Jeszcze wczoraj Syriusz nie potrafiłby sobie wyobrazić, by siedząc ‐ tak jak teraz - w kącie świątyni uciech i swawoli, ze szklanką schłodzonej Ogden's Old w dłoni i spojrzeniem zawieszonym w okolicach niedopiętego guzika pół rozmiaru za ciasnego gorsetu uwijającej się za kontuarem Rosmerty, chciał być gdziekolwiek indziej. A jednak, i wcale nie miało to wiele wspólnego z okolicznością, że ukryty pod peleryną niewidką zmuszony był ograniczyć się do patrzenia i ewentualnie sączenia dobrodusznie podsuniętego przez Rogacza pod ladą trunku. Nawet alkohol i przyjemne dla oka doświadczenia wizualne niewiele pomagały w okiełznaniu gonitwy myśli. Miał bowiem za sobą dwa spędzone na wyczekiwaniu w napięciu nieuchronnej katastrofy, najbardziej wyczerpujące psychicznie dni w życiu. Czarę goryczy przelewała świadomość, że tuż obok jego naładowany endorfiną przyjaciel, umilając sobie czas oczekiwania, gawędził z barmanką o bzdurach, wciąż nieświadomy wiszącego w powietrzu fatum.

Pchnięte z impetem odrzwia melodyjnym dźwięczeniem poruszonego dzwonka oznajmiły pojawienie się kolejnych klientów, angażując na moment Syriusza. A na dłużej Rosmertę, która to z przepraszającym wzrokiem i cichym westchnieniem ulgi przeniosła uwagę z gadatliwego i ‐ co bardziej znaczące ‐ obsłużonego już Pottera na wciąż obciążonych nadprogramowym srebrem, spragnionych napitku i strawy nowych klientów.

‐ Słyszałeś? ‐ mruknął James do swojej szklanki, gdy zostali przy barze sami. ‐ Z Hogwartu dał nogę typ, co był na zastępstwo za Slughorna. Sami Ślizgoni zasugerowali mu ewakuację, z przystankiem w ambulatorium. Ponoć nawet nie wrócił do lochów po swoje graty. Słabo, nie?

- Ty i troska o Dom Slytherina? ‐ A to już było tak dziwne, że na moment wyrwało Syriusza z jego mrocznej studni.

‐ Slytherin mi wisi, niech się własnym jadem strują, ale jak bardzo Węże nie użarłyby Dumbledore'a w dupę, dyrektor nie może się pozbyć całego Domu. To by dopiero dało do pieca.

Syriusz szybko doszedł do tego samego, jedynego słusznego wniosku.

- Jeśli Ślizgoni poczują się na tyle pewnie, by zorganizować w Hogwarcie śmierciożerczą młodzieżówkę, to Ministerstwo zamknie szkołę.

- A to tak, jakby ten sukinsyn już wygrał ‐ podsumował chmurno James.

I oto ‐ plusk! ‐ Syriusz znów był w studni.

Szczęśliwie dla jego nadwyrężonego zdrowia psychicznego i zdrętwiałych czterech liter, po kolejnym kwadransie w progu Trzech Mioteł stanęła wiedźma, której widok, chociaż oczekiwany, ani trochę nie uspokoił Syriusza. Poczuł szturchnięcie jeszcze mniej rozumiejącego Rogacza i niemo obserwował, jak Minerwa McGonagall, odwzajemniwszy powitalne skinienie siedzącym przy oknie, przepuszcza przodem kobietę ex-Gryfonowi zupełnie nieznaną. Co do tego, że widział ją pierwszy raz na oczy Syriusz nie miał wątpliwości, bo w żadnym razie nie był to typ osoby, która szybko ulatywała z pamięci. Jakkolwiek zazwyczaj nie miewał problemu z oceną wieku kobiety, co było darem nader pożądanym u młodego mężczyzny nie szukającego ekstremalnych wyzwań, to kombinacja fizjonomii dwudziestokilkulatki oraz niepasujących do reszty: nieforemnej fryzury, ekscentrycznego ubioru oraz nie zbornej koordynacji ruchowej plasował rzeczone zjawisko w przedziale wiekowym gdzieś pomiędzy rówieśniczką Rosmerty a młodszą siostrą Dumbledore'a. Nie miał też nadziei skonfrontować wniosków z własnej obserwacji, bo wiedźmy usiadły przy stoliku za plecami Jamesa, skutkiem czego jego towarzyszowi nie wypadało nietaktownie gapić się przez ramię.

