Opowiadanie jest kontynuacją historii z „Just business", ale po pierwszym rozdziale można się z grubsza połapać w realiach. A te mają się tak, że postanowiłam pod koniec czasów szkolnych zaprzyjaźnić ze sobą – podstępem i nie bez oporów po obydwu stronach – Syriusza i Severusa. Ale to było w Hogwarcie, a teraz się trochę pozmieniało w polityce.

Punktem wyjściowym jest dołączenie Seva do kręgu sympatyków Voldemorta i zerwanie przez ex–Ślizgona kontaktów z Syriuszem. Jakby ex–Huncwot miał zamiar tak to zostawić...

Spokojnie, nie będzie angstu, bo wielka melodrama to nie moje klimaty. Przełamałam się też na rzecz ojczystego języka w kwestii (większości) tytułów rozdziałów i samego opowiadania. Kanon zasadniczo poszedł się paść na akermańskie stepy, aczkolwiek kilka stycznych przewidziano.

I jakby ktoś jeszcze miał wątpliwości – to nie jest tłumaczenie, więc rozdziały będą się pojawiać tak często, na ile Matka Wena pozwoli.


Prawa do postaci i uniwersum z serii o Harrym Potterze należą do J.K. Rowling. Ja tu tylko konfabuluję.


Człowiek nie może być dość oględnym przy wyborze swoich wrogów. Ja nie mam ani jednego, który byłby głupcem.

Oscar Wilde, Portret Doriana Graya


Od dobrej godziny, opierając plecy o obłażącą z tapety ścianę, wpatrywał się w ustawione pod oknem swojego świeżo wynajętego mieszkania pudła, wypełnione jego rzeczami. Ostatnią rzeczą, na którą miał teraz czas i ochotę, było aklimatyzowanie się w nowej sypialni. Dochodziła północ, ale daleko było mu do stanu sennego zmęczenia.

Dzisiejszej nocy spania nie będzie.

W myślach odliczał kolejne minuty, jakby północ oddzielała go od zupełnie nowego, nieznanego życia, co nie do końca było złudzeniem. Właściwie nie mógł się już doczekać, przekładając w dłoniach misternie grawerowany sztylet, który najpewniej był najcenniejszą rzeczą, jakiej od chwili narodzin dotykały jego palce. Czekał na dźwięk zegara za oknem, na jednej z wież, po trochu bojąc się, że jeśli nie usłyszy go szybko, to pójdzie po rozum do głowy i się wycofa. Szczęśliwie dla jego zamierzeń, a pechowo dla świetlanej przyszłości, z zamyślenia wyrwały go miarowe uderzenia, melodramatycznie sygnalizujące nadejście północy. Oderwał się od ściany i wyprostował. Zanim dźwięki za szybą ucichły, poczuł szarpnięcie i ze sztyletem w ręku oderwał się od drewnianej podłogi pokoju na drugim piętrze.

Odruchowo zamknął oczy. Głupi, bezwarunkowy odruch, który od lat bezskutecznie usiłował wyplenić. Kiedy ponownie je otworzył, przywitały go ozdobione obrazami i wiszącymi pomiędzy nimi kandelabrami ściany nieznanego mu korytarza. Nie miał w życiu zbyt wielu okazji, by gościć w arystokratycznych rezydencjach, a długi hall bezsprzecznie prowadził na równie bogato umeblowane salony. Uśmiechnął się do siebie krzywo. Spodziewał się czegoś bardziej zbliżonego do kanciapy na zapleczu Borgina i Burkesa, ale dlaczego miałby? Czystej krwi towarzystwo raczej nie spędzało bezsennych nocy na zwiedzaniu zapyziałych ruder.

Przez chwilę stał nieco niepewnie, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Nie było w najlepszym tonie szlajać się po cudzych domach po ciemku, nawet jeśli na zaproszenie gospodarzy. Z zaciekawieniem omiótł wzrokiem portrety, zerkające na niego z nieskrywanym niesmakiem i rozpoznał na jednym z nich Lucjusza Malfoya I, rzekomego sprawcę wywołanego klątwą staropanieństwa królowej Elżbiety I. Zapamiętał wizerunek szesnastowiecznego czarodzieja z podręcznika do historii magii, bo zajęcia Binnsa, odnoszące się do tego incydentu, uparcie niepotwierdzanego przez potomków odrzuconego zalotnika, były jednymi z niewielu, na których uczniowie wykazywali odrobinę ożywienia tematem wykładu.

A więc świstoklik zaprowadził go do Malfoy Manor.

Cóż, przynajmniej na ścianach nie wisiały spreparowane głowy domowych skrzatów. Widać Malfoyowie i Blackowie korzystali z usług różnych dekoratorów wnętrz. A miał kiedyś zapytać Syriusza…

Stop. Zły kierunek myślenia.

Patrzenie wstecz nie było dobre.

Zanim zdążył się zapoznać z całą galerią zaspanych gentlemanów i dam, reprezentujących przeszłe pokolenia znamienitego rodu, z trzaskiem pojawił się przed nim skrzat. Nieco pokraczny i dziwnie entuzjastyczny jak na popychadło, mniej wartościowe dla pana domu niż dywany, po których ośmielał się chodzić.

– Pan czeka, sir? – Wyłupiaste oczy przybrały rozmiary spodków od filiżanek, a kościste ramiona opadły bezwładnie, czemu towarzyszył równoczesny dreszcz strachu, objawiającego się dygotaniem służalczo zgiętych kolan. – Zgredek nieuważny, nie dopilnował. Kazał gościowi czekać. Zgredek zawinił.

Severus patrzył oniemiały, jak jego mały rozmówca przywala głową w kant wyłożonej mahoniową boazerią ściany, nieco poniżej rzeźbionych ram, których szacowny rezydent w odpowiedzi nie ukrył zdegustowania i postanowił się przenieść dwa portrety dalej.

