9. CZARNY PAN


W sobotę Hermiona obudziła się wyjątkowo wcześnie. Jej współlokatorki wciąż smacznie spały, więc wstała i pomaszerowała do łazienki. Pół godziny później, w pełni ubrana i przygotowana na kolejny ciężki dzień pracy, opuściła pokój wspólny. Gdy dotarła do Wielkiej Sali, usiadła przy stosunkowo pustym stole Gryffindoru. Za towarzystwo miała kilku pierwszo- i drugorocznych bez większego zapału wcinających płatki śniadaniowe. W duchu cieszyła się, że w końcu może na spokojnie zjeść śniadanie, bez obawy o własne bezpieczeństwo.

Nalała sobie kawy, patrząc na liczebność pozostałych stołów. Zgodnie z przewidywaniami, Ravenclaw był zatłoczony, zaś Hufflepuffu wyludniony. Z pewną dozą wahania zaryzykowała spojrzenie na stół Slytherinu. Odetchnęła z ulgą, gdy nie zobaczyła przy nim Toma Riddle'a, ale zmarszczyła brwi, dojrzawszy wyglądającego na porządnie wymęczonego Abraxasa Malfoya. Chłopak skrzyżował z nią spojrzenie, więc szybko odwróciła wzrok, nie chcąc prowokować następnego ślizgona. Szczerze mówiąc, nawet się ucieszyła, kiedy opuszczał Wielką Salę. W spokoju zjadła śniadanie, a następnie wyszła, chcąc zaszyć się w bibliotece.

Zamek był w gruncie rzeczy pustawy, ponieważ większość uczniów wciąż wylegiwała się w ciepłych łóżkach. Szła sobie korytarzem, kiedy nagle drzwi klasy, którą właśnie minęła, otworzyły się na oścież i, zanim się zorientowała, została wciągnięta do środka. Sapnęła z zaskoczenia, a potem z bólu, kiedy uderzyła plecami o ścianę. Spojrzała na napastnika i zobaczyła parę jasnoszarych lodowatych oczu.

Kiedy spróbowała się wyszarpać, Riddle wzmocnił uścisk. Był od niej silniejszy i nie miał najmniejszego problemu z przytrzymaniem jej w miejscu.

– Puszczaj! – krzyknęła.

– Kim tak naprawdę jesteś? – zapytał, zupełnie ignorując usłyszane żądanie.

– Słucham…? Co masz na myśli…? – odpowiedziała ze strachem.

Riddle nią potrząsnął.

– Myślę, że doskonale wiesz – odparł z czerwieniejącymi oczami. – Gdzie usłyszałaś to imię? – dodał rozkazującym tonem.

Hermiona z trudem przełknęła ślinę.

Co teraz…? Sytuacja zupełnie wymknęła się spod kontroli. Ślizgon miał przewagę fizyczną i zapobiegawczo uniemożliwił jej przywołanie różdżki. Była przerażona i zupełnie bezbronna, ale nie mogła wyznać prawdy.

– Odpowiedz! – warknął.

Ponownie skrzyżowała z nim spojrzenie, wzdrygając się na zauważoną żądzę mordu. Wtem poczuła w swoim umyśle czyjąś obecność, penetrującą myśli i próbującą dostać się do najgłębiej skrywanych wspomnień.

Legilimencja!, sapnęła.

Nie chciała udzielić mu odpowiedzi, to postanowił sam się do nich dogrzebać. Nie, nie mógł dotrzeć do żadnych migawek! Gdyby zobaczył przyszłość, dowiedział się, kim tak naprawdę była, gdyby zobaczył, jaki czeka go koniec, z pewnością dołożyłby wszelkich starań, żeby zapewnić sobie przetrwanie, a reszcie zgotować piekło na ziemi. Jeżeli się podda, skaże na zagładę nie tylko siebie, ale i przyjaciół oraz cały czarodziejski świat; zaprzepaści wszystkie wysiłki, które razem podjęli. Natychmiast wzniosła tarcze oklumencyjne. Wiedziała, że są silne i wytrzymają naprawdę wiele, więc może nie będzie w stanie ich przełamać. Jaka jest szansa, że zaniecha próby ze świadomością, że wie zdecydowanie zbyt wiele? Najprawdopodobniej minimalna. Jeżeli teraz nie uzyska odpowiedzi, to…

Zamarła, uświadomiwszy sobie najważniejsze. Co zrobi Riddle, jeśli nie dostanie tego, czego pragnie? Zagrodzi jej przyjaciołom, wymorduje rodzinę, zabije ukochanego? Bzdura! Już dawno odebrał mi wszystko!

Zdeterminowana, podniosła głowę i skrzyżowała z nim spojrzenie. W momencie wyzbyła się strachu i podjęła wyzwania. Była winna zwycięstwo Harry'emu, Ronowi i wszystkim innym przyjaciołom, którzy zginęli za dobro sprawy.

Skoro nie mogła dobyć różdżki, postanowiła działać bez jej udziału. Miała rozwiązanie na wyciągnięcie ręki. Postanowiła użyć umiejętności, z której nigdy wcześniej nie korzystała. Znała podstawy, więc miała nadzieję, że to wystarczy. Skoro Tom Riddle posunął się do metody siłowej, zdecydowała się zrobić dokładnie to samo.

Legilimens!

Tarcze, które wcześniej wzniosła, zaczęły zmieniać swą strukturę. Wcześniej stanowiły solidną tarczę ochronną, a teraz zaczęły falować i się przekształcać. Mogła nimi sterować, więc skorzystała z okazji. Z zadziwiającą zaciekłością wbiła się w umysł Riddle'a. Do jej uszu dobiegło zduszone sapnięcie, ale zupełnie je zignorowała, chcąc się maksymalnie skoncentrować. Umysł chłopaka otaczał wysoki mur, stanowiący imponującą barierę oklumencyjną. Z początku delikatnie je przetestowała, a potem naparła nań z całą siłą. Ślizgon natychmiast cofnął się o kilka kroków, ale Hermiona nie przerwała natarcia. Wtem mur zadrżał, ale kamień pozostał nienaruszony. Skupiwszy się mocniej, wznowiła atak.

Właśnie wtedy ponownie poczuła tę dziwaczną, obcą dlań magię, która chciała jej przeszkodzić na lekcji transmutacji, wciąż silnie splecioną z jej własną. Tym razem, zamiast próbować odepchnąć od siebie nieznaną energię, postanowiła z niej skorzystać. Co naprawdę interesujące, obca magia była dlań kompatybilna i współpracowała. Zwiększywszy swoją siłę, uderzyła w barierę Riddle'a. Mur, którego zażarcie bronił, runął niczym zamek z piasku. Zyskała dostęp do wspomnień i myśli wroga, ale nie zamierzała w nie zaglądać. Umysł Voldemorta był przesiąknięty złem i nie chciała skazić się panującym w nim mrokiem. Oczywiście, nie zamierzała zmarnować okazji, którą cudem wywalczyła. Zamiast zinfiltrować umysł, postanowiła go rozerwać i dać przeciwnikowi srogą lekcję życia. Riddle upadł na kolana, złapał się za głowę i jęknął z bólu.

Uzyskawszy oczekiwany efekt, Hermiona przerwała natarcie.

Gdy wróciła do rzeczywistości, zauważyła, że wciąż opiera się plecami o ścianę, zaś Riddle wstał z podłogi, słaniając się na nogach. Kiedy zrozumiał, że już po wszystkim, rzucił jej niedowierzające spojrzenie. Znów miał szare oczy i nie przypominał Voldemorta. Zamrugała, zrozumiawszy, że najzwyczajniej w świecie się bał.

