6. BEZWSTYDNY AKT
Hermiona siedziała w bibliotece, skończywszy przedpołudniowe zajęcia z zajęcia. Nie była szczególnie głodna, więc postanowiła pominąć lunch na rzecz kolejnej sesji badawczej. Zielarstwo przebiegło spokojnie i nikt nie próbował uprzykrzyć jej życia. Odkąd po szkole rozeszła się ta przeklęta plotka, ludzie rzucali weń klątwy, gdzie tylko by nie poszła. Szczerze mówiąc, z początku to ignorowała, ale teraz zaczynała się irytować. Mimo że była zahartowana w boju, kilka zaklęć zdołało jej dosięgnąć. W rezultacie utykała, odkąd zaraz po śniadaniu oberwała zwieraczem nóg. Podczas zielarstwa zdołała wypocząć, więc mogła teraz poświęcić trochę czasu na poszukiwania. Jej współdomownicy z Gryffindoru byli zbyt rozproszeni zbieraniem igieł z hiszpańskiej sosny, zaś uczniowie z Hufflepuffu, którym szło zdecydowanie lepiej, najwidoczniej nie darzyli Riddle'a tak wielką miłością, jak reszta szkoły, ponieważ zachowywali się całkiem normalnie. Wciąż byli nieprzyjemni, ale przynajmniej nie posuwali się do nikczemnych sztuczek. Na zajęciach rozmawiała tylko i wyłącznie z panią profesor Sato, ale nieszczególnie jej to przeszkadzało. Nie zamierzała zawiązywać wielkich przyjaźni, tak więc postanowiła nie przejmować się nieprzychylnymi uczniami.
To wszystko sprowadzało się do przymusu rozwiązania problemu z podróżą w czasie. Bez względu na wielkość i różnorodność zbiorów szkolnej biblioteki, powoli zaczęła odnosić wrażenie, że nie znajdzie tutaj niczego interesującego. Hermiona nigdy nie sądziła, że kiedyś do tego dojdzie, ale przestawała lubić bibliotekę. Spędzała w niej każdą wolną chwilę, ale dotąd nie znalazła niczego pomocnego. Książek traktujących o podróżach w czasie było naprawdę sporo, więc nie spodziewała się, że takiego problemu, a jednak. Niektóre pozycje przeczytała nawet dwukrotnie, ale to nie wpłynęło na ich zawartość. Zostawiwszy temat w spokoju, postanowiła poszukać informacji o Insygniach Śmierci, ale ku jej przerażeniu, te księgi bardziej przypominały bajki dla dzieci, aniżeli rzetelne treści. Opowieść o Insygniach była owianym tajemniczym mitem, który z pewnością spodobałby się Lunie.
Informacje, do których się dokopała, dotyczyły głównie możliwości odnalezienia opisywanych artefaktów. Sęk w tym, że Hermiona nie musiała ich poszukiwać, bo dobrze wiedziała, gdzie są ukryte. Czarną Różdżkę miał w posiadaniu Gellert Grindelwald, peleryna niewidka przynależała do rodziny Potterów, zaś Kamień Wskrzeszenia był częścią pierścienia Marvolo Gaunta, który obecnie nosił Tom Riddle.
Nie potrzebowała rady, w jaki sposób odnaleźć Insygnia Śmierci, a informacji dotyczących mocy, którą obdarza właściciela Czarna Różdżka. Wiele ksiąg opisywało ten artefakt, ale żadna nie wspominała nawet słowem o możliwości podróżowania w czasie i przestrzeni. Oczywiście, nie spodziewała się, że natknie się szczegółowy instruktaż w pierwszym lepszym dziele, ale liczyła na jakiekolwiek wskazówki. Niestety nadaremnie. Chociaż przekopała pół biblioteki, nie znalazła niczego na temat zakrzywienia czasu czy czegoś równie podobnego. Znalazła się w ślepym zaułku. Co dalej…? Jeżeli książki nie przyniosły oczekiwanych rezultatów, może powinna zasięgnąć języka i po prostu porozmawiać z kimś, kto znał się na rzeczy. W grę wchodził pojętny czarodziej, który miał rozległą wiedzę na temat esencji magii.
Wciąż miała szansę spróbować poszukać pomocy w Ministerstwie Magii. Niewymowni z Departamentu Tajemnic mogliby okazać się całkiem przydatni, ale na samą myśl o obdarzeniu urzędników zaufaniem robiło jej się niedobrze.
Jeżeli nie Ministerstwo, to…? Oczywiście, że miała do kogo się zwrócić. Albus Dumbledore był najpotężniejszym żyjącym czarodziejem. W momencie zapragnęła opowiedzieć mu całą historię, bo przecież zawsze potrafił rozwiązać wszystkie problemy, a przynajmniej na to wychodziło w ostatecznym rozrachunku. Zasadniczy problem polegał na tym, że wolała nie angażować osób postronnych. Dumbledore nie znał jej od pierwszej klasy, a zaledwie od tego roku, więc dlaczego miałaby wzbudzać jego zaufanie? I w drugą stronę – czy potrafiła powierzyć mu swoje życie? Naprawdę wierzyła, że zrobi to, co dla niej najlepsze?
Insygnia Śmierci…
Wiedziała, że w pewnym momencie swojego życia miał na ich punkcie obsesję – pragnął je odszukać i najprawdopodobniej marzył o użyciu Kamienia Wskrzeszenia, tak więc z pewnością przeprowadził gruntowne badania. Kiedy to było? Hermiona odchyliła się na krześle, prawie dotykając głową ściany. Może w tym szaleństwie jest jakaś metoda? Przesunęła palcami po grzbiecie ostatniej książki, którą przeczytała. Jeżeli wślizgnęłaby się niepostrzeżenie do gabinetu profesora i w tajemnicy dokonała rewizji, może znalazłaby jakieś zapiski na brudno bądź dziennik badawczy. O ile dopisze jej szczęście, znajdzie to, czego szuka, a nawet więcej. Dumbledore zdecydowanie miał więcej doświadczenia i wiedzy o magicznych zależnościach, tak więc z pewnością był lepszym naukowcem.
Sprawdziła godzinę. Dochodziła za kwadrans pierwsza. Powinna iść na następne zajęcia. Szczerze mówiąc, lubiła numerologię tak bardzo jak zielarstwo. Po pierwsze i najważniejsze – nie były to lekcje łączone ze Slytherinem, a więc nie musiała się konfrontować z Tomem Riddle'em. Po drugie – z Ravenclawu na numerologię uczęszczali tylko i wyłącznie chłopcy, czyli mogła odsapnąć od mściwych koleżanek. Zdeterminowana, zebrała się do wyjścia.
– Naprawdę nie powinna pani spędzać cennych przerw na siedzenie w bibliotece, panno DeCerto – powiedziała jej na odchodne bibliotekarka. Wyglądała na szczerze zaniepokojoną.
– Ma pani rację, ale jest tyle do zrobienia. – Uśmiechnęła się Hermiona. – Muszę nadrobić sporo zaległości.
– Rozumiem, ale nie powinna się panienka przemęczać. Oprócz nauki są jeszcze inne wartościowe rzeczy. Niech pani nie zapomina cieszyć się życiem. – Mrugnęła doń.
