Góralska teoria poznania mówi, że są trzy prawdy: Święta prowda, Tyż prowda i Gówno prowda.

Józef Tischner


Jego umysł pracował na najwyższych obrotach, co było dużym postępem w stosunku do stanu sprzed kilku minut, kiedy Severusowi nie szło sklecenie w myślach jednego składnego zdania. Moment temu chciał zwyczajnie teleportować się gdzieś nad Bajkał albo w okolice koła podbiegunowego, a zeżarcie przez polarne niedźwiedzie wydało mu się dziwnie kojącą myślą.

Teraz, okiełznawszy napady lękowe, analizował swoje położenie na tyle chłodno, na ile okoliczności pozwalały.

Czarny Pan go do siebie wzywał.

Jednak to, co początkowo wprowadziło dziewiętnastolatka w stan przedzawałowy, wcale nie musiało być zapowiedzią ostatecznej katastrofy. Nawet on w swojej pokrętności nie mógł zakładać, że zdemaskowany zdrajca odpowie na zaproszenie przed oblicze sadystycznego psychopaty. Severus spodziewał się zmasowanego pościgu, całkowicie umotywowanego sytuacją. Ale wezwanie? Takie posunięcie odznaczało się absolutną nieracjonalnością, a wiele można było o nim powiedzieć, ale na pewno nie to, że Czarny Pan był głupcem.

Chłopak mógł się mylić, a ewentualne zweryfikowanie założeń teoretycznych w tym względzie na pewno mu się nie spodoba. Pewnym było w każdym razie, że zignorowanie magii Mrocznego Znaku i próba ucieczki zostaną odczytane jednoznacznie. Nie można było się skutecznie ukryć.

A Severus nie miał zamiaru uciekać. Jeśli przegrał, to zdecydował przyjąć przegraną z godnością. Przynajmniej dopóki Cruciatus i inne cholerstwa nie zmuszą go do tarzania się po posadzce, zdzierania gardła i krztuszenia się własną krwią. Sam jednak tak wybrał, podejmując grę i znając jej reguły. Choćby odebrano mu świadomość i wolę wyboru dzisiejszej nocy, wiedział na co się zdecydował miesiące temu.

Istniały zasady, bez których nie warto było desperacko utrzymywać się przy życiu i dlatego jego umysłu nie drążyły już wątpliwości, kiedy dotknął prawą dłonią mrowiącego piętna.

Świat zawirował mu przed oczami i nieprzyjemnie szybko wyczuł pod stopami marmurową posadzkę gustownie urządzonego obszernego hallu, zupełnie Severusowi nieznanego. Zapewne trafił do rezydencji któregoś ze śmierciożerców, bez wątpienia jednego z wyżej postawionych. A więc budynek obłożono zaklęciami uniemożliwiającymi bezpośrednią teleportację.

To nie stało na przeszkodzie przełamywaniu antyaportacyjnych barier mocy Mrocznego Znaku. Cholerstwo działało trochę jak świstoklik i jednocześnie miało w sobie coś z zaklęcia Proteusza, a także z pogranicza magii krwi i żywiołów. Chłopak od miesięcy prowadził małe eksperymenty, starając się nie ingerować zbyt głęboko w strukturę magicznej więzi z Czarnym Panem, stosując metodę małych kroków. Chciał rozgryźć sposób na uwolnienie się od pieprzonej smyczy, uniemożliwiającej skuteczne ukrycie w razie konieczności zwinięcia się ze śmierciożerczych szeregów. Pechowo, pomimo skrupulatnych badań, wyniki przedstawiały się gówniano. A dzisiaj byłoby jak znalazł, bo coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że stracił rozum przyłażąc usłużnie na własny pogrzeb.

Spacerowanie po zaciemnionych korytarzach nieznanej posiadłości wcale nie pomagało zapanować nad nerwami.

Za cholerę nie wiedział, gdzie Mroczny Znak go ściągnął.

Na pewno nie znalazł się w Malfoy Manor, bo tamtejsze wnętrza rozpoznałby nawet po omacku. Jakieś odległe wspomnienie kojarzyło mu się z kolorem ornamentalnej tapety na ścianach, ale z pewnością wcześniej nie gościł w tych progach.

W głębi oświetlonego płomieniami świec korytarza dostrzegł zgarbioną sylwetkę skrzata, zupełnie pochłoniętego swoim zajęciem. Koślawe dłonie z namaszczeniem polerowały inkrustowane popiersie, których kilkanaście ozdabiało pokaźną gablotę, zabudowującą sporą część ściany po lewej. Na przeciwległej Severus zauważył kilka portretów, przywieszonych między dwojgiem drzwi. Przystanął, nie do końca wiedząc, czy oczekuje się od niego naciśnięcia mosiężnej klamki, czy też czekania na wezwanie.

Pokraczna istota oderwała się z ociąganiem od pucowania na błysk złoceń i polichromii. Jeśli chłopak przewidywał, że skrzat służalczo rzuci się na podłogę i uniżenie udzieli gościowi dalszych wskazówek, to się zdziwił. Wyłupiaste oczy omiotły Snape'a krytycznie, bez cienia szacunku, zakorzenionego przecież w skrzacich umysłach dla posiadaczy różdżek. Pogarda w rozmytym, rybim spojrzeniu sugerowała, że przygarbiona istota nie zaklasyfikowała przybysza do kategorii pełnoprawnych czarodziejów.

To nie wróżyło dobrze.

– Niech gość – niemal wypluł skrzat w stronę chłopaka, jakby ten nie zasługiwał na minimum grzeczności – nie każe panu dłużej czekać – dokończył, wskazując głową na jedne z zatrzaśniętych drzwi.

Severus bez słowa zrobił krok we wskazanym kierunku. Nim sięgnął do klamki, ponad szeregiem portretów dostrzegł przytwierdzone do ściany skrzacie głowy i z miejsca zorientował się, iż nie są to wiernie wykonane repliki. Z konsternacją przyswoił, że gburowaty przedstawiciel domowej służby wpatrywał się w powykrzywiane twarze martwych przodków, opatrzone dekoracyjnymi inskrypcjami, z nieudawanym uwielbieniem. Chłopakowi zrobiło się odrobinę nieswojo. W ułamku sekundy przypomniał sobie pewne wspomnienie z myślodsiewni, którym swego czasu podzielił się z nim Syriusz.

To przynajmniej wiedział już, do kogo trafił w gościnę.

– Rozumiem, że Grimmauld Place rozbudza chęć do zwiedzania, ale nienajlepiej wybrałeś sobie na to porę, Snape – usłyszał Severus, kiedy przestąpił próg i drzwi się za nim same zatrzasnęły.

Dziedzic rodu Blacków krytycznie wpatrywał się w onyksowe oczy, ze zniecierpliwieniem przesuwając dłonią po rączce różdżki.