– Trzymaj się ode mnie z daleka, Riddle – powiedziała, chcąc maksymalnie wykorzystać okazję. Chociaż była zmęczona starciem, spróbowała nadać swojemu głosowi beznamiętną barwę. Osiągnąwszy cel, odwróciła się na pięcie i popędziła na korytarz.


Najprawdopodobniej Riddle wziął sobie jej ostrzeżenie do serca, bowiem rzeczywiście trzymał dystans. Gdy przypadkowo spotykali się na korytarzu, przechodził obok, jakby nie istniała – nie odezwał się ani jednym słowem, ani nań nie spojrzał. Kiedy mieli razem zajęcia, nijak się nią interesował, mimo że siedzieli obok siebie. To samo tyczyło się spożywanych w Wielkiej Sali posiłków. Skończyła się wymiana prowokujących spojrzeń i szyderczych uśmieszków. Krótko mówiąc, Hermiona w końcu odzyskała spokój.

Co dziwaczne, paradoksalnie, brak zainteresowania, do którego zdążyła się już trochę przyzwyczaić, sprawił, że była zaniepokojona. Znała Riddle'a i zbyt dobrze wiedziała, że Lord Voldemort nigdy się nie poddaje. Jedynym powodem jego powściągliwości musiało być więc skrupulatne planowanie zemsty. Oczywiście, również starała się go unikać, ale jednocześnie obawiała się, że jeżeli zmobilizuje wszystkie siły i, co gorsza, zwoła swoich zwolenników, następnym razem tak łatwo się nie wywinie. Jedynym sposobem, żeby się od niego na stałe odseparować, było opuszczenie Hogwartu, co zaś nie wchodziło w grę. Musiała położyć ręce na Czarnej Różdżce, a najlepszym prowadzącym do tego rozwiązaniem było pozostać w pobliżu Albusa Dumbledore'a.

W spokoju minęło kilka tygodni i wkrótce okolice zamku pokryły się grubą warstwą śniegu. Hermiona zazwyczaj uwielbiała zimową pogodę, ale w tych okolicznościach nie potrafiła znaleźć w niej ukojenia. Był zimny piątkowy poranek, kiedy weszła do sali transmutacji i usiadła na swoim zwyczajowym miejscu obok Longbottoma, Lupina i Weasleya. Zlustrowała kolegów wzrokiem. Richard sprawiał wrażenie sennego, bo z trudem utrzymywał się w pionie. Amarys kartkował swoje wypracowanie, najprawdopodobniej utwierdzając się w przekonaniu, że jest dobrze napisane, zaś Mark, spanikowany, gapił mu się przez ramię i wytrzeszczał oczy, widząc ilość zapisanych kartek pergaminu.

– Czemu twój esej jest taki długi? – zapytał w szoku. – Myślałem, że mieliśmy napisać tylko dwie stopy.

– To prawda – odpowiedział Lupin, nawet nie podnosząc wzroku znad swojej pracy. – Dałem się trochę ponieść, bo okazało się, że to naprawdę interesujący temat.

Longbottomowi opadła szczęka. Przez chwilę nie mógł wydusić z siebie słowa, a potem potrząsnął z niedowierzaniem głową.

– Wyjaśnijmy coś sobie. Napisałeś dwa razy więcej, bo uznałeś to za „interesujące"…? – Przewrócił oczami. – Wiesz, że jesteś szalony, prawda? – Odwrócił się do Hermiony i dodał: – Też myślisz, że siedzimy z szaleńcem?

DeCerto uśmiechnęła się przepraszająco, po czym sięgnęła do torby i wyciągnęła własne wypracowanie.

– Nie jestem pewna, Mark. Szczerze mówiąc, to napisałam mniej więcej pięć stóp, zamiast dwóch, ale i tak naprawdę sporo pominęłam – odpowiedziała, zauważywszy mały aprobujący uśmieszek Lupina.

Longbottom przez chwilę się na nią gapił, a potem ponownie potrząsnął głową.

– Otaczają mnie wariaci – podsumował pod nosem i podjął daremną próbę wygładzenia swojego strasznie pomiętego eseju.

Hermiona się uśmiechnęła i wyłożyła na stolik potrzebne do lekcji przybory. Była wdzięczna losowi, że w przeszłości znalazła się w towarzystwie miłych i pomocnych ludzi. Bez chłopców zdecydowanie miałaby cięższe życie i nikogo do porozmawiania o głupotach. Oczywiście, to nie sprawiało, że cofnięcie się w czasie było przyjemnym doświadczeniem, ale czyniło je znośniejszym. Wtem wyczuła na sobie czyjś wzrok i przypomniała sobie, że przecież siedzi przed Tomem Riddle'em, który aktualnie wywiercał jej dziurę w głowie. Ślizgon z pewnością coś planował, zwłaszcza że próba wyciągnięcia z niej informacji za pomocą legilimencji spełzła na niczym i obróciła się przeciwko niemu.

Podniosła wzrok, dopiero kiedy do sali wszedł profesor Dumbledore. Miał dziś na sobie rażąco pomarańczowe szaty, kłócące się z jego kasztanowymi włosami. Mimowolnie uśmiechnęła się na widok ekscentrycznego ubioru.

– Witajcie, uczniowie – powiedział nauczyciel. – Mam nadzieję, że napisanie eseju na temat transmutacji magicznych przedmiotów było dla was równie zabawne, jak dla mnie będzie ich czytanie. – Machnął różdżką i przywołał do siebie przygotowane zawczasu wypracowania. Wszystkie ułożyły się w porządny stosik na profesorskim biurku. – W porządku, przejdźmy do tematu naszej dzisiejszej lekcji. Co wiecie o artefaktach, które mogą magazynować w sobie magię?

Hermiona zmarszczyła brwi, nie znając odpowiedzi na to pytanie. Nigdy wcześniej nie słyszała o przedmiotach, w których można przechowywać magię.

– Żadnych przypuszczeń? – Dumbledore wyglądał, jakby nie spodziewał się, że któryś z uczniów zabłyśnie wiedzą. Oczywiście, nie licząc wszechwiedzącego Toma Riddle'a, który i tak nie zgłosi się do odpowiedzi. – W takim razie was oświecę – kontynuował i wyciągnął z kieszeni szaty małą, czarną, aksamitną sakiewkę, a z niej maleńką szarą bryłkę. – To zwyczajny kamień, drodzy państwo. Można go znaleźć na brzegu każdego jeziora – wytłumaczył, widząc zaciekawienie na twarzach nastolatków. Z uśmiechem na twarzy rzucił na skałkę bliżej niezidentyfikowane zaklęcie. Hermiona zarejestrowała przyjemny dla oka blask, po którym kamień nie zmienił wyglądu, ani wielkości. Najwyraźniej zadowolony ze swojego dzieła profesor, schował różdżkę i podał bryłkę Richardowi. – Proszę powiedzieć kolegom i koleżankom, co pan czuje, panie Weasley.

Gryfon zmarszczył brwi i przez chwilę z uwagą studiował kamień. Potem uniósł ze zdziwienia brwi.

– Emanuje magią! – powiedział.

– Owszem. – Uśmiechnął się z aprobatą Dumbledore.

– Co się stało z kamieniem? – zapytała z ciekawością Susan Yaxley, dziewczyna ze Slytherinu.

– Cóż, zmieniłem naturę skały. Zanim rzuciłem odpowiednie zaklęcie, kamień był zwyczajnym przedmiotem nieożywionym, bez nawet krztyny magii. Inkantacją przeniosłem odrobinę mojej magii do wnętrza skały – minimalną ilość, aby starczyło na potrzeby pokazu, równoznaczną do użycia czaru lewitacyjnego – odpowiedział profesor. – Właśnie w ten sposób przekształciłem kamień w magiczny przedmiot.

Weasley zapatrzył się w Dumbledore'a. Był pod wielkim wrażeniem jego umiejętności.

