Snape wpadł do gabinetu dyrektora bez pukania. Dumbledore siedział za swoim biurkiem i wpatrywał się zamyślony w okna, po których spływały ciężkie krople jesiennego deszczu.
– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym od razu, kiedy wróciłem rano do swoich kwater, a ty wspaniałomyślnie przyszedłeś do mnie, by pomóc mi z opatrywaniem ran i doprowadzaniem się do stanu, który umożliwiłaby mi prowadzenie lekcji bez wyglądania jak żywy trup? – zapytał wściekłym tonem Snape, stając tuż nad biurkiem Dumbledore'a, tak jak kwadrans wcześniej stała nad jego własnym Victoria Malfoy.
Dyrektor przeniósł na niego wolno spojrzenie i uśmiechnął się lekko.
– Usiądź. Masz zaskakująco dużo energii jak na kogoś, kto kilka godzin wcześniej był na skraju życia i śmierci.
Snape westchnął z irytacją, ale ostatecznie usiadł. Dał się do tego tak szybko przekonać z tego chyba tylko powodu, że Dumbledore wyglądał na dziwnie spokojnego, a to mogło oznaczać tylko jedno: coś go trapiło.
– O tym myślisz, prawda? – zapytał Snape.
– O czym, Severusie? Po co do mnie przyszedłeś? Czego ci nie powiedziałem o poranku?
– O jedenastkach. Malfoy zdradziła mi to kilkanaście minut temu. Podsłuchała ciebie i Septimę. Naprawdę dałeś się podsłuchać? I to zwykłej uczennicy Hogwartu?
– Po pierwsze: wiedziałem, że nas podsłuchiwała. Septima nie. To ona się wygadała, zanim zdążyłem ją uświadomić. Po drugie: nie miałem wtedy pojęcia, że pytanie Septimy o liczbę losu kolejno panny Malfoy, potem twoją, da takie odpowiedzi. Po trzecie: gdyby Victoria Malfoy była „zwykłą uczennicą Hogwartu", nie siedzielibyśmy tu teraz z takimi minami – wyjaśnił dyrektor i zamilkł na długą chwilę. – Nie wiem, co o tym myśleć, Severusie. Nie można ufać w stu procentach numerologii, ale nie należy też jej ignorować.
– Więc nie wiedziałeś wcześniej, że Malfoy to jedenastka? Byłem pewien, że ukrywałeś to przede mną, odkąd z badań i wróżb stworzyliśmy tezy numerologiczne.
– Severusie. Ja nie wiedziałem nawet, że i ty jesteś jedenastką. I jestem zdumiony, że mi o tym nie powiedziałeś. Kiedy siedzieliśmy kilka miesięcy temu w tym gabinecie, z Septimą i Minerwą, i przeprowadzaliśmy numerologiczne badania i wróżby na najbliższy rok, by wiedzieć, co nas czeka, by poznać może datę nadchodzącej wojny, odkryliśmy niespodziewanie dziwną przepowiednię – przypomniał Dumbledore, choć nie musiał tego robić; Snape doskonale pamiętał tamten dzień. – Najważniejsza teza, którą wysnuliśmy z wyników, brzmiała następująco: „Ósemka rozproszy zło, ale to dwie jedenastki zadadzą ostateczny cios, przetrwawszy porę, w której świat zaleje mrok". Doszliśmy wspólnie do wniosku, że ósemką jest Harry. Jego liczbę losu nie łatwo było obliczyć, ale w końcu się udało. Później, gdy wróciłeś do siebie, obliczałem liczby losu wielu, wielu osób. Przy nikim nie wychodziła mi jedenastka. Nie pomyślałem wtedy, aby obliczyć też twoją.
