Ciche marzenie

Zilidya D. Ragon

Sequel

15.

Tak jak każdy mógł się tego spodziewać, ich przybycie na Pokątną rozeszło się jak fala po obecnych tam ludziach. Dziennikarze otoczyli ich ciasnym kręgiem, ale na razie bali się podejść, by zadać pytania. Stali blisko, ale nie podchodzili. Robili jedynie zdjęcia.

Cała reszta obserwowała ich z oddalenia, szepcząc oraz wskazując palcami.

― Na początek odwiedzimy Gringotta ― zaproponował Lucjusz.

Harry kiwnął głową i ruszył za nim.

― Wiesz, że nie musisz, synu. Pieniądze po Potterach należą się tylko tobie. Utrzymam cię do osiągnięcia pełnoletności, a także wspomogę potem, jeśli będziesz tego potrzebował ― rzekł Severus.

― Wiem, tato. Ale i tak chciałbym trochę wziąć.

― Oczywiście.

― Jak wizyta u ministra?

― Nawet nie poszło tak źle jak podejrzewałem. Przepowiednia nie była mroczna, po prostu wręcz głupia.

― Coś określała?

― Wybrańca spotkam w tak durnej sytuacji, że na pewno tego nie przegapię, tego jestem pewien. Nie mówiła natomiast, co takiego ma on zrobić, żeby ze mną wygrać. Przepowiednia powiedziała tylko, że go spotkam i tyle. Jakby co, Hermiona spisała ją, gdybyś chciał ją zobaczyć.

― To my zaczekamy w księgarni, zanim wrócicie ― zaproponowała Hermiona i pociągnęła Rona ze sobą, nawet nie zauważając jego sprzeciwu.

Gobliny pokłoniły się każdemu ze swoją wręcz irytującą ignorancją. Harry zastanawiał się czy one czasem nie mają jakiś ukrytych planów rządzenia czarodziejami dzięki ich własnym funduszom. Może nawet by się temu nie zdziwił.

Zjechali najpierw do jego skrytki. Wziął trochę i wsiadł z powrotem do wagoniku. Zjechali dużo niżej.

― Przepraszam państwa za nieporządki, ciągle sprzątamy po nieudanym napadzie ― rzekł lodowato goblin, zerkając na Pottera, który udawał, że nic nie słyszy.

― Oczywiście, nic nie zginęło ― potwierdzał Lucjusz.

― Oczywiście, panie Malfoy.

Dojechali na miejsce i dopiero teraz Harry dojrzał to, co gobliny uznawały za nieporządek.

― Remont robicie?

― Tak, panie Potter.

Wszędzie stały meble poprzykrywane rożnymi tkaninami, obrazy opierały się o ściany tuż obok przeróżnych pudeł i skrzynek.

Wysiedli i przeszli kawałek.

― Zaczekajcie tutaj, to chwilkę zajmie ― przekazał Lucjusz.

― Chodź, Harry. Poprzeszkadzamy goblinom.

Potter westchnął, ale ruszył za nim.

Według niego, już po pierwszych krokach blondyna, Malfoy nie miał zamiaru przeszkadzać. Poszedł po oceniać, co takiego wystawiły gobliny na korytarze.

― Popatrz jakie paskudztwo.

Harry zatrzymał się w pół kroku na widok obrazu, który pokazywał mu Draco. Stało wcześniej przy sporej stercie skrzynek i pudeł, zagradzającej dalsze przejście. Wielki bakłażan leżał na cętkowanej serwecie i cały obraz posypany był brokatem, jakby twórca na koniec chciał przydać blasku obrazowi i rzucił na mokrą jeszcze farbę jego sporą garść.

― „Tego lata, gdy brokat zalśni na bakłażanach na cętkowanym tle, powstanie z kolan Wybrany przez Los" ― szepnął cicho.

― Co mówiłeś? ― Odwrócił się do niego plecami, chcąc odłożyć obraz i trącił stertę.

Wszystko stało się w ułamku sekundy.

Kartony straciły stabilność i runęły na Draco, przygniatając go. Nagle wszędzie dookoła leżały tkaniny o barwach złota i srebra, spod których wygrzebywał się na kolanach Malfoy.

Harry podszedł powoli, nie widząc żeby mężczyźnie stało się coś niebezpiecznego i wyciągnął w jego stronę rękę.

― „Znak jego szczególny - złotem odziany wśród srebra zatopiony."

― Co tam znowu mruczysz?

― Wstawaj, Draco.

Malfoy zrzucił z siebie materiały i wstał, trzymając się Pottera.

― Wracajmy pod twoją skrytkę, zanim gobliny zauważą, że tu byliśmy.

― I tak nic nam nie zrobią. A jeszcze im mogę nagadać, że to niebezpieczne tak ustawiać rzeczy. To mogło mnie zabić.

Harry milczał.

Draco był jego Wybrańcem? To śmieszne.