Szczęśliwie Syriusz, ukryty przed wzrokiem reszty obecnych, mógł za to gapić się do woli. I podsłuchiwać, ile wlezie, bo najwyraźniej, jak wywnioskował z okoliczności, właśnie dla zasięgnięcia języka się tu znaleźli. Fakt, że mógł poprosić o bliższe instrukcje, a tego nie zrobił, to już była inna sprawa. W tej konkretnej zdał się na Seva.

W tamtym momencie był zbyt przerażony, by brać to na siebie. I właściwie ten stan jeszcze mu nie minął. Kolejne do listy odkryć i uświadomień, które od dwóch dni odbierały mu radość życia. I na samo wspomnienie znowu miał mętlik w głowie.

Chociaż skończył mówić dobrą minutę wcześniej, żadna reakcja - spodziewana czy nieprzewidziana ‐ nie nadchodziła i Syriusz zaczynał nabierać obaw, że to jeszcze gorzej.

- Sev?

‐ Przetwarzam. Daj mi chwilę ‐ padło w odpowiedzi i jego przyjaciel jakby na potwierdzenie silniej zmarszczył czoło. Po czym wstał i przeszedł się w milczeniu kilka razy wte i z powrotem po pomieszczeniu. ‐ Co im powiedziałeś?

- Nic. Nie mogłem… To był najgorszy możliwy moment.

Tylko powolne potaknięcie, Black nie miał pewności, czy przyznające mu słuszność, czy tylko potwierdzające, że informacja dotarła do uszu adresata.

‐ Potter na urlopie?

- Co?

- Siedzi w domu ponad tydzień, tym samym albo jest na urlopie, względnie odbiera nadgodziny, albo go wylali. Jeśli to nie jest to ostatnie, trzeba tak wszystko zorganizować, żeby przez dzień albo dwa nadal siedział na dupie i nikogo to nie zdziwiło. Więc?

To był moment, w którym Syriusz zaczął się gubić.

- Skąd mam wiedzieć?

- To się dowiedz i to ogarnij. ‐ Sev był zadziwiająco rzeczowy, choć nie odcięty od emocji. ‐ Jeśli potrzebuje pretekstu, żeby wziąć chorobowe, służę pomocą.

- Co za różnicę robią dwa dni?

- Jeśli nic się nie zasrało do ósmego, to przy zachowaniu środków ostrożności nie zesra się do dziesiątego.

- A te środki ostrożności to…?

‐ James Potter pod kluczem, żeby niczego przypadkiem nie odpierdolił. Jeśli trzeba, to się tam na ten czas wprowadź. ‐ Niespodziewanie obrócił się, tknięty jakąś nagłą, złą myślą. ‐ Nie puszczał chyba sów z dobrą nowiną do połowy czarodziejskiej Anglii?

- Bo ma na drugie Malfoy?

Odpowiedziało mu prychnięcie.

‐ Dobra, odezwę się jutro.

- Czyli… jest jakiś plan? ‐ Cisza. ‐ Sev?

‐ Zawsze jest jakiś plan. Na wstępie ograniczamy zniszczenia.

I zanim z ust syriuszowych padła prośba o bliższe wyjaśnienia, szare oczy zobaczyły tył czarnej szaty znikający w zielonych płomieniach.

Następnego ranka do Doliny Godryka dotarła sowa od McGonagall z prośbą o spotkanie w Trzech Miotłach i silną sugestią, by być przed czasem oraz cierpliwie zaczekać, bowiem w lokalu pojawi się ktoś, o kim w czasach takich, jak te, warto mieć wyrobioną opinię.

Jakby to wyjaśniało cokolwiek.

I tak oto znaleźli się tutaj - James, lekko już rozluźniony drugim z rzędu drinkiem i jeszcze bardziej znudzony ponad godzinnym oczekiwaniem oraz Syriusz, wyczekujący pod peleryną jak na szpilkach.

‐ Przyjemne miejsce, nieprawdaż? ‐ usłyszał, jak McGonagall zagaiła towarzyszkę, nerwowo zerkającą na boki, jakby w oczekiwaniu na skrytobójczy atak. - Nie podoba Ci się tu, moja droga?

‐ Cóż, jest bardzo ładnie, tylko… Złe emocje, Minerwo.

‐ Słucham?

Profesorka podążyła wzrokiem za spłoszonym spojrzeniem i napotkała gniewne oczy Madame Rosmerty. Barmanka założyła rękę na rękę i posłała jakiś niewerbalny komunikat rozczochranej wiedźmie, po czym pogodnie uśmiechnęła się do MacGonagall.

