Ciche marzenie

Zilidya D. Ragon

Sequel

Część 17

Severus już czekał w gotowości, znając aż za dobrze efekty pokazów siły syna. Gdy tylko drzwi zamknęły się za nieproszonymi gośćmi, nogi pod Potterem ugięły się i osunął się w ramiona Snape'a.

― Nienawidzę tego ― mruknął słabo Gryfon, przytrzymując się jego szaty i starając się odzyskać równowagę.

― To imbecyle, nawet jak na Ślizgonów ― rzucił Draco, podpierając go z drugiej strony i prowadząc do najbliższej kanapy.

― Harry'emu raczej chodzi o te ataki osłabienia, zaraz po pokazach swojej mocy.

Lucjusz podał mu szklankę wody, siadając tuż obok.

Narcyza delikatnie otuliła Harry'ego kocem, uśmiechając się z wyraźną troską.

― Za dużo walczysz, Harry. Pozwól magii działać, a nie opieraj się jej z całych sił.

― Nie opieram się. Ona robi ze mną zwyczajnie co chce.

― Na pewno? Jak dla mnie wyglądało to, jakbyś pozwalał jej działać tylko wtedy, gdy czujesz się zagrożony.

Harry patrzył na nią przez chwilę, marszcząc czoło. I choć nie chciał się do tego przyznać, czuł jednocześnie, że Narcyza mogła mieć minimalnie rację. Jakoś nie miał najmniejszych trudności okiełznania wszystkich w tym pokoju przed wszczęciem wojny. Potrzebował szacunku i ci mu ją okazali, niezależnie po której stronie byli. Chciał, aby siedzieli, to tak się stało. Nie potrzebował się nawet odezwać.

Jednocześnie czuł się przez to okropnie i w efekcie słabo.

― Czy ty się karzesz za każdym razem, gdy korzystać z tej mocy? ― zapytał Severus, w tej chwili, gdy ta sama myśl wypłynęła w umyśle Gryfona.

― Żartujesz sobie, Harry?! ― krzyknął Draco. ― Dlaczego miałby się za to sam karać? ― odwrócił się do Snape'a.

― Bo to Harry. Taki już jest. Takim ukształtowali go Dursleyowie. ― Tata przysiadł się z drugiej strony kanapy i przytulił syna do piersi. ― Nauczyli go, że nic mu się nie należy i ukorzenili w nim tak głęboko to przekonanie, że działa w nim już automatycznie.

― A ty się ciągle czepiasz, że nie cierpię mugoli ― warknął Draco, okręcając się w miejscu z hamowaną złością.

Harry westchnął tylko ciężko, wdychając zapach z szaty Severusa i powoli odzyskując siły.

― Nie winię ich za to. Część tej winy jest po stronie czarodziei.

― Jak to? ― zaciekawił się Lucjusz. ― Skąd ten punkt widzenia?

― Gdyby nie pozostawiono ich samym sobie, to może inaczej to wyglądałoby. Nigdy nie było nikogo, kto udzieliłby im jakichkolwiek wyjaśnień, jak mają postępować z małym czarodziejem. Przez całe moje dzieciństwo ministerstwo zareagowało tylko dwa razy i to dopiero, gdy byłem nastolatkiem. A co z moimi wybuchami Dzikiej Magii, gdy byłem całkiem mały? Wyobraźcie sobie, jak musieli się czuć, gdy tłumaczyli się z moich magicznych wyskoków. Jak to ubrać w słowa, by nikt nie wziął ich za wariatów i nie zamknął w pokoju o ścianach wyłożonych miękkimi materacami? Dla tej społeczności to normalne, ale nie wśród mugoli. Wcale im się nie dziwię, że w końcu chcieli się mnie pozbyć i porzucili pośrodku Londynu.

― Uważasz, że czarodziejskie dzieci powinny być zabierane do naszego świata?

