– To był doprawdy najbardziej chaotyczny, niepoukładany, przypadkowy i idiotyczny pokaz, jaki zdarzyło mi się oglądać w całym moim długim życiu – przerwał owacje magicznie zwielokrotniony, odbijający się złowrogim echem głos dyrektora Durmstrangu.

– A kogo to obchodzi? – rzucił Syriusz, zanim zdążył ugryźć się w język, a Ślizgonka parsknęła.

Borys Pastakurow postanowił wyjątkowo puścić tę uwagę mimo uszu i kontynuował:

– Uważam, że bezczelnością było przyjeżdżać tutaj BEZ przygotowanego programu.

– Tego NIE może pan wiedzieć. – Merriwether uruchomiła wrodzone zdolności parodystyczne. – Ani udowodnić.

– Osobiście uważam, że było to absolutnie genialne – wtrącił grzecznie pan Hieronim Jutrzenka. – Coś nowego, innego, świeżego. Znam się na tym, zapewniam.

– Tak, tu się z panem zgodzę – dodał młody, lecz ponury głos Dymitra Dwubratskiego. – Jedna z najciekawszych rzeczy, jakie miałem ostatnio okazję obejrzeć, a zaliczyłem całe mnóstwo turniejów, jako zawodnik i juror. Wszystko było takie oryginalne…

– Tak bezpretensjonalnie, z humorem pokazane – chwalił starszy auror. – Takie… naturalne!

– Tak, tak, bardzo zgrabna historyjka – przytaknął minister Tegerdyk Eatanswilli.

– I jak dużo zaklęć!

– I potworów – dorzucił Dymitr, aktualny mistrz świata czarodziejskich pojedynków. – I różnych innych stworzeń. Nie bali się także sięgnąć po te mniej znane. Za to należy się głębokie uznanie. O niektórych sam nawet nie słyszałem, muszę przyznać. To coś z błota…

Gryfon i Ślizgonka wymienili szybkie spojrzenia, a chłopak nawet poruszył ustami, jakby mówił: „A widzisz?". Otrzymał niemą odpowiedź: „Zakichane gryfońskie szczęście".

– Tak, tak, wiele bardzo zgrabnych akcji – zachichotał pan Jutrzenka. – Takich, że aż się młodość przypomina. Wirująca Tarcza, ech! I smoki! Nie należy zapominać o smokach. Pierwszy raz coś takiego widziałem!

– Mam wnuczkę w wieku tej małej dziewczynki w pelerynce – prawił minister. – Ale czy ktoś może mi wyjaśnić, kim była ta Baba Jadzia, czy jakoś tak? I dlaczego domek sam chodził? Zmodyfikowane Zaklęcie Locomotor?

– Hmm… słuszna uwaga – zamyślił się pan Jutrzenka. – Mam dziwne wrażenie… Czy ta chatka przypadkiem nie powinna być z piernika?

– Tak, ma pan rację! – Kiwnął głową Dymitr. – To tylko my w Rosji mamy na kurzej nóżce. Chyba.

Zirytowany powyższą dziwaczną dyskusją dyrektor zdjął z sektora Kapituły Zaklęcie Sonorus i przez dłuższą chwilę pięciu sędziów konferowało, nie będąc słyszalnymi dla widowni i zawodników.

– Niestety – odezwał się Pastakurow po przerwie – obawiam się, że muszę donieść, że jury nie jest zgodne co do swojej ostatecznej oceny zaprezentowanego niedawno spektaklu. Doprawdy, nie jest to trudność nie do pokonania. Korzystając z przysługującego mi, jako przewodniczącemu Kapituły, prawa, zamierzam zadać państwu w jej imieniu trzy dodatkowe zadania.

– CO?! – wrzasnęła panna MoFire. – Dlaczego? To nieuczciwe! To… PRZEŚLADOWANIE!

– Spokój! – przerwał jej dyrektor. – Zaprezentowaliście nam bardzo widowiskowy, owszem, ale… khm, khm… ekscentryczny, absurdalny wręcz program, zarzucając mnóstwem magicznych stworzeń, lecz większość zaszłych tutaj zdarzeń BYŁA PRZYPADKOWA, temu nie możecie zaprzeczyć. W naszych stronach nazywa się to „tortem urodzinowym" – to znaczy słodko i na pokaz…

„Mowa-trawa, mowa-trawa. Bla, bla, bla…", mruczała do siebie melodyjnie niepoprawna Ślizgonka.

– A Kapituła chce… MUSI wiedzieć, MUSI zobaczyć, czy potraficie sobie PROFESJONALNIE poradzić z różnorodnymi zagrożeniami – wygłaszał dalej swoją tyradę Pastakurow, a argumenty dobierał tendencyjne, co prawda, ale tak mocne, że trudno byłoby mu zaprzeczyć, czy chociaż czepić się czegokolwiek. – Czy wyraziłem się jasno?

– Tak – warknął wściekły Black przez zaciśnięte zęby.

– DOPRAWDY, aż nazbyt – dorzuciła z przekąsem dziewczyna.

– Nie chcę – w głosie dyrektora można było usłyszeć ironiczny uśmieszek – aby poczuli się państwo – płynnie powrócił do formy grzecznościowej – w jakiś sposób wyróżnieni. Zapewniam, że ze swoich uprawnień już raz dzisiaj skorzystałem.

– Nietrudno się domyślić, w czyim wypadku – prychnął Syriusz.

– A w czyim zdecydowanie nie – dodała Merriwether z ogniem w oczach.

– Doprawdy, państwa odzywki są nie tylko nie na miejscu i świadczą o fundamentalnym braku wychowania, ale są też bardzo dziecinne. Zawsze jeszcze mogą państwo zrezygnować, o czym przypominam już po raz któryś z rzędu. Tak więc – zakończył triumfalnie – zadanie pierwsze!