- Pani profesor, co podać?

‐ Miętową herbatę, bez cukru. A ty, moja droga?

Rosmerta zignorowała drugą klientkę i obróciła się do dawnej nauczycielki. Wyszeptała przesadnie konspiratorsko:

‐ Herbaty dziś nie polecam. Może schłodzony sok dyniowy? Dwa razy? Już się robi.

Minerwa lekko się obruszyła. Tak jak Sev i James mieli swoją kawę, Syriusz miał kakao, tak napojem mocy opiekunki Gryffindoru była herbata miętowa. Bez cukru. Jak można było skończyć Hogwart i nie wiedzieć takich rzeczy?!

Albo założyć, że Minerwa McGonagall ustąpi pola, jakby nie była rasową Lwicą?

‐ Ja jednak poproszę herbatę - powtórzyła pozornie miękko, ale już bez uśmiechu.

- Gorąco dziś.

- Miętową.

‐ To może lemoniadę? Do lemoniady serniczek gratis.

‐ A co jest nie tak z herbatą? W szczególności miętową?

- Ma fusy.

Stara wiedźma zamrugała.

‐ Nie widzę żadnego…

W tym momencie do knajpy władowała się grupka roześmianych młodych ludzi. Śmiech urwał się nagle, gdy tyczkowaty blondyn wchodzący jako pierwszy zatrzymał się wpół kroku i wskazał na właśnie obsługiwany przez właścicielkę stolik. Pięć sekund później całej wesołej bandy już nie było.

Rosmerta zmełła przekleństwo, a jej ramiona opadły bezradnie.

‐ Przyniosę tę herbatę. Na pani odpowiedzialność, psorko.

Kolejne dwadzieścia minut kobiety spędziły na podtrzymywaniu na siłę średnio klejącej się rozmowy. Między słowami Syriusz wywnioskował, że młodsza kobieta niedawno dostała posadę w Hogwarcie, ale najwyraźniej umiarkowanie odnajdywała się w nowej pracy, w nowym miejscu i wśród przedstawicieli gatunku ludzkiego w ogólności. Zdawała się być uosobieniem chaosu i w zasadzie na każdym polu zupełnym przeciwieństwem nauczycielki transmutacji. Nie sprawiała wrażenia szczególnie błyskotliwej, ani też nie zdradzała się z innymi przymiotami, które w jakiś sposób uzasadniały wzięcie jej pod lupę.

Podsumowując, Syriusz nie miał pojęcia, po jaką cholerę tkwią tu już drugą godzinę.

I nagłe coś się zmieniło w rozbieganych dotąd oczach, gdy McGonagall odstawiła na spodek opróżnioną filiżankę.

- Mogę?

- Co proszę, Sybillo?

- Filiżankę.

Nawet jeśli tamta chciała zaprotestować, to nie zdążyła, bowiem kobieta nazwana Sybillą zagarnęła porcelanę i z fascynacją zajrzała do środka. Po czym pisnęła radośnie i rzuciła się oniemiałej Starej Kocicy na szyję.

- Och, moje gratulacje!

Minerwa oderwała ją siłą od własnego ciała i stanowczo usadziła na krześle.

- A to w związku z…?

- Wychodzisz za mąż! Czyż to nie cudownie?

- A to coś nowego ‐ burknęła Rosmerta zza baru, krzywiąc się, jakby zeżarła koszyk cytryn. ‐ Zwykle płoszy mi klientów, wieszcząc wszystkim szybką i bolesną śmierć. Żeby nie było, że nie ostrzegałam.

Sybilla… Ach, TA Sybilla! Bez jaj! No to teraz Syriusz wiedział już, co tu robią. Mniej więcej.

Za jego plecami starsza wiedźma westchnęła z rezygnacją i tylko ktoś tak dobrze znający swoją byłą opiekunkę, jak były Huncwot, wiedział, ile cierpliwości kosztuje ją utrzymanie na ustach serdecznego uśmiechu.

‐ Tak, doprawdy uroczo ‐ wycedziła przez zęby i podniosła się ze swojego miejsca. ‐ Wybacz, muszę być dzisiaj jeszcze w kilku miejscach, więc…

‐ Nie chcesz wiedzieć? ‐ Jasnowidzka nie dawała za wygraną. ‐ Wiedzieć, kto to?

McGonagall była już na granicy.

‐ Niech zgadnę… Przybędzie na jednorożcu w blasku zachodzącego słońca i strzała Amora porazi nas miłością od pierwszego wejrzenia.