― Nie, to jeszcze bardziej skomplikowałoby ich życie. Dlaczego mają tracić swoje biologiczne rodziny tylko dlatego, że narodziły się z magicznym darem? Potem znienawidziłyby nasz świat i historia potoczyłaby się za każdym razem jak z Riddlem. Dlaczego nie zorganizowano jakiegoś urzędu do pilnowania takich dzieci? ― Spojrzał ostro na Malfoya seniora. ― Tyle wieków robiliście to źle. Historia to potwierdza nie tylko w wypadku Riddle'a. W Ameryce to samo się działo. Choćby sytuacje z obskurusami. Miałem czas sporo o tym czytać. Hermiona była tym mocno zainteresowana, zwłaszcza, że cały czas próbowała znaleźć sposób na uwolnienie mnie od Dursleyów. Gdybym wiedział wcześniej, że taka sytuacja istnieje, to sam zgłosiłbym się do władz mugolskich i oni zajęliby się mną. Jak wtedy znaleźlibyście mnie? Mugole całkiem sprawnie zajmują się dziećmi, które są maltretowane przez swoich opiekunów. Tacy opiekunowie tracą do nich wszelkie prawa. Nie mogą się z nimi kontaktować, nigdy nie poznają ich nowych tożsamości czy miejsca zamieszkania.

Nikt mu nie przerywał, choć wiedzieli, że magia zawsze znajdowała dziecko przynależne do Hogwartu.

Severus gładził go uspokajająco po plecach. Po raz pierwszy Harry otworzył się aż tak bardzo, więc nie miał zamiaru przerywać mu. Chyba nie tylko on czuł, jak magia krąży po salonie, jakby na coś czekając.

― Chcesz byśmy to samo zrobili w świecie czarodziei? ― cicho zapytał Lucjusz, zerkając także na Snape'a.

On także odczuwał tę moc. Nie wypowiedziany jeszcze rozkaz, od którego już świerzbiła ich skóra.

― Nie. Jak mówiłem wcześniej, to nie zadziała w większości przypadków, a może mieć jeszcze gorsze konsekwencje w przyszłości. To trzeba byłoby zorganizować jak Namiar. Gdy Dzika Magia się objawia, powinien pojawić się na miejscu ktoś od nas i rozwiązać sprawę. Czy to wyjaśnić sytuację rodzicom, co powinni robić. Że nie jest to nic strasznego, że czasem się zdarza. Że pomożemy, a nie zostawimy ich na pastwę losu. Albo posprzątać tak, by rodzina nie miała przez to kłopotów. Pozostawianie wszystkiego przypadkowi to najgłupsze wyjście. Ale nie zabierać dziecka rodzinie. Chyba, że naprawdę dzieje się już coś naprawdę niepokojącego.

― Jak w twoim wypadku? ― zapytał cicho Draco.

― Nie wiem. Może gdyby ktoś wszystko wyjaśniłby Dursleyom i mieliby wsparcie, to traktowaliby mnie inaczej. Teraz już tego nie możemy sprawdzić. Ale są jeszcze inne dzieci, którym można pomóc. Ale nikt tego nie robi, choć Riddle wyraźnie pokazał, co może się stać. I stało się.

Potter umilkł i wtulił się mocniej w szaty taty, odgradzając się od otoczenia.

― Czy to twój pierwszy rozkaz, Harry? ― odezwał się wręcz szeptem Draco.

Potter obrócił głowę i spojrzał na niego. Malfoy tarł ramiona i stał dziwnie prosto tuż przed nim.

― Rozkaz?

― Polecenie, odgórne życzenie, zalecenie. Nazwij to jak chcesz, tylko sprecyzuj czy chcesz by zostało wykonane.

Czarny Pan usiadł prosto i spojrzał na Lucjusza. Gdzieś na krawędzi wzroku widział iskry, ale zignorował to teraz.

― Tak ― odpowiedział tylko i Lucjusz Malfoy aportował się z miejsca, nadal trzymając na wpół pełną szklankę z wodą.

OOO

Gdyby Harry wiedział co jego rozkaz spowoduje, już dawno nakłoniłby kogoś do realizacji tego pomysłu.

Jak dowiedział się potem, Lucjusz aportował się do Nory, aby jego rozkaz przedyskutować z Granger, bo lepiej od niego znała mugolski świat. Połączenie tych dwóch „prawych rąk" spowodowało, że nawet Kingsley inaczej spojrzał na problem nieletnich czarodziei mugolskiego pochodzenia.

― Co zrobi pan Potter, jeżeli nie spełnimy tego żądania? ― upewniał się jednak dla pewności.