– Nie będę nawet pytał, dlaczego. Znam odpowiedź. Nie sądziłeś, że przeżyję najbliższe miesiące, a ta przepowiednia wyraźnie mówi o tym, że rzekomo te dwie osoby z jedenastką będą kluczowe w ostatecznym momencie wojny. – Snape umilkł i wpatrzył się w ścianę. – A z jakiego powodu nie powiedziałem ci, że jestem jedenastką? Bo myślałem o sobie tak samo, jak ty. Nie wierzyłem, że dożyję wojny. Przeczuwałem, iż śmierć dopadnie mnie wcześniej. W końcu ile można go zwodzić? – zapytał, mając oczywiście na myśli Voldemorta. – W zasadzie dziwię się, że nie zabił mnie zeszłej nocy. Widocznie jestem mu jeszcze potrzebny. Kolejna sprawa jest taka, że nie ufam numerologii, a przynajmniej nie do końca. W każdym razie, kiedy otrzymaliśmy od liczb przepowiednię, że dwie jedenastki będą kluczowe, nie wierzyłem, że może chodzić o mnie… Również dlatego, iż jedenastka jest niezwykle rzadką liczbą losu. Byłem nawet przez chwilę przekonany, że ta przepowiednia jest błędna. W porządku, może i jestem jedenastką, ale nie spodziewałem się, że druga jedenastka może być tak blisko… w tej samej szkole, również w drużynie Czarnego Pana. Teraz, kiedy wiem, że tak jest… może ma to trochę więcej sensu, ale… z drugiej strony… jakim cudem ja i Malfoy mielibyśmy zadać ostateczny cios temu, jak przypuszczam, wspomnianemu złu, czyli zapewne Czarnemu Panu? Pragnę przypomnieć, że ledwo uszedłem tej nocy z życiem. Właśnie przez nią.
– Rozmawiałeś z nią? Czekała na ciebie przez całą noc blisko bramy. To dziwne, prawda? Najpierw cię zdradziła, a potem czekała.
Snape milczał jakiś czas, dopiero teraz zastanawiając się nad słowami, które usłyszał od niej po lekcjach.
– Ona twierdzi, że nie zrobiła tego, aby się Czarnemu Panu przypodobać. Uważa, że nie miała wyboru. Nie wiem, co to ma znaczyć. Powiedziała też, że jest po tej samej stronie, co ja. I nie miała na myśli strony Czarnego Pana. Jakoś w to nie wierzę… chyba. – Wpatrzył się znowu w ścianę. – Dlaczego miałaby mnie wydać i narazić na jego gniew, jeśli tak naprawdę nie byłaby mu oddana?
– Nie podała jakiegoś wytłumaczenia?
– Chyba chciała, ale jej nie pozwoliłem. Dziwisz mi się? Nie mogę patrzeć na tę fałszywą dziewuchę, wylewającą krokodyle łzy.
– Och. Płakała?
Snape spojrzał na Dumbledore'a spode łba.
– Musisz wrócić do tej rozmowy, Severusie. Musisz się dowiedzieć, co chciała ci powiedzieć.
– W porządku, ale nie chcę być z nią wtedy sam. Zaproponowała zresztą, byśmy pomówili, mając ciebie za pośrednika. Powiedziałem jej, że przekażę tobie, iż jest chętna do złożenia wyjaśnień. Wezwij ją więc w najbliższych dniach, a ja może się pojawię, by ci towarzyszyć, ale nie obiecuję. Ona naprawdę wyzwala we mnie najgorsze emocje.
– To już coś! Jak mawiają, wszystko lepsze aniżeli obojętność. – Gdy zobaczył minę Snape'a, zachichotał. – Żartuję. Dobrze, wezwę ją niebawem. Ciebie również. I mam nadzieję, że na to wezwanie odpowiesz. Uważam, iż powinieneś być obecny, kiedy będę z nią rozmawiał. W końcu to ciebie wydała. Powinieneś usłyszeć powód tego czynu bezpośrednio od niej.
Snape kiwnął tylko głową, ale nie wyglądał na przekonanego. Przez jakiś czas siedzieli w ciszy.
– Ja i tak nieszczególnie wierzę w te numerologiczne przepowiednie… czy też tezy, czy jak to jeszcze inaczej nazywasz. To Potter jest wybrańcem. Nie ja. Nie Malfoy.
– Musi w nich coś być – odrzekł Dumbledore, wzdychając głęboko. – Numerologia jest bardziej godna zaufania niż typowe wróżbiarstwo, już nieraz się o tym przekonałem. Mimo wszystko… też mam w sobie nadzieję, że ta główna teza, którą wyczytaliśmy z liczb, nie jest prawdziwa… Ta o dwóch jedenastkach, które będą najważniejsze w ostatecznym momencie. I które prawdopodobnie zwyciężą.
