Snape z największym zirytowaniem słuchał Flitwicka i Sprout opowiadających mu o zaraźliwej wysypce, która dotknęła zwłaszcza Puchonów i Krukonów. Później został przez nich poproszony, by jak najszybciej spróbował znaleźć lub stworzyć na to lekarstwo. Poszli nawet za nim do jego magazynu, w którym przejrzał wszystkie swoje zapasy, co trochę mu zajęło. Ostatecznie przekazał zaniepokojonym nauczycielom kilka fiolek z różnymi eliksirami, które potencjalnie mogły pomóc, a jeśli nie – nie zaszkodzić.

Kiedy w końcu się ich pozbył, było już po dwudziestej trzeciej. Postanowił udać się do Dumbledore'a, by przekazać mu to, co jemu samemu ciągle chodziło po głowie, nawet kiedy wpatrywał się w oczy profesora zaklęć i wysłuchiwał, pozornie z uwagą, jego opowieści o wysypce: Victoria znowu została wezwana w pojedynkę. To mogło świadczyć tylko o jednym – Czarny Pan działał, więc wiedział doskonale, jak już ustalili z Dumbledore'em, o przepowiedni dotyczącej jedenastek; skoro ta przepowiednia sugerowała, że Victoria pomoże Voldemortowi wygrać, to oczywiste było, iż ten próbował zbliżyć ją do siebie już teraz, by mieć pewność, że w przyszłości będzie ona stała właśnie przy nim.

Snape zamierzał powiedzieć dyrektorowi, że nadszedł czas, by Victoria poznała prawdę o przepowiedni. To było po prostu uczciwe, by ją o tym poinformować.

Wyszedł z gabinetu i opuścił lochy. Kiedy znalazł się w głównym hallu, zupełnie pustym, skąpanym w półmroku, wrota otworzyły się nagle.

Ktoś wszedł do zamku będąc pod działaniem Zaklęciem Kameleona. Snape nie musiał się zastanawiać ani sekundy, by wiedzieć, że to ona wróciła. Kiedy zdjęła zaklęcie i stanęła przed nim, cała i zdrowa, jakiś cień dziwnej ulgi przebiegł mu po duszy.

– Na szczęście nie trzymał mnie długo – powiedziała cicho, odwracając wzrok.

– Dokąd cię zabrał? Co robiliście? – pytał.

Naprawdę go to ciekawiło. Co Czarny Pan mógł robić sam na sam z Victorią Malfoy? Gdzie organizował te spotkania? Przecież na pewno nie w głównej siedzibie śmierciożerców, a więc jej własnym dworze rodzinnym.

– Do jakiegoś obcego mi domu, podobno należącym do niego. Nie robiliśmy nic szczególnego.

Wciąż nie powiedziała o drugim obliczu Czarnego Pana. Chciała to zrobić, nawet bardzo, ale z jakiegoś powodu coś ją przed tym powstrzymywało.

– Chodźmy do dyrektora. Porozmawiamy o całej tej sytuacji we trójkę – rzekł Snape.

Ruszył, ale zaraz się zatrzymał, bo ona wciąż stała w miejscu.

– Możemy zrobić to jutro? Dzisiaj… chciałabym położyć się już spać, ale przed tym… zamienić parę słów z panem. W cztery oczy. Bez dyrektora.

Patrzyła na niego chwilę, a potem znowu spuściła wzrok. Snape zdziwił się; to nie było w stylu Victorii Malfoy. Poczuł się nawet lekko zdenerwowany. Czyżby Czarny Pan opowiedział jej o czymś mrocznym dotyczącym jego osoby, prawdziwym bądź nie?

– Dobrze więc. Chodźmy.

Kiedy dotarli do jego gabinetu, Victoria opadła na krzesło przed biurkiem. W ramionach trzymała zwiniętą czarną pelerynę i płaszcz, które zdjęła z siebie w czasie drogi. Jej dłonie nerwowo wędrowały po tkaninach, co wskazywało na to, że temat, który miała zamiar poruszyć, nie mógł być łatwy.

