Witam z powrotem. A za ten rozdział... przepraszam.


Zemsta jest rozkoszą bogów.


Optymizmem nie napawała okoliczność, że z sali tronowej wyniesiono już dwa trupy i oba miały na przedramionach wężowe znamiona.

Nie było przypadkiem, iż obaj nieszczęśliwcy zostali zrekrutowani przez Regulusa Blacka.

Zapowiadał się niezwykle długi i raczej niezbyt przyjemny dzień. Od wczesnych godzin porannych przez salę przewijali się kolejni śmierciożercy i nikt nie przestępował progu dwa razy w takim samym stanie fizycznym. Ci, którzy wyczołgiwali się na zewnątrz, krztusząc się krwią i wymiocinami, byli zapewne w siódmym niebie, mogąc zejść z oczu psychopatycznemu sadyście.

Stojąc u boku Malfoya, który – choć oddychał już swobodniej i trzymał głowę wysoko – broczył czerwienią na marmurową posadzkę, Severus usiłował nie myśleć, co nastąpi, kiedy przyjdzie jego kolej.

Nie patrzył na rozciągniętą na ziemi sylwetkę, niepodobną do ludzkiej z jej nienaturalnie wygiętymi kończynami. Udawał, że nie słyszy jęku torturowanego czarodzieja, nie śmiejącego podnieść głowy, przytulonej do kamiennych płyt. Nieznacznie wzdrygnął się, kiedy od ścian odbiło się echo agonalnego wrzasku. Ale prawdziwy niepokój Severusa wywołała dopiero cisza, która nastała, gdy rozdzierający dźwięk nagle się urwał, a ciało torturowanego upadło bezwładne na posadzkę, ułamek sekundy po zielonkawym rozbłysku mrocznej magii.

No to trzeci do zestawu. A jeszcze nie było południa.

W takim tempie do wieczora zrobi się w tej sali zdecydowanie mniej tłoczno.

Czarny Pan szalał jak nigdy wcześniej. W jego furii było coś głębszego i ciemniejszego niż w zwyczajnym, regularnie okazywanym braku zadowolenia ze swoich poddanych. To wydawało się zupełnie niezrozumiałym dla kulących się po kątach śmierciożerców, bez wątpienia zmawiających pacierze do wszystkich znanych bóstw, jakby to miało sprawić, by przenikliwe brązowe oczy, pałające żądzą mordu, obrały za cel kogokolwiek innego.

Ci podli tchórze płochliwie rozglądali się na boki i zachodzili w głowę, próbując znaleźć odpowiedzi, które uchroniłyby ich przed podzieleniem losu trzech martwych kolegów. Ale ogłupiałe spojrzenia jasno mówiły, że nikt z tej zgrai nie miał zielonego pojęcia, o co właściwie pieklił się ich pan.

Nikt poza Severusem, ale to akurat w aktualnych warunkach nie poprawiało jakoś szczególnie jego położenia.

Co najwyżej – samopoczucie.

Z perwersyjną satysfakcją szukał na zazwyczaj idealnie opanowanej twarzy Czarnego Pana oznak jego pogłębiającej się wściekłości. Uzewnętrznianie emocji było dowodem słabości, a przecież szpiegowska misja Snape'a polegała przede wszystkim na tym, by poznać jego słabe punkty i użyć tej wiedzy w praktyce. Chłopak nie wątpił w sens dalszego ryzykowania, bo niezłego materiału badawczego dostarczyły już wydarzenia z udziałem Syriusza i tej czerwonowłosej wariatki. Tamtej nocy udowodnili, że Czarny Pan krwawi jak każdy śmiertelnik i choćby chroniły go tuziny magicznych osłon, wciąż można spróbować szczęścia z metodami niekonwencjonalnymi.

Lekcja z dnia dzisiejszego – dostateczne uderzenie w jego dumę i próżność gwarantowało ożywioną reakcję, a wściekłość w najczystszej postaci zaślepia, wyłączając zdrowy rozsądek.

O tak, wzięcie na celownik jego rozbuchanego ego mogło być w dalszej perspektywie niegłupim zabiegiem taktycznym i Severus znał nawet osobę, której koncepcja prowadzenia wojny na tej płaszczyźnie bardzo przypadnie do gustu.

Musiał przyznać, że i on sam czuł teraz dziwną ekscytację, nieszczególnie przejmując się ewentualnością okupienia chwili satysfakcji odrobiną bólu. Wiedział, że oberwie, niemniej tym razem nie panikował. Dlaczego miałby? Bez wątpienia czyjeś ciało dołączy do trzech stygnących trucheł, ale nie severusowe.

Czarny Pan mógł być wściekły, ale nie obłąkany. A przynajmniej nie na tyle, by strzelać sobie w kolano i rozwalać swoje własne zaplecze militarne. Dlatego pół godziny temu nie zabił Malfoya, a wcześniej tego ranka okazał łaskę Lestrange'om. Wciąż potrzebował ich finansowych zasobów i politycznych powiązań. Severusa dla odmiany jego niebywałe umiejętności w zakresie warzenia mikstur czyniły użytecznym, a nawet – niezastąpionym. Bez względu na to, jak bardzo ten psychol chciał ciskać Avadą we wszystko w zasięgu wzroku, ci bardziej użyteczni śmierciożercy musieli wyjść cało z tej sali, chociaż już niekoniecznie o własnych siłach.

Ale jakie znaczenie miał jeden Cruciatus w te czy we wte, gdy toczyła się rozgrywka o większą stawkę? A Severus zamierzał ugrać, ile się da.

Inaczej nie byłby sobą.

– Kim ty jesteś, Snape? – zapytało go Regulus Black dwie noce temu, ale nie doczekał się odpowiedzi.

I tak by nie zrozumiał.

Zresztą, wdawanie się w wyjaśnienia Severus uznał za zbyteczne, bo Black już znalazł wszystkie odpowiedzi w strzępkach przejrzanych wspomnień. Fakt, iż dzieciak mimo to zadał tak trywialne pytanie, oznaczał jedynie, że najwyraźniej nie wyszedł jeszcze ze stanu głębokiego szoku.

W tamtej chwili troska o komfort psychiczny młodego arystokraty nie zajmowała poczytnego miejsca na szczycie listy severusowych priorytetów, bo los Blacka i tak został przesądzony.

Mistrz eliksirów odruchowo uniósł dłoń i w tym momencie – jak jeszcze nigdy dotąd – poczuł, że potrafiłby wypowiedzieć inkantację Niewybaczalnego bez zająknięcia. Tylko dwa słowa, a resztę zrobiłaby uwolniona niszczycielska siła, podszeptująca mu właściwe sylaby, brzmiące pierwszy raz jak muzyka dla jego uszu. Pulsująca pod skórą moc domagała się zwolnienia ze smyczy, wołała o zemstę. W końcu ten podły paniczyk miał czelność użyć na nim magii umysłu, a taka zbrodnia wołała o…

Severus się wzdrygnął. Potrzebował odetchnąć głębiej, by odzyskać nad sobą panowanie.

Nie. Zemsta nie miała z tym nic wspólnego.

Szło o wyższe dobro, taktyczną przewagę, ochronę tajemnicy. Zapewnienie powodzenia misji. Stawkę stanowiło pozbycie się psychopatycznego despoty i perspektywa zwycięstwa nie pozostawiała miejsca na ubolewanie nad jednym martwym śmierciożercą. Nad czym tu się rozwodzić? Nie było ceny, której Severus nie zechciałby zapłacić za bezpieczeństwo Lily.

