- Abraxas w porozumieniu z ojcem i Catonem zabili Reviusa Greengrassa, prawda?

Nie spuszczał wzroku z twarzy matki, szukając zmian, bo nie spodziewał się, by szczerość przemówiła przez jej słowa. I chociaż reakcja była natychmiastowa, nie miał pewności czy trupią bladość na jej skórze należało potraktować jako potwierdzenie, czy też przypisać czemuś innemu. Poczuł się jeszcze bardziej nieswojo, gdy drżące usta wyszeptały ledwie słyszalnie, ze strachem:

- Skąd o tym wiesz? Od niego?

- Abraxasa? - Kiedy nieznacznie skinęła, przyznał - Nie. Sam do tego doszedłem. Chociaż to za cholerę nadal niczego nie wyjaśnia.

- On… - Blada, na wpół oszalała, zupełnie niepodobna do wyniosłej i porażającej chłodem zwyczajnej siebie, teraz wyglądała, jakby odmienił ją zły urok. - Coś zrobił?

Syriusz, nie widząc sensu dalszej rozmowy bez odpowiedniego kontekstu, sięgnął do kieszeni po list, którego dotąd, trochę z ostrożności a bardziej na złość, wbrew prośbie autora nie przekazał adresatce. Kiedy dotarła do ostatniej kropki, poderwała głowę i chwilę patrzyła na niego tępo, nierozumiejąco. Aż wreszcie nadeszło olśnienie.

- Ta klątwa… O Salazarze Wężousty!

- O co w tym chodzi? Bo skoro dzięki twojej interwencji ja mam ograniczone możliwości, by się bronić, to lepiej, żeby nie okazało się, że jego syn ma dobry powód, by czyhać na moje życie.

Walburga daleko wolniej wychodziła z szoku niż Syriusz tracił cierpliwość, więc, by przyspieszyć proces, dodał usłużnie:

- Lucjusz. Będzie się chciał mścić? - Cisza. Zatem spróbował inaczej. - Dlaczego mu groziłaś?

- Ja nie… - Po ścianie dotarła do okna i rozpaczliwie zaczerpnęła powietrza. - Nie szło o niego. Lucjusz… To była czcza groźba.

Syriuszowi opadły ręce.

- Kobieto, zwariowałaś?! Mówisz mi, że stary Malfoy zabił się przez pomyłkę?

Walburga obróciła się powoli i upiornie zaśmiała.

- Och, on wiedział, co robi. - I jakby pod wpływem uzdrawiającego czaru, nagle się ocknęła. Zniknęło wcześniejsze zagubienie, a głos był znowu pewny i melodyjny. - Zrobił coś jeszcze?

- Abraxas? - dopytał, zaczynając tracić pewność, czy przypadkiem z jej głową nie jest jeszcze gorzej, niż zakładał. - A to mało?!

Sprężystym krokiem wróciła na swoje miejsce i jeszcze raz przebiegła wzrokiem list.

- Sowa zabłądziła? - dopytała z jadem na końcu języka, wskazując na datę w rogu.

I w tym momencie Syriusz stracił cierpliwość. W dwóch krokach znalazł się w drzwiach, ale zanim zrobił trzeci, usłyszał za plecami:

- Inicjatorem był Cato i zawarł porozumienie z twoim ojcem. Razem przekonali Abraxasa. A morderstwo… Zrobili to wspólnie.

Syntetyczna informacja, wypowiedziana spokojnym głosem, w którym syriuszowe sensory doświadczonego wywiadowcy nie wychwyciły fałszywej nuty.

- Dlaczego?

- To… złożone.

- Mam całą noc - oznajmił, sadowiąc się bez zaproszenia w fotelu naprzeciw Walburgi.

Chyba naprawdę brakowało jej towarzystwa, choć może to nie tylko to, bowiem zaszła w niej jakaś ledwie uchwytna zmiana. O dziwo, jakby ubyło jej kilka lat. Wygładziła suknię, odsunęła z czoła i wetknęła za srebrną szpilę niesforne pasmo ciemnych włosów, po czym zaczęła snuć opowieść.

- Punktem zwotnym było to, że Revius bez podania przyczyny zerwał umowę przedślubną i odrzucił twoją ciotkę Lacertę. Orion czuł się personalnie urażony, wściekły z powodu publicznego upokorzenia drogiej kuzynki, a doszły też inne okoliczności. Nie dał się długo namawiać Catonowi. A ten był za z oczywistych powodów, wszak śmierć starszego brata czyniła go głową rodu. Uzgodnili, że przejmie kontrakt Lacerty, a w przyszłości kolejne małżeństwa bliżej zwiążą obydwa rody. Abraxas wahał się. Z jednej strony gardził Orionem i Catonem, z drugiej zaś był świadomy tego, jakiej skali problemem może stać się Revius. Uznał, że tamtych dwóch to i tak mniejsze zło.

- Chcesz mi powiedzieć, że trzech potężnych magów z rywalizujących ze sobą rodów zawarło sojusz, by pozbyć się jednego człowieka?