Snape zdał sobie sprawę, że wciąż nie poznał prawdziwej przyczyny dziwnego nastroju dyrektora.
– O co chodzi? – zapytał. – Czego mi jeszcze nie powiedziałeś?
Dumbledore milczał kilka minut. Potem podniósł spojrzenie na swego rozmówcę.
– Jeszcze jedna osoba jest jedenastką, Severusie – powiedział cicho. – Odkryłem to dzisiaj.
– Kto taki? – Snape zdumiał się.
Dyrektor znów ucichł, spuszczając wzrok. Jakiś czas obserwował swoje dłonie, które, splecione, leżały przed nim na biurku.
– Voldemort – odpowiedział w końcu.
•*•.•*•
Victoria z jednej strony niecierpliwie czekała, aż dane będzie jej porozmawiać z Dumbledore'em, a z drugiej obawiała się nadejścia tego momentu. Wiedziała, że powinna była wyjawić mu wszystko, a przecież nawet sama przed sobą nie chciała przyznać pewnych rzeczy.
Wciąż nie potrafiła pogodzić się z tym, co powiedział jej Czarny Pan – o przeczuciu, że odegra ona ważną rolę w jego życiu, gdy będzie on już u progu swej potęgi. Skąd wzięło się w nim to przeczucie? Nie potrafiła tego zrozumieć. Przecież już teraz, ledwo po oficjalnym dołączeniu do niego, chciała się wyrwać z drużyny zła. Dlaczego więc miałaby stać blisko niego w przyszłości?
Na piątkowych zajęciach z eliksirów warzyła Veritaserum. Na szczęście nie miała możliwości, by przyglądać się Snape'owi i zastanawiać się, czy jego złość na nią choć trochę zmalała – musiała być bowiem cały czas w pełni skupiona na eliksirze. Z tego też powodu nie mogła dostrzec, że jej profesor ją obserwował.
Pod koniec lekcji Snape podchodził od jednego kociołka do drugiego, wystawiając oceny. Kiedy zbliżył się do Victorii, od razu wiedział, że przygotowała jeden z najlepszych eliksirów. Mikstura była idealnie przezroczysta.
– Z – rzekł Snape, co oznaczało, że wystawił jej „Zadowalający".
Victoria za to wcale nie była zadowolona. Uważała, że jej Veritaserum zasługiwało co najmniej na P, czyli „Powyżej oczekiwań", ale nie śmiała się kłócić.
Snape nakazał wszystkim przelać swoje eliksiry do buteleczek i je podpisać, a następnie zostawić w klasie. Victoria, tak jak inni, posłusznie wykonała to polecenie. Kiedy jednak odkładała buteleczki na biurko profesora, nie mogła się powstrzymać, by nie zabrać jednej ze swojego zestawu i nie wsunąć jej do kieszeni.
•*•.•*•
Wieczorem nadeszło w końcu wezwanie od Dumbledore'a. Ruszyła na nie prawie tak samo roztrzęsiona, jak wtedy, kiedy szła na prywatną rozmowę z Czarnym Panem. W drodze zajmowały ją dziwne refleksje: czy Dumbledore i Voldemort nie byli zbyt podobni do siebie? Obydwoje z pewnością wzbudzali tożsame odczucia.
W gabinecie zastała nie tylko dyrektora, ale też Snape'a. Zaskoczyło ją to; pamiętała dobrze, jak jej powiedział, że on nie zamierza uczestniczyć w rozmowie.
– Dumbledore bardzo nalegał – wyjaśnił na wstępie mroczny profesor, z jeszcze mroczniejszą miną na twarzy.
– Oczywiście, rozumiem – odrzekła cicho, siadając w wolnym fotelu przed biurkiem dyrektora.
Siedzący obok niej Snape dodał jeszcze:
– Dla jasności: i tak nie uwierzę w żadne twoje słowo. Ale, może nawet z pewną uciechą, chętnie posłucham kłamstw. Ot tak, dla zabawy.
– Nie zamierzam dzisiaj kłamać – powiedziała, przekręcając głowę, by na niego spojrzeć; on tym razem unikał jej wzroku.
I, niespodziewanie, wyciągnęła z kieszeni buteleczkę pełną bezbarwnego płynu. Snape popatrzył na nią wielkimi oczami; dobrze wiedział, co to było.
