– Nie mówmy na razie Victorii o przepowiedni – polecił Dumbledore, kiedy Snape podniósł się, by opuścić gabinet. – Nie ma potrzeby, by się tym teraz przejmowała.

– W porządku – odrzekł młodszy czarodziej. – A my? Co my mamy uczynić z wiedzą o tej przepowiedni? Zamierzasz potraktować ją poważnie?

– Chyba nie mam wyboru.

– Jeśli tak, to musimy wziąć pod uwagę, że rzeczywiście może chodzić o nią i o niego. A jeżeli to oni są tymi dwoma jedenastkami, które zadadzą ostateczny cios, to musimy być przygotowani na to, że… jakimś dziwnym, zwariowanym sposobem Malfoy pomoże Czarnemu Panu wygrać. Taka wersja wydarzeń jest prawdopodobna, jeżeli przepowiednia nie jest błędna i nie kłamie, ale… z pewnością nie jest też nieunikniona.

– Masz rację. Żadna przepowiednia nie ukazuje tego, co się wydarzy na pewno. To są tylko podpowiedzi.

– Zatem… powinniśmy trzymać ją z dala od Czarnego Pana. Teoretycznie, bo to nie może się udać. Jeżeli on będzie chciał mieć ją blisko siebie, to nikt go nie powstrzyma. A już na pewno nie ja, bo jeśli będę próbował, to się narażę. A, jak mniemam, wciąż potrzebujesz szpiega w jego szeregach, nieprawdaż, Albusie? – zapytał z lekką ironią, uśmiechając się krzywo.

Dumbledore pokiwał głową, wpatrzywszy się poważnie w Severusa.

– Bezsprzecznie – odpowiedział. – Prawda jest taka, że jedyną osobą, która może złamać tę przepowiednię i nie dopuścić do jej spełnienia, jeżeli to rzeczywiście chodzi o nią i o niego, jest ona sama.

Snape milczał chwilę.

– Więc należy ją jednak wtajemniczyć?

– Tak. Ale jeszcze nie teraz. Naprawdę uważam, że potrzebuje odpoczynku. – Kiedy Severus popatrzył na niego z uniesioną brwią, Dumbledore dodał: – Nie powinna uczestniczyć w przyjęciach śmierciożerców, musieć szpiegować swoich profesorów, chodzić na prywatne spotkania z największym i najniebezpieczniejszym czarnoksiężnikiem tych czasów, a później popijać Veritaserum, byśmy jej uwierzyli w to, co chciała nam przekazać. To nie są sprawy, które powinny zajmować dziewczynę w jej wieku.

Snape przewrócił oczami i obrócił się w stronę drzwi; jego peleryna zawirowała niebezpiecznie.

– Severusie – zwrócił się do niego dyrektor, kiedy ten miał już dłoń na klamce. – Nie zostawiaj jej z tym wszystkim samej.

– Co masz na myśli? – zapytał Snape.

– Wiesz… myślę, że ona była kwadrans temu tak bardzo niechętna, by wyjść, bo liczyła, że usłyszy od ciebie najpierw jakieś słowo wsparcia czy przebaczenia. Odniosłem wrażenie, że to było dla niej ważne: zapewnić, iż nie wydała cię bez powodu. Swoją drogą… nie będziesz się chyba dłużej na nią gniewał, prawda? Rozumiesz, dlaczego podjęła decyzję, by opowiedzieć Voldemortowi o twoim związku z Septimą?

– Rozumiem. Nie będę się, jak to ująłeś, gniewał, ale jednocześnie nie pojmuję, dlaczego sądzisz, że ona liczy teraz na jakieś wsparcie ode mnie.

Dumbledore uśmiechnął się tylko.

– Porozmawiaj z nią, to pojmiesz – odrzekł tajemniczo. – I pamiętaj, że to wciąż twoja podopieczna, która znalazła się w bardzo trudnym położeniu. Na pewno nieraz będzie potrzebowała pomocy, nawet jeśli wprost o nią nie poprosi. Ja… widzę w niej trochę Harry'ego… Czasem przychodzi do mnie i mówi mi o ważnych rzeczach, a ja wiem, że podświadomie ma nadzieję, że go za to docenię, że dam mu jakąś radę. I ma rację. Ten dzielny chłopak zasługuje na docenienie i dobre rady.