- Sytuacja była nadzwyczajna. I Revius nie był jakimś tam czarodziejem. Porozumieli się we trzech, bo każdy z osobna nie stanowił dla niego żadnego zagrożenia. A najbardziej ironiczne, że on w ogóle ich jako zagrożenia nie postrzegał. Niczego się nie bał. Robił, co chciał i nie prosił o pozwolenie. Nie rozumiał konsekwencji. Jakby był z innego świata.

- Moment. Jeśli Revius nie szukał konfrontacji, to czego wszyscy oni się bali?

- Jego pomysłów. A pomysły miał… koszmarne.

- Na przykład?

- Uznał, że aranżowanie małżeństw i zawieranie tą drogą sojuszy jest szkodliwe. I w ramach przechodzenia od słów do czynów jednostronnie zerwał własny kontrakt. A to natychmiast zachęciło innych wariatów.

- Na przykład Alpharda? - Ujrzawszy ostrzegawczy błysk w jej oku zdecydował na razie wycofać się z grząskiego gruntu. Ale nie mógł zmilczeć tematu tak zupełnie. - No i? Sam też zerwałbym swój, gdyby Aretha akurat nie zdążyła wyjść za mąż. I owdowieć.

- Synu, twoje mniej wywrotowe pomysły sprawiły, że dla własnego dobra uznałeś za stosowne stać się martwym. - Odetchnęła i spojrzała poważnie. - Pewnych rzeczy nie zrzuca się na ludzi jak wiadra lodowatej wody. Magiczny świat źle znosi rewolucje. Co mieliby ze sobą zrobić ci wszyscy Blackowie, Malfoyowie i Greengrassowie, którym los poskąpił talentu, rozumu czy mocy? Gdyby ich nazwisko, jedyny atut jaki mają, przestało na rynku matrymonialny cokolwiek znaczyć?

- Nie wiem… Zaczęliby szukać kogoś do siebie podobnego, na przykład mniej utalentowanego, ale podobnie patrzącego na świat? Zamiast tkwić całe życie z kimś o równym statusie, przy kim jako ludzie czują się gorsi albo niedocenieni. Może to?

Wyrzucał z siebie słowa z pasją, nie odrywając wzroku od Walburgi, a ta również wpatrywała się w niego z rozchylonymi ustami, już nie tak zdystansowana jak przed chwilą, a jednak mu nie przerwała. Dopiero kiedy zapadła cisza i emocje trochę opadły, wiedźma podjęła wątek.

- To nie takie proste. Gwałtowne zmiany, choćby z właściwie umotywowanych pobudek, nigdy nie przynoszą nic dobrego.

- Coś się musi zmienić, bo ten system, zmuszanie kolejnych pokoleń do aranżowanych małżeństw w ramach linii czystej krwi, to cholerne barbarzyństwo. I nie ma to nic wspólnego z celebrowaniem magicznego dziedzictwa - syknął, dając upust temu, co mu leżało na wątrobie. - Zauważyłaś, że w starych rodach, ludziom traktowanym przedmiotowo i połączonym z przypadku, prawie nie rodzą się dzieci? Stąd w Hogwarcie coraz więcej mugolaków. Magia tak się ratuje przed anihilacją. Przez ekspansję w świecie mugoli, bo tutaj nie ma perspektyw.

To nie tak, iż postawiłby głowę, że ta czystokrwista wiedźma o skrystalizowanych poglądach wejdzie z nim w otwarty spór. A jednak jej powściągliwość, spokój, z jakim wodziła dłonią od rączki po czubek swojej różdżki, także nie były spodziewane. Słuchała go, co do tego nie miał wątpliwości, a jednak wydawała się na tyle pochłonięta studiowaniem faktury mahoniowego drewna, że nie znalazła przestrzeni na okazanie synowi cienia uwagi.

U innej pani ze starego rodu takie zachowanie można było poczytać za przypadkową nieuprzejmość. Walburga Black nie poruszała się w szarej strefie - zachowała się godnie i właściwie, albo bywała celowo okrutna. Nic pomiędzy.

Może to kolejna rzecz, jakiej o niej nie wiedział. Albo która się w niej zmieniła. A może - i ta myśl go rozbawiła - istnieje wersja jego matki, która wypełza na wierzch tylko w tych wyrwanych z rutyny momentach, kiedy próg jej pokojów przekracza Syriusz. Bo co do tego, że jest wersja jego samego, oślizgła, mściwa i pozbawiona empatii, która przejmuje syriuszową cielesną powłokę wraz z przekroczeniem progu matczynych komnat... Cóż, co do tego on sam miał ponurą pewność.

- Syriuszu, powiedziałam, że to nie takie proste. Może i jest w tym coś, a może to zupełne bzdury. Jest też inny aspekt, który ci umyka. - Płynnym ruchem różdżki przywołała zawsze czekający na kredensie imbryk oraz filiżanki i obserwując, jak aromatyczny napar powoli wypełnia porcelanę, kontynuowała spokojnie. - Doszły mnie słuchy, że byłeś związany ze szla… Z mugolaczką. Żyłeś z nią pod jednym dachem, to dla dorosłych ludzi powinno mieć znaczenie perspektywiczne. Fakt, że była z tobą, uczynił jej życie bardziej skomplikowanym. Ponoć została zaatakowana i straciła magię. Nie zauważyłam, żeby tutaj mieszkała. Gdyby była twoją żoną z domu Greengrass, nie wchodziłoby w grę, by po czymś takim była zdana na siebie. W ogóle nic z tego by się nie stało, nikt nie zaatakowałby twojej żony, bo kto by się odważył iść na wojnę z rodami Black i Greengrass? - Sięgnęła po filiżankę i upiła, nie spiesząc się. Korzystając z tego, że jej syn zaniemówił. - W dalszej perspektywie to na umowach można polegać bardziej niż chwilowych porywach serca. To choćby taka różnica między bajką i prawdziwym życiem.