Dyrektor Pastakurow, przewodniczący sędziowskiej Kapituły, klasnął w ręce i w Symulatorze Wyobrażeń ponownie zapanował mrok, a obłędnie wkurzonych i upokorzonych zawodników oświetlał tylko pojedynczy, teatralny reflektor. A mieli taką nadzieję, że wreszcie dadzą im spokój…

N-I-E-C-H-T-O–S-Z-L-A-G!

– Poproszę o banshee – zabrzmiał w zapadłej ciszy głos nowego Borysa Przeklętego.

– Cholerna jasna mać bułgarska! – wyrzuciła z siebie doprowadzona do ostateczności panna MoFire. – Dlaczego zawsze TO? Dlaczego zawsze JA? Czy to francowate, rozwydrzone nibybabsko będzie mnie prześladować do końca życia?

Jak na zawołanie rozległ się ogłuszający, skrzekliwy krzyk.

– Bardzo możliwe. Jej głos słyszy się przed śmiercią.

– Och, zamknij się, Black!

– Syriusz.

– Cokolwiek.

Wrzask przybrał na sile.

– Dobrze! – krzyknęła nadal nieco histerycznie Merriwether. – W porządku! Żałuję, że to wtedy powiedziałam! Bardzo żałuję! I nie chcę więcej BANSHEE!

Syriusz patrzył na nią kompletnie zagubiony. Żeby aż tak się emocjonować jakąś tam upiorzycą? Jego samego, szczerze mówiąc, banshee ani ziębiła, ani grzała. Jednak chwilę później przypomniał sobie pewne zdarzenie z trzeciej klasy, któremu panna MoFire zawdzięczała przydomek „Bombarda". Ups! To o to chodziło!

W tym czasie banshee zdążyła wyjść z mroku w wąski krąg światła. Wyglądała raczej klasycznie – odziana była w długie, ciężkie burozielone szmaty, miała wściekle rude włosy do ziemi i twarz wykrzywioną koszmarnym grymasem (od samego tego widoku ktoś mniej wrażliwy mógłby zejść). Do tego darła się też zupełnie modelowo.

Nie wytrzymali długo tego jazgotu. Wkrótce w głowach zaczęło im huczeć, jakby roje pszczół postanowiły pozakładać im za życia ule w czaszkach. Dręczyło ich także inne, wyjątkowo niemiłe uczucie, które można by przyrównać do powtarzającej się eksplozji bębenków w uszach. Prawie jednocześnie zasłonili te, jakże ważne, organy zmysłów rękami i intuicyjnie skulili się w ochronnych pozycjach.

– Może by tak mała Bombarda? – podsunął dziewczynie Black z obrzydliwym uśmiechem na ustach, starając się przekrzyczeć zjawę.

– Sam się bombardnij! – odwrzasnęła.

– Znowu kodeks?

– NIE! Wstręt straszny a nabyty!

Pannę MoFire ogarnęła niewyobrażalna wręcz furia. Miała dość napotykania na każdym kroku właśnie tego głupawego magicznego stworzenia. Mogła znieść wszystko, ale nie po raz setny, tysięczny, milionowy banshee! Dość! Przed oczami migały jej kolorowe plamy, w uszach brzęczało, a puls walił mocno i boleśnie w skroniach. Wściekła jak osa wyskoczyła prosto przed upiorzycę.

– Burza! – ryknęła i natychmiast Symulator Wyobrażeń wypełniły czarne chmury. – Deszcz! Błysk! – komenderowała Ślizgonka, podrygując do taktu różdżką jak batutą, aż wreszcie zakończyła ze złowieszczą iskierką w oku: – Grom! Grom! GROM!

Teraz nad nimi rozlegał się huk za hukiem, wstrząsając ścianami Symulatora. Krzyk banshee jakby stracił na sile, zagłuszony odgłosami nawałnicy, a na twarzy upiora odbiła się lekka dezorientacja.

– GROM! I jak ci się to podoba, rudzielcu?

Mimo że było to raczej niemożliwe, banshee zdawała się co nieco rozumieć z ostatniego zdania. Jej wrzask w rozpaczliwym wysiłku wzniósł się jeszcze o kilka oktaw, tak że włosy Hogwarczyków się zjeżyły, zaczęły po nich przebiegać impulsy elektryczne i rozlegać się sporadyczne trzaski wyładowań, natomiast Blackowi roztrzaskało się kilka guzików przy szacie – najwyraźniej wykonanych z barwionego szkła czy kryształu.

– A niech mnie – mruknął Syriusz i teraz to on nieźle się wkurzył. – Silencio! – krzyknął w stronę banshee. Zupełnie jakby zaklęcie mogło cokolwiek zdziałać, ale Black już miał nowy pomysł.

Sonorus! – Stuknął różdżką we własne gardło i … ryknął, wrzasnął, burknął i zaczął wydawać całe mnóstwo innych głośnych, strasznych dźwięków, o które trudno byłoby podejrzewać każdego normalnego, żyjącego człowieka, z tym, że akurat ten konkretny osobnik był wyjątkowy, ponieważ sporą część swojego życia spędzał w psiej skórze.

W obecnej chwili trudno było orzec, które z dwojga wrzeszczy gorzej – upiór z wieloletnim doświadczeniem czy świeżo odkryty talent, Syriusz Black. Zdesperowana Merriwether owijała długie włosy wokół głowy, starając się za wszelką cenę obronić przed nieziemskim jazgotem. Wydawało jej się, że śni jakiś koszmarny sen, w którym została przeniesiona do domu wariatów.