– Regulusie, czyżby znudziło cię moje towarzystwo? – wtrącił głębokim, czystym głosem drugi z czarodziejów, cierpliwie czekających w odizolowanym magicznie pomieszczeniu. Chociaż spostrzeżenie wydawało się zupełnie neutralne, a nawet wskazywało na lekkie spoufalenie, młodszy z chłopaków spiął się. Także Severusowi daleko było do rozluźnienia. Obaj, po miesiącach w bliskim towarzystwie Czarnego Pana, doskonale umieli wyczytać nutkę niebezpieczeństwa w pozornie życzliwym tonie.

A ten sugerował niezwykłe pobudzenie, wręcz podekscytowanie potężnego maga, którego nie potrafił do końca ukryć pod fasadą nonszalancji.

Nie za dobrze, a nawet bardzo nieciekawie.

Chłopakowi jednak coś innego nie pasowało i tej myśli uchwycił się jak koła ratunkowego. Brakowało spodziewanej zgrai śmierciożerców, dopełniających spektaklu. Z drugiej strony, czy nie bezpieczniej zachować w sekrecie zdradę własnoręcznie wybranego mistrza eliksirów, którego Czarny Pan postawił w hierarchii ponad rzeszą arystokratów, przewyższających półszlamowatego chłopaka urodzeniem? Roztropniej było utrzymać w tajemnicy prawdziwy powód pozbycia się Snape'a, by nie zasiać wśród swoich sług wątpliwości co do nieomylności ich władcy.

Z punktu widzenia podmiotu przyszłej rozrywki Czarnego Pana skład audytorium nie robił różnicy. Tak czy inaczej, finał nie był trudny do przewidzenia.

O ile on naprawdę wiedział.

Oczywiście wszystko pozostawało w sferze gdybań, którym obiektywnie bliżej było do pobożnych życzeń. Chłopak przynajmniej raz już się pomylił, a próby dociekania zamysłów pokręconego, ale równocześnie najgenialniejszego maga obecnej epoki, wykraczały poza severusowe spektrum pojmowania. Czarny Pan zwyczajnie mógł sobie pogrywać ze zdekonspirowanym szpiegiem, wywierając psychiczną presję, co miało na celu odebrać zaszczutej ofierze resztki zdrowych zmysłów. Właściwie takie stanowisko całkiem łatwo dawało się obronić. Wpisywało się to w obraz wszechwładnego władcy życia i śmierci.

Severus jednak szczerze wątpił w taki scenariusz, bo… sam by się tak nie bawił.

Na tym etapie nie było już ekscytacji płynącej z zemsty. Delikwent miał świadomość klęski i dalsze gierki psychologiczne nie czyniły różnicy. Otwartą kwestią pozostawała forma odesłania z tego świata do wieczności, a tylko idiota chciałby zaryzykować przetestowanie pomysłowości Czarnego Pana, przybywając posłusznie na wezwanie. Do przywleczenia winnego przed swoje oblicze tamten oddelegowałby śmierciożerców. Istniała przecież hierarchia i należało utrzymać prestiż.

Chłopak miał głęboką nadzieję, że tym razem się nie pomylił.

– Wybacz moją opieszałość, panie – zdołał z siebie wyrzucić Severus możliwie najspokojniej, skłaniając głowę. Nie brnął w łgarskie wytłumaczenia. Tłumaczą się tylko winni, a on nadal ufał własnym przeczuciom. A te mówiły, że zastał wezwany ze względu na kolejne eliksirowe zlecenie, więc poszedł w tym kierunku. – Czym mogę ci służyć?

– Swoją osobą, oczywiście – oświadczył Czarny Pan, świdrując chłopaka wszechwiedzącym wzrokiem. – Mam nadzieję, że nie wybiegłeś tak daleko w przyszłość, by robić sobie dzisiaj jakieś plany? Liczę, że uda mi się na najbliższych kilka godzin skutecznie zaabsorbować całą twoją uwagę, Severusie – dokończył tajemniczo.

Chłopakowi na chwilę stanęło serce. Poczuł, jak nogi zaczynają odmawiać mu posłuszeństwa. W napływie paniki zrobił krok w tył i oparł się o komodę pod ścianą.

A więc jednak się pomylił.

Co mu do łba strzeliło, żeby podawać się temu psychopacie na tacy?!

– Mój panie? – szepnął słabo, całą siłą woli zmuszając krtań do wydawania artykułowanych dźwięków.

Wcześniej lubił myśleć o sobie, że nie był tchórzem.

Gówno prawda.

Kątem oka ogarniał w popłochu otoczenie. Żadnych dróg ucieczki... Jakiej ucieczki? Był w domu otoczonym tuzinem barier, odpadała deportacja, zapewne nie powiodłoby się i z awaryjnym świstoklikiem, po który pewnie nie miałby czasu sięgnąć. Nie dałby rady przestąpić progu, bo także drzwi na korytarz zabezpieczały piekielnie silne zaklęcia. A nawet jeśli jakimś cudem dałby nogę z Grimmauld Place, to nie było na świcie miejsca, gdzie mógłby się skutecznie ukryć. Nie z Mrocznym Znakiem na lewym przedramieniu.

Naprawdę przegrał.

A za chwilę zapewne pożałuje, że w ogóle się urodził. Przed oczami miał znowu obraz Bredforta, zwijającego się w agonii. Płonącego żywcem. A auror zupełnie nic nie znaczył dla okrutnego czarodzieja, który pozwolił mu mimo to umierać w męczarniach, zanim wreszcie uwolnił go od bólu Avadą. Na ile kreatywny mógł być Czarny Pan w prawdziwej zemście?

Czy, gdyby teraz chłopak zaatakował, miałby szansę oberwać Avadą? On zapewne nie byłby tak pochopny i tylko ogłuszyłby agresora, zachowując bardziej drastyczne rozwiązania na później. Ale może Regulus zareagowałby odruchowo?

Severus poczuł dreszcze na plecach. Kurwa, naprawdę o tym myślał?

Spiął się, przygotowany na uderzenie nieumiejscowionego bólu, kiedy ręka Czarnego Pana uniosła się nieznacznie i wykonała nieokreślony ruch. Ale nie oberwał klątwą, za to pergamin, leżący dotąd na blacie stołu w głębi pokoju, został przelewitowany w zasięg jego dłoni. Z daleko idącą powściągliwością skupił na nim wzrok i sięgnął po zwój, starając się nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów.

Wypchnął z umysłu wcześniejszy, z dupy wzięty pomysł i odrobinę się opanował.

Nie miał zamiaru pozwolić, by słowo histeryk zabłąkało się w jego epitafium. Po dłuższym namyśle szanse na sprowokowanie dwóch czarodziejów do użycia Avady ocenił na mniej niż dziesięć procent, więc nie było sensu się wygłupiać.

Zerknął podejrzliwie na pergamin, nie do końca przekonany, że od samego dotknięcia nie padnie na posadzkę w konwulsjach. I zupełnie zgłupiał, kiedy dotarł do niego sens odcyfrowywanych na szybko znaków, którymi pokryty był długi na kilka stóp rulon.

O Merlinie. Receptura. Pieprzona receptura jakiejś wszawej mikstury.