- Nic o tym nie wiesz. O mnie i Vitalii - powiedział ostro, powstrzymując się, by nie wstać i nie trzasnąć drzwiami. Policzył do dwudziestu siedmiu, zanim uzyskał pewność, że jego głos będzie brzmiał spokojnie jak szum wiatru nad pieprzoną taflą jeziora. - Rozmawialiśmy o Reviusie Greengrassie.

- Jak wolisz.

- Było o niebezpiecznych pomysłach - podsunął jej uprzejmie, już bez śladu wcześniejszego wzburzenia.

- Zaiste - przytaknęła. - Kolejnym było współdecydowanie o sprawach zasadniczych. Prowadzenie przez wielkie rody skoordynowanej polityki zewnętrznej, trzymanie wspólnej linii wobec projektów Ministerstwa. Odpuszczenie dziedzicznych miejsc w Wizengamocie na rzecz większego realnego wpływu na ustawodawstwo. Angażowanie się dla idei, nie dla prestiżowych stanowisk. Albo nie angażowanie, jak się nie ma nic mądrego do powiedzenia. I nie przerywaj, wiem, że brzmi rozsądnie, ale wyobrażasz to sobie w praktyce? Że nagle niedawni Ślizgoni, rywale na wszystkich płaszczyznach, od walki o tytuł prefekta w Hogwarcie, po uderzanie w konkury do najlepszej partii na żonę… Że nagle tacy ludzie zejdą ze swoich oczekiwań i ambicji w imię wspólnego, a więc najczęściej czyjegoś innego dobra? Odsłonią się, podzielą tajemnicami? Wyobrażasz sobie ten bałagan? Może mogłoby się udać to ułożyć w ciągu stulecia. Może i dwóch pokoleń. Ale nie z miejsca wszystko na raz. Nie wtedy. A Revius się uparł i ignorował niezadowolenie pozostałych. Sam zaczął to wprowadzać w życie, zakładając, że reszta się dostosuje. Nie szedł na kompromisy i chyba naprawdę nie wziął pod uwagę, by istniała opcja, że może przegrać.

- I tego sortu złe pomysły były dobrym powodem, żeby rzucić się na niego watahą?

Milczała, jednak wyraz jej twarzy powiedział mu wszystko.

- Byłaś przeciwna.

- I to był ostatni raz, kiedy Orion spytał mnie o radę. Później za każdym razem, kiedy skutki tej decyzji wybuchały mu w twarz, przypominał sobie, że wtedy ja miałam rację i nie mógł tego ścierpieć.

- Dlaczego?

- Dlaczego głupio zdecydował? Ponieważ często nie miał racji. I nie szukał rady - wyjaśniła z ironią. - A dlaczego zasadzenie się na Reviusa było najgorszym możliwym pomysłem?

Jej pytanie zwrotne było dla Syriusza niczym wyzwanie, bo coś w jej zachowaniu mówiło, że naprawdę chciała poznać opinię syna.

- Bo jego pomysły nie były takie złe?

Walburga przewróciła tylko oczami. Zapatrzyła się na coś w oddali za oknem i chwilę minęło, zanim znów się odezwała, ciszej i jakby z goryczą.

- Nie powinni byli zrobić tego wspólnie, w porozumieniu, popychani strachem, bo od tamtego momentu nie przestali się bać. Od tamtego momentu każdy z tych potężnych panów kładł się spać z przeświadczeniem, że może być następny, jeśli pozostali tak zdecydują i wybiorą sobie trzeciego na jego miejsce. Prześcigali się we wzajemnych próbach przechytrzenia przeciwnika. Zawierali kontrakty małżeńskie, z których nie chcieli wcześniej zrezygnować, jednocześnie chwytając się każdej okazji, by je zerwać dla bieżącej korzyści.

- I nawet jeśli każdy z osobna miał swoje zastrzeżenia do polityki Voldemorta wobec starych rodów, to żaden nie chciał być tym, który się wyłamie - dopowiedział Syriusz, a Walburga nie zaprzeczyła.

- O ironio, koniec końców to pozbycie się Reviusa nas zniszczyło. Twój ojciec został zamordowany we własnym domu w przeświadczeniu, że przeżył dziedzica i wygasa na nim ród. Abraxas dla świata stał się wariatem, Cato - odludkiem bez znaczenia i wpływów, na zawsze w cieniu brata, przez długie lata bez męskiego potomka.

- Dlaczego nigdy o tym nie słyszałem? Ojciec wbijał mi do głowy latami jakieś nazwiska i opowieści z siedemnastego wieku, a zapomniał wspomnieć o tym, co określiło miejsce tej rodziny na kolejne dziesięciolecia?