– Oczywiście, proszę się nie martwić – odpowiedziała i wyszła z biblioteki.
Ciesz się życiem! Ciesz się życiem! Jak…?
Wcześniej wiedziała, ale teraz miała inne priorytety.
Riddle usiadł na podłodze i oparł się plecami o regał. W normalnych okolicznościach nie przyjąłby równie niewygodnej pozycji, ale była teraz pora lunchu i mało kto zapuszczał się w środku dnia do biblioteki. Naprawdę nie wiedział, dlaczego wciąż próbował szczęścia z księgami – żadna nie była pomocna. Slughorn wydawał się najlepszym rozwiązaniem problemu. Może zapyta go o to przy okazji następnego spotkania, delikatnie, aby nie nabrał niepotrzebnych podejrzeń. W końcu był pupilkiem nauczyciela. Wystarczy, że użyje swego uroku, charyzmy i siły perswazji, a profesor wszystko mu wyśpiewa.
Roztargnionym wzrokiem prześledził bliznę biegnącą od lewego przedramienia do góry, aż do ramienia. Nieustannie przypominała mu, z czym tak naprawdę walczył – ze słabością. Odpowiednio się nastroiwszy, wstał z ziemi.
Nawet jeżeli przesłuchanie Slughorn nie przyniesie oczekiwanych rezultatów, nie zrezygnuje z pierwotnego pomysłu. Znał inkantację, procedurę i wiedział, że rytuał wymaga przedmiotów materialnych; przynajmniej do tego przydała się biblioteka. Cóż, zebranie wszystkich potrzebnych informacji kosztowało go dwa lata, ale nie musiał się wysilać poza Hogwartem. Czemu nikt wcześniej nie pomyślał o stworzeniu więcej niż jednego? To przecież genialne.
Spacerował pomiędzy regałami, kiedy usłyszał zirytowane westchnienie. Zmarszczył brwi, bo nie spodziewał się innych uczniów. Zaciekawiony, wyjrzał zza winkla i zdziwił się, widząc siedzącą w ostatniej ławce DeCerto. Była pochylona nad ogromną, starożytną księgą. Wyglądała na sfrustrowana, a nawet rozeźloną studiowanymi treściami.
Może miała trudności z czytaniem?
Nie, zdecydowanie nie. DeCerto była całkiem mądra, czego dawała popis na każdych zajęciach. Z początku radziła sobie całkiem przeciętnie, ale ostatnio podciągnęła się w nauce. Czyżby potrzebowała czasu na przystosowanie się do hogwardzkiego systemu pracy, czy może wcześniej się powstrzymywała? Cholerna dziewucha! Niby inteligentna, a taka nielogiczna. Musiał dokopać się do prawdy. Jej nieuchwytność działała mu na nerwy.
DeCerto odchyliła się na krześle, najwyraźniej nad czymś rozmyślając. Może powinien po prostu do niej podejść i spróbować się czegoś dowiedzieć. W sumie, dlaczego by nie? Wszystko wskazywało na to, że byli w bibliotece tylko we dwoje, więc nie musiał się przejmować ewentualnymi świadkami. Właśnie wtedy dziewczyna zerknęła na zegarek, wstała i machnięciem różdżki odesłała wszystkie książki, nad którymi siedziała, na odpowiednie regały; potem wyszła na korytarz.
Opuściwszy swoją kryjówkę, podszedł do stolika, z którego wcześniej korzystała DeCerto i przesunął palcami po gładkiej powierzchni drewna. Zapamiętał, gdzie poleciała jedna z książek, dlatego też, gnany ciekawością, podszedł do tego regału. Przeskanował wzrokiem wszystkie półki i okazało się, że po lewej stronie, mniej więcej w środkowym rzędzie, leżało tomiszcze, nad którym głowiła się dziewczyna. Sięgnął po książkę i spojrzał na okładkę. „Starodawne baśnie i mity", przeczytał. Zmarszczył brwi i zaczął kartkowanie. Pergamin był kruchy i pożółkły, zaś pismo wyblakłe i trudne do odczytania. Sprawdził kilka rozdziałów, ale nie natrafił na nic godnego uwagi. „Sojusz żony tkacza i smoczego króla", „Kłamliwy kwiat mądrości", „Syreni dar dla stajennego"…
Co to…? Dlaczego DeCerto załamywała ręce nad księgą baśni? Nie wyglądała na dziewczynę, która interesuje się bajkami dla dzieci. Ewidentnie była sfrustrowana, gdy studiowała poszczególne rozdziały. Czego szukała. I z pewnością nie milusiej opowiastki do poduszki. Zamknął księgę i jeszcze raz spojrzał na brązową, skórzaną okładkę. „Starożytne baśnie i mity" skrywały w sobie coś więcej. Z zamyślenia wyrwał go stojący nieopodal wielki zegar. Już tak późno? Gdyby postanowił zagłębić się w lekturze, spóźniłby się na następne zajęcia.
Cholera jasna, DeCerto!
Pospiesznie opuścił bibliotekę, ale zanim to zrobił, poświęcił jeszcze chwilę na analizę tajemniczej księgi.
– Naprawdę musisz tak bałaganić, DeCerto?
Hermionę obudził dokuczliwy głos Lucii. Otworzyła oczy i zobaczyła, że współlokatorka kopie ze złością jej szkolny kufer. Gdy wieko zamknęło się z głośnym trzaskiem, dziewczyna całkowicie się rozbudziła. Usiadła na łóżku i spojrzała na wzburzoną koleżankę. Szczerze mówiąc, nigdy nie była niechlujna. Lubiła mieć czysty i posprzątany pokój, ale ostatnimi czasy nie wkładała żadnego wysiłku w sprzątanie w dormitorium. Wiedziała, że nieporządek zdenerwuje pozostałe dziewczyny, ale była to dlań nauczka za ich wredne zachowanie. Jednocześnie buntowała się przeciwko inspekcjom Legifer, czyli piekła dwie pieczenie na jednym ogniu.
– Nigdy wcześniej nie miałaś z tym problemu – odpowiedziała słodkim głosem.
Lucia spojrzała nań złowrogo, ale nic nie odburknęła, więc Hermiona wzruszyła ramionami, wstała i pomaszerowała do łazienki. Zanim zamknęła drzwi, usłyszała jeszcze, jak dziewczyna narzeka do Rose.
– Słyszałaś? Za kogo ona się uważa?
Kiedy podeszła do umywalki, pochyliła się nad zlewem i spojrzała w lustro. Miała cholernie rozczochrane włosy i była blada. Westchnęła.
– Tobie też dzień dobry.
Gdy ochlapała twarz, zdjęła koszulę nocną i przyjrzała się rozcięciu na lewym ramieniu, ot cudownej pamiątce po pamiętnym pojedynku na lekcji obrony. Zdjęła bandaż i się wzdrygnęła, oderwawszy go razem z zaschniętą krwią. Mimo upływu tygodnia czasu rana sprawiała wrażenie świeżej i wciąż głębokiej. Najwyraźniej eliksiry i maści, których używała uzdrowicielka, nie działały prawidłowo. Może klątwa, którą cisnął Riddle, uniemożliwiała wyleczenie skaleczenia przy pomocy magicznych środków.
Co za drań!