– Czy macie jakieś pomysły na zastosowanie owych artefaktów? – zapytał klasę nauczyciel.

– Może moglibyśmy przy ich pomocy magazynować swoją magię i używać jej w formie… ostatniej deski ratunku? – zainteresował się jeden z uczniów.

– Tak, to całkiem dobry pomysł. Rzeczywiście moglibyście używać podobnych, powiedzmy, kamyczków, by w kiepskiej sytuacji wzmocnić swoją magię albo dodać próbowanemu zaklęciu więcej mocy. – Uśmiechnął się z zadowoleniem Dumbledore. – Niemniej jednak jest jeszcze jedno zastosowanie owej transmutacji. Czy przychodzi wam do głowy coś jeszcze?

Amarys z wahaniem podniósł rękę.

– Słucham, panie Lupin.

– Tiara Przydziału…?

– Wspaniale. Pięć punktów dla Gryffindoru – powiedział profesor. – Tiara jest doskonałym przykładem nieożywionego niegdyś przedmiotu, obecnie tchniętego magią. Jak wszyscy wiecie, została stworzona przez jednego z założycieli Hogwartu, a mianowicie Godryka Gryffindora. Wcześniej była zwyczajnym kapeluszem, ot staromodnym nakryciem głowy. Oczywiście, użył do tego o wiele bardziej zaawansowanych czarów, aniżeli ja w stosunku do kamienia, ale sięgnęliśmy do wspólnych podstaw. Stworzenie równie potężnego artefaktu co Tiara Przydziału wymaga ogromnej wiedzy i szlifowanych przez długie lata umiejętności, ale podstawowa idea przechowywania w przedmiocie magii pozostaje taka sama. – Uniósł czarną sakiewkę i dodał: – Chciałbym, żeby każdy z was wziął sobie po kamieniu i spróbował szczęścia. Inkantacją jest „Confero".

Wyjąwszy skałkę z woreczka, Hermiona uważnie jej się przyjrzała. Rzeczywiście nie miała w dłoniach niczego nadzwyczajnego, a tym bardziej magicznego. Zmarszczyła w zastanowieniu brwi.

Każdy nieożywiony przedmiot można zaczarować i ostatecznie stworzyć naprawdę potężny artefakt. Czy Tiara Przydziału została w ten sam sposób zaklęta, co Czarna Różdżka…?

Gwałtownie wciągnęła oddech i zacisnęła kamień w dłoni. Czy złapała właściwy trop? Czy ta wiedza na pewno okaże się przydatna? Zacisnęła wargi, sfrustrowana. Chciała wiedzieć, jak otworzyć przejście w przyszłość, więc może geneza Czarnej Różdżki będzie kluczem do zrozumienia jej działania.

Magiczny transfer…?

Aby stworzyć zaczarowany przedmiot, należy tchnąć w niego magię. To właśnie powiedział Dumbledore. Czy ta dziwna, niewytłumaczalna, obca magia pochodziła od Czarnej Różdżki? Otworzyła pięść i zagapiła się na kamień. Gdy po raz pierwszy wyczuła tę niezidentyfikowaną moc, próbowała transmutować jaszczurkę. Później, przez naprawdę długi czas, nie czuła niczego podobnego, ale kiedy próbowała przełamać bariery oklumencyjne Riddle'a, sytuacja się powtórzyła. Gdyby nie mała pomoc, nigdy nie powaliłaby go na ziemię.

Czym dokładnie jest ta nowa magia? Skąd się wzięła?

Jak do tej pory, mniej lub bardziej ją ignorowała, aczkolwiek to nic dziwnego, że nie zainteresowała się tematem. Miała o wiele ważniejsze sprawy na głowie, jak na przykład znalezienie drogi powrotnej do domu, sesje badawcze w bibliotece i niedanie się zabić Riddle'owi. Może jednak powinna dokładniej przyjrzeć się sprawie?

Kiedy po raz pierwszy miała styczność z czymś niecodziennym?

Wtem doznała olśnienia. Odpowiedź nasunęła się sama. Że też wcześniej nie połączyła faktów!

Obcej magii doświadczyła jeszcze zanim cofnęła się w czasie. Kiedy przełamała na pół Czarną Różdżkę, poczuła, jak przepływa przez nią olbrzymi strumień energii. Obudziwszy się w nieznanym miejscu, była przekonana, że straciła połączenie z Insygnium, ponieważ czuła się zupełnie zwyczajnie. Z góry założyła, że włada wyłącznie własną magią. Co, jeżeli moc Czarnej Różdżki nigdy jej nie opuściła…? Co, kiedy wciąż w niej tkwiła…?

– Wszystko w porządku, Mionka? Co się stało?

Głos usłyszała jakby z oddali, więc podniosła wzrok i napotkała zaniepokojone spojrzenie Weasleya. W lewej ręce trzymał kamień, a w prawej wyciągniętą różdżkę.

– Naprawdę nie chcesz spróbować?

DeCerto spojrzała na trzymany w dłoni kamień, po czym skinęła głową.

– Oczywiście, że spróbuję. Właśnie się nad czymś zastanawiałam.

– Tak właśnie przypuszczałem. – Uśmiechnął się chłopak. – Zawsze mi się to zdarza na historii magii. Ciekawe dlaczego…

Odwzajemniła uśmiech, a następnie z powrotem skupiła się na zadaniu. Położyła kamyczek na stoliku i dobyła różdżki.

Confero! – mruknęła.

Natychmiast poczuła, że coś przyciąga jej magię. Żeby wpłynąć na właściwy kierunek, musiała się mocno skoncentrować. Spróbowała zmienić ilość przelewanej mocy, ale kiedy zaingerowała, strumień zamigotał i zgasł.

Zmarszczyła brwi i spróbowała ponownie. Niczym za pierwszym razem, z transferem nie miała żadnego problemu, jednakże napotkała trudności w kontrolowaniu przepływu mocy. Wyglądało na to, że przekazywanie obiektowi magii wcale nie jest najłatwiejszym zadaniem. I pomyśleć, że Dumbledore po prostu machnął ręką, jakby od niechcenia. Chcąc wybadać postępy innych, Hermiona rozejrzała się po klasie. Weasley wymachiwał wściekle różdżką, aż pot zrosił mu czoło – niestety, nadaremnie. Siedzący obok niego Longbottom sprawiał wrażenie człowieka, który szybko się poddał i z rozbawieniem poświęcił resztę czasu na obserwowanie bezowocnych wysiłków przyjaciół. Wnioskując po wypisanej na twarzy Lupina frustracji, on również nie był zadowolony ze swojego braku efektów.

To musi być naprawdę trudne, pomyślała. Zwłaszcza że nawet Amarys napotkał problemy.

Przez chwilę błądziła wzrokiem po starających się uczniach, ale nie dostrzegła nikogo, kto osiągnąłby sukces. Zapewne jest jeden wyjątek, dodała w myślach, a potem zebrała w sobie całą gryfońską odwagę i spojrzała na Riddle'a.

Ślizgon siedział na swoim miejscu, lustrował wzrokiem kamień i w eleganckiej manierze obracał między palcami białą różdżkę. Zmarszczył brwi i machnął ręką, nie wymruczawszy żadnej inkantacji. To niesamowite, że próbował przenieść cząstkę swojej magii w sposób niewerbalny. Zmrużył w koncentracji oczy i wkrótce zakończył zaklęcie. Hermiona uniosła brwi ze zdziwienia, gdy zobaczyła ten sam blask, co podczas demonstracji Dumbledore'a – najwyraźniej podołał zadaniu. Prawdę powiedziawszy, była pod wielkim wrażeniem, choć wiedziała, że nie powinna być zaskoczona. Tom Riddle zawsze był geniuszem.