- Mówiłam już. Miał problem z zaakceptowaniem porażek - powiedziała bez ogródek. Zmieniła ton. - Nie mówiliśmy o tym. Nikt z nas. Oni trzej nawzajem zapewnili sobie alibi w czasie śledztwa, a potem nigdy do tego nie wrócili. Ale to wisiało w przestrzeni. Pierwszy złamał się Abraxas, kiedy przyszedł renegocjować kontrakt Lucjusza i zmienić Bellatrix na Narcyzę. Poparł wybór syna i był gotowy iść o to na wojnę. Przypomniał wtedy Orionowi coś, co zamknęło mojemu mężowi usta. Ponoć wtedy, kiedy Revius wiedział już, co się stanie, życzył im trzem, żeby ich dzieci przydały się do matek i były mądrzejsze. - W jej poważnych oczach odbiło się coś nowego, jakby cień rozbawienia. - Podobno też dodał, że jeśli nie zaczną zachowywać się jak mężczyźni, to kiedy z nimi skończy, odwiedzi ich domy i złoży uszanowanie ich paniom. Cham i prostak - orzekła bezkompromisowo, chociaż tej krytycznej ocenie przeczył mimowolny uśmiech, którego chyba nie była świadoma. - Trzech na jednego, a Abraxas nie domagał ponad tydzień, Cato stracił wzrok w prawym oku, zaś twój ojciec przez resztę życia rzucając niektóre klątwy musiał podtrzymywać różdżkę drugą dłonią.

Syriusz przypatrzył się jej uważnie.

Teraz potrafił ją sobie wyobrazić taką, jaką mogła być wtedy. Dumną, elokwentną kobietę z tamtych listów, porażającą urodą i zawstydzającą mężczyzn inteligencją. Sprawczą i niebezpieczną.

Jeszcze bardziej mu obcą.

- Istniał inny plan - Zaczął ostrożnie, ciekawy jej reakcji na swoje radosne dywagacje. - Taki, w który nikt nie wplątał wątku bratobójczego. W tamtym wariancie Abraxas i Revius przewodzili swoim rodom i stanowili dla siebie nawzajem wyzwanie podobnego formatu. W tym układzie zamkniętym potrzebny był ktoś trzeci, dorównujący ich sile i zdolny, by się im postawić. Zapewniać równowagę. W tej konfiguracji to za cholerę nie mógł być mój ojciec.

Walburga zaśmiała się perliście, a Syriusz aż szerzej otworzył oczy, z nagła zaskoczony tym dziwnym zjawiskiem, którego echo czasem, lata temu słyszał zza drzwi sypialni Regulusa, ale sam wcześniej nigdy nie doświadczył z bliska.

- Rzeczywiście masz więcej ze mnie niż z niego. - Wyglądało, że chciała powiedzieć coś jeszcze, jednak ten dziwny moment minął. Na powrót stała się chłodną i zasadniczą sobą. - Ale prawda jest taka, że nie byłam im równa. Pozwoliłam Abraxasowi się zdradzić i pomyliłam się co do twojego ojca. Przeceniłam go. Albo nie doceniłam, zależy jak na to spojrzeć - orzekła krytycznie, jakby ta zimna kalkulacja nie była trochę nie na miejscu. - Ale nawet bez Oriona… To nie miało szansy się udać. Nawet jeśli kiedyś była jakaś mglista wizja zbudowania czegoś większego, to właśnie Revius Greengrass to przekreślił, łamiąc zasady. I zebrał z nawiązką.

- Bo nie chciał się żenić?

- Nie to, chociaż zerwaniem kontraktu małżeńskiego strzelił sobie w drugie kolano.

A Syriusz był przekonany, że nic nie jest go w stanie jeszcze bardziej wkręcić w tę opowieść.

- Co to było? To wcześniej?

- To inna historia.

- Walburgo…

- Nie dzisiaj - ucięła ostro, jakby sprawa, o której nie chciała mówić, przywoływała gorsze wspomnienia niż to, o czym rozmawiali dotąd. Nieco tylko łagodniej dodała - Podtrzymuję, co kiedyś już mówiłam. Uważaj, komu chcesz zaufać.

- Cato Greengrass to koszmarny sojusznik. Załapałem.

- Nie idzie tylko o niego.

- Wszystko zależy od ludzi. A ja mam do nich dobrą rękę. - W reakcji na jej ewidentny sceptycyzm przywołał na twarz jeden ze swoich popisowych, idiotycznych uśmiechów. ‐ Swoją drogą, to odświeżające doświadczenie - być obiektem matczynej troski. Dobrej nocy, Walburgo.

Jej głębokie zmieszanie dostarczyło mu prawie tyle satysfakcji, co uświadomienie, jakie przyniosły uzyskane od niej informacje. A potem, kiedy był już w korytarzu, niespodziewanie doznał kolejnego olśnienia i aż go język zaświerzbił, by natychmiast się tym z kimś podzielić. Niewiele myśląc sięgnął do kieszeni, po szklaną kulkę. Zanim sam nadał komunikat, zorientował się, że szkło jest ciepłe, zatem w otwartym kanale czekała wiadomość. Kulka pod dotykiem palców błysnęła pomarańczą.