W końcu Syriusz wydarł się wyjątkowo głośno. Dźwięk ten miał w sobie coś z ryku lwa (a jakżeby inaczej!), jednak wymieszanego z kakofonią innych odgłosów. Był to głos okropny, niemal przegryzający się na wylot przez uszy. W mniemaniu Merriwether, jeżeli ściany nie popękały do tej pory, to teraz ABSOLUTNIE musiały. W każdym bądź razie hałas zaskoczył również samą banshee, ponieważ zamilkła nagle z bardzo zszokowanym wyrazem koślawej twarzy i wciąż otwartymi ustami. Wgapiała się w Syriusza rozszerzonymi źrenicami, jakby nie wierzyła w to, co się dzieje. Panna MoFire skorzystała z okazji i rzuciła na nią stare, dobre Zaklęcie Chrypy, od wieków stosowane w czarodziejskich rodzinach wobec dzieci używających „brzydkich wyrazów". Widząc to, Syriusz zdjął z siebie, niepotrzebne już, Zaklęcie Nagłaśniające. Pobudzona ciszą banshee spróbowała wrzasnąć i zaskrzeczała, ledwo mogąc wydobyć z siebie głos. Upiorzyca momentalnie straciła grunt pod nogami, nie wiedziała, co począć ze sobą, i tylko patrzyła na nich z wyrzutem.

Vade Expecto! – dokończyła dzieła Merriwether i banshee zniknęła z lekkim trzaskiem, przenosząc się w inne, losowo wybrane miejsce w czasie i przestrzeni.

– Bardzo dobrze – rozległ się przesłodzony, czyli niezbyt dobrze wróżący na przyszłość, głos Borysa Pastakurowa. – Teraz… Wilkołak!

W tej chwili gdzieś z oddali rozległo się przeciągłe wycie. Merriwether zbladła, a Syriusz przełknął głośno i też nie wyglądał najlepiej.

– Zaraz! – krzyknęła panna MoFire. – Wilkołaki to stworzenia magiczne! Odporne na magię! Nie może pan wymagać od nas…

– Doprawdy! O ile mnie zwodnicza pamięć nie myli, całe mnóstwo magicznych stworzeń już się tutaj dziś pojawiło za WASZĄ sprawą i jakoś wam to nie przeszkadzało. Chyba że to, co wydarzyło się wcześniej, było od początku do końca PRZYPADKOWE?

– Nie! – panna Hipokrytka zaprzeczyła natychmiast, dla zasady, chociaż najlepiej wiedziała, że dyrektor mówi prawdę. Z tym że on nie musiał być w swojej racji upewniany. I bez tego mieli kłopoty. – Wszystko odbyło się tak, jak było zaplanowane. – Mało kto potrafił kłamać tak wspaniale, jak Merriwether MoFire.

– A zatem… Wilkolak!

A zatem… Stało się! Wypadł na nich wielki, kudłaty wilk z uzbrojonym w pełny garnitur kłów, zalanym pianą pyskiem i potwornymi, przekrwionymi, lecz jednocześnie jakże ludzkimi oczami.

WILKOŁAK!

„Niech to szlag! Niech to szlag! Niech to szlag!", Ślizgonka powróciła do swojej mantry. Jeszcze tego im tu brakowało, DOPRAWDY!

– I co teraz? – zapytał Black.

– Zamień się w psa i go pogoń – rzuciła niecierpliwie Merriwether. Sama właśnie rozważała ten problem.

Syriusz osłupiał i szczęka mu opadła. Czyżby ona sugerowała… Ale ona nie mogła wiedzieć… Ona nie wiedziała, prawda? Bo niby skąd…

Przyglądał jej się uważnie, ale była zatopiona we własnych myślach i nie dawała po sobie nic poznać. Syriusz postarał się rozluźnić, o ile to możliwe, mając wilkołaka gdzieś za plecami. Merriwether pewnie tylko tak to powiedziała… Ot, z rozpędu mruknęła byle co… Prawda?

Tym razem to Merriwether musiała pociągnąć za sobą skamieniałego Syriusza.

– Biegnij, idioto! – syknęła, chwytając go za rękaw.

Zerwali się gwałtownie, przechodząc ze stanu nieruchomego od razu do pełnego galopu i mając nikłe nadzieje, że cokolwiek ich w tej sytuacji uratuje. Oboje mieli więcej niż mieszane uczucia względem czynienia wilkołakom jakiejkolwiek krzywdy. Z wiadomych, bezdyskusyjnych względów:

Wujek. Kodeks. Wujek.

Remmy!

Dylematy moralne zaczynały się w ich przypadku już w momencie czytania antywilkołaczej literatury, wzbogaconej wieloma instruktażowymi rycinami, od których przewracało się w żołądku na samą myśl, że ktokolwiek mógłby zrobić coś takiego komu/czemukolwiek. Nie mówiąc już, że jedno czy drugie musiałoby to uczynić…

Wujkowi.

Lunatykowi!

Wprawdzie Syriusz wymyślił kiedyś nieszczęsny, tak zwany, „Incydent z Wierzbą", ale wtedy chodziło o wykończenie Smarka. Naprawdę nie chciał nic zrobić Remusowi i… Cóż, przez wiele lat rozmyślań i samousprawiedliwień udało mu się jakoś „wyszorować" do czysta sumienie, a teraz…

Szlag!

Cholera!

Patrząc na to z innej, technicznej strony… Skoro studiowanie sposobów mordowania wilkołaków napawało ich obrzydzeniem, logicznym jest, że tym aspektom obrony przed czarną magią nie poświęcali wiele uwagi. Podsumowując (a zdali sobie z tego sprawę z prawdziwym przerażeniem), nie tylko NIE mieli najmniejszej ochoty się za to zabierać, co zwyczajnie NIE wiedzieli JAK.

„Myśl, MoFire!", mruczała do siebie dziewczyna. „Myśl, do jasnej cholery!"

Upiorne wycie i odgłos uderzających miękko o ziemię łap były coraz bliżej.

I nagle już wiedziała, co ma robić.

– Biegniemy, biegniemy… po ścieżce – wydyszała Merriwether – wysypanej kamieniami. To znaczy… eee…

„Coś cennego. Coś wartościowego".