Sybilla zaniemówiła, zbita z tropu. Ale tylko na chwilę.

‐ Cóż, niezupełnie. Znasz go przez większość swojego życia.

W tym momencie zza baru popłynął śmiech na całe gardło. Rosmerta robiła co mogła, by się pohamować, ale zajęło jej dobrą chwilę, zanim odzyskała zdolność artykułowania słów. Syriusz się jej nie dziwił, bo sam zagryzał pięść, by do niej nie dołączyć, a Rogacz zrobił się od tłumionego śmiechu purpurowy.

‐ Przepraszam pani profesor, ale wyobraziłam sobie… Albusa Dumbledore'a… na jednorożcu. ‐ Barmanka przygryzła wargę i już z zupełnie innym wyrazem twarzy odezwała się do wieszczki. ‐ A ty… Ostrzegałam, ale jesteś niereformowalna. Twój wybór, od dzisiaj masz zakaz wstępu. Dożywotni.


Zorientował się, że popołudnie przeszło w wieczór, gdy nakreślone na pergaminie pewną ręką runy zaczęły mu się zlewać w ciąg pokracznych szlaczków. A może to nie tyle była kwestia gorszego oświetlenia, co zmęczenia afrykańskim upałem, bo Severus nie pamiętał, by za jego życia początek sierpnia tak dawał w kość, jak tym roku. Jedyna z tego korzyść, że po fali smoczej ospy, która egalitarnie nie oszczędziła również śmierciożerczych domów, teraz z kolei niesprzyjająca aura ponownie zawiesiła działania zbrojne po stronie armii Czarnego Pana, od stóp do głów spowitej w kilka warstw jedwabiów, perkali, żakardów i smoczej skóry, wszystko w nieśmiertelnej czerni. Na ostatniej odprawie ich przywódca rozdzielił najpilniejsze zadania kilku pechowcom, a reszta ‐ w tym mistrz eliksirów ‐ dostała wolne. To dało mu trochę tak potrzebnego czasu, który spożytkował najefektywniej, jak tylko mógł, oczywiście nie marnując go na czynności tak błahe jak jedzenie czy spanie. I tak w dwie doby o kawie, pizzy oraz wygrzebanych z zapomnianych zapasów krakersach stworzył trzymający się kupy wstępny plan na okoliczność powstrzymania apokalipsy.

Z ukoronowaniem skroni laurowym wieńcem należało się jednakowoż wstrzymać do czasu przyklepania sprawy, bo tym razem nie Severus miał decydujące słowo. Zważywszy, kogo musiał przekonać, za cholerę nie odważyłby się zgadywać, jak sytuacja się rozwinie.

A już na pewno nie chciał stawać przed koniecznością wdrożenia środków zaradczych na ewentualność rozwinięcia się sytuacji zupełnie nie po jego myśli. Wolał nawet nie myśleć o konsekwencjach, jakie to pociągnie w wielu wymiarach, ani o tym, jak to wszystko miałoby wyglądać potem. Musiał zachować ostrość umysłu, przynajmniej na kilka najbliższych godzin.

Mechanicznie sięgnął po kubek, lecz z niejakim zaskoczeniem we wnętrzu zamiast parzącego usta napoju bogów, który ledwie przed chwilą sobie zaparzył, znalazł wysychające już fusy.

No to wreszcie miał dobry powód, by rozprostować nogi.

Pod napełnionym wodą czajnikiem buchnął błękitny ogień w tym samym momencie, gdy z zielonych płomieni do salonu przy Ealing Road wkroczyła Minerwa, a za nią jej dwaj byli wychowankowie. Potter odruchowo pstryknął przełącznik i kiedy wnętrze mieszkania wypełniło przyjemne, ciepłe światło, zmrużył oczy, by za chwilę otworzyć je szerzej.

‐ Aha, czyli ta komedia będzie miała drugi akt? ‐ rzucił auror ze złośliwym uśmiechem, wymownie przenosząc spojrzenie dalej na Syriusza i opiekunkę Gryffindoru.

Severus rzadko doznawał zawodu przy okazji stawiania na ludzką przewidywalność, i tym razem również życie go nie zaskoczyło.

- Potter, jesteś wstawiony? ‐ Czarne oczy na prawo od rozczochranego łba odnalazły te szare i przesłały ich właścicielowi spojrzenie śmierci.

- Czekaliśmy dwie godziny, niezupełnie wiedząc, na co. W barze ‐ próbował się nieskładnie tłumaczyć Syriusz, jakby w kwestii aktualnego stanu swego kompana miał moc zdziałać tyle, co w kwestii jutrzejszej pogody.