Jeśli Sev będzie miał do przekazania choć w połowie tyle, co Syriusz, trzeba będzie po drodze zgarnąć pizzę.


Wobec braku na swoim miejscu ochronnych osłon, które ustawił, wychodząc, Severusa nieszczególnie zdziwiło, że drzwi wejściowe były otwarte. A jeszcze mniej zaskoczył go widok, który zastał w środku.

Mijając wnękę w korytarzu, budżetowo zaimprowizowaną na kuchnię, mocniej ujął rączkę różdżki. Nawet nie zerkając w bok, za uchylone drzwi łazienki, ruszył prosto do ostatniego pomieszczenia w mieszkaniu. Jedynego, w którym świeciło się światło.

W sypialni, mikroskopijnej jeśli porównać z tą w Malfoy Manor, pełniącej też okazjonalnie funkcje gabinetu i ‐ jak teraz - salonu, w wysokim fotelu, niepasującym wymiarami i jakością wykonania do tego miejsca, siedział wygodnie Lucjusz Malfoy i sączył z kryształowego kieliszka bursztynowej barwy trunek. Na widok gospodarza skinął na powitanie i odstawił szkło obok odkorkowanej dopiero co butelki. Można by się łatwo pomylić, że gość wpadł z przelotną wizytą do dobrego przyjaciela, gdyby arystokrata nie ściskał pewnie w drugiej dłoni rzeźbionej główki łaski, ukrywającej różdżkę.

Severus oparł się o framugę drzwi, opuszczając wzdłuż ciała prawą dłoń, również demonstacyjnie uzbrojoną w oręż. Wymownie spojrzał na alkohol.

Malfoy w wyrafinowany sposób przejechał językiem po dolnej wardze, smakując resztki niewątpliwie koneserskiego trunku.

- Zdziwiłbym się, gdybyś miał coś na stanie, więc przezornie wziąłem z domu. Wyszło, że znam cię aż za dobrze.

Bardzo silił się na lekki ton, ale był wyraźnie spięty.

Severus miał nadzieję, że bardziej niż on sam. Albo chociaż po nim mniej to widać.

- I twoja znajomość moich obyczajów pozwoliła ci założyć, że rozpiję z tobą butelkę ognistej?

Odpowiedziało mu wzruszenie ramion. Jakieś takie wymuszone.

- Są sytuacje, które nie mogą obejść się bez alkoholu.

- Masz na myśli parapetówkę czy stypę? - Severus od razu pożałował, że tak bezceremonialnie, za szybko przeszedł do sedna, kiedy dostrzegł nagłą zmianę w Malfoyu. Jakby zniknęła ta odrobina poufałej swobody, na którą tamten, zazwyczaj zdystansowany do reszty ludzkości, pozwalał sobie przy mistrzu eliksirów tylko wtedy, gdy nikt inny nie patrzył. Ale skoro słowo się rzekło… - Mogłeś puścić sowę.

- Moje sowy są niezwykle wrażliwe na szkockie zachodnie wiatry.

- Mogłeś też nadać to innemu aurorowi.

- Mogłem. Tak jak ty mogłeś przez ten czas wykorzystać tuzin okazji, ale tego nie zrobiłeś.

Kurwa, mogli tak całą noc.

A biorąc poprawkę na to, że Malfoy w ignorowaniu oczywistości i delegowaniu zadań bił Snape'a dodatkowymi latami doświadczenia…

- Coś trzeba z tym zrobić - podjął wreszcie mistrz eliksirów. - Zanim to przestanie być nasza decyzja.

- I obaj pożałujemy, że żaden nie chciał uderzyć pierwszy - dokończył za niego Lucjusz. - Zgadzam się. Więc?

Ugh.

- Nie podłożyliśmy sobie świni i nie zrobimy tego teraz. To… honorowy pojedynek?

Malfoy prychnął.

- Nie jestem dziś w nastroju na morderstwo.

Severus pozwolił sobie na teatralne zadziwienie.

- Bo skończą nam się rozsądne opcje i jeszcze będziemy zmuszeni się dogadać.

Malfoy drgnął, ale nie otworzył ust. Gdyby Severus miał zgadywać i w grę wchodziły również te najbardziej niedorzeczne warianty, powiedziałby, że na bladym licu mężczyzny przed nim walczy ze sobą nadzieja i strach.

A pieprzyć to.

- Nie chcę tego. Miejsca po prawicy.

- Mnie też dobrze tu, gdzie jestem ‐ wyrzucił z siebie arystokrata niemal natychmiast, spuszczając wstrzymywane powietrze.

Cisza, która zaległa między nimi, zaczęła uwierać jako pierwszego Severusa. A właściwie bardziej zaczynało go dopadać zmęczenie i chciał mieć za sobą całą resztę niezbędnych ustaleń, by móc uprzejmie wyprosić gościa i wreszcie rzucić się na coś daleko bardziej wygodnego, niż derka rozścielona na kopczyku z liści.

- To… co teraz?

Malfoy, jakby tylko na to czekał, założył nogę na nogę i rozwalił się wygodniej w fotelu. Leniwym ruchem założył jasny kosmyk za ucho, udając, że się zastanawia, chociaż błysk w oku zdradzał, że tę część ma już dobrze przemyślaną.