– Kryształami górskimi! – wykrzyknęła odkrywczo. Może pomysł nie był najlepszy ani „najcenniejszy", ale nic innego nie wpadło jej do głowy. – Tak, kryształami.

Życzenie zmaterializowało się i panna MoFire poczuła pod nogami chrzęszczące kamienie.

– Co takiego? – zdziwił się Black, po czym potknął się, pojechał kawałek po grysie, padł i przetoczył po kamieniach. Z zadziwiającą w tych okolicznościach szybkością podniósł się na nogi i lekko oszołomiony natychmiast ruszył przed siebie.

„I dobrze", pokiwała głową Ślizgonka. „Nie ma czasu na głupoty."

Odwróciła się i machnęła różdżką. Za ich plecami wyrosła drewniana zapora, w którą z impetem wyrżnął, nie zdążywszy wyhamować, rozpędzony wilk.

Merriwether stanęły przed oczami gwiazdki, jakby sama uderzyła w coś głowa, a Syriusz pozieleniał – co wyglądało nieszczególnie, bo wcześniej, podczas upadku, kryształki dość dotkliwie przeorały mu policzki i wciąż połyskiwała na nich krew. Końcowy, kontrastowy efekt kolorystyczny był paskudny.

Na chwilę zaległa martwa cisza. Potem w niebo uderzył rozpaczliwy i wściekły zarazem warkot rannego wilkołaka i kolejne metodyczne, rytmiczne, głuche stukoty, gdy z obłąkańczą wytrwałością próbował sforsować barierę, wyglądającą nagle na wyjątkowo kruchą.

– Łoj! – pisnęła w panice Ślizgonka.

Schyliła się, podwinęła szatę („Dzięki świętemu Komukolwiek za wynalazek spodni!"), nagarnęła do niej kilka garści kryształów górskich i prędko się wyprostowała.

Wilkołaka musiało w tym czasie znudzić mało efektywne dobijanie, więc rozpędził się i najzwyczajniej w świecie przeskoczył drewniany płot. Zarył łapami w grys, przewrócił się, przekoziołkował i otrząsnął się zupełnie jak Black przed chwilą.

Hm… nic specjalnie dziwnego w tym nie było…

Od czasu wypadku z Wierzbą Bijącą, w drodze obserwacji, Merriwether zdołała ustalić, który z gryfońskich animagów, jaką postać przyjmuje. To była prościzna. Żeby w ogóle przemienić się w jakiekolwiek zwierzę, człowiek musi już posiadać jakieś jego cechy, które jeszcze bardziej się uzewnętrzniają w miarę kolejnych przemian. Przy wszystkich pozostawianych na każdym kroku przez bandę Pottera wskazówkach, aż dziw, że nikt inny się tego nie domyślił. A jeżeli już o tych cechach mowa… No, cóż… Potter pewnie będzie miał przez to w przyszłości kłopoty – jeleń, rogacz, te sprawy.

– MoFire! – krzyknął Syriusz, wyrywając ją z zamyślenia. – Nie stercz tak!

„Słusznie! Szlag!", właśnie znowu się wygłupiła. Niech to!

A wilkołak tymczasem wył w najlepsze i pędził w ich kierunku, i… Jakim cudem ich do tej pory nie dogonił – to prawdopodobnie będzie jedna z największych zagadek XX wieku, nad którą będą się głowić profesorowie Binnsowie przyszłości, aż do osiągnięcia stanu permanentnej migreny. Bo to niemożliwe! Albo po prostu udzielało jej się, lepiej – spłynęło na nią złote szczęście Złotego Chłopca Gryffindoru.

Ciekawe…

– MOFIRE!

Pobiegli przed siebie.

Wilkołak był tuż, tuż za nimi. Zaczęło się robić niebezpiecznie.

Gdzie? Gdzie, do licha, uciec przed wilkołakiem?!

– Drzewo! – zarządził Syriusz, tchnięty cudownym natchnieniem, jakby odpowiadając na nieme pytanie, jakie zawisło w próżni między nimi. Wspiął się szybko po pniu, gdy tylko ten się przed nim zmaterializował. Wyciągnął rękę do Merriwether.

– Hm… – wymruczała z dołu, marszcząc w ponurym zamyśleniu brwi.

Wejść na drzewo. Jasne. Nie ma sprawy.

W jednej ręce trzymała tobołek z szaty i zawinięte w nim kryształy. W drugiej różdżkę. Z jednym i drugim nie mogła się pod żadnym pozorem rozstać. O lewitacji nie było mowy… W przypływie nagłej inwencji wcisnęła sobie różdżkę między zęby, dziękując Slytherinowi, że to nie jej własna, bo do końca świata jej piękny magiczny przedmiot szpeciłyby te wstrętne ślady.

Syriusz wciągnął ją na górę, pomagając sobie obiema rękami. Merlin jeden wie, jak mu się udało samemu utrzymać na gałęzi – jakiego też (psiego może?) sposobu użył. Wdrapali się na najwyższe dostępne gałęzie. Panna MoFire rozsiadła się wśród listowia i podniosła wzrok na chłopaka. Ze zdumieniem spostrzegła, że on też trzyma różdżkę w zębach.

– Eviva la legilimencja? – rzuciła.

– Co? – Nie zrozumiał, a gdy sens tej wypowiedzi wreszcie do niego dotarł, mrugnął. – Dobre. Jak tu dłużej z tobą posiedzę, to coś jeszcze mi grozi? Na przykład zacznę fukać na wszystkich, czy coś takiego?

– Baaardzo śmieeeszne!

Wilkołak miotał się jak oszalały pod drzewem. Próbował nawet na nie wejść, czepiając się pazurami kory, ale wciąż niezmiennie, z dzikim piskiem spadał na ziemię.

– Na szczęście wilki nie chodzą po drzewach – mruknęła Merriwther.