Szerzej rozwarł powieki, kiedy poczuł piekący ból w okolicy mostka. Przyjął jednak z ulgą tę reakcję organizmu jako jednoznaczny sygnał, że jego serce znów zaczęło pompować krew do odtlenionego krwiobiegu.


Syriusz klęczał na siwym od kurzu dywanie, wgapiając się w ścianę nad kominkiem, wciąż udekorowaną girlandami, które zawiesił tu w zeszłe święta. Nie do końca miał pewność, jak się znalazł na Ealing Road.

Otrząsnął się, zmuszając umysł do poskładania ostatnich wypadków w logiczną całość.

Ostatnim, co świadomie zarejestrował, było zrozumienie, które na niego spłynęło po deportowaniu się Seva z Doliny Godryka. Całą resztę zasnuwała mgła.

Ledwie pamiętał pojawienie się w ciemnym ogrodzie Remusa z Lily. Nawet się nie poruszył, kiedy przybyli dopadli do nieprzytomnego Jamesa i go ocucili. Z mroku dobiegały urywane, gorączkowe szepty, którym odpowiedział przepełniony bólem głos jego przyjaciela. Syriusz nie zrozumiał nic z tej chaotycznej wymiany zdań, a nie miał też odwagi spojrzeć w oczy Potterowi. Później zrobiło się cicho, chociaż palący wzrok Remusa przekazał wszystko. Nikt nie odezwał się do Blacka słowem.

Poczuł na ramieniu dłoń Vitalii, a chwilę po tym oderwał się od zdeptanej, wilgotnej ziemi.

Aportowała się z nim na trawniku przed drzwiami wejściowymi mieszkania przy Ealing Road. Musiała włożyć sporo wysiłku, by dotargać go, słaniającego się, za próg salonu. Chłopak, gdy tylko wyczuł pod stopami twardą podłogę, opadł na kolana i w tym stanie odrętwienia jasnowłosa dziewczyna zostawiła go na środku dywanu.

Nie miał pojęcia, jak długo trwał tak, tępo ogniskując wzrok na głupich bożonarodzeniowych ozdobach. Nie obchodziło go to. Nie chciał myśleć. Gdyby zdecydował się przeanalizować ostatnie kilka godzin, wszystko by wróciło.

Znowu przed oczami pojawiłby się zarys martwego ciała, nienaturalnie ułożonego pomiędzy połamanymi gałęziami ogrodowych krzewów. Jego uszy wypełniłby bolesny krzyk Jamesa. I poradziłoby go ponownie puste, rozdzierające spojrzenie onyksowych oczu.

Kurwa, Charlus nie żył, James niewątpliwie znienawidził Syriusza, a śmierć Seva była kwestią godzin. Może już umierał, ale bardziej prawdopodobne, że cholerny psychopata odmówi mu tego dobrodziejstwa przez kolejne dni, pastwiąc się nad ofiarą bez pośpiechu.

Syriuszowi nie zrobiłoby różnicy, gdyby za chwilę świat miał się skończyć. Dla niego właśnie się kończył.

A wszystko było tylko i wyłącznie syriuszową winą.

Nie powinien pozwolić Sevowi wracać do Voldemorta. Należało zatrzymać idiotę chociażby siłą. Black powinien raz użyć rozumu i zdekonspirować szpiega po bitwie, uniemożliwiając przyjacielowi kontynuowanie tego szaleństwa, zamiast mu przyklaskiwać. McGonagall bez wątpienia by im pomogła, choćby przyszło do konieczności schronienia się za murami Hogwartu. Tam nawet moc Voldemorta jeszcze nie sięgała i psychopata mógł sobie wsadzić swój Mroczny Znak. Sev oczywiście by się ciskał, ale przynajmniej miałby szansę przeżyć.

A teraz? Syriusz nie wiedział nawet, czy Voldemort już…

I nagle doznał olśnienia, pierwszy raz od zapewne kilku godzin zaczynając myśleć trzeźwo.

Odetchnął głębiej, aby oczyścić głowę. Skupił się na próbie uchwycenia strzępków magii przyjaciela, wiążących go z nim zaklęciem tarczy. Nie odnotował zmiany. Znajome odblaski magicznej aury wciąż tliły się, delikatnie przenikając magię wokół rdzenia Syriusza.

Może tamten dla odmiany skorzystał ze podszeptów ślizgońskiej strony osobowości, umknął spodziewanej pogoni i zdecydował się ukryć?

Pobożne życzenia. Sev nigdy nie uciekał, a to już zawdzięczał bardziej gryfońskiej cząstce swojej natury. W tym momencie Syriusz dałby wszystko, żeby jego masochistyczny przyjaciel był po prostu zimnym Wężem z odpowiednio skalibrowanym instynktem samozachowawczym. Ale rozbicie szczelnej, ochronnej skorupy beznamiętnego sukinsyna, za którą kiedyś Sev się chronił, także było po części zasługą Blacka. Nawet biorąc poprawkę na fakt, że Snape był sam z siebie cholernie odważnym idiotą. W tym przypadku nie można tego było uznawać za zaletę charakteru.

Sev nie rozważy ucieczki i przyjmie konsekwencje tego, co zrobił. Nieważne, że nieświadomie. To było złamaniem zasad. Syriusz się nie łudził nadzieją, bo dobrze wiedział, co zobaczył w wypłowiałym spojrzeniu ciemnych oczu na chwilę przed zniknięciem Seva z ogrodu przy posiadłości Potterów.

O szlag. Potterowie.

James.

Koniecznie musiał porozmawiać z Jamesem. Wytłumaczyć… jakoś. Wątpił, aby pogrążony w żałobie chłopak chciał w ogóle oglądać Blacka na oczy, ale ten nie mógł tak zostawić spraw między nimi. To będzie trudne, ale lękiem przejmowała go myśl, że Rogacz nigdy już się do niego nie odezwie. A po dzisiejszej, jawnej zdradzie z syriuszowej strony Potter miał do tego pełne prawo. Po tym, co zmuszona była zrobić Vitalia…

Merlinie, i Syriusz wciągnął w to nawet ją. Po prostu pogratulować.

Jak na Blacka przystało był chodzącym nieszczęściem. Czystą destrukcją. Chyba rzeczywiście tendencję do niszczenia wszystkiego wokoło miał we krwi, wyssaną z mlekiem matki. A przecież obiecał chronić Vitalię przed tym parszywym światem.

Był skończonym sukinsynem.

Myśl o dziewczynie otrzeźwiła go na tyle, że podniósł się wreszcie z dywanu, na którym nie mógł przecież spędzić reszty swojego żałosnego życia. To byłoby za proste. Po niewczasie zdał sobie sprawę, że w swoim zobojętnieniu zupełnie zapomniał o wyczynie Vitalii. Dla Syriusza poświęciła przyjaźń Jamesa i Lily, a nawet coś więcej. Rudowłosa przyjaciółka była dla blondynki właściwie siostrą, której Austen, obdarzonej przez Opatrzność trzema braćmi, zawsze brakowało. I minionej nocy Vitalia oddała niemal dekadę bliskiej zażyłości dla swojego egoistycznego chłopaka, który prawie o niej zapomniał, roztkliwiając się nad sobą samym.