Lucjusz już czekał na nich przy wagoniku i tylko jego uniesiona brew zdradzała, że się niecierpliwi.

― Co tam robiliście, chłopcy?

― Zwiedzałem ― odparł spokojnie Draco, wcale nie zrażony tym spojrzeniem. ― To idziemy na te lody czy nie?

― Oczywiście, synu. Przyjaciele Harry'ego na pewno już się niecierpliwią.

― Coś się stało, Harry? ― zapytał Severus, gdy usiadł koło niego.

On cały czas nie ruszył się z miejsca.

― Nie specjalnie ― odparł wymijająco.

Snape nie drążył, ale miał wyraźnie swoje zdanie, choć nie zdradził go teraz.

Harry szybko myślał. Skoro Draco miał być jego głównym wrogiem, to czego mógłby się po nim spodziewać? Znał na pewno mnóstwo zaklęć, skoro szkolony był na śmierciożercę. Czy powinien go faktycznie traktować jako wroga, skoro przysiągł mu lojalność? To nie miało najmniejszego sensu. Czemu durne przepowiednie ciągle musiały mieszać w jego życiu?

― Harry? ― przerwał mu Severus, gdy opuszczali bank.

― Myślę ― zaburczał, gdy zgubił tok swoich myśli.

― To zdrowy nawyk, ale teraz mógłbyś wrócić do nas.

Prychnął rozdrażniony.

― Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż durne lody ― zirytował się i skierował bez powodu w odwrotną stronę.

Severus kiwnął tylko Lucjuszowi głową i ruszył za synem. Draco już chciał pobiec za Harrym, ale dłoń ojca go zatrzymała.

― Co tym razem cię poirytowało, synu?

Potter może i był poirytowany, ale szedł spokojnie, oglądając mijane wystawy.

― Ogólnie wszystko co związane ze mną. Czemu ciągle musi dotyczyć mojego życia? Nie mogę mieć już spokoju? Nie, oczywiście, że nie! Bo kto to widział, żeby Wybraniec mógł sobie usiąść na tarasie i w spokoju wypić mrożoną herbatę. Nie! Musi albo ratować świat, albo lepiej, zniszczyć go doszczętnie. ― Coraz bardziej podnosił głos, zwracając na siebie uwagę.

Oczywiście dziennikarze podążali za nim w pewnej odległości i blaski fleszy drażniły go coraz bardziej.

― Wynocha! ― wrzasnął w ich stronę i wszystkie aparaty roztrzaskały się w dłoniach reporterów.

Większość spanikowała i uciekła. Pozostało jednak ich kilku, najbardziej wytrwałych. Samo notujące pióra drgały w powietrzu, zapisując wszystko. Jeden z reporterów nawet okazał się na tyle odważny, że krzyknął pytanie:

― Dlaczego porwał pan Rona Weasleya?

― To już z przyjacielem wyjść nie mogę?! ― odkrzyknął mu pojawiający się nagle Ron i stający przed reporterem. ― Wypad.

― A przepowiednia? Minister już nam ją przekazał. Co z Wybrańcem, który spowoduje pański upadek?

― Nie ma w niej słowa o czyimś upadku!

Harry patrzył, jak Ron blokuje swoją posturą przejście dziennikarzom. Stał i obserwował co takiego się stanie. Snape stał tuż obok, ale i on nic nie robił. Czekali.

Weasley odwrócił się na pięcie i spojrzał na niego pytająco.

― Lody się nam topią, Harry ― rzucił. ― Malfoy zje wszystkie, jeśli zaraz nie wrócimy.

― Twój głód jest przerażający, Ron ― roześmiał się Harry i podszedł do niego. ― Chodźmy. Nie możemy pozwolić, żebyś chodził głodny. Jeszcze zaczniesz chodzić po mieście i zjadać wszystko, co widzisz.

― Przesadzasz ― burknął obrażony.

OOO

Harry, tak jak podejrzewał, nawet oczekiwał, że wszystkie gazety obiorą sobie Rona na Wybrańca. Tak zredagowali przepowiednię, że oczywiście to on musiał być tym Wybrańcem.

Hermiona jęknęła załamana, gdy czytała „Proroka".

― Jak mogli wziąć barwy Gryffindoru za barwy, w które Wybraniec jest odziany? Nie ma w nich grama srebra. A bakłażan? Widziałeś to, Harry? To owoc odwagi. Owoc? Kto ich uczył biologii? To przecież nie jest owoc!

― Z botanicznego punktu widzenia to owoc. Jagoda dokładniej ― dodał spokojnie Severus.

Siedzieli teraz wszyscy w salonie Malfoyów i odpoczywali. Skrzat podsunął w pobliże fotela Pottera mały stolik, kładąc zaraz potem na nim talerzyk z przekąskami.

Harry był cichy, odkąd wrócili. Nikt nie chciał być tym pierwszym, który zapyta, co go gryzie.

Granger prychnęła, ale nie odważyła się postawić dyrektorowi.