– Wiem, i to nawet z doświad… – urwał przerażony tym, czego o mały włos nie chlapnął. Cała sytuacja miała na niego niezaprzeczalnie niekorzystny wpływ.

Dzięki miłosiernemu Godrykowi Ślizgonka albo nie zauważyła jego zająknięcia, albo nie zwróciła na to uwagi, w każdym razie wyraz jej twarzy nie uległ zmianie. Rozprostowała szatę na kolanach i wpatrzyła się w spory zbiór kryształów.

– Po co ci to? – zapytał, aby zatuszować nieszczęsne gadulstwo.

– Cicho – ucięła twardo.

Wyciągnęła różdżkę i wykonała nad kopczykiem kilka skomplikowanych gestów.

Argentum – szepnęła.

Kryształy rozbłysły błękitnym światłem, stopniały i połączyły się ze sobą, a potem na powrót rozdzieliły, ale wyglądały już inaczej. Teraz na kolanach dziewczyny leżały trzy niewielkie, połyskujące metalicznie, nieforemne kamienie.

Srebro!

– Masz! – krzyknęła Ślizgonka, wtykając jeden z nich w dłoń oszołomionego Blacka.

– Co? Jak?

– Wrzuć mu to do pyska!

– CO?!

– Do pyska! Prosto do pyska! Jak zacznie wyć, warczeć czy jak to się tam nazywa.

– Ale… Dlaczego ja?!

– Bo ja nie mogę. Kodeks – uprzedziła pytanie.

– …?

– Nieważne! Zrób to! Masz tylko trzy próby.

– …?!

– Widziałam, jak trafiłeś tym neutralizatorem do szklanki. To jedyna szansa, inaczej będziemy tu zimować. ZRÓB TO!

Syriusz poczuł się trochę niepewnie, lecz kiedy spojrzał na Merriwether, która w jednej dłoni nerwowo (żeby nie powiedzieć z dusicielskim zapędem) ściskała pozostałe pociski, a u drugiej z jakąś wygłodniałą chciwością obgryzała paznokcie, stan jego ducha nieco się poprawił.

Wilkołak skakał pod drzewem i… wydawał dźwięki (Syriusz także nie wiedział, czy ma to jakąś fachową nazwę). Chłopak zastygł w czujnej pozycji nasłuchującego wyżła. Śledził każdy ruch wilka, a w odpowiedniej chwili wycelował… i chybił.

Oczy panny MoFire płynnie przeszły od spanikowanego jasnego błękitu w głęboką czerń, a brwi zmarszczyły się złowrogo.

– No co?! – nie wytrzymał Black. – Ręka mi drgnęła! Dawaj następny.

„Bo to tak łatwo, kiedy zamiast symulowanego zwierza masz przed oczami swojego najlepszego kumpla, to znaczy wtedy, kiedy ma te swoje gorsze dni", sarknął w myślach.

Ponownie wycelował, trafił prosto w zalaną pianą gardziel i… natychmiast tego pożałował. Wilkołak zatrzymał się w pół skoku, jakby jakaś tajemna siła szarpnęła go do tyłu, i potwornie zaskowyczał. Padł na ziemię, zwinął się w kłębek i trzęsąc się jak w febrze, skamlał żałośnie.

Merriwether wykrzywiła usta, jakby nagle zrobiło jej się niedobrze, zakryła szybko uszy rękami i odwróciła twarz. Black z otwartymi ustami wpatrywał się w przerażającą bestię, która nagle, na ich oczach, przemieniła się w biednego, skrzywdzonego psiaka. Ponownie przyszedł mu na myśl Remus Lupin i wreszcie pojął ogrom jego tragedii, niepewność losu, ogrom cierpień, jakie będzie musiał znosić do końca swego życia. Beztroski Huncwot poczuł napływającą falę współczucia i ucieszył się, że Symulator Wyobrażeń pokazuje tylko sceny opisane na głos, a nie pomyślane.

Wilk znieruchomiał całkowicie, piszczał tylko od czasu do czasu cichutko, ledwo słyszalnie. Niespodziewanie Syriusz się przestraszył.

– Czy… czy my go zabiliśmy? – zapytał słabo.

Dziewczyna gwałtownie potrząsnęła głową.

– Nie.

– Ale srebro… Srebro zabija wilkołaki.

– Tak, ale… Chodzi to, że trzeba je naprawdę ukatrupić, tyle że czymś ze srebra. Przebić serce albo coś w tym stylu. Srebro wtedy powoduje, że nie zmartwychwstaną. Sam dotyk srebra też działa, ale nie aż tak. Właściwie tylko je odstrasza, ale gdy srebro w jakiś sposób dostanie się do wnętrza ciała. – Przełknęła głośno i zzieleniała. – To jest straszne. One wtedy odczuwają niewyobrażalny ból, dopóki znowu się nie przemienią.

Trwali przez chwilę w ponurym, pełnym zastanowienia milczeniu.

– Chodźmy stąd – powiedziała wreszcie Ślizgonka.

– A on… Czy on się na nas nie rzuci? – Syriusz miał co nieco praktyki z wilkołakami, lecz rzadko bywał wtedy we własnym, mało bezpiecznym ciele.

– Czy ty nie potrafisz słuchać? – zirytowała się dziewczyna. – Wilkołak ze srebrem w żołądku to tak, jakby ktoś cię trzymał pod Cruciatusem! On nie ma siły się podnieść! Zrobić czegokolwiek!

Syriusz skrzywił się trochę histerycznie. Znowu widział na ziemi zwiniętego z bólu Lunatyka.

– Poza tym jeszcze trzecie zadanie. Ciekawe, co to będzie tym razem.

Zeszli z drzewa i odeszli na bok, daleko od cierpiącego stworzenia, gdyż sumienia wciąż jeszcze nie dawały im spokoju, mimo że i tak dla własnego bezpieczeństwa nie mogli mu pomóc. Merriwether była blada jak śmierć. Nigdy, nigdy by czegoś takiego nie zrobiła, gdyby naprawdę nie musiała. Pozostał jej jeden kawałek srebra, który postanowiła oprawić „ku przestrodze", zanim sobie przypomniała, że zniknie on niewątpliwie w chwili, w której opuści Symulator.