Mógł zabić. Nie dla mściwej satysfakcji, a dlatego, że musiał.

I przynajmniej – co tu ukrywać – nie padło na niewinnego.

Severus wiedział, że z każdą sekundą tracił przewagę zaskoczenia. Powinien rzucić się na przeciwnika i jak najszybciej załatwić sprawę, zanim sytuacja wymknie się spod kontroli. A jednak z rozchylonych warg dwudziestolatka nie wydobył się nawet pojedynczy dźwięk. Różdżka się nie poruszyła o milimetr. Nie zaatakował, lecz nie litość czy idiotyczne wyrzuty sumienia powstrzymały jego uzbrojoną dłoń.

Przed oczami stanęło mu widmo spowitej w czerń postaci, pochylającej się nad misą i coś w tym obrazie przyprawiło chłopaka o dreszcze. Chociaż nie widział twarzy, nie rozpoznał miejsca i – na Salazara – niewiele z tego rozumiał, skądś wiedział, że grota kryła mroczny sekret, a ten przywoływał głęboki, niewytłumaczalny wręcz niepokój. Jakiś szósty zmysł mówił mu, że to musiało być naprawdę ważne, ważniejsze niż cokolwiek innego. Jakby rozgryzienie znaczenia tego dziwnego wspomnienia stanowiło klucz do jeszcze większej tajemnicy, od odkrycia której zależało… wszystko.

Severus musiał wiedzieć, dlaczego Blackowi zależało na ukryciu tego konkretnego wspomnienia.

– Co oznacza wizja z wyspą na ciemnym jeziorze?

Zanim wymówił ostatnie słowo, cisowa różdżka znalazła się przy szyi Regulusa. A przynajmniej tak się jego starszemu koledze wydawało, bo zanim severusowa magia przepłynęła przez smoczy rdzeń i obezwładniła ofiarę, Black sprawnie uskoczył, niemal rozpływając się w powietrzu.

Skubaniec był diabelnie szybki.

Nie dając Severusowi czasu na reakcję, odpowiedział mało elegancką klątwą, która z powodzeniem oddzieliłaby głowę Snape'a od reszty ciała, gdyby to nie usunęło się z toru lotu szkarłatnej kuli ognia.

To tyle, jeśli chodziło o przewagę zaskoczenia.

– Nie musisz wiedzieć. Stwierdzenie, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, jest tutaj bardzo na miejscu. – W twardym spojrzeniu Blacka próżno było doszukiwać się wcześniejszego, chwilowego zdezorientowania. – Ty jednak najwyraźniej uparłeś się zaszczycić swoją obecnością piekielne czeluście. Przesuń różdżkę centymetr w moją stronę i ci to ułatwię – dodał wojowniczo, ale sam nie zrobił kroku do przodu. Za to w szarości zmrużonych oczu zadrgało coś niepokojąco mrocznego, kiedy szczupłe palce arystokraty bezwiednie popieściły opuszkami polerowane drewno.

Ten gest, może nawet bardziej niż prowokujące słowa Regulusa, zadziałały na Severusa jak zimny prysznic. Został zdemaskowany i zamiast z miejsca wyeliminować zagrożenie, dał się zwieść jakimś durnym majakom.

I zaczynał tracić kontrolę nad wydarzeniami.

Nie miał przed sobą idioty, ledwie ogarniającego do czego służy różdżka. Ten chłopak, choć młodszy od niego samego, dysponował potężną mocą, zaś jego wrodzony talent czynił go wymagającym przeciwnikiem. Do tego był Blackiem, a po przedstawicielach tej rodziny – bez wyjątków, co musiał mistrz eliksirów przyznać – można było spodziewać się… wszystkiego.

A jednak nic nie przemawiało za tym, by Regulus zamierzał coś ze świeżo nabytą wiedzą zrobić. Przynajmniej nie w tej chwili. Nie sięgnął do lewego przedramienia i nie wezwał Czarnego Pana, co w tych okolicznościach wydawało się pierwszym odruchem. Czyżby planował własnoręcznie schwytać zdrajcę, by nie dzielić się chwałą?

To akurat miałoby sens, gdyby Black rzeczywiście spróbował zaatakować Snape'a.

Zamiast tego czekał, badawczo mierząc go wzrokiem. Z respektem, jakiego w odniesieniu do własnej osoby mistrz eliksirów nigdy nie miał okazji ze strony wyniosłego arystokraty doświadczyć.

Jeśli podejść do sprawy po blackowemu, ta nagła zmiana nastawienia arystokraty nie wydawała się taka znowu zaskakująca. Nawet najzagorzalszemu wrogowi należał się szacunek dla jego umiejętności i siły, a pokaz legilimencji, jaki spontanicznie odstawił Severus, czynił z niego w oczach Blacka godnego przeciwnika.

Tyle że magia umysłu ujawniła więcej, niż Snape by sobie życzył. Dotarcie do sekretu podwójnej tożsamości mistrza eliksirów zmieniało wszystko i…

Nagle tak wiele rzeczy stało się oczywiste.

Podły gnojek widział wspomnienia Severusa, a te jednoznacznie wskazywały na mocno zażyły charakter jego znajomości z Syriuszem. Regulus był w stanie – opierając się na domysłach i poszlakach – powiązać ich obu z Purus Venenatis i wieloma hogwarckimi ekscesami. Dowiedział się, kto był odpowiedzialny za napaść w ciemnym korytarzu, a nawet mógł rozpoznać formułę zaklęcia, powołującego między dwójką przyjaciół magiczną więź. Odkrył ich słabości i dostał do ręki narzędzia, by wywrzeć zemstę, nie tylko na półszlamowatym zdrajcy, ale też na znienawidzonym bracie. Dostał obydwu na tacy, wystarczyło wyciągnąć rękę.

Wbrew temu, co podpowiadała logika, dziedzic Oriona Blacka nie śpieszył się z urzeczywistnieniem takiego scenariusza. Co więcej, wciąż stał w milczeniu naprzeciw zdradzieckiego mistrza eliksirów, zamiast lojalnie zawlec go przed oblicze Czarnego Pana. I nawet jeśli tej bierności nie można było podciągnąć pod jawną zdradę, to już cała reszta przedstawiała się bardziej jednoznacznie. Zapadający się pod ziemię informatorzy, błądzenie w ślepych zaułkach, ogólna dezinformacja… Avery miał rację – młodszy Black rzeczywiście sabotował działania śmierciożerców, skierowane przeciw wydziedziczonemu bratu.

To już nie były przelewki, bo przecież Czarny Pan nie wykazywał przesadnej wyrozumiałości względem sług, zdradzających objawy wewnętrznego rozdarcia.

A wewnętrzne rozdarcie nijak nie pasowało do tego wyrachowanego, zimnego gnojka.

– W co grasz? Bo nie uwierzę, że to kwestia sentymentów.

– Jestem Wężem, a Węże nie są szczególnie sentymentalne – doprecyzował Black, patrząc wyzywająco w ciemne oczy rozmówcy.

Jakby to cokolwiek wyjaśniało.

Severus miał dość zabawy w podchody, a ostrożność i tak obaj porzucili dobry kwadrans temu.

– Więc… dlaczego?