– Potrzebujesz jakiejś herbaty bądź ziół? – zapytał, marszcząc brwi; zasiadł już jakiś czas temu na swoim krześle i czekał cierpliwie na jej słowa, jednak te wciąż się nie pojawiały.

– Nie – odparła, wpatrzona gdzieś w kąt jego gabinetu. W końcu spojrzała w oczy Snape'owi i zapytała: – Co sądzi pan o etyce?

Uniósł brwi. Spodziewał się chyba wszystkiego, ale nie pytań o podłożu niemalże egzystencjalnym.

– Czy to naprawdę jest w tej chwili istotne?

– Tak. Bardzo. Etyka jest potrzebna czy nie? Jest zła czy dobra?

Snape westchnął i zamyślił się na chwilę, po czym odpowiedział:

– Nie jest zapewne tak nieskazitelna, jak chcieliby ją widzieć moraliści, ani tak bezsensowna, jak twierdzą ci, którzy chcą za wszelką cenę kontrolować innych. Etyka to… narzędzie. Całkiem wygodne, bo dzięki niemu możemy udawać, że istnieją uniwersalne zasady, według których powinniśmy żyć, choć z pewnością nie jest statycznym zbiorem prawd objawionych. To raczej konstrukcja, która zmienia się wraz z czasem i okolicznościami. Nie twierdzę oczywiście, że jest zła czy zbędna. Czasami warto trzymać się pewnych ram, żeby nie utonąć w chaosie. Ale czy zawsze? Zapewne nie. Jeśli ktoś stawia etykę ponad wszystkim, to raczej nie ma odwagi dostrzec jej granic, nie widzi, jak szybko zasady mogą stać się ciężarem, gdy stawką jest przetrwanie albo coś, co naprawdę ma znaczenie.

– A co naprawdę ma znaczenie? Władza? Zrobienie wszystkiego, by tylko ją zdobyć i utrzymać?

– Malfoy, skąd te pytania? Powiedz wprost.

Victoria westchnęła ciężko. Jej spojrzenie stało się szkliste.

– On… mówił mi dzisiaj takie dziwne rzeczy! Pominę już całą tyradę, jaką wygłosił na temat etyki, uznając ją za głupstwo, w które wierzą jedynie słabi. Powiedział, że… że pan jest drapieżnikiem, tak samo jak on. I że… obydwoje mnie potrzebujecie. Właśnie do osiągnięcia pełni władzy. Uznał, że muszę trzymać się od pana z daleka, za to na jego zawołanie zawsze przybywać. – Pokręciła głową i spuściła głowę; teraz Snape rozumiał, dlaczego nie patrzyła mu w oczy. – Stwierdził, że pan na pewno będzie próbował mnie zdobyć. Ja… czuję się jak jakaś zwierzyna, o którą ma toczyć się prymitywna rywalizacja. To niedorzeczne. O co mu w tym wszystkim chodzi? Czy pan wie?

– Tak, wiem – odrzekł Snape, zaskakując ją swoją odpowiedzią; była pewna, że ta sytuacja nie mogła mieć żadnego logicznego i racjonalnego wyjaśnienia. – Chodzi o pewną przepowiednię, Malfoy. Pamiętasz, jak powiedziałaś mi, że podsłuchałaś rozmowę Dumbledore'a i Vector na temat tego, iż obydwoje, ja i ty, mamy jedenastkę jako liczbę losu? – Kiedy pokiwała głową, kontynuował: – Uświadomiłaś mi wtedy coś wielkiego. Kilka miesięcy wcześniej wraz z Dumbledore'em, Vector i McGonagall przeprowadzaliśmy badania numerologiczne, by spróbować dowiedzieć się z nich czegokolwiek o przyszłości, która przecież, każdy to wie, będzie mroczna. Z tych badań uzyskaliśmy pewną tezę… pewną… przepowiednię. Trudno to w ogóle nazwać, bo nie jest szczególnie czytelne, nie pozwala nam pojąć wprost, o kogo i o co konkretnie chodzi. Przepowiednia ta mówi z pewnością o Potterze, który rzeczywiście odegra ważną rolę, ale także o dwóch jedenastkach, które mają zadać ostateczny cios, mają stanąć razem w ostatecznym czasie i… wygrać. Prawdopodobnie.