A ten nie czuł, by potrzebował adwokata.

- Jestem na urlopie, więc do poniedziałku nic nie obliguje mnie, żebym zachował abstynencję. Albo był zmuszony spowiadać się śmier… ‐ Potter urwał, a głupawy uśmiech momentalnie się rozmył, gdy w krąg światła wkroczyła McGonagall - …telnie obruszonym tajnym informatorom.

Po czym, ponaglany gwizdkiem czajnika, ruszył raźnym krokiem w stronę kuchni, ostentacyjnie wyminął Severusa i zanurkował do szafki po kawę oraz dwa kubki. Dosypał do zmielonych ziaren nieco czegoś wściekle czerwonego i szczyptę jakiegoś innego tajemnego składnika, zanim zalał wrzątkiem przygotowaną kompozycję. W powietrzu rozszedł się słodko-korzenny zapach orientu.

- Pani profesor?

‐ Dziękuję, moja miętowa herbata skutecznie podniosła mi już ciśnienie.

Potter skinął i uśmiechnął się pod nosem.

- Tym razem fajerwerków nie będzie - rzucił niby od niechcenia, jeden z kubków uzupełniając konkretną ilością sacharozy. Drugi bez słowa zostawił na kuchennym blacie vis a vis Severusa, a ze swoim ruszył do salonu, by rozsiąść się w fotelu naprzeciw McGonagall. ‐ Bo zgaduję, że jest tu pani w charakterze buforu bezpieczeństwa. ‐ Upił i umościł się wygodniej. ‐ A tu zaskoczenie, jesteśmy dorośli.

- Szok i niedowierzanie, panie Potter. - W głosie Minerwy McGonagall odbiło się echem siedem lat przyprawiających o siwiznę doświadczeń, na co jeden ex-Gryfon zapluł się kawą, a drugi prawie spadł ze śmiechu z fotela.

Jakkolwiek ta mało wysublimowana reakcja na powątpiewanie McGonagall co do dojrzałości tu obecnych przynajmniej w dwóch trzecich potwierdziła jej trafny osąd, to w swoim wcześniejszym założeniu Potter też nieco się omylił. Wiedźma znalazła się dzisiejszego wieczoru w tym salonie z kilku powodów i u podstaw tego wnikliwie przemyślanego posunięcia nie leżały obawy o nierozstrzygnięte szkolne zaszłości. Cokolwiek ci młodzi mężczyźni sami o sobie nie lubili myśleć, tym razem desperacko potrzebowali popartej życiowym doświadczeniem mądrości i trzeźwej oceny kogoś naprawdę dorosłego. A także jej nieocenionej wiedzy.

- Minerwo, czy w międzyczasie mogłabyś zerknąć?

Nie to, że Severus sam pięć razy nie sprawdził albo sobie nie dowierzał, ale co czworo oczu…

- Oczywiście. - Wiedźma pochyliła się nad z plikiem podanych notatek i w skupieniu zabrała za studiowanie pierwszej z kilkunastu sekwencji znaków runicznych. W miarę przesuwania wzroku w dół pergaminu, coraz częściej zerkała na kolejne karty, zawierające adnotacje oraz szkice właściwego rozmieszczenia run w kręgach. ‐ To… potężne zaklęcie. Kreatywne i jednocześnie genialne w swej prostocie. Nigdy nie trafiłam na podobne wykorzystanie run do związania czarów ochronnych z magią ziemi. Skąd…?

‐ Ukradłem. ‐ Severus pozwolił sobie na pokrętny uśmiech. - A przynajmniej większość. To zaklęcie stworzone przez Arethę Greengrass.

Profesorka zrobiła wielkie oczy.

- W teorii wydaje się w porządku, jednak magia runiczna bywa nieprzewidywalna. Mówi się, że niewielu czarodziejów naprawdę ma do tego rękę i to prawda. Sugerowałabym poszukać sprawdzonej formuły. Takiej, której ktoś użył i wyszedł z tego bez uszczerbku.

- Formuła Greengrass działa. Rzucałem z nią to zaklęcie i spełniło swoje zadanie. - Ulotne wspomnienie żywiołu szalejącego wewnątrz kręgu po nadaniu pełnej mocy zaklęciu nawet teraz przyjemnie przyspieszyło severusowe tętno. - To tutaj jest nieco zmodyfikowane. Stąd potrzeba podwójnej weryfikacji.

