Prawda jest córą czasu, poczętą w krótkotrwałym i przypadkowym romansie ze zbiegiem okoliczności.
Andrzej Sapkowski, Lux Perpetua
Nie był do końca pewien, że żyje, dopóki szturchnięcie nie przywołało go na ziemię z krainy majaków. Ostatnim, co wydawało się realne, był odgłos szkła, upadającego w kałużę świeżej krwi, dotyk kostycznej dłoni skrzata na przedramieniu i morderczy błysk w ciemnych oczach Voldemorta. A później Syriusz zapadł się w ciemność i nicość.
Czy cokolwiek z tego mogło być prawdziwe, czy może tylko mu się zdawało?
Teraz już nie śnił, a o tym upewnił go rozdzierający ból pod lewym obojczykiem, który dał o sobie znać, gdy ktoś bezceremonialnie przycisnął jego zmaltretowane ciało kolanem do bruku. Obce, zwinne palce sięgnęły w kierunku syriuszowej różdżki, a podeszwa znoszonego buta nadepnęła na poranioną dłoń, zaciśniętą na rączce.
– No weźże puść. Tobie już potrzebna nie będzie – szepnął nad jego uchem zirytowany nieznajomy, mocując się z kurczowo zaciśniętymi na tarninowym drewnie opuszkami palców młodego czarodzieja.
Syriusz syknął wściekle. Całą siłą woli poderwał głowę z błota i rzucił się na agresora, sięgając jego szczęki lewym sierpowym.
A tamten, widać nie spodziewając się oporu, pozwolił się z łatwością obalić na ziemię. W obronnym geście wyciągnął ręce przed siebie, otwierając szerzej oczy w wyrazie przerażenia.
– Łapy przy sobie, pieprzony złodzieju! – Black nie przebierał w słowach, napierając ciałem na słabszego przeciwnika.
– Ejże, panie złoty, ja nie wiedziałem… – z przestrachem zaskomlał szabrownik. – Gdzież mi do sięgania po cudzą własność? W życiu, jak mi matka droga! Prawo własności – rzecz święta, zawsze to powtarzam. Ja myślałem… No, że szanowny pan już nie potrzebuje. Z trupa to nie kradzież… Znaczy… Nie, że ja zaraz zabrać chciałem… – jąkał się jak potłuczony i nagle obrał inną taktykę. – Zabezpieczyć chciałem, żeby jakiś łapserdak nie podwędził, kiedy… ehmm… Tak! Kiedy poszedłbym po ministerialnych, jak przyzwoitość nakazuje – zełgał obłudnie skruszonym głosem.
A to cholerny niewdzięcznik, przebiegło Syriuszowi przez myśl, jeszcze bardziej wzmagając jego złość.
– To kiepsko trafiłeś, hieno cmentarna! – wypluł i przyłożył łachudrze z drugiej strony. Pechowo tamten się uchylił i chłopak chwiejnie zatoczył się na ścianę. Zakręciło mu się w głowie, ale nie spuszczał oczu z delikwenta. – Powinienem był cię zostawić w pierdlu, ale ten błąd da się jeszcze naprawić, Dung.
Szczurza twarz Fletchera skurczyła się, a oczy prawie wyszły mu na wierzch. Zamrugał, uważniej wpatrując się w zakrwawione, osmalone i umazane błotem lico swojej niedoszłej ofiary.
– Syriusz Black?!
Chłopak nie zadał sobie trudu, by cieszyć oczy strachem, z którym Fletcher nie próbował się nawet ukrywać. Ten gnój był niereformowalny, ale z nim policzy się później. Teraz należało zorientować się w sytuacji, bo Black – jakkolwiek mógł się domyślić, jakim sposobem znalazł się w tym zatęchłym zaułku – za cholerę nie miał pojęcia, gdzie konkretnie trafił. Nie rozpoznawał tego miejsca, choć po architektonicznym nieładzie i lichej konstrukcji okolicznych kamieniczek postawiłby na północny Nokturn.
Czemu to zawsze musi być północny Nokturn?!
Może jednak miał szczęście, że obrabować postanowił go akurat Mundungus, bo każdy inny z tutejszych najpierw poczęstowałby nieprzytomnego nieznajomego nożem pod żebra, tak prewencyjnie. Tutaj nikt się nie patyczkował.
– Dung… – zaczął Syriusz, mocniej opierając się o ścianę, by nie wywinąć orła. Zdecydowanie potrzebował jakiegoś leczniczego eliksiru. Ale to później, kiedy ogarnie sytuację. – Gdzie my w ogóle…?
– To zaułek Wesołego Rogera, nieciekawe miejsce na samotne spacery, że tak powiem. Zalecałbym się stąd zbierać. W podskokach – trzeźwo poinstruował cinkciarz, podnoszą się z błota. Zlustrował uważniej młodszego czarodzieja i jego brwi poszybowały w górę. – Na kanciastą dupę Merlina, kto cię tak urządził? Czekaj, ja się dowiem, daj mi dobę. Wyciągnę nazwiska tych mend choćby spod ziemi, nie bój żaby. Dla Syriusza Blacka wszystko. Niech sczeznę, jeśli przyjdzie do tego, żeby Mundungusa Fletchera nazywali niewdzięcznikiem. A facjaty chociaż widziałeś? Bo to już byłby jakiś… A nie, zapomnij. Teraz połowa miejscowych jedzie na Wielosoku. Kogo by tu…? Aaa, mam! Bingles wisi mi przysługę, to będzie miał okazję ją spłacić. A właśnie, znasz gościa? To dopiero popapraniec. Typ kolekcjonuje zęby absztyfikantów, którym do łba przyszło pokątnie uderzać w konkury do binglesowej córusi… Dla mnie zupełny kretynizm, bo maszkara z niej, że człowiek na sam widok apetyt traci. Ale posażna, jak by nie patrzeć, bo jedynaczka, a Bingles niezły majątek zbił na…
Poszkodowanemu nie dane było wtrącić słowa i szybko stracił wątek, bo Mundungus nawijał jak nakręcony, umiejętnie odbiegając od niewygodnego tematu nieudanej próby kradzieży. Paplał z przejęciem co mu na język ślina przyniosła, przysięgając na wszystkich bogów podziemnych i nieśmiertelną duszę świętej pamięci rodzicielki, że sam jest tutaj ofiarą i w ramach wykazania dobrych intencji pomoże ująć prawdziwych sprawców.
Normalnie Syriusza pewnie by to całe szubrawstwo ubawiło, ale aktualnie nie było mu do śmiechu.
Poczuł nieprzyjemny chłód i pociemniało mu przed oczami. Osunął się na kolana, kiedy jego ciałem wstrząsnął dreszcz. A po sekundzie przyszedł kolejny, silniejszy i chłopak zdołał tylko mocniej zacisnąć zęby, nim jego głowa uderzyła o chodnikowe płyty, a po kończynach rozszedł się palący ból, odbierający zmysły. Mundungus potrząsnął nim w panice, urażając wcześniejsze zranienia, ale dygoczącemu dziewiętnastolatkowi nie robiło to już różnicy.
Wiedział, że będzie tylko gorzej. Po każdym Cruciatusie mogło być tylko gorzej.
I w tym miejscu szczęśliwie urwał mu się film.
