słowa.
Ze skrajnym zagubieniem przejął od skrzata pergamin, licząc na jakieś odpowiedzi. I aż usiadł. Miał w dłoniach tytuł własności mienia ruchomego, informujący, że właścicielem skrzata zwanego Zgredkiem z dniem siódmym sierpnia roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego staje się Dracon Lucjusz Malfoy, którego z uwagi na wiek małoletni do czasu uzyskania zdolności do świadomego rozporządzenia swoim mieniem reprezentować będzie… Severus Snape.
A chwilę po tym, kiedy ciemne oczy zatrzymały się na ostatniej kropce i wciąż wgapiały się w dokument z niedowierzaniem, po domu poniósł się krzyk Lucjusza.
Syriusz zabrał się za lekturę, zaczynając chronologicznie od kilku najstarszych, wysyłanych jeszcze do Hogwartu. Te, pełne dowcipnych, nierzadko ironicznych komentarzy starszej siostry, kręciły się głównie wokół plotek z dormitorium, szkolnych szczeniackich miłostek i nieśmiałych planów na przyszłość pohogwarcką. Niedawny absolwent czytał je z ciepłem w sercu, samemu wracając myślami do miejsc i wydarzeń ze szkolnego kalendarza, które ledwie chwilę temu - zdawałoby się - również dla niego wiele znaczyły.
W korespondencji następowała blisko roczna przerwa, zapewne Alphard po szkole mieszkał w domu rodzinnym. Kolejne listy, adresowane najpierw do Francji, potem do Włoch, były pisane już w innym tonie. Wcześniejsza silna naleciałość moralizatorska starszej siostry teraz była już ledwie wyczuwalna. Relacja rodzeństwa stała się bardziej partnerska, w końcu oboje byli już dorośli, choć w podejściu do życia tak różni. Walburga, twardo stąpająca po ziemi, przemycała między słowami coraz więcej z polityki i układu sił wśród elity na czystokrwistych salonach, jednocześnie naigrywając się z kolejnych romansowych katastrof, finansowych niepowodzeń i towarzyskich wpadek brata w czasie zagranicznych wojaży. Zapewne pod wpływem coraz silniejszych nacisków z jej strony Alphard po kilku miesiącach wrócił do kraju, bowiem kolejne listy były adresowane do Szkocji i pod kilka londyńskich adresów. Tematem powracającym coraz mocniej był Pollux, którego pogarszające się zdrowie ścierało pannie Black sen z powiek daleko bardziej niż młodszemu paniczowi. Walburga próbowała też uciąć insynuacje dotyczące jakiegoś mężczyzny, który to wątek bardzo swobodnie eksploatował Alphard, doprowadzając tym siostrę do czystej pasji. Choć w pierwszej chwili Syriusz uznał, że chodzi o Oriona, szybko porzucił ten trop, bowiem jego matka ewidentnie tego tajemniczego mężczyznę darzyła szacunkiem, może nawet podziwem. Przez chwilę było też o skandalu z zerwanym kontraktem narzeczeńskim, czego początki poruszał pierwszy list przeczytany przez Syriusza. Choć Walburga nie wdawała się w szczegóły, była wściekła i szczerze bratem zawiedziona.
Ostatnie listy skierowano na Ealing Road 218B. Wydawały się mniej osobiste, w nieco ostrzejszym tonie. Dotyczyły głównie narastającego konfliktu między głową rodu i jego naturalnym dziedzicem. Najwyraźniej kiepskie relacje ojców z synami miały w tej rodzinie dłuższą historię. Kolejna tajemnica domu Black, wygodnie przemilczana, której Syriusz nie był świadomy. I jak na zawołanie na scenę wkroczył Orion, wyciągnięty jak z rękawa jako remedium na problem braku kompromisu co do następstwa po Polluxie. Wszystko wydawało się zmierzać ku rozwiązaniu, które wszystkim było na rękę. Jeśli wierzyć listom, a nie było podstawy przypisywać im fałszywego przekazu, to właśnie Walburga wykreowała pomysł małżeństwa z kuzynem i polubownego przekazania mu pozycji głowy rodu, a także przekonała pozostałych zainteresowanych. Kolejne zaskoczenie, bo zupełnie inaczej ten aspekt całej historii sprzedawała rodzinna legenda i sam ojciec w czasach, gdy jeszcze do pierworodnego częściej mówił niż krzyczał.