Dla magii – tamten odpowiedział niemal automatycznie, ale natychmiast po jego twarzy przemknął grymas niezadowolenia. – I dlatego, że miał rację, a ja się myliłem. Wbrew wszelkiemu zdrowemu rozsądkowi, bo przecież zakładanie, że słuszność mogłaby leżeć po stronie egoisty, drwiącego ze wszelkich… – urwał i zacisnął usta, tuszując cień emocji, które przebiły się na chwilę przez maskę beznamiętności. – Pomyliłem się, ale Blackowie nie mają w zwyczaju uparcie trwać w błędzie. Są za to nadzwyczaj słowni i niepohamowani w zemście, a ta dosięgnie każdego, komu ją zaprzysięgną. Bez wyjątków – zadeklamował tonem groźby, ale nie mistrz eliksirów był jej adresatem.

Tego rodzaju deklaracja mogła wywoływać u postronnych reakcje różnorakie, od umotywowanego niepokoju po paniczny strach.

Severus powstrzymał się, by nie parsknąć śmiechem.

Ludzka głupota zawsze rozciągała jego usta w uśmiechu politowania, ale to… Nie, nie potrafił nawet znaleźć porównania dla głupoty takiego kalibru. Ryzykowanie głową dla czegoś… kogoś ważnego może i nie zakrawało na przejaw życiowej mądrości, ale można to było podciągnąć pod formę uczciwej wymiany. Niczego w końcu nie dostawało się na tym świecie za darmo i niektóre rzeczy były warte każdej ceny.

Z kolei Black, idąc na wojnę z Czarnym Panem, kręcił sobie powróz na szyję i nie służyło to zupełnie niczemu poza małostkową zemstą. Ale i o zemście nie mogło być mowy, bo jakie szanse miał zacietrzewiony paniczyk, od wczesnego dzieciństwa żyjący w naiwnym przeświadczeniu, że jego nazwisko zegnie każde kolana, w zestawieniu z bezwzględnym magiem, który zbudował od podstaw mroczne imperium?

– Skończony idiota. – Severus bez litości wydrwił szczeniacką zapalczywość młodego arystokraty, znudzony jego wynurzeniami. – Tylko próżnemu, lubującemu się w melodramatyzmie, bezmyślnemu samobójcy może strzelić do łba, że ma szanse w pojedynku z najniebezpieczniejszym czarodziejem, jakiego nosiła ziemia.

– A więc dobrze się składa, że powyższe nie odnosi się do żadnego z nas – odbił Black, protekcjonalnie wydymając wargi.

Mistrz eliksirów nie potrafił ocenić, czy bardziej go regulusowa buta śmieszy, czy drażni. Powstrzymał się jednak od wygłoszenia zjadliwego komentarza, bo zamknęło mu usta to, co wychwycił w bezwzględnych, stalowych oczach. Jakby doświadczył deja vu.

Dokładnie tą samą niezłomność odbijało spojrzenie Syriusza, kiedy w halloweenową noc poprzysięgał dopaść morderców Charlusa Pottera. I rzeczywiście – ostatnie wydarzenia udowadniały, że wydziedziczony dziewiętnastolatek należał do słownych ludzi.

W przypadku jego młodszego brata również nie były to pogróżki, a raczej obietnica.

Tyle że nie pierwsza, jaką Regulus złożył, czego dowodziło mroczne piętno na jego lewym przedramieniu.

Wypowiedzenie wojny dotychczasowemu mentorowi stawiało chłopaka w sytuacji co najmniej nieciekawej. I bez Czarnego Pana na szczycie listy jego wrogów, Black zgromadził ich pokaźną ilość, a teraz znalazł się na celowniku całego magicznego świata. Jakąś opcją na zwiększenie szans na przeżycie mogło być pójście na podobny układ, jaki zawarł z Dumbledorem Sidius Yaxley. Regulus nie był jednak Sidiusem Yaxleyem, jednym z wielu mniej znaczących śmierciożerców, którzy mogli liczyć, że Ministerstwo przymknie oko na minione grzeszki w imię ich aktualnej użyteczności. Nigdy nie krył się w cieniu, ale szedł w pierwszym szeregu z sadystycznymi psychopatami pokroju Lestrange'ów i uchodził za ulubieńca masowego mordercy.

Nawet Dumbledore nie miał na tyle długich rąk, by dać Blackowi gwarancję bezpieczeństwa.

Czy ten szaleniec tego nie rozumiał?

– Jeśli myślisz, że przychylność Ministerstwa kupisz sobie złotem albo nazwiskiem, pomyśl dwa razy.

– Skąd pomysł, że zamierzam współpracować z Jasną Stroną? – arystokrata ścignął brwi, jakby usłyszał naprawdę przedni dowcip. – Jestem mrocznym magiem. Nie po drodze mi z wielbicielami mugoli i nie będę udawać, że egalitarne hasła cokolwiek dla mnie znaczą. Poza tym, nie narażę moich planów na niepowodzenie, idąc na układ z bandą partaczy.

– Jak rozumiem, jedynie ty jesteś w stanie uśmiercić Czarnego Pana? – zakpił Severus.

Wbrew jego przewidywaniom, młodszy chłopak nie odszczeknął się zjadliwie.

– Nie – przyznał głucho – ale to nie ma znaczenia. Ważne, że pozbawię go wyjścia awaryjnego – poprawił się szybko, podniósł wyżej głowę i usztywnił ramiona, na powrót stając się wyniosłym dziedzicem czystokrwistego rodu. – Ktoś w końcu uśmierci ten kłamliwy diabelski pomiot i tylko to się liczy.

– Black, co ty…

– O ile jesteś graczem, a nie pionkiem – ostro wszedł mu w słowo – domyślisz się, jak go zabić. Jeśli będziesz miał dość rozumu, pojmiesz, dlaczego sam nie możesz tego zrobić. Dlaczego żaden z nas nie może. – Zawahał się, nim wymówił imię, jakby przychodziło mu to z trudem. – Syriusz również zrozumie i znajdzie sposób. Jest Blackiem, więc powinien to rozwikłać. – Regulus zniżył głos do szeptu. Właściwie, sprawiał wrażenie, jakby przestał dostrzegać obecność rozmówcy. – Może i sporo w tym prawdy, że przekazujemy sobie we krwi, z pokolenia na pokolenie, okruch szaleństwa, ale coś kosztem czegoś. My, Blackowie, rodzimy się do czegoś więcej niż cała reszta. To nie kwestia snobizmu, po prostu sama magia dotyka nas głębiej i mocniej. A magia nigdy się nie myli – podsumował. – Syriusz też to ma. Jest Blackiem bardziej niż się mu samemu wydaje. Musi być. W innym wypadku nie byłby takim niereformowalnym, upartym dupkiem.

Ostatnie wycedził przez zęby, ale bez złośliwości, a raczej z uznaniem.

Severus nie nadążał. A może bardziej nie potrafił zaakceptować wniosków, jakie mu się nasunęły w związku z wywodem młodszego Blacka.

Za cholerę nie zamierzał zbaczać na temat Syriusza, więc poruszył inny wątek, który wydawał się nie pasować do całości układanki.

– Nie chodzi o małostkową zemstę – zaryzykował. – Albo nie tylko o zemstę.