Severus skorzystał z pierwszej nadarzającej się okazji, by dać nogę z tłocznego salonu. Dobrą godzinę temu przestały go rajcować rozgorączkowane, szeptane rozmowy zestrachanych śmierciożerców, coraz bardziej świadomych, że czas grał na ich niekorzyść. Czarny Pan oczekiwał wyników, a tymi nie mogli się popisać. Od niemal tygodnia przetrząsali metr po metrze każdy budynek i uliczkę, które mogły służyć Syriuszowi Blackowi za schronienie. I niezmiennie wracali z niczym.
Chłopak zapadł się pod ziemię. To jednak niekoniecznie stanowiło dla samego Severusa okoliczność do świętowania.
Z miejsca skontaktował się z McGonagall, by uzyskać pewność, że jego porąbany przyjaciel trafił w ręce kompetentnego magomedyka. Jakież było zdziwienie Snape'a, kiedy dotarło do niego, że stara wiedźma nie miała nijakiej wiedzy o wydarzeniach mijającej nocy ani aktualnym miejscu pobytu Syriusza. Jeszcze dziwniejsze wydawało się to, że mimo upływu czasu, wieści o wyczynach Blacka i MacGillivray nie wyciekły do opinii publicznej.
Dwie doby złowieszczej ciszy. Nie było dobrze.
Wytłumaczeń mogło być kilka.
Opcja najbardziej optymistyczna – Syriusz wreszcie odnalazł rozum i zdecydował nie objawiać całemu światu, jaki numer wywinął Czarnemu Panu. Śmierciożercom nie zależało na upublicznieniu sprawy, bo nasunęłoby to pytania o powody zemsty. Malutcy nie mogli wiedzieć, że najpotężniejszy mroczny mag obecnych czasów pozwolił z siebie bezkarnie drwić i się fizycznie zranić. Utrzymanie sekretu służyło na swój sposób obydwu stronom. Jeśli informacja o dokonaniach Blacka pójdzie w eter, Czarny Pan bez wątpienia się wścieknie, ale równocześnie dziewiętnastoletni ex– Gryfon stanie się najbardziej poszukiwaną osobą wśród magicznej społeczności na Wyspach. Obietnica nagrody skusi każdego kapusia na Nokturnie, każdą sprzedajną mendę, każdego hazardzistę bez grosza przy duszy… Będzie pozamiatane.
To była jedna z ewentualności. Druga przedstawiała się jeszcze mniej radośnie. Co, jeśli Syriusz wpadł z deszczu pod rynnę? Severus nie obawiał się, że jego przyjaciel przeniósł się do lepszego świata z powodu ran odniesionych w starciu, bo wciąż wyczuwał jego magię przez więź, powołaną między nimi zaklęciem tarczy. Ale było całe mnóstwo niejasności. Kto wysłał skrzata – sprzymierzeniec czy wróg? Tajemnicza interwencja ocaliła Blackowi tyłek czy wpędziła go w nie mniejsze tarapaty?
Kurwa, z kim ten debil nawiązał znajomości w ciągu ostatnich tygodni?!
Co ważniejsze – jakimi zabawkami teraz się bawił?
Nie ulegało wątpliwości, że Syriusz wszedł na niebezpieczną ścieżkę. Wplatanie się we współpracę z tą szaloną kobietą, ciskanie Niewybaczalnym na prawo i lewo, kuszenie losu… No i w jakiś sposób oparł się legilimencji Czarnego Pana. Severus nie był jednak przekonany, iż to, co widział w tamtych ciasnych murach, rzeczywiście można zakwalifikować jako oklumencję. Jak by nie było, oklumencja nie wysadza okien. Co więc zrobił Syriusz? Kolejna niewiadoma.
I ostatni niepasujący element, najbardziej nurtujący mistrza eliksirów i obalający jego teorię co do tożsamości zagadkowego szpiega. Bo szpieg musiał należeć do grona śmierciożerców, którzy uczestniczyli w wydarzeniach z tamtej nocy. Inna opcja nie wchodziła w grę. Tylko obecni w tamtym pomieszczeniu posiadali dostęp do informacji, które wciekały do obozu wroga i z których Dumbledore robił jawny użytek. W końcu tę severusową hipotezę potwierdził fortel Czarnego Pana. A jednak tym razem dyrektor nie dostał cynku. Stary kacap nie wiedział o zamachu na przywódcę Ciemnej Strony, bo gdyby takową wiedzę posiadał, to już trąbiłby o tym Prorok. Bezpieczeństwo Syriusza było dla Dumbledore'a niczym, jeśli mógł kosztem jednego krnąbrnego dzieciucha poprawić morale swojej armii i podkopać mit nieśmiertelnego Lorda Voldemorta, ujawniając światu, że można go zranić. Ale o MacGillivray też starzec nie wiedział. Czy więc jego szpieg zerwał współpracę? Pochodził spoza typowanego grona? A może pracował tylko dla siebie i robił koło dupy obydwu swoim panom?
To ostatnie jeszcze pasowało, ale upewnienie się co do niczym niepodpartej teorii odpadało. A co, jeśli mistrz eliksirów nadinterpretował?
Pytania… Całe mnóstwo pytań, z którymi Severus nie potrafił sobie poradzić, a to wkurzało go jeszcze bardziej.
Musiał zdobyć taktyczne dane, by przedsięwziąć odpowiednie środki.
– Snape, musimy porozmawiać – usłyszał za plecami i zmełł przekleństwo, dopasowując głos do odpowiedniej gęby. Gnojek zdecydowanie nie łapał słownych aluzji. Może by pogonić upierdliwca klątwą?
– Yaxley, czemu zawdzięczam zaszczyt zwrócenia twojej uwagi na moją lichą osobę… czwarty raz dzisiejszego popołudnia? – wycedził zimno Severus. I coś sobie uzmysłowił, a to odkrycie prawie wywołało u niego torsje. – Nie trudź się. Nie jestem zainteresowany – wyłożył kawę na ławę.
Sidius ściągnął brwi w wyrazie niezrozumienia. Tak głupawego wyrazu twarzy nie można było przypisać najlepszym zdolnościom aktorskim, a Yaxley do szczególnie utalentowanych graczy nie należał.
Może jednak mistrz eliksirów niewłaściwie ocenił intencje gada. W tym konkretnym przypadku naprawdę wolał się mylić. Ale jakie wnioski mogło nasunąć ze wszech miar dziwaczne zachowanie Yaxleya, który od tygodnia nie kleił się Rosiera, dla odmiany nieudolnie usiłując zostać sam na sam… ze Snapem?
Perwersje perwersjami, ale to już nawet przestało być zabawne.
– Czego chcesz? – Severus zdecydował mieć to już z głowy, bo niczyja natrętna uwaga nie była mu teraz potrzebna.
– Mamy problem. I musimy coś z nim zrobić, zanim sprawy wymkną się spod kontroli – usłyszał w odpowiedzi.
– Oświeć mnie, Yaxley, bo nie wydaje mi się, żeby nas – zaznaczył z emfazą mistrz eliksirów – łączyły jakieś wspólne sprawy. – Poza tym, że wziąłem twoją żonę na malfoyowym sekretarzyku, nieelegancko dopowiedziała chłopakowi jego podświadomość. Tę myśl szybko przegonił, nie bardzo wiedząc, skąd akurat teraz się w jego głowie wzięła. Ta cała sytuacja zdecydowanie nie służyła severusowemu zdrowiu psychicznemu. Otrząsnął się i przeszedł do rzeczy. – Można jaśniej i możliwie zwięźle?