Jedna noc z listami sprzed lat powiedziała Syriuszowi więcej o jego korzeniach i ludziach, którzy stworzyli rzeczywistość, w jakiej przyszedł na świat, niż kilkanaście lat życia w świecie pozorów, półprawd i mitomanii.
Witany czerwieniącą się za oknem poranną zorzą, odstawił pusty kubek po kawie i wygładził dłonią ostatni list.
3 marca 1959 r.
Ty Troglodyto!
Ostatnia uwaga była nawet jak na ciebie niedopuszczalnie niestosowna. Wyobraź sobie, że nie ma psychofizycznych przeciwwskazań, by kobieta i mężczyzna zbudowali silną relację nie mającą podłoża seksualnego i nie musi być w to zamieszana czarna magia. Mężczyzna, o którym mowa, może znajdować przyjemność w rozmowie z Kobietą, a nawet być ciekawy jej zdania na tematy wybiegające poza pogodę i modę, a Kobietę takie rozmowy mogą cieszyć dalece bardziej niż kwieciste komplementowanie jej wyglądu. I wreszcie, jeśli ci umknęło, Mężczyzna jest żonaty, o połowę starszy od Kobiety i doczekał się już dziedzica, którego urodziła mu oddana małżonka. Zaś Kobieta pod koniec miesiąca wychodzi za mąż, czego wyczekuje z niecierpliwością.
Jeśli planujesz uświetnić swą osobą uroczystość, a potem zapewne zbałamucić na przyjęciu jakąś pozbawioną godności osobistej dzierlatkę, to nawet w żartach nie obrażaj mnie więcej takimi sugestiami.
Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że najlepiej na tym całym cyrku wyszła ta porzucona dziewczyna. I co to mówi o naszej rodzinie?
Pamiętaj, co obiecałeś. Nie oczekuj, że dane ci słowo będzie dotrzymane, jeśli sam złamiesz swoje. Ten jeden raz bądź dorosły i nie zrób już niczego głupiego. Przynajmniej do kwietnia.
Twoja Siostra
Korespondencja urywała się nagle, bez wyraźnej przyczyny. A przecież musiało być coś więcej, co poróżniło rodzeństwo tak mocno, że zupełnie zerwali ze sobą kontakt.
Prawdziwie zaintrygowany, Syriusz zaczął przerzucać resztę pożółkłej korespondencji, ale nie znalazł już nic pisanego ręką matki. Były tam głównie listy od przyjaciół, trochę korespondencji urzędowej, kilka anonimów z pogróżkami od urażonych mężów i ojców. Jakieś wezwania od wierzycieli. I odpis urzędowy testamentu, datowany na szóstego maja siedemdziesiątego siódmego. Niecały miesiąc przed dniem, kiedy niespełna siedemnastoletniemu bratankowi Alpharda sowa dostarczyła do Hogwartu pamiętny list od Gringotta. Ten z dużą ilością zer i kilkoma cyframi z przodu.
Od dawna już Syriusz nie wierzył w takie przypadki.
Potrzebował poznać więcej szczegółów i z miejsca odrzucił myśl, by udać się piętro wyżej, do persony najlepiej poinformowanej w temacie. Choćby przyszło mu szukać na chybił trafił, nawet przekopać się przez kilka ton dokumentacji zgromadzonej w piwnicy.
Z tym zamiarem podniósł się od biurka i ruszył na dół.
- Gdzie pan życzy sobie śniadanie? - Głos Stworka, zdradzający zakłopotanie, zatrzymał go w drzwiach do piwnicy.
Skrzat czekał w hallu z tacą, na której stał talerz z apetycznie wyglądającymi tostami z truskawkami, sokiem, zrolowaną gazetą i poranną pocztą. To był już rytuał - śniadanie dzielone z Ritą Skeeter i przeglądanie korespondencji, której - zważywszy na jego status martwego - doręczano Syriuszowi zadziwiająco dużo. Jeśli przewidywał spędzić dzień w archiwum ślęcząc nad aktami, to pożywne śniadanie wydawało się całkiem dobrym pomysłem.