A chłopak myślał, że skrzaty w Hogwarcie miały zdrowo przesrane.

– Proszę za Zgredkiem, sir.

Bez słowa podążył za przewodnikiem, starając się przywołać całe swoje opanowanie, które gdzieś się zapodziało. Nie tak to sobie wyobrażał, ale powinien przyzwyczajać się do myśli, że czekało go zapewne wiele niespodzianek. Nie mógł opuszczać gardy. Po wyjściu z półmroku korytarza, rozświetlanego jedynie przytłumionym blaskiem świec, znalazł się nagle w dużo jaśniejszym pomieszczeniu, które zaszeregował jako niewielki salon.

Starał się niegrzecznie nie rozglądać, jak małpa, wypuszczona na wybieg, chociaż tak zapewne był postrzegany przez obecnych. Jako egzotyczną ciekawostkę, bo to mówiły oczy dwóch mężczyzn. Evan Rosier i zapewne Yaxley senior, na co wskazywało uderzające podobieństwo do Sidiusa, wpatrywali się w niego nachalnie. Po Rosierze nie spodziewał się subtelności, bo już go znał, z kolei starszy arystokrata wydawał się nie wykazywać arystokratycznym obyciem, chociaż w jego postawie i grymasie twarzy było coś wielkopańskiego. W głębokim fotelu, nieco na prawo, siedziała młoda kobieta i ją także rozpoznał, wywlekając ze wspomnień obraz nieco wyniosłej i chłodnej Narcyzy Black, obecnie – świeżo poślubionej Lucjuszowi – pani Malfoy. Gospodyni wstała z gracją ze swojego miejsca i zbliżyła się z szelestem nakrochmalonej sukni do reszty gości.

– Dobry wieczór, panie Snape – powitała chłopaka, a pan w jej ustach zabrzmiał niemal naturalnie i tylko delikatny grymas w kącikach zaświadczył, co naprawdę myślała o nietypowym nocnym przybyszu. Poza tym, jej manierom nie można było niczego zarzucić.

– Pani Malfoy – odpowiedział nieco sztywno. Wszyscy obecni mieli świadomość, że skrajnie do tego towarzystwa nie pasował, a on zdecydował, że nie będzie udawał kogoś, kim nie był. Z pewnością daleko mu było do arystokraty, jednak rościł sobie prawa do tytułu mistrza eliksirów i z tego powodu się tutaj znalazł. Nie musiał aspirować do czegoś, co mu się nie należało i czego sam nie wypracował.

– Panowie się znają? – Narcyza przejęła obowiązki gospodyni, angażując uwagę mężczyzn. – Evana pan Snape zapewne zna ze szkoły i miał okazję już spotkać… w innych okolicznościach. Pan Caius Yaxley, bliski przyjaciel mojego teścia i zawsze mile widziany gość w naszym domu – zaprezentowała, uśmiechając się dystyngowanie. – Pan Severus Snape.

– Podarujmy sobie tego pana przed moim nazwiskiem, pani Malfoy. Wszyscy unikniemy zakłopotania – powiedział po prostu, odrobinę ubawiony w duszy jej lekkim zażenowaniem. – Severus Snape, miło mi, panie Yaxley. Rosier – skinął po kolei mężczyznom, którzy zdawali się odrobinę usatysfakcjonowani jego podejściem do form grzecznościowych.

– Mój mąż za chwilę powinien się pojawić … O, a więc nie będą musieli znosić panowie dłużej moich nieudolnych prób popisywania się ostrością umysłu. – Gdy tylko zabrała głos, w drzwiach na lewo pojawiło się dwóch przybyszów, jak zauważył Severus kątem oka. – O tej porze niestety nie jestem w stanie wykrzesać z siebie za wiele elokwencji – usprawiedliwiła się z delikatnym półuśmiechem, odrobinę wymuszonym.

– Narcyzo, nie bądź dla siebie niezasłużenie surowa. Rozjaśniasz ten pokój bardziej, niż światło świec. Chyba nie pozbawisz nas swojej obecności?

Severus usłyszał za plecami głęboki, czysty głos, zupełnie nie pasujący mu do Lucjusza Malfoya. Automatycznie, może zbyt szybko, odwrócił się w kierunku drzwi. Na wyciągnięcie ręki od siebie napotkał twarz dojrzałego mężczyzny, noszącą jeszcze ślady – co musiał przyznać z zaskoczeniem – fizycznego piękna. Regularne rysy, nie zniekształcone wyraźnymi zmarszczkami, sugerowały, że lata temu właściciel ciemnobrązowych oczu był naprawdę przystojnym młodym człowiekiem, a nawet teraz, pomimo półwiecza na karku, w jego twarzy coś pociągało i zapadało w pamięć. Włosy nadal zachowały naturalny, kruczoczarny kolor także na skroniach, zazwyczaj przyprószonych już w tym wieku siwizną. I oczy. Były tak magnetyzujące, niemal przedzierające się samym tylko spojrzeniem przez wszelkie bariery, że Severus wytrzymał może sekundę lub dwie, tonąc w niepokojącej głębi ciemnych źrenic, zanim w obronnej reakcji organizmu przeniósł wzrok na marmurową podłogę.

O kurwa. Zupełnie nie tego się spodziewał.

– Mój pan jest dla mnie zbyt łaskawy – padło przymilnym tonem, a młoda dama lekko dygnęła i taktownie zrobiła krok do tyłu.

Tom Marvolo Riddle przez chwilę milczał, obserwując zapewne Severusa. Chłopak tak zgadywał, bo nie ważył się podnieść głowy, dopóki nie usłyszał wypowiedzianego niskim głosem pytania.

