W niedzielny poranek Victoria obudziła się wcześnie i natychmiast zebrała się z łóżka. Nie chciała leżeć i pozwolić swoim myślom gnać w dowolne kierunki – tak naprawdę robiła wszystko, żeby tego uniknąć. Wciąż, po skatowaniu Iwanowa, nie czuła się gotowa, by zostać w ciszy z własną głową. Potrzebowała od razu się czymś zająć.
Pół godziny po opuszczeniu łóżka była już naszykowana, by zejść do Wielkiej Sali na śniadanie. W salonie Ślizgonów trafiła akurat na Pansy i sama zaproponowała jej, aby poszły zjeść razem. Przy podłużnym stole usiadły obok Dracona i Blaise'a. Victoria, gotowa zgodzić się na wszystko, by tylko nie zostać samą z własnymi myślami, przystała na to, by po śniadaniu wybrać się z bratem, Pansy i Blaisem na boisko do Quidditcha i polatać z nimi na miotłach, mimo że zupełnie za tym nie przepadała. W zasadzie w hogwardzkiej rzeczywistości nic nie mogło interesować ją mniej niż właśnie Quidditch i miotły. Tak naprawdę może nie było to takie dziwne, a przynajmniej ostatnimi czasy… W końcu jak mogłaby dbać o szkolne sporty, skoro największy czarnoksiężnik tych czasów chciał, z niewiadomych jej powodów, stworzyć z nią bliższą relację?
Latając niezbyt zgrabnie nad boiskiem, zastanawiała się, czy powinna była powiedzieć Snape'owi – do którego miała udać się za kilka godzin, by warzyć z nim eliksiry – o tym, jakie zamiary miał wobec niej Czarny Pan. Czuła, że łatwiej byłoby jej sobie z tym wszystkim poradzić, gdyby miała świadomość, iż ktoś jeszcze wie, ale z drugiej strony… może jednak nie było potrzeby, by niepokoić tym Snape'a czy Dumbledore'a. W końcu… co oni mogli zrobić w tej konkretnej sytuacji? Nic, zdawało się.
Kiedy jakiś czas później całą czwórką wracali do zamku, Victoria szła nieco wolniej od reszty, dlatego zostawała w tyle. W pewnym momencie Blaise zatrzymał się, by na nią poczekać, a Pansy i Draco, zajęci rozmową, poszli dalej.
– Jak się masz? Coś cię trapi? – zapytał, kiedy dotarła do niego i ruszyli razem.
– Wszystko w porządku. Po prostu… martwię się, że zawaliłam ostatnie sprawdziany. Chyba nie poszło mi najlepiej.
Oczywiście myśli o sprawdzianach nie były tym, co w istocie ją przejmowało i wprawiało w nastrój smutnej zadumy, ale przecież nie mogła powiedzieć koledze prawdy.
– Poprawi się – próbował ją pocieszyć i zamilkł na chwilę. – Vicky… słuchaj… mam pytanie. Jesteś wolna później? Mam na myśli… czy masz czas, aby wyskoczyć później na spacer po błoniach albo udać się na wieżę astronomiczną? Widoki, zwłaszcza podczas zachodu słońca, są cudowne.
Victoria zerknęła na niego i prawie się przeraziła. Od kiedy Blaise patrzył na nią w tak znaczący, rozanielony sposób?
– Mam dziś dużo do zrobienia – odpowiedziała krótko.
– Rozumiem. Ale jak będziesz miała czas w jakiś dzień, to…
– Na pewno dam znać – przerwała mu, mówiąc to, co chciał usłyszeć, choć jej ton wskazywał na to, że wcale nie zamierzała pójść z nim na spacer ani dzisiaj, ani za sto lat.
•*•.•*•
Nie zamierzała iść na spacer z Blaisem, a jednak kilka godzin później szła do gabinetu Severusa Snape'a na warzenie eliksirów, na które – musiała to przyznać sama przed sobą – niemal bezceremonialnie się wprosiła. To było dziwne, że wczoraj zdecydowała się to zrobić. Dzisiaj była tym prawie zawstydzona. Co ona sobie myślała, przychodząc późnym wieczorem do samego Snape'a i prosząc, by pozwolił jej zająć myśli wspólnym warzeniem mikstur?
– Otwarte – usłyszała, kiedy zapukała do drzwi.