Cóż, zagoi się naturalnym, mugolskim sposobem. Jeżeli miała rację, to każda próba zabliźnienia rany skończy się tylko dodatkowym jej spaskudzeniem. W świetle takich przypuszczeń nie zamierzała wracać do skrzydła szpitalnego i podejmować ryzyka, ponieważ pielęgniarka z pewnością pogorszy sytuację. Czas spędzony na obozowaniu na pustkowiach i opatrywaniu rannych chłopców w końcu się przydał, bowiem wiedziała, w jaki sposób zabezpieczać różnego rodzaju cięcia. Na całe szczęście Riddle nie mierzył w prawe ramię, bo miałaby znacznie większy problem. Machnęła w powietrzu różdżką i wyczarowała białą cienką mulinę, a następnie owinęła nią skaleczenie. Gdy przebrała się w mundurek, wyszła z łazienki. Współlokatorki zeszły razem na śniadanie, zupełnie ją zignorowawszy. Nic nadzwyczajnego.
W drodze do Wielkiej Sali ktoś rzucił na nią zaklęcie unieruchamiające, ale była przygotowana na podobną ewentualność. Obróciła się w okamgnieniu i z łatwością odbiła urok. Od razu też zorientowała się, kto jest winny, ponieważ za rogiem chowała się grupka piątorocznych dziewcząt z Ravenclawu i Gryffindoru. To naprawdę zaczynało być nudne, ale wciąż nie mogła przeboleć, że jej współdomownicy stanęli po stronie Toma Riddle'a. Na litość boską, przecież facet był przyszłym Czarnym Panem! Rzuciła atakującym potępiające spojrzenie, po czym potrząsnęła głową i weszła do Wielkiej Sali.
W drodze zerknęła na stół Slytherinu. Naturalnie, Riddle siedział w swoim stałym miejscu z filiżanką parującej kawy i Prorokiem Codziennym w ręce. Jakby wyłapawszy, że jest obserwowany, uniósł wzrok znad gazety i uśmiechnął się doń wrednie. W zamian spiorunowała go wzrokiem i ostentacyjnie odwróciła głowę. Ostatecznie zajęła miejsce przy stole Gryffindoru, pomiędzy Lupinem i Longbottomem.
– Witaj, Hermiono – przywitał się Amarys.
– Dzień dobry – odpowiedziała bez większego entuzjazmu i sięgnęła po dzbanek soku pomarańczowego.
– Gotowa na kolejny dzień pełen nowych interesujących zajęć? – zapytał Mark, wymierzając jej przyjacielskiego kuksańca. – Co się stało? – dodał, kiedy nie zaszczyciła go odpowiedzią; potem zaczął smarować masłem tosta.
Westchnęła.
– Legifer.
– Och. – Longbottom poklepał ją pocieszająco po ramieniu. – Taa, wszyscy wiedzą, że to wiedźma z piekła rodem.
Hermiona uśmiechnęła się, słysząc jakże wierny opis nauczycielki.
– Nawet nie macie z nią lekcji.
– Ano, owszem. Mam szczęście, że urodziłem się facetem.
W tym momencie przyleciała poczta. Ku zdziwieniu dziewczyny, wylądowały przed nią aż dwie sowy, chociaż oczekiwała maksymalnie jednej.
– Och, listy do ciebie – zauważył siedzący po drugiej stronie stołu Richard.
– Stwierdzasz dziś oczywistości, co? – zapytał go Lupin.
Hermiona odebrała pocztę i poczęstowała sowy śniadaniowym bekonem. Zadowolone z otrzymaj zapłaty, zahukały radośnie i odleciały. Nie mając innego wyjścia, wzięła do ręki pierwszy z listów.
Szanowna panno DeCerto,
Odrobi pani szlaban dzisiaj o godzinie dziewiętnastej. Spotkamy się przy drzwiach wyjściowych. Proszę ubrać się odpowiednio do pogody, ponieważ spędzimy trochę czasu na zewnątrz.
Z poważaniem,
Professor McGray.
– Co tam? – zainteresował się Longbottom.
– Szlaban u McGraya – mruknęła pod nosem, po czym zerknęła na ślizgoński stół, gdzie Riddle również czytał list. Cudownie, najprawdopodobniej będą razem sterczeć na wietrze.
Sięgnęła po drugą kopertę, tym razem zaskakująco zieloną.
Szanowna panno DeCerto,
Chciałbym serdecznie panią zaprosić na spotkanie klubu, który założyłem kilka lat temu. Wielu z Twoich szkolnych kolegów już do niego dołączyło i byłbym zachwycony, gdybyś zechciała zaszczycić nas swoją obecnością. Mam nadzieję, że otrzymam pozytywną odpowiedź na następnych zajęciach, czyli w poniedziałek.
Z poważaniem,
Profesor H. E. F. Slughorn.
Klub Ślimaka? Hermiona była zdezorientowana. Czemu została zaproszona? Zmarszczyła brwi i spojrzała na stół nauczycielski. Slughorn był pogrążony w ożywionej rozmowie z profesor Merrythought, ale kiedy zauważył, że mu się przygląda, uśmiechnął się doń i pomachał dłonią. Z jakiego powodu profesor się nią zainteresował? Jakby nie patrzeć, zaatakowała jego ulubionego ucznia. Nie było przecież tajemnicą, że opiekun Slytherinu ubóstwiał Riddle'a ponad wszystko.
– Kto tym razem? – Weasley wychylił się znad stołu.
– Naprawdę musicie być tacy wścibscy? – skarcił chłopców Lupin.
– W porządku, Amarysie. – Uśmiechnęła się do kolegi. – To list od profesora Slughorna. Najwyraźniej zaprasza mnie do jakiegoś stowarzyszenia.
– Och, znaczy, że do Klubu Ślimaka! – powiedział z podekscytowaniem Longbottom.
– Co takiego…? – zapytała Hermiona, udając niewiedzę.
– To ekskluzywny klub założony przez naszego nauczyciela eliksirów. Należą do niego głównie uczniowie ze znanych czarodziejskich rodzin lub mający sławnych krewnych. W sumie też chciałbym dołączyć. Słyszałem, że organizują świetne imprezy!
– Wielkie rody? To dlaczego mnie zaprosił? – drążyła.
– Cóż, czasem zdarza mu się wystosować zaproszenie do inteligentnych, dobrze zapowiadających się uczniów – dodał Mark.
– Nic dziwnego, że nigdy nie otrzymałeś zielonej koperty. – Weasley rzucił Longbottomowi rozbawione spojrzenie, po czym odwrócił się do Hermiony. – Co chcesz więcej wiedzieć? Jesteś genialna. Jakbyś była chętna, to nie będziesz sama, bo Lupin też chodzi na spotkania.
– Serio? – Spojrzała na Amarysa.
– Yhym.
– Myślicie, że powinnam się zgodzić? – zapytała, zastanawiając się, czy ma właściwie inny wybór bez wzbudzania podejrzeń.
– Jasne.
– Czemu nie?
– Nie widzę powodu, dla którego miałabyś odmawiać, Hermiono.
Hermiona weszła do sali uroków domowych i od razu podeszła do swojego stolika, starając się ignorować złowrogie spojrzenia, jakimi była po drodze raczona. Prawdę powiedziawszy, była coraz to bardziej poirytowana uczniowskimi wybrykami. Naprawdę się powstrzymywała, żeby nie przekląć tych głupich dziewczyn – najlepiej cisnęłaby w nie Cruciatusem, by potem zaśmiać się szaleńczo i zostać następną Czarną Panią.