― Panie ministrze, proszę nie traktować Harry'ego jak zło konieczne. To, że za sobą ma ogromną moc, nie zrobiło z niego diabła wcielonego. Nie przyjdzie tutaj i nie zacznie mordować ludzi, wprowadzać anarchii i chaosu ― oburzyła się Hermiona.

― Daje pani za to głowę?

― Oczywiście. To Harry Potter, Wybraniec, o czym cały czas zapominacie. Widzicie tylko moc Riddle'a, która w nim tkwi. On próbuje ją wykorzystać w odpowiedni sposób, a wy mu w tym tylko przeszkadzacie, zamiast wspomóc.

― Trudno w to uwierzyć ― rzekł, kładąc przed nią kilka teczek, oznaczonych znakiem śmierciożerców. ― Kilka godzin temu przybyło tu kilka osób, które twierdziły, że próbował nad nimi zapanować właśnie tą mocą.

Veritaserium poprawi ich zeznania. Wtargnęli bez zaproszenia do mojej rezydencji, żądając widzenia z Czarnym Panem, a gdy ten powiedział im co o nich myśli, przyszli do pana się poskarżyć, jak małe dzieci ― wtrącił się natychmiast Malfoy.

― Zażądali bym ich uniewinnił, tak jak was.

― To już pańska decyzja, panie ministrze i Wizengamotu. Nie są pod ochroną pana Pottera, co im powiedział.

― Chcą walczyć po jasnej stronie ― dodał spokojnie Kingsley.

Granger prychnęła rozbawiona.

― Nie ma teraz żadnych stron. Może za czasów Dumbledore'a można było się tak nazywać, ale teraz nawet pan bardziej chce wierzyć w Harry'ego niż w jasną stronę, która i tak nic nie robi. Każdy przeczuwa, że ten Czarny Pan nie jest taki jak jego poprzednicy. Czujemy to przez skórę. Jak magię, która go otacza. Harry wniesie zmiany w ten zamknięty świat. Ogromne, może i odrobinę straszne, ale te zmiany popchną nas do przodu ku przyszłości.

Kingsley westchnął i jeszcze raz przejrzał dokumenty przygotowane przez tę dziwnie dobraną parę. Trudno było mu się sprzeczać z tą młodą kobietą, gdy jej wnioski miały sporo racji.

― Przekażę to zaraz Wizengamotowi. Dam znać jak najszybciej.

― Nie ma takiej potrzeby. Harry'emu wystarczy, że chociaż podjęto próbę.

Pożegnała się i zostawiła ministra oraz jego pomocnika samych.

― Naprawdę pan Potter nie oczekuje natychmiastowych efektów? ― spytał wprost Lucjusza.

― Nic takiego mi nie przekazał. Ciągle czułem tylko ten dziwny nakaz, abym zaczął działać z jego poleceniem, ale teraz już nic.

― Nakaz? ― zainteresował się minister.

― To było zwyczajna rozmowa po wyjściu tych nachalnych Ślizgonów, ale nagle to przerodziło się w pomysł i jego magia zareagowała instynktownie. Każdy w pokoju czuł, że chce to zrobić już, teraz, w tej chwili. Jakby zadowolenie Harry'ego było naszym celem życiowym.

― Jakiś rodzaj Imperiusa?

― Nie, spokojnie mógłbym powiedzieć, że to durne, gdybym tylko chciał, ale jego sugestie były dobre i poparte faktami. Nie było powodu się sprzeciwiać. Chciałem wprowadzić to jak najszybciej w życie.

Minister oparł się o oparcie fotela i spojrzał w ogień kominka.

― To będzie niesamowity Czarny Pan.

― Tak jak mówiła panna Granger.

― To dlaczego ma przeciwko sobie własnego Wybrańca? Co on ma zrobić, gdy staną naprzeciw siebie?

― Nie wiemy nadal kim on jest, więc nie martwiłbym się na zapas. Nie obiecuję, że go nie zabijemy, gdyby zagrażał Harry'emu, ale postaramy się powstrzymać przed tym. Ten młody człowiek brzydzi się jakimkolwiek krzywdzeniem ludzi.

― Czyli nie będzie miał nic przeciwko, jeśli odpowiednio zajmiemy się tymi Ślizgonami?

― Jak sam im powiedział: „sprawiedliwość jest ślepa".

Malfoy usłyszał jeszcze krótki śmiech, gdy opuszczał gabinet ministra magii.