Musiał się pozbierać i zacząć naprawiać to, co jeszcze się dało uratować.

Bezwiednie skierował się w stronę kuchni. Jego druga połówka miała specyficzne sposoby na radzenie sobie ze stresem i bólem. Kiedy straciła różdżkę prawie przeprowadziła się do hogwarckiej kuchni, nie mogą znaleźć sobie miejsca w dormitorium. Podobnie po feralnej przygodzie Syriusza w domu Hawkinsa. Przez tygodnie, jeśli akurat nie czatowała u wezgłowia rekonwalescenta, szalała nad miskami, garnkami i babeczkowymi foremkami, produkując wypieki w ilościach hurtowych. Pieczenie zawsze ją uspokajało, pozwalało poukładać myśli i wyciszyć emocje.

Spodziewał się usłyszeć od progu brzęk naczyń, odgłos bulgotania czy dźwięki energicznego mieszania, a przywitała go cisza. Vitalia stała nieruchomo obok przewróconej misy i jej rozchlapanej na podłodze, niewymieszanej zawartości. Wzrok dziewczyny prześlizgiwał się po koronach drzew, widocznych po drugiej stronie szyby, ale pozostawał nieobecny. Syriusz podszedł ostrożnie i delikatnie obrócił jej twarz w swoją stronę. Po policzkach ściekały łzy, pozostawiając na zaróżowionej skórze czarne smugi rozmazanego makijażu.

– Co my zrobiliśmy? – wyszeptała łamiącym się głosem, ze strachem w karmelowych oczach.

Objął ramieniem jej talię, upewniając się, że nie upadnie. Wyglądała, jakby ledwo trzymała się na nogach.

– Przepraszam – padło łagodnie z jego ust. – To moja wina i ja to naprawię. Obiecuję.

– Jak, Syriusz? James mi nie wybaczy. Nie powinien – stwierdziła z przekonaniem. – Ale nie mogłam… – próbowała się tłumaczyć, chyba nie bardzo wiedząc, przed kim. – Wszystko jest nie tak. Nie jesteśmy już sobą i wszystko wymyka nam się z rąk. Nawet, jeśli to szaleństwo się skończy, jeśli jakoś przetrwamy… Co z nas zostanie?

Drgnął i na moment odsunął ją od siebie, by uchwycić jej spojrzenie.

– Wszystko będzie tak, jak być powinno – zapewnił i zdał sobie sprawę, że mówi zupełnie poważnie. Objął ją ponownie i cicho dodał – Wyprostuję to.

Choćbym miał wywrócić świat na lewą stronę, dopowiedział sobie z zacięciem.


– Zaintrygowała mnie formuła eliksiru od strony teoretycznej. Uznałem za zasadne sprawdzić, czy efekt finalny sprosta mojemu o nim wyobrażeniu. Wierzę, że zadanie cię nie przerośnie, Severusie.

Chłopak poddańczo pochylił głowę, mając nadzieję na ukrycie swojego rozchwiania psychicznego. Odetchnął głębiej, usiłując skupić umysł na słowach, wypowiadanych głębokim, aksamitnym głosem, niezmiennie wywołującym posłuch i delikatny, nieumiejscowiony niepokój. Czarny Pan potrafił przytłaczać i obezwładniać, nie siląc się choćby na przywołanie cienia grymasu na twarzy. Sam ton głosu, będący czystą emanacją charyzmatycznej osobowości, służył mu za narzędzie do siania popłochu.

Co nie bądź wygodne.

Możliwość skopiowania akurat tego patentu warta była rozważenia. Całkiem użyteczne i nie wymagające wiele wysiłku od zdolnego aktora, a jakże skuteczne.

Moment, pięć minut temu Severus przeklinał w myślach tego psychola, przekonany o niechybnej i mało estetycznej śmierci z jego rąk, a teraz rozwodził się nad geniuszem swojego niedoszłego oprawcy? Merlinie, był porządnie popaprany.

A raczej wreszcie przestał melodramatyzować, izolując emocje, by móc skupić się na aktualnym celu. Dzisiaj niedobrze było znowu coś schrzanić. Analizę wcześniejszych wypadków należało odsunąć na później, skoro główny wniosek nasuwał się sam – Czarny Pan gówno wiedział o nadprogramowych aktywnościach swojego mistrza eliksirów. Ktoś jednak rzucił na niego Imperiusa i popchnął go do nieświadomego morderstwa. Avadą, która miała być zarezerwowana dla wrogów. Tego chłopak nie daruje.

Niechaj drży ten, kto zdecydował rzucić Snape'owi rękawicę, bowiem wiele razy pożałuje, że się urodził, zanim chłopak z nim skończy.

Ale to później.

Severus nie odważyłby się sprawdzić, czy dzisiejszej nocy jego zszargane nerwy zniosą więcej.

Chociaż właściwie… Całe jego przerażenie sprzed chwili gdzieś się ulotniło. Dziękować Salazarowi, bo teraz należało się skupić.

Chłonął więc dalsze słowa wszechwładnego mężczyzny, starając się ignorować wiecznie obecne w brązowych oczach, złowieszcze błyski. Dziś nie była najlepsza pora na ewentualne sprowokowanie jego niezadowolenia, więc mistrz eliksirów potrzebował jak najwięcej dowiedzieć się o zleconym zadaniu.

– Regulus wyraził chęć asystowania ci przy przygotowywaniu eliksiru. Wierzę, Severusie, że twoje zdolności w warzeniu mikstur nie mają sobie równych, ale z kolei młody Black wykazuje się wyższym stopniem biegłości w zakresie czytania starożytnych run. Zawsze byłem zwolennikiem zmaksymalizowanej produktywności – oznajmił Czarny Pan, przenosząc po kolei palące spojrzenie na swoich młodych śmierciożerców. – Wyglądam z niecierpliwością informacji o wynikach – dokończył, nie czekając na reakcję zwrotną.

Bezszelestnie opuścił pomieszczenie, które okazało się być zaimprowizowaną pracownią, co dopiero teraz Severus dostrzegł, zerkając na wyposażenie, rozlokowane bliżej przeciwległej ściany. Już na pierwszy rzut oka ocenił, że jakością nie ustępowało temu w Malfoy Manor, a tamten sprzęt i ingrediencje były najlepszymi, jakie mistrz eliksirów miał okazję widzieć w życiu.

Poczuł przyjemne ożywienie, puszczając mimo uszu rzucone protekcjonalnym tonem instrukcje Blacka.

– Bierz się do pracy, bo świadomość obecności w mojej pracowni intruza jest sporym dyskomfortem, więc wolałbym ją skrócić w czasie do minimum. Jeśli coś zniszczysz, to nie polecam ponownie przestępować progu Grimmauld Place – zimno doinformował arystokrata, wyrywając Severusowi z dłoni pergamin. Położył go na stole obok stosu odręcznych zapisków, zawierających zapewne, jak Snape mógł się domyślać, różne warianty szczątkowego tłumaczenia antycznego tekstu w zapisie runicznym.