– Więc ta przepowiednia jest o mnie i o panu? – zapytała zszokowana.

– Być może. Wiesz zapewne, że jedenastka jest niezwykle rzadką liczbą losu. I, tak, my ją mamy, jednak… ma ją ktoś jeszcze.

Victoria wpatrywała się w niego chwilę w oczekiwaniu, ale on wcale nie zamierzał jej powiedzieć tego wprost. Potrzebowała sama to odkryć.

– Czarny Pan – rzekła po chwili przerażonym głosem.

– Tak. On także jest jedenastką. Poza nami w kraju może być jeszcze maksymalnie kilka osób, które mają przypisaną tę właśnie liczbę. Prawdopodobieństwo, że te osoby się w ogóle znają, jest praktycznie zerowe, a przecież muszą, bo dwie jedenastki mają osiągnąć coś razem. Tylko my… jesteśmy blisko. Blisko siebie, blisko Zakonu Feniksa, blisko śmierciożerców. A to oznacza, że ta przepowiednia z pewnością dotyczy albo mnie i ciebie, albo ciebie i jego.

Victoria objęła ciaśniej trzymane przez siebie ubrania wierzchnie. Pokręciła głową z niedowierzaniem i wpatrzyła się w podłogę.

– Albo pana i jego – dodała po chwili i spojrzała na niego krótko.

– Teoretycznie. Możesz sobie jednak to wyobrazić w praktyce? Szpieguję, by doprowadzić do jego upadku. Jak mógłbym więc ostatecznie pomóc mu wygrać, stać przy nim w czasie jego zwycięstwa…?

– A ja? Uważa pan, że bardziej prawdopodobne jest to, abym to ja miała pomóc mu wygrać? – zapytała, patrząc na niego prawie z oburzeniem.

– Tak, uważam, że jest to bardziej prawdopodobne – odrzekł.

– Och. Doprawdy? – Wyprostowała się nagle na krześle. – To ciekawe ma pan o mnie mniemanie.

– Uspokój się. To wcale nie jest takie proste. Nie jest czarno-białe. Wiele rzeczy może się wydarzyć… Nie mam o tobie złego mniemania, ale… musimy być ostrożni. Czarny Pan jest mistrzem manipulowania, wiesz o tym, prawda?

– Och! Rozumiem! Chce pan powiedzieć, że ja z pewnością jestem podatna na manipulacje, więc Czarny Pan bez problemu mnie zmanipuluje i przeciągnie na swoją stronę, a ja stanę się tak w niego zapatrzona, że zrobię wszystko, by pomóc mu wygrać, choćbym miała zdradzić swoją rodzinę, siebie, Zakon Feniksa, Dumbledore'a, Pottera… pana. – Popatrzyła na niego z jakimś bólem. – Naprawdę? Tak pan to widzi?

– Nie powiedziałem, że tak to widzę, Malfoy. Nie dramatyzuj. Zwyczajnie chcę cię ostrzec. Sama widzisz, że on już działa… Już zapewne próbuje tobą manipulować. A może się mylę? Przypomnij sobie, jaki on jest na tych spotkaniach sam na sam. Ja tego nie wiem, bo mi nie opowiedziałaś. Ale ty odpowiedz sobie w duchu: czy on przypadkiem już nie próbuje stworzyć przed tobą wrażenia, że jest człowiekiem?

– Słucham? – zapytała zszokowana; przez myśl przeszło jej, że Snape jakimś cudem dowiedział się o drugim, człowieczym obliczu Czarnego Pana, które ten wykreował, jak sam przyznał, specjalnie dla niej.