Czekali cierpliwie, aż przewodniczący Kapituły raczy się znowu odezwać. Wtem wilkołak, drzewo, wysypana kamieniami ścieżka – wszystko to w jednej chwili zniknęło i znów zapanowały ciemności.

– Bogin – zawyrokował krótko Borys Pastakurow.

W miarę kolejnych wykonywanych przez Hogwarczyków zadań dyrektor stawał się coraz mniej wylewny, a jego ton głosu bardziej burkliwy.

Wbrew temu, co można by sądzić, ostatnie, niby takie proste zadanie, postawiło Gryfona i Ślizgonkę przed nowym dla nich obojga i całkiem poważnym problemem.

– Eee… W co zamienia się bogin, kiedy cię widzi? – spytał Syriusz.

– A skąd mam wiedzieć?

Chłopak posłał jej zdziwione spojrzenie.

– Jak to? Przecież Flitwick robił nam lekcje w terenie.

– Nie było mnie tego dnia na zajęciach. To było wtedy, gdy Pettigrew wyrżnął mnie w głowę cegłówką!

– O! Aha... Tego…

– A ty?

– A ja co?

– W CO się ZMIENIA, gdy widzi CIEBIE? – prawie przeliterowała.

W odpowiedzi otrzymała wzruszenie ramion. Oczy nic z tego nierozumiejącej Ślizgonki zrobiły się okrągłe jak spodki. Biorąc pod uwagę, że i tak były duże, nie kosztowało ich to nigdy zbyt wiele wysiłku.

– Też nie wiem – uznał jednak za stosowne wyjaśnić. – Za ten numer Petera Smarkerus mnie ogłuszył. Dosłownie. Uszy mi się zasklepiły.

– CO?! Ekstra!

– Dzięki za wyrazy współczucia.

– Należało się wam. Ale… dlaczego ty?

– Byłem akurat pod ręką.

– Zaraz… – W głosie Merriwether zabrzmiała charakterystyczna podejrzliwa nuta. – Nie pamiętam, żebyś był w skrzydle szpitalnym.

– Bo byłem w MUNGU! Pomfrey nie leczy takich magicznych obrażeń, ma na razie dopiero najniższy stopień uzdrowicielki.

– Aha. No to jedziemy na jednym wózku. Kto zaczyna?

– Wiesz… Kobiety mają pierwszeństwo – rzucił i wypchnął Ślizgonkę przed wyrosłego wreszcie przed nimi bogina, a raczej formę, jaką przybrał na widok Merriwether. Formę, trzeba przyznać, dość oryginalną…

U stóp panny MoFire stało stworzenie o lśniącym, długowłosym futrze w ciepłym, złotym kolorze. Było bardzo podobne do kozła, z tym że z boku pyska zwieszały my się imponujące uszyska á la spaniel, a na głowie miał gigantyczne, zakręcone rogi i mnóstwo drobnych czułek (dla odmiany w kolorze starego złota), unoszących się ponad nim jak groteskowa aureola. „Zwierzę" spojrzało na nią smutno-łagodnie oczami zbitego psa, wywaliło na wierzch siny jęzor i zamiotło powietrze puszystym ogonem.

– Łoj! – jęknęła dziewczyna. – Merlinieee!

– Powodzenia! – zachichotał za jej plecami Black, ale gdy i on spojrzał w dół i zobaczył, w co zmienił się bogin, zbaraniał (bardzo odpowiednie słowo) i wyjąkał zszokowany: – Co to jest, na „Wielki Bestiariusz" Magnusa?!

– Nie wiem – powiedziała Merriwether na wydechu.

Zaczęło ją to przerastać. Mogła walczyć ze smokami, trollami, czymkolwiek, a nawet oprowadzać po lesie Czerwone Kapturki w formie ludzkiej i magozoologicznej, w ostateczności zdołała nawet jakoś podnieść rękę na wujka… tfu!… wilkołaka, lecz ciskać klątwy w nic nikomu niewinnego futrzaka? Ale moment… przecież to BOGIN! Cholera! Z jej kondycją psychiczną było już na serio kiepsko.

– Co za „nie wiem"? – nie dawał jej spokoju Black.

– NIE WIEM I JUŻ!

– Ty się boisz TEGO? – W jego tonie słychać było niedowierzanie.

Cóż, ona też nie wierzyła w to, co się dzieje.

– Nie.

– Jak to nie? JAK TO NIE?! Przecież bogin…

– Wiem, co robi bogin! Ale nie mam bladego pojęcia, co TO jest! Ja nie rozumiem… W życiu czegoś takiego na oczy nie widziałam!

To była szczera prawda. Przed dziewczyną właśnie stało coś, czego nazwy nie znała i co wyglądało absolutnie niegroźnie, a symulatorowy bogin usiłował jej wmówić, że ona, Ślizgonka z krwi i kości, właśnie tego boi się najbardziej na świecie. Coś tu było wyraźnie nie w porządku. Chociaż jak się nad tym zastanowić…

Serce Merriwether zabiło podejrzanie mocno i szybko, gdy ujrzała „kozła", dłonie zaczęły jej się pocić, a w ustach poczuła suchość. Nie wiedziała dlaczego, ale to było tak, jakby to kudłate nie-wiadomo-co, łączyło się z czymś, z jakimś odległym wspomnieniem… Ale jakim? Wizja, której doznała w pobliżu dementora też zdawała się z tym w dziwny sposób łączyć… Ale niby jak te dwie różne sprawy miały być ze sobą w jakikolwiek sposób powiązane?! Nie widziała żadnego związku…

– No – usłyszała znowu głos Syriusza. – Zrób z tym coś!