- Dostosowałeś je do odmiennej natury czarów ochronnych, które runy miałyby związać z magią ziemi - dopowiedziała wiedźma, potwierdzając swoje szerokie kompetencje również w tym obszarze. ‐ Ale takie osłony będą wystarczająco mocne tylko w przypadku miejsc przesiąkniętych niezwykle silną, starą magią. Jak stare rodowe posiadłości. A te przecież zawsze są chronione przez magię głowy rodu.

- I ten wariant ma luki, które niweluje opcja związania osłon z magią ziemi.

- Luki?

- Osłony podtrzymywane magią pana domu padają, kiedy ten umiera ‐ wyjaśnił niespodziewanie James Potter, a zmarszczka na jego czole sięgnęła linii potarganych włosów. - Tylko mnie coraz mniej podoba się kierunek tej rozmowy?

Zmiana w jego spojrzeniu, teraz ostrym i czujnym, wskazywała, że kofeina rozeszła się już po jego krwiobiegu i spełniła swoją funkcję.

Syriusz też to dostrzegł.

- Rogaczu, ustaliliśmy wcześniej pewne zasady, ale coś się zmieniło. Pamiętasz, jak była mowa o tajemnicach… ‐ zaczął, trochę klucząc, i trudno się było temu dziwić. Nikt nie chce być posłańcem takich nowin.

‐ Co to wiedza o nich naraża na niebezpieczeństwo poćwiartowania i które miały mi nie być do niczego potrzebne? ‐ podjął Potter, absolutnie skupiony, strzelając zadziwiająco celnie. ‐ Wy nie chcieliście mnie wtajemniczać, ja nie chciałem wiedzieć.

‐ Sprawy tak się ułożyły, że to przestała być kwestia wyboru. Widzisz, jest taka przepowiednia…

W miarę, jak Syriusz rozwijał opowieść, z twarzy Pottera ledwie zauważalnie odpływały kolory. Poza tym nawet nie drgnął ani nie wydał dźwięku, dopóki jego przyjaciel nie zamilkł.

‐ To… Szlag. ‐ Podniósł się i przespacerował po pokoju. Po dwóch okrążeniach wokół kanapy zatrzymał się naprzeciw Syriusza. ‐ Skąd o tym wiesz?

‐ Ja ją usłyszałem, miesiące temu ‐ włączył się wreszcie Severus. ‐ W Gospodzie Pod Świńskim Łbem. Był tam też Dumbledore i Sidius Yaxley. Wieszczka nagle zaczęła wypowiadać słowa jak w transie i brzmiało to… nadnaturalnie. Jak przepowiednia. Dyrektor uważa, że jest prawdziwa.

‐ A może nie być?

Potter przesunął wzrok po pokoju i na dłużej zatrzymał się przy McGonagall, w pierwszym odruchu szukając w niej naturalnego sprzymierzeńca. Kobieta jednak, choć w jej zachowaniu można było wyczuć sceptycyzm, jedynie pokręciła głową, co trudno uznać za pomocny gest. Drgnął, kiedy koło ratunkowe nadleciało z najmniej spodziewanego kierunku.

‐ Nie wiem ‐ przyznał Severus zgodnie z własnymi odczuciami. I dodał ‐ Ta wieszczka to Sybilla Trelawney.

‐ Kto?

‐ Ta od fusów ‐ uściślił Syriusz.

Potter zamrugał. A potem zaniósł się histerycznym śmiechem.

‐ Żartujesz sobie?!

Severus odetchnął głębiej. Nadal nie przeszli do sedna, a to był moment, który ‐ źle rozegrany ‐ mógł się zemścić.

‐ Jest coś jeszcze. Nie usłyszałem całej przepowiedni, całość zna Dumbledore i ostatnio nie chciał się tym z nami podzielić. ‐ Kolejny wdech. ‐ Z tym, że to, jak brzmi cała przepowiednia i czy w ogóle jest prawdziwa, w tej chwili ma znaczenie drugorzędne.

‐ Ale… ‐ Tym razem Syriusz nie ukrył zaskoczenia. Na szczęście w porę ugryzł się w język i wrócił do roli niemego słuchacza. Choć szare oczy mówiły, że włożył w to całą siłę woli.

Potter nawet nie spojrzał w tamtą stronę.

‐ Wyjaśnij.