Zamrugała, gdy zauważyła, że patrzy na coś za nią. W jego spojrzeniu dostrzegła prawdziwą mieszaninę emocji, pomieszanie z poplątaniem. Zobaczyła w nim chłód, gniew, nienawiść, a nawet jawną pogardę. Odwróciła głowę i zauważyła, że patrzył wprost na Albusa Dumbledore'a, który stał na drugim końcu klasy i odwzajemniał jego spojrzenie. Z pewnością widział, że ktoś podołał postawionemu uczniom zadaniu, ale nijak zareagował. Nie przyznał Slytherinowi żadnych punktów, ani nawet nie skomentował sukcesu podopiecznego. Po kilku sekundach intensywnego mierzenia się wzrokiem profesor podszedł do jednego z gryfonów i zaczął udzielać mu instrukcji.

Hermiona zaryzykowała następne spojrzenie na Riddle'a, który gapił się teraz na przetransmutowany kamień. Nim minęła minuta, machnął nad nim różdżką, a skałka zaczęła topnieć niczym lód na mocnym słońcu. Ostatecznie zupełnie zniknęła.

Natychmiast się odwróciła. To było naprawdę dziwne. Nie nienawiść, którą dostrzegła na twarzy Riddle'a, ani jego reakcja na świadomą ignorancję nauczyciela, ale chłodne i wyniosłe zachowanie Dumbledore'a. Chociaż nie pokazywał po sobie emocji, dostrzegła w nim coś niepokojącego. Nigdy wcześniej nie postąpił równie niesprawiedliwie, co przed momentem, zwłaszcza że nikomu innemu się nie udało. Szczerze mówiąc, rozumiała, że miał swoje podejrzenia względem Riddle'a, ale to nie tłumaczyło ogólnej bezduszności.

Może nie znała za dobrze obecnego Albusa Dumbledore'a. Może nie zawsze był akceptującym, miłym, starszym panem.


Po południu pomaszerowała na wieżę astronomiczną. Lekcje się skończyły, więc postanowiła trochę porozmyślać w spokoju. Oparła się o balustradę i podziwiała piękną szkocką panoramę. Wzrokiem błądziła po hogwardzkim jeziorze, łapiącym ostatnie promienie słoneczne tego dnia, po pokrytych śniegiem wierzchołkach drzew rosnących w Zakazanym Lesie, aż w końcu po widocznych na horyzoncie górach. Zamknęła oczy i odetchnęła świeżym powietrzem, ponieważ spokojna sceneria w jakiś sposób uspokajała jej skołowane nerwy.

Wszystko było takie niepewne. Co powinna zrobić? Wciąż szukać drogi powrotnej do swoich zniszczonych wojną czasów, gdzie przynależała, ale nic nań nie czekało, czy może zostać w przeszłości, spróbować odnaleźć się w zupełnie obcym miejscu i patrzeć, jak świat staje powoli w płomieniach, będąc bezsilną wobec nieuchronnego losu?

Westchnęła przeciągle. Otworzyła oczy, po raz ostatni spojrzała na śnieżny krajobraz, a następnie się odwróciła. Nie przyszła tu, żeby poddawać się przygnębiającym rozmyśleniom. Nie wiedziała, czy zdoła znaleźć sposób, żeby wrócić do swoich czasów, ale chciała spróbować swych sił. Jeżeli zostanie, wywoła efekt domina, który najprawdopodobniej rozerwie przyszłość na strzępy.

Czarna Różdżka wydawała się najlepszym rozwiązaniem problemu.

Hermiona sięgnęła ku swojej magii i przywołała łagodny strumień, w który zawsze się formowała – oczywiście, poza czasami dzieciństwa, kiedy to nie wiedziała, dlaczego dzieją się wokół niej dziwaczne, niewytłumaczalne rzeczy. Trochę uspokojona, przywołała całą swoją magię, chcąc namierzyć tę obcą, która lubiła mieszać jej w głowie. Musiała dokopać się do prawdy.

Z wysiłku zaczęła się pocić. Szybko opadła z sił i kiedy miała zamiar się poddać, wpadła na właściwy trop. Nitki nieznanej magii w dziwaczy sposób były splecione z jej własną, jakby w postaci luźniejszego warkocza. Wrażenie było podobne do tego, co czuła podczas lekcji transmutacji i stosowania legilimencji. Spróbowała uchwycić tę magię, zmodyfikować formę, wpłynąć na grubość pasm i skorzystać z niej, ale ta stawiała opór. Gdy tylko się doń zbliżała, warkocz się rozplątywał, aby potem na nowo wpleść odstające pasma. Im dłużej próbowała, tym bardziej zaznajamiała się z obcą mocą. Nie potrafiła doń dosięgnąć, ale przynajmniej wiedziała, z czym ma do czynienia. Do tej pory miała trudności z rozpoznaniem tej magii, bo przepływ energii był po prostu zbyt duży, ale teraz zauważyła podobieństwo. Gdy przełamała Czarną Różdżkę, nagromadzona w niej magia popłynęła ku następnemu naczyniu, ot ostatniej pozostałej w pokoju żywej istocie.


Zmarnowałam następny wieczór, podsumowała, idąc korytarzem. Właśnie spędziła kilka dobrych godzin, siedząc na podłodze, twarzą do gabinetu Albusa Dumbledore'a, skryta za starą, stojącą przy ścianie zbroją. To strasznie frustrujące, ponieważ odkryła, że nauczyciel był zupełnie nieprzewidywalny. Czasem zostawał dłużej w swoim biurze, pracując nad nie wiadomo czym, aż do późnych godzin porannych, a innego dnia wychodził wczesnym wieczorem, żeby wrócić zaledwie chwilę później. To zdecydowanie utrudniało Hermionie zadanie, bo przecież potrzebowała czasu, żeby niespostrzeżenie wślizgnąć się do gabinetu, przeszukać wszystkie możliwe szuflady i skrytki, a przed tym wszystkim dezaktywować chroniące pokój osłony i bariery. Nie mogła sobie pozwolić na złapanie na gorącym uczynku.

Głównym problemem był fakt, iż musiała przechytrzyć samego Albusa Dumbledore'a, potężnego czarodzieja z ogromną wiedzą na temat magii. Jeżeli naprawdę zamierzała włamać się do jego gabinetu, musiała zachować największą ostrożność. Jakby nie patrzeć, był mistrzem w swoim fachu i mógł zainstalować w biurze jakiś specjalny system alarmowy, żeby być zawczasu poinformowanym. Wystarczy chwila nieuwagi, a wzbudziłaby jego zainteresowanie. Chociaż planowała pozostać w cieniu i poza gronem podejrzanych, musiała podjąć to ryzyko. Można powiedzieć, że znalazła się pod przysłowiową ścianą, bowiem dziennik badawczy Dumbledore'a stanowił dlań ostatnią deskę ratunku. Ewentualną demaskacją będzie się martwiła zaś po fakcie.

Nie planowała zrezygnować, zwłaszcza że dowiedziała się o tkwiącej w niej magii Czarnej Różdżki. Za wszelką cenę musiała poznać tajniki działania owego Insygnium. Podczas wykładu profesor wytłumaczył, że przedmiot nieożywiony może stać się magiczny poprzez tchnięcie w niego magii. Moc, którą w sobie wyczuwała, posłużyła do stworzenia Czarnej Różdżki.

Na dziś koniec, pomyślała ze znużeniem, zduszając ziewnięcie. Zdecydowanie potrzebowała snu. Chciała jak najszybciej znaleźć się w dormitorium, ale musiała zachować ostrożność, bo było grubo po godzinie policyjnej, a wyznaczeni do dyżuru nauczyciele i prefekci patrolowali korytarze. Miała utrudnione zadanie, bowiem zawsze skradała się po zamku pod peleryną niewidką. Jakim cudem chłopcy zawsze czerpali z tego przyjemność? Na trzecim roku Harry wymknął się nawet do Hogsmeade. Mimowolnie się uśmiechnęła, chociaż nigdy pochwała tych nocnych eskapad.