– Dlaczego miałbym zakładać, że zrozumiesz? – zirytował się Regulus. – Powiedziałem już, że chodzi o magię. Wydaje ci się, że poszedłem za nim dla władzy albo pieniędzy? W mojej rodzinie było sześciu Ministrów, a za kieszonkowe mógłbym kupić Hogwart. Zresztą, czym jest jedno i drugie wobec prawdziwej mocy? A on nęcił obietnicami zgłębienia jej istoty. Sięgnięcia do najczystszej, pierwotnej magii. Dotknięcia niezwykłości i prawdziwego zrozumienia – objaśnił osiemnastolatek. – Ale kłamał. Nie zamierzał nigdy dzielić się wiedzą. Zamiast służyć magii, odważył się ją wypaczyć.

– Też mi odkrycie, geniuszu. Bo przecież psychol, parający się najmroczniejszą Czarną Magią, jest wymarzonym kandydatem na życiowego mentora.

Black obrzucił Severusa zdegustowanym spojrzeniem.

– Mylisz pojęcia. Mroczna czy Jasna, kwestia prywatnych preferencji. Magia ma wiele odcieni, tak po prostu to urządzono. I my jesteśmy, kim jesteśmy. Urodziłem się z darem rozumienia Mrocznych Sztuk i nie wyobrażam sobie, bym mógł być kimkolwiek innym. Potrzebuję tej magii jak powietrza. Upajam się nią. Pragnę więcej o niej wiedzieć i mocniej ją czuć. To akurat zapewne rozumiesz. Zaryzykuję stwierdzeniem, że w każdym czarodzieju tkwi ta sama potrzeba zgłębienia tej części siebie, która łączy umysł z magicznym rdzeniem w jego duszy.

Severus słuchał jak zahipnotyzowany. I tak – doskonale rozumiał.

– On nie podziela tych pragnień – ciągnął Black bez emocji. – Nie zgłębia tajemnic magii, ale z nią eksperymentuje w przekonaniu, że jest od niej potężniejszy. Ujarzmia ją i okalecza. Usiłuje tworzyć zaklęcia, które dadzą mu władzę nad mocą nie tylko innych czarodziejów, ale nad pierwotną Magią Żywiołów. Szuka sposobu na pokonanie odwiecznych praw natury, by nic go nie ograniczało – wysyczał oskarżycielsko. – A to dostanie po moim trupie.

Przez moment Severus upewniał się, że dobrze usłyszał. Jeśli przy okazji ostatniej rozmowy z Minerwą przypisywał spiskową teorię własnym paranojom, to teraz nie mógł już zbyć podobnych myśli milczeniem.

– Black, czego on szuka?

– Domyśl się.

– To nie jest pieprzona gra – wściekł się mistrz eliksirów.

– Ależ jest. Wygrywa najsilniejszy. To, że dostaniesz odpowiedzi na tacy, nie znaczy jeszcze, że będziesz umiał zrobić z nich użytek. Jeśli obaj jesteście za mało domyślni, to nie dysponujecie siłą, by mu prawdziwie zagrozić – roześmiał się grobowym głosem. – Właściwie, to całkiem proste i nawet jeśli nie ty, to Syriusz rozwikła zagadkę, jak przystało na specjalistę od myślenia nieszablonowego. Poradzi sobie bez mojej pomocy, jak zawsze. Sam. I z gryfońską fantazją rzuci się na ratunek całemu światu, rozczulony widmem zagłady milionów anonimowych, niewinnych duszyczek, udając jednocześnie, że te nie wypełniające jego definicji zasługujących na ocalenie są już martwe i niewarte zachodu. – Poruszył ręką ze zniechęceniem. – Od zawsze polegał tylko na swoim osądzie, więc dlaczegóż miałby teraz zacząć mnie słuchać?

Severus przeklął gówniarza i jego typowo blackową tendencję do melodramatyzmu. Nie zamierzał spędzać reszty nocy na zagłębianiu się w rodzinne niesnaski.

– Co oznacza wizja z jeziorem? – Nie miał już wątpliwości, kim był mężczyzna z zamazanego wspomnienia. Nie dawał za wygraną, szukając na oślep wspólnego mianownika dla wszystkiego, czego się w ciągu minionego kwadransa dowiedział, ale wciąż trafiał na czarne plamy. A do wypełnienia tych luk potrzebował wiedzy Blacka.

Zamierzał ją zdobyć, choćby przyszło mu sięgnąć do mniej eleganckich środków perswazji.

Nie dane było Severusowi przełożyć myśli nas czyny, bo na końcu uliczki dały się słyszeć kroki i moment później z ciemności wyłoniła się sylwetka jasnowłosego czarodzieja, targającego pod pachą pokaźny pakunek.

– Regulusie, jeśli planowałeś odwiedzić Borgina, to ze szczerego serca odradzam – powiedział Lucjusz ze znużeniem, skinieniem głowy witając młodszego kolegę. – Z żalem przyznaję, że straciłem dwie godziny na przerzucanie rupieci, niewartych złamanego sykla.

– Witaj, Lucjuszu. – Black skupił całą uwagę na przybyszu, jakby Severus stał się nagle niewidzialny. Wymownie spojrzał za to na regularnego kształtu pudło, które dźwigał blondyn.

– To tylko jakiś śmieć – objaśnił Malfoy, uprzedzając pytanie, odrobinę za szybko, co jednoznacznie wskazywało, że załgał. Natychmiast zdał sobie sprawę ze swojego potknięcia, bo dodał, obłudnie wykrzywiając usta w sztucznym uśmiechu – Drobiazg dla Narcyzy. Ona… uwielbia prezenty, a ja jestem zmuszony utrzymywać ją w dobrym samopoczuciu. Przynajmniej, dopóki nosi w łonie mojego potomka.

Kolejne kłamstwo wypadło jeszcze gorzej niż poprzednie, ale Severus nie miał teraz głowy, by skupiać się na Lucjuszu. Zwłaszcza że Black ze zniecierpliwieniem spojrzał na zegar za szybą sklepowej witryny.

Skoro mówisz, że asortyment u Borgina nie jest wart mojego czasu, może rzeczywiście wykorzystam efektywniej resztę wieczoru.

Zdawkowo pożegnał Malfoya i odwrócił się na pięcie.

Severus nie wytrzymał.

– Black, liczę, że wrócimy do rozmowy o twoim… prywatnym projekcie.

Chłopak spojrzał w ciemne oczy i dopiero po dłuższej chwili odpowiedział:

– Szczerze wątpię.

I po pokonaniu kilku metrów deportował się z trzaskiem.

To było ponad dwie doby temu i od tamtego wieczoru Severus nie miał sposobności trafić na Blacka.

Jego szczęście, bo trzej pechowcy, którzy widzieli jako ostatni osiemnastolatka, zanim ten zapadł się pod ziemię, zostawiając za sobą dwa śmierciożercze truchła, leżeli bez życia u stóp Czarnego Pana.

Niespodziewanie odrzwia się rozsunęły, angażując uwagę mężczyzny na podwyższeniu, do tej pory zaabsorbowanego kaleczeniem, centymetr po centymetrze, ciała kolejnego nieszczęśliwca. Tym razem padło bodaj starego Bulstrode'a, którego ponoć Regulus minął wczoraj rano na Pokątnej. Sponiewierany czarodziej najwyraźniej wyciągnął wnioski z obserwacji nieudolnych błagań trzech martwych młodzieńców, bo sam nie ważył się ruszyć z podłogi i zduszał w sobie jęki bólu z podziwu godnym samozaparciem. Nie było tajemnicą, że Czarny Pan tylko odrobinę mniej tolerował zdrajców niż tchórzy.