– Uważaj, bo się wzruszę. – Snape prychnął i pokręcił głową z zażenowaniem. – Wystarczy mi tych wspaniałych wskazówek, jak niańczyć uczniów. Muszę iść w końcu porozmawiać z Septimą. Wciąż jej nie powiedziałem, z jakiego powodu Czarny Pan ukarał mnie tak srodze.

– Zamierzasz to zrobić?

– Sam nie wiem. Jeśli jej powiem, będzie się czuła winna; niesłusznie oczywiście, ale jednak. No i będę musiał wówczas wyjawić jej o wiele więcej: przyznać, że Malfoy mnie wydała, ponieważ Czarny Pan rozkazał jej mnie szpiegować, a zrobił to dlatego, że poznał prawdopodobnie tę samą przepowiednię co my i na jej podstawie tworzy w głowie jakieś chore plany. – Snape popatrzył na Dumbledore'a z namysłem. – To chyba za dużo informacji dla osoby, która nie jest w to wszystko tak zaangażowana, prawda?

Dumbledore pokiwał głową, po czym powiedział:

– W rzeczy samej, Severusie. Przykro mi, ale kolejny raz musisz ukryć przed nią prawdę.

Snape westchnął.

– A czy poza siedzeniem i popijaniem herbaty robicie z Potterem coś jeszcze? – zapytał. – Czy… wciąż jesteście zaangażowani w tę… tajną misję, o której to nie mogę wiedzieć, bo rzekomo jestem za blisko Czarnego Pana?

– Oczywiście, Severusie, że jesteśmy zaangażowani w tę misję. I bez żadnego „rzekomo"! Nie możesz o niej wiedzieć, bo jesteś za blisko Czarnego Pana, koniec i kropka.

– Świetnie – odparł sarkastycznie Snape. – Więc wciąż mi ufasz, tak?

– Oczywiście, dlaczego coś miałoby się zmienić?

– Nie wiem. Po prostu się upewniam. Zdawało mi się, że Czarny Pan też cały czas mi ufa, a jednak z jakiegoś powodu nakazał mnie szpiegować. – Snape zrobił kwaśną minę. – Jeśli i ty zaczniesz we mnie wątpić, to chyba będę musiał poszukać jakiejś nowej profesji, znaleźć sobie hobby… W końcu co miałbym robić z całym tym wolnym czasem, gdybyście… ty i on, pozwolili mi żyć własnym życiem?

Na chwilę zapanowała cisza.

– Ja w ciebie nie wątpię, Severusie, ale… dawaj z siebie więcej. Voldemort też nie może w ciebie wątpić; jego zwątpienie może nas sporo kosztować.

Snape wyszedł w końcu z gabinetu dyrektora. „Dawaj z siebie więcej" – och, jakież to było typowe! Powinien chyba wygrawerować te słowa na suficie nad łóżkiem, by każdego poranka móc sobie przypominać, jaka jest jego powinność.

•*•.•*•

Victoria, kiedy przeniosła się za pomocą Mrocznego Znaku, przez chwilę nie otwierała oczu. Bała się, że przyjdzie jej sobie uświadomić, iż znajduje się w ciemnym lochu, w którym to miałaby spędzić resztę swoich marnych dni, jeżeli Czarny Pan w jakiś sposób dowiedział się, co takiego powiedziała kwadrans wcześniej Dumbledore'owi. Wiedziała, że to było niemożliwe, ale jednak nie potrafiła o tym nie myśleć.

Kiedy więc w końcu otworzyła oczy, by zmierzyć się z rzeczywistością, oniemiała zupełnie.

Nie znajdowała się wcale w lochu; nie znajdowała się też w żadnym miejscu, w którym mogłaby się spodziewać, że się pojawi. Stała oto na wąskim chodniku ciągnącym się wzdłuż pustej w tamtym momencie ulicy. Dookoła pięły się w górę eleganckie kamieniczki, a w oddali widać było nawet szyld zamkniętej o tej porze księgarni.

Wylądowała na przedmieściach jakiegoś mugolskiego miasta. Gdy sobie to uświadomiła, była w szoku. Jak Czarny Pan mógł się pokazać w takim miejscu? I dlaczego ją w takie miejsce ściągnął?

Czarny Pan! Zaczęła się rozglądać. Nie dostrzegła go nigdzie wokół.