Spójrzcie na mnie, panowie.

Z pewnością byliby dumni, aczkolwiek najmniej przejmowała się teraz łamaniem szkolnych zasad. Skręciła za róg i odetchnęła z ulgą. Został jej do przejścia tylko jeden korytarz i w końcu będzie się mogła położyć. Tęskniła za mięciutką poduszką.

Wtem wyczuła zagrożenie. W okamgnieniu się odwróciła i wyczarowała tarczę. Zobaczyła szybująca doń fioletową klątwę, która w ostatecznym rozrachunku zderzyła się z barierą. Zaklęcie było naprawdę silne i musiała się postarać, aby ustać na nogach.

Zobaczyła stojącego w cieniu chłopaka i chociaż nie widziała jego twarzy, miała swoje podejrzenia. Automatycznie uniosła różdżkę, gotowa do obrony, ale zupełnie nieprzygotowana na odparcie ataku z zaskoczenia. Wyczuła drgania w powietrzu, charakterystyczne dla kumulacji magii i tylko to ją zaalarmowało. Tym razem klątwa została wystrzelona z tyłu, a więc musiała się zmierzyć z dwoma przeciwnikami naraz. Skupiła się na ochronie i rzuciła Scutulatusa, który zapewnił jej nieprzeniknioną ochronę. Wznosząc tarczę, podeszła do ściany korytarza i przycisnęła się doń plecami, dzięki czemu miała rozszerzone pole widzenia. Wszystkie wystrzelone przez wrogów klątwy były wchłaniane przez barierę, która ciągle się regenerowała, czerpiąc z jej magii.

Była pod ciągłym ostrzałem. Drugi chłopak stał w głębi korytarza. Najprawdopodobniej przyczaił się z drugiej strony, gdyby zechciała wrócić do dormitorium innym przejściem. Mimo że nie chciała tego przyznać, znalazła się w potrzasku.

Kim byli…?

Nie teraz, skup się mocniej!

Wycelowała w pierwszego chłopaka i zneutralizowała na moment tarczę. Machnęła różdżką, z której czubka wystrzeliła czerwona klątwa i poleciała wprost do obranego celu. Ten w odpowiedzi wzniósł tarczę, której jasnoniebieska poświata wskazywała na zwyczajne Protego. To za mało, żeby powstrzymać zaklęcie, które nie straciło swej siły i w okamgnieniu rozbiło ochronkę. Przeciwnik poleciał do tyłu i z hukiem wylądował na podłodze. Hermiona nie miała czasu na podziwianie swego dzieła, ponieważ musiała się zająć drugim napastnikiem.

Wystrzelona przez nieznajomego klątwa przeleciała jej koło ucha i uderzyła w podłogę kilka metrów dalej. Z pęknięcia przez chwilę wydobywała się para, a więc chłopak zużył całkiem sporo mocy. Temu starciu daleko było do szkolnego wygłupu.

Hermiona stanęła twarzą w twarz z przeciwnikiem, ale właśnie wtedy usłyszała kroki dobiegające z drugiej strony. Odwróciła głowę i zesztywniała, zobaczywszy znacznie więcej osób. Mieli przewagę liczebną, ponieważ została otoczona przez minimum pięć osób, a co gorsze, niemożliwe było znalezienie kryjówki na zwykłym korytarzu, pozbawionym drzwi prowadzących do sal lekcyjnych czy różnego rodzaju wnęk. Z ledwością zdążyła wnieść tarczę, zanim została zaatakowana przez lawinę klątw.

Ostrzał był ogromny. Scutulatus jest potężną ochroną, ale nie wieczną, gdyż uginała się przy każdym uderzeniu. Jak to możliwe, że padła ofiarą zgrupowanego ataku w dotąd bezpiecznych hogwardzkich murach? Czy naprawdę nikt nie słyszał odgłosów charakterystycznych dla toczonej walki? To niesamowite, że wszyscy smacznie spali i nikt nie przyszedł jej z pomocą.

Wtem zobaczyła pędzącą ku niej jasnozłotą klątwę. Nie wiedziała, z czym się będzie mierzyć, ale przekleństwo z pewnością nie należało do najprostszych. Z prędkością światła uderzyło w tarczę, a ta rozpadła się na tysiące kawałeczków i zniknęła. Hermiona miała wrażenie, że wjechał w nią samochód, gdyż odrzuciło ją do tyłu. Uderzyła plecami o podłogę, przejechała kilka metrów po podłodze i zatrzymała się dopiero po dłuższej chwili. Była odrętwiała i jednocześnie bardzo obolała, zaś przed oczami latały jej czarne mroczki. Zanim zdążyła się pozbierać, ktoś ją rozbroił, odbierając ostatnią nadzieję. Gdy została pokonana, usłyszała zbliżające się kroki, odbijające się echem po śmiertelnie cichym korytarzu.

Oczywiście, nie była zaskoczona. Odkąd poleciała ku niej pierwsza klątwa, wiedziała, z kim ma do czynienia, ale nie spodziewała się zmasowanego ataku. Jej podejrzenia okazały się słuszne, gdy zobaczyła osobę, która rzuciła złotawą klątwę.

Tom Riddle uśmiechnął się nonszalancko.

– Miło, że zdecydowałaś się do nas dołączyć – powiedział słodkim tonem, a Hermiona zdała sobie sprawę, że wpadła w poważne kłopoty. Była nieuzbrojona, ranna, a Lord Voldemort pragnął krwawej zemsty. – Mam nadzieję, że nie zrobiłem ci krzywdy – dodał z drwiącą troską, po czym wycelował weń różdżką.

Ostatnie, co zobaczyła, to czerwone światło charakterystyczne dla zaklęcia oszałamiającego.


Enervate!

Wracając do rzeczywistości, czuła się bardzo niepewnie. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła nocne niebo z kilkoma migoczącymi gwiazdami. Cierpiała. Bolała ją klatka piersiowa, gdzie została uderzona złotym zaklęciem oraz plecy, na które upadła, odrzucona przez jego siłę. Najgorszy był jednak promieniujący od nadgarstka znajomy ból, charakterystyczny dla złamania. Z trudem przetoczyła się na bok i spróbowała usiąść. Czuła się po prostu chora.

– Witam z powrotem wśród żywych. – Usłyszała znienawidzony głos, a po nim kilka szyderczych parsknięć. Zamrugała i spróbowała się skupić. Odzyskawszy zmysły, spojrzała na Riddle'a. Stał kilka kroków od niej i uśmiechał się czarująco. Kątem oka dostrzegła, że wciąż była otoczona. Gdzieś w tłumie mignęły jej blond włosy. Malfoy? Och, i Avery.

Jak miło. Kółeczko wzajemnej adoracji.

Wkrótce rozpoznała więcej osób. W grupie był Alphard Black, siódmoroczny ślizgon. Kilka metrów dalej zobaczyła Lestrange'a. Ogólnie to naliczyła minimum pięciu chłopców, plus, naturalnie Toma Riddle'a. Stał pośrodku swoich popleczników, promieniując autorytetem i roztaczając wokół siebie atmosferę triumfu.

Hermiona myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Nie dość, że była otoczona przez wrogów, to jeszcze pozbawiona różdżki i chwilowo niezdolna do walki. Musiała zebrać siły, ponieważ wiedziała, co takiego planuje Riddle. Sprzeciwiła mu się, najpierw przypadkowo, a potem jawnie, więc uznał, że najwyższy czas, aby poniosła konsekwencje.