Z nieudawanym zainteresowaniem mistrz eliksirów zaczął je przeglądać. Na ile zdążył się zorientować, zlecenie należało zdecydowanie do tych z górnej półki.

Zwyczajnie przełączył się w tryb intelektualnej rozkminy, jak to kiedyś Syriusz określił. Przetasował regulusowe notatki i zabrał się za nanoszenie na nie własnych adnotacji. Gdzie niegdzie zamienił archaiczne nazwy ingrediencji na ich obecne odpowiedniki, gdzie indziej przeliczył ilość składnika na stosowane aktualnie miary i wagi. W innym miejscu wywalił odautorską partię tekstu, pomijając poetyckie opisy i zachwyty wynalazcy receptury nad własnym geniuszem. Zadaniem było skompletowanie przepisu, a nie tłumaczenie literatury pięknej.

Regulus w pierwszym odruchu okazał irytację, ale po chwili zaczął zapełniać czystą kartę gotowym przekładem, uwzględniając notki Severusa. Podział pracy zapewniał szybsze rezultaty.

– Szósta linijka – wskazał Black, krytycznie spoglądając na dopisek mistrza eliksirów. – Nie możesz tego przetłumaczyć wprost. Znaczenie run zależy od kontekstu, nie możesz mechanicznie podstawiać ich według widzimisię – powiedział, nanosząc własne poprawki.

Severus zamierzał się zbuntować, ale zanim otworzył usta, przeleciał wzrokiem kilka kolejnych linijek. Ku jego zaskoczeniu tekst nagle nabrał sensu, którego wcześniej się w nim bezskutecznie doszukiwał. To naprawdę była wyższa szkoła jazdy – dokopać się do ukrytej treści, zaklętej pod uproszczonymi znakami, z których każdy mógł oznaczać kilka różnych rzeczy. Regulus rzeczywiście miał do tego zmysł i wyczucie, jakiego on sam mógłby sobie życzyć.

Skubaniec, patrząc obiektywnie, naprawdę ogarniał temat.

Po trzech czy czterech godzinach, kiedy dobrnęli niemal do połowy, Severus wreszcie zdecydował zabrać głos w nurtującej go kwestii.

– Pomijasz część run. Receptura musi być kompletna albo twoje skrzaty będą nas zdrapywać ze ścian, o ile ściany też nie wylecą z hukiem.

– Te konkretne runy nic nie znaczą. Podobnie jak ta, i ta, a także tamta – stwierdził autorytarnie Black, nawet nie zagłębiając się w tekst, do którego jeszcze nie doszli. – Każda siódma od prawej pełni tu tylko walory dekoracyjne. Na wypadek, gdyby ktoś mało rozgarnięty próbował kopiować przepis bez woli autora i zechciał przypisywać sobie jego dokonania. Skoro już ustaliliśmy, że ja jestem od myślenia, daj mi się skupić na stronie teoretycznej i zabierz się za część praktyczną. Nie zamierzam spędzić tu całego tygodnia, a już na pewno nie w takim towarzystwie.

Severus zacisnął zęby, ale podarował sobie zjadliwy komentarz. Nie raz spotkał się z praktyką kodowania receptur, sam także to robił przy okazji autorskich eliksirów, ale nigdy dotąd nie trafił na coś podobnego w tak starych zapiskach. Z drugiej strony, z recepturami, opartymi na starożytnych runach, pracował tylko dwukrotnie.

Cholera, jego szczęście, że w tamtych przypadkach autorzy mieli bardziej utylitarny stosunek do rozpowszechniania swojego dorobku, bo inaczej tu obecny warzyciel mógł rzeczywiście skończyć rozmazany na ścianach dokoła wysadzonego kociołka.

Chłopak więc odpuścił, całą uwagę poświęcając skrupulatnemu odmierzaniu składników. Zupełnie dał się pochłonąć magii, rodzącej się pod jego uważnym spojrzeniem w cynowym naczyniu.

Po kolejnych dwóch godzinach Black trafił na dylemat, pierwszy raz nie do końca mając pewność co do swojego toku rozumowania. Lekko skonsternowany zdecydował się skonsultować, odrywając Snape'a od doglądania bulgoczącego wywaru, któremu wciąż daleko było do stanu finalnego.

Krwi bestii, której moc zostaje spętana przez księżycowe ziele, odmierzysz dwie uncje – z wahaniem rozważał głośno Regulus, mnąc w dłoniach pokreśloną kartę z mniej trafnym przekładem czy raczej krew bestii zostaje spętana mocą księżycowego ziela, i tego odmierzysz dwie uncje? Krew wilkołaka czy tojad?

Zapytany chwilę rozważał sprawę, przeliczając w myślach proporcje składników, które już wylądowały w kociołku oraz oceniając właściwości, jakie nadałby miksturze każdy z dwóch wariantów.

– Tojad – zdecydował Severus z przekonaniem.

– Nie pasuje w kontekście gramatycznym – zakwestionował tamten.

– Też mi argument. Autorem był zapewne wioskowy druid, nieobyty z zasadami poprawności językowej. Szczęście, że nie trafiło na niepiśmiennego – oświecił kolegę Snape. – Taka dawka krwi wilkołaka jest za duża, eliksir stanie się niestabilny. Wysoce, bardzo śmiercionośnie, wybuchowo niestabilny – podkreślił. – Poza tym większość składników ma właściwości halucynogenne i silnie trujące, a krew wilkołaka wpływa raczej na podniesienie bitewnych umiejętności. Nie pasuje do zestawu – dodał z przekonaniem i postanowił zaryzykować. – Byłoby prościej, gdybym wiedział, czemu eliksir ma służyć.

– Opanuj niezdrową ciekawość. Wiesz tyle, ile powinieneś – uciął zimno Black. A więc także całe gówno wiedział na temat przeznaczenia mikstury, ale za cholerę się nie przyzna, że nie dostąpił zaszczytu bycia wtajemniczonym. Też nowina. Po chwili podjął decyzję. – Krew wilkołaka. Moja pracownia, moje zasady.

Egocentryczny palant.

– Błyskotliwa refleksja, w sam raz do wygrawerowania na nagrobku – odparował beznamiętnie Snape.

Z bardzo złymi przeczuciami sięgnął po odpowiednią buteleczkę i chwilę później ostrożnie wkroplił odmierzoną ilość wilkołaczej krwi do wypełniającego kociołek, mętnego płynu.

Przez moment nic się nie działo, a bulgocząca maź nabrała tylko intensywniejszej barwy. W powietrzu rozszedł się duszący zapach stęchłych rzygowin. Żadnego dymu czy wybuchów. Severus zaczął się już godzić z myślą, że tym razem instynkt go zawiódł, a to jeszcze mu się na eliksirowym polu nie zdarzyło.

I wtedy z kociołka poleciały iskry.