– Snape, mamy wspólny problem. Nazywa się Syriusz Black.
– To jest raczej problem Blacków, Avery'ego… Połowy magicznego świata. Nie śmiem wychodzić przed szereg – zadeklarował ze spokojem, którego zdecydowanie brakowało jego rozmówcy.
– Black zabija, ale nie poluje na połowę magicznego świata. Jakimś cudem się dowiedział, że wtedy… – Yaxley urwał i odetchnął głębiej. – Wszystko wskazuje na to, że nie wybiera przypadkowych ofiar. Nie skończy, dopóki nie dopadnie ośmiu konkretnych czarodziejów. Czterech z nich już uśmiercił.
– Nadal nie widzę związku – pozornie lekko podsumował Severus, badawczo spoglądając na niepewną minę rozmówcy. Nie był pewien, czy dobrze kombinował, ale chyba znalazł brakujący fragment układanki.
Yaxley rozejrzał się po ogrodzie, by upewnić się, że w pobliżu nie zabłąkał się nikt przesadnie ciekawski. Chociaż byli sami, nie poprzestał na tym i rzucił na obydwu zaklęcie poufności.
– Black się mści za Charlusa Pottera – powiedział wprost, czekając w napięciu reakcji Snape'a.
A ten mimowolnie zrobił krok w jego stronę.
O tak, teraz wreszcie ta rozmowa stała się naprawdę interesująca.
Syriusza obudził przejmujący chłód. Nie otwierając oczu wymacał jakąś derkę i na wpół świadomie naciągnął ją mocniej na zziębnięte ciało, po czubek nosa. Odetchnął głębiej i… coś przewróciło mu się w żołądku. Zerwał się z posłania i z obrzydzeniem cisnął śmierdzącą niedomytym trollem szmatę w kąt pomieszczenia. Nie, żeby cokolwiek w tych czterech ścianach pachniało fiołkami. Chłopakowi ten odór nieprzyjemnie się z czymś kojarzył. Rozejrzał się po ciasnej klitce z uwagą, zaczynając od najbliższego otoczenia. Wnikliwa obserwacja nie pozostawiała złudzeń – wszystko tonęło w tonacji majtkowego różu, krwistych czerwieniach i obciachowych oranżach. Całości dopełniała tandetna tapeta w jednorożce.
Stłumił potrzebę puszczenia pawia.
Chociaż kręciło mu się w głowie i nie do końca panował nad motoryką, desperacko rzucił się w stronę kominka. Złapał pogrzebacz i ponownie dopadł łóżka. Ze strachem kilkakrotnie szturchnął falbaniaste poduchy. Nieprzekonany uniósł nieufnie kołdrę, wstrzymując oddech. W swoim łożu nie znalazł nadprogramowego lokatora, co przyjął z bezbrzeżną ulgą. Uspokoiło go, że był w pokoju sam, chociaż zza ściany dobiegały odgłosy ostrej imprezy, zaś miarowo trzeszczące łóżko i ekstatyczne pojękiwania nie pozostawiały wątpliwości, że lokatorzy z piętra również nieźle się bawili. Echo pogodnego kobiecego śmiechu za drzwiami rozwiało resztę syriuszowych wątpliwości co do tego, gdzie się znajdował.
Najwyraźniej wylądował w najbrudniejszym z najtańszych burdeli w najbardziej podrzędnej dzielnicy gorszej części Nokturnu. W niepranej od tygodni pościeli.
Dung, jesteś martwy, poprzysiągł Syriusz w myślach niewątpliwemu pomysłodawcy ulokowania jego osoby w tym uroczym przybytku. Patrząc jednak chłodnym okiem, nie było po tej stronie Dziurawego Kotła bezpieczniejszego miejsca na kryjówkę. Burdele stanowiły azyle, pozwalały zniknąć z radarów, mogły pomóc w zdobyciu nowej tożsamości.
Prawie się roześmiał histerycznie, wspominając ostrzeżenie Brienne, by nie przeholował, bo skończy jak ona – chowając się w najgorszej spelunie pod obcą twarzą, bez przeszłości i przyszłości. Wzdrygnął się. O Merlinie, jeśli teraz przyjdzie mu udawać dziwkę…
I chyba wreszcie dotarło do niego w całej rozciągłości, w jak niewesołej sytuacji się znalazł.
Pierwsza myśl każdego rozsądnego faceta po przebudzeniu w podejrzanie pustym pokoju w domu publicznym – sprawdzić kieszenie. To też roztropnie uczynił i odetchnął głębiej. Miał przy sobie obie różdżki. I spodnie na tyłku. Cała reszta była mało ważna.
Szczęśliwie, również większość z reszty odzienia znajdowała się na syriuszowym ciele. Bez ociągania rozejrzał się po sypialni w poszukiwaniu butów. Pochylił się, by zajrzeć pod łóżko i zesztywniał, czując rwący ból w plecach. Podwinął koszulę i przejechał dłonią po linii żeber. Natrafił na opuchliznę poniżej obojczyka i skrzywił się, gdy podrażniona, niezagojona skóra zapiekła siarczyście. Uznał to za dobry znak, rana przynajmniej już nie krwawiła. Ostrożniej wyciągnął rękę po buty i niechcący przewrócił buteleczki, zawalające podłogę obok łóżka. Uniósł pierwszą z brzegu i powąchał. Eliksir uzdrawiający. Druga pachniała ziołami, charakterystycznymi dla mikstur nasennych. Wielkość szklanych flakonów powiedziała mu, że najwyraźniej dłużej sobie pospał, a i kuracja regeneracyjna do tych mniej doraźnych nie należała. To zapewne po leczniczych specyfikach nadal był z deka otępiały.
A jednak to odkrycie nieco go otrzeźwiło.
No to może jednak nie będzie nastawał na życie Dunga, bo wiele wskazywało na to, że ten rzeczywiście nie był niewdzięcznikiem, bo zdobycie w dzisiejszych czasach tak poszukiwanych specyfików do łatwych nie należało. Gdyby Black na niego nie trafił… Ta, mogło być różnie.
Ciekawe tylko, gdzie łachudrę wcięło?
Syriusz zdecydował zaczekać, bo i tak chwilowo nie dysponował lepszym planem, a jego fizyczna dyspozycja pozostawiała wiele do życzenia. Potrzebował również informacji, zaś Fletcher stanowił pokrętną, niedomytą, ale niezwykle kompetentną skarbnicę wiedzy. Tymczasem musiała wystarczyć chłopakowi ta szczątkowa, pozyskana z pomiętego Proroka, którego znalazł na szafce nocnej.
Na marginesie strony tytułowej Dung nabazgrał krótką notkę, informującą, by Syriusz nie ruszał się za próg pokoju i cierpliwie czekał.
Cóż, i tak nie miał wyjścia, więc z nudów wziął się za lekturę.
Gazeta nosiła datę dwudziestego dziewiątego stycznia, co nieźle go zaskoczyło. A więc – w najlepszym razie, o ile trafił na wydanie wczorajsze – Blackowi umknęło jakieś sześć dni. Co może się wydarzyć w świecie przez niecały tydzień? Bał się sprawdzać.