– Czy nie jest wobec ciebie ludzki? Uprzejmy, zainteresowany, próbujący tworzyć… przyjacielską relację? Sądzę, że jest to idealny sposób na manipulowanie przez kogoś takiego jak on: zrobić wszystko, by ktoś zobaczył w tobie człowieka, nawet jeśli już od dawna nim nie jesteś.

Victoria zamrugała szybko i wpatrzyła się w blat biurka. Czy to możliwe, że wszystko to, co działo się ostatnio, miało tak głębokie dno…?

– Tak, pewnie ma pan rację – wyszeptała.

– Jutro porozmawiamy z Dumbledore'em. Może podejmiemy jakieś konkretne działania. Z pewnością wciąż niezwykle ważna jest oklumencja… Jak ci idzie nauka? – zapytał i uniósł drwiąco brwi.

– Próbuję codziennie.

– Próbujesz? Powinnaś już umieć bronić swój umysł.

– Umiem. Prawie. Potrzebuję sprawdzić to w praktyce, ale… nie z panem. Nie z Dumbledore'em. Poproszę Dracona, by ze mną poćwiczył.

– Dlaczego nie ze mną?

– A dlaczego z panem?

– Pomyślmy. Może dlatego, że jestem, podobno, mistrzem oklumencji i potrafię zamykać swój umysł przed samym Czarnym Panem, który jest w dziedzinie legilimencji, i oklumencji zarazem, arcymistrzem?

– Skoro mistrz przewyższa arcymistrza, to sam jest arcymistrzem – odrzekła i podniosła kącik ust.

– Nie zmieniaj tematu, Malfoy. I nie próbuj prawić mi komplementów. Chociaż, przyznaję, ten był… całkiem wyszukany. – Kiedy zobaczył, że uśmiechnęła się szczerze, sam miał ochotę się uśmiechnąć, ale na szczęście w ostatniej chwili udało mu się to powstrzymać. – Wracając do ciebie… Będę sobie życzył, byś podczas naszego jutrzejszego spotkania z Dumbledore'em zdała raport na temat tego, jak udały ci się ćwiczenia praktyczne z Draconem. Twój brat rzecz jasna nie jest mistrzem legilimencji, więc obronienie umysłu przed nim nie będzie na pewno tak trudne, jak przed Czarnym Panem, ale… uspokoję się, Dumbledore też, jeśli ta próba okaże się w pełni zdana. Pamiętaj jednak, że musisz ćwiczyć wciąż i wciąż, nie ustawać, aż nie dojdziesz do perfekcji.

Kiwnęła głową. Snape mógł dostrzec na jej twarzy wyraźne zmęczenie.

– Idź już. Zajmij się sobą.

– To znaczy? – zapytała, patrząc na niego ze zmarszczonym czołem i podnosząc się z krzesła.

– Musisz o siebie dbać. W końcu masz odegrać kluczową rolę w tworzeniu się przyszłych dziejów świata, prawda? – Spojrzał na nią z lekko złośliwym uśmiechem i również powstał.

– Tak, z Czarnym Panem u boku, więc pan nie musi się o mnie martwić; to będzie jego problem – odrzekła kpiąco i skierowała się w stronę drzwi.

– Pięć punktów od Slytherinu za słabą pamięć – powiedział, a ona zatrzymała się, by rzucić mu pytające spojrzenie. – Ja też jestem jedenastką, zapomniałaś? Ostatecznie możesz skończyć ze mną. Cokolwiek to znaczy – dodał cicho i splótł dłonie za plecami, patrząc z pewnym wewnętrznym rozbawieniem na lekkie zakłopotanie, które wykwitło na jej twarzy. – Więc zadbaj o siebie.

– Och. Proszę mi wybaczyć, jeśli sprawiam wrażenie zaniedbanej.

– Nie o to chodzi. Dobrze wyglądasz. Masz po prostu się wysypiać, najadać i zbędnie nie stresować. Zrozumiano?

Victoria uniosła brwi i, kładąc dłoń na klamce, uśmiechnęła się mimowolnie.

– Oczywiście. Dobrej nocy.