Miał dość czasu, by schować się za okuty blat solidnego stołu, który w porę przewrócił Black, z równie dobrym refleksem kryjąc się przed eksplozją. Na tyle efektowną, że wypaliła pod paleniskiem nieregularny krater, osmalając większą część podłogi. Siła wybuchu malowniczo rozniosła w pył większość mebli i wbiła kawałki cynowego kociołka w sufit oraz hebanową boazerię na ścianach, równocześnie ozdabiając wnętrze pracowni efektami dwugodzinnej pracy Severusa.

Temu zaś nie pozostawało nic innego, jak dosadnie przekląć.

– A więc tojad – podsumował odkrywczo Regulus, nanosząc odpowiednią korektę do notatek i jak gdyby nigdy nic zabrał się za kontynuowanie tłumaczenia. Nie zaszczycając tymczasowego współpracownika spojrzeniem, poinformował – Zapasowe wyposażenie znajdziesz w szafie po lewej. I uprzątnij to, zanim potrujemy się oparami.

– Chyba pomyliłeś mnie ze skrzatem – syknął Snape na granicy panowania nad sobą.

– Skrzaty posiadają użyteczną cechę, której tobie brakuje – objaśnił z arystokratyczną manierą gospodarz. – Wiedzą, kiedy nie otwierać plugawych ust.

Mistrz eliksirów, zbyt rozeźlony, by elokwentnie się odszczeknąć, ogarnął wzrokiem zniszczenia. Krew go zalała na myśl, że będzie zmuszony zaczynać od początku, bo panicz Black, psia jego mać, musiał postawić na swoim. Czarne oczy odbiły mordercze intencje, ale zacisnął zęby, dając sobie chwilę na uspokojenie, po czym sięgnął we wskazanym kierunku. Odnalazł odpowiedni gabarytowo kociołek i zabrał się za powtórne przygotowywanie warsztatu pracy.

Olał syf na podłodze i ścianach – może Black był na tyle delikatniusi, że cholera go weźmie od fetoru, jaki wydzielały resztki niedokończonego eliksiru, ściekające po eleganckich tapetach i mahoniowej boazerii.

Im szybciej skończą, tym szybciej Severus będzie miał szansę uwolnić się od snobistycznego padalca.

Gdyby wiedział, że ujdzie mu to na sucho, to z przyjemnością przypieprzyłby temu nadętemu paniątku pękniętym kociołkowym denkiem, aż gnojek zobaczyłby wszystkie gwiezdne konstelacje.

Ale, jak to mówią, co się odwlecze…

Dwa spektakularne wybuchy kociołka później, kiedy wreszcie udało im się poprawnie skompletować recepturę, Severus był już tak zmęczony, że odeszła mu ochota na wdawanie się z Blackiem w dłuższe dysputy, osłodzone wyszukanymi uszczypliwościami. Obaj ledwo trzymali się na nogach, a jeśli chcieli zaznać odrobiny spokoju bez konieczności dłuższego przebywania w swoim towarzystwie, musieli wykonać zadanie.

Nie było nawet mowy o pokazywaniu się na oczy Czarnemu Panu bez satysfakcjonujących wyników.

Mistrz eliksirów z ulgą obserwował od kilku minut gładką powierzchnię cieczy, która wraz z dodaniem finalnego składnika nabrała ciemnofioletowej barwy. Mikstura była gotowa i chociaż chłopak nie do końca zdawał sobie sprawę, do czego potrzebował jej mroczny mag, on sam wolał nie uczestniczyć w testach. Na podstawie składu oraz potężnych zaklęć, jakie inkantował nad kociołkiem Regulus według zaleceń ze starożytnego zwoju, Severus wiedział dość, by mieć pewność, że właśnie uwarzył najbardziej paskudny specyfik, o jakim słyszał. Psychodeliczne halucynacje, delirium, przenikający duszę ból czy czysta rozpacz, jakie mikstura wywoływała, zapewne sprowadziłyby na ofiarę coś gorszego niż śmierć.

Wytwórca tego okropieństwa mógł mieć tylko nadzieję, że degustacja przypadnie w udziale jakiemuś rasowemu sukinsynowi.

Ale to już Snape'a nie dotyczyło. Jeśli stawką było życie jakiegoś anonimowego pechowca albo jego własne, nie miał głębokich dylematów. Wciąż miał za to zadanie, którego nie mógł zrealizować ktoś inny.

Dumbledore nazwałby to dopuszczalnymi stratami, pomyślał cierpko jego niedawny uczeń.

Skinął Blackowi, niemo upewniając go, że eliksir usatysfakcjonuje Czarnego Pana. Arystokrata natychmiast dotknął wężowego Znaku na lewym przedramieniu. Severus nie spodziewał się, że przyjdzie im czekać długo, bo starszy czarodziej wydawał się niecodziennie wręcz zafiksowany na punkcie zleconej mikstury.

Chłopak się nie pomylił.

Brązowe oczy z głodem i fascynacją wpatrywały się w pękaty flakon, wypełniony efektem kilkudziesięciu godzin wspólnej pracy dwóch utalentowanych młodzieńców. Nawet biorąc poprawkę na charakterystyczną dla tego genialnego czarnoksiężnika, wrodzoną ciekawość, Snape szybko zrozumiał, że tym razem nie chodziło jedynie o kolejną naukową nowinkę. W tej chwili Czarny Pan, rozkoszujący się widokiem krwawo migoczącej cieczy, drapieżnie pieszczący opuszkami palców szkło i sięgający umysłem niedostępnych obszarów, pozostających poza pojmowaniem przeciętnego posiadacza różdżki, jak nigdy dotąd pasował do książkowego profilu psychopaty.

Aż ciarki przechodziły po plecach.

– Doskonały – wymówiły wreszcie w kierunku młodych śmierciożerców wąskie usta Czarnego Pana, choć jego cała uwaga nadal pozostawała zarezerwowana dla cennego trofeum. – Jest doskonały.

– Mój panie – Black skłonił się z głębokim oddaniem w głosie. – Czy potrzebujesz czegoś jeszcze?

– Nie – uciął krótko, zupełnie pochłonięty swoimi myślami, co było równoznaczne z odprawieniem chłopaków, których obecność stała się zbyteczna. Obaj odwrócili się więc w kierunku drzwi, ale w miejscu zatrzymał ich niespodziewanie nieznoszący sprzeciwu ton mężczyzny. – A właściwie… – zaczął Czarny Pan w sposób, sugerujący jego nagłą zmianę zdania.

Severus skamieniał.

Testy. Za cholerę nie chciał mieć więcej nic wspólnego z tym cholerstwem.

Spojrzenie brązowych oczu zatrzymało się jednak na Blacku.

– Właściwie potrzebuję… – powoli wyartykułował Czarny Pan – domowego skrzata.

Zapewne mina Snape'a nabrała wyrazu skrajnego zdezorientowania, jak to miało miejsce w przypadku Blacka. Żądanie potężnego maga było… dziwaczne. Ale niech tam, jak długo popieprzenie tamtego psychola nie będzie się odbijało na severusowym zdrowiu, to proszę bardzo.

– Oczywiście, jak mój pan sobie życzy – oświadczył gospodarz. Wykonując polecenie odwrócił się i wymówił wyraźnie – Stworku?