Okazało się jednak, że w ciągu minionego niewiele się działo, jeśli w ogóle można wierzyć w rzetelność redaktorów Proroka. Jakieś tam czarnorynkowe porachunki, odgrzewany romans Dyrektora Departamentu Magicznych Gier, nowy patent w dziedzinie eliksirów upiększających… Nic o niedoszłym zamachu na Lorda Voldemorta.
Syriusz dłuższą chwilę to przetwarzał. Niemożliwe, by temat aż tak szybko się wyczerpał, więc… nikt nie wiedział?
Rozgoryczony zmiął gazetę.
Cholera, Brienne porwała się na życie największego masowego mordercy wszechczasów, zraniła hienę, zginęła za to i nikt się nie dowie? O nie, tak to nie będzie. Ludzie muszą mieć świadomość, że można z nim walczyć, ścigać jego sługusów, zadawać im ból. Dopaść ich wszystkich. Pokonać. Zabić.
Może i Syriusz w pojedynkę nie dysponował odpowiednią siłą nacisku, ale mógł uruchomić kontakty. Jeśli będzie trzeba, pójdzie z tym do Dumbledore'a. Srać na dumę. A jeśli stary tetryk odmówi albo – co bardziej prawdopodobne – zacznie kręcić… Są inne opcje. Więcej niż dwie.
A nawet trzy, pomyślał chłopak z zacięciem. Nie mógł być wybredny. Jak by nie patrzeć, ktoś zdecydował uratować mu tyłek, wysyłając z odsieczą… domowego skrzata.
Domowego skrzata.
Psiakrew, ci ludzie, kimkolwiek byli, posiadali godne podziwu wyczucie stylu. Zagrać na nosie Czarnemu Panu przy użyciu istoty, uznawanej przez niego za niewartą splunięcia? Merlinie, jeśli Syriuszowi cokolwiek w tym wszystkim wydawało się nie na miejscu to fakt, że on sam pierwszy na coś takiego nie wpadł. I naprawdę chciał… Nie, musiał wiedzieć, kim byli jego tajemniczy sprzymierzeńcy, bo najwyraźniej mówili w tym samym języku co on. Co szkodziło zaryzykować? Robił już głupsze rzeczy. A jeśli sojusz nie wyda mu się wart ryzyka, zawsze będzie mógł…
Myśl mu uciekła, kiedy dotarło do niego, że wszystkie dźwięki wokoło ucichły. Urwała się muzyka na dole, pojękiwania piętro wyżej, śmiechy za ścianą. Usłyszał za to tupot na klatce schodowej w głębi budynku.
To nie mogło wróżyć niczego dobrego.
Chwiejnie podniósł się na nogi i zbliżył do drzwi. Uchylił je cicho, by wyjrzeć przez szparę na korytarz. I oślepił go rozbłysk szmaragdowego światła, czemu zawtórował odgłos staczającego się po schodach ciała.
Syriusz szybko cofnął się do sypialni i sięgnął po broń. Tarninową różdżkę wsunął za wysoką cholewę lewego buta, jak mu ostatnio weszło w zwyczaj, a swoją własną, cedrową, mocniej ujął w dłoń i wycelował w stronę wejścia. Kątem oka przeskanował jeszcze raz pomieszczenie, typując ewentualne drogi ewakuacji. W grę wchodziło tylko okno wychodzące na dziedziniec. Mógł trafić gorzej. Pierwsze piętro, ale to jeszcze nie tragedia, najwyżej skręci kostkę.
Musiał wiać, nie było innych opcji. Wdawanie się w walkę z zapewne przeważającymi liczebnie siłami wroga zakrawało na czystą głupotę. Nie warto tak bezsensownie dać się zabić dla jego perwersyjnej satysfakcji.
– Avada kedavra! – Młody czarodziej zainkantował odruchowo, gdy drzwi zostały wykopane z zawiasów, a w progu pojawiła się odziana w czerń sylwetka Evana Rosiera.
I nic się nie stało.
Różdżka nie zareagowała, jakby była tylko bezużytecznym kawałkiem drewna.
Jej właściciel zamarł w bezruchu, jak zresztą i jego przeciwnik.
– I co, Black, szczęście cię opuściło? – wyszydził zupełnie zszokowanego chłopaka śmierciożerca, który widać szybciej odzyskał nad sobą panowanie. – Cholerna szkoda, że Czarny Pan chce cię żywcem. Petrificus… – Nie zdołał dokończyć, bowiem Syriusz rzucił się na niego z gołymi rękami i z impetem pchnął gnoja na ścianę.
Ogłuszony Rosier osunął się na podłogę, upuszczając broń.
Black upewnił się tylko, że śmierciożerca stracił przytomność i nie zawracał sobie głowy przejęciem wojennego łupu, co było w tych okolicznościach najrozsądniejszym rozwiązaniem. Oszołomienie nie pozwalało mu racjonalnie analizować, a jego myśli pochłaniało przerażające odkrycie.
Różdżka go nie słuchała. Na wszystkich bogów… Nie panował nad magią?
Szybko upewnił się, że jego magia miała się dobrze, ujawniając swoją obecność chaotycznymi, nieukierunkowanymi odblaskami mocy. Problemem było to, że chłopak zupełnie nie czuł więzi z rdzeniem różdżki. Zatoczył się i oparł o szafkę nocną, by nie upaść. Nie mógł atakować ani się bronić. Do tego świat wirował mu przed oczami, mięśnie odmawiały posłuszeństwa, zdrowy rozsądek poszedł w diabły…
Nieopatrznie potrącił opróżnione buteleczki po eliksirach, a te rozprysły się z brzękiem.
Kurwa, nie wolno mu było robić dodatkowego hałasu, bo śmierciożerców musiało być w budynku więcej, ale zapewne rozpierzchli się po piętrach, polując na chybił trafił. A jednak przeczesywali kolejne kondygnacje po cichu, acz metodycznie. Żadnego zamieszania na zewnątrz, a więc… skoordynowany nalot. Nie było mowy o przypadku.
Skąd sukinsyny wiedziały?!
Syriusz był zbyt otumaniony, by dojść od ręki do konstruktywnych wniosków i zapewne nie doszedłby do żadnych, gdyby jego spojrzenie ponownie nie zatrzymało się na potłuczonych flakonach. Cholerne mikstury. To przez nie szło mu opornie przetwarzanie informacji, a jego ciało wydawało się odrętwiałe i obce, na wpół sparaliżowane. Został unieszkodliwiony. Otruty. A na domiar złego – wystawiony śmierciożercom na tacy, niemal przewiązany kokardką.
Ależ z ciebie naiwny dureń, zwymyślał swoją łatwowierność.
Lepiej dla Dunga, żeby ich drogi nigdy się nie skrzyżowały, bo w tej chwili Syriusz poprzysiągł łachudrze długą i bolesną śmierć.
Nie zastanawiając się więcej, zgarnął z podłogi swoją różdżkę, dopadł parapetu i wychylił się na gzyms po drugiej stronie, po omacku szukając stopami oparcia. Zrezygnował z ześlizgnięcia się w dół po rynnie i zapuszczenia w jedną ze ślepych uliczek. Ciasny dziedziniec poniżej mógł stać się pułapką. Najbezpieczniejszą, jeśli nie jedyną drogą ucieczki wydawało się dotarcie na któryś z dachów sąsiednich domów. Chłopak wyciągnął dłoń, by podsadzić się na balkon wyższego piętra, gdy w głębi pokoju usłyszał hałas.