- Damy mu kogoś innego. Idealnego na tę pozycję.

Severus nie próbował nawet udawać, że nadąża. Naprawdę poczuł ulgę, że nie przyszło mu otwarcie stawać naprzeciw tego mężczyzny na udeptanej ziemi.

- Kto zatem dostąpi tego zaszczytu?

- To zależy, jak poszły sprawy w Szkocji.

- A co ma do tego Szkocja?

- Zakładam, że przypilnowałeś Lestrange'ów, a trop z Hallami okazał się strzałem w dziesiątkę? - Choć zabrzmiało to jak pytanie, Malfoy nawet nie czekał odpowiedzi. - Oczywiście, że ogarnąłeś to, jak trzeba. Wystarczy ten sukces dobrze opakować, przewiązać wstążeczką i zostawić pod odpowiednimi drzwiami.

W miarę, jak Lucjusz mówił, jego młodszy kolega dokładał kolejne klocki, aż ujrzał całość w szerszym kadrze.

To było dobre. Co nie znaczy, że zamierzał głośno łechtać malfoyowe ego.

- A gdyby w Szkocji poszło źle? - zapytał, nie tyle ciekawy odpowiedzi, co z chęci starcia choć na chwilę wyrazu bezbrzeżnego samozadowolenia z arystokratycznego lica.

- Och?

- Nie wymyśliłeś tego na poczekaniu, ale jeszcze zanim pojechałem na biwak z Lestrange'ami. A gdyby coś poszło nie tak i nie byłoby czego użyć jako karty atutowej?

- Po pierwsze, tobie nie zdarza się, by coś poszło nie tak. Po drugie - urwał, by kontynuować poważniej ‐ musiałem mieć pewność, że jesteśmy jednomyślni. A po trzecie… - Aż się wyprostował, najwyraźniej dla lepszego efektu, udając święte oburzenie. - Miałem jechać na ten wygwizdów, znosić trzy dni dziamgotanie Rudolfa i Rabastana, i może jeszcze nocować na gołej ziemi?


- Ok. A więc opierając się na tym, co wiesz od Walburgi… - Sev kończył kolejne okrążenie po salonie, a zważywszy, że zaczął wraz z początkiem syriuszowego sprawozdania, to dzienną normę kroków wyrobił już z naddatkiem. - Zakładając, że mówiła prawdę i nic nie przemilczała, Lucjusz nie powinien snuć żadnych planów skrytobójczych względem któregoś z nas. A przynajmniej nie w związku ze śmiercią ojca.

- Na to wygląda.

- Będzie mi się lepiej spało - oznajmił bez emocji, jakby nie pierwszy raz w tym tygodniu weryfikował listę ludzi, którzy potencjalnie mogliby go znienacka uśmiercić. - I nie będę musiał wymawiać się pod durnymi pretekstami od zaproszeń na kolację w Malfoy Manor. A tych będzie więcej. - Pod wpływem pytającego spojrzenia przyjaciela, treściwie objaśnił. - Dogadaliśmy się co do stołka po Caiusie Yaxleyu. Obaj spasowaliśmy.

- I?

- Podsuniemy mu kogoś trzeciego.

Sev przestał wreszcie krążyć i zajął miejsce na kanapie. Chwilę jakby się wahał - usiąść czy się położyć.

- Lucjusz uznał za stosowne wymienić moje własne łóżko na pieruńsko niewygodne koromysło ze smoczej skóry. Ponabijane ćwiekami. A wcześniejsze trzy noce spędziłem na patykach i kamieniach - burknął i wziął się za zzuwanie butów.

- Zapomniałeś zabrać różdżkę?

- Zabrałem mózg. Wkleiłem Lestrange'om, że niby Hall może mieć obstawę, która powlecze się za naszymi magicznymi sygnaturami, jeśli użyjemy różdżek.

No tak, z tymi dwoma Sev miał już swoje doświadczenia. Ta mieszanina szoku i obrzydzenia, jakie odbijały jego oczy wtedy, po ostatnim rajdzie w ich towarzystwie, wystarczyło za wyjaśnienie przedsięwziętych środków ostrożności przy okazji edynburskiej eskapady.

- Nie krępuj się. A wracając do tego trzeciego…?

- Nie jest wyjściem idealnym, ale lepiej tak, niż… ‐ Niedoszła prawa ręka Voldemorta wykonała wskazującym palcem sugestywny ruch na wysokości szyi.

To kluczenie jakoś nie napawało optymizmem.

- Kto to?

- Pomyśl o osobie w szeregach śmierciożerców, którą najbliższym kominkiem wysłałbyś w ramiona dementorów i jako ostatnią wyznaczyłbyś do dowodzenia ludźmi. - Wobec braku reakcji zwrotnej uściślił. - Szukaj po rodzinie.

Syriusz aż usiadł.

- Kurwa, Sev… Powaliło was?!