- Zjem tutaj - oznajmił i z zadowoleniem ruszył do odnowionego salonu.
Łobuzerski uśmiech, który pojawił się z chwilą spojrzenia na pustą ścianę, ogołoconą z rodowego gobelinu, zamarł na jego ustach na widok listu, który leżał obok nakrycia. Nie musiał widzieć odręcznego pisma, bo nadawcę zdradzał charakterystyczny odcień pergaminu, cieńszego i satynowego w dotyku, nie żółknącego z czasem jak ten powszechnie dostępny, służący do korespondencji zwykłym zjadaczom chleba.
5 sierpnia 1980 r.
Walburgo,
Nie wiem, co spotkało Regulusa, klnę się na wszystkie świętości. Jeśli szukasz winnego, niech będę nim ja. Niniejszym jako pan domu Malfoy uznaję twoje roszczenie o krew i zobowiązuję się je spłacić. I na tym koniec, moja droga.
Żałuję, że nic nie wyjdzie z tej herbatki. Naprawdę miałem kilka dobrych historii, a niczego tak nie wyczekiwałem przez ostatnie lata, jak twoich złośliwych uwag. I śmiechu, ale o tym już było i na to - będąc szczerym - nie śmiałem mieć nadziei. Cóż, mniej by bolało, gdybyś tamtego letniego wieczoru w oranżerii nie wyszła z roli i dalej udawała głupszą, niż wówczas byłaś. Ileż żyć potoczyłoby się inaczej, gdybyś nie zachciała więcej, niż miałaś prawo mieć. Za mój udział w tym także przepraszam.
Nie mogłem przystać na twoje ultimatum, tym razem to Ty się mylisz. Jeśli to nie jest interwencja Losu, to jestem domowym skrzatem. Nie ingeruj, bo stracisz drugiego syna. W ten czy inny sposób.
A.
PS. Chciałbym wierzyć, że to zostawisz, ale cokolwiek teraz o mnie myślisz, znam cię dobrze. Zagrałaś wysoko, ale oboje wiemy, kto nauczył cię grać w tę grę. Rzuciłem rodową klątwę. TĘ klątwę. Możesz poczytać to za kolejną zdradę, ale jak sama mawiałaś - krew zawsze przed pomniejszymi namiętnościami.
Syriusz poczuł, jak w dół pleców spływa mu coś zimnego. Jeśli ten list wyprowadził go z równowagi, to kiedy spojrzał na drugi, pisany na takiej samej papeterii i opatrzony tą samą rodową pieczęcią, zaszumiało mu w uszach.
Na złożonym we czworo, zalakowanym pergaminie widniało wyraźnie: Syriusz Black, Grimmauld Place 12, Londyn.
Nie czekając, adresat pewną ręką złamał pieczęć i zatopił się w lekturze.
Syriuszu Blacku,
Niecodzienne doświadczenie - pisać do kogoś, kogo się nie zna i nigdy nie pozna. Ufam wszakże, iż znajduję cię w dobrym zdrowiu, a z natury nie jesteś chorowity ani niestały w decyzjach, bo gra, do której zdecydowałeś dołączyć, nie jest formą dorywczej rozrywki, którą można porzucić bez konsekwencji w chwili słabości bądź zniechęcenia. A wierz mi, że nie raz najdzie cię ochota, aby zostawić ich wszystkich sobie, by się zagryźli, a samemu wynieść się do jaskini. Albo kogoś zamordować. Mnie nachodziło najrzadziej raz w miesiącu. Nie powiem, że przez pół wieku nie zdarzyło mi się raz czy dwa nie ulec pokusie. Łatwiejsze wyjście jednakowoż mało kiedy bywa tym lepszym. I do tego zniknięcie zwłok, zamiast ukręcić łeb sprawie, przeważnie tylko przenosi trupa do szafy. A ta ma swoją pojemność.