Severus usłyszał trzask aportacji i w salonie pojawiła się pokraczna istota, którą gość miał już okazję poznać. Chłopak wyczuł natychmiast, że jego osoba stała się zbędna i asekuracyjnie opuścił pracownię. Dzisiaj jakoś odeszła mu ochota do poszerzania horyzontów i podsłuchiwania pod drzwiami. Wszystko wskazywało na to, że Severus znów mógł robić plany, uwzględniające jakieś kiedyś, więc lepiej nie przeginać. Zamierzał ten niespodziewany dar od losu efektywnie wykorzystać.

Gdzieś tam był sukinsyn, który rzucił na niego Imperiusa. A także szpieg Dumbledore'a. Do tego pazury ostrzyła na półszlamowatego mistrza eliksirów cała zgraja zazdrosnych o jego pozycję śmierciożerczych ścierw. Oraz pałający żądzą zemsty Potter.

W tym tłoku prawie się chłopakowi zapomniało o psychodelicznym Czarnym Panu, który w zestawieniu zajmował szczególne miejsce.

O tak, Severus nie będzie narzekać w najbliższym czasie na nudę.

Tymczasem potrzebował snu, kilku godzin spokoju i ciszy, by przemyśleć wszystko na chłodno. I kawy. Zrezygnował z pomysłu powrotu do Malfoy Manor, gdzie zapewne – jak ostatnio prawie co wieczór – czekały tabuny czystokrwistych żmij. Był wykończony i nie wierzył sobie na tyle, aby zaryzykować konfrontację z kimkolwiek, dopóki się nie ogarnie. Możliwie najszybciej ewakuował się z Grimmauld Place 12, sprężystym krokiem kierując się w stronę rozwidlenia ulic. Na deportację również był za bardzo zmęczony.

O stopniu swojego skrajnego wyczerpania dobitnie przekonał się, gdy tylko zabłądził w ciemnym zaułku. Kiedy znalazł się tu, z dala od wzroku postronnych, nogi się pod nim ugięły i bezwładnie runął na chodnik. Teraz, gdy nikt nie patrzył, a nad Severusem nie wisiało widmo rychłej śmierci, całe jego opanowanie, które udawało mu się utrzymać jakimś cudem przez ostatnie kilkadziesiąt godzin, poszło się paść.

Zaczęło brakować mu powietrza, dostał drgawek, a jego serce wybijało potrójne staccato.

Jednak najgorszym było teraz już irracjonalne przerażenie, odbierające mu władzę nad własnym ciałem.

W jednej sekundzie z zimnego gracza przeistoczył się w emocjonalną ruinę. Gdyby stracił kontrolę kwadrans wcześniej… Dzisiaj mógł zginąć, ale tylko przez własną głupotę. Dziękować Salazarowi, nie pozwolił sobie na błąd. Coś takiego jak to w tym zaułku nie mogło się powtórzyć w jego obecności.

Tylko z powodu braku absolutnej kontroli nad nerwami Severus pozwolił się podejść którejś z tych kanalii. Ostatnim, co pamiętał z halloweenowego przyjęcia u Lucjusza, była wściekłość, która z jakiegoś powodu pokierowała go do ogrodu. Emocje sprawiły, że popełnił jakiś błąd. Nie będzie drugiego razu. Nie było co prawda przeciwzaklęcia na Imperiusa, niemniej badacze zagadnienia teoretyzowali na temat możliwości przełamania klątwy siłą woli. A Severus miał piekielną motywację, żeby wyrobić w sobie naprawdę silną wolę. Nie planował się zwijać ze śmierciożerczego grajdołka i nie zamierzał również dać się głupio zabić. A już w żadnym razie nie mógł sobie pozwolić na narobienie większych szkód.

Dzisiaj naprawdę myślał, że to już koniec, a mimo wszystko nie stracił głowy. To dawało podstawy do odrobiny optymizmu.

Nie ma w końcu rzeczy niemożliwych, są tylko ludzie zbyt słabi, by podołać wyzwaniom.


Oboje z Vitalią byli tak wyczerpani po minionej nocy, że potrzebowali snu jak niczego innego na świecie. Dziewczyna nie opierała się szczególnie przed przyjęciem nasennego eliksiru, świadoma swojego emocjonalnego rozchwiania. Syriusz ułożył ją w pościeli, wsłuchując się w uspokajającą monotonię równego oddechu.

Sam nie potrafił pójść w jej ślady.

W ciągu ostatnich kilku godzin złożył obietnice, których nie potrafił ze sobą pogodzić. Nie zamierzał jednak odpuścić.

Nigdy nie odpuszczał.

Słońce, którego przytłumiony blask wlewał się do sypialni przez okno, przesunęło się nad linię horyzontu, by wreszcie skryć się za nim, pozostawiając na niebie smugi czerwieni. Te z kolei zastąpiła czerń bezgwiezdnej nocy. Jedynie mleczne światła ulicznych latarni nie pozwalały utonąć światu dokoła w zupełnej ciemności.

Syriusz prawie nie zauważył upływu kolejnych godzin, zbyt pochłonięty szczegółowym analizowaniem tego, co miało miejsce w ciągu poprzedniej doby. Gdzieś musiały być wskazówki, punkty zaczepienia. Cokolwiek.

Przed północą zebrał się na odwagę, aby puścić sowę do Jamesa. Kiedy ze zdecydowaniem pochylił się nad pustą kartką, zdał sobie sprawę, że właściwie nie wiedział, co chce przelać na papier. Sama idea pisania listu wydała się chłopakowi niewłaściwa. Powinien stawić czoła przyjacielowi w rozmowie twarzą w twarz. Nadal jednak brakowało mu pomysłu, co takiego chciałby Potterowi przekazać, by jeszcze bardziej nie pogorszyć sytuacji.

Nie miał nic.

Na razie.

A przecież nie raz i nie dwa w przeszłości sprawy przybierały zły obrót, a Syriusz zawsze jakoś znajdował wyjście. Nigdy nie było na tyle beznadziejnie, by nie dało się tego wyprostować. Zwyczajnie nie wierzył w sytuacje bez wyjścia.

Ponownie sięgnął po pióro i kilka zwojów pergaminu, zapełniając je strzępkami informacji. Wszystkim, co wydało mu się z jakiegoś powodu istotne. Gdzieś musiała być wskazówka, ale – ku syriuszowej frustracji – pozostawała dla niego ukryta.

I tak, nad stosem pokreślonych kartek, zastał go wschód słońca, nie przynoszący mentalnego oświecenia.

Należało wszystko jeszcze raz przemyśleć. A jeśli będzie trzeba – przemyśleć i sto razy. Na świecie zazwyczaj nic nie było do końca tym, czym się wydawało. Przynajmniej dopóki na poparcie założeń teoretycznych nie trzymało się w ręku niezbitych dowodów. Tych zaś nadal brakowało. Opieranie się na poszlakach i domniemanych motywach to jedynie łatwiejsze wyjście, takie dla ludzi niezbyt zdeterminowanych. Małej wiary.