– No, no, DeCerto. Chyba nie myślałaś, że możesz tak po prostu rzucić mi wyzwanie i sobie odejść, prawda? – zapytał z pozoru konwersacyjnym tonem ślizgon, a mimo to Hermionie przebiegł po kręgosłupie zimny dreszcz. Nie okazywał żadnych emocji poza okrutnym uśmieszkiem, błąkającym się w kącikach ust. Patrzył nań beznamiętnym, twardym spojrzeniem. – Może nie zauważyłaś, ale od pewnego czasu działasz mi na nerwy – kontynuował i zaczął okrążać ją niczym przygotowany do ataku drapieżnik. – Z początku byłem pobłażliwy, ale miarka się przebrała.

Hermiona spróbowała uspokoić oddech. Riddle się zatrzymał i wyciągnął doń rękę. Drgnęła, kiedy poczuła jego ciepłą dłoń na policzku. Przez chwilę po prostu się droczył, a im dłużej zwlekał z nieuniknionym, tym bardziej była zaniepokojona. Spojrzała na niego niczym jeleń godzący się z nadjeżdżającymi światłami rozpędzonego samochodu. Chłopak uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony z okazanego strachu.

– Ośmieliłaś się publicznie mnie upokorzyć – powiedział, zakładając jej pasmo za ucho. – Jestem bardzo wyrozumiały, ale przekroczyłaś granicę – dodał, po czym uniósł różdżkę, zaś Hermiona przygotowała się na nadejście najgorszego. – Crucio! – wyszeptał miękkim, łagodnym głosem.

To nie był pierwszy raz, kiedy oberwała Cruciatusem, ale do tego rodzaju bólu po prostu nie sposób się przyzwyczaić – był rozdzierający i niemożliwy do powstrzymania. W momencie zatraciła się w agonii. W konwulsjach upadła na ziemię, a doznania można było porównać do obdzierania żywcem ze skóry. Tysiące noży zadawało się sprowadzać nań cierpienie, zupełnie jakby odrywały ciało od kości.

I właśnie wtedy agonia się skończyła.

Leżała na brudnej ziemi, wciąż w drgawkach. Z trudem łapała oddech, będąc mokrą od potu.

– To kara dla tych, którzy mi się sprzeciwiają – wyszeptał Riddle.

Voldemort! Wciąż zbólowana, Hermiona oprzytomniała. Kucał obok niej, szydząc i pragnąc więcej. Czy zamierzał dokończyć dzieła? Co dlań znaczyło jedno życie w tą, czy w tamtą stronę? Był przecież zimnym, wyrachowanym mordercą. Zadrżała ze strachu i pozwoliła łzom popłynąć po policzkach. Straszliwie się bała.

– Zdradź mi swoje sekrety. Powiedz, skąd tak naprawdę pochodzisz i co próbujesz tutaj osiągnąć. Widzę, że coś jest na rzeczy. Skąd masz o mnie informacje? – zapytał nieznoszącym sprzeciwu tonem.

Znowu chciał poznać prawdę. Nie może opowiedzieć mu o przyszłości, to byłaby największa możliwa zdrada. Gdyby się wygadała, skazałaby przyszłość na zagładę. Jeżeli nabierze wody w usta, Riddle wznowi tortury. Jeśli wciąż będzie zawzięta, skończy marnie.

Nie chciała umierać, ale… czy śmierć naprawdę jest taka przerażająca? Kiedy umrze, spotka ponownie wszystkich swoich przyjaciół, rodzinę i poległych w walce towarzyszy broni. Zamknęła na moment oczy. Nigdy nie zdradzi najbliższych, niczego nie powie Voldemortowi. Jeśli naprawdę pisana jest jej śmierć, niechaj tak będzie.

Usiadła, podpierając się ręką. Targnęły nią mdłości, które z trudem powstrzymała. Wszystko ją bolało. Zdeterminowana, spojrzała na Riddle'a, który wciąż przy niej kucał.

– Nie – wyszeptała ochryple, lecz stanowczo.

Zgromadzeni wokół chłopcy sapnęli z zaskoczeniem i zaczęli się rozglądać po swoich towarzyszach. Uśmiech natychmiast spełzł z twarzy Voldemorta, zastąpiony wściekłością i żądzą mordu. Hermiona skrzyżowała z nim spojrzenie i zobaczyła własną śmierć. Była tak przerażona, że chwilami zapominała o oddychaniu. Mimo to zamierzała być nieugięta. Wybrała swoją drogę i była gotowa nią podążać, choćby nawet na stryczek.

– Nie zamierzasz nic powiedzieć? – zapytał ślizgon, unosząc jedną brew. – W takim razie wydaje mi się, że potrzebujesz dodatkowej zachęty – dodał i ponownie machnął różdżką.

Riddle spojrzał na leżącą u jego stóp dziewczynę. Bezgłośnie krzycząc, rzucała się po ziemi. Gdyby nie fakt, że jej krzyki najprawdopodobniej przyciągnęłyby niepotrzebnych gapiów i wszczęły alarm, chętnie by ich posłuchał. Nie mogąc sobie pozwolić na tę przyjemność, rzucał nań zaklęcie wyciszającego, zanim przechodził do tortur. Znajdowali się, co prawda, w sporej odległości od zamku, ale nawet tutaj, na skraju Zakazanego Lasu, dźwięk mógł zostać poniesiony.

Czuł moc przepływającą przez różdżkę, czuł rozpierającą go władzę. To było cholernie przyjemne uczucie. DeCerto wystarczająco długo stawała mu na drodze. Dziś zapłaci za swą bezczelność. Musiał jednak przyznać, że niełatwo było ją dopaść. Szczerze mówiąc, był gorzko rozczarowany swoimi zwolennikami. Z początku we dwójkę, a potem w większej grupie, nie potrafili pokonać jednej idiotki. Byli bezsilni, dopóki nie wkroczył do akcji.

Teraz to nieistotne, pomyślał, patrząc na torturowaną dziewczynę. Oczywiście, chłopaków czeka kara za niesubordynację, ale wspaniałomyślnie odłoży ją w czasie. Teraz ma o wiele ciekawsze zajęcie. Zamierzał złamać DeCerto i zmusić ją do uległości. W końcu ugasi ogień, który żarzy się w jej oczach. Trochę szkoda…

Wzmocnił uścisk na różdżce. Wciąż czuł moc klątwy. To sprawiało mu rozkosz i równoważyło ból zadawany dziewczynie.

Wiedział, że będzie musiał się bardziej postarać. Był szczerze zdumiony, ile wytrzymała za pierwszym razem DeCerto. Naturalnie, odczuwała ból, a nawet bezgłośnie płakała. Kiedy spojrzał nań po przerwaniu zaklęcia, zrozumiał, że wcale jej nie złamał. Mimo tortur nadal demonstrowała swój opór. Nigdy wcześniej nie spotkał równie wytrzymałej osoby. Nikt nie zniósł tyle, co ona – ani jego zwolennicy, ani Bingle, którą torturował dwa lata temu; poddała się po zaledwie dwóch sekundach. Wspaniałomyślnie postanowił się zlitować i nakazał jej opuścić Hogwart.

DeCerto była po prostu inna.

Wciąż leżała na ziemi, wijąc się z bólu, a z jej ust leciała krew. Może ugryzła się przypadkiem w język? Uznawszy, że to wystarczy, przerwał zaklęcie.

Hermiona westchnęła, wróciwszy do rzeczywistości. Chociaż klątwa została przerwana, wciąż czuła rozchodzący się po ciele tępy ból. Kręciło jej się w głowie, przez co prawie zwymiotowała. W buzi miała metaliczny posmak.

– Czy zmieniłaś zdanie, moja droga? – Voldemort był nieustępliwy.