– Zrobiłem, jak poleciłeś, panie – padło od progu. Szczęśliwie dla Bulstrode'a, przenikliwe spojrzenie przeniosło się na twarz stojącego w drzwiach Tertiusa Avery'ego. A ten nie hamował mściwej satysfakcji, kiedy oznajmiał – Dom Blacków dosięgła ręka sprawiedliwości.

– Mów.

– Mój panie, tak jak sobie życzyłeś… – zaczął chłopak z nieskrywanym samozadowoleniem, ale urwał, niespokojnie zerkając na zakrwawioną podłogę i zmasakrowane trupy. Szybko omiótł wzrokiem twarze obecnych i machinalnie zgiął kark, jakby służalcza postawa mogła zapewnić mu bezpieczeństwo. – Sprawdziłem Grimmauld Place 12, zgodnie z twoim poleceniem, panie. – Zrobił pauzę na głębszy wdech i kontynuował, dotykając czołem podłogi. – Nie znalazłem żadnego śladu po Regulusie Blacku.

– Spodziewam się, że dostarczysz mi konkretnych informacji, ale moja wiara w twoją osobę chyba sięga zbyt daleko. Zakładam, że przynajmniej sprowadziłeś ze sobą bardziej kompetentne źródło wiedzy – wycedził Czarny Pan tonem nie wróżącym nic dobrego.

Jego słowa pogłębiły bladość Avery'ego, co nie mogło być odebrane za odpowiedź twierdzącą.

– Panie, ja…

– Gdzie jest głowa rodu Blacków? – zapytał ostro mężczyzna.

– Pozwól mi wyjaśnić, mój panie. Ja nie… Nie pomyślałem, że zechcesz… Uznałem za niedopuszczalne, by nikt nie poniósł kary za taką zniewagę wobec ciebie. – W oczach Tertiusa pojawiła się prawdziwa panika, kiedy wreszcie zaczęło do niego docierać, że niewłaściwie odczytał rozkaz i dopuścił się karygodnej samowoli. – Orion Black był jeszcze większym tchórzem niż jego wiarołomny syn. Zbyt słabym. Uległ zwykłemu Cruciatusowi – jęczał, nie panując nad swoim przerażeniem.

Ku zaskoczeniu obecnych, do przodu wyrwała się Bellatrix ze zwinnością dzikiej kocicy, jakby dwie godziny wcześniej nie dostąpiła wątpliwej przyjemności zaliczenia trzech tur Cruciatusa.

– Zabiłeś Oriona?! – wrzasnęła, policzkując Avery'ego. Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości co do jej lojalności, te rozwiały kolejne słowa furiatki. – Ty idioto! Wiesz co zrobiłeś?! Jedną Avadą sprawiłeś, że to podłe ścierwo, ten mały, zdradziecki… Ugh… Jedną Avadą uczyniłeś Regulusa głową rodu Blacków. Wszystkie skrytki u Gringotta, dziesiątki rodowych lokalizacji, z których korzystaliśmy, miliony galeonów… Jeśli nawet dopadniemy odszczepieńca, wszystko przepadło. Całe zasoby… Rodowe artefakty… Ten drugi odszczepieniec przekabacił Regulusa, by zagarnąć dziedzictwo, a ty dałeś im wszystko na tacy. Na Salazara! Ty… skończony… idioto…! – wykrzykiwała do oniemiałego Tertiusa, akcentując słowa machnięciami różdżki, które z kolei rysowały krwawe ślady na ciele młodego śmierciożercy.

Severus mocniej zacisnął dłoń, wbijając paznokcie w skórę, by fizyczny ból przegonił potrzebę wybuchnięcia sarkastycznym śmiechem. I pierwszy raz przyszło mu do głowy, że pozostawienie Avery'ego przy życiu tak długo mogło być dobrą decyzją.

Nikt inny nie spieprzyłby tak prostego zadania i nie zaszkodziłby Ciemnej Stronie na tyle, co ten przygłup.

– Jeśli tylko dasz mi szansę, panie mój, sam dorwę… – skomlał tymczasem winny, rzucając się swojemu mistrzowi do stóp.

Nie zdążył dokończyć, bo jego urywane słowa przeszły we wrzask bólu, kiedy wąskie usta wyszeptały:

Crucio.

Najpierw o posadzkę uderzył Avery, z wrzaskiem miotając się w konwulsjach. Chwilę później Czarny Pan, widocznie nieusatysfakcjonowany widokiem zdzierającego gardło chłopaka, uwolnił resztę swojej magii, nawet nie używając różdżki. Potężna, szorstka i nieokiełznana moc zwalała z nóg i przygniatała do ziemi.

Severus poczuł w każdej komórce ciała dojmujący ból, ścinający krew w żyłach. Upadł na kamienne płyty podłogi, podobnie jak kilkanaście innych postaci odzianych w czerń, które miały nieszczęście być w tej chwili w pobliżu targanego wściekłością mrocznego czarodzieja. Chłopak zwalczył w sobie pokusę, by skupić własną magię i stawić opór, doraźnie powstrzymując napływające falami uderzenia bólu. Takie rozpaczliwe chwytanie się brzytwy odwlekało tylko nieuniknione, powodując nierzadko rozległe uszkodzenia nerwów, wystawionych na przedłużone działanie torturującej klątwy. Tyle dowiedział się, pracując nad Eliksirem Postcruciatusowym i w jakimś stopniu go to nawet fascynowało. Wtedy jeszcze następstwa Cruciatusa sprowadzały się do kilku pejoratywnie nacechowanych epitetów.

Przejście z płaszczyzny teoretycznej na bardziej praktyczną było przeżyciem zdecydowanie bardziej traumatycznym, niż zakładał, bazując na suchych danych.

Mimo to, w jakiś sposób było sprawiedliwym, że i jemu przypadło w udziale doświadczenie skutków klątwy, której już nie raz używał. Należało mu się, może nie mniej niż tym kanaliom, teraz drącym japy i czołgającym się w kałużach własnej krwi. Każdy kij ma przecież dwa końce.

Nikt nie jest bezkarny, przebiegło mu przez głowę, kiedy na moment, zachłystują się powietrzem, szerzej otworzył oczy i uchwycił absolutnie zimne, pozbawione wyrazu spojrzenie Czarnego Pana.

Rozgryzę to, z Blackiem czy bez. I cię utłukę.

Z tą myślą, zamiast bezsensownie walczyć, poddał się całej sile torturującego zaklęcia.

Wreszcie po czterech, może pięciu minutach, które przeciągały się w wieczność, udało mu się stracić przytomność.


Za oknem poranne zorze rozpłynęły się w świetle przedpołudniowego słońca, ale Syriusz, chociaż wpatrywał się w świat za szybą, błądząc wzrokiem między ogołoconymi gałęziami drzew w oddali, zdawał się nie odbierać żadnych zewnętrznych bodźców. Na jego kolanach spoczywała rozerwana koperta z listem, opieczętowanym stemplem Gringotta i obłożonym wszelkimi zaklęciami poufności, jakie stworzyła magia.

Chłopak jeszcze raz zerknął na wykaligrafowane litery i z ironią pomyślał, że przestanie otwierać korespondencję od Gringotta, bo najwyraźniej wisiało nad nią jakieś fatum.