– Veritaserum – wyjaśniła Victoria, podając miksturę Dumbledore'owi, który przyjął ją i odkorkował, by powąchać. – Uwarzone przeze mnie i, jak sądzę, bardzo dobre, a przynajmniej z pewnością skuteczne… Mimo że dla pana profesora było jedynie zadowalające – dodała z przekąsem.
Dyrektor uśmiechnął się do niej lekko, a potem zerknął na Snape'a. Ten niechętnie kiwnął głową.
– Tak, jest… dobre – przyznał. – I na pewno zadziała.
– Dobrze rozumiem, Victorio? – Dumbledore popatrzył na Malfoy poważnym spojrzeniem. – Chcesz być pod wpływem Veritaserum, kiedy będziesz z nami rozmawiać?
– Tak. To jedyny sposób, by profesor Snape uwierzył w prawdziwość moich słów. A zależy mi, by uwierzył, by… poznał powód… Może nie okaże się dla niego wystarczającym usprawiedliwieniem tej… strasznej rzeczy, którą zrobiłam, ale… powinien wiedzieć i powinien mieć pewność, że mówię prawdę.
Dumbledore kiwnął głową i popatrzył znów na Snape'a.
– Zgadzasz się na to? – zapytał go.
– Decyzja nie należy do mnie. Ja, jak powiedziałem, zamierzam się po prostu przysłuchiwać. Reszta mnie nie interesuje – odrzekł sucho, patrząc gdzieś w bok.
Dyrektor westchnął cicho. Do jednej z pustych filiżanek nalał herbaty, którą doprawił kilkoma kroplami Veritaserum. Victoria, nie czekając aż gorący napój wystygnie, wypiła go w całości. Dopiero wtedy Snape spojrzał na nią i długo jej się przypatrywał. Nie sposób było odgadnąć, o czym myślał. Zanim jednak Dumbledore zadał pierwsze pytanie, sięgnął jeszcze po buteleczkę z eliksirem i osobiście go zbadał. Nie było żadnych wątpliwości – Victoria wypiła najprawdziwsze Veritaserum.
– Nie zapytamy cię o nic, na co nie wyrazisz zgody – poinformował ją dyrektor, a ona pokiwała głową. – Zacznijmy. Czy mogę zapytać cię o twoje odczucia co do służenia Voldemortowi oraz o powód, dla którego wydałaś profesora Snape'a?
– Tak, proszę.
– Jak czujesz się z tym, że jesteś śmierciożerczynią?
– Nie czuję się z tym dobrze. Nie dołączyłam do śmierciożerców z własnej woli. Zrobiłam to za namową ojca. Wiedziałam, że nie mogę odmówić; nasza rodzina jest zbyt mocno związana z Czarnym Panem, bym mogła się na to zdobyć. Gdybym się nie zgodziła, moi rodzice prawdopodobnie znaleźliby się w niełasce, ja i mój brat również.
Po tych słowach Dumbledore przymknął na chwilę oczy, a Snape zapatrzył się w jej profil. Siedzieli długo w ciszy, rozkoszując się uczuciem ulgi. Victoria Malfoy nie była prawdziwie oddana złu.
– Dlaczego w takim razie doniosłaś Voldemortowi na profesora Snape'a?