W pierwszym odruchu chciał dać susa w stronę podwórza, byle jak najdalej od tego miejsca. Sekundę później wrócił mu rozsądek. Nie stracił zimnej krwi i przywarł ciałem do muru, nie ważąc się wydać dźwięku.
– Niech tego odszczepieńca piekło pochłonie! – Do syriuszowych uszu dobiegł wściekły wrzask Bellatrix. – Był tu, na wyciągnięcie ręki! A ten bezmózgi idiota go wypłoszył i pozwolił mu się deportować. Morgano, jak Rosier mógł pozwolić temu tchórzowi uciec!? – dodała piskliwie, a ściany zadrżały od ciśniętej przez nią klątwy. Najwidoczniej zdecydowała rozładować złość na otoczeniu.
I dobrze, niech szaleje. Może w amoku nie przyjdzie jej do głowy wyjrzeć za szybę. Jakie istniało prawdopodobieństwo, że czystej krwi wiedźma wzięłaby pod uwagę, iż posiadacz różdżki mógłby – zamiast posłużyć się magią – prysnąć mugolskim sposobem, przez okno?
– Zabiję… – Groźba tym razem nie była najwidoczniej skierowana pod adresem wydziedziczonego kuzyna.
– Nie bądź śmieszna. Zamierzasz tłumaczyć się Czarnemu Panu z niepowodzenia misji i samowolnego ukarania winnego? Rosier zawinił nieudolnością, więc dlaczego nie pozwolić mu ponieść konsekwencji? Nie jesteśmy teraz w pozycji, by pozwalać sobie na błędy – zimno zripostował inny znajomy głos.
Lestrange syknęła, ale najwyraźniej nieco ochłonęła.
– Niech będzie. Niech głupiec zapłaci – spokojniej wycedziła przez zęby. – W końcu okazał się jeszcze bardziej bezmyślny niż tamten niewdzięczny wynaturzeniec – podsumowała zjadliwie i znów wrzasnęła inkantację, dewastując ściany kolejną porcją mrocznej magii. – Narobić tyle problemów własnej rodzinie. Niepojęte. Niech tylko dorwę to ścierwo w swoje ręce… Wykrwawię, wypalę, zdepczę. Zobaczymy, czy wtedy głupi szczeniak będzie pokazywał pazurki – zaśmiała się obłąkańczo.
Syriusz poczuł przemożną ochotę przeskoczyć parapet i zetrzeć z jej twarzy ten pełen pychy półuśmieszek. Ale opanował się, kiedy usłyszał wyraźniej uderzenia o podłogę zdecydowanie nie kobiecych butów, dobiegające nie z głębi pomieszczenia, a raczej z odległości metra od okna.
Wstrzymał oddech, kiedy dłoń jego młodszego brata pchnęła uchylone okiennice, wpuszczając do zatęchłej sypialni nieco mroźnego powietrza.
Cholera, tę jędzę Syriusz mógł spróbować znokautować i bez użycia magii, wykorzystując element zaskoczenia. Aż się prosiła, by rozkwasić tę jej śliczną buźkę. Z kolei z Regulusem nie miał zamiaru walczyć. Niech po prostu stąd znikną, zanim zesztywniałe kończyny odmówią Syriuszowi posłuszeństwa albo zdradzi go mimowolny jęk, bo z coraz większym trudem przychodziło mu zaciskanie zębów. Mikstury otępiające zmysły zaczynały puszczać i z każdą sekundą ból w plecach dawał o sobie coraz bardziej znać.
– Droga Bello, możesz przypisać całe mnóstwo wad mojemu… – młody śmierciożerca przerwał i się poprawił. – Wiele możesz mu zarzucić, ale nie to, że jest kompletnym głupcem. Skoro tak szybko się deportował, to wiedział – beznamiętnie stwierdził, nie patrząc nawet na rozmówczynię. – Będzie teraz uważał na to, komu ufać. Domyśli się prędzej czy później, że Czarny Pan przechwytuje ministerialne sowy, szantażuje aurorów oraz ma oczy i uszy w każdej ciemnej uliczce Nokturnu. Będzie miał świadomość, że nigdzie nie fiuuknie bez jego wiedzy i nie kupi na czarnym rynku niczego, o czym on w końcu by się nie dowiedział – wyłożył powoli, jakby nie zdając sobie sprawy, że myśli na głos. – Syriusz byłby idiotą, gdyby do tego nie doszedł. Nie popełni drugi raz tych samych błędów – zakończył młodszy Black z naciskiem, wciąż twarzą do okna. Chwilę jeszcze stał w bezruchu, by wreszcie odwrócić się na pięcie ku kuzynce. – Możemy…?
Bellatrix tylko fuknęła, ale nie zamierzała protestować. Tutaj skończyli. Bez wątpienia planowała już kolejne posunięcia z charakterystycznym dla siebie, sadystycznym zapałem.
Syriusz zatrzymał się dłużej nad słowami młodszego brata, który – jak na rasowego Ślizgona przystało – nie miał w zwyczaju werbalizować swoich przemyśleń. Gówniarz tak nagle zmienił nawyki czy może zmieniło się coś jeszcze?
Na tego rodzaju rozważania nie było teraz czasu.
Trzask deportacji powiedział starszemu Blackowi, że w środku zdemolowanego pokoiku został tylko nieprzytomny Rosier, ale nim dziewiętnastolatek głowy sobie nie zawracał. W zasadzie nie myślał za wiele, dopóki nie oddalił się od pechowego burdelu na tyle, by bez strachu obejrzeć się przez ramię.
Nie było pościgu. Tym razem się wywinął.
Taa, sama radość. Ledwo stał na nogach, nie wiedział już, czy może komukolwiek ufać, stał się dla śmierciożerców łowną zwierzyną o najwyższym priorytecie, różdżka odmawiała mu posłuszeństwa…
Różdżka, pomyślał z niepokojem, zaciskając palce na gładkiej cedrowej rączce. Skupił całą swoją magię, ale nie potrafił wychwycić choćby strzępków znajomej więzi, która pozwalała mu przez dekadę czerpać z feniksowego rdzenia. Czyżby…?
Uzyskał ponurą pewność, kiedy sięgnął do buta i wydobył tę drugą, tarninową. Kiedy opuszki palców zetknęły się z polerowanym drewnem, w jego umyśle rozbrzmiało echo przyciszonej muzyki. Niby podobnej do tej, którą podsuwała mu przez lata cedrowa różdżka, gdy zespalał swoją magię z jej rdzeniem, przywołując najbardziej skomplikowane zaklęcia, a jednak tak odmiennej. Obijającej pasję i zdecydowanie. Przemawiającej do istoty syriuszowego jestestwa.
Tarninowa różdżka wołała go, ofiarowując mu swoją moc, a ta nie wydawała się młodemu czarodziejowi w żaden sposób obcą. Przecież już z tego daru korzystał w najbardziej desperackich momentach. Rozumiał ją i znał, jakby stanowiła przedłużenie jego ramienia.
I nagle pojął.
Magia dawnej różdżki Charlusa Pottera najwyraźniej zdecydowała oddać się w ręce nowego pana. To odkrycie uwolniło zastrzyk endorfiny do syriuszowego krwiobiegu. Chciał tego, w końcu czarowanie tą konkretną różdżką było jakieś takie… naturalne.