Zdecydowanie musiała znaleźć drogę powrotną do domu, bo pewnego dnia po prostu pęknie od nagromadzonego sarkazmu. Ostatecznie usiadła obok Lucii i Rose, które ostentacyjnie się odsunęły.
To przecież nie tak, że miała dżumę.
Wciąż uważała, że nie powinna zostać karana ostracyzmem, a dostać medal za powalenie Riddle'a na ziemię. Jej i tak ponurych myśli nie rozjaśniło wejście do sali najmniej lubianej nauczycielki w Hogwarcie.
– Dzień dobry, klaso! – powitała ich surowo pani profesor. Miała na sobie nieskazitelną czarną spódnicę i schludną białą bluzkę, ukrytą pod czarnymi szatami. Uczesała się w prosty, ale idealny sposób. Cała ta perfekcyjność niesamowicie działała Hermionie na nerwy. – Dzisiaj obędziecie się bez praktyki, drogie panie – powiedziała na wstępie i nikt nie odważył się sprzeciwić. – To będzie lekcja o obowiązkach i zachowaniu, jakich oczekuje się od gospodyń domowych.
DeCerto rozbolała głowa. Może powinna po prostu zostać w łóżku i niczym mężczyzna, zaakceptować szlaban za opuszczenie zajęć. Mimowolnie się zaśmiała pod nosem, czym zasłużyła na karcące spojrzenie nauczycielki. Na szczęście nie została publicznie zrugana.
Przez następne półtorej godziny próbowała zatracić się w marzeniach. Czasem naprawdę musiała się wysilić, żeby zagłuszyć uporczywy, skrzeczący głos Legifer i wszystkie pierdoły, które wciskała uczennicom.
– Powodzenia, Hermiono! – Weasley pomachał jej na do widzenia, kiedy wychodziła z pokoju wspólnego Gryffindoru.
Oj tak, potrzebowała naprawdę sporo szczęścia. Nie obawiała się profesora McGraya, a Toma Riddle'a. Była przekonana, że spotka go już przy głównym wyjściu i się nie zawiodła. Opierał się nonszalancko o ścianę obok wrót. Miał założone na piersi ręce i sprawiał wrażenie zirytowanego. Na chłodniejszą pogodę przyodział gruby czarny płaszcz i mocno zabudowane buty. Zdecydowanie się przygotował, aby spędzić na dworze kilka godzin. Hermiona, chociaż nie chciała, musiała przyznać, że wyglądał cholernie atrakcyjnie. Podeszła do niego, ale się nie przywitała. Spojrzał nań, ale również nie kwapił się do nawiązania rozmowy. Czym się denerwował? To przecież jego wina, że w otrzymali szlaban. Gdyby nie zaatakował jej podczas lekcji obrony, nigdy nie wpakowaliby się w ten bałagan. Wtem usłyszała kroki i odwróciła się w stronę dźwięku. Szedł do nich McGray.
– Dobry wieczór panno DeCerto, panie Riddle – przywitał się uprzejmie. Miał na sobie podobny płaszcz, co ślizgon, ale w brązowym kolorze. – W porządku. Widzę, że odpowiednio się przygotowaliście – dodał, lustrując ich stroje. – Wybierzemy się dzisiaj do Zakazanego Lasu. Profesor Sato poprosiła mnie o przyniesienie kilku świeżych sadzonek szkarłatnego żołędzia. We trójkę pójdzie nam znacznie szybciej.
Riddle skinął głową.
– Tak, profesorze.
Hermiona zaś zastanawiała się przez chwilę, dlaczego tak wiele szlabanów odbywa się w Zakazanym Lesie, skoro nie bez powodu wejście doń jest niedozwolone. Nie chcąc się sprzeczać i narobić sobie jeszcze więcej kłopotów, również grzecznie przytaknęła.
– Oczywiście, proszę pana.
– Świetnie. W takim razie zapraszam za mną. – McGray otworzył wrota wyjściowe i wyszedł na zewnątrz, a Riddle i Hermiona, nie mając innego wyjścia, podążyli za nim.
Gdy znaleźli się na dworze, zostali zaatakowani przez chłodne, rześkie powietrze. DeCerto ucieszyła się, że na Pokątnej kupiła ciepły zimowy płaszcz.
Riddle był wkurzony. Naprawdę miał lepsze rzeczy do roboty, aniżeli marnowanie czasu na głupoty. Czekając przy głównym wyjściu, wciąż nie mógł uwierzyć, że musi odpracować szlaban. Minęły lata, odkąd ostatnim razem dał się złapać. Od tamtej pory był szczególnie ostrożny i nigdy nie dał się nakryć na łamaniu szkolnego regulaminu. Szybko wyrobił sobie opinię idealnego ucznia, dlatego też nie uczestniczył w podobnych spektaklach. A teraz czekał na nauczyciela.
Czyja to wina?, zapytał sam siebie.
Usłyszawszy kroki, podniósł wzrok i zobaczył naburmuszoną DeCerto. Automatycznie bardziej się zirytował. Jak zwykle była straszliwie rozczochrana, ale tym razem pomyślała nad strojem, bowiem miała na sobie ciężki czarny płaszcz – niezbyt elegancki, ale za to bardzo praktyczny. Nie znał żadnej innej dziewczyny w Hogwarcie, która miałaby tak kiepskie wyczucie smaku. Szczerze mówiąc, podobało mu się, że wyróżniała się na tle pozostałych dziewcząt, bo te patrzące wyłącznie na modę lalunie straszliwie go denerwowały. Uzmysłowiwszy sobie, że znalazł coś, co mu się podobało w DeCerto, sprawiło, że poziom jego rozdrażnienia sięgnął zenitu. Rzucił jej paskudne spojrzenie, a ona nie pozostała mu dłużna. Miał wielką ochotę cisnąć weń zaklęciem, ale powstrzymał go nadchodzący McGray. Profesor uprzejmie się przywitał, po czym ogłosił, że szlaban odbędzie się w Zakazanym Lesie. Nie był zaskoczony, bo spodziewał się czegoś podobnego. Zaciekawiony, rzucił okiem na DeCerto, ale ta nie wydawała się przerażona zadaniem, które im przedstawiono. Z drugiej strony może po prostu nie wiedziała o tajemnicach Zakazanego Lasu.
Wyszedł za profesorem na zewnątrz.
– Gdy podejdziemy do drzew, macie się trzymać blisko mnie. Zrozumieliście? – zapytał nauczyciel, kiedy zmierzali w kierunku polany. – Żadnego oddalania się od grupy. W dziczy może być niebezpiecznie.
Riddle stłumił cisnący się na usta uśmiech. Spojrzał na DeCerto, ale dziewczyna nie wyglądała na przestraszoną. Najwyższy czas napędzić jej strachu.
– Czy to prawda, że w Zakazanym Lesie mieszkają centaury? – spytał niewinne, wiedząc, że czarodzieje zazwyczaj obawiali się człekopodobnych stworzeń.
– Owszem, panie Riddle. W gruncie rzeczy to ich dom – odpowiedział McGray.