- Tylko to mogło przejść bez pytań. I bezkrwawo. - Ale zaraz się poprawił. - Dla mnie i Malfoya. Chyba że miałeś lepsze pomysły i przez te tygodnie zapomniałeś się nimi podzielić. - Odetchnął głębiej, więc było coś więcej. - W ramach tego sprzedałem sprawę Halla, więc nie będę miał już nad tym kontroli. Przekaż Lupinowi i Potterowi, żeby pod żadnym pozorem nie użyli służbowych świstoklików. Najlepiej, gdyby skołowali jakieś lewe, nierejestrowane. I niech żadnemu do łba nie strzeli…

- Żeby o tym mówić z kimś jeszcze. Jasne - wszedł mu w słowo, aby upewnić przyjaciela, że dopilnuje, by przez głupią nieostrożność nikt nie naraził szpiega na nieprzyjemne konsekwencje wykrycia przecieku.

Inni aurorzy… Oby mieli głowy na karku. To był jeden z tych parszywych momentów, kiedy nie pozostawało nic innego, jak uspokoić sumienie powołaniem na wyższe dobro. To i tak brzmiało lepiej niż dopuszczalne straty.

Poza tą nieprzyjemną myślą po syriuszowej głowie chodziło coś jeszcze. Zawahał się, nie mając pewności, czy jego pozostający już chwilę w bezruchu rozmówca nie odpłynął w objęcia Morfeusza. Jakby czytając w jego myślach, Sev przeciągnął się.

- No?

- Co do Malfoya… A jeśli Abraxas nie rzucił klątwy Raglan przez Walburgę, ale ze względu na mnie? Co jeśli to był pomysł pana domu Malfoy, by wyrównać siły w tym nowym układzie, aby tamta historia sprzed dwóch dekad się nie powtórzyła? Myślę, że uznał mnie za silnego gracza i chciał zmusić, żebym się z Lucjuszem dogadał. Synowi za to zostawił coś, co jest jego atutem.

Sev się nie odezwał, ale zapatrzył w sufit.

Syriusz poczuł nieprzyjemny chłód w dole brzucha. Gryffindor jeden wiedział, że nie paliło mu się do tej rozmowy. Opuścił głowę między kolana, bo tak było łatwiej.

- Coś się zmieniło przez tamte dni, w czasie smoczej ospy. W tobie coś się zmieniło. - Syriusz kątem oka dostrzegł, że Sev oderwał głowę od kanapy i usiadł prosto, ale sam uparcie patrzył w podłogę. - Nie mówisz mi rzeczy. Nie uzgadniasz i nie pytasz o opinię jak wcześniej. Tak jak z planem zaradczym w związku z przepowiednią. - Zastanowił się, by dobrze przekazać swoje myśli. - Sprowadziłeś Minerwę, chociaż mogłeś zweryfikować tę teorię ze mną. Nie wprowadziłeś mnie też wcześniej w szczegóły. Do dzisiaj nie podzieliłeś się prawie niczym z tego, co przekazał ci Abraxas przez tamtych kilka dni przed jego śmiercią. I nie podobają mi się wnioski, które same się z tego wszystkiego nasuwają.

- Myślisz, że ci nie ufam.

- Myślę, że boisz się stracić kontrolę. Że odkąd jest gdzieś w pobliżu także James… Uważasz, że on wpływa na mój osąd. Myślę, że straciłeś przekonanie, które miałeś wcześniej, że cokolwiek by się nie schrzaniło, będę za twoimi plecami. Po tej samej stronie.

Cisza.

- Tylko, że to tak nie działa. Miewaliśmy już w przeszłości odmienne zdanie i co? Jakoś dochodziliśmy do czegoś po środku. Albo do spółki sprzątaliśmy bałagan, jeśli okazywało się, że jednak ten drugi miał rację. Bo czasem się mylę. I Godryk jeden wie, ile razy wtopił Rogacz. Ty też nie jesteś nieomylny, Sev. A przyjaciele są od tego, żeby czasem przypominać to głośno.

Chłopak odchylił głowę do tyłu, może kupując czas, aby dobrze wszystko przemyśleć, zanim otworzy usta.

- To nie tak, Syriusz. - Zaklął i się poprawił. - Niezupełnie.

- A jak?

- Ja… nie wiem, co dalej. I to mnie przeraża. - Opuścił głowę tak, że czarne oczy znalazły się na wysokości tych szarych. - Od tygodni gaszę pożary, ogarniam bieżące tematy, ale jeśli chodzi o szerszy plan… - Urwał, a sposób, w jaki patrzył, ta mroczna pustka w czerni jego źrenic, przyprawiała o dreszcze. - Według Abraxasa Malfoya on jest nieśmiertelny. A ja nie znalazłem przez te tygodnie nic, co by to twierdzenie obalało.

- Ale… jak?

W ciągu kolejnych pięciu minut Sev wyłożył na stół cały arsenał informacji tak nieprawdopodobnych, że kiedy skończył, Syriusz był zaskoczony, iż mózg mu jeszcze nie eksplodował i nie wypłynął uszami.

- Czyli… sukinsyn jest nieśmiertelny jakby… przejściowo. Dopóki istnieją te…

- Horkruksy. Tak.

Uzyskawszy potwierdzenie, nieco zbudowany jakimś punktem zaczepienia, Syriusz zobaczył mdłe światełko w tunelu.

- Masz jakieś pomysły, czym są?