‐ Niezależnie od tego, czy to prawdziwa magiczna przepowiednia, czy paplanie nawiedzonej mitomanki, kiedy sprawa się rozniesie, pójdzie lawina. Ministerstwu i dyrektorowi jest na rękę podtrzymywanie legendy o nadchodzącym wybawcy, a Czarny Pan zechce jak najszybciej pozbyć się problemu. ‐ Severusowi zależało, by ostatnie głośno wybrzmiało. ‐ Ale tym wszystkim będą się martwić rodzice wybrańca. A warunków przepowiedni, co by w niej jeszcze nie było dalej, nie spełniają dzieci, które urodzą się w sierpniu. Albo, jeszcze lepiej, z początkiem września.

Zapadła cisza, jakby w oczekiwaniu na ciąg dalszy. Ale co tu jeszcze wymagało tłumaczenia?

‐ Daj spokój. ‐ Gdyby nie znajomość kontekstu, z zachowania Jamesa Pottera można by wywieść, że jest szczerze ubawiony. ‐ To się wyda. Kłamstwo ma krótkie nogi.

- Gdyby to była prawda, dawno gryzłbym piach.

- Voldemort na pewno kogoś ma w każdym departamencie i w końcu dotrze do magicznego rejestru urodzeń.

Zanim Severus otworzył usta, ubiegł go Syriusz, w temacie archiwów, rejestrów i wszelkiej maści źródeł wywiadowczych obeznany lepiej niż niejeden pracownik Departamentu Tajemnic.

- Rejestr jest prowadzony alfabetycznie, nie chronologicznie.

‐ W sensie…

‐ W sensie, nowonarodzone dzieci dostają w rejestrze centralnym własny katalog, w którym poza metryką później lądują jego inne urzędowe papiery. To eliminuje przypadkowe wypłynięcie na zewnątrz informacji przy okazji przeglądania przez przypadkowe osoby zbiorczych katalogów. Kiedyś były takie zbiorcze archiwa dla całych rodów, ale ten system porzucono. - Niezrozumienie na licach pilnych słuchaczy zachęciło zaznajomionego ze szczegółami do wyjaśnienia po ludzku. - Za dużo niezręczności w przypadku owoców związków przygodnych i pozamałżeńskich. ‐ Podarował sobie dalsze dygresje, świadomy, że odpłynął za daleko od głównego nurtu. - Tak czy inaczej, jakiś kolaborant może próbować szukać na chybił trafił albo po kolei, ale że "P" jest bliżej końca alfabetu, a archiwum jest prowadzone tym systemem dłużej niż istnieje Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów… Trochę mu się z tym zejdzie.

Faktem było, że prawdopodobieństwo przecieku tym kanałem należało ocenić na relatywnie niewielkie. Z drugiej strony jednak poza ich możliwościami leżało zupełne wyeliminowanie takiej ewentualności. To rzeczywiście był jedyny słaby punkt, gdzie nie pozostawało nic innego, jak zdać się na łut szczęścia.

Nie można jednak było pozostawić reszty kwestii przypadku.

- Nie wiem, ile usłyszał i wygadał Yaxley. ‐ Severus na samo wspomnienie przeklął w myślach dyrektora. ‐ Nie można mieć pewności, że Czarny Pan wie cokolwiek z treści przepowiedni. Może legilimentując Yaxleya uchwycił tylko nic nie mówiące obrazy. Na razie nie przekazał żadnych dyspozycji nawet Wewnętrznemu Kręgowi. Ale… To rodzaj zagrożenia, którym może się chcieć zająć osobiście. Jeśli pozna słowa przepowiedni, nie skupi się na badaniu jej prawdziwości, ale natychmiast podejmie działania prewencyjne. I nie będzie się szczypał.

Potter powoli skinął głową. A więc można przejść do rzeczy.

‐ Z kim podzieliliście się nowiną?

‐ Wiedzą tu obecni. Moja matka i rodzice Lily. Powiem też Remusowi.

‐ Nie powiesz. Jest aurorem, każdego dnia może się nadziać na legilimentę.

‐ Też jestem aurorem. I niech mnie testral zeżre i wysra, jeśli akurat ty będziesz decydował co mi wolno, a co nie ‐ wycedził Potter ze złością, jednak darował sobie dalsze bluzgi, po niewczasie zdając sobie sprawę, jakie to bezcelowe. Uzmysłowił sobie najwyraźniej coś jeszcze i to nowe odkrycie go zszokowało. Aż usiadł. ‐ Muszę odejść.

Cóż…

‐ To jest opcja numer dwa.

‐ Och, mam jakieś opcje. Fantastycznie.