– Czarny Pan, kiedy wezwał mnie jakiś czas temu w pojedynkę, nakazał mi szpiegować profesora Snape'a. Twierdził, że to jeden z jego najważniejszych ludzi i że musi mieć pewność, iż jest mu wierny i w pełni oddany. Kazał mi dostarczyć sobie ważne informacje, albo potwierdzające lojalność profesora Snape'a, albo jej zaprzeczające. Pewnego wieczoru usłyszałam, jak profesor Vector zwróciła się do profesora w dość znaczący sposób. Wywnioskowałam z tej ich krótkiej wymiany zdań, że są parą. Wiedziałam, że dla Czarnego Pana taka informacja byłaby cenna. Nie byłam jednak pewna do samego końca, czy powinnam mu ją przekazać. Z jednej strony bardzo tego nie chciałam, ponieważ podejrzewałam, że być może profesor Snape jest po stronie Zakonu Feniksa. Bałam się, że jeśli doniosę na niego Czarnemu Panu, a on jest… dobry, choć w jakimś procencie, to mu niepotrzebnie i niesłusznie zaszkodzę. Jemu, a przy okazji całemu Zakonowi. Ale z drugiej strony nie wiedziałam, kim tak naprawdę jest profesor Snape. Równie dobrze mógł być tym okrutnym, bezlitosnym śmierciożercą, za którego zawsze go uważałam, a jeśli tak, to doniesienie na niego nie jawiło mi się już jako takie złe. To były rozważania, jakie miałam przez długi czas, ale ostatecznie nie podjęłam na ich podstawie żadnej decyzji. Prawda jest taka, że doniosłam na profesora Snape'a, ponieważ byłam przerażona i miałam dziwne poczucie obowiązku. Czarny Pan postanowił mnie przesłuchać w zupełnie odosobnionym miejscu. Bałam się go. Nie umiem przecież bronić się przed legilimencją. Gdybym nie zadowoliła go jakąkolwiek informacją o profesorze, którego kazał mi przecież szpiegować, być może wdarłby się do mojego umysłu, a to skończyłoby się tragedią, bo z pewnością odkryłby, jakie są moje prawdziwe odczucia co do służenia mu. Nie chciałam go też zawieść. Czułam, że powinnam być z nim szczera, bo tego właśnie ode mnie wymagał.
Zamilkła. Dumbledore patrzył na nią badawczo; nie wiedziała, o czym mógł myśleć. Wzrok Snape'a błądził za to po posadzce.
– Jestem, tak jak ty, po stronie profesora Dumbledore'a – przyznał, a potem zapytał nagle: – Ale… dlaczego? Dlaczego to tobie powierzył zadanie szpiegowania mnie?
Victoria zrobiła przerażoną minę; miała nadzieję, że uniknie tego pytania. Nic nie mogła jednak uczynić; jej usta musiały na wszystko odpowiedzieć.
– Czarny Pan powiedział, że ma przeczucie, iż odegram ważną rolę w czasie, kiedy on zbliży się do samego szczytu swej potęgi. Uznał więc, że mogę okazać się mu pomocna już teraz, kiedy jest w drodze na ten szczyt. To dlatego zlecił mi to zadanie. Drugi, przyziemniejszy powód jest taki, że poza Draconem jestem jedyną osobą ze śmierciożerców, która ma możliwość obserwowania profesora Snape'a na co dzień, dzięki czemu mogłam go szpiegować, choć nie byłam w tym zbyt dobra i nawet nie próbowałam być.
Kiedy umilkła, uniosła dłoń, dając do zrozumienia, że nie chce już kolejnych pytań. Dumbledore, który siedział nieruchomo, wpatrując się w Victorię jak zahipnotyzowany, podniósł się w końcu z krzesła i zniknął na chwilę w pomieszczeniu z tyłu. Po krótkim czasie przyniósł małą fiolkę, której zawartość wlał do czystej filiżanki i podał ją Victorii.
– Antidotum na Veritaserum. Do dna – powiedział.
Kiedy wypiła i odstawiła naczynie, obdarowała dyrektora i Snape'a uważnymi spojrzeniami. Obydwoje wpatrywali się w siebie jak porażeni. Victoria domyślała się oczywiście, że odpowiedź na zwłaszcza to ostatnie pytanie była szokująca, ale czy na tyle, by dwaj potężni czarodzieje wyglądali tak, jakby usłyszeli o zbliżającym się końcu świata?
Po kilku sekundach przywdziali na twarz maski. Dumbledore – uprzejmości, Snape – obojętności.
– Nie wyobrażasz sobie, Victorio, jak bardzo jestem ci wdzięczny za tę rozmowę – powiedział dyrektor. – Zapewniam cię, że masz moje pełne wsparcie i ochronę. Dziękuję za dzisiaj, możesz już iść. Odpocznij.
Malfoy popatrzyła na niego z uniesionymi brwiami; potem spojrzała na Snape'a, który znów wpatrywał się w posadzkę, zamyślony nad czymś głęboko.
– Naprawdę? – zapytała. – To tyle? Właśnie przyznałam, że jestem śmierciożerczynią, która nie popiera sercem i duchem Czarnego Pana, że musiałam szpiegować profesora Snape'a, że usłyszałam od Czarnego Pana niepokojące słowa o jego dziwnym przeczuciu co do mnie… i mam sobie pójść?