Podjaranie nieco mu przeszło, kiedy uzmysłowił sobie coś jeszcze – czarodzieje okazjonalnie posiłkowali się cudzą bronią, ale niezwykle rzadko na stałe zmieniali oręż, a jeśli już, to w sytuacji, gdy diametralnie zmieniała się ich życiowa filozofia albo motywacja. Ich własna magia. Wkraczali w coś nieznanego, nawiązując nową, unikalną więź. To, co było wcześniej, nieodwołanie się kończyło, bo pociągały ich już inne pragnienia i cele.
A jednak nie magowi przysługiwało prawo wyboru. To różdżka niezmiennie wybierała właściciela. Albo też go odrzucała, gdy uznawała swego dotychczasowego dzierżyciela niegodnym jej mocy.
Smoczy rdzeń odpowiedział na magię Syriusza i ją zaakceptował, bo ten feniksowy nie chciał mieć z dotychczasowym panem nic wspólnego.
Twarz Yaxleya pozostała beznamiętna, ale jasne oczy odbijały głęboki niepokój.
– Black zabija z zemsty. Musi chodzić o to, bo u Averych… w tamtą noc, zanim uciekł… On używał różdżki Pottera, którą Bletchley zabrał z Doliny Godryka jako łup – wyjaśnił chaotycznie, napiętym głosem. – Nie wiem jak, ale Black skądś dostał nazwiska śmierciożerców zamieszanych w sprawę. Któryś z tych idiotów się wygadał, zanim… – Yaxley nerwowo zacisnął pięść i niespokojnie rozejrzał się po okolicznych zaroślach. – Do czterech już dotarł. A wśród pozostałych nazwisk jest moje i twoje. Dlatego musimy coś zrobić z Blackiem. Po cichu.
Bingo.
A jednak Severus zmarszczył czoło w wyrazie zadziwienia. Właściwie dziwił się samemu sobie, że kawałki układanki, które dotąd wydawały się do siebie nie pasować, z nagła ułożyły się w sensowną całość. A jednak miał rację co do wstępnej weryfikacji, chociaż za cholerę nie obstawiał z typowanego grona akurat Yaxleya.
Jednakże, jeśli rozebrać to na czynniki pierwsze, wszystko idealnie pasowało, ale Severus szukał nie tu, gdzie powinien. Należało sięgnąć do innej nocy, poprzedzającej tą halloweenową.
Zaczęło się przecież jeszcze w lecie, w pamiętną noc wielkiej bitwy w posiadłości Dodge'a. A wskazówką były słowa Calla Flinta. Co dokładnie wyrwało się gówniarzowi przy McGonagall, zanim wmieszał się Syriusz? Chyba… dorwali nawet Sidiusa Yaxleya.
O tak, teraz wszystko wydawało się tak dziecinnie oczywiste.
Wracając jednak do Doliny Godryka…
– A to ciekawe, bo jakoś sobie nie przypominam, żebym spędził Halloween w tak rozrywkowym towarzystwie – powoli wyartykułował mistrz eliksirów. – No, chyba że… wyleciało mi to z pamięci. Czy inaczej przeszedłbym do porządku dziennego nad faktem, że byłem świadkiem, jak banda pijanych półdebili prawie dała się pokonać styranemu życiem emerytowi?
Nie mógł sobie podarować sarkazmu. Nie teraz, kiedy się upewnił co do swojej teorii. Wprost umierał z ciekawości w oczekiwaniu, aż Yaxley wyłoży mu powody, dla których Snape miałby zrezygnować z przetestowania na nim jednej z niewykrywalnych, śmiercionośnych mikstur, od których uginały się półki w jego eliksirowej pracowni.
– Nie możesz tego wiedzieć – wyszeptał arystokrata i cofnął się o krok, uzmysławiając sobie, że stracił atut.
A więc zamierzałeś mi nałgać, drugi raz mnie wykołować, zastraszyć i napuścić na Blacka, w lot pojął mistrz eliksirów.
Co za amatorka.
– Podarujmy sobie część w której zwalasz winę na pozostałych uczestników halloweenowego wypadu, przekonujesz mnie co do swoich jak najlepszych intencji, wykorzystujesz moją naiwność i dobrodusznie zgadzasz się kryć moje plecy, jeśli w czasie polowania na naszego wspólnego wroga coś pójdzie nie tak.
Yaxley na przemian otwierał i zamykał usta w wyrazie zaskoczenia.
– Przecież cię zoblivatowaliśmy. Skąd…?
– Analiza i dedukcja. Wystarczyły mi nazwiska zamieszanych w sprawę i znajomość ich zwyczajów. Gdybym był takim idiotą, za jakiego mnie masz, podzieliłbym los starszych braci Avery, Bletchleya i Selvyna. Ty jesteś z kolei kompletnym debilem, jeśli myślisz, że po takim numerze zapoluję wspólnie z tobą na Blacka.
Severusowi najwłaściwszym wydało się postawienie sprawy w ślizgoński sposób. Odwoływanie się do instynktu samozachowawczego doskonale wpisywało się w czystokrwisty sposób myślenia.
– Będziesz czekał, aż Black cię dopadnie?
– Niech spróbuje. Nie zamierzam jednak ratować twojego tyłka. Nie dołączę do grona tamtych czterech. Black jest nieobliczalny. Radź sobie sam, Yaxley. Zresztą… – Snape niby od niechcenia zboczył z tematu. – Czarny Pan nie pozwoli mu żyć dostatecznie długo, by zdążył cię dopaść. Przecież tylko o to chodzi – by ktoś unieszkodliwił Syriusza Blacka. A nasz pan bez wątpienia ukarze zdrajcę krwi, rzuci sobie pod nogi i wylegilimentuje na lewą stronę, wyciągając od niego wszystko, bo najwyraźniej tamten jest skarbnicą wiedzy. – Pozwolił sobie zerknąć na rozmówcę i nacieszyć oczy jego przerażeniem.
To zamknęło Sidiusowi usta, dokładnie tak, jak się Severus spodziewał. Gnojek nie mógł ciągnąć tematu, by nie wzbudzić w rozmówcy przesadnego zainteresowania pewnymi niewygodnymi aspektami sprawy. Za bardzo się bał, że ktoś jeszcze – poza Blackiem – pozna jego najmroczniejsze tajemnice. Chciał Gryfona martwego, by sekret umarł wraz z nim.
Tyle że to nie Syriusz domyślił się prawdy. Niby skąd miałby się dowiedzieć? Wyczytać z gwiazd? Gdyby Yaxley myślał racjonalnie, zachowałby zimną krew i ustrzegł się błędu takiego tak ten, który właśnie popełniał. Jeśli nie spanikowałby i nie wykonał nierozważnego ruchu, Severus wciąż błądziłby we mgle.
Strach odbiera jednak zdrowy rozsądek, a desperacja bywa pierwszym gwoździem do trumny.
– To nie była prośba, Snape. Pomożesz mi z Blackiem. I zmień ton albo…
Mistrz eliksirów skrzywił się ze zniesmaczeniem. Nigdy nie miał zbyt wysokiego mniemania o Sidiusie, ale nie zakładał, że ten był aż tak bezmyślną trzęsidupą.