Rzuciwszy triumfalne spojrzenie DeCerto, gorzko się rozczarował. Był przekonany, że usłyszawszy o centaurach, dziewczyna się wystraszy, ale wbrew przypuszczeniom szła całkiem spokojnie.
– Jak daleko w głębi rosną te sadzonki?
– Ciężko stwierdzić, ale myślę, że gdzieś w pobliżu – odparł uspokajającym tonem McGray, zaś DeCerto się uśmiechnęła. Ślizgon prawie się skrzywił. Cudowne, teraz wyglądało, jakby sam się bał.
Hermiona dobrze wiedziała, co Riddle chciał osiągnąć. Wybacz, ale przerażające lasy są moją domeną, drogi panie, pomyślała zadziornie.
– Wiem, że się powtarzam, ale to bardzo ważne – powiedział profesor, kiedy dotarli do skraju. – Łatwo się tam zgubić, więc trzymajcie się blisko mnie.
Znaczy łatwo zostać zjedzonym, poprawiła go w myślach. Hermiona nie potrzebowała następnego wykładu na temat niebezpieczeństw czających się w mroku Zakazanego Lasu. Gdy razem z chłopakami przemierzała pustkowia, przeżyła znacznie więcej okropieństw.
McGray wszedł pomiędzy drzewa, więc w towarzystwie Riddle'a podążyła za nim. Wciągnęła z przyjemnością powietrze. Było przesycone wilgocią, pachniało ziemią i rozkładającym się drewnem, ot zapach zwyczajnego lasu. Ich kroki były teraz tłumione przez gęsto rosnący mech i sterty opadłych liści. Prawdę powiedziawszy, razem z przyjaciółmi zdecydowanie bardziej wolała rozbijać namioty w odosobnionych miejscach, blisko różnego rodzaju zarośli, bo tak po prostu było bezpieczniej. Teren nieopodal czarodziejskich czy mugolskich wiosek odpadał, głównie przez wzgląd na wszechobecne zagrożenie. Nawet jeżeli las dawał złudne poczucie izolacji od śmierciożerców, lubiła w nim przebywać. Przez jakiś czas szli w kompletnym milczeniu. McGray z przodu, Hermiona w środku, zaś Riddle na samym końcu. Wtem profesor się schylił i zaczął badać ziemię.
– Spójrzcie – powiedział, unosząc dłoń, żeby mogli się dobrze przyjrzeć. Opuszki palców miał pokryte czerwoną mazią. – Myślę, że szkarłatny żołądź rośnie gdzieś niedaleko. Miejcie oczy szeroko otwarte.
Las był tu szczególnie gęsto zarośnięty. Gąszcz wydawał się jedną wielką nieprzeniknioną ścianą, ale McGray wszedł głębiej. Hermiona podążyła za nim, ale po drodze zerknęła na Riddle'a, który sprawiał wrażenie jeszcze bardziej zirytowanego.
Najprawdopodobniej uważa, że broczenie w liściach jest poniżej jego godności, pomyślała z lekceważeniem. Po kilku krokach wyszli z zagajnika i stanęli na polanie, pośrodku której stało olbrzymie stare drzewo. Było czarne niczym smoła, a pień miał najmniej metr średnicy. Chociaż była dopiero połowa października, jego liczne gałęzie zostały ogołocone z liści. Wyglądało na martwe od dłuższego czasu, zupełnie jakby była zima. Padający nań księżyc oświetlał czarną korę pokrytą z pozoru lepkim płynem. Odrzuciwszy wahanie, Hermiona podeszła bliżej, a Riddle tuż za nią.
– To naprawdę imponujący okaz – podsumował McGray.
Dziewczyna dotknęła drzewa, a kiedy spojrzała na swoją dłoń, zobaczyła krwistoczerwoną maź, na którą natknęli się wcześniej.
– Chyba dopisało nam szczęście, profesorze – powiedziała miękkim głosem.
– Owszem. – Nauczyciel skinął głową, a następnie przyklęknął i zaczął grzebać w swojej torbie. Wyciągnął z niej dwie mniejsze saszetki, po czym wręczył po jednej zarówno Hermionie, jak i Riddle'owi.
– Rozejrzyjcie się, proszę, po ziemi i pozbierajcie upadłe żołędzie. Pani profesor będzie naprawdę wdzięczna, jeżeli wywiążemy się z zadania. To główny składnik eliksiru uzupełniającego krew.
DeCerto wzięła od McGraya torebkę, a Riddle, chociaż bardzo niechętnie, poszedł w jej ślady. W milczeniu zaczęli krążyć po okolicy i zbierać żołędzie. Nim minęło kilka minut, Hermiona zebrała ich naprawdę sporo. Schyliła się, żeby podnieść następny, ale właśnie wtedy usłyszała cichy stukot. Spojrzała w górę i zobaczyła, że na polanie wylądował testral. Zwierzę obwąchało powietrze i obrzuciło intruzów zainteresowanym wzrokiem.
Szczerze mówiąc, nigdy nie uważała testrali za piękne stworzenia. Chociaż z budowy przypominały zwyczajne konie, ich łuskowaty dotyk wzbudzał niepokój, zaś zielonkawa skóra sprawiała, że wyglądały bardziej niczym latające szkielety, aniżeli żywe istoty.
Hermiona patrzyła, jak testral składa skrzydła, najprawdopodobniej nie wykrywszy zagrożenia. Nie był, co prawda, piękny, ale emanował swego rodzaju dostojeństwem. W gruncie rzeczy lubiła ich łagodną naturę, aczkolwiek nie cieszyły ją okoliczności, dzięki którym była w stanie je zobaczyć.
Fascynujące.
– Proszę uważać, panno DeCerto. Kilka metrów przed panią wylądował testral – powiedział głośniejszym tonem McGray.
Hermiona spojrzała za siebie. Profesor stał w pewnej odległości od niej. To naturalne, że zobaczywszy potencjalne zagrożenie, postanowił interweniować, bowiem nie wiedział, że widziała czyjąś śmierć. Co interesujące, Riddle również wydawał się zainteresowany. Na sto procent widział testrala, przecież zabił własnego ojca, ale dlaczego się na nią gapił? Westchnęła, po czym podeszła do zwierzęcia.
– Idzie pani wprost na testrala! – dodał ostrzejszym tonem nauczyciel.
– Wiem, widzę go – rzuciła przez ramię. Stworzenie nie ruszyło nawet o milimetr, ograniczając się do czujnej obserwacji, dzięki czemu dotarła do niego w zaledwie kilku krokach. Całkiem duży, pomyślała, gdy stanęła obok. – Cześć, skarbie – powiedziała łagodnym głosem i wyciągnęła rękę. Testral trochę się odsunął, ale ostatecznie zwyciężyła ciekawość. Nim minęła chwila, powąchał jej dłoń. Uśmiechnęła się zachęcająco. Z ostrożnością dotknęła łuskowatej szyi i rozpoczęła pieszczotę. Skóra stworzenia była ciepła i całkiem gładka. Jakim cudem równie delikatne istoty są w czarodziejskim świecie postrzegane jako omen śmierci? To aż nieprawdopodobne. Testral pochylił głowę i szturchnął wyciągniętą rękę; potem zaczął lizać jej dłoń. Najprawdopodobniej wpadł się posilić, bowiem palce wciąż miała umazane sokiem ze szkarłatnego żołędzia. Nie mogąc powstrzymać radości, roześmiała się w głos.