– Severus Snape, jak się domyślam. Mój potencjalny mistrz eliksirów?

Zapytany mimowolnie poderwał wzrok, usiłując nie okazać zaszokowania. No to teraz zupełnie stracił kontrolę, a na to nie mógł sobie pozwolić.

– Obawiam się, że mocno przecenia pan moje umiejętności – zdołał z siebie wydusić, znów unikając wzroku Voldemorta.

Nie był pewien, jak powinien się do niego zwracać, bo sama fizyczna obecność mężczyzny, silnie przytłaczająca, jednak bynajmniej nie w nieprzyjemny sposób, wymuszała posłuch. To przywodziło na myśl trochę skutki działania Amortencji – nie tyle ogłupiające, co raczej sprowadzające na człowieka psychiczną potrzebę zyskania aprobaty Czarnego Pana. Severus miał pewność, że nie było to działanie żadnego czaru czy mikstury, a po prostu oddziaływanie niezwykle silnej osobowości.

On był niezwykły.

– Lucjuszu, czyżby dobrze rokujący na przyszłość, z predyspozycją do poszukiwania nieszablonowych rozwiązań było sporą nadinterpretacją z twojej strony? – W głosie czarodzieja pojawiła się nutka czegoś niebezpiecznego.

Severus mógł sobie wyobrazić, jak Malfoy, po jego prawej, truchleje.

– Mój panie, oczekiwałeś ode mnie obiektywnej oceny umiejętności. Uznałem się niegodnym przejęcia inicjatywy i wychwycenie wad osobowości oraz ułomności w zakresie słabego charakteru pozostawiłem bardziej wprawnemu oku – gładko doprecyzował blondyn.

Snape był naprawdę pod wielkim wrażeniem tego, jak ten młody i wydawałby się niedoświadczony politycznie człowiek, w jednym zdaniu wbił młodszemu koledze szpilę, niemal nazywając tchórzem oraz partaczem i jednocześnie posłał zakamuflowany komplement swojemu mocodawcy. Nie na tyle nachalny, aby raził w oczy, ale na tyle wysublimowany, by dopieścił ego Voldemorta.

Cholera, Severus naprawdę musiał się wiele nauczyć. Ci ludzie nie byli tępawym i nieopanowanym Tertiusem Averym.

– A więc rozmawiam z mistrzem eliksirów czy też nie?

Przez chwilę chłopak zgłupiał.

Po to tu przyszedł. Oczekiwał, że znalezienie się w tym salonie w tych okolicznościach, wysłuchując takiej propozycji, zajmie mu tygodnie albo miesiące. To wszystko było jednak niespodziewane, a przez to niebezpieczne. Nie był gotowy, nie zdobył jeszcze żadnej wiedzy o tym, jak się wszystko w śmierciożerczych kręgach kręci. Od kwadransa był kilka razy na minutę czymś zaskakiwany. Z drugiej strony, w całej sytuacji coś go pociągało. Nie mógł udawać, że nie podobał mu się ten elegancki salon, a zasłużone uznanie nie wywoływało samozadowolenia. Zaintrygował go test z runicznym zaklęciem i sposób, w jaki prowadzona była ta konwersacja. Wszystko to jednak miało posmak niebezpieczeństwa. Tym większego, że trudnego do ocenienia. Nie takim jawił mu się masowy morderca, przed którym drżała połowa świata czarodziejskiego, a reszta dla odmiany traktowała go jak boga. Wszystko się w tym obrazku nie zgadzało.

Severus spodziewał się na dzień dobry wylegilimentowania na lewą stronę, a tutaj toczyła się cywilizowana konwersacja przy blasku świec.

I wtedy przypomniał sobie o czymś, co kiedyś usłyszał od Dumbledore'a. Nawet nie znając czyichś myśli, można oddzielić fałsz od prawdy. Zasada ta dotyczyła jednak wytrawnych graczy, a na razie byle osiemnastolatek nie miał startu przy pół wieku doświadczenia i mocy magicznej, przewyższającej zapewne tę Grindelwalda. Snape, chociaż posiadał niejakie umiejętności w demaskowaniu kłamców, nie był w stanie ocenić, czy Voldemort mija się z prawdą, tak jak nie potrafił tego wykazać Dumbledore'owi. Patrząc jednak z drugiej strony, Czarny Pan nie musiał sięgać do legilimencji, bo zapewne z łatwością wychwyciłby fałsz i bez tego. Zasada stara jak świat – lepszy łgarz zawsze zdemaskuje słabszego.

Wniosek – jeśli Severus chciał w to dalej grać, nie mógł kłamać w żywe oczy. To dopiero będzie wyzwanie.

– Jeśli odwołać się do definicji i warunków, wymaganych przez Ministerstwo, to jestem mistrzem eliksirów od mojego piątego roku w Hogwarcie – stwierdził, tym razem pewniej. Teraz poruszali się po polu, na którym miał prawo czuć się pewnie, a swoje pierwsze Veritaserum rzeczywiście uwarzył niedługo po rozpoczęciu zimowego semestru.

– Piąty rok? Całkiem imponujące. Nie wydaje mi się, abym o tym słyszał, a raczej śledzę dokonania kolejnych pokoleń Ślizgonów. Horacy Slughorn na to pozwolił? Przed SUMami?

– Profesor Slughorn do tej pory żyje w nieświadomości. Większość mikstur warzyłem w czasach szkolnych… na potrzeby własne, nie dla czyjegoś uznania.

– Interesujące podejście. Nie spotkałem jeszcze w Slytherinie ucznia, któremu nie przyświecałaby ambicja.