Nie mógł jednak powiedzieć, że próba zastraszenia nie zrobiła na nim żadnego wrażenia.
Od dawna nikt tak Severusa nie rozbawił.
– Albo… co? Spotka mnie nieszczęśliwy wypadek? Uważaj, Yaxley. Nie chcesz poznać mojej mniej przyjemnej strony. Niektóre eliksiry mają zadziwiająco długi czas reakcji. I nie na wszystkie wynaleziono antidotum – ostrzegł go zimno. – Nie zamierzam się mścić za Oblivate. Zagraliście po ślizgońsku, a ja dałem się okantować. Mam ciekawsze rzeczy do roboty niż zabawa w głupią zemstę. Ten jeden raz uznaję porażkę, ale nie odpuszczę, jeśli znów sprawisz mi problemy. Metody Blacka przy moich metodach to dziecinne igraszki.
Twarz arystokraty przybrała plebejsko buraczany odcień.
– Ty mnie próbujesz straszyć? Ty plugawy… – wydyszał wściekle. – Nic nie możesz. Jesteś nikim.
– Jestem znikąd, ale po mnie pierwszego wzywa Czarny Pan, jeśli w grę wchodzą eliksiry. Nie mam za plecami wpływowej rodziny, mimo to siadam z czystokrwistą arystokracją przy jednym stole. A moje ambicje sięgają dalej. Naprawdę chcesz mi rzucać wyzwanie, Yaxley?
Wściekłe warknięcie, które wyrwało się w krtani Sidiusa, było muzyką dla severusowych uszu. Odprowadził padalca wzrokiem, kiedy ten odwrócił się na pięcie w stronę odległego tarasu, na którym w ciemności stała jedna z dam goszczonych przez Malfoya. Kobieta skinęła na zbliżającego się do niej Yaxleya, ale ten gniewnie jej odkrzyknął w bardzo nieelegancki sposób, nawet się nie zatrzymując. Wiedźma zacisnęła dłonie na balustradzie, ale ulegle potaknęła, jakby sobie na tak ordynarny komentarz rzeczywiście zasłużyła. Niemo odprowadziła Sidiusa wzrokiem na drugi koniec ogrodu, skąd chłopak – nie patrząc za siebie – samotnie się deportował.
I Severus, chociaż nie mógł w mroku dojrzeć jej rysów twarzy, częściowo przysłoniętej udrapowanym na ramionach szalem, nie miał już wątpliwości co do tożsamości osamotnionej arystokratki.
Tylko przy niej jednej Yaxley nie próbował ukrywać, jakim był w głębi duszy schamiałym sukinsynem. Nie musiał odgrywać szarmanckiego, by wkupić się w jej łaski. W końcu już należała do niego, jak domowe skrzaty, złoto czy choćby meble, które wniosła ze sobą w posagu.
Masz niebywałego pecha, jeśli chodzi o mężczyzn, których los stawia na twojej drodze, bez związku przyszło Severusowi do głowy, gdy spojrzał za nią, z gracją sunącą po ośnieżonej ścieżce w jego stronę.
– A więc nie tylko mnie zniechęciły zgiełk i zaduch, panujące w środku – zagaiła, delikatnie dygając w geście powitania, na co chłopak odpowiedział skinieniem głowy. – Ja musiałam salwować się ucieczką, by uniknąć migreny. Jaka jest twoja wymówka, Snape?
Zignorował ostatnie.
– O ile Lucjusz w desperacji nie naruszył moich zapasów, by zaleczyć chandrę swojej małżonki, mogę służyć doskonałym panaceum na migrenę – zaofiarował się chłopak.
Greengrass omiotła go protekcjonalnym spojrzeniem.
– Eliksiry są rozwiązaniem na wszystkie problemy świata? Cóż za pycha.
– Nie na wszystkie, ale z napadowymi bólami głowy radzą sobie zadowalająco.
– A czy wynaleziono jakieś panaceum na ludzką głupotę? – zapytała nie bez drwiny.
Tu go miała.
– Z prób sprostania temu wyzwaniu żaden warzyciel nie wyszedł jeszcze zwycięsko – przyznał mistrz eliksirów. I do głowy wpadła mu inna myśl, nie pozwalająca utrzymywać dłużej poważnego oblicza. – Nieszczęśliwie, na wyleczenie z głupoty nie ma też żadnego zaklęcia. Nie spodziewałbym się, że ktokolwiek je za naszego życia stworzy.
– Rzeczywiście, nie za naszego życia. Obecne czasy zasadniczo nie sprzyjają tworzeniu. Za to takiego wysypu głupców nie doświadczyło chyba jeszcze żadna epoka w dziejach ludzkości. – Chociaż ironia sugerowała, że Greenrass stroiła sobie żarty z rozmówcy, to pasja w fiolecie zmrużonych oczu odbijała jej zgoła odmienne myśli.
– Cóż, wychodzi na to, że mamy niebywałego pecha – nonszalancko zripostował, dopasowując się do jej lekkiego tonu.
– Pecha? – Udała zadziwienie. – Och, nie… Jesteśmy dziećmi najbardziej niezwykłych czasów, jakie przypadły w udziale ludzkości. Urodziliśmy się, by doświadczać niezwykłości. Zmierzyć się z nią. Rzucić wyzwanie temu wymagającemu światu i go zawojować.
Severus uruchomił szare komórki i dzięki temu powstrzymał się przed pochopnym rzuceniem nieprzemyślanego komentarza.
Zupełnie nie wiedział o co chodziło dziewczynie. Niezmiennie stanowiła dla niego zagadkę. Tylko ona jedna tak potrafiła jednym słowem zamotać, że chłopak zupełnie gubił wątek i zaczynał czuć się intelektualnie ułomnym.
A Merlin wiedział, jak severusowa duma źle takie doświadczenia znosiła.
– A jeśli nie pisane nam zwycięstwo? Co będzie w przypadku przegranej? – odbił piłeczkę, prawdziwie ciekawy jej odpowiedzi.
Arystokratka zapatrzyła się w światła pochodni, rozjaśniające ścieżkę w oddali i atmosfera momentalnie straciła na lekkości. Cisza stała się tak nieprzyjemnie drażniąca, że Severus pożałował pytania. Ale słowo się rzekło.
– Ci, których ten świat pożre – zaczęła wiedźma poważnie, obracając ku niemu twarz – będą musieli zaakceptować, że trwali w błędzie i wcale nie byli tak niezwykli, jak się im wydawało. Będą musieli uznać, że w ostatecznym rozrachunku ich istnienie nie miało znaczenia. Czyż można ponieść bardziej sromotną klęskę? – dokończyła głucho, właściwie bardziej mówiąc do siebie niż do niego.
– Na twoim miejscu o to bym się nie martwił, Greengrass.
Nie miał pojęcia, dlaczego powiedział coś takiego na głos.
– Na moim…? – zaśmiała się perliście. Niemal szczerze. – Nawet mi w głowie nie postało, by zaszeregować swoją osobę do kategorii potencjalnych przegranych.
– A to już można by nazwać pychą. Masz siebie za nieprzeciętnie niezwykłą?
– Nie mnie to oceniać. Ja po prostu… nie akceptuję ewentualności poniesienia porażki.