‐ Dwie, o ile ktoś z tu obecnych nie dozna objawienia, które na mnie nie spłynęło. I musisz zdecydować szybko. Albo życie zdecyduje, jeśli pracując nad opcją numer jeden nie dojdziemy do świtu do poziomu, który mnie zadowoli.

Potter szybko wiązał wątki. Łypnął na McGonagall i kiedy ta tym razem skinęła twierdząco na niewypowiedziane na głos pytanie, aż zagwizdał.

‐ Czyli Łapa miał rację? Dobra, lecimy z tym.

- Potter, to nie będzie jak trening domowej ligi quidditcha. Syriusz jest jedyną osobą na świecie, która akurat takie doświadczenie mogła uznać za coś odjechanego.

‐ Jeśli nawet jemu poszło… ‐ Wymownemu spojrzeniu odpowiedziało przewrócenie oczami przy akompaniamencie wzgardliwego prychnięcia. Potter tylko machnął ręką i znacząco uniósł brwi, ale oczy pozostały skupione. - Przeszedłem szkolenie aurorskie. Mam realistyczne wyobrażenie. Coś mi mówi, że po paru godzinach w mojej głowie to ty będziesz tego bardziej żałował.

Severus z czystym sumieniem mógł zaprzeczyć.

Już zaczynał tego żałować.

‐ Zawsze lepiej być w środku i kontrolować przepływ informacji, tak? Poza tym, jeśli rzucę robotę marzeń z dnia na dzień, to wątpię, że to nikogo nie zastanowi. A dobrze, żeby nikt nie zaczął grzebać w moim ogródku.

‐ To kuszenie losu, Rogaczu. Zupełnie inny poziom gry. ‐ Syriusz, od kilku minut wiercący się jak na rozżarzonych węglach, wreszcie nie wytrzymał. ‐ Jeśli przez głupi przypadek wpadniesz…

‐ To lepiej, żebym wiedział, jak się nie wysypać. Prawda? ‐ Tym razem nie mówił już do przyjaciela. ‐ Poza tym to nie zmienia całej reszty. Nadal potrzebny jest ktoś pewny w Biurze. Teraz nawet jeszcze bardziej.

Koniec świata, James Potter ma mózg. I to ‐ o dziwo! ‐ względnie sprawny.

A te beztroskie docinki, gówniarskie wycieczki słowne i niekontrolowane napady wesołości, co najmniej dziwaczne w obliczu poczynionych właśnie odkryć… Błaznował, bo to był widać jego naturalny sposób radzenia sobie z kryzysową sytuacją.

Proszę bardzo, jak długo to pozwala mu utrzymać kontakt z bazą i nie odpierdolić niczego głupiego.

Severus wstał.

- Minerwo?

Prelekcję o skupianiu i rozpraszaniu magii w animagicznej formie zdecydował sobie podarować, bo bardziej namacalnie dotknął już sedna w czasie ich kilkugodzinnej sesji wczoraj. Samo wspomnienie tego, z czym się zmierzył w umyśle wiedźmy, gdy ta spuściła z wodzy mieszkającego w niej kota, przyprawiało o zawroty głowy.

Aż się wzdrygnął. Zgarnął kawę, by zająć czymś ręce. A jeszcze bardziej, aby zastrzykiem kofeiny pokryć schodzące z niego napięcie. Po prawdzie, mocniej od kawy potrzebował wchłonąć jakieś pożywienie bogate w wartości odżywcze, by po kwadransie penetrowania potterowej psychiki nie czołgać się po podłodze z wyczerpania. Nawet masochizm musi mieć granice.

Cholera, miał ochotę wchłonąć za jednym podejściem tabliczkę czekolady.

Ta najmniej możliwa do przewidzenia część poszła nadspodziewanie dobrze. Na zakończenie powodzeniem etapu drugiego też były niezłe widoki. W końcu jeśli Potter opanował jeszcze w szkole formę animagiczną i następnie zaliczył kurs aurorski, nie mógł być skończonym magicznym beztalenciem, które największe życiowe sukcesy zawdzięcza szybkiemu lataniu na miotle.

Jedyne, co mogłoby trochę uwierać Severusa, to świadomość, że jeśli w obecnym stadium ich relacji James Potter ledwo go znosił, po dzisiejszej nocy zapała do dawnego wroga na nowo wznieconą, czystą nienawiścią.

Gdyby tylko Severusa Snape'a to cokolwiek obchodziło.


Seshien - dzięki za komentarz.

Rozdział niniejszy pisany w stanie nieludzkiego przegrzania mózgu, może jednak sierpień w swej łaskawości będzie trochę chłodniejszy?