– Zdejmij z siebie szatę i wejdź w normalnych ubraniach do kawiarni, która znajduje się za rogiem – usłyszała głos w swojej głowie. Jego głos.

Nie rozumiała zupełnie tego, co się działo. Tak jak jej rozkazał, zdjęła jednak szatę, pozostając w czarnych spodniach i szarej bluzce. Idąc w stronę najbliższego zakrętu, za którym, jak przypuszczała, miała znajdować się wspomniana przez Czarnego Pana kawiarnia, drżała. Merlinie! Dlaczego on ją tam wysyłał? Czy chciał, aby kogoś dla niego zabiła? A może miała wysadzić całe to miejsce w powietrze, zabijając niewinnych mugoli, by Prorok Codzienny mógł jutro napisać o przerażającym ataku, który wzbudziłby panikę w świecie czarodziejów i przypomniał o mocy Voldemorta?

Było już ciemno; deszcz tańczył w mroku cicho i łagodnie. Victoria od razu dostrzegła kawiarenkę, kiedy skręciła w boczną uliczkę. W środku paliło się światło; przez duże okna widać było tylko jednego mężczyznę siedzącego przy stole.

Weszła; uśmiechnięta baristka powitała ją, po czym obróciła się i wyszła na zaplecze, przypomniawszy sobie widocznie o jakiejś niezałatwionej tam sprawie. Victoria, zupełnie nie mając pojęcia, co ma robić, zajęła miejsce przy jednym ze stolików pod oknem i wpatrzyła się w skąpaną w deszczu ciemność za szybą.

Nagle kątem czujnego oka zauważyła jakiś ruch. To mężczyzna, który siedział przy stoliku przed nią, podniósł się ze swojego krzesła i obrócił, stając nieruchomo i patrząc się bez wyrazu w jej twarz. W pierwszej sekundzie potraktowała go nieprzyjaznym spojrzeniem, jak każdego obcego, który miał czelność obcesowo gapić się na nią, by może spróbować tym zwrócić jej uwagę, ale już w drugiej spuszczała wzrok, bo dziwne przeczucie dało jej znać, że w tym człowieku, mimo niezwykle urodziwej fizjonomii, tkwiło coś bardzo mrocznego i władczego zarazem.

Zdziwiła się swoim własnym zachowaniem. Od kiedy to spuszczała przed kimś obcym wzrok? Po chwili odważyła się więc znów na niego spojrzeć; on wtedy przemieszczał się już, zmierzając prosto do jej stolika. Kilka sekund później siadał na krześle przed nią.

– Czekasz na kogoś? – zapytał.

Popatrzyła na niego wielkimi oczami. Z jednej strony chciała wyrazić oburzenie, że nieznajomy mężczyzna tak po prostu, bez jej zgody, dosiadł się do niej i teraz śmie zadawać żałosne pytania, a z drugiej… nie potrafiła się na to zdobyć z jakiegoś zupełnie niewytłumaczalnego powodu.

– Nie wiem. – Słowa same wypłynęły z jej ust, kiedy przyglądała się jego twarzy.

Miał ciemnobrązowe oczy, przenikliwe i chłodne, zdające się mieć dar do zaglądania ludziom w dusze. Jego cera była jasna i gładka, pozbawiona jakichkolwiek skaz, a włosy ciemne, gęste, schludnie ułożone. Wyglądał na poważnego człowieka, ubrany był zresztą bardzo elegancko, może nawet do przesady. Obiektywnie z pewnością był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała.

– A ja wiem, że czekasz – powiedział po chwili, a na jego ustach wykwitł lekki, choć pozbawiony emocji uśmiech. – Na mnie.

Prawdopodobnie przeczuwała to już od momentu, w którym spojrzała pierwszy raz w jego twarz, jednak nie potrafiła w to uwierzyć. To nie miało sensu i nie mogło dziać się naprawdę.

– Udowodnij.

Mężczyzna podparł podbródek na splecionych dłoniach, wpatrując się w nią. I kiedy już pomyślała, że nic się nie wydarzy, przystojna twarz zniknęła na chwilę, a na jej miejscu pojawiło się oblicze Voldemorta. Trwało to tylko kilka sekund i z pewnością nie było dziełem wyobraźni.

– Panie… – westchnęła, spuszczając głowę.

– Spójrz na mnie – rozkazał.

Kiedy jej oczy spotkały się z jego oczami, uśmiechnął się lekko.