Co za głupi szlaban!, podsumował Riddle spacerując po polance i zbierając żołędzie. Naprawdę, gdyby chciał marnować czas, to uciąłby sobie pogawędkę z jedną z tych nieznośnych dziewczyn, beznadziejnie w nim zakochanych. Mimowolnie zerknął na DeCerto, która bez reszty była pochłonięta zadaniem. Cóż, z pewnością nie zaliczała się do grona jego bezmyślnych adoratorek. Może nawet była jedyną dziewczyną w całej szkole, która się w nim nie podkochiwała. Dziwaczka, pomyślał. Co więcej, mimo wszechobecnej dziczy wciąż nie wyglądała na przestraszoną. Gdyby się zlękła, dostarczyłaby mu trochę rozrywki i umiliłaby czas spędzony w Zakazanym Lesie. Sprawiała wrażenie, jakby często, a nawet z przyjemnością, włóczyła się po krzakach. Wolałby być z nią sam na sam. Wtedy mógłby po prostu ją przekląć.
Wtem wypatrzył coś interesującego na nocnym niebie. Wytężył wzrok i zobaczył lecącą w ich kierunku ciemną, bezkształtną masę. Automatycznie sięgnął po różdżkę, ale uspokoił nerwy, kiedy zrozumiał, że ku polanie zmierza testral. To brzydkie, ale nieszczególnie zagrażające czarodziejom stworzenie. Stwór wylądował kilka metrów przed DeCerto, przez co nie potrafił powstrzymać złośliwego uśmieszku. Czyżby szlaban właśnie zyskał na atrakcyjności? Tylko ci, którzy widzieli śmierć, mogli zobaczyć testrala. Nie wiedział, czy dziewczyna była do tego zdolna. Jakby nie patrzeć, uciekła z francuskiej strefy wojennej, niemniej jednak stwór nie wyglądał na łagodnego i mógł wzbudzić nieufność.
– Proszę uważać, panno DeCerto. Kilka metrów przed panią wylądował testral – ostrzegł podopieczną profesor. Ta tylko spojrzała przez ramię i powstrzymała się od udzielenia odpowiedzi. Ku ogromnemu zaskoczeniu Riddle'a, nie wyglądała na zaniepokojoną przestrogą. Odwróciła się z powrotem do testrala i podeszła bliżej. Najwyraźniej widziała to stworzenie. McGray znów ostrzegł dziewczynę, ale tym razem uzyskał odpowiedź.
– Wiem, widzę go.
Obserwował, jak DeCerto podchodzi do testrala. Stawiała pewne siebie kroki, więc nie spanikowała. Wyciągnęła doń rękę, a następnie ze spokojem zaczęła go głaskać. Wyglądała, jakby spotkała długo niewidzianego przyjaciela, ale po pewnym czasie zobaczył w jej oczach również smutek. Musiał się dowiedzieć, czyją śmierć widziała. Riddle prawie dał się porwać gniewowi. Nienawidził żyć w niewiedzy, zaś gryfonka strzegła swoich sekretów niczym prawdziwa lwica.
– Panno DeCerto! – Najprawdopodobniej straciła poczucie czasu, bo profesor w pewnym momencie przywrócił ją do rzeczywistości. – Wystarczy! – dodał ostrzejszym tonem, po czym razem poszli do miejsca, gdzie stał Riddle, patrząc nań złowrogo. – Zrobiło się późno. Myślę, że najwyższy czas wrócić do zamku – podsumował McGray.
– Tak, profesorze – odpowiedział mu potulnie ślizgon.
Hermiona przewróciła oczami. Czy ten dupek przestanie kiedyś zgrywać pupilka nauczyciela? Sama długo by tak nie wytrzymywała. Wyszli z lasu w milczeniu i szczerze mówiąc, było jej trochę smutno, że wracają do zamku. Lubiła Hogwart, ale nienawidziła jego obecnych mieszkańców.
– Mimo że dzisiejszy wieczór należał do tych owocnych i bardzo udanych, mam szczerą nadzieję, że nie będziemy musieli go powtarzać – powiedział McGray, kiedy dotarli do wrót. – Oboje jesteście utalentowani, dlatego też nie chciałbym ponownie interweniować podczas zajęć praktycznych.
– Oczywiście, profesorze. – Riddle znów przybrał zawstydzoną minę. Hermiona po raz kolejny była pod wrażeniem jego umiejętności aktorskich.
– W porządku. Zaniosę żołędzie do szklarni – dodał, odebrawszy uczniom torby. – Jak mniemam, pan Riddle odprowadzi panią do pokoju wspólnego Gryffindoru.
DeCerto zmarszczyła brwi. Czy to następny feler lat czterdziestych? Czy dziewczyna potrzebowała obstawy w drodze do własnego dormitorium?
– Nie trzeba, profesorze. Znam drogę powrotną – odpowiedziała.
– W żadnym wypadku. – McGray pokręcił głową. – Nie chcę, żeby włóczyła się pani sama po zmroku. Pan Riddle jest prefektem, więc jestem pewien, że nie będzie miał nic przeciwko.
– Naturalnie, profesorze – odparł ślizgon.
Hermiona westchnęła. Nauczyciel tego nie słyszał, ale stojący obok Riddle z pewnością. Naprawdę nie chciała przebywać z nim sam na sam dłużej, niż to konieczne. Ostatnim razem próbował wyciągnąć z niej informacji, więc teraz będzie podobnie. Niestety, McGray był uparty, czyli przegrała na wstępie. Ostatecznie szli ramię w ramię, przez co czuła się zestresowana. Jej prawa ręka mimowolnie drgała, przy każdym stawianym kroku, gotowa do dobycia różdżki w każdym momencie.
– Czemu jesteś spięta, DeCerto? – Uśmiechnął się Riddle.
Nie odpowiedziała, ponieważ wolała uniknąć prowokacji. Wiedziała, że gdyby coś odburknęła, nie skończyłoby się to dobrze. Zaryzykowała spojrzenie w bok i zacisnęła zęby ze świadomością, iż napawa się jej gniewem.
– Jesteś zadowolona z naszej wycieczki do Zakazanego Lasu? – drążył nader przyjaznym tonem. – W końcu to przez ciebie zarobiliśmy szlaban.
Wystarczy.
– Słucham? – warknęła, dając się ponieść emocjom. – Zaatakowałeś mnie podczas pojedynku i śmiesz twierdzić, że jestem temu winna? Jakby tego było mało, nasłałeś na mnie te przeklęte harpie!
– Zupełnie nie rozumiem, o czym mówisz – odpowiedział z udawanym zaskoczeniem. – Prawie się na mnie rzuciłaś, DeCerto. I to naprawdę nie moja wina, że zostałaś przez wszystkich znienawidzona.
Hermiona zmrużyła oczy, ale nie odpowiedziała. Specjalnie szukał powodu do stworzenia następnego problemu. Podłapawszy jej wzburzone spojrzenie, jeszcze weselej się uśmiechnął. Zdeterminowana, wróciła do patrzenia przed siebie. Czemu nagle ten cholerny pokój wspólny był tak daleko?