W żadnym wypadku. Zamknęła oczy i spróbowała wziąć głęboki, uspokajający oddech, ale zabolała ją coś w klatce piersiowej. Uspokoiwszy torsje, nie mogła nic poradzić na drżenie mięśni.

– Czyżbyś wybrałaś milczenie? – zadrwił.

To najlepsze rozwiązanie, prawda?, odparsknęła w myślach, dziwnie spokojna. Nie miała szans na ucieczkę. To prawdziwy cud, że przeżyła walkę w Ministerstwie Magii. Może te ostatnie miesiące w Hogwarcie były tylko odwlekaniem nieuniknionego? Może od samego początku powinna była zginąć z rąk Voldemorta? Jakby spojrzeć na to z innej strony, wykonali swoją misję, pokonali Czarnego Pana i zwyciężyli, przynajmniej w przyszłości.

Właśnie wtedy, kiedy godziła się ze swym losem, poczuła wokół siebie silne, męskie ramiona i chwilę później została podźwignięta do góry. Zmuszona do wstania, z pewnością by się przewróciła, gdyby nie mocny uścisk.

Trochę przytomniejsza, rozejrzała się po okolicy. Voldemort stał kilka kroków dalej, więc najprawdopodobniej zawołał któregoś ze ślizgonów do pomocy. Wciąż miał wyciągniętą różdżkę i szydzący uśmieszek na twarzy. Nawet kiedy kogoś torturował, wyglądał bardzo przystojnie. Hermiona czuła doń obrzydzenie. Samo przebywanie w jego pobliżu sprawiało, że miała ochotę zwymiotować.

– Wspaniale się bawiliśmy, ale teraz naprawdę radzę odpowiedzieć na moje pytania – powiedział zachęcającym tonem Riddle. – No, chyba że chcesz wrócić do tarzania się na ziemi. – Uśmiechnął się nikczemnie.

– Jeszcze raz? – Będąc na skraju wytrzymałości, nie sądziła, że da radę przetrzymać następną sesję. Oczywiście, nie zamierzała błagać. Voldemort był odrażającą kreaturą. – Uciekać od śmierci? Uciekać przed nieuniknionym? – Zachichotała, chociaż bardziej przypominało to kaszel. – Całkiem adekwatne do sytuacji, nieprawdaż? – Uśmiechnęła się krzywo. – Zdradzę ci sekret. To się nie uda.

Gdy gniew zeszpecił jego piękną twarz, Riddle obnażył zęby. Hermiona wiedziała, że złorzeczenie jedynie pogorszy jej sytuację, ale miała zamiar umrzeć z godnością.

Spojrzała nań z politowaniem i potrząsnęła ze smutkiem głową.

– Szkoda. Taki genialny, a jednocześnie głupi.

Usatysfakcjonowana, przez moment patrzyła, jak wręcz kipi ze złości. Najprawdopodobniej przestał kontrolować swoje ruchy, bowiem wymierzył w nią różdżką. Zawsze istniała też możliwość, że postanowił przyspieszyć nieuniknione. Zdecydowanie wolałaby klątwę uśmiercającą, aniżeli torturującą. Zanim jednak Voldemort zdążył zareagować, chłopak, który przytrzymał ją w miejscu, najwyraźniej również poczuł się obrażony tym pokazem impertynencji, bowiem wyciągnął własną różdżkę i weń wycelował. Czując wbijający się pod brodą czubek, automatycznie uniosła do góry głowę.

– Jak śmiesz? – syknął.

Hermiona zareagowała błyskawicznie. Wykorzystawszy okazję, w pełni zaufała swojemu instynktowi i zebranemu w boju doświadczeniu. Chwyciła ślizgona za nadgarstek i wycelowała.

Tergus!

Z czubka różdżki natychmiast wydobył się gęsty dym, który bardzo szybko rozprzestrzenił się po okolicy, przesłaniając wszystkim pole widzenia. Zanim chłopak zdążył zareagować, rzuciła następną klątwę.

Percutio!

Ciałem napastnika wstrząsnął ból, więc wykorzystała chwilę jego nieuwagi i wykręciła mu nadgarstek, aż usłyszała charakterystyczne chrupnięcie. Złapała różdżkę w locie i zrobiła dwa kroki naprzód. Ten manewr nie kosztował jej więcej niż kilka sekund, ale i tak musiała działać szybko. Wiedziała, że Riddle za moment zneutralizuje zasłonę dymną.

– Nie dajcie jej uciec! – Usłyszała głos Voldemorta.

Całe szczęście, że ślizgoni nie odważyli się ciskać na oślep klątwami, jakby w obawie, że trafią współdomowników. Riddle w międzyczasie zaczął coś szeptać, najprawdopodobniej pragnąc rozegnać dym, który podstępnie stworzyła. Miała dosłownie kilka sekund, zanim osiągnie sukces.

Wycelowała w siebie różdżką.

Speculum – wyszeptała pod nosem.

Wyczarowała widmowe odbicie, wyglądające identycznie z wyjątkiem lekkiej przezroczystości – wątpiła jednak, żeby we wszechobecnym dymie ktoś zwrócił na to uwagę. Mgła zaczęła się powoli rozjaśniać, więc postanowiła działać. Zakameleonowała się, co jak zwykle było nieprzyjemne, a następnie rzuciła do ucieczki. Z satysfakcją zarejestrowała, że jej odbicie również zaczęło uciekać, ale w zupełnie przeciwnym kierunku, naśladując wszystkie jej ruchy. Zdecydowała się nie biec do zamku, chociaż z pewnością znalazłaby w nim bezpieczną kryjówkę. Liczyła, że odbicie przekona przeciwników i podążą za nim.

W biegu nie obejrzała się ani razu, aby sprawdzić, czy dywersja przynosi skutek. Biegła przed siebie, bo wiedziała, że zginie, jeżeli zostanie złapana. Zwolniła, dopiero kiedy dotarła na skraj Zakazanego Lasu. Oddychała z trudem, gdyż wciąż czuła się obolała po intensywnej sesji tortur. To zaś sprawiło, że ostry ból nadgarstka prawie odszedł w niepamięć. Ukryła się za dużym drzewem i zaryzykowała spojrzenie za siebie.

Wciąż widziała swoje odbicie, małpujące każdy jej ruch. W obecnej chwili przystanęło i przechyliło się na bok. Voldemort i jego zwolennicy nie zaprzestali pościgu, a wręcz przeciwnie, strzelali do lustrzanej Hermiony najróżniejszymi klątwami. Jeżeli chciała to ugrać, musiała zakończyć zaklęcie, bowiem Riddle szybko by się zorientował, z czym ma do czynienia i gdzie powinien jej szukać.

Machnęła różdżką i omal się nie roześmiała, gdy zobaczyła, że ślizgoni zastygają w bezruchu, szczerze zaskoczeni jej nagłym zniknięciem.

Nie czas na oglądanie przedstawienia. Wznowiła bieg, chcąc jak najszybciej oddalić się od wrogów. Trzymała się linii rozłożystych drzew, ale nie zamierzała wchodzić w głąb Zakazanego Lasu. Kiedy odwróciła od siebie uwagę, musiała dostać się z powrotem do zamku. Riddle razem ze swoją bandą najprawdopodobniej zaczął przeszukiwać okolicę, a przecież nie chciała znów skończyć na ziemi. W pierwszej kolejności chłopcy będą obserwować wejście do Hogwartu, tak więc za wszelką cenę powinna go unikać.