– To zależy od interpretacji definicji. Jeśli przez ambicję rozumieć dążenie do doskonałości i przekraczanie stawianych sobie wymagań, a nie bezmyślną potrzebę bycia na językach całej szkoły, to myślę, że można mnie nazwać ambitnym – wyłożył, pozwalając sobie na daleko idącą bezpośredniość. Zreflektował się na tyle, by dodać – Nie ośmielam się jednak zakładać, że moje tak nikłe doświadczenie z eliksirami, na poziomie niewiele wykraczającym poza wymagania szkolne, sprosta twoim, mój panie.

Voldemort zdawał się nie przejąć nadepnięciem na wyczuwalną granicę, przekroczenie której groziło zapewne nieprzyjemną reakcją. Czarodziej życzył sobie szczerości i jej nawet żądał, ale już sama forma ubrania prawdy w słowa i odpowiedni ton głosu… Cholera, tu aż roiło się od niuansów i wilczych dołów. Trochę jak chodzenie po polu minowym.

Wyzwanie, z jakim Severus nie miał okazji się jeszcze w swoim życiu zmierzyć.

– Brak poczucia własnej wartości jest zarezerwowany dla słabych. Albusowi Dumbledore'owi nie można zarzucić braku dalekowzroczności, a skoro zdecydował uczynić cię prefektem Slytherinu w miejsce młodego Yaxleya – kontynuował Voldemort i z czymś w rodzaju aprobaty na chwilę odwrócił się w kierunku Caiusa – to nie możesz być tak pospolity, jak wskazywałoby twoje nazwisko, Severusie.

Chłopak odgonił od siebie wspomnienia rozmów z dyrektorem Hogwartu, których treść zdecydowanie zaszkodziłaby jego sytuacji. Musiał jakoś z tego wybrnąć, szybko i bez motania się w kłamstwa. Z tego powodu ledwie zauważył, jak gładko Czarny Pan nazwał go po imieniu, w bardzo protekcjonalny, choć nie lekceważący sposób.

– Do Slytherinu nie trafiają przypadkowi ludzie, mój panie. Z jakiegoś powodu Tiara zdecydowała, że tam powinienem się znaleźć. Nie starałem się jednak o funkcję prefekta i nie zależało mi także na pozycji w Domu Węży.

– Nie jesteś zainteresowany polityką? – zapytał, pierwszy raz niemal z rozbawieniem w głębi brązowych oczu, chociaż twarz pozostała bez wyrazu. – Co zatem sprowadziło cię do tego salonu?

– Magia – odpowiedział chłopak po prostu, absolutnie szczerze. – Zafascynowała mnie runiczna formuła. To zupełnie inne, zapomniane już spojrzenie na magię, najczystszą i nieokiełznaną. Zarezerwowaną dla wybranych. Niesprawiedliwie odrzuconą obecnie na rzecz głupiego machania różdżkami.

Po niewczasie Severus zdał sobie sprawę, że znowu się zagalopował. To także wydawało się jego rozmówcy nie przeszkadzać.

– Tutaj nie mogę się nie zgodzić. – Spojrzał na chłopaka przenikliwie. – W dzisiejszych czasach słabi głupcy, którzy nieopatrznie znaleźli się u władzy, sami przyznali sobie prawo do egalitaryzowania magii, jakby każdy miał do niej prawo. Jak można zrozumieć czystą moc i prawdziwie do niej sięgać, jeśli nie posiada się korzeni w jej świecie i nie czuje się jej we krwi, jak rzesze tak zwanych czarodziejów szlamowatego pochodzenia?

Z tym nie dało się dyskutować, o ile chciało się bezpiecznie opuścić ten pokój.

– Wracając do meritum – Voldemort podjął po chwili. – Do osoby niezaangażowanej politycznie i niezainteresowanej hierarchią w Domu Węży nie pasuje wdawanie się w otwartą wojnę z młodszym synem Avery'ego. Na skutek eskalacji tego konfliktu chłopak nie mógł wrócić do Hogwartu. Bardzo nieślizgońskie podejście.

No pięknie, teraz to. Czarny Pan wydawał się być doskonale zorientowany w życiorysie Snape'a, a ten zaczynał się martwić, jak głęboko sięgała ta wiedza. Ale spokojnie, o konflikcie między nim, a Tertiusem, wiedziała cała szkoła i połowa wyższych roczników obserwowała ich pamiętny pojedynek w czerwcu. Nie powinien się też martwić, że Voldemortowi personalnie zależy na osobie młodego Avery'ego.

Rodzina Averych nie cieszyła się taką pozycją, jak przykładowo Blackowie, Greengrassowie czy Malfoyowie. Tertius nie był ważny sam w sobie, bo jeśli Severus dobrze ocenił sytuację, Voldemort rekrutował wysoce wyselekcjonowanych popleczników do swojego bliższego grona, zasługującego na naznaczenie Mrocznym Znakiem. Lucjusz był utalentowany w zakresie zaklęć i niebezpiecznie inteligentny, a do tego potrafił używać legilimencji. Regulus, chociaż zrobił kilka głupot, miał ogromny magiczny potencjał i otwarty, analityczny umysł oraz naturalną łatwość we władaniu Czarną Magią. Tertius z kolei, nawet jeśli posiadał predyspozycje, w ogóle się nie rozwijał, brakowało mu kreatywności i sprytu, a do tego nie potrafił nad sobą panować. Nie był powodem do zmartwień.

– Nie szukałem wojny z Tertiusem Averym, ale nie mogłem pozwolić, by mi szkodził. Siła nie zawsze idzie w parze z rozsądkiem, a i z ponadprzeciętnej mocy, którą Avery posiada, trzeba umieć korzystać. Nie miał dość mądrości, by zrozumieć sugestię za pierwszym razem, w zimie, więc upewniłem się, że trzeci raz nie będę musiał powtarzać.