Kiedy Riddle znów się odezwał, z jego głosu zniknęła przyjacielska nuta, zastąpiona chłodem i wyrachowaniem, do których zdążyła się przyzwyczaić.
– Czy wreszcie powiesz mi, co ukrywasz?
Hermiona się zagapiła, a potem odchrząknęła.
– Wciąż nie wiem, czego ode mnie oczekujesz – odburknęła.
Riddle jakby tylko na to czekał. W momencie złapał ją za nadgarstek i odwrócił tak, że stanęła z nim twarzą w twarz. Mimowolnie syknęła z bólu.
– Nie pogrywaj ze mną, DeCerto.
To powiedziawszy, unieruchomił jej drugą rękę, aby nie mogła przywołać doń różdżki. Była sparaliżowana ze strachu. Nie dość, że był wyższy, to jeszcze fizycznie silniejszy. Złapana w pułapkę spojrzeń, nie potrafiła odwrócić wzroku. W szarych, hipnotyzujących oczach dostrzegła błysk czerwieni, ale łudziła się, że to tylko sztuczka wieczornego światła. Zadrżała i wiedziała, że to wyczuł.
– Skąd jesteś? – zapytał nietolerującym oporu głosem. – Czego tu szukasz?
Chociaż była przerażona, nie zamierzała się odkryć.
– Wychowałam się we Francji – wydukała – Jestem uchodźcą…
Riddle brutalnie nią potrząsnął.
– Nie wciskaj mi tego gówna, powiedz prawdę!
Jęknęła z bólu, przekonana, że rano odkryje na ciele nowe siniaki, ale zanim zdążyła zareagować, usłyszała dochodzące z korytarza głosy. Gdy nabrały na sile, poczuła niewyobrażalną ulgę. Ślizgon również się tym zainteresował, bo spojrzał w kierunku, z którego dochodziły. Najwyraźniej nie był zadowolony z przerwanego przesłuchania, ponieważ zmarszczył gniewnie brwi. Kiedy nieznajomi się zbliżyli, Hermiona rozpoznała kobiece głosy – może dwa lub trzy różne. Zanim dziewczęta wyszły zza rogu, Riddle drapieżnie się uśmiechnął, a następnie zrobił kilka kroków wstecz, że w rezultacie uderzył plecami o przeciwległą ścianę. Przez cały czas ciągnął ją za sobą.
– Proszę cię, DeCerto. Po prostu przestań – powiedział, gdy głosy nabrały na sile. – Wybacz, ale nie umówię się z tobą.
Hermiona patrzyła nań, całkowicie zszokowana. Chociaż miał na twarzy usatysfakcjonowany uśmiech, głos przeczył zadowoleniu – brzmiał na oburzonego i jednocześnie trochę zlęknionego. Wtem dziewczęta ucichły, a DeCerto nie odważyła się odwrócić głowy. Wiedziała, że zaraz wyjdą zza winkla, ale wciąż była trzymana w żelaznym uścisku. Gwałtownie wciągnięty oddech podpowiedział jej, że uczennice zauważyły to, co miały zobaczyć. Kiedy spojrzała w tamtym kierunku, dostrzegła trzy współdomowniczki z czwartego albo piątego roku.
Wiedziała, jak razem wyglądają. Oto ona, szalona nowa dziewczyna, znana prześladowczyni szkolnego idola, stała ze swoją ofiarą w zaciemnionym korytarzu. Riddle był przyciśnięty do ściany z zastygłym na twarzy wyrazem najprawdziwszego szoku. Och, był cholernie przekonującym aktorem. Nadal trzymał jej dłonie w mocnym uścisku, ale z perspektywy postronnego obserwatora mogło to wyglądać zupełnie inaczej. Zapatrzone w przystojnego chłopaka, z pewnością rozpowiedzą, że został przez nią zaatakowany i zapędzony w kozi róg.
Aby dodać sytuacji smaczku, odwrócił głowę i spojrzał wprost na gryfonki. Gdy Hermiona zrobiła to samo, zobaczyła w ich oczach jawną wrogość i potępienie.
Cudownie, po prostu wspaniale! Teraz pomyślą, że go nękam!
Kiedy poczuła, że zluzował uścisk, automatycznie się od niego odsunęła. Wiedziała, że to nie pomoże przekonać współdomowniczek o swojej niewinności, ale raczej już nic nie zdoła.
– Posłuchaj mnie, DeCerto – powiedział uspokajającym tonem. – Jest mi przykro, że musisz przez to przechodzić, ale nie zmienię zdania. Wybacz, ale nie będę twoim chłopakiem. Zaakceptuj to, proszę.
Hermionie zrobiło się niedobrze, słysząc tę pozorną szczerość. To było jedno wielkie kłamstwo, ale zbyt dobrze wiedziała, że odegrał naprawdę przekonujące przedstawienie. Nie było mowy, żeby gryfonki nie połknęły haczyka.
– Wszystko w porządku? – zapytała którąś z dziewcząt.
Riddle natychmiast zareagował i spojrzał nań z ulgą.
– Ee, tak – odpowiedział z zakłopotaniem, po czym uśmiechnął się czarująco, zaś gryfonki gwałtownie się zarumieniły. – Właśnie wracałem do pokoju wspólnego – dodał i odsunął się od Hermiony. – Ee, po prostu sobie pójdę…
– Czy potrzebujesz towarzystwa? – zapytała go dziewczyna o krótkich brązowych włosach, rzuciwszy DeCerto złośliwe spojrzenie.
Riddle roześmiał się zalotnie.
– Nie, nie ma takiej potrzeby – odparł i spojrzał wymownie na Hermionę. Oczywiście, że wielbicielki źle to zinterpretują. Pożegnawszy się z dziewczętami, szybko się ulotnił.
Hermiona stała na korytarzu i patrzyła na jego oddalające się plecy. Była oszołomiona zuchwałym zachowaniem, które przed momentem zaprezentował. Jak mógł nadal patrzeć w lustro po odwaleniu podobnego świństwa? Nigdy wcześniej nie spotkała równie manipulacyjnego i przebiegłego węża. Nawet Voldemort nie był równie podły. Nigdy nie zniżyłby się do szargania swojej opinii w ten sposób. Oczywiście, nie, żeby Lord Voldemort był bardziej moralnym bytem, aniżeli Tom Riddle, ale przynajmniej nie wywinąłby podobnego numeru.
– Jak mogłaś, podła suko?
Wyrwana z zamyślenia, Hermiona spojrzała na trzy współdomowniczki. Jedna była długowłosą brunetką, druga niebieskooką blondynką, zaś trzecia miała krótkie brązowe włosy. Gdyby spotkały się w normalnych okolicznościach, może nawet by się zaprzyjaźniły, ale teraz to absolutnie wykluczone. Na ich twarzach widać było obrzydzenie, furię i oburzenie. Przez moment zastanowiła się, jak najlepiej to rozegrać. Tłumaczenie im, że to wina Riddle'a, zdecydowanie się nie sprawdzi. Może powinna bez słowa wrócić do pokoju wspólnego?
– Mówię do ciebie, dziwko! – warknęła blondynka.