Łatwo powiedzieć „zrób" i łatwo powiedzieć „coś"! Co śmiesznego można zrobić z TYM? No co?!

„Dobra, po linii najmniejszego oporu".

Riddiculus!

Długie futro „kozła" pozwijało się w piękne pukle loków, a czułki zawiązały w kokardki. Stworzenie zamrugało zbite z tropu.

– Teraz ty. – Dziewczyna odwróciła się do Syriusza.

– Co? Już? Eee… Tego… – Black był dziwnie blady i zdenerwowany. Miał bardzo złe przeczucia, co do swojej formy bogina.

Rzeczywiście chwilę później przed chłopakiem stał Albus Dumbledore, który kręcił nad nieszczęsnym Gryfonem głową z miną pełną nieukrywanego zawodu. Profesor zerkał smutno zza swoich okularów-połówek, a w jego oczach nie było znajomych wesołych iskierek. Zażenowany Łapa wbił wzrok w ziemię, a nogą wiercił w trawie dziurę, jakby chciał wykopać dołek dość duży, aby mógł się w nim schować przed karcącym spojrzeniem dyrektora.

– NIE WIERZĘ WŁASNYM OCZOM! – krzyknęła mu nad uchem Merriwether, wybuchając śmiechem. – Ty, Black?! Ty boisz się dyrektora? „Starego", jak go nazywasz?

– NO CO?! – warknął na nią wściekle i zupełnie po psiemu. – Zależy mi na jego opinii!

– Cha, cha, cha!

– Na tym, żeby miał o mnie dobre zdanie. Każdemu chyba na tym zależy! PRZESTAŃ SIĘ BRECHTAĆ!

– Black! Grzeczny Gryfonek! Boi się starego!

– Normalnie nie biję dziewczyn, ale tobie zaraz przyłożę!

– Panie dyrektorze – parodiowała płaczliwie głos Syriusza – czy uważa pan, że ja… ja… że ja jestem fajny?

– Słuchaj ty!

– Proooszę! Niech pan powie, że tak, dyrektorze! Proooszę!

Syriusz rzucił się na nią, lecz Ślizgonka zgrabnie się uchyliła i chłopak poleciał na ziemię. Dumbledore-bogin stracił obiekt-Syriusza, więc zbliżył się do Merriwether i powrócił do stanu koziego. Puls panny MoFire natychmiast podskoczył.

Riddiculus!

Futro zwierzęcia zmieniło kolor na wściekle zielony („Patriotyzm domowy to ważna rzecz, jak to powiedział niedawno Black"). Syriusz wstał, strząsnął włosy z czoła, rzucił Merriwether chmurne spojrzenie i odsunął ją na bok. Ambicje ocknęły się z uśpienia. Teraz dyrektor znowu wymownie groził mu palcem. Chłopak wpatrywał się w niego z butną miną, ale… nadal nic nie robił.

– Cholera, nie mogę – wymamrotał bezradnie. – Jak go ośmieszyć?

– Jeszcze bardziej?

– Odwalsiędocholerykretynko! – wysyczał.

– Och, już dobrze. Zostawię w spokoju tych twoich idoli.

– Żebyś wiedziała, że to mój idol! Czy ja się czepiam twojego Slytherina?

– A co ma do tego Slytherin? Zresztą dla mnie to żaden tam autorytet.

– MoFire!

– Czy ja coś mówię?

– Za. Dużo – wyrzucił z siebie przez zaciśnięte zęby.

– OK. W ogóle się nie będę odzywać.

– Świetnie.

Przez dłuższy czas nic się nie wydarzyło. Potem postawa Dumbledore'a-bogina uległa zmianie. Teraz wyglądał na złego, na bardzo czymś zdenerwowanego. Jakby udzielał komuś reprymendy, ale nie takiej zwyczajnej, jaką często dostawali uczniowie za byle co. Nie, dyrektor mówił bardzo poważnie. To nie była nagana za zwykły szczeniacki wybryk. Dumbledore mógł wyglądać w ten sposób tylko… Dyrektor wyglądał w ten sposób po „Incydencie z Wierzbą". A więc wciąż jeszcze tkwiło to w Blacku, po tylu latach… Jakich to rzeczy człowiek może się dowiedzieć na pierwszym lepszym turnieju pojedynków! Naprawdę interesujące…

Wtedy Syriusz pobladł, zarumienił się i pozieleniał, przechodząc przez wszystkie stadia mugolskiej sygnalizacji świetlnej, i załamał się totalnie.

Panna MoFire wpatrywała się w niego z umiarkowanym zainteresowaniem, trzymając ręce za plecami i kiwając się na piętach (postawę tę podpatrzyła swego czasu u tego Jak-Mu-Tam Mundungusa Fletchera na zdjęciu w „Proroku Codziennym" i bardzo przypadła jej do gustu). W tej chwili była daleka od współczucia Gryfonowi. „Żart" z wilkołakiem w roli głównej to było najgorsze świństwo, jakie tylko ktokolwiek mógł kiedykolwiek wymyślić, zarówno z punktu widzenia potencjalnej ofiary (Severusa), jak i potencjalnego narzędzia tortur (Lupina). Faktu tego nie zmieni upływający czas, nieważne, ile lat minie. Panna MoFire mogła nabyć tutaj odrobinkę innego spojrzenia na Syriusza, mogła nawet wymienić z nim uścisk dłoni, ale pamięć nadal miała dobrą.

– Podrzuć mi jakiś pomysł – syknął zdesperowany Black kącikiem ust.

– Hm? – Uniosła jedną brew.

– Pomysł.

– Och. Przecież miałam się nie odzywać.

– To. Pokaż. Na. Migi – wycedził.

– Phi!

– Merriwether, chcesz to skończyć? Pamiętasz? W-S-P-Ó-Ł-P-R-A-C-A.