Weszła do środka. Snape siedział za swoim biurkiem i chyba sprawdzał jakieś eseje. Nie podniósł na nią spojrzenia od razu, a dopiero po kilku dłuższych chwilach. Westchnął, jakby zirytowany, i wstał z krzesła.
– Za mną – powiedział.
Nie czekając na nią, przeszedł przez umieszczone z tyłu gabinetu drzwi. Ruszyła za nim. Jakiś czas szli długim korytarzem, aż w końcu dotarli do kolejnych drzwi, za którymi, jak się okazało, znajdowało się prywatne laboratorium mistrza eliksirów.
Kiedy je zobaczyła, od razu odniosła wrażenie, że miejsce to emanuje aurą dyscypliny i precyzji, które Snape zawsze stosował w swojej pracy. Było dobrze oświetlone, z jasnymi ścianami, wyposażone w odpowiednie przyrządy, takie jak kociołki najróżniejszych rozmiarów, noże, alembiki, pipety i kolby – wszystko, poza kociołkami, starannie uporządkowane w przeszklonych, wysokich szafkach umieszczonych pod zachodnią ścianą. Pośrodku pomieszczenia stał duży, wysoki, podłużny stół – główne stanowisko do przygotowywania składników; te z kolei można było odnaleźć w magazynie, do którego drzwi znajdowały się w rogu pomieszczenia.
Snape podszedł do jednej z szafek i zaczął w niej szperać. Po chwili rzucił na stół ochronne rękawice.
– Włóż je – powiedział, po czym przeszedł do magazynu i spędził w nim kilka minut.
Kiedy wrócił, podszedł natychmiast do miejsca, w którym stały kociołki. Przyglądał się im chwilę, jakby zastanawiał się, który rozmiar będzie odpowiedni.
– I zwiąż włosy.
Lecz kiedy w końcu obrócił się w jej stronę, zobaczył, że zdążyła już zapleść włosy w warkocza. Umieścił tuż obok stołu duży kociołek, napełnił go do połowy wodą i zapalił pod nim ogień. Potem przeszedł znowu do magazynu, by zabrać przygotowane wcześniej składniki. Kiedy wyłożył je na stole, Victoria zbliżyła się, aby na nie zerknąć.
– Co my właściwie będziemy warzyć? – zapytała, marszcząc czoło. – Bo chyba nie Eliksir Pieprzowy…
– Oczywiście, że nie. Skoro tak chętnie postanowiłaś zostać laboratoryjną pomagierką, to wykorzystam cię do o wiele cięższej pracy niż warzenie prostego eliksiru. – Kiedy zobaczył jej zaskoczone spojrzenie, dodał: – Sama się na to pisałaś, Malfoy. Chcesz zapomnieć na jakiś czas o przykrych wspomnieniach? Zapomnisz. Gwarantuję.
– Nie wątpię – odparła cicho, przyglądając się dziwnym składnikom, tak rzadkim, że niektóre widziała pierwszy raz w życiu. – Zatem nad czym będziemy pracować?
– Nad Eliksirem Transcendentii.
– Słucham?
Snape prawie się uśmiechnął z drwiną, kiedy dostrzegł jej minę.
– Zadanie numer jeden na dziś: odszyfrować znaczenie tej nazwy. Próbuj.
Victoria schowała dłonie, na których miała już założone rękawice, za plecy i wpatrzyła się w zamyśleniu w ścianę.
– Słowo „transcendentia" zapewne ma coś wspólnego z łacińskim czasownikiem „transcendere", który oznacza „przekraczać" lub „wykraczać poza"… na przykład poza granice, ograniczenia. Ten eliksir być może powoduje, że ktoś, kto go wypije, nabywa możliwość właśnie wykroczenia poza… nie wiem… świadomość? czas? fizyczność?...
– Ciepło. Ten eliksir ma pozwolić na wykroczenie poza teraźniejszość, poza to, co znane, czyli na tymczasowe przeniesienie świadomości do przyszłości, dzięki czemu nabywamy możliwość, chwilową oczywiście, aby zyskać intuicyjny wgląd w wydarzenia, które mogą nastąpić w przyszłości. Nie zobaczymy dokładnie tego, co się wydarzy, ale możemy to wyczuć. To coś podobnego do wróżbiarstwa, numerologii, astrologii, astronomii… tyle że pod postacią eliksiru. Również da nam coś, co możemy zinterpretować, co może być prawdą albo tylko podpowiedzią. Przynajmniej takie są założenia.