Ostatnim razem, kiedy otrzymał podobną przesyłkę, okazało się, że Alphard Black nie żyje, on zaś odziedziczył nieruchomość przy Ealing Road. Nie odczuł wtedy jakoś szczególnie straty, a nawet wyrzucał sobie, że euforia, która nim owładnęła na myśl o rozwiązaniu jego problemów mieszkaniowych, była bardzo nie na miejscu.

Dzisiaj dowiedział się, że został właścicielem domu przy Grimmauld Place 12. I nie potrafił stwierdzić, co w związku z tym czuje.

Sięgnął pamięcią do wydarzeń z szóstego roku, które zbiegły się w czasie z wejściem Syriusza w posiadanie sporej sumy galeonów oraz dwukondygnacyjnego lokalu mieszkalnego. Na krótko przed tym ojciec go wydziedziczył, a brat oznajmił, że bez rodziny i jej wpływów zbuntowany szesnastolatek nie przetrwa. Choć Syriusz wolał udawać, że go cała sprawa nie obeszła, czas od czasu wracał myślami do tamtych słów, wypowiedzianych przez Regulusa ze złością, ale też jakimś żalem i resztkami nadziei na opamiętanie się starszego z Blacków.

A ten się zawziął, by udowodnić, że krewnych po mieczu i kądzieli do szczęścia nie potrzebuje. No to teraz nie miał za bardzo wyboru.

– Łapo, na wstępie cię informuję, że Rogacz poczytuje moją wizytę tutaj za zdradę i lepiej, żebym tego jeszcze bardziej nie żałował – zaczął od progu Remus, ale urwał, napotykając złamane spojrzenie Blacka. – Merlinie, wyglądasz, jakby ktoś umarł. Co się dzieje?

Syriusz nie zareagował na skrzypienie drzwi i dopiero łagodny, po lunatykowemu zatroskany głos przyjaciela sprowadził go do rzeczywistości.

Szare oczy otworzyły się szerzej, kiedy w syriuszowych uszach odbiły się echem wyszeptane cicho słowa, przywołujące niemal dosłownie – o ironio – te wypowiedziane przez Jamesa w dniu, kiedy Syriusz otrzymał spadek po wuju.

I nerwy mu puściły.

Lupin przez dobrą minutę trwał w konsternacji, gapiąc się głupio na Blacka.

A ten tarzał się po podłodze, nie mogąc pohamować napadów histerycznego śmiechu. Wreszcie zabrakło mu tchu. Skurcze przepony zaczęły ustępować, pozwalając wypełnić płuca tlenem i ustabilizować tętno.

– Syriusz? – Tym razem głos Remusa odbijał delikatną panikę. – Powiesz mi zaraz, co jest grane, albo idziemy do Munga.

– Dostałem… – Chłopak odetchnął głębiej, czując nawrót wcześniejszych symptomów nagłego napadu prawdopodobnej choroby psychicznej. – Dostałem list od Gringotta.

– Twoje finanse są w tak opłakanym stanie, że pozostaje się tylko z tego śmiać? – Kiepski żart przywołał na twarze obydwu wymuszone uśmiechy.

A jednak Syriuszowi zrobiło się trochę lepiej. Tylko Lunatyk znał te wszystkie triki, pomagające postawić Huncwotów do pionu w kijowych sytuacjach bez konieczności odwoływania się do niemęskich, żenujących zagrywek emocjonalnych.

– Z kasą akurat stoję nienajgorzej – oznajmił treściwie, nie bardzo mając ochotę z miejsca wchodzić w szczegóły.

– Chcę w ogóle wiedzieć, co znowu wykręciłeś? – niepewnie dopytał Lupin.

– Raczej nie chcesz. Zrobiłem przez ostatnie tygodnie masę rzeczy, o których sam wolę nie myśleć. A to… – Spojrzał na zmięty pergamin z bankową pieczęcią. – To oficjalne zawiadomienie, że stałem się właścicielem lokalu na Grimmauld Place 12.

Remus przez krótką chwilę sprawiał wrażenie zagubionego, przenosząc zdezorientowane spojrzenie z twarzy rozmówcy na kawałek papieru. Wreszcie sens wypowiedzianych słów zaczął do niego docierać.

– Ale… jak? – zapytał nieskładnie, opadając na kanapę.

– Wygląda na to, że jestem ostatnim męskim potomkiem starożytnego rodu Blacków, chociaż sam nie rozumiem tego do końca. Przewidywałem, że w razie braku niewydziedziczonych męskich członków rodziny, wszystko dostaną Bella i Cyzia, do spółki. Tak chyba stanowi prawo. Mój ojciec mógł olać temat, zresztą czytanie ze zrozumieniem nigdy nie było jego mocną stroną, ale Regulus poruszyłby piekło, żebym nie dostał knuta z rodowych dóbr. A może po prostu nie zawracali sobie głowy regulowaniem spraw spadkowych, zakładając, że to mnie wcześniej szlag trafi. W sumie, sam też obstawiałem ten ostatni scenariusz, a tu taka niespodzianka. – Syriusz nawijał jak potłuczony. – Myślisz, że teraz Rogacz się odobrazi? Jak by nie było, mamy remis. Może mógłby mi pomóc z papierkową robotą, bo wiesz, nie znoszę papierologii, a on już to przerabiał. – Zamilkł na moment, wsłuchując się we własne słowa i ze wstydem spojrzał w podłogę. – Dobra, ostatni komentarz był nie na miejscu. Przepraszam.

Miodowe oczy przypatrywały mu się z niepokojem.

– Dobrze się czujesz?

– Nie wiem – odpowiedział zgodnie z prawdą, przestając wreszcie silić się na lekki ton. – Jest w porządku, tylko… Surrealistycznie. Ta, to dobre słowo.

Zapadła chwila niekomfortowej ciszy.

– Przykro mi, Łapo.

– Mnie chyba też. I zaczynam się zastanawiać... – Odważył się odwzajemnić spojrzenie. – Dałem ciała, Lunatyku. Tylko że teraz to i tak bez znaczenia. – Zaśmiał się przez zęby. – Zostałem sam na własne życzenie.

Jego przyjaciel drgnął i rozejrzał się po zagraconym mieszkaniu, któremu zdecydowanie brakowało kobiecej ręki.

– Co z Vitalią? – Teraz już nie starał się być delikatny, a w jego głosie pojawiła się groźba.

– Spakowała rzeczy i odeszła kilka tygodni temu – odpowiedział szybko Syriusz. – Mogło to mieć wiele wspólnego z faktem, że zacząłem ciskać Avadą na lewo i prawo, szlajać się po Nokturnie, nawiedzać burdele spod ciemnej gwiazdy… Potem było tylko lepiej. – Uśmiechnął się niewesoło. – Nie obiło ci się o uszy nic na temat spektakularnego zamachu na Voldemorta, w który udało mi się zupełnie niezamierzenie wplątać?

– Idziemy do Munga – zawyrokował Remus, chwytając drugiego chłopaka za ramię.

– Nie zwariowałem. To znaczy, zdecydowanie mi odbiło, ale nie gadam od rzeczy.

Lupin puścił go, ale się nie odsunął. Był przerażony.

– Co robiłeś od jesieni?

– Przeważnie… robiłem z siebie idiotę. Poza tym, polowałem na morderców Charlusa. Dowiedziałem się, kim są sprawcy, tak jak obiecałem.

– Moment. Przez polowanie należy rozumieć…

– Przy najstarszym z braci Averych puściły mi nerwy i skończył w krematorium. Od Bletchleya chciałem tylko różdżkę Charlusa, ale sprawy wymknęły się spod kontroli. Selvynowi skróciłem męki, a drugi Avery to czysty fart.