To niesamowite, ile przekleństw znały dzieciaki. Legifer pewnie padłaby na zawał, pomyślała głupio. Albo przyznałaby im punkty za obrazę najgorszej panny na wydaniu.
Zachichotała.
– Słyszałyście? Ona się śmieje! To wariatka! – powiedziała do koleżanek blondynka. – Trzymaj się z daleka od Toma. Naprawdę tak ciężko zrozumieć, że nie masz u niego żadnych szans? Jeżeli wciąż będziesz go nagabywać, w końcu się doigrasz! – dodała w kierunku Hermiony.
DeCerto rzuciła jej pełne politowania spojrzenie. To wręcz absurdalne. Wcześniej nawet by nie przypuszczała, że Riddle owinie sobie wokół palca całą szkołę, a przecież nie był jeszcze Czarnym Panem. Najgorsze jest to, że gdyby nie wiedziała, jakim jest kłamliwym gnojkiem, najprawdopodobniej również jadłaby mu z ręki.
Ostatecznie potrząsnęła głową.
– Cokolwiek – burknęła pod nosem, po czym wyminęła współdomowniczki i weszła do pokoju wspólnego.
Uczniowie byli dosłownie wszędzie. Siedzieli na kanapach, fotelach lub podłodze, skupieni na odrabianiu zadań domowych bądź po prostu rozmawiając ze znajomymi. Szlaban był wyczerpujący, tak więc marzyła tylko o samotności. Od razu skierowała się ku schodom do dormitorium.
– Cześć, Hermiono! Jak minęło? – Usłyszała, a kiedy się odwróciła, zobaczyła Longbottoma. Był aktualnie w trakcie partyjki szachów z Weasleyem.
– Cudownie – odpowiedziała bez większego entuzjazmu.
– Aż tak źle? – zapytał z krzywym uśmiechem.
– Idę spać. – Chciała opuścić pokój wspólny, zanim doń wejdą te trzy dziewczyny. Z pewnością od razu rozgłoszą najnowsze wieści – że jest szalona, bo nęka przystojnych, niczemu winnych prefektów.
Gdy weszła do sypialni, z ulgą stwierdziła, że tym razem los jej sprzyja. Choćby nie wiem, jak neutralnie zachowywały się współlokatorki, dziś nie mogłaby ich zdzierżyć.
Poszła pod prysznic, a potem przebrała się w piżamę. Kiedy wskoczyła na łóżko, od razu zaciągnęła kotary i poświęciła chwilę na zastanowienie się, czy nie byłoby warto rzucić na swoje posłanie uroku ochronnego. Zachowanie jej koleżanek z dormitorium z pewnością nie ulegnie poprawie, kiedy poznają szczegóły korytarzowego incydentu. Westchnęła i postanowiła zapobiegać nieszczęściu, więc machnęła różdżką. Automatycznie przypomniała sobie swój czwarty rok nauki, kiedy to również padła ofiarą plotek. Wypadał wówczas Turniej Trójmagiczny i ta głupia krowa, Rita Skeeter, rozpisywała się w Proroku Codziennym, jakoby była dziewczyną Harry'ego Pottera i zdradzała go z Wiktorem Krumem. Wtedy też była znienawidzona. Pewnego dnia obudziła się i odkryła, że współlokatorki zamieniły wszystkie jej rzeczy w stos martwych owadów. Wciąż nie wiedziała, jakim cudem im się to udało. To wystarczy, podsumowała swoje starania, po czym ziewnęła i położyła się z powrotem do łóżka.
Wróciwszy wspomnieniami do czasów szkoły, poczuła charakterystyczny supeł w żołądku. Nie wiedziała nawet, co stało się z jej dawnymi koleżankami z dormitorium. Odkąd opuściła Hogwart, więcej się nie zobaczyły. Liczyła, że miały się całkiem dobrze. Z drugiej strony… jeszcze się nie urodziły. Absurdalność tej sytuacji uderzyła w nią z prędkością światła. Wszystkie straszne rzeczy, które przeżyła, w ogóle się nie wydarzyły, a mimo to musiała żyć ze wspomnieniami o nich. Trzeba jak najszybciej zakończyć ten paskudny koszmar, zanim naprawdę popadnie w obłęd. Z pewnością istniał sposób na otwarcie portalu w przyszłość. Gabinet Albusa Dumbledore'a, powiedziała sobie, zanim zasnęła. Dyrektor na pewno zgromadził więcej informacji.
Zewsząd latały klątwy. Hermiona schowała się za filarem, a Neville tuż obok niej.
– Ilu widzisz? – przekrzyczał wszechobecny hałas.
Wychyliła się zza murku, aby mieć lepszy widok.
– Przynajmniej pięciu – odwrzasnęła.
Walczyli w starej siedzibie Ministerstwa Magii, gdzieś na górnych piętrach. Budynek został opuszczony pod koniec lat sześćdziesiątych, gdyż wówczas rząd zmienił ogólnodostępną lokalizację. Od tego czasu dawna kwatera wykorzystywana była w charakterze muzeum. Jako że stanowiła starodawną i niegdyś prestiżową część czarodziejskiej historii, Hermiona żywiła przekonanie, że Voldemort ukrył tu jednego ze swoich horkruksów. To był właśnie powód, dla którego we czwórkę infiltrowali to miejsce. Gdzieś tutaj musiał być miecz Godryka Gryffindora.
Klątwa uderzyła w filar, za którym się chowali, krusząc część kamienia.
– Musimy ruszać! – zakomunikowała.
Neville przytaknął, a następnie oboje opuścili kryjówkę i przeszli do ataku. Hermina nie miała pojęcia, jakim cudem zostali namierzeni, ale miała nadzieję, że chociaż Ronowi i Harry'emu uda się obejść bez walki. Jak do tej pory napotkani śmierciożercy nie stanowili większego zagrożenia i byli szybko obezwładniani. Oszołomiwszy ostatniego przeciwnika, zdecydowali się ruszyć dalej.
– W porządku, chodźmy – powiedział Longbottom, przechodząc nad jednym nieprzytomnym.
Wtem Hermiona zauważyła, że ostatni powalony śmierciożerca wstał. Był za Neville'em, więc ten nie widział zagrożenia. Wrzasnęła, ale było za późno. Jasnoczerwona klątwa poszybowała w stronę chłopaka, a kiedy zderzyła się z jego klatką piersiową, po korytarzu poniosło się charakterystyczne dla łamanych kości chrupnięcie. Gdy Neville przewrócił się na ziemię, odwdzięczyła się mężczyźnie, który upadł i przestał się ruszać.
Natychmiast podbiegła do przyjaciela, opadła na kolana i dokonała oceny obrażeń. Z rany na piersi sączyła się krew, zaś Longbottom nie mógł powstrzymać się od pełnych boleści jęków. Gdy podciągnęła mu koszulkę, prawie wybuchnęła płaczem. Miał rozerwaną klatkę przez wystające na zewnątrz połamane żebra. Wiedziała, że nijak może mu pomóc i Neville umrze.
Trzymała go w ciasnym objęciu, kiedy walczył ze swoim przeznaczeniem. Z chwilą, która wydawała się wówczas wiecznością, przestał jęczeć, wydawszy ostatnie tchnienie. Hermiona drżała, nie mogąc powstrzymać spazmów.
– Przepraszam, przepraszam…
To była jej wina.