– Victorio… masz rację, powiedziałaś dziś bardzo wiele ważnych rzeczy – odparł Dumbledore – dlatego właśnie zasłużyłaś na odpoczynek.
– Nie – odpowiedziała, uśmiechając się ponuro. – Nie, nie zasłużyłam na odpoczynek. Zasłużyłam na możliwość zadania swoich własnych pytań. A pierwsze z nich z pewnością będzie takie: co pana, panie dyrektorze, i pana, panie profesorze, tak bardzo zszokowało w moich słowach?
– Naprawdę o to pytasz? – odezwał się Snape. – Właśnie przyznałaś, że Czarny Pan powiedział ci, że ma przeczucie, iż odegrasz ważną rolę w jego życiu, kiedy on będzie na szczycie potęgi.
– No i co z tego? – zapytała buntowniczym tonem. – Od kiedy to traktują panowie poważnie przeczucia szaleńca?
Nikt jej nie udzielił odpowiedzi. Znów zapadła przytłaczająca cisza, zakłócana jedynie przez dźwięk uderzających w szyby kropel deszczu.
– Nie wiem o czymś istotnym, prawda?
– Idź już – powiedział cicho Snape.
Popatrzyła na niego zaskoczona. Ku jej zdumieniu, Dumbledore nie odezwał się, by zachować pozory uprzejmości. Jawnie wypraszali ją z gabinetu.
– Wspaniale – rzekła ironicznie, podnosząc się z krzesła. – Przyznaję, że nie tak to sobie wyobrażałam.
I obróciła się, a następnie ruszyła szybkim krokiem w stronę drzwi. Kiedy wyszła, Snape powiedział:
– To nie było żadne przeczucie, prawda?
Dumbledore westchnął ciężko i pogładził się po brodzie.
– Na to wygląda – odpowiedział. – W takim razie Tom też zaczerpnął wieści od liczb. Musiał otrzymać ten sam wynik, tę samą przepowiednię. Wie o dwóch jedenastkach, które przetrwają mrok i będą stały razem w czasie ostateczności.
– I wierzy, że mowa o nim i o niej – dodał Snape.
Dumbledore pokiwał głową.
– Ale nie wie, że równie dobrze może chodzić o ciebie i o nią – rzekł po dłuższym czasie, obdarzając mistrza eliksirów przeszywającym spojrzeniem.
•*•.•*•
Victoria, drżąc z tłumionej wściekłości, zbiegała po schodach do lochów. Jak mogli ją tak potraktować? Wyznała, że nie popiera prawdziwie Czarnego Pana, po czym powiedziano jej, że ma iść odpocząć! To było nie do pomyślenia. Spodziewała się, że po usłyszeniu takiej wieści Dumbledore wynajmie kapelę, która godzinami będzie wyśpiewywała jej słowa podziękowania za to, że zdecydowała się otwarcie powiedzieć im o wszystkim, co wiązało się z jej działalnością jako śmierciożerczyni, dzięki czemu zdobyli pewność, że nie była dla nich zagrożeniem i mogli jej ufać. W dodatku liczyła na to, że Snape przejmie się jej historią i od razu zaproponuje lekcje oklumencji, by nigdy już nie musiała bać się, że Czarny Pan z łatwością zobaczy wszystkie jej myśli, wspomnienia i odczucia, kiedy tylko wpadnie na to, by włamać się do bezbronnego umysłu. A on zwyczajnie ją zignorował!
Docierała już do pokoju wspólnego Ślizgonów, kiedy niespodziewanie zapiekło ją przedramię. Ledwo zdążyła podwinąć rękaw szkolnej szaty i popatrzeć na ciemny, pulsujący Mroczny Znak, a już ogarnęła ją rozbrajająca panika. Merlinie. Czarny Pan ją wzywał… Czyżby dowiedział się jakimś cudem o tym, co powiedziała Dumbledore'owi?
Pognała natychmiast do dormitorium po swoje szaty śmierciożercy, które trzeba było przywdziewać za każdym razem, kiedy wybierało się na spotkanie z Czarnym Panem, a potem popędziła w stronę wrót wyjściowych. Za bramą przebrała się w czarne szaty i deportowała, zastanawiając się tylko nad jedną rzeczą: czy wróci żywa.