– Syriusz, chcesz powiedzieć, że zabiłeś ich wszystkich?

– Nie wszystkich. Został jeden. Ostatni. Ten, który rzucił Avadę kedavrę – wyjaśnił bez emocji. – I w tej sprawie chciałem się z tobą spotkać – rzeczowo podsumował. Nie doczekawszy się reakcji, zapytał łagodniej – Lunatyku, wszystko okej?

– Okej? – Tamten rzucił się na niego, w ostatniej chwili powstrzymując się od rękoczynów. – Weź przez chwilę nie wydawaj dźwięków, bo zaraz to mnie nerwy puszczą. Ożeż, ty kretynie! Niewybaczalne?! - Zamilkł na chwilę, desperacko czekając na zaprzeczenie, a kiedy to nie nadeszło, wściekł się na całego. I tak wkurzony, a może bardziej zszokowany, nie był chyba nigdy wcześniej. - Merlinie, coś ty zrobił... Nie, ja się zaraz obudzę i wszystko wróci na swoje miejsce, a to okaże się…

Syriusz posłusznie stulił pysk, dając przyjacielowi czas na ochłonięcie. Przewidywał, że w końcu jego rozmówca wybuchnie, ale nie zamierzał niczego przed nim zatajać.

Remus musiał wiedzieć wszystko, żeby zrozumiał. I umiał wyjaśnić Jamesowi, jeśli zajdzie taka potrzeba.

O tym, że James nie będzie Syriusza słuchał, ten nie miał wątpliwości.

Po jakimś kwadransie Lunatyk przestał wreszcie mamrotać pod nosem przekleństwa, policzył półgłosem do dziesięciu, ponownie odwrócił się do Blacka i spojrzał w szare oczy wyczekująco.

– Lunatyku, chciałbym cię o coś prosić – zaryzykował Syriusz.

– Czy istnieje szansa, że to nie spodoba mi się jeszcze bardziej niż opis twoich ostatnich dokonań?

– Całkiem spora.

– Nie wiem, dlaczego nadal tu siedzę – zripostował znużonym głosem, ale przewrócił oczami i z gestem poddania pozwolił przyjacielowi kontynuować.

– Trzy sprawy. Po pierwsze, spróbuj zasięgnąć języka. Może uda ci się ustalić, jakie… okoliczności uczyniły mnie aktualnym panem Grimmauld Place 12. Sam wolałbym nie pokazywać się teraz na mieście.

Remus skinął na znak zgody.

– Po drugie, powiem ci, co wydarzyło się w Dolinie Godryka, żebyś mógł powtórzyć to wszystko Rogaczowi. Oczywiście, kiedy znów zechce cię widzieć na oczy – doprecyzował, dostrzegając cierpiętniczy wyraz twarzy przyjaciela. – Informacje są pewne, potwierdzone Wieczystą. Podam nazwisko głównego winnego, ale pod pewnymi warunkami. Chcę cię prosić, żebyś przekazał je Jamesowi, o ile będziesz miał pewność, że nie zrobi czegoś głupiego. Powinien wiedzieć, ale wystarczy, że ja narobiłem głupot. Naprawdę źle się po takich doświadczeniach sypia.

– Mam przez to rozumieć, że skończyłeś już z polowaniem na winnych i ten ostatni…

– W tym przypadku jestem zmuszony załatwić sprawę inaczej. Nie zabiję go. I wolałbym, żeby James też tego nie zrobił, cokolwiek by nie usłyszał i bez względu na to, co się stanie. Przypilnuj, żeby nie szalał.

– To nie zabrzmiało dobrze – nastroszył się Remus. – Co się ma stać?

– I to jest trzecia sprawa. Niewykluczone, że niedługo zniknę z radarów, ale o tym zaraz. Najpierw… – Syriusz sięgnął po zwój czystego pergaminu i wygodnie rozsiadł się na fotelu naprzeciw swojego gościa. Odetchnął głębiej, zanim przeszedł do sedna. – Potrzebuję pomocy przy skleceniu kilku zdań. Najlepiej wierszem.

Ktokolwiek inny walnąłby się otwartą dłonią w czoło, ale Lupin miał już swoje doświadczenia z syriuszowymi fanaberiami. Stąd nie okazał cienia zdziwienia, kiedy rzeczowo zapytał:

– Do kogóż piszemy?

– Do Proroka.

Syriusz uśmiechnął się, widząc, że jego przyjaciel zamrugał z niedowierzaniem.

– A cóż piszemy? – zaryzykował jeszcze Remus, nie mogąc się mimo wszystko powstrzymać.

– Epitafium – mruknął spadkobierca blackowej fortuny, bazgrząc po pergaminie z wyrazem poetyckiego uniesienia na twarzy, po czym poderwał głowę i ze zniecierpliwieniem zapytał – Znasz jakiś rym do eliksirów?


Severusa obudził brzęk szkła, uderzającego o posadzkę. Mimowolnie poderwał się na równe nogi i wycelował różdżkę w kierunku domniemanego agresora. I na moment zgłupiał.

– Zgredek najmocniej przeprasza. Nieuważny… niezdarny… bezmyślny skrzat – wymamrotało stworzenie, po każdym słowie uderzając głową o ścianę w ramach wymierzenia sobie kary za bezceremonialne obudzenie czarodzieja.

Przez kilka sekund oszołomiony mistrz eliksirów nie zareagował, oswajając się z sytuacją. Wreszcie jego przyspieszone tętno zwolniło, kiedy rozpoznał znajome ściany.

Był z powrotem w Malfoy Manor, ale nie pamiętał drogi powrotnej. Ostatnim co mignęło mu w polu widzenia, zanim stracił świadomość, była umazana krwią podłoga, na której miotali się w konwulsjach śmierciożercy. A więc Lucjusz musiał znajdować się w lepszej dyspozycji fizycznej, skoro był w stanie się teleportować i ściągnąć ze sobą nieprzytomnego Snape'a.

Fantastycznie. Teraz wisiał tej gadzinie przysługę. A skoro o tym…

– Zgredku, czy Lucjusz… – … jest już na nogach, chciał zapytać, ale jeden rzut oka na zmaltretowane, krwawiące ciało skrzata wystarczył mu za odpowiedź. Pan domu był już na nogach. I zdążył nieco rozładować kiepski humor, którego przyczynę Severus znał doskonale. Czuł ją przecież sam kilka godzin temu we wszystkich kościach i zapewne poczuje ponownie, jeśli szybko nie przedsięweźmie odpowiednich środków. – Daj mi eliksir w fioletowej ampule, trzecia półka od prawej – zażądał natychmiast, nie kończąc poprzedniego pytania.

Wyłupiaste oczy przybrały rozmiar deserowych talerzyków, a kostyczne ramiona zaczęły drżeć ze strachu i choć skrzat posłusznie odnalazł właściwą butelkę, nie podał jej czarodziejowi.

Severus uniósł brew ze zniecierpliwieniem.

– Nie dosłyszysz? Prosiłem o eliksir.

Mała istotka przywarła do podłogi.

– Zgredek najmocniej przeprasza, ale nie może wykonać polecenia – wyszeptał bojaźliwie, unosząc w górę ampułę, która okazała się pusta.

Chłopak zrobił krok i wyrwał opróżnione szkło z drżącej skrzaciej dłoni.