O tak, Syriusz Black III nie należał do osób, które łatwo ustępowały. Nie po to włożył w ciągu ostatnich trzech lat tyle wysiłku w obalanie zakorzenionych w jego głowie stereotypów, żeby teraz miał to wszystko przekreślić.

Oprócz dwóch wczorajszych, złożył jeszcze jedną obietnicę. Ta wiązała go dłużej i miała pierwszeństwo przed każdą inną.

Nie straci zaufania do Seva, choćby tamten sam przestał sobie ufać.

Siedzieli w tej piaskownicy we dwóch. Nie tylko dla zabawy, choćby nie wiadomo jak dobrej. Weszli w to razem, biorąc pełny pakiet, co oznaczało, że nawzajem kryli sobie plecy. Do upadłego. Tak… po prostu.

Syriusz był świadomy, że czas uciekał. Wciąż czuł magiczną więź z panem jego tarczy, a dopóki tamten trzymał się życia, on sam nadal miał pole do manewru. Coś nie pasowało, zdecydowanie. Dedukcja Vitalii i Seva była mocno naciągana. Szerszy obraz zamazywały dramatyczne okoliczności. Black nie potrafił jeszcze uchwycić tych nie pasujących detali, ale brakowało mu też obiektywnego spojrzenia człowieka niezaangażowanego w sprawę personalnie. Potrzebował dopływu danych z niezależnego źródła.

Opuścił sypialnię, zostawiając Vitalię pogrążoną w regenerującym, narkotycznym śnie. Sam nawet nie pomyślał o takich luksusach.

Przestąpił próg saloniku i sięgnął w kierunku stolika przy oknie, gdzie leżała nieprzejrzana prasa z kilku ostatnich dni. Ostatnio miał za dużo na głowie, by przeczytać Proroka od deski do deski, ale planował zadrobić zaległości, kiedy już minie mu kac po halloweenowej imprezie. Wypadki niestety potoczyły się inaczej. Teraz więc opadł na kanapę, zerkając najpierw do wczorajszego wydania, jednak niewiele z niego wyniósł. Nawet jednej wzmianki o śmierci Charlusa Pottera, który przecież należał do grona poważanych czarodziejów.

Syriusz skarcił swoją głupotę – wczoraj, ledwie chwilę po wydarzeniach w Dolinie Godryka, na oficjalne potwierdzenie takich nowin było jeszcze za wcześnie. Dlatego też chłopak zabrał się za dzisiejszy numer dziennika i tutaj bez problemu odnalazł obszerne epitafium, jakiś wywiad z przyjacielem rodziny, kilka zdjęć z czasów bardziej aktywnego udzielania się Pottera w polityce… Wszystko jednak zalatywało sztucznym patosem, sensacją dla gawiedzi i tanim skandalem. Żaden z autorów pozostałych rubryk poczytnej gazety nie wspomniał o jakimś rajdzie śmierciożerców czy podejrzanych personach, widzianych w okolicy Doliny Godryka. Nie było także słowa na temat sprawcy, jedynie wzmianka o tym, że śledztwo jest w toku. James nie upublicznił swoich własnych domysłów, chociaż Syriusza jakoś to nie pocieszało. Znał przyjaciela na tyle, by wiedzieć, co nim kierowało.

Gryfońsko zapalczywy i dumny, świeżo osierocony dziedzic rodu Potterów nie miał zamiaru dopuścić, by ktoś postronny się wmieszał, odbierając mu jego zemstę. Jeśli nieszczęśliwie drogi Jamesa i Seva się skrzyżują, to któryś z nich skończy w piachu.

Jakby brak jakichkolwiek sensownych informacji, mogących coś jeszcze zmienić, nie był wystarczająco dobijający.

I nagle Syriusz, mocno już zniechęcony i zdecydowany rzucić bezwartościową gazetę w cholerę, zatrzymał wzrok na fragmencie tekstu, wyróżniającego się pomiędzy drobnymi ogłoszeniami, zazwyczaj zapełniającymi rubrykę z anonsami.

Z uwagą prześledził wzrokiem kilka pierwszych linijek, z coraz większym głodem pochłaniając kolejne. Kiedy dotarł do ostatniej, jego twarz wyrażała już głębokie ożywienie, objawiające się obłąkańczym uśmiechem. Zanim jednak rzucił się pędem do kominka, powoli i z uwagą przeczytał powtórnie, upewniając się, że nic mu nie umknęło.

Drogi R.,

Wciąż wspominam nasze ostatnie spotkanie i mam na uwadze przysługę, którą mi wyświadczyłeś. Pozwól mi się zrewanżować.

Wyobraź sobie moje zniesmaczenie, kiedy dotarło do mnie, że na imprezę halloweenową, na którą się spóźniłeś, zabłądziło wcześniej kilku hałaśliwych nieproszonych gości. Nie miałeś okazji ich poznać, bo zdążyli w pośpiechu opuścić przyjęcie, nie pokrywszy strat za dokonane zniszczenia i niegodne zachowanie wobec gospodarzy. Cóż za grubiaństwo. Okazało się, że to moi dawni znajomi, więc poczuwam się w obowiązku uregulować należności. Wybacz, że nie wysłałem po prostu sowy, ale wyleciał mi z głowy Twój adres korespondencyjny, a wspominałeś, że czytujesz regularnie anonse w Proroku.

Wiem, jakim głębokim zainteresowaniem zarówno Ty, jak i Twoi znajomi darzycie egzotyczne gady z dobrym rodowodem, dlatego pozyskałem informacje o interesującym okazie z terrarium najbardziej znanego hodowcy po tej stronie Dziurawego Kotła. Przekazałbym Ci do rąk własnych, ale nie miałem pewności, że zechcesz się spotkać, zważywszy na nasze chłodne pożegnanie. Zdeponowałem więc dokumenty w skrytce u Gringotta na nazwisko aktualnego właściciela. Co prawda rzeczony wąż niechcący trafił w ręce osób trzecich, ale zapewne nie będziesz miał problemów, by go odzyskać, chociaż zalecam z tym nie zwlekać. Aktualni posiadacze nie należą do troskliwych hodowców, a terrarium, w którym go zapewne ulokują, nie służy wężowemu zdrowiu. Gady źle znoszą nadmiar czułości – jeden całus za dużo od nowych opiekunów i nie będziesz mieć z niego żadnego pożytku. A liczę, że w stanie nienaruszonym dostarczy Ci wiele rozrywki.

Wierzę, że potraktujesz to jako akt dobrej woli.

Ubolewam nad faktem, że nie możemy być razem ze względu na brak konsensusu co do charakteru naszego związku. Lojalnie informuję, że znalazłem inną przystań dla mojego skołatanego serca, w końcu kto powiedział, że nie ma więcej niż dwóch czy nawet trzech opcji?

Do usług,

F.

No to teraz Syriusz miał już swój punkt zaczepienia.


Ujdzie? ;)

Dzięki za ciepłe słowa, a także za favy i alerty. Nie krępujcie się.