Severus usłyszał za swoimi plecami prychnięcie Rosiera i przyswoił, by trochę przystopować. Nie dobrze było za bardzo zszargać arystokratyczne nazwisko w tym zacnym gronie.

– Chcę zobaczyć.

Dwa słowa Lorda Voldemorta sprawiły, że Snape skamieniał na ułamek sekundy. Dopadł go głęboki niepokój na myśl, że ktoś wejdzie do jego głowy, ale nie to było powodem prawdziwego szoku. Tego się przecież spodziewał i poczynił przygotowania. Szło o co innego.

On… ostrzegł, a nie ulegało wątpliwości, że mógł bez inkantacji wpakować się chłopakowi do umysłu, dowolnie sobie w nim poczynając. Nie, żeby użył trybu pytającego i była możliwa odmowa, jednak… Kurwa, Dumbledore za pierwszym razem jakoś podarował sobie wyświadczenie tej drobnej uprzejmości.

Nie ważąc się przedłużać, Snape skinął potakująco głową, upewniając się, że szczelne bariery były na swoim miejscu, po czym otworzył swój umysł na obcą jaźń Czarnego Pana.


Obudził się wtulony w ciepłe ciało Vitalii. Dopiero po dobrej chwili uzmysłowił sobie, że leży w pościeli zwinięty jak małe kocię, jeśli nie liczyć zdjętych butów, to niemal kompletnie ubrany. Z boku musiało to naprawdę komicznie wyglądać – facet o dwie głowy wyższy od drobnej dziewczyny, chroniący się w jej ramionach, jak w bezpiecznej przystani. Syriuszowi nie za bardzo było do śmiechu, kiedy umiejscowił powód nietypowej sytuacji. I poczuł znajome łupanie pod czerepem.

Pierwszego dnia po zniknięciu Seva po prostu ten fakt przyswajał, całkiem opornie i nadzwyczaj powoli, przez kilkanaście godzin gapiąc się na zmianę w drzwi wejściowe i kominkowe palenisko. Drugiego, dla odmiany, nie wychodził z pokoju i właściwie bardzo prawdopodobne, że nie miał nic w ustach. Wreszcie, po dwóch dobach nagle zaczęło go wkurwiać dosłownie wszystko i poczuł nieodpartą potrzebę uzewnętrznienia swoich myśli. Z tego powodu z wczorajszego dnia zapamiętał, jak przez mgłę, że pokłócił się z Jamesem, nie pamiętając teraz za bardzo o co, nawrzeszczał na Bogu ducha winnego Remusa, a gdzieś po drodze zdemolował pusty pokój vis a vis swojej sypialni. Niewykluczone, że poużywał sobie słownie również na Vitalii, ale widać zostało mu wybaczone, skoro nie wykopała go z pościeli na wycieraczkę, a naprawdę musiał śmierdzieć jak gorzelnia. Ze wstydem przyznał, że jeszcze nigdy do tego stopnia nie stracił kontroli. Ona jednak znała go, jak mało kto rozumiejąc jego potrzebę rozładowania kłębiącego się mu pod skórą gniewu i bezsilności.

W tej chwili nie wiedział, która mogła być godzina, a ciężkie zasłony blokowały dostęp słonecznym promieniom. Nie zdziwiłby się, gdyby zbliżała się pora obiadowa. Przynajmniej przytępiony ból w czaszce sygnalizował, że Ognista z minionego popołudnia zdążyła się już w znacznej mierze zmetabolizować. Poruszył się, ostrożnie wysuwając z objęć jasnowłosej dziewczyny, by zrzucić z siebie wczorajsze ciuchy i spróbować zmyć odór alkoholu oraz brud, przynajmniej ten fizyczny.

– Tosty czy jajecznica? – padło zaspanym głosem, kiedy jego druga połówka zdecydowała podnieść się z poduszki.

– Najpierw prysznic – zdecydował, odrzucając z obrzydzeniem przepoconą koszulkę. Musiał mieć wczoraj bardzo energiczny dzień. A skoro o tym… – Vitalia, nawywijałem coś? Jak bardzo jest źle? – dopytał niepewnie.

– Po Remusie spłynęło. Zrozumiał i poszedł, kiedy upewnił się, że nie wypadniesz z różdżką poszaleć na zewnątrz. A James… może się boczyć dwa czy trzy dni i płoszyć twoje sowy.

– Porządnie mu nawrzucałem?

– Jemu w granicach dopuszczalnych. Ale chyba na dłużej zapamięta to, jak nazwałeś Lily cholerną puszką Pandory i dodałeś, że rude przynosi pecha.

Nie było tak źle. Nie zdziwiłoby go, gdyby wczoraj podzielił się też pomysłem podesłania młodej pani Potter Voldemortowi, by użyła swojego uroku osobistego i popchnęła go do samobójstwa. A więc aż tak zalany jednak nie był.

– W porządku? – Ciche pytanie podszyte było niepokojem i prawdziwą troską.

– Nie – odpowiedział szczerze – ale się pozbieram. Robienie z siebie idioty jakoś nie wpłynie na poprawę sytuacji.

Wychodząc dobre dwa kwadranse później spod prysznica zarejestrował, że właściwie była już pora bardziej podwieczorkowa niż śniadaniowa. Z niechęcią wciskał w siebie drugiego tosta, kiedy kominek rozbłysnął zielenią i wyskoczył z niego Remus. Syriusz z miejsca wziął się za naprawianie szkód z wczoraj.

– Lunatyku, jeśli chodzi o to z poprzedniego wieczoru, to naprawdę cholernie mi…

– Daj spokój. Już zapomniałem – uciął, machnąwszy ręką w roztargnieniu. – Jest inna sprawa i postaraj się podejść do tego racjonalnie. Nie wściekaj się, ale… – Lupin nie potrafił ukryć wahania i czegoś, głębszego, prawie bolesnego. – Łapo, mówiłeś coś Snape'owi o Zakonie? Jakieś adresy, nazwiska… Cokolwiek poza eliksirowym zaopatrzeniem?