Na to już nic nie odpowiedział. W milczeniu patrzył, jak jasnowłosa poprawia lawendowy szal, którego barwa doskonale współgrała z głębokim filetem jej oczu i porcelanową skórą. A jednak w tym momencie Severus uzmysłowił sobie, że pastele nie do końca pasowały do temperamentu tej kobiety.
Wyglądałaby naprawdę zabójczo w żałobnej czerni, pomyślał głupio.
Dał jej minutę przewagi, nim powoli ruszył w ślad za nią w stronę rezydencji.
Nie potrafił zrozumieć, dlaczego ta zdecydowanie niezwykła młoda wiedźma pozwoliła siebie bezceremonialnie przehandlować, jakby była tylko kartą przetargową w politycznych rozgrywkach. Jak mogła ścierpieć, by wydzierał na nią mordę taki Sidius? A jednak nie miała wyboru. W końcu – nawet pomimo swojej intelektualnej ponadprzeciętności – w świecie zdominowanym przez mężczyzn, niechby głupich i pozbawionych dalekowzroczności, pozostawała tylko… kobietą.
Nikt nie traktował jej poważnie.
Mężczyźni widzieli w niej tylko miły dla oka dodatek krajobrazu. Mówili do niej, zasypywali komplementami, ale nie słuchali, traktując ją z przymrużeniem oka, jak zresztą każdą inną kobietę w tej niezmiennej od stuleci, skostniałej, patriarchalnej rzeczywistości. Na czystokrwistej politycznej scenie wszystko toczyło się tym samym rytmem od dziesiątek pokoleń. Jakby czas się zatrzymał.
Tyle że w całej długiej i niezwykle malowniczej historii czarodziejskiego świata nie było dotąd sytuacji, by półmugol trzymał pod butem cały czystokrwisty grajdołek, uzmysłowił sobie Severus.
Świat, jaki dotąd znali, odszedł do historii, a oni wszyscy rzeczywiście byli dziećmi najbardziej niezwykłych czasów, jakie przypadły w udziale ludzkości.
I niech Opatrzność ma tę ludzkość przed nimi w opiece.
Wiadomość, którą znalazł w kontaktowej skrzynce na awaryjne sytuacje, była bardzo lakoniczna. Nie to jednak zastanowiło Syriusza, a okoliczność, że o tym konkretnym punkcie kontaktowym wiedziało naprawdę wąskie grono, któremu zasadniczo do tej pory ufał.
Najwyższa pora wyleczyć się z przesadnego zaufania, bo tym razem Black nie miał wątpliwości, że ktoś próbuje go wystawić. Z tego względu nie pojawił się we wskazanym miejscu spotkania bez uprzedniego wybadania terenu i przedsięwzięcia odpowiednich środków bezpieczeństwa.
O umówionej porze, na końcu uliczki aportował się tajemniczy osobnik. Jego twarz wydawała się nieznajoma, ale to nieszczególnie Syriusza zdziwiło. W obecnych czasach tylko samobójca łaziłby nocą na samotne spacery bez obłożenia swojej osoby czarami maskującymi. Prawdziwie dezorientowało go odkrycie, że przybyły nie miał ogona i nie próbował przesyłać niepostrzeżenie żadnych zakamuflowanych magicznie sygnałów. Na tego rodzaju niespodzianki Syriusz przygotował specjalne zaklęcie alarmujące, którego zasięg rozciągnął w promieniu kilkuset metrów.
Ale nic niepokojącego się nie działo. Delikwent zwyczajnie czekał, chociaż niekoniecznie cierpliwie. Również Blackowi po kwadransie znudziło się warowanie pod Zaklęciem Kameleona.
– Finite incantatem.
Czar prysł, ujawniając syriuszową obecność. Puścił również Incognitus, pod którym skrywał się przybysz.
I Black na chwilę zgłupiał. Tylko na moment, bo po sekundzie trzymał już różdżkę przytkniętą do gardła Sidiusa Yaxleya.
– Od kogo zdobyłeś kontakt? – Natarł na gada, starając się zapanować nad nerwami, w czym nie pomagała narastająca panika. Sytuacja przedstawiała się bardzo niewesoło, bo Syriusz wiedział już, że nie tylko Dung sypnął. – Kogo zmusiłeś, by mnie sprzedał?
Fletcher nie wiedział o tej konkretnej skrzynce kontaktowej, bo była zarezerwowana dla VIP– ów. Wiedzieli o niej najbliżsi przyjaciele.
To już była katastrofa.
– Yaxley, trzeci raz nie zapytam. Odeślę cię Voldemortowi w kilku turach, jeśli nie zaczniesz gadać – ostrzegł złowieszczo, przycisnął przeciwnika do muru i mocniej wbił mu koniec różdżki w tors. – Kto dał ci kontakt?
– Dumbledore – syknął wreszcie śmierciożerca, kiedy uścisk na jego szyi zelżał. – A kto miałby?
Syriusz rozdziawił usta z zaskoczenia. A tego naprawdę się nie spodziewał. Sprzedał go ten stary manipulator? A niech cholera weźmie sukinsyna.
– Niech no ja dorwę tego dziadygę… – syknął do siebie mściwie i ponownie skupił uwagę na Yaxleyu. – A do ciebie też mam sprawę, gadzino. Myślałeś, że mnie po ciuchu utłuczesz? Nawet nie zdążysz naprawdę pożałować swojej głupoty.
– Czekaj… – jęknął śmierciożerca. – Nie jestem tu, żeby na ciebie polować, Black. Przyszedłem się z tobą… układać.
Szare oczy otwarły się szerzej w wyrazie niedowierzania.
– Chyba ci na łeb padło. Chcesz się targować? Nie masz niczego, by się wykupić. Nie będzie targów, bo to kwestia honoru. Nie daruję ci…
– Charlusa Pottera – dokończył Yaxley, niespokojnie wpatrując się w zimną twarz drugiego chłopaka. – Wiem, że mścisz się za Halloween i rozumiem. Sprawa honorowa. – Powoli wracał mu spokój, jakby uzmysławiał sobie, że łganie na ten temat i tak nic nie da. – Ja jednak jestem dla ciebie nietykalny. Musimy to jakoś rozwiązać.
A teraz Syriusz musiał się pohamować, by nie wbić gęby gnojka w ścianę za jego plecami.
– Kto niby cię przede mną uchroni?
– Dumbledore. Od niego mam gwarancję nietykalności – odpowiedział śmierciożerca, tyle zwięźle co tajemniczo. Po chwili dodał pewniej – Przecież gramy w tej samej drużynie, Black. Jeśli mnie zabijesz, Zakon Feniksa straci swoje oczy i uszy w obozie wroga.
No dobra, miałam pierwotnie rozegrać to inaczej, ale cięcia... cięcia fabularne...
A jeśli już o fabule, to będzie małe ogłoszenie parafialne.
W związku z pojawiającymi się gbybaniami na temat rychłego zakończenia tej historii pozwolę sobie przypomnieć, że mamy fabularnie styczeń/luty 1980 r. Opowiadanie mam w planach pociągnąć co najmniej do Halloween'81, a w tym przedziale czasowym sporo da radę upchnąć. Więc... Dzieci, to będzie naprawdę długa historia ;)
Ach, byłabym zapomniała. Dziękuję za komentarze - ostatnio były szczególnie pomocne w przebrnięciu przez chwilową niemoc twórczą. Przeciwko favom też nic nie mam ;)