Kameleon zużywał za dużo magii, więc musiała go zakończyć. Przez chwilę się zastanawiała, w jaki sposób przedostać się do zamku, ale właśnie wtedy zobaczyła boisko do quidditcha. Opuściła zasłonę drzew i pobiegła w kierunku obręczy. W głowie miała lekkomyślny plan, z którego Harry i Ron byliby niesamowicie dumni. Zanim dotarła do murawy, skręciła do najbliższej szatni, znajdującej się na skraju boiska. To właśnie tu przebierali się zawodnicy przed treningiem lub meczem. Gdy dotarła na miejsce, zignorowała drzwi prowadzące do przebieralni i pognała na drugi koniec budynku, gdzie w składziku przechowywano sprzęt. Niestety, natrafiła na przeszkodę.

Alohomora! – powiedziała, uprzednio wyciągnąwszy ukradzioną różdżkę.

Usłyszała ciche kliknięcie, a więc składzik nie był szczególnie zabezpieczony. W środku pachniało potem i charakterystycznym zapachem skóry. Nie odważyła się zapalić światła, więc musiała szukać po omacku. Na regale leżały stare tłuczki, wyglądające na zepsute i wymagające gruntownej naprawy. Na niższej półce położono kilka poprzecieranych kompletów szat. W kącie pokoju zobaczyła większą szafkę, więc doń podeszła i otworzyła drzwiczki. Trafiła w sedno. Miała przed sobą parę szkolnych mioteł, więc chwyciła pierwszą, która sprawiała wrażenie nadającej się do użytku. Szczerze mówiąc, nie przepadała za lataniem, bo trochę się obawiała wysokości, ale potrafiła docenić daną od lasu szansę, ot wspaniałą przepustkę do Hogwartu.

Wyszła na zewnątrz, wsiadła na miotłę i oderwała stopy od ziemi. Gdy wzbijała się w powietrze, wiatr świszczał jej w uszach. Całkiem szybko osiągnęła wysokość obręczy, ale na tym nie poprzestała. Zacisnęła dłonie na trzonku. Im leciała wyżej, tym bardziej musiała się pilnować – wiatr szarpał nią na każdą stronę. Z trudem stłumiła strach. Naprawdę nie cierpiała mioteł.

Kiedy znalazła się naprawdę wysoko, zaczęła kierować się w stronę zamku, który z tej perspektywy wyglądał jeszcze wspanialej. W kilku oknach wciąż paliło się światło, co dodawało jej otuchy. Leciała z prędkością, z której śmiałby się Harry, ale na szybszy lot się nie odważyła. Minęła miejsce, w którym powinna stać chatka Hagrida, ale w latach czterdziestych nie została jeszcze wybudowana. Przez chwilę zastanowiła się, gdzie podziewa się przyjaciel, bo przecież musiał opuścić Hogwart, ale nic konkretnego nie przychodziło jej do głowy.

Gdy zbliżyła się do zamku, zobaczyła ruch na ziemi i zrozumiała, że wciąż jest poszukiwana. Chłopcy z pewnością obserwowali główną bramę i rzeczywiście – tuż obok wejścia wypatrzyła wysoką postać, ot pozostawionego na warcie strażnika. Hermiona potrząsnęła głową i minęła grupkę ślizgonów. Kiedy przelatywała nad Wielką Salą, z ciekawością zajrzała do środka i zauważyła, że z zewnątrz nie widać zaczarowanego sufitu.

Za cel obrała sobie wieżę z bogato zdobionym oknem po północnej stronie. Znała je bardzo dobrze, bowiem zostało niegdyś wstawione do dormitorium dziewcząt. Gdy dotarła na miejsce, zawisła w powietrzu i rzuciła zaklęcie otwierające zamki. Znajome kliknięcie podpowiedziało jej, że podstęp się udał, więc chwiejnym krokiem wspięła się na parapet.

Tylko nie patrz w dół, pomyślała z rosnącą paniką.

Starając się nie narobić hałasu, otworzyła okno i bez wahania zeskoczyła na podłogę. Znalazłszy się w bezpiecznej przystani, odetchnęła z ulgą. Leżąc na brudnej ziemi, w pobliżu Zakazanego Lasu, wierzyła, że nigdy więcej nie zobaczy szkolnego dormitorium. Miała naprawdę niewyobrażalnie dużo szczęścia, że dziś po raz kolejny uciekła śmierci. Wtem poczuła żal, pomyślawszy o swojej różdżce, najprawdopodobniej schowanej gdzieś w szatach Riddle'a. Całkiem możliwe, że już nigdy jej nie zobaczy. Był to, co prawda, drugi oręż, którym się posługiwała, ale zdążyła się doń przyzwyczaić. Trochę chwiejnym krokiem podeszła do łóżka i padła na nie, nawet nie zawracając sobie głowy przebieraniem w piżamę.

Hermiona patrzyła bezradnie, jak Cruciatus ponownie uderza w małą dziewczynkę, ale jej nieludzki krzyk został zagłuszony przez odgłosy bitwy toczącej się między śmierciożercami, a zjednoczonymi siłami aurorów i Zakonu Feniksa. Spróbowała doń podbiec, ale w głębi duszy wiedziała, że to daremny wysiłek. Miała zmasakrowaną nogę i nieszczególnie mogła się ruszać. Śmierciożerca, który torturował dziewczynkę, rzucił wcześniej na Hermioną klątwę łamiącą kości. Gdy próbowała się podczołgać, ból tylko się nasilał. Oczywiście, w pełni rozumiała, że jej cierpienie nijak się ma do tego, co czuje w tym momencie dziecko, ale po prostu nie była w stanie pomóc małej. Z mokrymi od płaczu policzkami patrzyła na krzyczącą dziewczynkę, a po chwili odwróciła wzrok, żeby lepiej przyjrzeć się oprawcy. Miał odsłoniętą twarz, a śmierciożerczą maskę zawieszoną na pasku, co tylko dodawało scenie więcej makabryczności. Wyglądał na całkiem zwyczajnego faceta, ot takiego, którego normalnie minęłaby na ulicy. To nienormalne, żeby dorosły, zupełnie przeciętny mężczyzna torturował dziewczynkę, która równie dobrze mogłaby być jego córką, kierując się wyłącznie przekonaniem, że ma do czynienia z obrzydliwym robakiem, którego należy natychmiast rozdeptać – tak właśnie byli postrzegani mugolacy. Hermiona była przerażona kontrastem między wyglądem śmierciożercy, a jego niemoralnym zachowaniem.

Zmuszona do dalszej obserwacji, jeszcze nigdy nie czuła się równie bezsilna. Chciała mieć przynajmniej możliwość próby ulżenia małej w bólu.

W pewnym momencie dziewczynka umarła, w cierpieniu, pozbawiona godności i należnego człowiekowi szacunku. Chociaż mężczyzna nie przerwał zaklęcia, po prostu przestała się ruszać i wrzeszczeć. Na jej twarzy zastygło błaganie, a usta bardzo szybko zrobiły się sine. Patrząc na tę niesprawiedliwą śmierć, Hermiona wiedziała, że właśnie straciła część swojej niewinności.

Wtem zadrżała, czując rozprzestrzeniający się po nodze ból. Spojrzała w górę i zobaczyła wpatrującego się w nią śmierciożercę.

– Nie martw się, dziewczyno. Nie zapomniałem o tobie – dodał z okrutnym uśmiechem, a potem uniósł do góry jej różdżkę, którą straciła przy upadku na ziemię. – Incendio! – powiedział z niemałą satysfakcją, zaś oręż stanął w płomieniach. – Zapłacisz za pomoc tym zwierzętom – kontynuował, kopnąwszy martwą małą.

Hermiona rzuciła dziewczynce ostatnie przepełnione smutkiem spojrzenie, po czym skupiła swą złość na śmierciożercy. Gwarantuje, że zapłaci za swe zbrodnie. Przyzwała magię i wyciągnęła dłoń w kierunku płonącej różdżki.

– Exorior! – wymruczała i, ku przerażeniu mężczyzny, odzyskała swoją broń.