– Gdzie eliksir?

– Zgredek wcześniej podał eliksir panu Snape'owi, sir.

– Co zrobiłeś?! – A to już się Severusowi nie mieściło w głowie. Pierwszy raz w życiu miał ochotę cisnąć tym durnym stworzeniem o ścianę, ale w porę się pohamował. Potrzebował konkretniejszych informacji. A nuż został napojony połową zawartości szafy. – Jak śmiałeś podać mi miksturę bez mojej wiedzy? Co jeszcze mi zaaplikowałeś?

– Nic więcej – odpowiedział na jednym wydechu. – Głupi skrzat przeprasza, że… Zapomniał, że nie jest od myślenia. Jak pan Snape życzy sobie go ukarać?

Severus zdążył na tyle ochłonąć, by zastanowić się głębiej nad usłyszanymi słowami. Rzeczywiście, jak na serię Cruciatusa czuł się nadzwyczaj dobrze. I przyszło mu do głowy, że może zadał niewłaściwe pytanie.

– Dlaczego podałeś mi eliksir? – Zdecydował podejść do sprawy z drugiej strony, bo – jakkolwiek naiwnie mogło to brzmieć – ten konkretny skrzat wcale nie wydawał się na tyle bezmyślny, by ryzykować otrucie posiadacza różdżki pod dachem swojego właściciela.

– Pan Snape nie wyglądał… dobrze. Zgredek domyślił się, że to po klątwie – zaczął lękliwie, nie rozumiejąc chyba do końca, jakiej odpowiedzi się od niego oczekuje. Kontynuował dopiero, kiedy otrzymał bezgłośnie przyzwolenie. – Zgredek bardzo dobrze wie, co to za klątwa. Pamięta, że zaklęcie jest… złe. Pali od środka, rozdziera i kaleczy. Zgredek zna skutki klątwy i zapamiętał też fioletową miksturę. Pan Snape kazał mu ją kiedyś przetestować. Mikstura była… dobra. Wtedy pomogła i Zgredek pomyślał… – urwał, niespokojnie wiercąc się w miejscu. – Nie powinien myśleć. To się nie powtórzy, sir.

Mistrz eliksirów nie dał po sobie poznać, jak poczuł się wstrząśnięty. Odetchnął głębiej, zanim ostrzegł ostro:

– Nigdy więcej nie podasz mi żadnej mikstury bez mojej wiedzy, rozumiesz? – Skrzat machinalnie potaknął, a chłopak kontynuował już spokojniej. – Nie mam nic przeciwko temu, żebyś używał swojej głowy. Jeśli robiłbyś to jak należy, domyśliłbyś się, że mistrzowie eliksirów stosują różne tricki, by uchronić się przed kradzieżą cennych receptur i produktów. Czasem mylnie oznaczamy fiolki, kodujemy zapiski albo odstawiamy buteleczki na niewłaściwą półkę. Rozumiesz teraz?

Skrzat pokiwał głową na znak zgody, a jego twarz rozjaśnił nieśmiały uśmiech.

– Zgredek pomyślał o czymś takim – poinformował triumfalnie – i dlatego najpierw sam spróbował, czy to ta właściwa mikstura.

Severus pacnął się w czoło. Co z tym stworzeniem było nie tak?

– Tego też nigdy więcej nie rób – zastrzegł na wszelki wypadek. Nie miał zamiaru od podstaw przeszkalać jakiegoś tępego skrzata i narażać się na skrajną niekompetencję, gdyby jego aktualny asystent przez głupotę kopnął w kalendarz. – A teraz weź flakon z blatu, ten większy.

Zgredek posłusznie obrócił się we wskazanym kierunku, ale jego twarz odbiła niezrozumienie. Wiedział oczywiście, że w szklanym naczyniu znajdował się wywar przeciwkrwotoczny. Najwyraźniej jego wiedza o sztuce warzelniczej była nadzwyczaj pokaźna. Lekka konsternacja wynikała z faktu, że Severus nie potrzebował na chwilę obecną żadnych medykamentów, bo uprzednio zaaplikowany Eliksir Postcruciatusowy poradził sobie z jego obrażeniami.

– Flakon z blatu, sir? – upewnił się na wszelki wypadek, nie mając odwagi wprost zasugerować, że mistrz eliksirów się pomylił.

– Wypij – polecił czarodziej, krytycznie zerkając na krwawe plamy, zdobiące kamienną posadzkę. – Inaczej ufajdasz mi całą podłogę. A właściwie… – zastanowił się chwilę, rozważając, na ile mógł być po ostatnich wypadkach wytrącony z równowagi pan domu. – Posprzątaj tu. Bardzo, bardzo dokładnie.

– Sir?

– Nie mogę patrzeć na ten syf. Ma być sterylnie, choćby ci przyszło siedzieć tutaj do kolacji – dokończył, przestępując próg.

– Jak pan Snape sobie życzy.

Kątem oka dostrzegł błyski bezbrzeżnej radości w skrzacich oczach, zdradzające przesadny entuzjazm w związku ze spędzeniem reszty dnia ze szmatą w ręku.

Severus tylko westchnął.

Salazarze, ten skrzat był zdecydowanie za bardzo domyślny. Od teraz będzie trzeba na niego bardziej uważać. Jak by nie było, magia zmuszała go do lojalności wobec pana Malfoy Manor, a ten nie powinien za dużo wiedzieć o severusowych sprawach.

Chłopak z ulgą poczuł już od drzwi jadalni zapach kofeiny. Nawet widok siedzącego przy kawowym stoliku Malfoya jakoś nie był w stanie pogorszyć severusowego nastroju.

Pogorszyło go co innego.

– Czytałeś? – zapytał arystokrata, pomijając wymagane etykietą powitanie. To nie wróżyło nic dobrego.

Jasne oczy oderwały się od Proroka i badawczo spojrzały na twarz mistrza eliksirów.

– Nie czytuję tego szmatławca – odpowiedział chłodno, przyjął jednak podaną gazetę. Przeleciał wzrokiem kilka pierwszych stron, ale nic nie zwróciło jego uwagi.

– Ostatnia strona – podpowiedział Lucjusz, nie odrywając od niego wzroku.

– Ogłoszenia drobne… Rubryka towarzyska… Nekrologi? – zdziwił się Severus, z niechęcią kartkując dziennik. – Oszczędź mi nudnej lektury i po prostu mnie oświeć. Domyślam się, że na trzech trupach się nie skończyło – przyznał, wspominając efekty wściekłości Czarnego Pana. – Jeśli nie ma tam nazwiska Avery'ego, to pozwól, że najpierw wypiję kawę.

Rzucił gazetę na stolik i sięgnął po filiżankę, ale jego dłoń zamarła, kiedy wzrok zatrzymał się na wyróżnionym kursywą nazwisku.

Jego własnym nazwisku.


Przerwa w publikacjach mi się nieco wydłużyła, z powodów wszelakich, o których tu pisać nie będę. Napiszę tylko, że niniejszy rozdział szedł mi jak krew z nosa, jak żaden z wcześniejszych. Jakiś czas biłam się z myślami, bo rozważałam kilka wersji przebiegu rozmowy Seva i Regulusa, aż uznałam, że ta jest najlepsza. Bo najkrótsza ;)

Dzięki wszystkim, którzy wciąż są z tą historią. Mam nadzieję, że nie czują się zawiedzeni.

Wesołych Świąt :)