– O co ty mnie pytasz? – wymamrotał powoli Black, nie rozumiejąc kontekstu.

– Nie próbuję z zasady rzucać oskarżeń, nie zrozum mnie źle. Snape'a dziś widziano na ulicy Śmiertelnego Nokturnu z Lucjuszem Malfoyem i nie wyglądał, jakby był takim towarzystwem unieszczęśliwiony.

– Ty mi nie próbujesz chyba powiedzieć, że Sev…? No proszę cię, to się nie trzyma kupy. On by nawet tego nie wziął pod rozwagę.

– Łapo, a czy przez ostatnie dwa tygodnie on zachowywał się rozważnie?

– Nie rozumiesz, Lunatyku. To, że nie był sobą, akurat można wytłumaczyć bez śmierciożerczych odniesień – rzucił się Syriusz z ogniem w oczach. – Sevowi wyłącza się racjonalne myślenie, kiedy w grę wchodzi… – Lily, nie zdążył dokończyć, bo nagle ta myśl go przeraziła.

O kurwa, jeśli chodziło o to rudowłose fatum, do zesrania racjonalny Ślizgon zmieniał się w krwawiącą kupkę nieszczęścia. To jego toksyczne, nieplatoniczne uczucie odbierało mu rozum i pozbawiało hamulców. Tylko jaki sens miałoby zmienianie stron? Jak to miało naprawić relacje Seva z Lily?

Jeśli nie jestem w stanie trzymać jej z daleka od nieszczęść, to będę trzymał nieszczęścia z dala od niej, oświadczył Blackowi Snape w Wigilię. To miał być ten genialny plan?! I on sobie wyobrażał, że niby kolegów śmierciożerców i Lorda Voldemorta chwyci za serce troska Snape'a o jakąś szlamę? Nawet w swoim najgorszych momentach Sev nie popisywał się takim stopniem zdebilenia, żeby coś podobnego uznać za wykonalne.

– Eee, to wszystko z powodu małżeństwa Lily i Jamesa, prawda? – delikatnie ni to zapytał, ni to stwierdził Lupin. – Myślę, że Snape może teraz zrobić coś głupiego. Jest wkurzony na nas wszystkich, Zakonu nigdy nie darzył sympatią, a i w stosunku do ciebie czuje się chyba jakby zdradzony…

– To nie tak – szybko zanegował Black. – Sev się nie chce mścić. On sobie wymyślił, że znajdzie sposób, by zapewnić… – Znowu urwał, czując się paskudnie, jakby zdradzał zaufanie przyjaciela. Motywacja Snape'a nie była niczyją sprawą. – Lunatyku, nie patrz tak, nie umiem ci tego wyjaśnić, ale w jakiś pokrętny sposób to wszystko wpisuje się w severusową logikę nadstawiania dupy za innych.

– Masz rację, za cholerę tego nie rozumiem. – Zrezygnowany Remus pokręcił głową. – Nie zmienia to faktu, że teraz musicie się z Vitalią gdzieś zadekować. Nie możecie zostać w tym mieszkaniu.

– Nie wiem, co konkretnie ten kretyn wymyślił, ale nie wyobrażam sobie, żeby nagle zdecydował posłać mnie do piachu. Nie ruszam się stąd.

– Syriusz… – niespodziewanie włączyła się Vitalia, z niepokojem mu się przypatrując. – Jeśli on miałby wybierać między Lily a resztą świata… Uważasz, że nie poświęciłby kilku milionów istnień?

Oczywiście. Zawsze wybrałby Lily, bez względu na Pokój Życzeń, magiczną więź i całą resztę ich porypanej historii.

Szlag by to.

– Zrobię kanapki na drogę. Chyba musimy się ewakuować. Tylko na wszelki wypadek, rozumiesz?

Black skinął dziewczynie uspokajająco i odprowadził ją wzrokiem, kiedy zniknęła za drzwiami, by na szybko się spakować.

Tylko na wszelki wypadek.


Odczekał trzy dni, aby upewnić się, że nie ma ogona ani nie został obłożony żadnymi zaklęciami śledzącymi. Takie środki bezpieczeństwa nakazywała daleko posunięta ostrożność, chociaż właściwie był niemal pewien, iż jego nowy pan nie zniża się do podobnych praktyk. W słowniku Voldemorta w żadnym razie nie figurowało słowo zaufanie, ale po kwadransie w jego obecności Severus wiedział już, że Czarny Pan nie cierpi na obsesyjny lęk przed zdradą. Ludzie do niego lgnęli i poszukiwali jego aprobaty albo zwyczajnie się go śmiertelnie bali. Nikt normalny nie ośmieliłby się pomyśleć choćby, aby spróbować wykiwać najniebezpieczniejszego czarodzieja, chodzącego po tym świecie.

Pechowo, Snape nie był do końca normalny.

– Witaj, Severusie. Muszę przyznać, że twoja sowa mocno mnie zaskoczyła.

Jego rozmówca nie wydawał się, pomimo tej deklaracji, jakoś szczególnie wytrącony z równowagi, zważywszy na okoliczności i miejsce spotkania w miejskim parku, w mugolskiej części Londynu, przy blasku gwiazd. Nie krył z kolei ciekawości na twarzy, przyozdobionej dobrotliwym uśmiechem. Chłopak zapomniał już, jak ta maska i zaciekawienie w niebieskich oczach działały mu na nerwy. Nie miał jednak wyjścia i musiał zacisnąć zęby.