– Dobra. Trzeba uważać z tym ośmieszaniem, bo to w końcu Durmstrang. Trzeba mieć swój honor.

– Więc? – spytał, powstrzymując się od wybuchu. Czy ona specjalnie tak to przeciągała? Na bank (Gringotta)! Nigdy w życiu nie spotkał bardziej irytującej…

– Broda – raczyła wreszcie szepnąć. – Zgól mu brodę.

– Że co?!

– I narzuć okulary przeciwsłoneczne.

– CO?!

Przewróciła oczami.

– Czy ja miewam złe pomysły?

– Muszę odpowiadać?

Spojrzenia tego rodzaju mogłyby z powodzeniem zapewnić Merriwether MoFire zatrudnienie w lodziarni Floriana Fortesque.

– W porządku. Na twoją odpowiedzialność. Riddiculus!

Syriuszowi powróciła zgubiona jakiś czas temu pewność siebie – zapewne dlatego, że „stary" bez swoich „połówek" nie budził już w nim tego nieznośnego trwożliwego szacunku. Teraz razem wzięli bogina w obroty i niedługo później nie zostało z niego wiele więcej niż tylko strzęp rozwiewającej się mgły. Merriwether ziewnęła teatralnie, a Black otrzepał ręce i zabawnie wziął się pod boki.

– Coś jeszcze? – rzucił wyzywająco, najwyraźniej w stronę jury. – Czy możemy już wreszcie stąd iść?

– Tak w ogóle to robi się późno – dodała od siebie Ślizgonka.

Komnata rozjarzyła się światłem, a przez ściany Symulatora Wyobrażeń znów było widać publiczność – zmęczoną, lecz raczej zadowoloną.

– Dziękujemy drużynie z Hogwartu – powiedział ponuro Borys Borysewicz Pastakurow i tak jakby prychnął.

– Merlinieee! Wreszcieee! – Merriwether złośliwie przeciągała wyrazy.

– Dzięki serdeczne! Dzięki uniżenie! – wydurniał się Black, kłaniając na wszystkie strony.

Syriusz był wkurzony, wykończony, w dużej mierze ośmieszony (sukkub, zakochany Czerwony Kapturek i zajście z boginem) i powoli zaczynał świrować. Skutkiem czego szczerze już mu to wszystko zwisało i chciał tylko, aby nastał KONIEC ich dzisiejszych męczarni oraz kochane, upragnione NAPISY, popularnie zwane listą plac (bo skoro i tak przez cały dzień czuł się, jak aktor grający w filmie akcji, dlaczego ktoś miałby mu odmówić i tego?). Ten dzień był zdecydowanie za długi i przydałaby się chwila relaksu. I jedzenie! Dużo, dużo, dużo pożywienia. Ostatni raz jadł całe wieeeki temu! Chyba w jakimś innym świecie nawet. Ciepła kąpiel też byłaby mile widziana… A potem mógłby się już znowu powkurzać i pofuriatować, a nade wszystko poobrażać Świnię Pastakurowa.

– Niestety, jak była łaskawa zauważyć panna z Hogwartu – kontynuował w międzyczasie dyrektor – doprawdy zrobiło się bardzo późno i wyniki dzisiejszej konkurencji, osiągnięte przez wszystkie szkoły, podamy dopiero jutro. Wtedy też punkty zostaną podliczone, przedstawiona zostanie klasyfikacja generalna i wręczone nagrody. Tymczasem zapraszam na kolację.

SZLAG!

Na to obwieszczenie, wbrew swoim kolorystycznym zasadom, Merriwether zrobiła się purpurowa na twarzy i już, już miała to ostro zripostować, gdy osadził ją na miejscu pełen olewczej beztroski komentarz Blacka.

– I kij z tym!

Cała wściekłość dziewczyny momentalnie skierowała się ku niemu.

– Co?! Jak możesz? Po tym wszystkim! A oni… ONI! Jeszcze… A ONI… – zabrakło jej słów, więc swoim zwyczajem fuknęła i tupnęła nogą.

– Mam to gdzieś!

Syriusz w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko i nagle zrobił chyba najmniej spodziewaną rzecz na świecie. Chwycił Merriwether za rękę, okręcił w szalonym piruecie, a potem totalnie oszołomionej Ślizgonce klasnął jeszcze na dokładkę dłońmi tuż przed nosem.

– Pobudka, MoFire! Ostatnie zadanie. Mówi ci to coś? Koniec. KONIEC! Wiesz, co to znaczy?

– Niby co? – prychnęła.

– Świętujemy! Oblewamy! – krzyknął.

– Świętujemy! Oblewamy! – przedrzeźniała go.

Syriusz przewrócił oczami i westchnął teatralnie, naśladując w odwecie jej ulubione reakcje.

– Kobieto, ale ty jesteś sztywna!

– Kobieto?! – oburzyła się. – Sztywna?!

– KOBIETO – powtórzył z naciskiem. – Chyba mi nie powiesz, że jesteś facetem?

– Eee…

– No nie! Jesteś szurnięta!

– To „eee" nie miało znaczyć, że potwierdzam, ale że nie wiem, co powiedzieć!

– Cokolwiek. Idziesz czy zamierzasz tutaj dzisiaj nocować? Przywiązujesz się do miejsc, Merriwether? – rzucił jej przebiegłe spojrzenie.

– Hm… Merriwether – ciągnął po namyśle. – Okropnie głupie i o wiele za długie imię. Może ja…

– Nawet się nie waż!

– Nie waż czego? – zapytał niewinnie.

– Czegokolwiek zamierzasz się ważyć!

– Ale to się musi jakoś skracać…

– NIE!

– Merriwether… Merri, nie to brzmi strasznie.

– Przestań!

– Mer…

– BLACK!

– Syriusz.

– Jakkolwiek!

– Wiem! Em! To dobrze brzmi i dobrze się wymawia. Em MoFire.

– O bogowie!