– Nie kojarzę, abym czytała kiedykolwiek o tym eliksirze. Kto go stworzył?
– Ja. Znaczy, będąc dokładnym, wymyśliłem go, ale jeszcze nie stworzyłem. Tym dopiero zamierzam się zająć.
– Dzisiaj?
– Dzisiaj zaczniemy. Jeśli dobrze obliczyłem, a na pewno tak się właśnie stało, to eliksir ten będzie się warzył dwa miesiące.
– Dwa miesiące! – powtórzyła Victoria. – To długo. Po co opracował pan taki eliksir? Mam na myśli… istnieją już sposoby, by zyskać intuicyjny wgląd w wydarzenia, które mogą nastąpić w przyszłości. Wymienił pan dziedziny, które dają taką możliwość, chociażby wróżbiarstwo czy numerologia.
Nie zamierzał oczywiście zdradzić jej, że powodem, dla którego zdecydował się rozpocząć badania nad eliksirem tego typu – a te, swoją drogą, zajęły mu niemal każdą godzinę w ostatnich dniach, w której akurat nie nauczał ani nie był na spotkaniach z Dumbledore'em czy śmierciożercami i Czarnym Panem – była poniekąd ona sama. Przepowiednia o dwóch jedenastkach wskazywała na to, że albo ona i on uczynią coś znaczącego w przyszłości, albo zrobi to ona i Voldemort. Czuł potrzebę, by chociaż spróbować dowiedzieć się, która wersja zdarzeń mogła okazać się prawdziwa, dlatego właśnie postanowił opracować eliksir dający szansę zerknięcia w przyszłość, bo być może to pomogłoby odnaleźć kolejny element układanki, a nawet rozjaśnić cały obraz, czyniąc go wreszcie wyraźnym i możliwym do odczytania. Oczywiście, że istniało wielkie prawdopodobieństwo, iż to wszystko się nie uda. Ten eliksir mógł przecież w ogóle nie zadziałać. Czuł jednak, że siedzenie w miejscu i czekanie na to, aż przyszłość sama nadejdzie i się objawi, było bezmyślne.
– Nadchodzą mroczne czasy, na pewno jesteś tego świadoma – rzekł. – Może Czarny Pan nie mówi o tym głośno, ale zbiera armię. Szykuje się do wojny. Druga strona też nie śpi. Teraz mamy końcówkę października… wyjątkowo chłodną zresztą. Podejrzewam, że za trochę ponad pół roku dojdzie do ostatecznego starcia między śmierciożercami i tymi, którzy do nich dołączą, a Zakonem Feniksa i innymi stojącymi u ich boku. Jeśli chcemy, aby wygrał Potter, Dumbledore i Zakon, musimy być dobrze przygotowani. Musimy być o kilka kroków do przodu. Musimy wykorzystywać każdą możliwość, by dowiedzieć się, co dokładnie nas czeka. Czarny Pan nie jest głupcem. Nie powie mi o każdym swoim planie.
– Ale gwiazdy, wróżby, liczby, eliksiry… mogą zrobić to za niego – dodała cicho Victoria.
Snape kiwnął głową. Nie okłamał jej wcale, a zwyczajnie nie powiedział pełnej prawdy.
– Dość gadania. Zabieramy się do pracy. Dzisiaj musimy rozpocząć od przygotowywania bazy. Mam kilka włosów jednorożca. – Wskazał na wąską, podłużną fiolkę. – Musisz je pokroić. Każdy kawałek powinien wynosić od pięciu do maksymalnie sześciu i pół centymetra. W takiej postaci wydobywa się z nich najwięcej mocy. Krój z linijką. I załóż te okulary. – Machnął różdżką i z szafki wydostało się coś, co wyglądało na dość dziwaczne gogle. – Sprawiają, że widzi się dokładniej, w dodatku można przybliżać lub oddalać obraz. Ja w tym czasie rozkruszę smocze kły. I pamiętaj, Malfoy, że jeżeli zobaczę na twojej twarzy chociaż cień rozproszenia, to wyrzucę cię stąd z hukiem. Rozumiesz?