– Rozmawiajmy jak dorośli ludzie. Nie jestem głupim uczniem, ani pacynkowym prefektem. Mógłby pan nie obrażać mojej inteligencji.

– Nigdy nie uważałem cię za głupiego. Niezwykły zdecydowanie bardziej pasuje do twojej osoby.

Snape powstrzymał przekleństwo, które cisnęło mu się na usta. Będzie musiał w sobie wyrobić anielską cierpliwość i uodpornić się na pogodne uśmieszki tego starego ramola.

– Dlatego po sprawie z tą przeklętą księgą zobaczył pan we mnie swojego potencjalnego szpiega – powiedział chłodno, z lubością obserwując w rozmytym błękicie tęczówek przebłysk niepewności pomieszanej z zaskoczeniem, a potem głębokiej irytacji, płynącej ze zrozumienia, że chłopak przejrzał zamiary starca. Kiedy już zyskał pewność, Snape'a zastanowiło, dlaczego dyrektor nie wprowadził w życie swojego planu i biernie czekał. Chłopak kontynuował, licząc na nowe wskazówki. – Zależało panu na zacieśnieniu moich więzi ze Slytherinem i nie chciał mnie pan w Zakonie Feniksa. Nie mogłem mieć żadnych oficjalnych powiązań z Jasną Stroną. Oklumencja miała zapewnić mi możliwość ukrywania informacji i myśli, a cała farsa z moim prefektowaniem była korepetycjami ze sztuki polityki. Dobrze odrobiłem lekcje – zapewnił z krzywym półuśmiechem i spłynęło na niego olśnienie. – Wszystkie zabiegi nie miałyby najmniejszego sensu, gdybym nie zgodził się własnowolnie zagrać w tę grę. Czekał pan, aż stracę rozsądek i zdecyduję się na desperacki krok. Nikt przy zdrowych zmysłach nie polazłby do jaskini lwa… czy raczej wężowiska, by rzucić się drapieżnikom na pożarcie.

– Nie, Severusie. Nikt bez odpowiedniej motywacji – doprecyzował Dumbledore poważnie. – Jak już powiedziałem, nigdy nie posądzałem cię o brak rozumu.

– Nie może pan znać mojej motywacji.

– Och, jestem spokojny o twoją lojalność. A może to złe słowo – zastanowił się, zapewne pod wpływem morderczego spojrzenia onyksowych oczu. Severus nie był dotąd nikomu winien swojej lojalności i w tym względzie nie miał zamiaru niczego zmieniać. – Wiem, że nie oddasz się bez reszty Tomowi Riddle'owi, bo on nie może ci dać tego, czego naprawdę chcesz. To mi wystarczy.

– Nikt nie może mi dać tego, czego naprawdę chcę. – Kiedy słowa wyszły z jego ust uświadomił sobie, że wypowiedział je zbyt szybko. Po chwili namysłu dodał – Voldemort może mi podarować moc, zupełnie inny rodzaj magii, najpotężniejszej z możliwych.

– Zgadza się, bardzo pociągająca perspektywa, muszę przyznać. – Błękit zalśnił mieszaniną fascynacji i jakiegoś smutku. – Nie mogę cię przed tym powstrzymywać. Jednak ten odcień mocy nie bez powodu pozostaje niedostępny dla większości czarodziejów. Ta potężna magia każe sobie słono płacić za możliwość sięgania do jej istoty. A poza tym… magia nie jest wszystkim.

Podły, manipulujący słowami sukinsyn. Ten stary dziadyga wiedział, znał sekret Severusa, nawet jeśli nie przebił się przez mur wokół szmaragdowej cząstki jego wspomnień.

– A więc zna pan moje warunki.

– Działanie poza wiedzą i strukturami Zakonu, bo – jak muszę przyznać z żalem – nie wszystkie informacje jesteśmy w stanie utrzymać dla siebie i mamy pewne problemy… na poziomie organizacyjnym. A także absolutne bezpieczeństwo Lily Potter, jak się domyślam.

Severus odruchowo drgnął przy nazwisku, ale się opanował. Postanowił za to nieco rozszerzyć tę jednoosobową listę.

– I Syriusz Black. Tutaj życzę powodzenia, bo ten idiota sam dla siebie jest zagrożeniem. Najprościej byłoby go gdzieś zamknąć i wyrzucić klucz. I żebyśmy się zrozumieli – nie mam tutaj na myśli ochrony z rodzaju tej, jaką mieli Brown i Campbell.

Brwi starego czarodzieja poszybowały w górę, ale skinął głową.

– Przechodząc do rzeczy – trzeźwo zareagował Dumbedore. – Chciałbym wiedzieć, Severusie, jak daleko będzie sięgać twoje… zaangażowanie, ze względu na ograniczone możliwości ochrony, jaką mógłbym ci ze swojej strony zapewnić.

– Moje metody pracy to moje zmartwienie. Nie potrzebuję niańki i moralizowania, dopóki będę efektywny. Jeśli jednak Lily albo Syriusz znajdą się na linii ognia, to będziesz wolał, żeby Voldemort dorwał cię przede mną.

Kiedy Severus upewnił się, że przekaz dotarł do adresata, pozwolił sobie na delikatne rozluźnienie. Zostało to zauważone.

– Zdajesz sobie sprawę, w jak niebezpieczną grę chcesz grać? Tu nie ma reguł i spodziewaj się nieoczekiwanego.