Co się tyczy wojny, choć bardzo bym chciał, by było to więcej, ofiarowuję wam wszystko, co wiem o tym, jak zabić Toma Riddle'a. Jaka szkoda, nie móc tego zobaczyć z pierwszego rzędu, ale jestem kim jestem, zrobiłem, co zrobiłem i sam jestem sobie winien, że dla mnie tutaj wszystko się kończy. Pozwoliłem, wraz z twoim ojcem i Catonem, by wszystko potoczyło się w najgorszy możliwy sposób. Bądźcie od nas mądrzejsi, poprzeczki nie postawiliśmy wysoko. Jestem pełen podziwu, co osiągnęliście we dwóch, ale kiedy naprawdę zrozumiesz skalę, zrozumiesz też, że dwóch to za mało, choćby Ci się wydawało, że z przyjacielem u boku możesz wszystko. Nie w tej rozgrywce. Potrzebujesz innych sojuszników tego samego formatu, dzielących podobne aspiracje, zdolnych je zrealizować. Silnych i niebezpiecznych. Jeśli wybierzesz według właściwego klucza, bardziej prawdopodobne, że ledwo ich zdzierżysz, niż że się z nimi zaprzyjaźnisz. Ale czy to tak duży koszt, jeśli jest warunkiem zwycięstwa?
Żywię nadzieję, że uznasz przymioty mojego dziedzica za użyteczny wkład w sprawę, choć nie spodziewam się naiwnie, że przebiegnie to gładko. Być może popełniłem błąd, że zostawiłem wszystko jego decyzjom i nie ingerowałem, gdy podejmował te złe. A jednak mnie samego właśnie złe decyzje i ich konsekwencje nauczyły w życiu najwięcej. Stąd wierzę, że Lucjusz też takiego twardego uderzenia o ziemię potrzebuje. Jeśli się nie strzaska, to nabierze mądrości, która uczyni go wartościowym sojusznikiem. Nie mam mocy zmusić Cię, byś nie zostawił go za burtą, jednak ma on coś, co jest niezbędne, by odesłać Toma Riddle'a w niebyt. I nie pozwoli sobie odebrać atutu siłą, a ty tego nawet nie próbuj. Byłbym złym ojcem, gdybym w tej ze wszech miar skomplikowanej dla niego sytuacji, w ogóle nie zadbał o bezpieczeństwo dziedzica. Słyszałeś o Somersetach z Raglan? Zatem jeśli nie odrzucasz perspektywy posiadania żywych potomków, nie kieruj różdżki przeciwko Lucjuszowi.
Jeśli rzeczywiście jesteś odbiciem Walburgi, właśnie przewracasz oczami i korci cię, by sprawdzić na własnej skórze, czy aby się nie blefuję. Nie sprawdzaj. Czerp z mądrości swojej matki, ale uważaj. W tej historii nie jest bezbronną niewiastą nawykłą do kiwania głową.
Skoro o damach zawstydzających mężczyzn przemyślnością, nie lekceważ Arethy Greengrass. Gdybym był hazardzistą, nielojalnie postawiłbym na nią przeciwko mojemu synowi. Pozostawiam twoim rozważaniom, czy to dla niej komplement, czy ostrzeżenie dla pozostałych.
Czym nie zdążyłem zająć się sam z różnych względów, a wymaga pilnej uwagi, to kwestia Catona Greengrassa. Dopóki żyje, stanowi zagrożenie. Jeśli to pomoże twojemu sumieniu, Cato ma na swoim coś, za co powinien płonąć w piekle na wolnym ogniu. Będę go wyczekiwał niecierpliwie. Rozumiem twoje skrupuły. To możesz zostawić swojej matce.
Będę zobowiązany, jeśli przekażesz załączony list Walburdze. Nie wierzę, by była twoim wrogiem, ale ma swoiste rozeznanie dobra i zła. Z czasem ją zrozumiesz, do tego czasu dla swojego komfortu psychicznego patrz jej na ręce.
Ze szczerymi życzeniami pomyślności,
Abraxas Malfoy
Witam i smacznego. Misqa - dziękuje za komentarz.
Tym oto rozdziałem odpływamy na wody tak odległe od kanonu, że nie uchwycicie go na horyzoncie ;)