– Rozumiem – odburknęła, po czym założyła okulary i przygotowała dla siebie nóż i deskę do krojenia.
Snape szybko poradził sobie ze swoim zadaniem, po czym po drugiej stronie stołu rozstawił jeszcze dwa kociołki. Victoria zerknęła na niego w pewnym momencie. Był zadowolony, że nie zapytała go, co robi, tylko kontynuowała swoją pracę, w pełni skupiona.
– Wciąż mimo wszystko czeka mnie kilka zamówień dla Zakonu Feniksa do zrealizowania; będę się nimi zajmował w międzyczasie – wyjaśnił jej, kiedy w końcu uporała się z krojeniem i ściągnęła gogle.
Podszedł do jej stanowiska i spojrzał oceniająco na pokrojone przez nią włosy.
– W porządku. Wrzucę je do kociołka za kilka minut. Zabezpiecz je zaklęciem, by się nie przemieściły, a potem zajmij się krojeniem nóg pająków. Są w tej fiolce najbliżej ciebie. Co do krojenia ich… nie ma żadnej zasady. Nie są źródłem mocy, a jednie stanowią dobry składnik do wszelkich baz. Jak skończysz, zlecę ci kolejne zadanie.
Krojenia przeróżnych składników było jeszcze sporo – tak naprawdę zajmowała się tym przez następne dwie godziny. Bolał ją kark od ciągłego pochylania głowy, jednak nie odważyła się, by powiedzieć o tym głośno. W końcu nadeszło wybawienie.
– To tyle. Wszystkie składniki do stworzenia bazy zostały dodane. Wywar musi gotować się na wolnym ogniu przez dwa dni – ogłosił Snape.
Victoria zdjęła rękawice ochronne i odłożyła je do szafki, po czym usiadła na małym stołku, który stał pod ścianą. Snape popatrzył na nią z uniesionymi brwiami.
– Nie oczekuję, że spędzisz tutaj te dwa dni, czekając na kolejny etap warzenia. Możesz iść – powiedział.
Malfoy podniosła się ze stołka.
– Mam przyjść pojutrze? – zapytała.
– Nie. Nie zamierzam wykorzystywać cię do warzenia tego eliksiru czy jakiegokolwiek innego. Chciałaś zająć się tym dzisiaj, a w zasadzie już wczoraj, by uniknąć ponurych myśli i wspomnień. Dałem ci na to szansę. Warzenie tego eliksiru to nie jest jednak zabawa czy rozrywka. Kolejne etapy będą bardzo wymagające. Sam się tym zajmę, a ty skup się na nauce do Owutemów.
– Jak mam myśleć o egzaminach końcowych, skoro sam pan dzisiaj powiedział, że prawdopodobnie przed zakończeniem roku szkolnego dojdzie do wojny?
Na chwilę zapadła cisza.
– Prawdopodobnie. Nie na pewno. Nie licz na to, że może uda ci się uniknąć egzaminów. Prędzej czy później i tak będziesz musiała do nich podejść.
– Zdaję sobie z tego sprawę i na nic nie liczę. Tak naprawdę bardzo bym chciała móc prowadzić zwyczajne życie i przejmować się wyłącznie Owutemami.
Snape, krojąc składniki na pozostałe eliksiry, które warzył, popatrzył na nią uważnie.
– A czym jeszcze się przejmujesz?
Victoria spojrzała w bok.
– Cóż… byciem śmierciożerczynią, po prostu – odparła w końcu.
– Jak tam twoja nauka oklumencji? Dalej pozostajesz przy swoim nieznośnie bezsensownym stanowisku, które powstało na solidnym gruncie upartości i pychy, że dasz radę nauczyć się sama?
– Owszem. Przy takim stanowisku właśnie pozostaję.
– Popełniasz błąd. Naprawdę głupi błąd. Ze mną lub dyrektorem poszłoby ci o wiele szybciej.
Popatrzyła na niego długo i wzruszyła ramionami.
– Może jeszcze kilka wspólnych sesji warzenia skomplikowanych eliksirów i zacznę się nad tym zastanawiać – odrzekła, po czym zaczęła zbierać się do wyjścia.
Snape spojrzał na nią z wysoko uniesionymi brwiami. Chyba nie rozumiał, co miała na myśli, ale to nie miało znaczenia. Ona też tego nie rozumiała.