– Jak nienaganne maniery Czarnego Pana i fakt, że w żadnym razie nie wydaje się przy pierwszej rozmowie psychopatycznym masowym mordercą? To już przyswoiłem trzy dni temu. Nie przychodzę z pustymi rękami. – Dumbledore, ku perwersyjnej satysfakcji chłopaka, rozdziawił na chwilę usta w geście prawdziwego zaskoczenia. Nienawidził być niedoinformowanym, ale najwyższa pora, by przyswoił, że Snape z kolei nigdy nie robi niczego nieprzygotowany. Po dobrej pół minuty chłopak podjął temat. – Przez rok pod pańskim nosem zaopatrywałem w eliksiry cały Hogwart w ramach działalności, prowadzonej z zaprzysięgłym wrogiem, a raczej trudno nazwać Albusa Dumbledore'a łatwym do zwiedzenia. A wtedy nie miałem jeszcze praktycznie pojęcia o oklumencji. Mieszkałem z Syriuszem i wiedzą o tym tylko ci, którym na to pozwoliłem. Trzy dni temu Lord Voldemort wszedł do mojej głowy i nie znalazł nic, czym sam nie chciałem się z nim podzielić. Myślę, że jest na czym budować, dyrektorze.

Chłopak spojrzał wyzywająco na starca, z zasłużoną pewnością siebie.

Do tej części Severus przygotowywał się najciężej, dokładnie segregując wspomnienia, tnąc je na kawałki i izolując fragmenty, zawierające treści niepożądane. Pozwolił Czarnemu Panu zobaczyć niemal wszystko ze swojej przeszłości aż do momentu, kiedy zaczął współpracę z Syriuszem. Dzieciństwo i wiecznie nabuzowany ojciec, cała epopeja potyczek z Huncwotami, a także odrzucenie przez Lily po ich kłótni o szlamę były Snape'owi potrzebne do zbudowania fasady i umotywowania severusowych pobudek na potrzeby voldemortowej ciekawości. Chłopak zostawił także urywki z Pokoju Życzeń, ponieważ musiał udokumentować swoje eliksirowe, niejawne dokonania. Z każdego wspomnienia z ostatnich dwóch lat wyciął Syriusza i Lily oraz resztę Gryfonów, a także zatuszował swój wkład w przepychanki między Domami. Jakby przez ostatnie dwa lata naprawdę nic się nie zmieniło. Stworzył nawet wersję rzeczywistości, w której mieszkał sam na Ealing Road, bo jakoś musiał zapełnić luki w życiorysie. Ukrył tylko faktyczną lokalizację mieszkania, tak na wszelki wypadek. Tego praktycznie nie dało się sprawdzić, bo Snape był samotnikiem i nikt do tej pory się w jego życie nie zagłębiał ani nie węszył. Zresztą, Voldemorta ta część w ogóle nie interesowała.

I nic nie było kłamstwem – żadne wspomnienie nie zostało sztucznie stworzone albo zbyt mocno zmodyfikowane, bo Severus bał się wykrycia oszustwa. Nie czuł się jeszcze tak biegły w sztuce umysłu. Wszystkie wspomnienia były autentyczne, choć umiejętnie okrojone i zgrabnie potasowane. Chłopak zarejestrował, jak Voldemort prześlizguje się po tych pozornie nieistotnych urywkach bez większego zainteresowania, skupiając się raczej na takich, które wskazywały na faktyczne umiejętności, nie tylko na polu magicznych mikstur.

Severus miał teraz coś więcej niż niczym nie popartą wiarę we własne uzdolnienia na polu szpiegowskim. Skoro już raz faktycznie zwiódł Czarnego Pana, z optymizmem zakładał, że samo utrzymywanie przykrywki nie będzie stanowiło problemu. W końcu co mógłby chcieć ukrywać przed swoim idolem Ślizgon, napędzany złością i chęcią odwetu na owieczkach Jasnej Strony?

Takimi zdolnościami nie mógł się poszczycić w innych aspektach. Jako ledwie absolwent Hogwartu, nadal miał nikłe wyobrażenie o prawdziwej magii, która mogłaby mu dać realną siłę. Chłopak miał zamiar uczyć się i stawać silniejszym, nie ograniczając się do jednego źródła wiedzy. Nie chodziło tylko o zdobycie informacji wywiadowczych i Dumbledore musiał to rozumieć, ale dla posiadania swojego szpiega w obozie wroga mógł przymykać oko na inne pobudki młodego desperata. A Severus chciał się nauczyć myśleć jak śmierciożercy i sięgnąć do mocy, jaką władali, aby zdobyć środki, dające realne szanse do stawienia oporu. Nie widział w tym misji samobójczej, a raczej dogłębną infiltrację w głębokiej konspiracji. Nie można było walczyć, nie wiedząc nawet, przeciwko komu się staje na ubitej ziemi.

Dyrektor Hogwartu nie był głupcem i rozumiał jego tok myślenia. Snape sczytywał to z przenikliwego spojrzenia zza połówek okularów.

– Albus – poprawił starzec swojego niedawnego ucznia. – W tych okolicznościach będę zaszczycony, jeśli będziesz się do mnie zwracał po imieniu, Severusie – powiedział z absolutną powagą. – Jeśli mogę spytać, co sprawiło, że zdecydowałeś mi zaufać?

– Nikomu nie ufam. To rozwiązanie czysto taktyczne. Uzyskane przeze mnie informacje będą bezużyteczne, jeśli nie zostaną właściwie wykorzystane, a ty jeden będziesz wiedział, co z nimi zrobić. One mają zapewnić bezpieczeństwo Lily i Syriuszowi. Poza tym, moje uzdolnienia w zakresie manipulowania prawdą wymagają doszlifowania, jeśli chcę rzucić wyzwanie prawdziwemu mistrzowi. Głupotą byłoby nie skorzystać z fachowych porad największego manipulatora po Jasnej Stronie Mocy, Albusie.

Dumbledore uśmiechnął się promiennie, jakby otrzymał największy komplement w swoim życiu, a Severusa pierwszy raz ten uśmiech nie zirytował na tyle, by nie był w stanie kontynuować pertraktacji.