- I tu wjeżdża jedyna dobra wiadomość. Jeden leży na Grimmauld Place. Chyba że znów go gdzieś posiałeś.

Pan domu Black prawie się opluł.

- Medalion?! Że to niby kawałek jego… fuj! - Skrzywił się z obrzydzeniem. I natychmiast zakodował sobie, że musi temu szkaradztwu znaleźć bardziej stosowne miejsce niż szuflada pod umywalką, między szczoteczką do zębów a kremem do golenia. - To jeden.

- Drugi jest w Malfoy Manor. To dziennik, o który była ta afera z Raleighem Bulstrodem.

- Atut, który Abraxas zostawił synowi.

- Myślę, że nie zdradził Lucjuszowi, czym jest dziennik, to byłoby zbyt niebezpieczne. Ale i bez tego Lucjusz wie, że jego stratę okupi życiem. Nie da go sobie ot tak, odebrać. Dlatego, dopóki nie nadejdzie pora…

- ...wszystko zostaje po staremu i dobrze być blisko Malfoya.

- I tu kończą się dobre wiadomości - ujął treściwie Sev i zmienił ton na grobowy. - Nie wiem, czym są pozostałe, ani jak to ustalić. Nie wiem nawet, ile ich stworzył. Choćbyśmy jakimś cudem dotarli do wszystkich, nie mam bladego pojęcia, czy można je konwencjonalnie zniszczyć. I zabij mnie, ale nie wiem, kurwa, od czego zacząć.

Syriusz słuchał, sam ledwo się jakoś trzymając i zrobiło mu się słabo wraz z uświadomieniem, że jego przyjaciel od połowy lata był z tym wszystkim sam. I sensu nabrało coś jeszcze - Sev z premedytacją przemilczał to przed Jamesem z obawy, że Potter w poczuciu beznadziei pójdzie po pomoc do Albusa Dumbledore'a. A to tego rodzaju ruch, który bez względu na okoliczności wymaga gruntownego przemyślenia.

Z tej perspektywy Syriusz nie ważył się oceniać Seva albo z przekonaniem opowiadać się za którymkolwiek rozwiązaniem, bo z tej sytuacji nie było dobrego wyjścia.

Właściwie… teraz mogło być już tylko lepiej.

- Nie jęcz.

Sev spojrzał na niego jak na wariata.

- Czy ty mnie w ogóle słuchałeś?

- Tylko tych istotnych fragmentów - wyłożył Syriusz z rozbrajającą bezpośredniością i przeszedł do rzeczy. - Abraxas zaczynał od zera i dotarł do jednego hurfruksa…

- Horkruksa.

- Srał go hipogryf. Zidentyfikował dziennik i zapewne nakierował Rega na medalion, co potwierdza, że szukał według właściwego klucza. Bardzo prawdopodobne, że w papierach od niego są wskazówki co do pozostałych. Dwa mamy z głowy bezwysiłkowo. No i stary Malfoy przez miesiące działał sam, praktycznie uziemiony w domu. A my? Ja, jako trup, mogę nie niepokojony węszyć, gdzie nikt się mnie nie spodziewa, raz już tak wszedłem do Hogwartu. Ty możesz wejść do domu każdego śmierciożercy. Co nie jest głupim tropem, jeśli inne… hork… coś tam Voldemort też powierzył sługom albo ukrył z ich pomocą. Zacząłbym od bardziej zaufanych Węży. - Syriusz na szybko notował w głowie hasłowo to, co po powrocie na Grimmauld w pierwszej kolejności wyciągnie z archiwum. - Coś jeszcze powinienem wiedzieć?

Przyjaciel przypatrywał mu się z uniesioną brwią. Najwyraźniej gdzieś w międzyczasie opuściła go wcześniejsza sztywność ramion.

- Muszę zacząć brać to, co ty.

Od ścian odbił się echem absolutnie nie przystający wojennemu strategowi szczeniacki chichot. Kiedy jednakże Syriusz wstał, był już obrazem zawodowego profesjonalizmu.

- Greengrassowie szukali trzeciego, więc tam bym zaczął. Po przetartym szlaku - orzekł i ponaglającym ruchem wskazał szpiegowi kominek.

Sev zamrugał, jakby łapał ostrość.

- Co to niby miało znaczyć?

- Możesz uderzyć do Catona, ale obstawiam, że będzie bardziej odporny na twój urok osobisty niż córka.

- A weź idź się…!

Merlinie, powinienem być lepszym, dojrzalszym człowiekiem, powiedział sobie Syriusz, starając się wzbudzić w sobie coś na podobieństwo poczucia winy. Ale kiedy zobaczył, jak twarz jego przyjaciela przeobraża się w purpurowy całun, już nawet nie próbował gryźć się w język.

- To tylko moje wrażenie, czy masz problem z profesjonalnym podejściem do zadania przez wzgląd na... ekhm... relacje innej natury? No weź, taką krzywą minę to mógłbyś mieć, gdybyś musiał serio iść do Catona.


Merill9804 - witaj z powrotem ;)

Martisz - "Ogniem i mieczem" (ongiś, w erze przedinternetowej byłam psychofanką Sienkiewicza)

Tym razem rozdział szybciej, bo ten dobrze czytać zaraz po poprzednim.