– Nie masz się czego obawiać. To… przyjacielskie spotkanie. Ustalmy na początku zasady… Kiedy jestem pod tą postacią, nie zwracaj się do mnie „panie". To przyciągałoby niepotrzebną uwagę. Mów mi po prostu… ach, niech będzie… Tom.

To musi być sen, pomyślała, ale kiwnęła głową.

– Po drugie: nikomu nie możesz powiedzieć o moim nowym obliczu. Wiedz, że od tej pory czasem będziemy się spotykać w nieco mniej oficjalnym charakterze niż dotychczas. W czasie takich spotkań będę zwykle pod tą… człowieczą postacią. Nikt nie może się dowiedzieć, rozumiesz?

– Oczywiście. Przysięgam, nikomu tego nie zdradzę – odpowiedziała natychmiast, mimo że wciąż nie rozumiała, dlaczego Czarny Pan w ogóle wpadł na pomysł, by zamienić się w przystojnego mężczyznę i spotkać z nią w kawiarni.

– Cieszy mnie to. Napijesz się czegoś?

– Ja… – zaczęła, niepewna nawet, co chce powiedzieć. Szybko spojrzała w menu. – Może… mogłabym… mogłabym się napić herbaty z cytryną.

Uśmiechnął się w taki sposób, jakby uznał jej wybór za żenująco, ale uroczo banalny, po czym podniósł się i poszedł do lady, by złożyć zamówienie. Baristka wróciła akurat z zaplecza. Victoria wpatrywała się jak porażona w scenę, która rozgrywała się przed nią: najniebezpieczniejszy czarnoksiężnik pod postacią pięknego człowieka zamawiał jej herbatę w mugolskiej kawiarni.

– Mogłam to sama zrobić – powiedziała przepraszającym tonem, kiedy wrócił, niosąc jej filiżankę z gorącym napojem.

– Nonsens.

Usiadłszy, obrócił głowę, by spojrzeć na kobietę, u której zamawiał chwilę wcześniej herbatę.

– Ach, mugole – rzekł, a na jego twarzy pojawił się wyraz obrzydzenia. – Mam nadzieję, że z tą herbatą będzie wszystko w porządku, mimo że przyrządzały ją tak brudne i marne ręce.

Victoria popatrzyła na filiżankę i objęła ją jedną dłonią.

– Wygląda dobrze – stwierdziła, zdając sobie sprawę, że była to bezsensowna ocena; w końcu trudno, aby czarna herbata z cytryną prezentowała się źle.

Nic jednak nie mogła poradzić na to, że wciąż była zszokowana i przerażona, przez co nie potrafiła racjonalnie myśleć.

– Na pewno zastanawiasz się, co tutaj robimy – powiedział.

Kiwnęła głową.

– Uznaj to spotkanie za rozpoczęcie pewnego nowego rozdziału… Jak już wspomniałem, mam w planach spędzać z tobą trochę więcej czasu. Wybrałem dzisiaj to właśnie miejsce, ponieważ chciałem cię zaintrygować. Ładnie tu, prawda? Przy okazji uniknąłem ryzyka, że ktoś zacznie coś podejrzewać i się nam przyglądać, a tak z pewnością mogłoby się stać, gdybyśmy wybrali jakiś lokal w Hogsmeade bądź innym miasteczku, w którym żyją czarodzieje i czarownice. Mugolski świat, choć wstrętny i żałosny, jest dla nas bezpiecznym miejscem. A jeśli chodzi o moją nową postać… stworzyłem ją dla ciebie. Przy innych wciąż będę wyłącznie Lordem Voldemortem, ale przy tobie, czasami tylko, bo też nie zawsze, pozwolę sobie na przemienienie się w człowieka, ponieważ sądzę, że tak będzie łatwiej w nawiązywaniu relacji. Bo widzisz, Victorio – położył ręce na stoliku i przechylił się nieznacznie w jej stronę, ściszając głos – mam zamiar nawiązać z tobą bliższą relację.

– Dlaczego? – zdołała tylko wyszeptać.

Oparł plecy o oparcie krzesła, zwiększając nagle dystans między nimi. Uśmiechał się złowieszczo, patrząc na nią przez długie sekundy w ciszy.

– Bo chcę – odrzekł w końcu, po czym sięgnął po jej nietkniętą jeszcze filiżankę z herbatą i upił kilka łyków.